Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 120
Rok wydania: 2020
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział I
PIOTRUŚ PAN
KATARZYNA SZKARPETOWSKA: Czym różni się 40-letni mężczyzna od 40-letniego chłopca?
KS. PRZEMEK KAWECKI: Myślę, że każdy mężczyzna ma w sobie coś z chłopca i każdy chłopiec, nawet ten 40-letni, próbuje udawać mężczyznę. Dojrzałość faceta mierzy się odpowiedzialnością, wiernością pewnym zasadom, od których nie odstępuje, nawet jeśli to, co czuje w danym momencie życia, z tymi zasadami nie współgra. Czasami ktoś przychodzi do mnie i mówi: „Księże, spotkałem wyjątkową kobietę. Jest dla mnie inspiracją. Dzięki niej rozumiem, na czym polega świat”. Wtedy najczęściej pytam: „A co na to twoja żona?”. „No tak, tu jest problem. Mam też dzieci i w zasadzie to ich najbardziej mi szkoda. Nie chciałbym, żeby myślały o mnie jak o draniu, który zostawia rodzinę dla innej pani”. Tak zazwyczaj brzmi odpowiedź. Taka sytuacja jest tak naprawdę sprawdzianem dojrzałości dla mężczyzny. Bo dojrzały facet może się zakochać. Serce każdego mężczyzny może mocniej zabić do koleżanki z pracy, do znajomej z siłowni niż do żony. Pytanie: co z tym zrobi? Jeżeli usiądzie i zapyta uczciwie samego siebie, o co mu w życiu chodzi, co jest uczuciem, emocją, a co tym, czego chce się trzymać i czemu chce być wierny, to właśnie to jest przejawem prawdziwej dojrzałości.
A jeśli taka refleksja się nie pojawi? Jeśli mężczyzna nie będzie potrafił wziąć się w garść?
Jeśli nie mam siły, nie potrafię wziąć się w garść, to idę do kumpli, przyjaciół – dojrzałych mężczyzn, którzy mi pomogą. Generalnie problemem mężczyzn jest to, że często nie mają do kogo pójść, żeby pogadać. A mam wrażenie, że wielu facetów uniknęłoby rozwodu, gdyby usłyszeli od kumpli, kiedy przechodzą uczuciowy kryzys: „Stary, zawalcz o swoją żonę. Ta dziewczyna, która zawróciła ci w głowie, jest fajna, ale to tylko zauroczenie, a ty masz żonę, dzieci”. My natomiast albo nie mamy z kim pogadać, albo mamy takich znajomych, od których słyszymy: „Nie czujesz, to zostaw. Nie ma co się męczyć”. I jeśli jestem chłopcem, Piotrusiem Panem, to najważniejsze będzie dla mnie własne szczęście, nie szczęście bliskich – żony, dzieci.
Dojrzały mężczyzna to taki, który potrafi przedłożyć potrzeby bliskich, ich szczęście nad własne?
Na tym polega dojrzałość i na tym polega miłość. Jeżeli jestem mężem, to potrafię zrezygnować z czegoś, co jest dla mnie ważne, bo żona – kobieta, której ślubowałem – potrzebuje mojej atencji, obecności. Dojrzewanie do bycia mężczyzną to wyrastanie z chłopca, który na każdym kroku krzyczy: „Ja, ja, ja”. To bardzo ważne, żeby tego chłopca w sobie pokonywać. Stawać się dojrzałym gościem, który potrafi być konsekwentny, wierny w uczuciach i decyzjach. Widzieć bardziej potrzeby bliskich niż własne.
Co właściwie powoduje, że chłopcy nie stają się dojrzałymi mężczyznami z krwi i kości?
Jest wiele czynników. Niewątpliwie wszystko zawsze zaczyna się w rodzinie. Mam wrażenie, że chłopakowi w domu rodzinnym pozwala się na więcej. Od dziewczyn wymaga się, żeby były grzeczne, skromne, aby sprzątały, wracały do domu najpóźniej o 20.00, a chłopaki mają dużo więcej swobody.
Jeśli chłopak posprząta własny pokój albo raz na kwartał pozmywa naczynia, to już jest bohaterem.
