Niewidzialna ręka - Maciej Wasielewski - ebook + książka

Niewidzialna ręka ebook

Maciej Wasielewski

3,9

Opis

2 miliony dzieci zrobiło 10 milionów dobrych uczynków. Ta historia wydarzyła się w Polsce. 

Pod koniec lat pięćdziesiątych Polskę zalewa fala zagadkowych dobrych uczynków. Płoty same się naprawiają, pola koszą, a schody odśnieżają. Wszystko pod tajemniczym znakiem dłoni z inicjałami N.R. O dokonaniach „niewidzialnych rąk”’ za pośrednictwem telewizji usłyszała wkrótce cała Polska.

Oto opowieść o Macieju Zimińskim – nauczycielu, który poprawiał rzeczywistość. Jako redaktor popularnego w PRL „Świata Młodych”, w setkach tysięcy dzieciaków rozbudziła chęć pomagania. Zorganizowana przez niego akcja „Niewidzialna ręka” miała na celu niesienie pomocy osobom starszym, chorym i wszystkim, którzy pomocy oczekiwali. Niewidzialni działali w ukryciu i nie przyjmowali zapłaty. Pozostawiali jedynie ślad, bilet albo kartkę z odciśniętą w atramencie dłonią.

Maciej Wasielewski, ur. 1982 w Warszawie.

Nauczyciel akademicki. Autor książki Jutro przypłynie królowa. Współautor 81:1. Opowieści z Wysp Owczych, a także antologii reporterskich: Mur. 12 kawałków o Berlinie i Obrażenia. Pobici z Polską.

Prowadzi zajęcia w Polskiej Szkole Reportażu.

Uczy na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.

niewidzialnerece.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (21 ocen)
6
10
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Chochok

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna, ciepła i bardzo wzruszająca.
00

Popularność




Oli, Zoi i Jance

Od czasów klasycznej i średniowiecznej literatury aż do końca XIX wieku wiele wydatkowano wysiłku na prezentację idei mówiących, jaki powinien być dobry człowiek i dobre społeczeństwo. Wizje te wyrażono częściowo w formie filozoficznych lub teologicznych traktatów, częściowo zaś w formie utopii. Wiek XX charakteryzuje brak podobnych myśli. Akcent kładzie się na krytyczną analizę człowieka i społeczeństwa, w której pozytywne wizje dotyczące powinności człowieka są formułowane tylko implicite. Nie ma wątpliwości, iż krytycyzm ten ma ogromne znaczenie i stanowi bardzo ważny czynnik wszelkiego rozwoju społecznego, jednakże brak wizji projektujących „lepszego człowieka” i „lepsze społeczeństwa” wywiera paraliżujący wpływ na wiarę człowieka w siebie samego i we własną przyszłość.

Erich Fromm, Niech się stanie człowiek

.

Ta historia wydarzyła się w Polsce.

1

Zasłaniał okna. Lato czy zima światło wpadało przez szpary między ciężkimi zasłonami; wszystko co wewnątrz nikło w ciemności. Wystarczyło jednak, aby wpuścił powietrze, struga światła drgała i zdawało się, że wprawia w ruch Misia Uszatka, najlepszego przyjaciela Misia – Zajączka i jeszcze kilka lalek, które ukrył w pokoju do pisania.

Odwiedzałem go, jak niektórzy odwiedzają muzea albo kościoły, aby uszczknąć czegoś do życia z cudzej wyobraźni. Wszystko, co składował w pokoju do pisania, sprawiało wrażenie obmyślonego dla wyobraźni. Do ścian przylegały masywne regały, na których stały książki, rzadkie książki, liczone w setkach, inne leżały rozproszone na podłodze, parapecie, spiętrzone na biurku i krzesłach. Pod łóżkiem upchnął jeszcze skórzaną walizkę, była zamknięta na kłódkę, i worki pocztowe zawiązane na supły. Przy drzwiach ułożył stos starych gazet, świeżych nie widziałem.

Mówił, że jest to pokój rzeczy bezpowrotnie minionych i że nauczył się w nim żyć. Miał białe włosy, pobrużdżone policzki, długie rozdwojone paznokcie.

Zwykle przed dziewiątą rozdzwaniał się telefon. Krótkie sygnały wybudzały go ze snu. Przywierał dłońmi do materaca, w pierwszej chwili niepewny, w jakiej rzeczywistości się znajduje, prostował nogi i ręce, po czym kierował się do sąsiedniego pokoju, skąd dochodził dźwięk dzwonka. Kroki stawiał ostrożnie, przesuwał dłonią po grzbietach książek. Nieliczni, z którymi jeszcze rozmawiał, rozumieli, że cierpi fizyczny ból; ruch stanowi wysiłek, ręce zapewne szukają słuchawki. Halo? U mnie bez zmian, Joanka nadal nie żyje.

