Nigdy nie śnią - Kacper Sawala - ebook

Nigdy nie śnią ebook

Kacper Sawala

3,8

Opis

Młoda pielęgniarka Kasia podejmuje pracę w pozornie zwyczajnym szpitalu. Dręczona przez demony przeszłości dziewczyna pragnie odszukać osobę, która zniszczyła jej życie. 

Już pierwszego dnia dowiaduje się, że jej poprzedniczka z niewyjaśnionych przyczyn popełniła samobójstwo. A to dopiero początek serii makabrycznych zdarzeń. Pielęgniarka zdaje sobie sprawę, że nie jest w szpitalu jedyną osobą, która skrywa przerażające tajemnice. Z każdym dniem pojawiają się kolejne, a personel zdaje się wiedzieć więcej, niż mogłoby się jej początkowo wydawać. Czego tak bardzo boją się jej współpracowniczki? Co jest źródłem nocnych hałasów dochodzących z korytarza? Dlaczego pacjenci niespodziewanie i masowo zapadają w śpiączkę? Kto stoi za ich tajemniczymi zgonami i jakie interesy wiążą despotyczną oddziałową i szpitalnego kapelana? Czy podążające za Kasią widmo starej kobiety to naprawdę jedynie wytwór jej wyobraźni?

Nigdy nie śnią” to przesiąknięta mrokiem opowieść o ludziach, którzy z chciwości dopuszczają się najbardziej nieludzkich czynów. To historia o skrzywdzonej dziewczynie pragnącej raz na zawsze rozprawić się ze swoją przeszłością. I o tym, że prawdziwe zło wcale nie rodzi się w piekle.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (5 ocen)
1
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZuziaNikola

Nie oderwiesz się od lektury

interesująca!
00
natis225

Całkiem niezła

całkiem niezła
00

Popularność




KACPER

SAWALA

 

 

 

 

 

 

NIGDY

NIE ŚNIĄ

Wydanie pierwsze Wrocław 2023

 

Copyright © by Kacper Sawala, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Każda reprodukcja lub adaptacja całości bądź części niniejszej publikacji, niezależnie od zastosowanej techniki reprodukcji (drukarskiej, fotograficznej, komputerowej i in.), wymaga pisemnej zgody Autora.

 

Opracowanie graficzne: Kacper Sawala Redakcja: Iwona Winiarska Korekta: Aleksandra Kornacka Skład i łamanie: Konrad Jajecznik – Manuscript

 

Wydawca: Kacper Sawala www.kacpersawala.pl

 

ISBN: 978-83-964839-3-5 (druk)

978-83-964839-4-2 (ePub)

978-83-964839-5-9 (mobi)

Prolog

Była tak przerażona, że o mało nie zwymiotowała na welurowe obicie sofy. Złapała okrągłe lusterko stojące przed nią na stoliku i położyła je na blacie, zakrywając swoje odbicie.

– Nie mogę. Przepraszam. Nie mogę – powiedziała z trudem, odgarniając z twarzy długie włosy. Rozejrzała się po nowoczesnym pomieszczeniu i ze łzami w oczach zwróciła twarz ku terapeucie.

Siedzący naprzeciwko mężczyzna westchnął wymownie i zapisał coś w notatniku. Następnie rozsiadł się w wygodnym fotelu i skrzyżował dłonie, zakładając nogę na nogę.

– To się nie uda, jeśli ciągle będziesz uciekać. Już od roku próbujemy przez to przejść, ale nadal nie widzę postępów. Nowa terapia nie przynosi żadnych skutków.

– Panie doktorze, ona tam jest. Patrzy na mnie.

Mężczyzna zdjął okulary i przetarł zmęczone oczy.

– Wiem, że w poprzedniej placówce nie miałaś łatwo. Metody, które tam stosowano, były nieludzkie. Rozumiem. Ale już po wszystkim. Ta kobieta dostała za swoje. Stanęła przed sądem.

Dziewczyna zaczęła nerwowo drapać się po głowie.

– Nie, nie, nie. Ona tam jest. Chodzi za mną. Jest coraz bliżej.

Terapeuta nachylił się i nalał do szklanki wody z karafki.

– Wahałem się, czy ci to mówić, ale to naprawdę koniec. Twoja opiekunka z tamtego zakładu, ta, która, jak twierdzisz, jest coraz bliżej, zmarła w zeszłym tygodniu. Jeśli cię to pocieszy, odeszła samotnie, leżąc we własnych odchodach. Znaleziono ją dopiero po trzech dniach.

Usta dziewczyny rozchyliły się ze zdumienia, ale po chwili znów zaczęła intensywnie drapać głowę.

– Nie, nie, nie. Wczoraj też tu była. I tydzień temu. I miesiąc temu.

Mężczyzna zamilkł, bezradny. Wziął łyk wody i ponownie zajrzał do notatek.

– A co z Amelią? Nie wróciła? – zapytał, a pacjentka nerwowo pokręciła głową.

– Przecież mówiłam panu, że gdy widziałam ją ostatnim razem, zakończyłam to – powiedziała z wyrzutem i wy buchnęła płaczem.

– A może ją zabiłaś? – dopytywał zaciekawiony.

– Nie! Nigdy! Nie zrobiłabym tego! – wykrzyczała. – Powiedziałam, że jej tu nie chcę. Powiedziałam, żeby więcej nie przychodziła. Odcięłam się, ale… Ale nadal ją czuję. Nadal jest przy mnie.

Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem.

– A może powinnaś odciąć się również od tej przerażającej kobiety? Próbowałaś w ten sposób?

Pacjentka parsknęła śmiechem.

– To tak nie działa, panie doktorze. To coś innego.

– Wiesz, schizofrenia paranoidalna…

– Nie jestem wariatką! – krzyknęła, zamaszyście podnosząc się z sofy. – Przestańcie mi wmawiać, że zwariowałam!

