Niewysłuchana cisza - Ryszard Paluch - ebook

Niewysłuchana cisza ebook

Ryszard Paluch

5,0

Opis

Rozmowa z o. Krzysztofem Wonsem pracującym w krakowskim Centrum Formacji Duchowej. Ks. Wons porusza ważne dla współczesnego człowieka tematy, które skupiają się wokół dwóch najważniejszych pytań:
• Jak rozumieć współcześnie świętość i powołanie do bycia świętym?
• Jaki jest stosunek dzisiejszego człowieka do modlitwy?
Bez wyciszenia i pogłębionej modlitwy kontakt z Bogiem będzie płytki i może nie przetrwać życiowych trudności. Trzeba więc dbać o pogłębianie duchowego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




O tym, dlaczego nudzimy się sami sobą,o wielkich pragnieniach,które skutecznie gasimy,o świętości „lukrowanej” i zwyczajnej,o Kościele – czystej nierządnicy,o modlitwie Słowem Bożymi rekolekcjach, na których się mało mówi,za to dużo słucha, i o wielu innych sprawach,gdzie to, co duchowe,łączy się z tym, co cielesne...

Zamiast wstępu...

Pierwszy raz spotkałem się z o. Krzysztofem w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie w końcu czerwca 2006 roku. Początkowo miał to być jedynie wywiad dla czasopisma, ale już po pierwszej wizycie byłem przekonany, że materiału, który nagrałem, nie można tak zostawić, drukując jedynie jakiś jego fragment. I w ten sposób rozpoczęło się nasze „spotkanie”, które trwa po dziś dzień. Przywołam pewne zdarzenie, aby oddać jego charakter. Podczas jednej z rozmów poruszyłem kwestię, do której o. Krzysztof ustosunkował się mniej więcej tak: „Spontaniczne pytanie uczniów, na które Jezus odpowiedział i które niespodziewanie wyrosło w naszej modlitwie, jest bardzo ważne”. Pewnie się przejęzyczył, używając słowa „modlitwa”, myślał chyba o rozmowie. Niemniej dla mnie nasze rozmowy, spotkania, i w dalszej kolejności cała praca redakcyjna, takie właśnie były...

Pragnę w tym miejscu podziękować mojej żonie Basi za jej wielką nadzieję i wsparcie, paniom Brygidzie Gołębiowskiej za pomoc przy spisywaniu tekstu, Stefanii Gwóźdź za korektę, dr Hannie Biegańskiej za cierpliwą lekturę i cenne uwagi, które wpłynęły na kształt tekstu.

Ryszard Paluch

WYKAZ SKRÓTÓW

CD Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, przeł. J. Ożóg, Wydawnictwo WAM, Kraków 1997.

ChL Jan Paweł II, Adhortacja apostolska „Christifideles laici”, 1988.

DCE Benedykt XVI, Encyklika „Deus caritas est”, 2005.

EiE Jan Paweł II, Posynodalna adhortacja apostolska „Ecclesia in Europa”, 2003.

EE Jan Paweł II, Encyklika „Ecclesia de Eucharistia”, 2003.

FR Jan Paweł II, Encyklika „Fides et ratio”, 1998.

GS Sobór Watykański II, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”, 1965.

KKK Katechizm Kościoła Katolickiego, 1994.

LG Sobór Watykański II, Konstytucja dogmatyczna o Kościele „Lumen gentium”, 1964.

NMI Jan Paweł II, List apostolski „Novo millennio ineunte”, 2001.

NV Novissima verba[Ostatnie słowa], w: Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, Doktor Kościoła, Pisma mniejsze, przeł. Siostry Karmelitanki Bose, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2004, s. 461–570.

PdV Jan Paweł II, Adhortacja apostolska „Pastores dabo vobis”, 1992.

Rkp A-C Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, Doktor Kościoła, Dzieje duszy, przeł. Siostry Karmelitanki Bose, red. O. Filek, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2004.

SS Benedykt XVI, Encyklika „Spe salvi”, 2007.

VC Jan Paweł II, Adhortacja apostolska „Vita consecrata”, 1996.

O świętości

• Niegdyś miałem w ręku książkę o świętości. Książka jak książka, lecz na jej okładce było zdanie Leona Bloya: „Jedyny smutek płynie stąd, że się nie jest świętym”. To jedno z najważniejszych zdań, jakie usłyszałem w życiu.