Mijał rok, jak otworzyli ją i zaszyli. Nowotwór wątroby, usłyszał, nadal stawia opór medycynie. Od śmierci żony traktował życie jak przykry obowiązek. Żył, bo się urodził, żył, bo jeszcze Felek leżał przy nim, pysk opierał na łapach, niedołężny i ufny. Opiekował się nim tak, jak jeszcze potrafił. Sadzał go na lewym przedramieniu, bo w prawą rękę brał białą laskę, zamykał drzwi wewnętrzne, a potem drugie – pancerne i krok po kroku niemal zsuwał się ze schodów. Od czterdziestu lat mieszkał na Sadybie w czteropiętrowym bloku bez windy. Czasem wpadał na panią Wieczorek. Oboje kolebali się na opuchniętych nogach. Ilekroć mówiła: panie Zimiński, ja panu dobrze życzę, niech pan już uśpi Felka, fukał na nią: pani sama się uśpi, pani Wieczorek. Felek sypiał obok Joanki. Pani robiła jej zastrzyki. Pani Wieczorek opierała się wtedy o jego ramię: w takim razie mnie uśpij, kochany panie Zimiński. Nóg już nie czuję, dalej nie pójdę. Więc odkładał laskę, by z jamnikiem i sąsiadką wspinać się na piętro. Już dobrze, uspokajał, nikt od nas niczego nie chce.

Wynurzał się jak kret z jamy, ręką zasłaniał słońce. Codziennie powtarzał tę samą drogę; odwiedzał warzywniak, okrążał plac zabaw i dalej brzozową alejką szedł w stronę poczty. W warzywniaku wybierał pomidory, po czym wręczał portfel sprzedawcy, a ten zwykle brał mniej, niż wychodziło z rachunku. Przy placu zabaw napominał podrostki, by zamykały furtkę, bo młodsze dzieci, bo psy bez kagańca. Tłumaczył: po coś tę osłonkę pobudowali. I słyszał wysokie głosy: pierdol się albo: niech pan do mnie nie mówi. Więc szedł dalej, wzdłuż bloku, wzdłuż napisu sprejem: zniszczyliśmy wam elewację. W popielnicy kosza na śmieci zostawiał dwa nienapoczęte papierosy. Podrzucał je, odkąd usłyszał, że są ludzie, którzy zbierają niedopałki. A kiedy Felek robił, co musiał, on zaczepiał przechodniów: przepraszam, czy potrafią państwo pomóc? Pokazywał, żeby zebrać w worek. I kiedy kucali w trawie, pogodniał, kokietował, mówił, że ma niewyobrażalne szczęście; ludzie mu pomagają.

Był dla mnie panem Maciejem, a ja dla niego Maciejkiem. Zazwyczaj wielkie dokonania podążają za człowiekiem, ale on z jakichś powodów wyciszał swój życiorys.

Poznaliśmy się wiosną dwa tysiące szóstego w dawnym Domu Łaziebnym przy Bednarskiej, gdzie urządzono wydział dziennikarstwa. Siadał w zaciemnionym studiu, otoczony grupką studentów, urządzał nam próby kamerowe, tłumaczył, co lubi obiektyw. Ilekroć wchodziliśmy spóźnieni, wstawał na powitanie, a czasem, niby od niechcenia, pytał, czy zastanawialiśmy się, dlaczego trzeba przebudować świat i czy poczuwamy się do tego zadania. Ale jego głos topniał pośród naszych rozmów o piersiach, wierszówkach, o tym, jak łączyć stypendium socjalne z etatem, wreszcie, czy okulary pasują do twarzy.

Tamtej wiosny pisałem artykuł do „Życia Warszawy” o zapomnianych niezapomnianych; mój pierwszy dwuszpaltowy tekst. Spytałem, czy zgodziłby się zostać bohaterem. Przekonywałem, szczyl skupiony na sobie, że można mi ufać, mam dorobek, jestem miesiąc po debiucie notką o występie zespołu Vavamuffin, czterysta znaków: co, gdzie, kiedy. Fiii, zagwizdał, pierwociny. On też debiutował w „Życiu Warszawy”, w czterdziestym szóstym, był ode mnie sporo młodszy. Napisał o Halce Moniuszki. Spytałem: czy pan redaktor jeszcze coś robi? Starał się nie okazać urazy.

Tamto spotkanie zapoczątkowało regularne wizyty. Odtąd widywaliśmy się raz, dwa razy w tygodniu, paliliśmy papierosy, a ja wysłuchiwałem jego opowieści – a to o wyprawie na Spitzbergen, a to o przyjaźni z księżną Monako albo o Indianinie, który pod Częstochową walczył z hitlerowcami. Opowiadał łagodnym, miarowym tonem, starannie dobierał szczegóły.

Wiem, że prowadził pamiętnik. Pisał dużo, wołami, w jednej linijce mieścił trzy, cztery słowa, a kiedy stracił wzrok, pisał jeszcze więcej. Nie mam pewności, może żartował, ale raz bąknął, że dzięki ślepocie wyraźniej słyszy sumienie. Pamiętniki traktował jednak poważnie. Co napisał, chował zaraz do tekturowych teczek, a teczki układał chronologicznie na wysokiej półce. I nie pozwalał do nich zaglądać. Jak umrę, powtarzał, jak już wam umrę.

Stawałem się jego oczami. Wybierał książkę i prosił, by mu poczytać. Czytałem więc Prusa, Sołżenicyna, Marksa, dużo Marksa, a jeszcze Fromma, Korczaka, Tatarkiewicza, Parandowskiego, Rousseau, Arystotelesa. Nie pamiętam, kiedy zrozumiałem, że to dla mnie wybiera te lektury. Z początku najbardziej interesowały mnie jego książki. Niektóre opatrzone były dedykacjami:

Młodszemu koledze – Konstanty I. Gałczyński

Maćkowi, wobec którego wciąż mam nieczyste sumienie – Jacek Kuroń

Panu Maciejowi Zimińskiemu, z uznaniem – Wojciech Jaruzelski

Kiedy oczy szczypały już od czytania, wymyślał mi zajęcia. A to żebym nazbierał pinezek, innym razem chciał, bym kupił plastikowe szczypce w sklepie Wszystko po pięć złotych. Robiłem, o co prosił, choć nie od razu rozumiałem jego intencje.

I tak pewnego majowego popołudnia, kiedy na zewnątrz paliło słońce, a ja w półmroku jego pokoju podklejałem taborety filcem, wysypał listy na biurko i spytał, czy mam pokusę, by zmieniać rzeczywistość. Uśmiechnąłem się w duchu, bo rozczulało mnie, ilekroć urządzał mi teatr. Maciejku, a gdybyś mógł spełnić ambicje najznamienitszych utopistów? Gdybyś stanął przed szansą i oddał się zadaniu – osiągnąć jak najwięcej szczęścia dla bezliku ludzi? Odłożyłem robotę i zacząłem przerzucać kartki, trochę zaciekawiony, a trochę dla jego przyjemności. On, stare dziecko, wymyślił mi jeszcze jedną zabawę. Powiedział: zachowałem na dowód, co potrafi człowiek. Ja na to, że dopiero czytaliśmy Conrada i wiemy, że nie sposób zmienić rzeczywistości bardziej, aniżeli zmienia się ona sama. Zaśmiał się cicho, po czym opowiedział mi tę historię.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Niewidzialna ręka była zorganizowaną akcją niesienia pomocy osobom starszym, chorującym i wszystkim, którzy pomocy oczekiwali. Według zachowanych dokumentów można przypuszczać, że w latach 1966–1981 zarejestrowano około dwóch milionów niewidzialnych. Każdy z uczestników otrzymał pięć kart, które obligowały do wykonania pięciu dobrych uczynków. Z relacji niewidzialnych można jednak wnioskować, że uczynków było znacznie więcej. Ponadto w akcji wzięło udział wiele dzieci, choć nie zostały zarejestrowane w Wielkiej Kartotece. Nie zachowały się też dane dotyczące liczby czytelników, którzy wzięli udział w akcji „Świata Młodych”.

Szacuje się, że niewidzialni wykonali od ośmiu do dziesięciu milionów dobrych uczynków.

Fot. archiwum rodzinne M. Zimińskiego

Jerzy Maciej Zimiński – urodził się 13 kwietnia 1930 roku w Warszawie, zmarł tamże 6 października 2013 roku.

Pedagog, dziennikarz, żołnierz Batalionu „Kiliński”, pacyfista, sekretarz redakcji „Świata Młodych”, redaktor naczelny Telewizji Dziewcząt i Chłopców, autor książek dla dzieci i młodzieży, między innymi: Na białym szlaku, Legenda w indiańskim pióropuszu, Szatańska księga, Psiejsko czarodziejsko, Jak to było z Mysią Wieżą?, Wakacje w Polsce i Osiem dni w krainie niedźwiedzi, a także programów telewizyjnych: „Okienko Pankracego”, „Piątek z Pankracym”, „Teleranek”, „Teleferie”, „Klub pancernych” i „Ekran z bratkiem”. Kawaler Orderu Uśmiechu. Twórca Niewidzialnej ręki.

Projekt okładkiKarolina Żelazińska
RedakcjaAnna Rydzewska
KorektaHalina Stykowska
Copyright © by Maciej Wasielewski, 2019 Copyright © by Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2019
ISBN 978-83-8032-350-6
Wielka Litera Sp. z o.o. ul. Kosiarzy 37/53 02-953 Warszawa
POBIERZ NA TELEFON APLIKACJĘ WIELKA LITERA ARAplikacja WielkaLitera wykorzystuje technologię rozszerzonej rzeczywistości (AR) i umożliwia odtwarzanie wideo, audio oraz e-booków, a także przekierowuje na wybrane strony www. Aplikacja WielkaLitera jest dostępna w wersjach na Android oraz iOS. Pobierz ją za darmo i zobacz więcej.
Konwersja: eLitera s.c.