Niezwykłe życie Nellie Bly. Dziennikarka, która wyprzedziła epokę - Attadio Nicola - ebook + książka

Niezwykłe życie Nellie Bly. Dziennikarka, która wyprzedziła epokę ebook

Attadio Nicola

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wzięli cię za niepoważną, gdy przeczytali list od ciebie, w którym pisałaś: „Jadę do Nowego Jorku”.

Wzięli cię za głupią w tym mieście wielkich możliwości, gdy zgłosiłaś się jako reporterka do redakcji „New York Worlda" gazety należącej do Josepha Pulitzera.

Kobieta? Z prowincji, bo tak myśleli o Pittsburghu mieszkańcy Nowego Jorku końcem XIX wieku?

Teraz sama, w męskim świecie, musisz dotrzeć do sedna swojej historii i udowodnić, co dla ciebie znaczy free american girl.

Nigdy wcześniej nie widziano kobiety reportera. Pomysł Nellie Bly na przeprowadzenie tajnego śledztwa na Blackwell’s Island, w nowojorskim przytułku dla obłąkanych, będzie nowatorski i przełomowy, a sama akcja brawurowa. Reportaż, który potem powstanie, nie tylko poprawi sytuację zamkniętych na wyspie chorych kobiet lecz także przejdzie do historii dziennikarstwa.

Od tego momentu dziennikarka, w tysiącu przebrań, będzie opowiadać Amerykę Amerykanom. Stanie się koszmarem polityków i decydentów. Będzie podróżować po świecie, przeżywać miłości i porażki. W apogeum popularności sama okrąży świat dookoła i zrobi to znacznie szybciej niż Phileas Fogg bohater opowieści Juliusza Verne’a.

Nellie Bly stanie się pionierką, postacią, która nigdy wcześniej nie istniała – kowalem własnego losu, nieustraszoną dziennikarką uzbrojoną jedynie we własną spostrzegawczość i silny głos – głos kobiety niezależnej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 206

Data ważności licencji: 6/9/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:

DOVE NASCE IL VENTO. VITA DI NELLIE BLY by Nicola Attadio

Copyright © 2018 Bompiani/Giunti Editore S.p.A., Firenze-Milano www.giunti.it

www.bompiani.it

Published by agreement with Book/lab Literary Agency

Copyright © for the translation by Mateusz Kłodecki

Wydanie pierwsze

Kraków 2024

Projekt okładki

Anna Pol-Pawrowska

Fotografie na okładce

© H.J. Myers, photographer / United States Library of Congressʼs Prints

and Photographs division / Wikipedia

Library of Congress, Washington / britannica.com

CC0 graphic / rawpixel.com

CC0 graphic / rawpixel.com

Porramate / rawpixel.com

Redaktor nabywający

Robert Medina

Redaktorka prowadząca

Agnieszka Narębska

Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku

d2d.pl

Projekt typograficzny i skład

Robert Oleś

Opieka redakcyjna

Natalia Hipnarowicz

Opieka promocyjna

Marlena Grabowska

ISBN 978-832-409-534-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Marcowi

What shall we do with our girls? Not our beauty or our heirs; not any of these, but those without talent, without beauty, without money. What shall we do with them?

The Girl Puzzle, „Pittsburgh Dispatch”, ­podpisano: Orphan Girl, 25 stycznia 1885