Myślę, że Bloy trafnie wyraził związek świętości z naszym życiem. Świętość rozumiana po chrześcijańsku jest bliska ludzkiej egzystencji, tak bliska, że kiedy się od niej oddalamy, stajemy się smutni. Smutni, bo niespełnieni. Niestety, zbyt często o świętości rozprawiamy na górnym „c”: nagle zmieniamy ton, dziwnie podnosi nam się głos, staje się zbyt uroczysty, inny od tego, którego używamy na co dzień w zwyczajnych rozmowach. To jeden z grzechów zwłaszcza w naszym kapłańskim przepowiadaniu: świętość przedstawiamy jako coś fascynującego, ale oddalonego od życia. Dajemy wtedy niedobry komunikat: „podziwiać, ale nie naśladować”.

Trzeba przyznać, że święci, zwłaszcza w przeszłości, wychodzili na naszych obrazkach dosyć kiepsko, nie z ich winy oczywiście: twarz uśmiechnięta i słodka, daleka od wszelkich zmartwień, głowa przekrzywiona na bok – na znak uległości i pokory, oczy zapatrzone w niebo, ciało jakby w stanie lewitacji itd. Nie wątpię, że autorzy tych podobizn mieli dobre intencje. Prawdopodobnie chcieli wyrazić wewnętrzną wolność od trosk zwykłych zjadaczy chleba, emanujący pokój, czyste serce, rozmodlenie, radość ze zjednoczenia z Bogiem. Efekt jednak jest taki, że lukrowane portrety świętych budzą słodki podziw, ale i przekonanie, że nasze życie nigdy takie nie będzie. Patrzymy na nich i mówimy: „O tak! Ci święci z obrazka są godni podziwu”, a my... godni pożałowania. To są wybrańcy Boży. Słodcy szczęśliwcy. My, zwykli zjadacze chleba, jesteśmy zupełnie inni”. Nasza twarz nie może być ciągle uśmiechnięta, nawet nas taka drażni, głowy nie przekrzywiamy na bok, bo życie jest twarde i każe nam trzymać ją prosto, oczy zaś mamy mocno utkwione w ziemi, po której trzeba stąpać twardo. Proszę spojrzeć – w taki oto sposób rodzi się fałszywe przekonanie, że świętość nie jest dla nas, a święci to wzór piękny, ale nieosiągalny. Co więcej, takim myśleniem niechcący wydziedziczamy świętych i świętość z naszej codzienności. Oczywiście, gdzieś tam zawsze tęsknimy za tą niecodzienną słodyczą, za spokojnym, beztroskim stanem ducha owych świętych, ale jednocześnie czujemy się niegodni takiego stanu i zarazem oddaleni, ponieważ ci błogosławieni z obrazków mówili nam o tym, że świętość jest poza naszym zasięgiem. Stygmaty, lewitacje, wizje, bilokacje – nie, to nie dla nas! Z tego powodu wielu ludzi zaczęło patrzeć na świętość w kategoriach niemalże abstrakcji, jako na coś nieziemskiego, a więc ostatecznie niedobrego i nieciekawego, coś, co zabiera nam „ziemię”. Jeśli chcemy komuś dołożyć i odciąć się od jego zachowania, mówimy „nie bądź taki święty”. Tymczasem święci byli i są ludźmi jak my, z prochu ziemi. Przyszli na świat z grzechem pierworodnym, ze skłonnością do słabości, zmagali się z trudnymi cechami swego charakteru, z własnymi ograniczeniami, z gwałtowną namiętnością ciała i egoizmem zakorzenionym w każdej tkance organizmu. Osiągnęli wielkie cnoty, bo też wielkich doznawali pokus, poznali piekło ludzkiej nędzy, dramat grzechu, nawet desperacji i negacji Boga. Nie dlatego zostali świętymi, że byli bez słabości i grzechu, ale dlatego, że mimo swej słabości i grzechu, z heroicznym poświęceniem współpracowali z łaską, zwalczając swoje złe skłonności z miłości dla Boga i bliźnich. Każdy wielki święty nękany był przez wielkiego złego ducha. Nie trzeba więc pisać o nich rozstrzelonym drukiem, opowiadać w sposób nieziemski, z Alleluja Haendla w tle.