Zgadza się. A to błąd. Od chłopaków trzeba wymagać, stawiać im jasne granice. Prowadziłem ostatnio rekolekcje dla małżeństw. Uczestnicy zostali podzieleni na dwie grupy: w pierwszej znalazły się młode matki, w drugiej – młodzi ojcowie. Jedna i druga grupa miała za zadanie znaleźć odpowiedź na pytanie, jak wychowywać chłopca, a jak dziewczynkę. Uczestniczki-matki powiedziały coś bardzo ważnego, na co nie zwrócili uwagi mężczyźni, mianowicie – że bardzo ważne jest, aby wychowywać chłopaka do pełnej uczuciowości; do tego, żeby miał kontakt ze swoimi emocjami. Nie chodzi o to, żeby taki chłopak płakał nad każdym zdeptanym kwiatkiem, ale jednak żeby uczyć go odczuwania i współodczuwania. Dziewczyny, które przyjechały na rekolekcje, powiedziały, że spotkały w swoim życiu wielu mężczyzn, którzy nie potrafili w pełni odczuwać, przez co ranili innych.
Zatem to dobrze czy źle, gdy rodzice mówią do syna: „Nie maż się, chłopaki nie płaczą”?
Przyjęło się, że facet nie płacze. Że ma być wojownikiem i „nie mazać się jak baba”. Niemniej jednak nie popieram wychowania, w wyniku którego finalnie chłopak będzie tak twardy, że uczucia będzie miał za nic.
Pozwolić mu doświadczyć pełnej amplitudy uczuć, także tych trudnych?
Zdecydowanie. Często rodzice, zwłaszcza mamy, trzęsą się nad dzieckiem – aby tylko się nie przewróciło, nie skaleczyło, aby nie stała mu się żadna krzywda. Z miłości, z troski chcą uchronić dziecko przed wszystkim, co złe. Tak się nie da! Niech sobie stłucze kolano. Kiedy źle się zachowa, niech koledzy na niego krzykną, niech go odtrącą. Niech poczuje, że świat jest realny.
Kiedyś byłem świadkiem sytuacji, jak matka – na moje oko około czterdziestki – robiła nastoletniemu synowi zakupy na wyjazd. Chłopak był ubrany w dresy, firmową bluzę Pitbull, był dobrze napakowany i woził się po sklepie jak król ulicy, a mama z troską w głosie pytała: „Kochanie, może kupię ci serek?”. „Nie chcę” – odburknął. „To może pomidorki?” „Daj spokój!” „To co ci kupić, kochanie?” Próbowała zaopiekować się synem najlepiej, jak umiała. Ważne było dla niej, aby niczego mu na tym wyjeździe nie zabrakło. Była przekonana, że synuś potrzebuje jej troskliwej opieki. A ja po sposobie bycia tego chłopaka widziałem, że on niejedno już w swoim życiu osiedlowym przeżył. Może gdyby ta kobieta powiedziała: „Mam to gdzieś. Weź się w końcu ogarnij! Sam zrób sobie zakupy”, to on zacząłby trochę myśleć i doceniać troskę matki?
Być może byłaby to najlepsza przysługa, jaką ta kobieta mogłaby swojemu synowi wyświadczyć.