Pink

Siedzisz na krawędzi łóżka. Kaszel, ten przeklęty kaszel, nie daje ci spokoju. Koleżanka przyniosła ci gazetę. Ale tego ranka nie masz ochoty na czytanie. Próbujesz wstać i zrobić dwa kroki. Może uda ci się podejść do dużego okna, które wychodzi na ogród. Lubisz przez nie wyglądać. W ogrodzie rośnie potężny dąb. Jakże jesteś przywiązana do tego widoku. To twoje najwcześniejsze wspomnienie. Co rano obserwowałaś mężczyznę, który przystawał pod drzewem i patrzył na pola. Nie wiedział, że to robisz. Bezgłośnie wyślizgiwałaś się z łóżka i pokonywałaś długi korytarz w wielkiej willi, która górowała nad doliną. Lekko schodziłaś po schodach, cicho odmykałaś drzwi i gdy słońce grzało ci twarz, szukałaś wzrokiem tego mężczyzny, którego nazwisko nosiła cała wieś, mężczyzny, na którego dniówkarze patrzyli z szacunkiem i odrobiną przestrachu. Szukałaś ojca. Uwielbiałaś na niego patrzeć, kiedy tak stał jedną ręką wsparty o pień, wpatrzony w nieokreślony punkt. Zawsze cię zastanawiało, co widzi. Stawałaś koło niego tysiąc razy, próbowałaś go naś­ladować, ale nigdy niczego nie dostrzegłaś. Później jego spojrzenie krzyżowało się z twoim, uśmiechał się i czar prys­kał. Bo dla ciebie cała magia zawierała się właśnie w tym: obserwować go niepostrzeżenie, uchwycić te drobne gesty, które wykonują dorośli, myśląc, że są sami. To była twoja ulubiona zabawa: obserwować, jacy są ludzie bez mas­ki. I może to właśnie ta dawna ciekawość sprawiła, że jako dorosła maskowałaś się, by demaskować innych. „Tak, to musiało być to”, myślisz dzisiaj, gdy owinięta chustą przyglądasz się drzewu za oknem. I znów ogarnia cię zmęczenie. Atak kaszlu wstrząsa twoimi kośćmi. Myślisz o upływającym czasie. Cały świat się zmienił. A ty zrobiłaś, co w twojej mocy, żeby go opowiedzieć prostym ludziom – takim jak ty, kiedy byłaś małą dziewczynką. Zanim świat, twój świat, zawalił się nagle jak domek z kart. Ile razy przeszywał cię dreszcz na myśl o tamtym poranku, kiedy odkryłaś, że ojciec odszedł na zawsze. A przecież gdyby to zależało od niego, nigdy by się to nie wydarzyło. Wyrwała ci go potężna siła, której wtedy jeszcze nie znałaś. Zniknął jak sen o świcie. Miałaś go już nigdy więcej nie zobaczyć, o nie. Zostać jedynie ze wspomnieniem jego ręki opartej o drzewo. To właśnie od tej niezawinionej nieobecności bierze początek niniejsza historia.

Przez hrabstwo Armstrong w Pensylwanii płynie z północy na południe pewna rzeka. Nazywa się Crooked Creek. Przecina niewielką miejscowość Burrell, kreśląc łagodne zakola. Na brzegu jednego z takich łuków leży wios­ka, która wyrosła wokół młyna. Mieszkają tam dniówkarze pracujący na polach żyta i owsa. Młyn należy do zamożnego kupca Michaela Cochrana i jest bardzo dochodowy. Ale Mr. Cochran nie spoczął na laurach. Postanawia poszerzyć zakres swojej działalności, buduje więc dom towarowy, co również okazuje się strzałem w dziesiątkę. Interes kwitnie. Mr. Cochran jest bogaty i wielce szanowany, dość powiedzieć, że w drodze głosowania kilkukrotnie został wybrany sędzią honorowym. Tak naprawdę nie ma pojęcia o prawie, ale w połowie XIX wieku w Pensylwanii zdrowy rozsądek i szacunek wspólnoty wystarczają do rozstrzygania drobnych nieporozumień i odciążania w ten sposób miejscowego sędziego.