Sądzę, że Bloy w cytowanym przez pana zdaniu przypomniał nam, że świętość nie tylko jest bliska życiu, ale gwarantuje jego pełnię. Brak pełni zawsze smuci. Czymże więc jest świętość? Najprościej mówiąc, świętość to człowieczeństwo w pełni zintegrowane, scalone, w pełni zrealizowane w codzienności – tak jak zamierzył je Bóg od początku. Chętnie odwołuję się do pojęcia świętości, które sformułował Sobór Watykański II. Szkoda, że tak mało z niego czerpiemy. Mam na myśli zwłaszcza Konstytucję dogmatyczną o Kościele Lumen gentium, gdzie językiem opisowym, syntetycznie, przedstawiono świętość jako zjednoczenie z Bogiem, jako oblubieńcząbliskość, poza którą nie ma większej.

Świętość to żywe zjednoczenie z Tym, który jedynie jest święty, to zgoda na Jego osobiste zaangażowanie w moje osobiste życie. Kim jest Ten jedynie święty, który tak bardzo angażuje się w moje życie? To Ten, od którego pochodzi nasze życie, poza którym nie ma życia, to jest Ten, w którym jest pełnia życia i źródło wszystkiego, co sprawia, że życie kochamy: pokój, radość i nade wszystko miłość. Być świętym, to być w zażyłości z Nim, być najbliżej tego źródła, z którego pochodzi całe nasze życie... Pamiętam, że kiedy studiowałem soborową doktrynę o świętości, przygotowując doktorat, to właśnie pojęcie świętości stało mi się najbliższe. Do dziś czerpię z niego radość i motywację, daje mi solidne ukierunkowanie w budowaniu mojej tożsamości. Odkrycie, że świętość oznacza osobowe zjednoczenie z Osobą Boga – naturalnie do niej zbliża, przestaje być abstrakcją, a zaczyna jawić się jako tęsknota i pasja. Pragnie się świętości, ponieważ pragniemy zjednoczenia, zażyłej więzi. Potrzeba więzi, miłosnego zjednoczenia z osobą ukochaną, jest najgłębszą potrzebą naszej egzystencji. Takie pojęcie świętości zawiera całą pełnię swojej treści i rodzi wszelkie pozytywne konsekwencje dla życia i misji. Proszę prześledzić z uwagą dokumenty Vaticanum II, zwłaszcza Konstytucję Lumen gentium, i zastosować pewne ćwiczenie – tam, gdzie występuje słowo „świętość”, zamienić je na „jedność”, „zjednoczenie”; a tam, gdzie używa się określenia „uświęcenie”, wstawić „dążenie do jedności”, „dążenie do zjednoczenia”. Istota treści zostaje zachowana, a nawet dobitniej wyrażona. Ta soborowa myśl jest dla mnie samym rdzeniem pojęcia świętości. Świętość ma jedno jedyne źródło.

• Mówiąc „źródło”, mamy na myśli Boga?

Tak, już to powiedziałem. Bóg, jako „sam jeden Święty” – tak mówi Konstytucja o Kościele – On, jedynie święty, zjednoczył nas wszystkich ze sobą (por. LG 39). Dlatego papież Jan Paweł II – otwieram w tym momencie jeden z najbardziej genialnych listów, napisanych pod koniec jego życia – w Liście apostolskim Novo millennio ineunte, w następujący sposób porusza temat świętości: „Mogłoby się pozornie wydawać, że przypominanie tej podstawowej prawdy [o powszechnym powołaniu do świętości – P.R.] i wskazywanie jej jako fundamentu programu duszpasterskiego, który mamy opracować na początku nowego tysiąclecia, ma niewielkie znaczenie praktyczne. Czyż można bowiem zaprogramować świętość?”. A potem dodaje niezwykle sugestywnie: „Zadać katechumenowi pytanie: «Czy chcesz przyjąć chrzest?», znaczy zapytać go zarazem: «Czy chcesz zostać świętym?»” (NMI 31).

• Przy tych słowach można dostać gęsiej skórki... Mamy świętego Boga – źródło, a z drugiej strony nasze „my”, moje „ja”. Zatem w jaki sposób ma się dokonać to zjednoczenie? W jaki sposób mam udział w świętości Pana Boga? Jak mogę jej uszczknąć? A może muszę coś zrobić?