Terapeuta spokojnie zaznaczył coś w notesie, po czym łagodnie się uśmiechnął do dziewczyny.

– Masz rację, nie jesteś. Chciałbym, żebyś stąd wyszła. Naprawdę. Kibicuję ci z całego serca, ale moim zdaniem jesteś w nie najlepszej formie psychicznej, z jakiegoś powodu leki ci nie pomagają. Musimy ustabilizować twój stan. Dopóki nie zobaczymy wyraźnej poprawy i nie uznamy, że nie stanowisz zagrożenia dla siebie i innych, nie możemy cię wypuścić.

Pacjentka uspokoiła się, rozluźniła twarz i ponownie usiadła.

– Ma pan rację – przytaknęła tępo. – Ma pan absolutną rację.

– Tak? Zgadzasz się ze mną? – zapytał z niedowierzaniem terapeuta.

Wzrok dziewczyny stał się pusty. Przez chwilę wpatrywała się nieruchomo w jeden punkt na ścianie, jakby w jej głowie dochodziło właśnie do swoistego przełomu, a potem nagle poprawiła włosy i dyskretnie wytarła łzy.

– Tak. Musicie zobaczyć. Musicie jedynie zobaczyć – potwierdziła, niepokojąco wyszczerzając zęby.

Rozdział 1

Nic już nie będzietakie samo. Wiedziała to od chwili, kiedy taksówka się zatrzymała. Wygrzebała z dna portfela kilka pomiętych banknotów i nieśmiało położyła je na dłoni kierowcy. Zatrzasnęła przyrdzewiałe drzwi, po czym stanęła bezradnie na środku parkingu. W ręce ściskała płócienną torbę, patrzyła na gmach szpitala.

Wznosił się na górce za ostatnimi budynkami miasta, otaczały go pokryte świeżym śniegiem pola. Droga łącząca placówkę z najbliższym osiedlem urywała się tuż za nią.

Dziewczyna rozpięła guzik płaszcza i ruszyła w kierunku wejścia. Nie zdążyła się nawet wdrapać po schodkach, gdy szklane drzwi się rozsunęły, wpuszczając do wnętrza lodowate powietrze. Przekroczyła próg i stanęła w głównym holu. Czytając umieszczone na ścianach tablice informacyjne, ściągnęła szalik i rękawiczki.

Już prawie zrobiła krok w kierunku jednego z korytarzy, gdy usłyszała ciche kaszlnięcie. Odwróciła się i spostrzegła portiera z nosem utkwionym w gazecie.

– Dzień dobry! – zawołała radośnie.

Mężczyzna nie zareagował. Polizał palce, którymi miał zamiar przełożyć stronę, i kaszlnął raz jeszcze.

– Dzień dobry – powtórzyła. – Szukam pielęgniarki oddziałowej. Dziś mój pierwszy dzień pracy.

Mężczyzna uniósł wzrok i spojrzał uważnie na dziewczynę.

– A jakiego oddziału panienka szuka? – zapytał zalotnie.

– Onkologii. Oddziału onkologicznego – poprawiła się.

Uśmiechnął się, unosząc wąsy, i delikatnie pokręcił głową.

– Na onkologii zatrudniają chyba same ślicznotki. A więc kierowałbym się właśnie tam.

Dziewczyna rozejrzała się ponownie po tablicach informacyjnych i zaczęła niepewnie iść w stronę szklanych drzwi prowadzących do korytarza na lewo.

– Nie tam, panienko! – zawrócił ją portier. – Skieruje panienka swoje długie nogi do korytarza naprzeciwko i pójdzie prosto, do końca, a później windą na trzecie piętro. Tam już panienka trafi.

– Dziękuję – odpowiedziała zakłopotana. Nie wiedziała, jak zareagować na komentarz podstarzałego amanta.

Idąc korytarzem, spoglądała na lamperię pokrytą bladozieloną, błyszczącą farbą. W niedbale pomalowanej powierzchni odbijało się światło jarzeniówek, ciągnących się wzdłuż sufitu. Szpital powstał w latach dziewięćdziesiątych i od tamtego czasu najwidoczniej nie przeprowadzano w nim żadnych remontów.

Otworzyły się drzwi windy. Przycisk z numerem trzy umieszczony był najwyżej ze wszystkich. Po jego wciśnięciu winda powoli się zamknęła, po czym żółwim tempem dotarła do pierwszego piętra, na którym wsiadła starsza pielęgniarka. Miała na sobie biały fartuch do kolan, jasne rajtuzy i chodaki. Do klasycznego stroju brakowało jej tylko czepka z czarnym poziomym paskiem. Zerknęła na młodą, wysoką dziewczynę i cmoknęła z dezaprobatą, wykrzywiając usta.

Gdy winda zatrzymała się na trzecim piętrze, kobieta wyskoczyła z niej, zanim drzwi zdążyły się otworzyć na pełną szerokość, po czym podreptała na wprost, stukając chodakami.

– Przepraszam! – zawołała za nią dziewczyna.

Kobieta odwróciła się niechętnie i ponownie cmoknęła pod nosem.

– Słucham? – zapytała ochrypłym głosem.

– Szukam pani Teresy, oddziałowej z onkologii – odpowiedziała nieśmiało.

– To ja.

– Miło mi. – Podbiegła do pielęgniarki, wyciągając rękę na przywitanie. – Kasia Gonera. Miałam się stawić o dziewiątej, to mój pierwszy dzień.

Teresa zmierzyła ją spojrzeniem od stóp do głów, po czym uśmiechnęła się szeroko, aż uwydatniły się wszystkie zmarszczki na jej twarzy.

– Kasia – powtórzyła. – Kasią to ty byłaś w przedszkolu. Teraz jesteś Katarzyną – spoważniała, cmokając po raz trzeci.

– Może być – uśmiechnęła się nerwowo dziewczyna.

– Chodź za mną, mam dużo roboty. – Odwróciła się i ruszyła w stronę korytarza na wprost windy. – Lepiej, żebyś miała rzeczy na przebranie.