W pewnej odległości od młyna, w wietrznej zatoce, którą wiosenne chabry malują na niebiesko, stoi dwupiętrowy dom otoczony przez imponujące dęby. To właśnie tutaj mieszka sędzia (jak zwykli go nazywać mieszkańcy miasteczka) ze swą drugą żoną, Mary Jane. Pierwsza, Catherine, którą poślubił w 1837 roku, zmarła, przeżywszy niespełna czterdzieści lat, i zostawiła go z dziesięciorgiem dzieci. Niecały rok po jej śmierci, w 1858 roku, odziany w najbardziej odświętny strój sędzia przysięga wieczną miłość i wierność Mary Jane Cummings, młodej, bezdzietnej wdowie. Do i tak już licznej trzódki dołącza kolejnych pięcioro dzieci, które wydaje na świat Mary Jane: Albert, Charles, Elizabeth, Kate i Harry. Sędzia ma szczególną słabość do Elizabeth – może dlatego, że przyszła na świat ledwie miesiąc po śmierci jego syna Williama Wortha, który poległ na wojnie secesyjnej, w bitwie pod Plymouth. Narodziny Elizabeth to znak, że w życiu, koniec końców, istnieje pewna równo­waga. W domu wołają na nią Pink, pewnie przez kaprys matki, która od dnia chrztu ubiera ją w róże. Pink nie widzi świata poza ojcem, który traktuje ją czule niczym dziadek. To lata absolutnej beztros­ki. Wokół Pink, małego łobuziaka, obraca się cała karuzela miłości. Ma trzynaścioro rodzeństwa, niektórzy spośród jej braci i sióstr mają już dzieci starsze od niej, które jednak zwracają się do niej per ciociu. Miłość, radość, wolność, dostatek. Szczęście stanowi element życia tego wielkiego domu w Cherry Run na równi z dębami, rzeką, bławatkami i młynem. Czas płynie tu idyllicznie, szczególnie kiedy nastaje ciepła pora roku. W słoneczne dni, kiedy niebo wydaje się tak błękitne i tak blis­kie, że można by do niego wskoczyć, Pink budzi się skoro świt i podgląda ojca, który sączy kawę oparty o pień dębu. Później namawia go, żeby zabrał ją do domu towarowego, gdzie droczy się z chłopcami pracującymi za szeroką, drewnianą ladą. Albo buja się coraz wyżej na huśtawce zawieszonej pod mocnym konarem dębu rosnącego za domem, podczas gdy Mary Jane szuka jej po całej okolicy, żeby wreszcie położyć ją spać. To mała oaza spokoju. Wojna secesyjna należy już do przeszłości, sędzia – jak wielu innych – poświęcił w niej syna, ale czas żałoby minął. Życie rozkwita ze zdwojoną siłą. W Cochran’s Mills, jak zresztą w całym kraju, wszystko zmienia się i rośnie jak w przyspieszonym tempie: powstaje szkoła, wzrasta liczba kościołów, górnicy wkopują się w ziemię, bo państwo coraz łapczywiej pochłania węgiel i żelazo. Niektórzy kopią w poszukiwaniu czegoś jeszcze. Gęstej, zielonkawej cieczy o przyprawiającym o mdłości zapachu: ropy. Jeszcze przed wojną secesyjną sto sześćdziesiąt kilo­metrów na północny zachód od Burrell, w hrabstwie Crawford, które znajduje się na rubieżach, lecz wciąż jeszcze w granicach Pensylwanii, w mieścinie zwanej Titusville, niewielka grupka ludzi interesu wbiła sobie do głowy, że będzie wydobywać tę śmierdzącą ciecz z trzewi ziemi. Ciecz owa często wypływała na powierzchnię toczącej niedaleko swe wody rzeki Allegheny, wielkiego dopływu Ohio. W końcu w 1855 roku pewien chemik z Yale zebrał wystarczającą ilość ropy, żeby przeprowadzić na niej badania, i odkrył, że jeśli poddać ją procesowi rafinacji, stanie się doskonałym paliwem. Przedsiębiorcy powierzyli więc zadanie miejscowemu młodzieńcowi, który nazywał się Edwin Drake. Człowiek ów w pogoni za fortuną trudnił się tysiącem zajęć. Zapalił się do planu i zaczął szukać ropy, budując studnie artezyjskie. Długo nie przynosiło to rezultatów. Aż wreszcie pewnego ciepłego dnia pod koniec lata, kiedy już niemal wszyscy mieli Drake’a za szaleńca lub hochsztaplera, z jednej ze studni jęła się sączyć ropa. Płynęła jak woda. Był 29 sierpnia 1859 roku. Uczniowie wkuwają tę datę już od ponad półtora wieku. Ale ten dzień nie przeszedłby do historii, gdyby kilka lat później na miejsce nie przyjechał pewien młodzieniec z Cleveland, który usłyszał o ropie i był przekonany, że okaże się ona cenniejsza niż mityczne złoto Kalifornii.