To naturalne, ludzkie odczucie. Dostaję gęsiej skórki, kiedy uświadomię sobie, że mam się zbliżać do Tego, który jedynie jest święty, który jest źródłem świętości. Kim jestem wobec Niego? Jak mogę się do Niego zbliżać? Tak naprawdę świętymi możemy stawać się dlatego, że On pierwszy zbliżył się do nas. Zbliżył się do nas, kiedy nas stworzył i tchnął w nas swoje Boskie życie, a potem w Jezusie Chrystusie zbliżył się także wtedy, gdy to życie zostało splugawione przez nasz grzech. My mamy otworzyć się na tę bliskość. Ona jest naszym powołaniem. O. Marko Ivan Rupnik SJ używa pięknej metafory na wyrażenie zażyłości, do jakiej zaprasza nas Bóg. Mówi, że każdy z nas jest izbą Boga1. Bóg umieścił w niej swoje najbardziej osobiste rzeczy i wszystko w nas, z wyjątkiem grzechu, przypomina o Nim. Bóg chrześcijan to Bóg Święty i bliski jednocześnie. Żyje z nami w jednej izbie! Zadomowił się w nas. Jego świętość mówi o Jego bliskości. Jego świętość nie zasłania, ale objawia nam Boga bliskiego. Nie jest odgrodzony od nas zasłoną Świętego Świętych (por. Hbr 9, 3). Powtórzę: Bóg czyni nas świętymi, ponieważ zbliżył się do nas, stwarzając nas na swój obraz i podobieństwo – jak czytamy w Gaudium et spes – sam stając się człowiekiem, stał się jednym z nas, w jakimś sensie stał się każdym człowiekiem2. Rozumiemy więc cytowane chwilę temu słowa, które papież napisał o naszym chrzcie. On, który jest Bogiem, który jest świętością dla nas niepojętą, nieskończoną, w Jezusie Chrystusie zanurzył się w naszym życiu, stał się tak bliski, że możemy Go dotykać, rozmawiać z Nim, kontemplować Go, spotykać się z Nim – i dzieje się to zwyczajnie, po ludzku.

Cały mój ludzki świat, który wydaje się tak mały wobec nieskończoności i świętości Boga, staje się w jednej chwili światem, który daje mi dostęp do Niego. Dzięki Niemu! Bo to On, prawdziwy Bóg i Człowiek (Anzelm z Canterbury zapytałby: Cur Deus homo? – „Dlaczego Bóg człowiekiem?”), On, który jedynie jest święty, chciał się podzielić ze mną swoją świętością, swoim życiem, jego pełnią w sposób, w jaki ja, istota ludzka, poddana wielorakim ograniczeniom, mogę tę pełnię przeżyć. Nie w sposób Boski, ale w sposób ludzki. Bóg staje się człowiekiem i oto od tej pory staje się nam tak bliski, że mogę się z Nim spotykać, dzieląc z Nim uczucia, wszelkie doświadczenia, które jako człowiek przeżywam. Także pomimo mojego grzechu, ponieważ On – jedyny bez grzechu – również cały grzech wziął na siebie. Zatem nawet w tym najbardziej mrocznym miejscu, które staje się nieludzkie, upodlone, gdzie staję się poniżony przez siebie samego, nawet tam Go spotkam, gdyż On zstąpił także do otchłani zgotowanej przez mój grzech.

W cytowanych już wcześniej słowach Jan Paweł II przypomniał o tym, co doskonale znamy z katechizmu, że w chrzcie dokonuje się najgłębsza tajemnica zanurzenia w śmierci i życiu Jezusa Chrystusa, Jedynie Świętego. Stawiać więc pytanie: „Czy chcesz być ochrzczony?”, oznacza zapytać: „Czy chcesz zostać świętym?”. Dzieje się tak dlatego, że w chrzcie zostaliśmy obdarzeni ontyczną, obiektywną świętością, pochodzącą od Boga, która nie jest świętością wypracowaną naszymi rękami. Przez fakt, że On udziela mi tego daru, że chce się ze mną zjednoczyć, staję się święty w porządku ontycznym. Brzmi to trochę akademicko. Chodzi jednak o fundamentalną, egzystencjalną prawdę, że należę do Tego, który jest Jedynie Święty, i w tym sensie – z natury swej przynależności pozostaję święty. Trzeba jednak od razu dodać, że Bóg zanurzył nas w swoim świętym życiu, ale nie narusza naszej wolności. Świętość staje się jednocześnie wezwaniem. Decyzja, czy otworzę się na tę bliskość, jest czymś bardzo osobistym. Stąd pytanie w sakramencie chrztu: „Czy chcesz być świętym?”. Zanurzyć się w wodach chrztu to zanurzyć się w Jego życiu, w Jego świętości.

• Skoro w każdym ochrzczonym tkwi pewien potencjał, który został darmo dany, to używając języka Dziejów Apostolskich, możemy zapytać: „Cóż mamy czynić, bracia?” (Dz 2, 37). Z drugiej strony mamy tu pewną czasownikową opozycję. Ojciec mówi, że to Bóg wychodzi, Bóg obdarza, inicjatywa należy do Pana Boga...

Bóg zniża się, pochyla, zbliża, staje się jednym z nas – w Jezusie Chrystusie najbardziej nam tę bliskość objawił. W Nim ukazał też, jak bardzo pragnie być z nami. W Jezusie nie tylko objawił nam tę bliskość, ale również to, co jest istotą świętości: że pragnie być zjednoczony z każdym człowiekiem pomimo naszych odejść, że jest gotów także wejść w to wszystko, co nas najbardziej oddziela od Boga, co jest antytezą świętości, dramatycznym przeciwieństwem. Aby na nowo zjednoczyć nas ze sobą, wchodzi w doświadczenie naszego rozdarcia, aż po krzyż. Najbardziej cierpi na krzyżu, kiedy woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” (Mt 27, 46). Zatem On, Jedyny Święty, jedyny bez grzechu, wchodzi w samą otchłań naszego grzechu, aby na nowo zjednoczyć nas ze sobą tam, gdzie jesteśmy najbardziej oddzieleni od Boga. To jest niezwykłe!

Myślę, że w katechezie o chrzcie zbyt mocno jeszcze koncentrujemy się na skądinąd niezbywalnej prawdzie, że przez chrzest zostajemy wyzwoleni od grzechu.

Wydaje mi się, że trzeba mocniej podkreślać wymiar pozytywny. Co to znaczy, że pierwszy sakrament usuwa z nas grzech pierworodny? Wyjaśniłbym to następująco: Bóg zbliża się do mojej zranionej natury, do tego największego pęknięcia we mnie, które mogło mnie na zawsze oddzielić od Niego i uniemożliwić spotkanie z Nim, wchodzi w to miejsce, aby mnie ze sobą pojednać i zjednoczyć. Objawia mi się jako Ojciec i mówi: „Tyś jest moje dziecko umiłowane...”. Dlatego od tej pory pozostaje we mnie to rozdarcie i zarazem pragnienie, które jest u św. Pawła, by do tego zjednoczenia dążyć (por. Rz 7, 14–25; 1 Kor 9, 24–26; Flp 3, 13–14).

Jestem przekonany, że pragnienie świętości jest w każdym z nas, tylko w naszym życiu, na różny sposób, wyrażamy tę największą tęsknotę, często nieudolnie, błędnie albo fałszywie: tęsknimy za różnymi bogami, nie zdając sobie sprawy z tego, że tak naprawdę tęsknimy za zjednoczeniem z Tym, który jedynie jest zdolny dać nam pełnię życia.

• Kiedyś, gdy przygotowywałem się do podobnej rozmowy, koleżanka zaproponowała, aby mojego rozmówcę zapytać o to, dlaczego ludzie boją się być świętymi. Ojciec wspomniał tu również o rozdarciu św. Pawła. Co się w takim razie dzieje? Co się dzieje z nami? Co się dzieje z darem, jaki został nam dany na chrzcie świętym?

Rozpoczyna się życie, które z natury podlega rozwojowi. Od poczęcia otwieramy się na życie, gdyż pierwsze, co się w nas budzi, to pragnienie życia. Świadomie do tego nawiązuję, ponieważ to, co rzeczywiście jest potrzebne z naszej strony – co ma się stać – to otwarcie się na Tego, który przychodzi z pełnią życia. Jeśli On zbliża się do nas, aby uczynić nas świętymi, podobnymi do siebie, cała droga do świętości z naszej strony będzie polegała na tym, by chłonąć życie, które On nam daje. Kościół od samego początku, od pierwszej katechezy rodziców, którzy przynoszą nas do wspólnoty Kościoła, przypomina, że życie znajdujemy w Kościele, w Słowie Bożym, w sakramentach, w modlitwie. Ta prawda jest nam dobrze znana. Oswoiliśmy się z nią przez lata tak bardzo, że brzmi w naszych uszach dosyć banalnie, zbyt banalnie... Przyzwyczailiśmy się tak bardzo do Słowa i znaków sakramentalnych, że już nie uświadamiamy sobie na co dzień potencjału życia, który się w nich kryje. Tęsknimy za życiem, a nie czerpiemy ze źródła, które jest w Słowie i sakramentach. Oczywiście, to otwieranie się na życie, które komunikuje nam Bóg – nie chroni nas przed zderzeniem z rzeczywistością, którą pozostawił w nas grzech pierworodny: z naszym pęknięciem, kruchością, skłonnością do zła, przedziwną, paradoksalną, dramatyczną zdolnością do szukania życia poza życiem, czyli do zakłamania samej rzeczywistości życia, chodzenia własnymi drogami, szukania życia tam, gdzie go nie ma. Ta tendencja w nas tkwi.

• To nas pociąga...

To nas pociąga od samego początku, od kiedy człowiek po raz pierwszy zgrzeszył, bo uwierzył, że „może być jak Bóg” (por. Rdz 3, 5). Pozostał w nas pierworodny ślad takiego myślenia. I chociaż mamy fundamentalne pragnienie dobra i świętości, ciągle ulegamy pozorom, iluzjom Złego, który nam podpowiada: „możesz być jak Bóg”.

Tu się rozpoczyna „nasze” życie, w którym chodzimy własnymi drogami. Grzech pojawia się tam, gdzie zaczynamy absolutyzować to, co wydaje się nam pełnią życia, kiedy nadajemy temu wymiary boskości, których przecież nie ma, i zaczynamy apoteozować coś, co ma jakąś wartość, ale nie Boską. Tak bardzo potrafimy absolutyzować nasze racje, nasze wizje życia, że dochodzimy aż do absurdu – aż do ubóstwiania grzechu, co łatwo zaobserwować dzisiaj w świecie. Tymczasem grzech niesie śmierć, niezależnie od tego w jak pięknym opakowaniu zostanie nam podany, ale nie dociera to do nas. Ciągle wierzymy, że coś jest „warte grzechu”. W tym tkwi dramat człowieka. Jestem jednak przekonany, że w nas, w samym rdzeniu naszego „ja”, naszej istoty, jest pragnienie świętości, pełni życia, aby być z Tym, który nam je daje. Cała droga naszego towarzyszenia sobie i innym będzie zatem polegała na nieustannym odnajdywaniu tej właściwej – to jest prawdziwej – drogi i otwieraniu się na nią.

• Widzę taki dynamizm: Bóg, który wychodzi, obdarowuje bezinteresownie, i człowiek, który przyjmuje, otwiera się. Mówię o tym, ponieważ często pokutuje w nas takie podejście: „Co trzeba zrobić, żeby być świętym?”, albo „Zróbmy coś!”. Moim zdaniem jest to poważne zakłamanie, wręcz wywracanie pojęć, a wszak nie o to chodzi, że ja muszę „coś robić”.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

1 Por. M.I. Rupnik, Jak znaleźć swoje miejsce w życiu?, przeł. P. Mikulska, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2008, s. 19–20.

2 „Albowiem On, Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Ludzkimi rękoma pracował, ludzkim myślał umysłem, ludzką działał wolą, ludzkim sercem kochał, urodzony z Maryi Dziewicy, stał się prawdziwie jednym z nas, we wszystkim do nas podobny oprócz grzechu” (GS 22).

O modlitwie

Dostępne w wersji pełnej

O rekolekcjach

Dostępne w wersji pełnej

Z historii Centrum Formacji Duchowej

Dostępne w wersji pełnej

Redakcja

Barbara Borowska

Projekt okładki

Artur Falkowski

Imprimi potest ks. Jan Folkert SDS, prowincjał l.dz. 207/P/08 Kraków, 21 kwietnia 2008

© 2009 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-791-2

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260 60 80, faks (12) 269 17 32 e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Anna Jakubowska