Dziewczyna miała wrażenie, że korytarz ciągnie się w nieskończoność. Wpatrzona w podskakujący kucyk nowej przełożonej, starała się za nią nadążyć. Nie mogła się nadziwić, że ta mała osóbka może tak szybko chodzić. Teresa była co najmniej o głowę od niej niższa, ale szybkością dorównywała niemal Usainowi Boltowi.

Gdy doszły do połowy korytarza, oddziałowa skręciła znienacka, znikając za drzwiami jednego z pomieszczeń. Kasia przyspieszyła kroku i weszła za nią. Był to mały pokój z kwadratowym stołem pośrodku. Teresa zbliżyła się do stojącego przy oknie biurka, na którym roiło się od kolorowych figurek ze szkła, po czym z najwyższej szuflady wyciągnęła obwiązaną wstążką białą teczkę. Otworzyła ją, rozwiązując kokardkę, a znajdujące się w środku kartki rzuciła na blat stołu.

– Masz długopis? – zapytała szorstko.

Dziewczyna zaczęła się nerwowo macać po kieszeniach, chociaż doskonale wiedziała, że nie ma przy sobie niczego do pisania.

– Nie mam – wyszeptała i z przerażeniem spojrzała na Teresę.

Oddziałowa westchnęła głośno, po czym wyciągnęła z kieszonki na piersi jeden z trzech długopisów, które tam przechowywała. Położyła go na stosie papierów, jeszcze przez chwilę nie wypuszczając z palców.

– Tutaj każdy ma swoje rzeczy. Swój kubek – zaczęła wymieniać – swój talerzyk, swój widelec… Oraz również swój długopis.

Kasia usiadła na krześle i drżącą ręką przysunęła do siebie rozsypane kartki.

– Mam to wypełnić? – zapytała.

Oddziałowa przybliżyła się, ponownie naciągając zmarszczki w uśmiechu.

– Możesz pokolorować – odpowiedziała z sarkazmem. – Kwestionariusz osobowy, numer konta bankowego, różne deklaracje. Z tego, co wiem, umowę już podpisywałaś, tak?

Dziewczyna pokiwała twierdząco głową.

– No to już. Nie będziemy tu siedziały pół dnia.

Oddziałowa podeszła do okna i zerknęła za firankę. Na polu za oknem dostrzegła psa błąkającego się między grudami ziemi. Wpatrzona w niego wydłubywała paznokciem pozostałości obiadu spomiędzy zębów.

– Tutaj, za ścianą – cmoknęła, wskazując palcem drzwi znajdujące się po lewej stronie – są szafki i leżanka. Na nockach można się na niej przespać, jeśli nic się nie dzieje. Od razu mówię, że ja nie pracuję na nocki. Jestem tu codziennie od siódmej do szesnastej albo siedemnastej. – Oblizała paznokieć z przyklejonym kawałkiem marchewki. – No prawie codziennie.

Kasia nie wiedziała, czy ma się skupić na pliku dokumentów, które musiała wypełnić, czy na przyswajaniu zapewne istotnych informacji, które mimochodem przekazywała jej nowa przełożona.

– Tutaj jeden czy dwa podpisy? – zapytała dziewczyna, wskazując puste pola na dole kartki.

– Daj mi spojrzeć. – Teresa założyła na czubek nosa okulary, zwisające dotąd na łańcuszku na jej szyi, i nachyliła się nad dziewczyną. – Jeden. Chociaż zaczekaj – zawahała się. – Tak, tutaj jeden.

– Ściągnęła okulary i oparła się o biurko, ponownie spoglądając na pole za oknem.

– Kurczę – mruknęła pod nosem dziewczyna.

– Co się stało?

– Pomyliłam się – wymamrotała, pospiesznie zamazując błąd.

– Na litość boską – westchnęła wyraźnie poirytowana oddziałowa.

Podeszła do stołu, chwyciła pomazaną kartkę i zabrała ją sprzed oczu dziewczyny. Otworzyła szufladę biurka, wyciągnęła czysty egzemplarz dokumentu, a pokreślony odłożyła na dno szuflady. Zdecydowanym krokiem podeszła do Kasi i trzepnęła kartką o blat.

– Jedna z rzeczy, których nie toleruję, to bezmyślność. Nie interesuje mnie, że wujek załatwił ci pracę na moim oddziale. Tutaj nie będziesz mieć taryfy ulgowej, jeśli na nią liczyłaś. Chcę widzieć, że zasługujesz na tę posadę. Doktor Gonera już tutaj nie pracuje, jest daleko poza Świdnicą. Nie polecisz do niego na skargę, więc radzę wziąć się w garść i zacząć myśleć – wysyczała przez zęby.

Dziewczyna siedziała osłupiała. Nie wiedziała, jak zareagować na ten nagły grad docinków. Gdy już się miała odezwać, rozległo się pukanie do drzwi. Oddziałowa przewróciła oczami i wyprostowała się, wygładziwszy fartuch.

– Proszę! – zawołała.

Do dyżurki wpadła spanikowana młoda kobieta.

– Pani Tereso. Policja – poinformowała zdyszana.

– Policja? – powtórzyła zdziwiona oddziałowa. Nim zdążyła zebrać myśli, za plecami przerażonej pielęgniarki pojawił się postawny mężczyzna ze starannie przystrzyżonym wąsem.

– Pani Teresa Zawada? – zapytał, przeciskając się między dziewczyną a futryną.

– Tak, a co? Kto pyta? – odpowiedziała zaczepnie.

– Komisarz Śliwka. Przyszedłem zadać kilka pytań na temat jednej z pani podwładnych.

– Której?

Mężczyzna zmrużył lekko oczy.

– Tej, która popełniła samobójstwo w zeszłym tygodniu.