Ma dwadzieścia sześć lat, kiedy postanawia zainwes­tować cały majątek w interes, o którym nikt jeszcze nie wie, czym tak naprawdę jest: w rafinerię. Ropa w stanie, w jakim wypływa na powierzchnię, nie nadaje się do użytku. Potrzeba tros­ki zręcznych dłoni i mądrych umysłów, by przekształcić ją w paliwo, które wyprze węgiel. Nie, to nie alchemia. To chemia stosowana. W Titusville nikomu nieznany młodzieniec o dobrych manierach stworzył z niczego coś, co w ciągu kilku lat przerodziło się w największy prywatny monopol w historii: Standard Oil. Kto wie, czy Michael Cochran, sędzia honorowy z niewielkiego miasteczka Burrell, kiedykolwiek usłyszał imię i nazwisko tego złotego chłopca – John Davison Rockefeller. Można zakładać, że tak. Być może podziwiał jego przedsiębiorczość, metodyczność, dalekowzroczność. Uważał, że jest do niego podobny. Cochran też zbudował swoje małe imperium. Jasne, zajmuje się spekulacją nieruchomościami, ale duch jest ten sam. To duch kraju, który zdecydowanie rozpędza się po wojnie domowej, gnany naprzód niepowstrzymaną gotowością, potężniejszą nawet niż ropa Drake’a. Jest w tym pragnienie uczestnic­twa w wielkiej przemianie. I biada hamulcowym, którzy boją się stracić wszystko, co zarobili. Słowo „gotowość” jest dla sędziego – tak jak później dla Elizabeth – kluczowe. Ta gotowość któregoś pięknego dnia każe sędziemu porzucić Cherry Run i przeprowadzić się do miasteczka Apollo, z którego pochodzi. To tam chce się dalej wzbogacać i starzeć. Mówisz i masz. W 1869 roku Pink żegna się z wielkim dębem i przenosi do imponującego domostwa z białymi kolumnami, które jej, mierzącej niecały metr, zdają się nogami olbrzyma. Ale sędziemu Cochranowi nie będzie dane się tutaj zestarzeć. Nagłe porażenie paraliżem – dziś nazwalibyśmy je wylewem – i wpatrzony w horyzont mężczyzna wsparty o pień dębu staje się wyblakłym wspomnieniem, a z czasem znika całkowicie. Początkowo, ilekroć Pink zamyka oczy, pod jej powiekami znów pojawia się nieruchome ciało ojca spoczywające na łóżku. Splecione białe palce bez życia. Jego dłonie już nigdy jej nie pogłaszczą, z ust nie wydobędzie się jego głos. Nagle wszystko się bezpowrotnie skończyło. Dorośli tłumaczą, że sędzia nigdy jej nie opuści, że będzie nad nią czuwał z jakiegoś nieokreślonego miejsca. Ale Pink nie może się z tym pogodzić. To jak amputacja: razem z ojcem odeszła część niej samej. Oprócz tego czuje strach. Jaki los czeka teraz jej rodzinę? Kiedyś była silna, ale już nie jest. Świat Pink, jej mały świat, zawalił się jak domek z kart. Judy, nieodłączna towarzyszka zabaw, zaraz po pogrzebie opowiada Pink, co się wydarzyło po śmierci jej dziadka: gdy minęło kilka dni, zjawił się jakiś pan odziany w czerń, przyniósł list napisany właśnie przez dziadka i wszystko jakoś się ułożyło. Znów pełna otuchy Pink pędzi do matki, przekonana, że sędzia też zostawił taki dokument. Mary Jane ze łzami w oczach mówi, że żadnego listu nie ma. Dziewczynka patrzy na nią z niedowierzaniem: „Jak to możliwe, że o tym nie pomyśleliście?”. Mary Jane odbiera mowę, a Pink pierwszy raz dostrzega, że pytania, które stawiamy, są ważniejsze niż odpowiedzi, jakie otrzy­mujemy.