Jasne, że tak. Kiedyś zadzwoniła do mnie z pretensją matka gimnazjalisty, który przyjechał do nas na rekolekcje. Krzyczała przez telefon, że zgłosi mnie do prokuratury, sanepidu i kuratorium. „O co tej kobiecie chodzi? – pomyślałem. – Może pomyliła numery?” Okazało się, że pani jest rozzłoszczona, bo chwilę wcześniej syn zadzwonił do niej i poskarżył się, że u nas, w klasztorze, jest niesmaczne jedzenie. Wysłuchałem cierpliwie i zapytałem, co ona jadła na obiad. „A co to księdza interesuje?” Wyraźnie było słychać, że emocje nie opadają. „Pytam, ponieważ chcę powiedzieć, co pani syn i my jedliśmy, ale niech pani powie pierwsza” – odpowiedziałem. „Nic jeszcze nie jadłam, bo nie miałam czasu”. „Widzi pani, a my mieliśmy czas. I obiad był dwudaniowy. Czy pani codziennie gotuje obiad, który składa się z dwóch dań?” „Chyba ksiądz żartuje, nie mam na to czasu”. „No proszę, a pani syn już kolejny dzień je u nas dwudaniowy obiad. Dzisiaj, na przykład, na pierwsze danie była zupa pomidorowa, a na drugie kotlet mielony, buraczki na ciepło i ziemniaki. Rano była jajecznica, parówki i dżem, natomiast na kolację będzie pizza”. „Syn skarżył się, że jedzenie jest okropne i że on prawie nic nie je”. „Mam dla pani propozycję: proszę do nas przyjechać, poczęstuję panią obiadem i jeśli nie będzie pani smakowało, to razem pojedziemy do sanepidu”. W końcu zeszło z niej ciśnienie. „Wierzy pani – mówię – swojemu piętnastoletniemu synowi tak na słowo, że na rekolekcjach, na które przyjechał, wszystko jest do niczego. A nie pomyślała pani, że on może po prostu nie chciał na te rekolekcje przyjechać i dlatego narzeka? Może chce, żeby go pani zabrała i wcale nie chodzi o jedzenie”. „No tak, on już kiedyś był na podobnym wyjeździe i też musiałam po niego jechać” – przyznała. Kiedy już na spokojnie pogadaliśmy, to okazało się, że na ogół synowi mało co się podoba i wiecznie ma jakieś pretensje, a mama ciągle go ratuje.
W takich momentach pozbawiamy dziecko możliwości skonfrontowania się z trudną sytuacją.
Zgadza się. Co więcej, nauczyciele, wychowawcy opowiadają mi, że w szkole rodzice bardzo często zachowują się podobnie – usiłują bronić dzieci za wszelką cenę, a co za tym idzie, atakują wszystkich, którzy próbują zwrócić ich dzieciom uwagę, wychować je do pewnej dojrzałości. Naprawdę jestem przekonany, że nie tędy droga. Takie podejście powoduje, że mamy pokolenie ludzi dość słabych emocjonalnie, reagujących pretensjonalnie, często agresywnie.
Jak udaje się Księdzu opanować emocje, gdy ktoś Księdza werbalnie atakuje, jak chociażby ta wspomniana kobieta?
Generalnie jestem dość emocjonalnym facetem i pierwsze, co się we mnie włącza, to odruch obronny, czyli agresor. Ale, Bogu dziękować, jest Duch Święty, który przychodzi z pomocą i napełnia mnie cierpliwością. Zawsze staram się zrozumieć, co ten człowiek tak naprawdę chce mi powiedzieć. To pomaga oddzielić emocje od faktów. Oczywiście ludzie tak często są obrażeni na Kościół, tak pełni emocji, że nie jest to łatwe.
Na Misterium Męki Pańskiej, które co roku organizuję w Czerwińsku, przyjechała kiedyś pani, która nie zarezerwowała wcześniej biletów. Dziewczyny z biura odesłały ją do mnie. „Proszę księdza, nie mam biletów na spektakl, a za chwilę zaczyna się msza” – powiedziała ta pani. „Ile pani potrzebuje tych biletów?” – zapytałem. „Dwa”. „To proszę się nie martwić, pójść na mszę, a po niej przyjść i coś wymyślimy”. „Ale niech ksiądz mi powie konkretnie: są miejsca czy nie ma?!”
„Proszę pani, tak jak mówię, proszę się nie martwić. Coś wymyślimy, żeby było dobrze” – odpowiedziałem z najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Na co ta pani ni stąd, ni zowąd: „Dla mnie to są ważne sprawy, a ksiądz sobie jaja robi. Wy wszyscy tacy jesteście!”. I poszła [śmiech]. Pomyślałem: „Jezus Maria! Kto tę kobietę wkurzył? Mąż? Dzieci? A może ma w parafii proboszcza, którego nie lubi?”. W każdym razie, w moim odczuciu, nakarmiła mnie agresją, którą nie ja wygenerowałem.
Komuś umarła bliska osoba i potrzebuje w Księdza obecności wykrzyczeć swój ból. Komuś innemu urodził się syn i przychodzi, aby podzielić się szczęściem. Rano sprawuje Ksiądz mszę pogrzebową, po południu błogosławi nowożeńcom… Czy ta różnorodność przypadków, z którymi spotyka się Ksiądz jako duszpasterz, nie powoduje huśtawki emocji?