Rozdział 2

Światło w korytarzach przygasło. Włączone pozostały tylko nieliczne lampy, niezbędne do utrzymania widoczności. Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza, ale cały szpital sprawiał wrażenie już od dawna pogrążonego we śnie. Zimą głucha cisza zapadała już przed siedemnastą. Dla większości pacjentów właśnie wtedy kończył się dzień. Tylko nieliczni błąkali się po korytarzach z nadzieją, że wydarzy się dziś jeszcze coś ciekawego.

Kasia kończyła wieczorny obchód. Jej zadaniem było zmierzenie temperatury każdemu pacjentowi na oddziale. Przechodziła z sali do sali i starała się utrzymać emocje na wodzy. Widok ludzi, którzy tak kurczowo trzymają się życia, rozrywał jej serce. Nie mogła tego po sobie pokazać. Z kamienną twarzą zapisywała pomiary w kartach pacjentów, nie pozwalając, aby jej wzrok koncentrował się na czymś innym niż skala termometru lub papierowa tabela.

Po wyjściu z jednej z sal zatrzymała się na chwilę przy parapecie. Zaczęła nerwowo masować nadgarstek lewej ręki, jakby próbowała wytrzeć sobie dziurę w skórze. To ją uspokajało. Oparła się na łokciach, a czoło przyłożyła do zimnej szyby. Wzięła dwa głębokie wdechy, po czym wyprostowała plecy i badawczo spojrzała na swoje odbicie. Niby wiedziała, na co się pisze, rozpoczynając pracę na oddziale onkologicznym, ale nie sądziła, że pierwsze dni będą aż tak trudne. Zapach środków dezynfekujących mieszający się z wyziewami ciał pacjentów kojarzył się jej ze śmiercią. Tą najgorszą. Tą, która najpierw zapowiada swoją wizytę, a później w milczeniu przygląda się, jak człowiek z dnia na dzień słabnie.

Drżącymi dłońmi przetarła oczy i odwróciła się w kierunku następnych drzwi. Zanim pociągnęła za klamkę, usłyszała cichutkie szlochanie. Nie była gotowa na kolejne druzgocące obrazy, ale nie miała wyboru. Ponownie nabrała powietrza i weszła.

Na łóżku w rogu sali siedziała owinięta w koc dziewczynka. Zupełnie sama. Lampka, która oświetlała pomieszczenie, nie była częścią szpitalnego wyposażenia. Miała kształt królika, który zmieniał kolory, nadając ścianom tęczowe barwy.

– Cześć – rzuciła Kasia łamiącym się głosem. – Jak masz na imię?

Dziewczynka uniosła załzawione oczy.

– Zuzia.

– Ładne imię – uśmiechnęła się pielęgniarka. – Ja jestem Kasia.

Zuzia zsunęła z siebie szpitalny koc, odsłaniając swoją łysą głowę.

– Masz ładne włosy. Jak Roszpunka.

Kasia instynktownie poprawiła kucyk, który zwisał jej aż do połowy pleców.

– A ty masz ładną piżamkę – uśmiechnęła się, intensywnie mrugając. Nie mogła pozwolić, aby po jej policzku spłynęła choćby jedna łza. – To księżniczki Disneya? – zapytała, wskazując na nadruk.

Dziewczynka pokiwała głową, odwzajemniając uśmiech.

– Mamy podobne piżamy, ale moja jest trochę jaśniejsza. Lubię różowy.

– Ile masz lat? – zapytała Kasia, powoli zbliżając się do dziewczynki.

– Siedem, a ty?

– Ja trochę więcej. Dwadzieścia siedem.

Zuzia spojrzała na wystający z kieszeni kobiety termometr.

– Jesteś nową pielęgniarką?

– Aż tak to widać? – zaśmiała się, przysiadając na łóżku obok.

– Nie znam cię. Wcześniej przychodziła do mnie pani Ewa. Później przestała.

Kasi zabrakło słów. Nie wiedziała, czy pielęgniarka, którą wspomina dziewczynka, to ta, o której samobójstwie mówił dzień wcześniej policjant, czy może zupełnie ktoś inny.

– Będę u ciebie codziennie – zapewniła krzepiąco.

– Niedługo wychodzę, ale pewnie jeszcze wrócę. Pani Ewa mówiła, że teraz będę tu już rzadziej przyjeżdżać.

– I tego ci życzę.

Zuzia spojrzała na lewy nadgarstek pielęgniarki. Zauważyła, że kobieta bez przerwy pociera go dłonią.

– Boli cię? – zapytała z zaciekawieniem w głosie.

Kasia schowała ręce za siebie.

– Czasem – odpowiedziała krótko.

– To jakaś choroba?

– Można tak powiedzieć – odparła wymijająco. Nie chciała poruszać przy dziecku tematów związanych ze swoim zdrowiem, tak samo jak nie miała ochoty zagłębiać się w historię medyczną dziewczynki.

– Ja mam białaczkę – rzuciła Zuzia. – Wiesz co to? – zapytała pogodnie, a Kasia uśmiechnęła się ze współczuciem. – Pani Ewa raz mi powiedziała, że białaczka to suka.

– Zuzia! – zabrzmiał głos z korytarza. – Co to za słownictwo?

Pielęgniarka odwróciła się i spostrzegła w drzwiach kobietę z kwiecistym turbanem na głowie, ubraną w czarny szlafrok.

– Dobry wieczór – przywitała się Kasia, zrywając się z łóżka.

– Dobry wieczór. Właśnie się zastanawiałam, czy ktoś przypadkiem nie zapomniał o wieczornym obchodzie.

– Przepraszam. Już do pani idę.

– Nic nie szkodzi. I tak miałam tutaj zajrzeć po drodze na papierosa.

Kasia pospiesznie wyciągnęła termometr z kieszeni, po czym skierowała go na czoło dziewczynki.

– Trzydzieści sześć i sześć, idealnie. – Czując na sobie wzrok kobiety, chwyciła tabelę z pomiarami zawieszoną na poręczy łóżka i trzęsącymi się dłońmi zapisała wynik. – A teraz idź już spać, Zuziu. Możesz zostawić zapaloną lampkę. Dobranoc.

– Dobranoc, Kasiu! Dobranoc, pani Iwonko! – krzyknęła dziewczynka.

– Do jutra, Zuziu. Kolorowych snów – odpowiedziała życzliwie kobieta w czerni.

Pielęgniarka minęła ją w drzwiach, wbijając wzrok w podłogę, i pognała w kierunku następnej sali.

– Proszę chwilkę zaczekać! – krzyknęła za nią pacjentka.

Kasia stanęła, po czym odwróciła się niechętnie. Kobieta zerknęła na podkrążone oczy pielęgniarki, a następnie na jej trzęsące się dłonie.

– Pierwszy dzień?

– Drugi.

Iwona lekko się uśmiechnęła i ruszyła w stronę wyjścia.

– Chodź. Przed tobą długa noc. Papieros przyda ci się dużo bardziej niż mnie.

Rozdział 3

Pomimo że noc mijała spokojnie, Kasia nie mogła zmrużyć oka. Przewracała się z boku na bok na twardej leżance w dyżurce. Do szału doprowadzał ją śmiech publiczności w amerykańskim sitcomie, oglądanym w pokoju obok przez inną pielęgniarkę, która zresztą przysypiała co chwilę na krześle.

Miarka się przebrała. Wstała z leżanki i zdecydowanym krokiem wyszła do głównego pomieszczenia. Oparła się o stół i z impetem wcisnęła przycisk, wyłączając laptopa, z którego dobiegały irytujące dźwięki.

– Ej, co robisz? – wybełkotała koleżanka, wybudzając się z drzemki. – Oglądałam to.

– Daria, proszę. Chciałam się przespać chociaż przez chwilę. Jest prawie szósta rano. Mam dzisiaj strasznie dużo do zrobienia i muszę być przytomna – poprosiła Kasia podniesionym tonem.

Rudowłosa pielęgniarka zmarszczyła brwi, nabierając powietrza.

– Masz dużo do zrobienia? – zapytała wyraźnie poirytowana.

– Tak. Właśnie tak.

– A co mnie to obchodzi? Nie jesteś na wakacjach, tylko w pracy.

Kasia dostrzegła na szczupłej szyi Darii coraz wyraźniej pulsującą żyłę.

– Nie chodziło mi o to. Sama wiesz, jak jest na nockach. Kiedy nie mamy co robić, możemy się zdrzemnąć. A ja nie mogę, bo przeszkadza mi twój serial – wytłumaczyła.

– Jesteś tu drugi dzień i myślisz, że możesz sobie pozwolić na nicnierobienie?

– Tak powiedziała Teresa.

– Dla ciebie pani Teresa. A pani Teresy tutaj nie ma. – Chwyciła kubek napełniony zimną już kawą z fusami i uniosła go nad podłogą.

– Daria, co robisz?

Kobieta rozwarła palce, a kubek uderzył o kafelki, ochlapując buty i spodnie Kasi brązową cieczą.

– Mówiłaś, że nie masz co robić. Mopy są na końcu korytarza – uśmiechnęła się z pogardą koleżanka.

Kasia miała ochotę uderzyć ją prosto w garbaty nos, ale zacisnęła zęby i nic nie mówiąc, podeszła do zlewu. Urwała dwa listki papierowego ręcznika i stanęła obok rozbryźniętej kawy.

– Bez mopa nic nie zdziałasz.

– Nie zamierzam. – Kasia odsunęła krzesło, położyła na nim stopę i w ciszy zaczęła wycierać plamy z butów.

– Chyba masz problemy ze słuchem – upomniała Daria, najwyraźniej zdziwiona nieposłuszeństwem nowej.

– Zawsze jesteś taka podła?

– Słucham? Nie dosłyszałam.

– A może to ty masz problemy z uszami? Laryngologia jest piętro niżej – odpyskowała Kasia.

Daria o mało nie wybuchła ze wściekłości.

– Masz przesrane. Nie pomoże ci nawet ten wujaszek, co ci tu załatwił robotę. Pani Teresa wyrzuci cię na zbitą mordę. Uwierz mi. Już pozbywałam się takich, jak ty, i nawet sobie nie wyobrażasz, do czego jestem zdolna – zagroziła, uśmiechając się chełpliwie.

Kasia wyprostowała plecy, wzięła głęboki wdech i z kamienną twarzą zbliżyła się do koleżanki tak blisko, że ta zrobiła krok do tyłu. Nie spodziewała się, że ta nowa dziewczyna może być aż tak harda.

– No co mi zrobisz? – zapytała Kasia, przeszywając rozmówczynię wzrokiem.

– Odsuń się ode mnie – ostrzegła Daria, ale dziewczyna zrobiła kolejny krok w przód, rozdeptując kawałki kubka. – Nie podchodź do mnie!

– Bo co? – Zbliżyła twarz do jej twarzy na odległość zaledwie kilku centymetrów. – Czy dla tej dziewczyny, co się zabiła, też byłaś taką pizdą?

Daria zbladła. Jej oczy napełniły się łzami, a ręce opadły wzdłuż ciała.

– Jesteś pojebana – wymamrotała.

Kasia złapała się za lewy nadgarstek i uśmiechnęła z wyższością.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia z dyżurki. – Radzę ci tu posprzątać. Chyba nie chcesz, żeby pani Teresa zastała taki bałagan.

 

* * *

 

Gdy wychodziła z pracy, zaczynało już świtać. Szpitalne korytarze powoli się zaludniały. Pacjenci wypełzali ze swoich sal w poszukiwaniu sensu nowego dnia, a lekarze i pielęgniarki przemykali pomiędzy nimi pogrążeni w rutynie codziennych obowiązków.

Wychodząc głównym wyjściem na schody, Kasia odetchnęła z ulgą. Pierwsza kłótnia z wredną koleżanką z oddziału zaliczona. Bitwa wygrana, więc drugi dzień pracy zakończony sukcesem.

Wyciągnęła telefon i już miała dzwonić po taksówkę, ale spostrzegła krótko ostrzyżoną kobietę, niosącą pęto kiełbasy. Był to raczej niecodzienny widok, zważywszy, że przechadzała się po szpitalnym parkingu. Kasia – z wybranym już numerem telefonu na wyświetlaczu – przyglądała się nieznajomej ciekawa celu jej spaceru.

Gdy ta się zorientowała, że ktoś zwrócił na nią uwagę, spojrzała zdziwiona na obserwatorkę, później na kiełbasę w swojej dłoni, znów na obserwatorkę, a następnie parsknęła śmiechem.

– To dla psa! – zawołała lekko zmieszana.

Kasia odwzajemniła uśmiech i zeszła po schodkach.

– Myślałam, że to dostawa do szpitalnej kuchni – zażartowała. – Znając państwową służbę zdrowia, to idealna ilość na śniadanie dla wszystkich pacjentów.

– Nie wyglądasz na pacjentkę! – zawołała kobieta.

– Pracuję tu! Od wczoraj!

– Serio?! Na którym oddziale?! Ja na oiom-ie!

– Onkologia! – odkrzyknęła Kasia.

– Ach, czyli nowy nabytek Matki Teresy. – Kobieta męskim krokiem podeszła do nowej pielęgniarki i przełożywszy pęto do lewej ręki, przywitała się. – Edyta.

– Kasia.

Kobiety przez chwilę stały w niezręcznej ciszy, wpatrując się w siebie z uśmiechem. Kasia, nie chcąc podejmować tematu pogody, która tego dnia była zresztą wyjątkowo mroźna, szukała w głowie innego, ale nieprzespana noc spowolniła jej procesy myślowe.

– I jak ci się tu podoba? – uratowała sytuację nowa znajoma.

– Podoba mi się. Nawet bardzo. Wszyscy są mili i pomocni.

Edyta spojrzała na rozmówczynię, mrużąc oczy, po czym zaśmiała się w głos.

– Nie musisz mi ściemniać. Dobrze wiem, jaka superatmosferka panuje na onko. Jeszcze teraz…

– Teraz? Co masz na myśli? – zapytała zaintrygowana dziewczyna.

– Nikt ci nie powiedział? W zeszłym tygodniu…

– Ach, tak. Samobójstwo. Wybacz, mój mózg już przestaje pracować – zaśmiała się Kasia, pocierając nadgarstek.

– Jezu, przepraszam, jesteś po nocce, a ja cię męczę. Nie pomyślałam.

– Nic nie szkodzi. I tak czekam na taksówkę – skłamała, nie chcąc zrazić jedynej uprzejmej osoby, którą dotychczas spotkała. – Mówiłaś coś o atmosferze na oddziale.

– Pewnie już zauważyłaś, że oddziałowa nie należy do najsympatyczniejszych osób, które chodzą po ziemi – zażartowała kobieta.

– Niestety tak. A dzisiaj pracowałam z Darią. Taka ruda, chuda, z nosem jak klamka.

– Musiała ci już zaleźć za skórę.

Zaśmiały się, ale po chwili Edyta spoważniała.

– Wcześniej mówiłam na nie: zła macocha i brzydkie siostry Kopciuszka, ale teraz, kiedy Ewa… no wiesz… Nie wypada.

– Ewa? Tak miała na imię? – Od razu je skojarzyła. O niej opowiadała dziewczynka z białaczką.

– Tak, tak. Była najmilsza z całej trójki, ale potrafiła czasem dowalić mocnym tekstem.

Ponownie zapadła niezręczna cisza. Po dłuższej chwili pożegnały się i każda poszła w swoją stronę. Kasia, upewniwszy się, że nowo poznana pielęgniarka zniknęła za rogiem budynku, zamówiła taksówkę.

 

* * *

 

Edyta szła przez zmrożone pole za szpitalem i rozglądała się w poszukiwaniu psa, który od kilku dni błąkał się w okolicach budynku. Wymachując kiełbasą, nawoływała czworonoga w nadziei, że ten skusi się na tak smaczny kąsek.

Po kilkunastu minutach poszukiwań dostrzegła w oddali jego sylwetkę. Był to kundel, nie należał do najmniejszych. Gdy zorientowała się, że jej nie zauważył, przyśpieszyła kroku. Starając się nie przewrócić na bryłach zamarzniętej ziemi, wołała za nim z nadzieją, że ten ją w końcu usłyszy. Gdy wreszcie na nią spojrzał, zatrzymała się, urwała kawałek kiełbasy i rzuciła w jego stronę. Pies, wyraźnie wygłodzony, ostrożnie podszedł do smakołyku, obwąchał go i łapczywie chwycił pyskiem.

Edyta urwała kolejny kawałek i ponownie rzuciła w jego kierunku. Pies połknął go bez gryzienia. Wtedy kobieta zaczęła ostrożnie iść w stronę zwierzęcia. Krocząc przez zmarznięte grudy, wołała go łagodnie, a gdy była już wystarczająco blisko, przykucnęła, wyciągając resztę kiełbasy.

Pies, coraz bardziej ufny, powoli podszedł do kobiety. Delikatnie obwąchał to, co mu przyniosła, a następnie przysiadł w odległości wyciągniętej ręki.

– Co tu robisz, futrzaku? – zapytała, głaszcząc go po pysku. – Zgubiłeś się? Chodź ze mną. Dostaniesz więcej.

Podniosła się z ziemi, spojrzała na widoczny w oddali szpital i zaczęła powoli iść w stronę pobliskich krzaków. Pies ruszył za nią.

Dotarłszy do zarośli, upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, po czym znów przykucnęła.

– Chodź, mały – zawołała do psa, podsuwając mu kolejny kawałek kiełbasy.

Gdy czworonóg się zbliżył, zaczęła głaskać go po grzbiecie. Robiła to tak długo, aż poczuła, że zyskała jego pełne zaufanie. Pies wyglądał na spragnionego miłości. Wtulał się w nią, patrząc tak pełnym oddania wzrokiem, jakby właśnie spotkał najcudowniejszą osobę w swoim życiu. Nie przestawał machać ogonem z radości.

Wtedy Edyta przytuliła go czule, z całej siły. Skomlał i wyrywał się, ale kobieta nie puszczała. Zaciskała ręce na jego szyi tak mocno, że zaczął tracić oddech. Trwało to kilka chwil. Szamotanina zakończyła się, gdy rozległ się trzask łamanego karku.

Rozdział 4

Obserwując bawiącą się Zuzię, Kasia przypominała sobie swoje dzieciństwo. Pomimo choroby dziewczynki ona i tak jej zazdrościła. Przyglądała się lalkom Barbie w falbaniastych sukniach, kolorowym pluszakom oraz brokatowej koronie, która zdobiła łysą głowę małej. Te wszystkie, na pozór oczywiste, dziewczęce atrybuty były kobiecie zupełnie obce. Jej dzieciństwo szybko straciło barwy. Dziecięcy pokój zmienił się w zimną celę. Kochających rodziców zastąpiły nieznajome sylwetki, a uśmiech zniknął na długie lata.

W szpitalnej świetlicy panował hałas. Piskliwe głosy prezenterów z talent show – dochodzące z telewizora na monety – próbowały przebić się przez gwar rozmów pacjentów, dla których przesiadywanie w tej sali było jedyną rozrywką.

W rogu pomieszczenia, na fotelu obitym brązowym materiałem imitującym skórę, siedziała wyróżniająca się na tle innych pacjentów kobieta. Jako jedna z nielicznych nie miała na sobie wypłowiałego szlafroka poplamionego pomidorówką ani kapci przypominających wypchane zwierzęta. Krwistoczerwona pomadka na jej ustach pasowała do kwiatów zdobiących starannie zawiązany turban, a czarny obcisły golf dodawał szyku całej stylizacji.

– Przepraszam, czy to jest wino? – zapytała Kasia, wskazując na kieliszek ze śladami po szmince.

– Słucham?! Jesteśmy w szpitalu – oburzyła się kobieta w czerni. – Tutaj przydałoby się coś o wiele mocniejszego – dodała z uśmiechem.

Kasia odwzajemniła go, po czym przysiadła obok, na oparciu fotela.

– Jak będzie pani szła zapalić, to proszę mnie zawołać.

– Kolejny ciężki dzień?

– Cały czas mam wrażenie, że nie powinno mnie tu być.

– Wyluzuj – uspokoiła ją kobieta. – Ile tu pracujesz? Tydzień?

– Osiem dni.

– No właśnie. Daj sobie czas. – Poklepała młodą pielęgniarkę po ramieniu. – Mów mi Iwona. Drażni mnie ten niepotrzebny formalizm.

Kasia kiwnęła głową, wpatrzona w małą Zuzię.

– Podziwiam cię – wtrąciła mimochodem.

– Mnie? Za co? – zapytała zaskoczona pacjentka.

– Zawsze wyglądasz pięknie. Nawet tutaj, w szpitalu. – Rozejrzała się wokół. – W ogóle nie przypominasz tych wszystkich ludzi.

Iwona uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Najważniejsze jest, żeby nie użalać się nad sobą. Jak nie mam na coś wpływu, to choćbym leżała i szlochała, nic to nie zmieni. Pieprzyć raka. Swoje już przeżyłam. I uwierz mi, życie miałam niesamowite. – Szturchnęła Kasię łokciem, upijając łyk z kieliszka. – I nawet nie jest mi żal tych wszystkich ludzi. W tak beznadziejnej sytuacji w ogóle nie potrafią docenić tego, co mają.

Pielęgniarka złapała się nerwowo za nadgarstek. Iwona, dyskretnie obserwująca dziewczynę, dostrzegła ten nienaturalny ruch.

– Mnie jest ich żal. Życie niesprawiedliwie ich potraktowało – odparła Kasia z zadumą w głosie.

– A ciebie? – Pacjentka wskazała wzrokiem jej nadgarstek.

Pielęgniarka zmarszczyła brwi.

– Nie rozumiem – odpowiedziała, głośno przełykając ślinę.

Iwona uśmiechnęła się, upijając kolejny łyk.

– Tobie też coś dolega. Widzę to.

Dziewczyna otworzyła usta ze zdziwienia. Nie zdążyła wypowiedzieć słowa, bo nagle podbiegła Zuzia, wymachując lalką w różowej sukience.

– Pobawisz się ze mną? – rzuciła do pielęgniarki.

Kasia wstała i przykucnęła przy stercie zabawek.

– W co się bawimy?

Zuzia wcisnęła jej do rąk Kena.

– Ja będę księżniczką, a ty księciem.

Kasia niepewnie ścisnęła w dłoni lalkę, po czym zerknęła z niepokojem w stronę Iwony. Ta uśmiechnęła się i uniosła kieliszek.

Dziewczyna odrzuciła kitkę na plecy.

– A może zagramy w „Panią Zo”? – zaproponowała.

– „Panią Zo”? Nie znam tego. Jak się w to gra?

– Musimy usiąść naprzeciwko siebie. – Skrzyżowała nogi na podłodze. – I zaśpiewać piosenkę, odpowiednio klaszcząc w dłonie.

– Obojętnie jaką piosenkę?

– Nie, nie. Specjalną piosenkę. Powtarzaj za mną: Pani – klasnęła raz – Zo, Zo, Zo. – Klepnęła w dłonie dziewczynki trzy razy. – Pani sia, sia, sia. – Powtórzyła klaskanie. – Pani Zo. Pani sia. Pani Zosia męża ma. – Uderzyła obiema rękami cztery razy o swoje kolana.

– To głupie. – Zawstydzona Zuzia zabrała dłonie.

– To jeszcze nie koniec! – zawołała pielęgniarka ze śmiechem.

– Skąd to znasz? Wymyśliłaś?

Tym razem to Kasia się zawstydziła.

– Bawiłam się tak kiedyś z pewną małą dziewczynką. Tak małą, jak ty. – Połaskotała dziecko po policzku.

– Z córką?

– Nie, nie mam córki. Można powiedzieć, że to moja mała siostrzyczka. Jest podobna do ciebie.

Dziewczynka ponownie wystawiła dłonie.

– To jeszcze raz. Od początku.

– Pani Zo, Zo, Zo, pani sia, sia, sia…

Nagle do świetlicy wpadła jak burza Teresa. Chwyciła pilot od telewizora, po czym z rozdrażnieniem wcisnęła wyłączający go przycisk. Wszyscy obecni, w tym Kasia, przerwali to, co robili wcześniej, i w ciszy wpatrywali się w ciskające błyskawice oczy oddziałowej.

– Koniec imprezy! – zawołała Iwona, podnosząc się z fotela z kieliszkiem w dłoni.

Teresa rzuciła spojrzenie na siedzącą na podłodze podwładną, po czym zamaszystym ruchem wskazała drzwi.

– Pacjent z dwunastki dzwoni od piętnastu minut! – wykrzyczała ochrypłym głosem.

– Przepraszam – wymamrotała pielęgniarka. Wstała i otrzepała kolana.

– Zabawy sobie urządzasz? Roboty w bród, a ty śpiewasz pioseneczki? – Kobieta podeszła do Kasi. Teresa była z metra cięta, dlatego musiała podnieść wzrok, odchylając przy tym głowę do tyłu. – Moje dziewczyny nie będą za ciebie pracować. Weź się do roboty.

Zawstydzona Kasia wbiła wzrok w podłogę i pospiesznie wyszła z sali. Oddziałowa obrzuciła rozbawioną Iwonę nienawistnym spojrzeniem.

Kobieta upiła kolejny łyk z kieliszka i powolnym krokiem podeszła do rozdrażnionej Teresy. Spojrzała jej prosto w oczy, po czym wyszeptała do ucha:

– Ona jest bardzo podobna do mnie i do ciebie. Coś mi się wydaje, że właśnie ta dziewczyna może być twoim końcem.

Postawiła pusty kieliszek na stole, przy którym siedziała grupka zdezorientowanych pacjentów, a następnie wyszła na korytarz.

– Skąd to wiesz? – zapytała zaniepokojona Teresa, wybiegając zaraz za nią.

Iwona odpowiedziała z pogardliwym uśmiechem:

– Dziwi mnie, że ty tego nie wiesz.

Oddziałowa, zaciskając zęby, nerwowo wypuściła powietrze nosem. Odwróciła się i energicznym krokiem ruszyła wzdłuż korytarza. Stukot chodaków jeszcze nigdy nie był tak głośny. Kroczyła przez oddział, niemalże parując ze złości. Ludzie stojący w przejściu, nawet nieznający Teresy, odskakiwali na boki, aby uniknąć konfrontacji z filigranową furią.

Przy wejściu młody salowy mył podłogę. Brudnym mopem rozcierał na kaflach pozostałości grudkowatej substancji przypominającej wymioty. Muzyka w jego słuchawkach zagłuszała stukot chodaków, dlatego nie zwrócił uwagi, że kobieta, jak trąba powietrzna, zbliża się w jego kierunku. Teresa – widząc, że nie ma zamiaru usunąć się z drogi – przewróciła oczami i obeszła go dookoła. Gdy już prawie minęła salowego, jej drewniana podeszwa poślizgnęła się na mokrej podłodze, a kostka wykręciła tak, że oddziałowa o mało nie wywinęła orła na środku korytarza. Chłopak wreszcie ją zauważył – momentalnie zbladł, ściągnął słuchawki z uszu.

– Nic pani nie jest? – zapytał drżącym głosem.

Teresa cmoknęła. Spojrzała na rozdygotanego młodzieńca, pociągnęła mocno nosem, charknęła, po czym splunęła żółtawą flegmą na świeżo umytą podłogę.

– Przepraszam – dodał.

Oddziałowa wskazała kleksa śluzu na kafelkach.

– Pominąłeś coś.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła dalej.

 

* * *

 

W dyżurce zastała swoje dwie pupilki wcinające ciastka i oglądające telewizyjnego tasiemca na stojącym na stole laptopie.

Kiedy tylko zobaczyły przełożoną, wstały, strzepując z siebie pozostałości słodkich wypieków.

– Daria! Maryśka! – zawołała oddziałowa. – Wy też nie macie nic do roboty?

– Ja właśnie… – zaczęła wychudzona pielęgniarka.

– Co ty właśnie? Co właśnie?

– Ja właśnie mam przerwę – wybełkotała, przełykając ostatni kęs ciasteczka.

– Weź ten swój komputer, na którym oglądasz te wszystkie bzdety, i otwórz internet. – Spojrzała na drugą, nieco tęższą kobietę. – A ty przestań się obżerać. Popatrz na siebie. Chyba ci już wystarczy. Idź na oddział. Już.

Pielęgniarka wytarła usta i tak, jak kazała przełożona, opuściła pomieszczenie.

– Co mam dalej robić? – zapytała Daria nieśmiało.

– Musisz mi pomóc.

Teresa podeszła do okna i wyjrzała przez zaparowaną szybę. Cmoknęła dwa razy, po czym znów skierowała wzrok na podwładną.

– Muszę wiedzieć wszystko na temat nowej – oznajmiła, a niezbyt urodziwa pielęgniarka uśmiechnęła się półgębkiem. – Dosłownie wszystko.