Śmierć sędziego spada na rodzinę Cochranów jak uderzenie potężnego topora na młode drzewko, które wytrzymuje wicher i niepogodę, ale gdy nadchodzi kolejny wstrząs, musi się zwalić. Przede wszystkim trzeba znieść utratę kochającego męża i ojca. Wkrótce do głosu dochodzi również proza życia, czyli problem podziału majątku pomiędzy dziewięcioro dzieci sędziego z pierwszego małżeństwa, drugą żonę i jej pięcioro potomstwa. Cochran, o czym Pink zdążyła się już przekonać, nie zostawił testamentu, więc sędzia hrabstwa nie widzi innego rozwiązania niż sprzedaż całego dobytku i przekazanie każdemu należnej części spadku. W rezultacie wdowa i jej dzieci wkraczają na długą drogę, która wiedzie tylko w dół. Biednieją z roku na rok. Od imponującego domostwa do coraz skromniejszych kwater. Pink jest zdezorientowana. Beztros­ka, która kolorowała pierwsze lata jej życia, ustąpiła miejsca podskórnej złości. Po rozpoczęciu szkoły często zdarzają jej się wybuchy – zachowania, które ludzie znający ją z wcześniejszego etapu życia, będą wspominać jako wręcz dzikie. Jej relacja z matką nieustannie się zacieśnia. Z biegiem czasu, gdy Elizabeth dorasta, role powoli się odwracają i to ona zaczyna opiekować się Mary Jane, swoją siostrą Kate i bratem Harrym (Albert i Charles szybko opuścili rodzinny dom).

Dawne zabawy już jej nie interesują. Nawet polowanie na żaby przestało budzić w niej entuzjazm. Co jakiś czas ma wrażenie, że słyszy głos ojca. Odwraca się wtedy gwałtownie, ale nikogo nie widzi. Jest przekonana, że mówi do niej jego duch. Nie przeraża jej to jednak, lecz napełnia spokojem. W tym czasie duch starego sędziego jest dla niej prawdo­podobnie jedynym oparciem. Tymczasem zaczyna się szkolne życie i od samego początku widać, że Pink nie zostanie wzorową uczennicą: chudziutka, dziarska, kłótliwa, zawsze ma gotową ripostę. Wszyscy mówią do niej Lizzy, jak na jej gust to przesłodzone imię. Już zawsze będzie go nienawidzić. Jej matka Mary Jane wytrzymuje sama niemal trzy lata. Później postanawia wyjść za mąż po raz trzeci. Jej nowy towarzysz to John Jackson Ford, weteran wojny domowej. Jest bednarzem, ale pracuje, kiedy mu się zachce. Nie można go nazwać dobrą partią. Jednak w drugiej połowie XIX wieku, kiedy ma się czterdzieści trzy lata, pięcioro dzieci na utrzymaniu i żyje w małym miasteczku w głębi Pensylwanii, ciężko o lepszą. Nie mija wiele czasu, gdy Mary Jane orientuje się, że trudno również o gorszą. Ford nie ma nic wspólnego z sędzią Cochranem. Nie wie, czym są czułość, poszanowanie małżonki, opieka nad dziećmi. W domu coraz częściej pojawia się przemoc. Między dziewiątym a czternastym rokiem życia Pink poznaje brutalną stronę specyficznego męs­kiego świata. Ford często jest pijany, policzkuje Mary Jane, wygraża wszystkim pistoletem. Po stracie ojca, po osunięciu się w biedę, przychodzi hańba w postaci żałosnego i brutalnego ojczyma.

Mary Jane znosi to twardo przez pięć lat. Ale w sylwestra 1877 roku Ford przekracza granicę. Pink wraz z matką i rodzeństwem spędza wieczór w sali wynajętej od kościoła baptystów na świętowanie Nowego Roku. W pewnym momencie pojawia się jakiś mężczyzna. Widać, że jest pijany. Gada do siebie. Początkowo nikt z obecnych nie zwraca na niego uwagi. Mężczyzna, kiwając głową, kieruje się w stronę Mary Jane, która blednie, bo rozpoznaje w nim męża. Dookoła zapada cisza, Ford wyciąga pistolet i wymierza go w głowę żony. Lufa znajduje się kilka centymetrów od czoła Mary Jane. Pink kamienieje. Ford majaczy. Kazał żonie zostać w domu, zabronił iść na to przyjęcie, a ona okazała mu nieposłuszeństwo. Musi dopilnować, żeby mu za to zapłaciła. Jest wyraźnie pogubiony. Dłoń, która dzierży pistolet, drży coraz silniej. Albert, starszy brat Pink, wymienia porozumiewawcze spojrzenie z dwoma stojącymi w pobliżu mężczyznami. Rzucają się na Forda, obalają go na ziemię, rozbrajają i unieruchamiają. Mary Jane w napadzie histerii ucieka, dzieci za nią. Małżonkowie próbują się jeszcze pojednać, ale Ford jest już skończony. Kiedy kilka miesięcy później znów wyciąga broń na żonę i dzieci, Mary Jane przestaje się wahać i wnosi pozew rozwodowy. Choć prawo stanu Pensylwania pozwala kobietom na taki ruch, decydują się nań tylko nieliczne. Mary Jane wśród wielkiej wrzawy stawia się na sali rozpraw. Podczas publicznych przesłuchań świadków sąd zbiera zeznania na temat brutalności ­Forda. Sprawa staje się przedmiotem rozmów wszystkich mieszkańców miasteczka. Wzlot pani Cochran, upadek wdowy po sędzim, przemoc doznawana z rąk trzeciego męża. Wszystko to odbija się w małej społeczności głośnym echem. Ale to nie koniec. Pink odważnie godzi się złożyć zeznania przed sędzią. Ma już czternaście lat i chce, żeby wszyscy się dowiedzieli, jak ich życie wyglądało. Podczas procesu śmiało opowiada swoją prawdę, ani razu nie spuszcza wzroku: „To nie wina mojej matki, że Ford był wiecznie pijany i nie dbał o nasze potrzeby. To nie wina mojej matki, że zwykł był obrażać ją i przeklinać w każdy boży dzień. To nie wina mojej matki, że groził jej bronią, przytykał jej lufę do głowy, trzymał nabity pistolet pod poduszką. To nie wina mojej matki, że ulubionym sposobem Forda na spędzanie wolnego czasu było kopanie mebli. To nie jej wina, że jedyne, co potrafił, to nas wszystkich terroryzować”. Wraca na miejsce, mocno ścis­ka dłoń matki i dopiero wtedy pojedyncza łza powoli kreśli rysę na jej policzku. Podobnie jak wszyscy wie doskonale, że Mary Jane nie miała wyboru. Jednak rozwód jest raczej katastrofą kobiety niż pary. Głosy ludzi komentujących każde zeznanie, ich twarze nawiedzają nastoletnią już Pink niczym widma. Jest w niej złość, jest niezadowolenie, jest pamięć o życiu, które mogło się potoczyć inaczej. Wspomnienie raju utraconego boli teraz jeszcze bardziej. „Już lepiej było­by znać tylko takich mężczyzn jak Ford – myśli – wtedy przynajmniej nie byłoby tych rozdzierających porównań tego, co przed, do tego, co po”. „Nigdy więcej” – powtarza sobie w głowie. Nigdy więcej nie będzie na niczyjej łasce. Nigdy więcej nie sprzeda godności za namiastkę bezpieczeństwa. Nigdy więcej nie będzie zależna od żadnego mężczyzny. Nigdy więcej.

Samotna sierotka

Sierota, sierota, sierota. Sierotka. Jak to jest bez? Jak się dorasta bez? Zastanawiałaś się nad tym wiele razy. Taki ojciec, jaki ci się trafił, to skarb.Skarb, który szybko straciłaś. Później zjawił się ten drugi. Nigdy mu nie ufałaś. Nawet dziec­ko zrozumiałoby, że to niegodziwiec. A ty, kiedy pojawił się w waszym domu, byłaś przecież jeszcze wciąż dziec­kiem. Ale twoja matka nie. „Zostaw go, zostaw go”, powtarzałaś jej. Ale ona nie chciała być dłużej sama. Tak już musiało być. I tak się stało. Ile razy pomyś­lałaś: „szczęśliwi, którym nie dane było mieć takiego ojca jak mój”. Codzienne porównywanie ojca i ojczyma wyzuwało cię z sił. Największa obawa: że też skończysz w rękach takiego osobnika. Miałaś na tym punkcie obsesję. Z całych sił szukałaś drogi ucieczki. Po tym upokarzającym rozwodzie poprzysięgłaś sobie, że nie postąpisz jak twoja matka: trzy małżeństwa, bo samotna kobieta sobie nie poradzi. Musisz sobie poradzić. Teraz ona znów jest sama. Dwóch mężów pogrzebanych, jeden, dzięki Bogu, uciekł. Choć jego wrzas­ki, jego groźby wciąż rozbrzmiewają w twojej głowie, nie dają ci wytchnienia. Są jak hałas w tle, jak szum wiatru wśród dębowych liści. Nie rozumiesz, gdzie się rodzi i dokąd niesie, ale jest, towarzyszy ci przez cały dzień. W nocy zaś ten wiaterek przemienia się w nawałnicę, która wali się na ciebie, gdy śpisz. Nagle pojawia się Ford z tym swoim głupkowatym uśmieszkiem i drżącą lufą wycelowaną w woskowatą twarz twojej matki, która jeszcze przed chwilą się śmiała. Nagle spoważniała twarz z wyrazem przerażenia pęka jak spróchniałe drewno. Skóra opada niczym gliniane skorupy. Ford trzęsie się z przerażenia na widok tego okropnego spektaklu. Odchodzi, odwraca się, zniesmaczony, celuje do ciebie z pistoletu, ty zasłaniasz oczy dłońmi i patrzysz między palcami, jak twoja matka obraca się w proch. Wyjesz jak zwierzę, on panikuje i pociąga za spust. Suchy wystrzał. Ale ty go nie słyszysz. Leżysz w łóżku. Znów skoczyła ci temperatura. Siadasz, w ciemności wymacujesz szklankę na nocnym stoliku. Koszmar minął, podobnie jak czas, ale ból nie. On trwa i jest jak drzazga w sercu, w twoim sercu sieroty, małej, samotnej sierotki.

„Nie wszyscy możemy mieszkać w miastach, choć wygląda na to, że wszystkim nam na tym zależy: zimna i ciepła woda, chleb prosto z piekarni, teatr i tramwaj wyznaczają współ­czesne trendy i standardy”. Tak pisze Horace ­Greeley – redaktor naczelny „New York ­Tribune”, pionier amerykań­skiego dziennikarstwa, inspirator aboli­cjonistycznej polityki partii republikańskiej. Mówi się, że to on ukuł nazwę ugrupowania po zapaści wigów, która nastąpiła po rozłamie wywołanym przez spór o kwestię niewolnic­twa.

Greeley, niezmordowany redaktor, jest jednym z bohaterów epoki penny press, czyli pierwszej popularnej prasy dla mas. Jego dzienniki, a szczególnie „Tribune”, różnią się jednak od pozostałych. Greeley niewiele miejsca poświęca relacjom z pitawala, skupia się na tematyce społecznej i politycznej. Chodzi więc o bardziej wyszukany produkt: gazetę z ambicją informowania czytelnika o toczącej się obecnie debacie. Greeley jest również człowiekiem mitu pogranicza jako szansy. „Idź na Zachód, młody człowieku, i rośnij wraz z krajem” to jego motto. Poszukiwanie nowych możliwości leży również u podstaw epokowego procesu urbanizacji. Slogan Greeleya można by sparafrazować w następujący sposób: „Idź do miasta, młody człowieku, i rośnij wraz z krajem”. W ostatnim dwudziestopięcioleciu XIX wieku rozpoczyna się prawdziwy exodus ze wsi do ośrodków miejskich, w wyniku którego pod koniec stulecia już niemal połowa Amerykanów żyje w takich wielkich miastach jak Nowy Jork, Chicago, Filadelfia, Detroit czy Pittsburgh. Każdy myśli: „tam są praca, swoboda, pieniądze”. Dla wielu sen zmieni się w koszmar. Zatęchłe domki, jeśli nie po prostu zwykłe baraki, odczłowieczająca praca w fabryce, wiejska bieda, która zmienia się w miejską nędzę. To czas narodzin amerykań­skiego miejskiego proletariatu. Proletariatu, który nigdy nie będzie głosił rewolucyjnych haseł, bo dla większości mężczyzn dobra płaca i mieszkanie z ciepłą wodą waży więcej niż zdobywanie władzy. Miasto jest nowym pograniczem również dla kobiet – daje im nowe możliwości. Szansę na zarobek, szansę na niezależność. Mnóstwo dziewczyn opuszcza wsie – tak jak chciałaby to zrobić Pink – i szuka nowego życia w wielkich ośrodkach miejskich. Najczęściej lądują w fabrykach lub zostają sprzedawczyniami w sklepach, które mnożą się, by zaspokoić potrzeby ludzi żyjących w zatłoczonych kwartałach w rytm czasu odmierzanego zmianami w pracy. Wiele dziewcząt zaludnia ogromne biura, gdzie zajmują posady sekretarek, telefonistek i stenografek. Są też takie, które marzą o szkole: nauczycielka to wzięty zawód, szanowany i dobrze płatny. I to właśnie o nauczaniu myśli nieco ponad piętnastoletnia Pink, kiedy fantazjuje o swojej przyszłości wolnej kobiety. Jej plan jest bardzo prosty: w osiągnięciu celu pomoże jej należna część spadku po ojcu. Ale musi to omówić z kuratorem, który zarządza tymi pieniędzmi do momentu osiągnięcia przez Pink pełnoletności. To Samuel Jackson, szanowany i wpływowy bankier z hrabstwa. Dziewczyna prosi o spotkanie. W trakcie rozmowy wyjaśnia swój zamysł:

– Moja matka nie zdoła nas utrzymać sama. A ja nie mam najmniejszego zamiaru w najbliższym czasie wychodzić za mąż. Widziałam, do czego są zdolni mężczyźni, i perspektywa małżeństwa nieszczególnie mnie pociąga.

Słysząc to ostatnie zdanie, Jackson unosi wzrok znad dokumentów i rzuca Pink pytające spojrzenie. Niemal niedostrzegalnie unosi lewą brew. To nie rozczarowanie, raczej zaskoczenie. Jeszcze nigdy żadna piętnastolatka nie rozmawiała z nim w taki sposób.

Pink nie zwraca uwagi na stupor, w jaki wprawiła swego rozmówcę, i kontynuuje przemowę, którą wiele razy ćwiczyła w domu przed lustrem.

– Rozwiązanie jest proste: muszę znaleźć odpowiednią posadę. Na przykład nauczycielki. – Krótka pauza i suche pytanie: – Gdzie mogę się wykształcić na dobrą nauczycielkę?

Jackson odpowiada gorliwie niczym uczniak:

– W Indiana Normal School.

– Otóż to – podchwytuje Pink. – I tutaj docieramy do sedna naszego spotkania. Czy moja część spadku wystarczy na pokrycie kosztów trzyletniego kursu?

– Oczywiście, Miss Cochran, pieniędzy jest dość.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

I’m a free American girl

Dostępne w wersji pełnej

Nowy Jork

Dostępne w wersji pełnej

Blackwell’s Island – korespondencja z piekła

Dostępne w wersji pełnej

Pod przykrywką

Dostępne w wersji pełnej

Szybsza niż Phileas Fogg

Dostępne w wersji pełnej

Niefortunne małżeństwo?

Dostępne w wersji pełnej

Elizabeth – zarządczyni

Dostępne w wersji pełnej

1914. Nellie jedzie na wojnę

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Od autora

Dostępne w wersji pełnej