Może powodować taką huśtawkę, jak najbardziej. Tym, co mnie trzyma, są cisza, samotność i modlitwa. To są takie trzy przestrzenie, które porządkują moje życie duchowe i w ogóle życie. Czasami przez kilka dni non stop coś się dzieje. Kiedy więc po tych kilku dniach jadę samochodem i mogę pobyć z Panem Bogiem w ciszy, jest to bardzo kojące. Lubię też posiedzieć w kaplicy, przed Najświętszym Sakramentem. Czasami emocji jest tak wiele, że tym, co ratuje, jest też wysiłek fizyczny – spacer, bieganie, siłka, przejażdżka na rowerze.
To jest to, o czym mówią ojcowie pustyni: im więcej głosisz, tym więcej potrzebujesz ciszy dla siebie. Można powiedzieć, że to jest taka prawda, która w Kościele obecna jest od zawsze, tylko rzadko po nią sięgamy.
Wszedł już Ksiądz w kryzys wieku średniego?
Chyba trochę tak [śmiech]. Kiedyś, gdy byłem jeszcze w seminarium, jeden ze współbraci, starszy już kapłan, powiedział: „Przemek, pamiętaj, że nadejdzie w życiu taki czas, gdy nawiedzi cię demon południa. On przychodzi tak mniej więcej w połowie życia. I uwierz mi, nie tylko nie będzie ci się chciało różnych rzeczy, ale nie będziesz widział sensu tego, co robisz”. I gdzieś w okolicach czterdziestki złapałem się na tym. Był taki rok, przynajmniej jeden, kiedy czułem taki trochę bezsens ruchów, które wykonuję. To zbiegło się z remontem klasztoru, zacząłem zajmować się bardziej budowlanką niż Ewangelią.
Księża, którzy zajmują się budowlanką, są raczej przez wiernych doceniani. Ludzie mówią: „Jaki to dobry ksiądz, tyle wyremontował”.
Niestety, ale tak to trochę działa. Czułem się tym zmęczony. Robiłem różne rzeczy – konsekwentnie, bo tak trzeba – ale nie odczuwałem przy tym żadnego wewnętrznego pocieszenia. Żadnej radości, satysfakcji.
Miał Ksiądz takie poczucie, że inwestuje energię nie w te miejsca, w które powinien?
Tak. Miałem takie poczucie, że idę do przodu, wszyscy wokół klaszczą, że kroki, które robię, są wielkie, ale w sercu czułem, że one są jakby obok drogi, którą powinienem iść.
Czy człowiek lubi siebie w takiej sytuacji? Ma dla siebie wyrozumiałość?
Powiem, że nie do końca, bo to jest bardzo trudny stan. Dlatego kiedy zapytałem samego siebie, co tak naprawdę mnie w życiu przekonuje, to doszedłem do bardzo prostego wniosku – że bardziej niż budowniczym wolałbym być głosicielem słowa Bożego. Że zamiast poświęcać czas na spotkania z projektantami, chociaż to są bardzo mili ludzie, wolałbym spędzać czas przy lekturze słowa Bożego czy nad jakimiś fajnymi książkami teologicznymi, które uwielbiam, a następnie dzielić się tą wiedzą z wiernymi.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Rozdział II
PRZYJACIEL
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział III
EWANGELIA MŁODOŚCI
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział IV
SENS ŻYCIA
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział V
OJCIEC I SYN
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział VI
PĘPOWINA
Dostępne w wersji pełnej
Rozdział VII
MENTOR
Dostępne w wersji pełnej
Redakcja
Magdalena Mnikowska
Korekta
Anna Śledzikowska
Projekt okładki
Artur Falkowski
Zdjęcia na okładce
Archiwum ks. Przemka Kaweckiego
Imprimi potest
ks. Józef Figiel SDS, prowincjał
© 2020 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-7580-741-7 (wersja elektroniczna)
Wydawnictwo SALWATOR
ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków
tel. 12 260 60 80
e-mail: [email protected]
www.salwator.com
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk