81:1. Opowieści z Wysp Owczych - Marcin Michalski, Maciej Wasielewski - ebook

81:1. Opowieści z Wysp Owczych ebook

Marcin Michalski, Maciej Wasielewski

4,6

Opis

81:1 to niezwykła reporterska etiuda na cztery ręce o osiemnastu punktach wulkanicznych na północy Atlantyku, stanowiących archipelag Wysp Owczych. Marcin Michalski i Maciej Wasielewski odwiedzają jeden z najmniej znanych zakątków świata położony w pozostającym pod duńską jurysdykcją trójkącie między Szkocją, Islandią a Skandynawią. Pełni pasji młodzi reporterzy dają nam kompendium wiedzy o owianym tajemnicą archipelagu i jego mieszkańcach. Historia, ekonomia, polityka, kultura, a przede wszystkim mentalność Farerów przedstawiona jest w formie reporterskich obrazków i barwnych anegdot. Nie brak tu zarówno zaskakujących danych statystycznych i encyklopedycznych, fascynujących ciekawostek, jak i przygód reporterów oraz portretów napotkanych przez nich nietuzinkowych postaci. 81:1 to znakomita okazja, by poznać ojczyznę farerskich szczypiornistek, które pokonały albańską reprezentację, doprowadzając do tytułowego wyniku - ten pełen sprzeczności fascynujący kraj naszych najmniej znanych europejskich sąsiadów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Smiecholka1975

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobry reportaż o Wyspach Owczych, ogromna masa informacji, ciekawostek, anegdot, wyrywków z życia mieszkańców. Momentami trochę zbyt filozoficzny. Uważam, że autorzy powinni zobrazować książkę zdjęciami (zamieszczono 2-3 w całej pozycji), czytanie przerywałam szukaniem w internecie opisywanych miejsc. Mimo niedociągnięć reportaż zachęcił mnie do odwiedzenia tego zakątka Europy.
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, wiele interesujących wiadomości tylko trzeba mieć świadomość ze od napisania minęło 13 lat więc część informacji mogła się zdeaktualizowac
01
Kasia9779

Dobrze spędzony czas

Genialne! bardzo dobrze spędzony czas ☺️
01
Natalia_Calgary

Nie polecam

Nudna opowieść o nudnym zakątku świata.
13

Popularność




Pro­jekt okład­ki AGNIESZ­KA PA­SIER­SKA / PRA­COW­NIA PA­PIE­RÓW­KA

Na okład­ce wy­ko­rzy­sta­no ob­raz Fri­mo­da Jo­en­se­na Skil­na­ður (Roz­sta­nie) © by FIN­N­LE­IF DUR­HU­US

Fo­to­gra­fia Au­to­rów © by MAR­CIN WAP­NIAR­SKI

Fo­to­gra­fie w środ­ku tomu:

1. – © by KA­TRIN SVA­BO BECH

2., 4., 7. – © by MA­CIEJ WA­SIE­LEW­SKI

3., 5. – foto z ar­chi­wum ga­ze­ty „SO­SIA­LU­RIN”

6. – © by MAR­CIN MI­CHAL­SKI

Co­py­ri­ght © by MAR­CIN MI­CHAL­SKI i MA­CIEJ WA­SIE­LEW­SKI, 2011

Re­dak­cja JU­STY­NA WO­DZI­SŁAW­SKA

Ad­iu­sta­cja ZU­ZAN­NA SZA­TA­NIK

Ko­rek­ty ZU­ZAN­NA SZA­TA­NIK, MAŁ­GO­RZA­TA PO­ŹDZIK / D2D.PL

Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny i re­dak­cja tech­nicz­na RO­BERT OLEŚ / D2D.PL

Skład ZU­ZAN­NA SZA­TA­NIK / D2D.PL

Skład wer­sji elek­tro­nicz­nej MAG­DA­LE­NA WOJ­TAS / VIR­TU­ALO SP. Z O.O.

ISBN 978-83-7536-303-6

Przypadek Jóhanny Vang

Li­piec 1989 roku, Ma­dryt. Skwar na po­ste­run­ku po­li­cji przy Pla­za May­or to­pił Jó­han­nie gumę w te­ni­sów­kach. Nie­przy­zwy­cza­jo­na do wy­so­kich tem­pe­ra­tur osiem­na­sto­let­nia Fa­rer­ka przy­po­mi­na­ła roz­mra­ża­ne w pie­kar­ni­ku cia­sto.

Zdą­ży­ła już za­po­mnieć o lo­dach cze­ko­la­do­wych i pchlim tar­gu, gdzie prze­bie­ra­ła w pocz­tów­kach, znacz­kach, sko­ro­do­wa­nych mo­ne­tach z kró­lem Ja­nem Ka­ro­lem i książ­kach za pięć pe­set.

Od­wie­dzi­ła też Pa­łac Spra­wie­dli­wo­ści i Mu­zeum Pra­do. Jed­nak to nie ru­do­po­ma­rań­czo­we ale­go­rie Ty­cja­na, płót­na Goi, a na­wet Ze­sła­nie Du­cha Świę­te­go El Gre­ca po­ru­szy­ły ją naj­bar­dziej. Przy­glą­da­ła się bo­daj Sied­miu grze­chom głów­nym Bo­scha, kie­dy do­zna­ła przy­kre­go olśnie­nia: zgu­bi­ła pasz­port.

– No, więc jak się se­ño­ri­ta na­zy­wa i skąd jest? – py­tał znie­cier­pli­wio­ny prze­dłu­ża­ją­cym się prze­słu­cha­niem po­ste­run­ko­wy. Męż­czy­zna koń­czył wła­śnie dy­żur i jed­ną nogą był już w domu, w po­łu­dnio­wej dziel­ni­cy Ma­dry­tu, przy bu­tel­ce ciem­nej al­ham­bry. Szu­rał ner­wo­wo ko­niusz­ka­mi pal­ców po kla­wia­tu­rze ma­szy­ny do pi­sa­nia.

– Po­wta­rzam po raz trze­ci, na­zy­wam się Jó­han­na Vang i je­stem tu­ryst­ką z Wysp Owczych!

– Niech se­ño­ri­ta so­bie nie żar­tu­je. Nig­dy nie sły­sza­łem o ta­kim pań­stwie!

– Wy­spy Owcze są au­to­no­mią pod ju­rys­dyk­cją duń­ską. Znaj­dzie je pan w trój­ką­cie mię­dzy Szko­cją, Is­lan­dią a Skan­dy­na­wią – ri­po­sto­wa­ła rze­czo­wo Fa­rer­ka.

– W ta­kim ra­zie niech se­ño­ri­ta po­ka­że je na ma­pie. – Pro­to­kó­lant się­gnął do szu­fla­dy i roz­ło­żył mapę na biur­ku.

Po­ste­run­ko­wy nie wie­rzył sło­wom Jó­han­ny. Wziął ją za jesz­cze jed­ną wa­ka­cyj­ną ucie­ki­nier­kę, któ­ra robi so­bie żar­ty z po­li­cji. Mógł też za­su­ge­ro­wać się jej nie­nor­dyc­ką, po­łu­dnio­wą uro­dą. Pod­czas dwu­ty­go­dnio­we­go po­by­tu w Hisz­pa­nii Jó­han­na zła­pa­ła opa­le­ni­znę. Ciem­ne oczy i dłu­gie kru­czo­czar­ne wło­sy mia­ła od za­wsze.

– Coś dłu­go se­ño­ri­ta szu­ka tych Wysp Owczych – nie re­zy­gno­wał z uszczy­pli­wo­ści funk­cjo­na­riusz. – A może skoń­czy wresz­cie tę ma­ska­ra­dę i po­wie, skąd jest? Z Por­tu­ga­lii, mam ra­cję?

Jó­han­nę ogar­nę­ła bez­sil­ność. Zo­rien­to­wa­ła się, że geo­po­li­tycz­na mapa Eu­ro­py, spo­rzą­dzo­na jesz­cze w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, mu­sia­ła być kre­ślo­na przez dy­le­tan­tów. Nie po­kwa­pi­li się od­no­to­wać osiem­na­stu mi­nia­tu­ro­wych kro­pek na pół­no­cy Atlan­ty­ku, sta­no­wią­cych ar­chi­pe­lag Wysp Owczych. W wy­ni­ku przy­kre­go nie­do­pa­trze­nia z mapy świa­ta wy­pa­ro­wa­ło 47 787 Fa­re­rów i 78 563 owce.

„Ko­niec XX wie­ku, a Eu­ro­pa wciąż nic o nas nie wie. Frid­tjof Nan­sen pew­nie prze­wra­ca się w gro­bie” – po­my­śla­ła Jó­han­na. Te­raz od udo­wod­nie­nia wła­snej toż­sa­mo­ści miał za­le­żeć jej po­wrót (przez Ko­pen­ha­gę) do domu. Sa­mo­lot star­to­wał wie­czo­rem.

Do­cho­dzi­ła pięt­na­sta, kie­dy po­li­cjant spoj­rzał na nią wy­mow­nie, jak­by chciał po­wie­dzieć: „Je­śli za­raz stąd nie znik­niesz, to ci sama Mał­go­rza­ta II nie po­mo­że”. Jó­han­na wy­szła bez sło­wa.

*

Uda­ła się na lot­ni­sko, gdzie snu­ła się bez celu przez do­brą go­dzi­nę. Ogar­nął ją strach (spra­wa po­wro­tu wciąż była nie­roz­wią­za­na), a ze stra­chu zro­dzi­ła się złość (wciąż nie mo­gła po­go­dzić się z igno­ran­cją ma­dryc­kie­go po­li­cjan­ta). Nie­chęć do po­ste­run­ko­we­go prze­nio­sła szyb­ko na po­zo­sta­łych oby­wa­te­li kon­ty­nen­tal­nej Eu­ro­py. Ona i jej fa­rer­scy przy­ja­cie­le od­by­li prze­cież tu­zi­ny roz­mów świad­czą­cych o bra­ku świa­do­mo­ści geo­gra­ficz­nej Hisz­pa­nów, Fran­cu­zów, Wło­chów, Niem­ców, Ro­sjan czy Po­la­ków.

– Skąd je­steś?

– Z Wysp Owczych.

– A po­waż­nie to skąd?

Albo:

– Skąd je­steś?

– Z Wysp Owczych.

– Taka to ma raj, słoń­ce przez 365 dni w roku!

Albo:

– Skąd je­steś?

– Z Wysp Owczych.

– To gdzieś za Nową Ze­lan­dią czy może już na Księ­ży­cu?

Jó­han­na, jak zna­ko­mi­ta więk­szość Fa­re­rów, po­tra­fi­ła w mig wska­zać na ma­pie Pol­skę i każ­dy inny za­ką­tek Eu­ro­py. Bez­błęd­nie przy­kła­da­ła pa­lec do kon­tu­rów Bel­gra­du, Bu­da­pesz­tu, Ber­li­na, Bu­ka­resz­tu i każ­dej in­nej me­tro­po­lii na „b”. Sły­sza­ła też o Gdań­sku, Gdy­ni i Szcze­ci­nie – mia­stach, w któ­rych fa­rer­scy ma­ry­na­rze i biz­nes­me­ni zbi­ja­ją pie­nią­dze na atlan­tyc­kim ło­so­siu i dor­szu.

„Dla­cze­go więc Eu­ro­pa nie może od­pła­cić mi się po­dob­ną wie­dzą?” – za­sta­na­wia­ła się w zło­ści.

Na­gle, jak zda­rza się tyl­ko w baj­kach, wy­rósł przed nią po­staw­ny, bro­da­ty męż­czy­zna. Uśmiech­nął się do­bro­tli­wie i spy­tał, jak może za­ra­dzić tak skwa­szo­nej mi­nie.

Męż­czy­zna – o czym Jó­han­na do­wie­dzia­ła się z ga­zet kil­ka lat póź­niej – był Nor­we­giem i pra­co­wał dla In­ter­po­lu. Wró­cił z nią na po­ste­ru­nek po­li­cji, gdzie prze­ko­nał funk­cjo­na­riu­szy, by spo­rzą­dzi­li pro­to­kół o za­gi­nię­ciu pasz­por­tu, po­trzeb­ny do wy­sta­wie­nia za­stęp­czych pa­pie­rów. Jó­han­na nie pa­mię­ta już, ja­kich ar­gu­men­tów użył Nor­weg. Za­pa­mię­ta­ła jed­nak pe­wien ob­ra­zek: funk­cjo­na­riu­sze po­ru­sza­li się przy nim jak kel­ne­rzy przy do­stoj­nym go­ściu. Po dwóch kwa­dran­sach spra­wa była za­ła­twio­na.

Fa­rer­ka nie zna na­zwi­ska męż­czy­zny, któ­ry jej po­mógł. Nie spo­tka­li się już nig­dy. Kil­ka lat póź­niej roz­po­zna­ła go na zdję­ciu w fa­rer­skiej ga­ze­cie. Fo­to­gra­fia przed­sta­wia­ła kan­dy­da­tów do ty­tu­łu Nor­we­ga Roku.

Liczby

Dro­ga z Øra­vik do Fám­jin wije się przez pust­ko­wie i przy­po­mi­na po­rzu­co­ną w mchu ska­kan­kę. Dla stu dzie­się­ciu miesz­kań­ców Fám­jin to wła­ści­wie je­dy­ny szlak ku cy­wi­li­za­cji. Dla trzy­dzie­stu sied­miu osób ży­ją­cych w Øra­vik szo­sa nie ma aż ta­kie­go zna­cze­nia, bo ich osa­dę przy­pię­to do głów­nej nit­ki Sum­ba-Tvøroy­ri i gdy­by nie mu­sie­li od cza­su do cza­su od­wie­dzić w Fám­jin ro­dzi­ny lub zwo­do­wać ło­dzi, to te dzie­więć ki­lo­me­trów gład­kie­go as­fal­tu zu­peł­nie by ich nie ob­cho­dzi­ło i mo­gło­by pro­wa­dzić rów­nie do­brze do­ni­kąd. Nie­któ­rzy twier­dzą zresz­tą, że pro­wa­dzi do­ni­kąd, ale ich mą­dro­ści pusz­cza się mimo uszu.

W Fám­jin na­wet tu­ry­sta ma co ro­bić: może na­kar­mić su­cha­rem błą­ka­ją­ce­go się psa, po­ma­chać do ba­wią­cych się na most­ku dzie­ci, po­wą­chać ob­dra­pa­ne drzwi szo­py ry­bac­kiej, sfo­to­gra­fo­wać w go­dzi­nę z ha­kiem roz­rzu­co­ne po roz­le­głej do­li­nie za­bu­do­wa­nia, na­zbie­rać do wia­der tro­chę ka­mie­ni z pla­ży, a przede wszyst­kim iść do ko­ścio­ła, by obej­rzeć naj­cen­niej­sze płót­no w kra­ju – ory­gi­nał fla­gi na­ro­do­wej z 1919 roku1. We­dle obie­go­wej opi­nii osa­da sły­nie z naj­bar­dziej zmien­nej po­go­dy na ca­łym ar­chi­pe­la­gu.

Na Wy­spach Owczych jest sto dzie­więt­na­ście miej­sco­wo­ści. Do czter­dzie­stu czte­rech pro­wa­dzi tyl­ko jed­na dro­ga, przez co z lotu pta­ka wy­glą­da­ją jak prze­trą­co­ne drze­wa – z wą­tły­mi pnia­mi wy­lo­tó­wek i kil­ko­ma ga­łąz­ka­mi śle­pych ulic. W sze­ściu in­nych osa­dach szo­sy są w ogó­le zbęd­ne, po­nie­waż lu­dzie sku­pi­li się w jed­nym miej­scu da­nej wy­spy i nie po­trze­bu­ją po niej po­dró­żo­wać. My­ki­nes, Nól­soy, Skúvoy, He­stur, Kol­tur i Stó­ra Dímun. Ko­lo­nie cha­ty­nek i do­mów jak szka­tu­ły, gdzie moż­na co naj­wy­żej uru­cho­mić mały trak­tor, prze­je­chać sla­lo­mem mię­dzy al­ta­ną są­sia­da, skła­dzi­kiem na olej opa­ło­wy i za­im­pro­wi­zo­wa­nym skle­pem, po czym trze­ba za­wra­cać, bo nic da­lej nie ma. Na Stó­ra Dímun i Kol­tur nie ma na­wet są­sia­dów.

Wy­spy Owcze: 463 ki­lo­me­try dróg pu­blicz­nych, z cze­go pra­wie 42 w 19 tu­ne­lach.

30 453 po­jaz­dy.

Ob­li­cze­nia wła­sne: 44 za­krę­ty na dzie­wię­cio­ki­lo­me­tro­wym szla­ku mię­dzy Fám­jin i Øra­vik.

Sprze­ciw czło­wie­ka:

– Nie­straw­nie dużo liczb.

I uza­sad­nio­ne py­ta­nie:

– Dla­cze­go ra­chu­jesz? Czy to, że na Fa­ro­jach jest osiem kwia­ciar­ni i sie­dem skle­pów mo­no­po­lo­wych nie ozna­cza tyl­ko i wy­łącz­nie tego, że w ośmiu miej­scach mo­żesz ku­pić ko­le­żan­ce bu­kiet, a do sied­miu lu­dzie gna­ją przed week­en­dem, żeby w so­bot­nią noc mieć więk­szą śmia­łość?

W Fám­jin. 25 kwiet­nia 1940 roku, czter­na­ście dni po za­ję­ciu Da­nii przez hi­tle­row­skie Niem­cy, fla­gę Wysp Owczych uznał – jako pierw­szy – rząd Wiel­kiej Bry­ta­nii. Na cześć tego wy­da­rze­nia 25 kwiet­nia Fa­re­ro­wie ob­cho­dzą Dzień Fla­gi Na­ro­do­wej.

W pol­skim wy­da­niu Eu­ro­py Nor­ma­na Da­vie­sa za­miesz­czo­no in­for­ma­cję o tym, że fa­rer­ski ar­chi­pe­lag skła­da się z osiem­dzie­się­ciu wysp. Na­wet gdy­by za­li­czyć do nich wy­sta­ją­ce gdzie­nieg­dzie z oce­anu blo­ki skal­ne – przy­po­mi­na­ją­ce­go wiel­kie­go pie­ro­ga Tin­dhól­mur, owło­sio­ne­go Ka­pi­li­na przy Nól­soy lub wy­nu­rzo­ną ni­czym po­twór z Loch Ness ska­łę Sum­biar­ste­inur, na­wet gdy­by do­li­czyć jesz­cze osa­mot­nio­ną i upior­ną Roc­kall, o któ­rą Wy­spy Owcze spie­ra­ją się z Wiel­ką Bry­ta­nią, Is­lan­dią i Ir­lan­dią – nie uzbie­ra się choć­by po­ło­wa tego.

– Dla­cze­go więc nie po­dzie­lić się rze­tel­nie spraw­dzo­ny­mi in­for­ma­cja­mi o czter­dzie­stu czte­rech bi­blio­te­kach, trzech sta­cjach ra­dio­wych i jed­nej dru­ży­nie ko­szy­ków­ki? – od­bi­jam pi­łecz­kę na stro­nę py­ta­ją­ce­go.

Pa­tro­nu­ją mi sło­wa, któ­ry­mi Mel­chior Wań­ko­wicz pod­su­mo­wał w Tędy i owę­dy swe wy­stą­pie­nie na zjeź­dzie de­le­ga­tów Pen-Clu­bów w Chi­ca­go: „Z gęby ro­bi­łem ka­ta­pul­tę zie­ją­cą cy­fra­mi”.

Do wy­li­cza­nia włą­czy­li się inni.

Jon­hard, fi­lo­log, współ­au­tor naj­więk­sze­go słow­ni­ka fa­rer­sko-an­giel­skie­go (osiem­dzie­siąt ty­się­cy ha­seł), wła­ści­ciel wy­daw­nic­twa Spro­tin:

– Przej­rza­łem słow­nik sy­no­ni­mów i oka­zu­je się, że w ję­zy­ku fa­rer­skim ist­nie­je oko­ło dwu­stu pięć­dzie­się­ciu wy­ra­zów na okre­śle­nie desz­czu. Jesz­cze le­piej jest z wia­trem – pra­wie trzy­sta pięć­dzie­siąt słów.

Sun­ni­va, pra­cow­nicz­ka biu­ra Fa­rer­skie­go Związ­ku Pił­ki Noż­nej:

– Na ar­chi­pe­la­gu są dwa­dzie­ścia trzy peł­no­wy­mia­ro­we bo­iska: trzy tra­wia­ste i dwa­dzie­ścia wy­ło­żo­nych sztucz­ną mu­ra­wą. Fut­bol tre­nu­je re­gu­lar­nie co dzie­wią­ty Fa­rer.

Niels Jákup, dy­rek­tor ge­ne­ral­ny wy­daw­nic­twa li­te­ra­tu­ry dzie­cię­cej i mło­dzie­żo­wej z Tór­shavn:

– Rocz­nie po­wsta­je nie wię­cej niż dzie­sięć fa­rer­skich ksią­żek dla dzie­ci i mło­dzie­ży, dla­te­go ba­zu­je­my na tłu­ma­cze­niach. Wy­da­je­my tak­że ko­mik­sy i wła­sne cza­so­pi­smo „Strok”. Naj­więk­szą po­pu­lar­no­ścią cie­szy się Har­ry Pot­ter. Nie spro­wa­dza­my man­gi, po­nie­waż ma zni­ko­mą war­tość edu­ka­cyj­ną.

Si­mo­na, Urząd Sta­ty­stycz­ny Wysp Owczych:

– W 2008 roku w na­szym kra­ju uro­dzi­ły się 664 oso­by, zmar­ło 377. Za­war­to 187 ślu­bów ko­ściel­nych i 71 cy­wil­nych. Roz­wio­dły się 52 pary. Po resz­tę in­for­ma­cji za­pra­szam na na­szą stro­nę in­ter­ne­to­wą, uak­tu­al­nia­my tak czę­sto, jak to po­trzeb­ne.

W po­ło­wie wrze­śnia 2009 roku na por­ta­lu wy­tłusz­czo­no: „ Po raz pierw­szy w dziej ach prze­kro­czy­li­śmy ba­rie­rę 49 ty­się­cy miesz­kań­ców! We­dług spi­su z 1 sierp­nia 2009 na Wy­spach Owczych żyje 49 006 lu­dzi. Za mie­siąc po­pu­la­cja praw­do­po­dob­nie spad­nie, po­nie­waż wie­le osób wy­jeż­dża stu­dio­wać za gra­ni­cę. Po­wro­tu do obec­ne­go po­zio­mu moż­na spo­dzie­wać się ewen­tu­al­nie na prze­ło­mie roku”.

Ey­ðfinn, me­ne­dżer pro­jek­tów fir­my bu­dow­la­nej Ar­ti­con, w od­po­wie­dzi na e-mail: „Sza­now­ny pa­nie, ko­ściół Ve­stur­kir­kjan w Tór­shavn po­zo­sta­je naj­wyż­szym bu­dyn­kiem w kra­ju. Wznie­sio­na przez nas ostat­nio świą­ty­nia w Hoy­vík w szczy­to­wym punk­cie ma 32,9 me­tra, czy­li jest o osiem me­trów niż­sza”

Ste­in­bjørn, pi­sarz:

– Pra­wie każ­dy fa­rer­ski li­te­rat i au­tor pu­bli­ka­cji na­uko­wych na­le­ży do Sto­wa­rzy­sze­nia Pi­sa­rzy Fa­rer­skich. Licz­ba człon­ków oscy­lu­je wo­kół set­ki.

Sig­mar, eme­ryt, dzie­li się ob­ser­wa­cją z nie­dziel­ne­go spa­ce­ru na dwo­rzec pro­mo­wy w Tór­shavn:

– Smy­ril przy­pły­nął z Su­ðu­roy pla­no­wo. Z po­kła­du zje­cha­ło sto pięć­dzie­siąt sie­dem sa­mo­cho­dów.

He­dvig, szwedz­ka stu­dent­ka uni­wer­sy­te­tu w Tór­shavn, ka­te­dra li­te­ra­tu­ry i ję­zy­ka:

– Na roku jest nas sze­ścio­ro, przed­mio­ty wy­kła­da czte­rech pro­fe­so­rów. Wy­dział li­czy czter­dzie­ści pięć osób.

Przed­szko­lan­ka z San­da­vágur:

– Co ósmy miesz­ka­niec osa­dy jest przed­szko­la­kiem. Set­ką dzie­ci opie­ku­je się dwa­dzie­ścia pięć ko­biet i trzech męż­czyzn.

Wia­do­mo­ści te­le­wi­zyj­ne Da­gur & Vika, 1 lu­te­go 2008 roku, ko­re­spon­dent w por­cie Skála­vík na tle si­ne­go nie­ba i wy­rzu­co­ne­go na be­ton ku­tra:

– Przed wczo­raj­szym sztor­mem cu­mo­wa­ło tu oko­ło pięt­na­stu ło­dzi. Dziś więk­szość z nich jest pod wodą, jak pań­stwo wi­dzą, zo­sta­ły dwie, z cze­go jed­na jest wła­ści­wie kom­plet­nie znisz­czo­na.

Bał­wan ule­pio­ny przez uczniów dzie­sią­tej kla­sy szko­ły w Tór­shavn miał gu­zi­ki z cia­stek, sznu­ro­wa­ne bu­cio­ry wiel­ko­ści sto­łu i czte­ry me­try wzro­stu. Dru­gie­go dnia mar­ca 2002 roku, trzy dni po na­ro­dzi­nach, nie zo­sta­ła z nie­go na­wet pla­ma. Kil­ka­na­ście dni póź­niej, kie­dy znów spadł śnieg, dzie­cia­ki ze szko­ły w Klak­svík przy­nio­sły dra­bi­nę na plac przed pły­wal­nią i zbu­do­wa­ły bał­wa­na o dzie­sięć cen­ty­me­trów wyż­sze­go. Ich wer­sja po­zba­wio­na była mar­chew­ko­we­go nosa.

Bro­da ko­le­żan­ki wbi­ła się chłop­cu w ło­pat­kę, z ba­gaż­ni­ka wy­sta­wa­ły mu ko­la­na i czu­pry­na, a je­den nie­ostroż­ny ruch skoń­czył­by się upad­kiem na pod­ło­gę, ale ru­dzie­lec ani my­ślał na­rze­kać. Na­za­jutrz mógł zo­ba­czyć sie­bie i przy­ja­ciół ze szko­ły na zdję­ciu w ga­ze­cie, z ad­no­ta­cją: „29 ochot­ni­ków zmie­ści­ło się do ci­tro­ena ber­lin­go za­par­ko­wa­ne­go w hali spor­to­wej w San­da­vágur”. Hap­pe­ning zor­ga­ni­zo­wa­no w maju 2000 roku.

She­ila z Tron­gi­svágur nie le­pi­ła żad­ne­go z bał­wa­nów i nie sie­dzia­ła za­kli­no­wa­na w ci­tro­enie, za to je­sie­nią 2004 roku oka­za­ło się, że jest wła­ści­ciel­ką naj­dłuż­szych wło­sów na Wy­spach Owczych. Mia­ły wte­dy 147 cen­ty­me­trów.

Co siód­my Fa­rer na­zy­wa się Jo­en­sen, Han­sen lub Ja­cob­sen. W 2009 roku na ar­chi­pe­la­gu miesz­ka­ło 7020 osób o ta­kich na­zwi­skach.

W li­sto­pa­dzie 2009 roku na po­let­ku w Vágur wy­ko­pa­no re­kor­do­wo du­że­go ziem­nia­ka. 22 cm dłu­go­ści, 1025 gram.

Imi­gran­ci na Wy­spach Owczych w 2009 roku (li­sta uwzględ­nia cu­dzo­ziem­ców spo­za Skan­dy­na­wii, któ­rzy otrzy­ma­li co naj­mniej trzy­mie­sięcz­ne po­zwo­le­nie na po­byt i za­trud­nie­nie): 62 Bry­tyj­czy­ków, 19 Ru­mu­nów, 15 Po­la­ków, 14 osób z Afry­ki, po 12 z Taj­lan­dii i Fi­li­pin, po 11 oby­wa­te­li USA i Hisz­pa­nii.

W la­tach 2000-2009: 407 Bry­tyj­czy­ków, 212 Po­la­ków, 141 Ame­ry­ka­nów.

Fa­re­ro­wie na emi­gra­cji: 1702 oso­by w Da­nii, 118 w Nor­we­gii, po 66 na Is­lan­dii i w Szwe­cji, 61 w Wiel­kiej Bry­ta­nii, 37 w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, 35 na Gren­lan­dii, 12 w Au­stra­lii, 10 w Ka­na­dzie, 7 we Fran­cji (w głów­nej księ­gar­ni w Tór­shavn moż­na ku­pić al­ma­nach z nu­me­ra­mi te­le­fo­nów i ad­re­sa­mi za­miesz­ka­nia wszyst­kich Fa­re­rów na ob­czyź­nie).

Trzy­na­stu męż­czyzn prze­bie­gło na go­la­sa po pla­ży pod­czas mu­zycz­ne­go G! Fe­sti­va­lu 2009 (je­den z roz­ne­gli­żo­wa­ną dziew­czy­ną na ple­cach).

W dwóch je­dy­nych lum­pek­sach w kra­ju: wy­tar­ta kan­gur­ka pił­kar­skiej dru­ży­ny nsí Ru­na­vík za dwa­dzie­ścia pięć ko­ron (oko­ło pięt­na­stu zło­tych), skła­dan­ka fa­rer­skie­go roc­ka sprzed dzie­wię­ciu lat (naj­lep­szy utwór: Z-free Tað er bara ein ve­gur til frel­su) za pięć ko­ron, jed­no­pal­cza­ste rę­ka­wicz­ki za trzy­dzie­ści, cza­pa z nie­prze­ma­kal­nej weł­ny owcy z San­dvík za szes­na­ście. Chleb w pie­kar­ni – osiem­na­ście ko­ron. Go­dzi­na w prze­twór­ni – stoi osiem ko­ron brut­to.

Wie­ża z trzy­dzie­stu skrzy­nek, G! Fe­sti­val 2009foto Ka­trin Sva­bo Bech

850 ton ma­te­ria­łów wy­bu­cho­wych wy­ko­rzy­sta­nych przy bu­do­wie tu­ne­lu łą­czą­ce­go pod oce­anem wy­spy Vágar i Strey­moy.

2033 Fa­rer­ki gim­na­sty­ku­ją­ce się i bie­gną­ce na pięć ki­lo­me­trów pod­czas fe­sty­nu ko­bie­ce­go mie­sięcz­ni­ka „Kvin­na”.

3,5 mi­lio­na pta­ków la­tem (nu­rzy­ki smacz­niej­sze od ful­ma­rów).

77 nu­me­rów li­te­rac­ko-kul­tu­ral­ne­go cza­so­pi­sma „Va­rðin” od pierw­sze­go wy­da­nia w 1921 roku.

5 ko­biet i 15 męż­czyzn za­ra­żo­nych wi­ru­sem HIV.

10 drew­nia­nych ko­ścio­łów.

270 śmier­tel­nych ofiar wy­pad­ków dro­go­wych od roku 1928.

Bjar­ti – je­dy­ny kie­row­ca au­to­bu­su li­nii 506.

221 942 pa­sa­że­rów na lot­ni­sku Vágar w 2008 roku. 219 329 rok wcze­śniej.

4000 ksią­żek w ję­zy­ku fa­rer­skim opu­bli­ko­wa­nych do roku 2000 (po­ło­wa po roku 1970, pierw­sza książ­ka w 1822, au­tor­stwa pa­sto­ra i bo­ta­ni­ka Han­sa Chri­stia­na Lyng­bye, zbiór bal­lad o Si­gur­dzie, mor­der­cy Faf­ni­ra, ty­tuł ory­gi­nal­ny: Færøske Kvæder om Si­gurd Fof­ners­ba­ne og hans Æt).

Pięć sy­gna­li­za­cji świetl­nych, czte­ry blo­ki miesz­kal­ne, dwa zde­chłe koty na po­bo­czu dro­gi w trak­cie mar­szu ze Ski­pa­nes do Ri­tu­vík 2 li­sto­pa­da 2007 roku.

Wy­spy Owcze to kraj o naj­wyż­szym wskaź­ni­ku dziet­no­ści w Eu­ro­pie. Na jed­ną mat­kę przy­pa­da tu śred­nio 2,44 dziec­ka2. W ofer­cie fir­my Bli­ka z Tór­shavn zna­leźć moż­na sze­ścio­oso­bo­we wóz­ki-au­to­bu­sy.

Na Wy­spach Owczych nie ma: twa­ro­gu, tro­lej­bu­sów, re­ni­fe­rów, ba­se­nów geo­ter­mal­nych (jak na są­sied­niej Is­lan­dii), ho­ke­ja na lo­dzie, sank­tu­ariów, Dnia Dziec­ka, se­ma­fo­rów, ba­rów mlecz­nych, sa­dów man­da­ryn­ko­wych, bur­de­li, fa­bry­ki sa­mo­cho­dów, pe­lar­go­nii, la­tryn, sza­ma­nów, me­cze­tów, sy­na­gog, warsz­ta­tów pli­so­wa­nia spód­nic, tar­ta­ków, za­kła­dów kok­so­che­micz­nych, kla­pek Ku­bo­ta, pla­ne­ta­rium, re­wi­den­tów ko­le­jo­wych, pla­ży na­tu­ry­stów, bry­czek, dy­li­żan­sów, ujęć wody oli­go­ceń­skiej, psze­ni­cy, lo­ko­mo­tyw, skocz­ków nar­ciar­skich, bia­tlo­ni­stów, bobu, pła­zów (z wy­jąt­kiem żab na Nól­soy), Dnia Wal­ki na Po­dusz­ki, wie­wió­rek, ma­cie­rzan­ki, pio­łu­nu, wiel­kie­go zder­za­cza ha­dro­nów, fa­rer­skich gier kom­pu­te­ro­wych, pi­se­mek z go­li­zną (choć przez chwi­lę uka­zy­wał się fry­wol­ny mę­ski ma­ga­zyn „Д), zoo, ty­pów we fle­kach na po­ma­rań­czo­wą stro­nę, me­tra, ko­lei li­no­wej, wie­żow­ców, bo­cia­nów, ja­gód, ra­ftin­gu, oscyp­ków, ika­ru­sów, wierz­bo­wych pisz­cza­łek, kir­ku­tów, ske­le­to­ni­stów, cy­pry­sów, izb wy­trzeź­wień, ulot­ka­rzy, za­ko­nów, tram­wa­jów, wy­stę­pów drag qu­een, zbrod­nia­rzy wo­jen­nych (choć w 1923 roku za­grał tu w pił­kę Re­in­hard Hey­drich3), ma­ków, ka­te­dry an­tro­po­lo­gii, kro­kie­tów z ka­pu­stą i grzy­ba­mi, ko­mi­nia­rzy, wind typu pa­ter­no­ster, ta­bli­czek: „Uwa­ga, zły pies!” McDo­nal­da, Ikei, Piz­za Hut, mu­zeum na­parst­ków, squ­atów, mał­pich ga­jów, ligi pił­ki wod­nej, brzu­cho­mów­ców, fa­rer­skich Hells An­gels, pi­ja­ków pod skle­pa­mi, dre­zyn, loży ma­soń­skiej, jeży, skar­bu na koń­cu tę­czy, kra­jo­we­go re­je­stru dłu­gów, fa­sol­ki szpa­ra­go­wej i, we­dług mo­ich ob­ser­wa­cji, ru­cho­mych scho­dów, choć miesz­ka­ją­ca na Owcach od dwu­dzie­stu lat Agniesz­ka Jo­han­ne­sen twier­dzi, że są w któ­rymś urzę­dzie w Tór­shavn.

W śla­do­wych ilo­ściach wy­stę­pu­ją: an­ty­kwa­ria­ty, flash moby, zni­cze na gro­bach, ta­tu­ato­rzy, pety na uli­cy, ra­pe­rzy, ksyw­ki, ogni­ska, sla­my po­etyc­kie, le­ża­ki.

– Jana, jak wy so­bie ra­dzi­cie bez twa­ro­gu i Dnia Dziec­ka? – py­tam zna­jo­mą z Mi­ðvágur.

– A jak wy w Pol­sce bez pie­czo­nych ma­sko­nu­rów i Ova­ste­vny?

Lądowanie

Kon­tu­ry Wysp Owczych na ma­pie przy­po­mi­na­ją tań­czą­cą pri­ma­ba­le­ri­nę, któ­ra w eks­ta­tycz­nym plą­sie od­chy­la gło­wę i za­tra­ca się w zło­wiesz­czej me­lo­dii ota­cza­ją­ce­go ją oce­anu. Do­stoj­na i sa­mot­na, upo­jo­na dzi­kim szu­mem, jest obiek­tem wes­tchnień tych nie­co szur­nię­tych absz­ty­fi­kan­tów, któ­rzy za krót­kie spoj­rze­nie go­to­wi byli przy­pły­nąć z da­le­kich kra­jów na chro­po­wa­tym ciel­sku Le­wia­ta­na.

Dry­fu­ją­cych u wy­brze­ży ad­o­ra­to­rów spo­wi­ja gru­by ka­ftan chmur. Sza­ro­zie­lon­ka­wa suk­nia tan­cer­ki mie­ni się ce­ki­na­mi osad i mia­ste­czek.

*  *  *

Już po raz trze­ci cher­la­we pi­sklę Atlan­tic Air­ways prze­bi­jać się bę­dzie przez gę­stą po­wło­kę mgły, któ­ra przy­pi­sa­na jest do ar­chi­pe­la­gu Wysp Owczych jak far­ba do kar­ty-zdrap­ki.

Na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu Avro RJ 100 jest oko­ło sześć­dzie­się­cior­ga pa­sa­że­rów. Głów­nie Fa­re­rów po­wra­ca­ją­cych z week­en­do­we­go raj­du po ko­pen­ha­skich bu­ti­kach przy Strøget. Schow­ki nad na­szy­mi gło­wa­mi pę­ka­ją od mar­ko­wych fa­ta­łasz­ków, kar­to­nów pa­pie­ro­sów i cze­ko­la­dek. Do tego co­raz gło­śniej dzwo­nią bu­tel­ki z Jac­kiem Da­niel­sem. Jak­by nie mo­gły w mil­cze­niu prze­cze­kać nę­ka­ją­cych nas co rusz tur­bu­len­cji.

Od ośmiu go­dzin po­win­ni­śmy być na lą­dzie. Tym­cza­sem pod­nieb­ny fur­gon za­cho­wu­je się jak za­baw­ka w rę­kach trzy­lat­ka – tyl­ko cze­kać, aż trza­śnie­my o zie­mię.

W pierw­szym rzę­dzie atrak­cyj­na dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ka wy­szep­tu­je mo­dli­twę. Kwa­drans póź­niej do­wiem się, że jest Ru­mun­ką i że opu­ści­ła kraj w po­szu­ki­wa­niu le­piej płat­nej pra­cy (bę­dzie opie­kun­ką w domu spo­koj­nej sta­ro­ści). Wcze­śniej, z dru­gie­go koń­ca sa­mo­lo­tu, do­bie­ga mnie głos po nie­miec­ku. To star­szy męż­czy­zna przy­wo­łu­je ste­war­de­sę. Ta tłu­ma­czy mu coś z ser­decz­nym, acz wy­stu­dio­wa­nym uśmie­chem, po czym po­da­je pla­sti­ko­wą szkla­necz­kę z wodą i śro­dek na uspo­ko­je­nie.

Na po­kła­dzie jest jesz­cze naj­pew­niej czwo­ro ob­co­kra­jow­ców: Fran­cuz o twa­rzy Mar­lo­na Bran­do, Bra­zy­lij­ka i my – dwaj en­tu­zja­ści Wysp Owczych, wła­ści­cie­le ste­la­ży wy­peł­nio­nych po czub chrup­kim pie­czy­wem i su­szo­ny­mi ka­ba­no­sa­mi.

Bran­do, Bra­zy­lij­ka, Ru­mun­ka i my – wszy­scy je­ste­śmy prze­ra­że­ni. Nie­pla­no­wa­ne mię­dzy­lą­do­wa­nie w Sta­van­ger, do­dat­ko­we go­dzi­ny w trzę­są­cej się pusz­ce sa­mo­lo­tu i dys­ko­te­ka w żo­łąd­kach nie po­pra­wia­ją nam hu­mo­rów.

Jak­by tego było mało, spo­glą­dam przez ra­mię mo­je­go fa­rer­skie­go są­sia­da. Na zdję­ciu w ga­ze­cie fran­cu­ski fut­bo­li­sta Thier­ry Hen­ry z miną zdra­dza­ją­cą nie­pew­ność. Py­tam Fa­re­ra o treść ar­ty­ku­łu, a on tłu­ma­czy, że to gło­śna spra­wa i że po­wi­nie­nem sły­szeć, bo fo­to­sy obie­gły całą Eu­ro­pę.

– Hen­ry przy­le­ciał do nas z re­pre­zen­ta­cją na mecz. Sa­mo­lot, któ­rym po­dró­żo­wa­li Fran­cu­zi, miał kil­ku­na­sto­go­dzin­ne opóź­nie­nie. Gę­sta mgła nad lot­ni­skiem i sil­ne po­dmu­chy wia­tru unie­moż­li­wia­ły lą­do­wa­nie – opo­wia­da Fa­rer. – Fran­cu­zi wró­ci­li do Ber­gen, gdzie spę­dzi­li noc. Na­stęp­ne­go dnia pod­czas pod­cho­dze­nia do lą­do­wa­nia sa­mo­lot rzu­cał się na boki jak pies u we­te­ry­na­rza. Pił­ka­rze zna­leź­li się na zie­mi do­pie­ro na trzy go­dzi­ny przed roz­po­czę­ciem me­czu. Hen­ry zszedł z po­kła­du roz­trzę­sio­ny. Miał po­wie­dzieć, że jego noga już nig­dy wię­cej nie po­sta­nie na Wy­spach Owczych! – wy­buch­nął śmie­chem mój roz­mów­ca.

Nam jed­nak nie było do śmie­chu. Sły­sze­li­śmy, że port na wy­spie Vágar, z wą­skim be­to­no­wym pa­sem, prze­strze­la­ją­cym chro­po­wa­tą do­li­nę, uwa­ża­ny jest za je­den z naj­nie­bez­piecz­niej­szych na świe­cie. Kon­tro­ler lo­tów, któ­re­go po­zna­li­śmy w dniu po­dró­ży, opo­wie­dział nam o ka­ta­stro­fie z 1996 roku. Sa­mo­lot duń­skich sił po­wietrz­nych Gul­fstre­am III źle usta­wił się pod­czas lą­do­wa­nia i roz­trza­skał o ska­ły, kil­ka­set me­trów od lot­ni­ska. Nikt z dzie­wię­cio­oso­bo­wej za­ło­gi nie prze­żył. Wśród ofiar był duń­ski mi­ni­ster obro­ny z mał­żon­ką.

– Trud­ne lą­do­wa­nia zda­rza­ją się tu raz na ty­dzień – do­da­je są­siad z fo­te­la obok.

Py­tam Fa­re­ra, czy nie boi się la­tać w tak trud­nych wa­run­kach. Co chwi­la prze­cież mio­ta nami wiatr, a wi­docz­ność jest gor­sza niż na pla­nie Bla­ir Witch Pro­ject.

– Je­ste­śmy mi­kro­sko­pij­nym spo­łe­czeń­stwem – od­po­wia­da. – Wła­ści­wie, le­piej lub go­rzej, każ­dy każ­de­go tu zna i każ­dy od każ­de­go jest za­leż­ny. Ja na przy­kład bu­du­ję domy z bali, któ­re spro­wa­dzam z Nor­we­gii. Bjørn – wska­zu­je pal­cem na męż­czy­znę sie­dzą­ce­go na skos, trzy rzę­dy przed nami – ma far­mę. Ho­du­je kro­wy i za­opa­tru­je mle­czar­nię w mle­ko, któ­re póź­niej piją moje dzie­ci. Dla mnie waż­ne jest, by Bjør­no­wi do­brze się miesz­ka­ło w domu, któ­ry dla nie­go zbu­do­wa­łem. Jemu z ko­lei za­le­ży na tym, by moim dzie­ciom sma­ko­wa­ło mle­ko. Ro­zu­miesz? Ja dbam o nie­go, a on o mnie.

– A co do tego ma pi­lot? – py­tam.

– To, że znam jego mat­kę, ufam mu i wiem, że zro­bi wszyst­ko, by­śmy szczę­śli­wie wy­lą­do­wa­li – wy­ło­żył Fa­rer i zda­je się, że miał za­cząć mó­wić o mat­ce pi­lo­ta, ale wtem znów po­rząd­nie za­trzę­sło. W jed­nej chwi­li przy­po­mnia­łem so­bie od­pra­wę na lot­ni­sku w Ko­pen­ha­dze i dzi­wacz­ny ton w py­ta­niu bi­le­ter­ki:

– Are you re­ady to go to Fa­roe Is­lands?

To nie było ru­ty­no­we py­ta­nie, ra­czej za­klę­cie. Mia­ło mnie za­pro­wa­dzić do umie­jęt­nie skry­wa­ne­go świa­ta kon­struk­tyw­nych na­mięt­no­ści, sil­nych wię­zów mię­dzy­ludz­kich, nie­za­chwia­nej toż­sa­mo­ści, gdzie po­czu­cie wspól­no­ty jest sil­niej­sze niż w trak­cie naj­bar­dziej na­mięt­nej re­wo­lu­cji. Mia­łem tra­fić do świa­ta, któ­re­go nie pod­pa­tru­je oko BBC, a w któ­rym uko­je­nia naj­pew­niej za­zna­li­by Pla­ton, Mo­rus czy Wells.

Nad Wy­spa­mi Owczy­mi uno­si się aura ta­jem­ni­czo­ści – temu wra­że­niu nie po­tra­fi się oprzeć ten, kto spę­dził na ar­chi­pe­la­gu choć­by dwa dni pod­czas po­sto­ju pro­mu Smy­ril Line w dro­dze na Is­lan­dię. Cza­sem my­ślę, że Fa­re­rom przy­słu­żył się ja­kiś wy­jąt­ko­wy psot­niś, któ­ry roz­lał sos albo nie­bie­ski atra­ment na ma­pach Eu­ro­py – w miej­scu, gdzie pół­noc­ny Atlan­tyk wy­plu­wa osiem­na­ście mi­nia­tu­ro­wych kro­pek. Sze­tlan­dy, dłu­go, dłu­go nic i tak aż do Rey­kja­víku.

Wy­spy Owcze, wy­spy-wid­mo.

– Are you re­ady to go to Fa­roe Is­lands? – pyta ko­pen­ha­ska bi­le­ter­ka.

Czu­ję się jak bo­ha­ter Nie­koń­czą­cej się hi­sto­rii, jak Pio­truś Pan, jak wy­bra­niec, któ­ry opusz­cza cy­wi­li­za­cję, w któ­rej za­prze­sta­no ma­rzyć. Do­sta­ję do ręki bi­let i sta­ję przed bram­ką bez­pie­czeń­stwa – fur­tą Ta­jem­ni­cze­go Ogro­du, przed sta­rą skrzy­pią­cą sza­fą, za któ­rej drzwia­mi zo­ba­czę wy­śnio­ną kra­inę. „Roz­po­czę­ło się ko­rzy­sta­nie z państw jak z to­wa­rów, moż­na wy­brać to, któ­re daje naj­lep­szą ofer­tę men­tal­ną i eg­zy­sten­cjal­ną” – pi­sał na ła­mach „Ga­ze­ty Wy­bor­czej” Ma­riusz Szczy­gieł.

Ofer­ta Atlan­tic Air­ways była stwo­rzo­na dla nas. Chcie­li­śmy na­pi­sać re­por­taż. Chcie­li­śmy spraw­dzić, czy re­por­taż moż­na po­go­dzić z ba­śnią.

By­li­śmy go­to­wi.

Od dwóch lat gro­ma­dzi­li­śmy książ­ki, ar­ty­ku­ły pra­so­we, wszel­kie wzmian­ki o ży­ciu na ar­chi­pe­la­gu. Nie­wie­le tego: dwie prze­tłu­ma­czo­ne na pol­ski z duń­skie­go po­wie­ści i zbiór opo­wia­dań Wil­lia­ma He­ine­se­na, no­we­la He­ði­na Brú, ro­man­si­dło Jør­ge­na-Frant­za Ja­cob­se­na, któ­re uro­sło do ran­gi epo­pei na­ro­do­wej, dwa pol­sko­ję­zycz­ne prze­wod­ni­ki (obu nie moż­na ku­pić w księ­gar­niach), esej Hu­ber­ta Klim­ki-Do­brza­niec­kie­go w „Stu­dium”, re­por­ta­że Iwo­ny Tru­se­wicz i To­ma­sza Ka­ba­ta, tro­py u Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza w Szki­cach o li­te­ra­tu­rze skan­dy­naw­skiej, kil­ka aka­pi­tów w aka­de­mic­kich pu­bli­ka­cjach li­te­rac­kich i hi­sto­rycz­nych, kil­ka ksią­żek że­glar­skich z wąt­kiem Wysp, tłu­ma­cze­nie Po­dró­ży „Bren­da­na” Tima Se­ve­ri­na oraz roz­pra­wa na­uko­wa Oce­na za­so­bów ryb den­nych na ło­wi­skach pół­noc­no-wschod­nie­go Atlan­ty­ku.

Po­nad­to kil­ka­na­ście opra­co­wań w ję­zy­ku an­giel­skim i dzie­siąt­ki no­tek pra­so­wych do­ty­czą­cych po­szu­ki­wań ropy, po­lo­wań na grin­dwa­le i nie­po­wo­dzeń pił­kar­skiej re­pre­zen­ta­cji. Kil­ka­dzie­siąt na­grań w in­ter­ne­cie – wi­do­ków­ki, te­le­dy­ski z udzia­łem lo­kal­nych ar­ty­stów, re­kla­my, scen­ki ro­dzin­ne, he­ro­icz­ne zwy­cię­stwo nad au­striac­ki­mi pił­ka­rza­mi.

Ani sło­wa o wy­mar­łej osa­dzie Víkar na jed­nym z sze­ściu­set fa­rer­skich krań­ców świa­ta, o osad­ni­kach, któ­rzy tasz­czy­li pro­wiant, zjeż­dża­jąc na li­nie ze stro­mej góry. Ani sło­wa o sza­leń­cu, któ­ry na łód­ce bez ża­gla pły­nął przez Mo­rze Nor­we­skie, za to­wa­rzy­sza ma­jąc kota, o ko­bie­tach ką­pią­cych się nie­za­leż­nie od pory roku w oce­anie i o sze­le­ście pla­sti­ko­wych ochra­nia­czy na buty, bez któ­rych za­po­bie­gli­wi kie­row­cy nie zbli­ża­ją się do swo­ich aut. O jed­no­st­ce po­li­cji do spraw wy­pad­ków dro­go­wych z udzia­łem owiec i męż­czyź­nie z Ar­gir, któ­ry przez dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny pły­wał w ba­se­nie, a póź­niej zjadł furę cze­ko­la­do­wych cia­stek i tra­fił do Księ­gi Re­kor­dów Gu­ines­sa. Ani za­jąk­nię­cia.

Zbio­ry Bi­blio­te­ki Na­ro­do­wej są ewi­den­cjo­no­wa­ne i ła­two do nich do­trzeć dzię­ki pro­gra­mo­wi kom­pu­te­ro­we­mu. Wy­star­czy wy­stu­kać na kla­wia­tu­rze na­zwi­sko au­to­ra, ty­tuł utwo­ru albo sło­wo klu­czo­we, a na mo­ni­to­rze po­ja­wią się wszyst­kie po­zy­cje uwzględ­nia­ją­ce dane, któ­re się wpro­wa­dzi­ło. Po­ni­żej przed­sta­wiam wy­ni­ki mo­ich po­szu­ki­wań:

Wiel­ka Bry­ta­nia – 5 937 ty­tu­łów.

Mal­ta – 75 ty­tu­łów.

Liech­ten­ste­in – 28 ty­tu­łów.

Gren­lan­dia – 28 ty­tu­łów.

Sze­tlan­dy – 11 ty­tu­łów.

Cypr – 81 ty­tu­łów.

Born­holm – 40 ty­tu­łów.

An­do­ra – 10 ty­tu­łów.

Czar­no­gó­ra – 92 ty­tu­ły.

San Ma­ri­no – 18 ty­tu­łów.

Wy­spy Owcze – 3 ty­tu­ły.

*  *  *

Od dwóch go­dzin Avro RJ 100 kre­śli koła nad naj­skrom­niej opi­sa­nym skraw­kiem Eu­ro­py. Jesz­cze nie­za­dep­ta­nym przez tu­ry­stów i nie­zdo­by­tym przez mię­dzy­na­ro­do­wych han­dla­rzy szyb­kim je­dze­niem.

Fa­rer­ski pi­sarz Wil­liam He­ine­sen w Wy­spach Do­brej Na­dziei tak spor­tre­to­wał nie­okieł­za­ny cha­rak­ter swo­je­go lądu: „Kie­dyś Wy­spy Owcze były że­glu­ją­cy­mi wy­spa­mi. Dry­fo­wa­ły bez­wład­nie we mgle, za­nim nie zna­la­zły miej­sca prze­zna­cze­nia. Za­cu­mo­wa­ły do­pie­ro, gdy ol­brzy­mie że­la­stwo spusz­czo­no w głąb mo­rza”.

Przy­po­mnia­łem so­bie ten frag­ment za­raz po tym, jak za­czę­ło nami te­le­pać, za­raz po tym, jak ma­szy­na gwał­tow­nie ob­ni­ży­ła wy­so­kość, a na po­kła­dzie roz­legł się jęk – z kub­ków po­wy­le­wa­ła się kawa, a nie­do­je­dzo­ne ka­nap­ki z kur­cza­kiem roz­pać­ka­ły się na ko­la­nach. Uwa­ga! Ostrze­gaw­czy fi­giel na­tu­ry – przy­go­tuj się, bo nie skoń­czy się na jed­nym kuk­sań­cu. Na Vi­ðoy, gdzie kacz­ki cho­wa­ją się pod ga­zi­ka­mi, wi­cher ze­tnie cię z nóg. Na po­łu­dnio­wym cy­plu Su­ðu­roy za­ba­wisz się w skocz­ka nar­ciar­skie­go – sta­niesz pod wiatr i prze­chy­lisz cia­ło pod ką­tem czter­dzie­stu pię­ciu stop­ni do zie­mi. Nie prze­wró­cisz się, wiatr cię przy­trzy­ma. Nie­opo­dal Víkar cu­dem nie ode­rwiesz się od skal­nej ścia­ny, a w Ley­nar omal nie do­peł­nisz ży­wo­ta – sil­ny po­dmuch ze­pchnie cię, krnąbr­ny kie­row­co hu­laj­no­gi, na dru­gą stro­nę jezd­ni, wprost pod pę­dzą­cą ben­zy­niar­kę.

Czu­łem re­spekt przed su­ro­wo­ścią ar­chi­pe­la­gu, przed jego pod­nie­ca­ją­cą nie­prze­wi­dy­wal­no­ścią. Kła­nia­łem się kra­inie, gdzie w cią­gu kil­ku go­dzin mogą na­stą­pić w róż­nej ko­lej­no­ści czte­ry pory roku, gdzie ran­kin­gi po­pu­lar­no­ści stron in­ter­ne­to­wych wy­gry­wa wi­try­na sta­cji me­te­oro­lo­gicz­nej.

Osad­ni­cy nie ujarz­mi­li w peł­ni swo­je­go lądu. Są jed­nak cha­rak­ter­ni w ob­co­wa­niu z na­tu­rą. Mógł­by na­dejść cy­klon, deszcz mógł­by zro­bić z kra­ju ba­sen, a Fa­rer i tak za­cho­wa spo­kój, jak każ­dy nor­dyk, jak Nói Al­bi­nói, kie­dy przyj­dzie la­wi­na. Im­po­no­wa­ła mi ta nie­złom­ność.

*  *  *

„Uwa­ga, pod­cho­dzi­my do lą­do­wa­nia” – trzesz­czy głos z kok­pi­tu.

– Na­resz­cie, może te­raz się uda – prze­ży­wa Bra­zy­lij­ka zaj­mu­ją­ca miej­sce na pra­wo ode mnie. Z dal­szej roz­mo­wy do­wia­du­ję się, że ma na imię Su­san­na i że w Rio była na­uczy­ciel­ką hisz­pań­skie­go na tam­tej­szym uni­wer­sy­te­cie. Była też świad­kiem mor­der­stwa. Po­dob­no po­szło o skra­dzio­ne nar­ko­ty­ki. Gang­ster po­noć tak re­to­rycz­nie we­pchnął lufę pi­sto­le­tu w gar­dło na­sto­lat­ka, że wy­bił mu zęby. Za­nim po­cią­gnął za spust, chło­piec po­pu­ścił ze stra­chu, a gang­ster po­wie­dział:

„Niech twój brat pil­nu­je le­piej”.

– A po­tem pod­szedł do mnie, wy­ce­lo­wał i po­wie­dział, że po­win­nam się od­prę­żyć i że jak coś po­wiem po­li­cji, to mnie znaj­dzie i też za­bi­je – mówi Su­san­na. – Ten gang­ster po­dob­no już nie żyje, ale ja nie mo­głam się otrzą­snąć. Brat miesz­ka na Wy­spach Owczych już kil­ka lat. Jest pił­ka­rzem. Do­ra­dził, że­bym przy­je­cha­ła. Mówi, że ten kraj to sa­na­to­rium… Zna­la­złam pra­cę w prze­twór­ni ryb. Nig­dy nie wró­cę do Rio.

*

Chmu­ry roz­stą­pi­ły się. Pi­lot wy­ko­rzy­stał do­god­ny mo­ment i spro­wa­dził ma­szy­nę na zie­mię. „Wi­ta­my na Wy­spach Owczych. Za­ło­ga Atlan­tic Air­ways dzię­ku­je za lot. Jest kwa­drans po pół­no­cy. Tem­pe­ra­tu­ra po­wie­trza: 1°C, desz­czo­wo”.

Na po­kła­dzie Pan­ny, 7 apri­la Roku Pań­skie­go 1669.

Nie­zmie­rzo­ne mo­rze peł­ne jest oso­bli­wych wi­dzia­deł, któ­re wpra­wia­ją w kon­fu­zję oczy i umysł. Za­pra­wio­ny że­glarz wie, kie­dy te wi­dzia­dła są praw­dą, a kie­dy ułu­dą, ale nie wie tego nie­do­świad­czo­ny po­dróż­nik, dla któ­re­go wszyst­kie te rze­czy ota­cza glo­ria cie­ka­wej no­wo­ści. Wi­dzi on pew­ne­go ran­ka gó­rzy­ste wy­brze­że, któ­re sza­rą masą wzno­si się stro­mo, ku nie­bu. Ale patrz, oto cięż­kie góry po­czy­na­ją się chwiać, jak pod­czas po­tęż­ne­go trzę­sie­nia zie­mi, wy­bu­cha­ją po­ża­rem, kru­sze­ją, jak ża­rzą­cy się po­piół i wy­sy­ła­ją czer­wo­ne iskry i pło­ną­ce ję­zo­ry. Roz­pa­da­ją się i roz­wie­wa­ją jak puch mle­cza, kie­dy igra wiatr, i po­zo­sta­je tyl­ko słoń­ce nad pust­ko­wiem mo­rza4.

Pierwsza noc

San­da­vágur spa­ło ka­mien­nym snem, któ­re­go nie za­kłó­ca­ła na­wet po­tęż­na paź­dzier­ni­ko­wa wi­chu­ra. An­drzej po­wie­dział, żeby nie przej­mo­wać się szcze­gó­ła­mi.

– Spo­wsze­dnie­je wam, bę­dzie­cie się mar­twić do­pie­ro, kie­dy za­czną la­tać ko­sze na śmie­ci.

Szli­śmy prze­raź­li­wie pu­sty­mi ulicz­ka­mi i wsłu­chi­wa­li­śmy się w me­lo­dię fa­rer­skiej nocy. Jęk po­je­dyn­czych drzew, roz­bu­ja­nych la­tar­ni i po­lu­zo­wa­nych ta­bli­czek z na­zwa­mi ulic współ­grał z dud­nią­cym w tle oce­anem, jak­by do­bry ol­brzym nu­cił ba­ry­to­nem ko­ły­san­kę, a od­po­czy­wa­ją­ca przy jego boku dzie­ciar­nia zgrzy­ta­ła przez sen zę­ba­mi.

Jako pierw­sze o na­szym przy­jeź­dzie do­wie­dzia­ły się mar­mu­ro­we go­łę­bie na cmen­ta­rzu. Nad spi­cza­stą wie­żą ko­ścio­ła dwie mewy ło­po­ta­ły skrzy­dła­mi, nie prze­su­wa­jąc się choć­by o metr.

Po­szli­śmy każ­dy w swo­ją stro­nę, żeby nie po­psuć wszyst­kie­go ja­kimś głu­pim sło­wem. Pa­mię­tam, że nie my­śla­łem o ni­czym, nic nie wy­da­wa­ło się w tam­tym mo­men­cie ade­kwat­ne, cza­sa­mi tyl­ko przy­sta­wa­łem, krę­ci­łem z nie­do­wie­rza­niem gło­wą i uśmie­cha­jąc się, jak­bym po­stra­dał zmy­sły, ru­sza­łem da­lej.

Jak zdezorientować Włocha

– Chcie­li­by­śmy od­wdzię­czyć się panu bi­le­tem na mecz – za­su­ge­ro­wał wło­ski pił­karz Gen­na­ro Gat­tu­so fa­rer­skie­mu po­li­cjan­to­wi na lot­ni­sku Vágar.

Cho­dzi­ło o prze­ter­mi­no­wa­ny pasz­port i brak waż­nej pie­cząt­ki na do­ku­men­cie prze­wo­zu skrzyń ze sprzę­tem spor­to­wym. Po kon­sul­ta­cji ze służ­bą cel­ną po­ste­run­ko­wy Mik­kjal Tho­mas­sen uznał, że sy­tu­acja jest wy­jąt­ko­wa i na uchy­bie­nia moż­na, a na­wet trze­ba przy­mknąć oko. Wło­si (nie­ca­ły rok wcze­śniej zdo­by­li Pu­char Świa­ta) przy­le­cie­li na Owce ro­ze­grać za­wo­dy w ra­mach eli­mi­na­cji do mi­strzostw Eu­ro­py. Przed bu­dyn­kiem lot­ni­ska od go­dzi­ny cze­kał na nich au­to­kar i dwa ra­dio­wo­zy – eskor­ta do Tór­shavn.

– Dzię­ku­ję, ale mam jak wejść na sta­dion – od­parł po­li­cjant, ści­ska­jąc dłoń Gat­tu­so.

– Zro­bił nam pan wiel­ką przy­słu­gę. Umów­my się wo­bec tego, że dam panu moją ko­szul­kę, pro­szę tyl­ko zna­leźć mnie po me­czu.

– To nie bę­dzie trud­ne, bo tak­że w nim za­gram.

Jesz­cze tego sa­me­go dnia Wło­si po­ja­wi­li się w sie­dzi­bie fir­my Bil­røkt, zaj­mu­ją­cej się sprze­da­żą i wy­po­ży­cza­niem luk­su­so­wych aut.

– Nie­wie­le da się zo­ba­czyć w kil­ka go­dzin, ale pro­po­nu­ję wi­zy­tę w Eiði. Na koń­cu osa­dy jest ka­me­ral­ny sta­dion, przy­le­ga­ją­cy z jed­nej stro­ny do oce­anu, z dru­giej do je­zio­ra. Na­sza fe­de­ra­cja za­ka­za­ła tam grać, bo wiecz­nie wie­je i pry­ska­ją fale – opo­wia­dał swo­im klien­tom wła­ści­ciel Bil­røk­tu Jákup á Borg.

Chciał po­że­gnać wy­cho­dzą­cych z sa­lo­nu pił­ka­rzy pu­en­tą w sty­lu Mik­kja­la Tho­mas­se­na, ale do­szedł do wnio­sku, że po­cze­ka z nie­spo­dzian­ką do chwi­li, gdy spo­tka­ją się przy szat­niach.

2 czerw­ca 2007 roku Wy­spy Owcze prze­gra­ły z Wło­cha­mi 1:2. Trzy­dzie­sto­jed­no­let­ni po­ste­run­ko­wy prze­by­wał na bo­isku przez dzie­więć­dzie­siąt mi­nut, dwu­dzie­sto­sied­mio­let­ni szef fir­my mo­to­ry­za­cyj­nej – kwa­drans kró­cej. Do bram­ki mi­strzów świa­ta wbił pił­kę gło­wą przy­stoj­ny cie­śla z Klak­svík Ró­gvi Ja­cob­sen.

Lindo, pokonaj Duńczyków!

Hi­sto­ria dą­żeń nie­pod­le­gło­ścio­wych i eman­cy­pa­cyj­nych na Wy­spach Owczych to w za­sa­dzie hi­sto­ria wie­lo­po­ko­le­nio­wej i bo­daj naj­słyn­niej­szej na ar­chi­pe­la­gu ro­dzi­ny Pa­turs­so­nów z Kir­kju­bøur. Kto ze­chce do­pa­trzyć się w po­wyż­szym stwier­dze­niu nad­uży­cia, wi­nien wie­dzieć, że w mi­kro­sko­pij­nym spo­łe­czeń­stwie Fa­re­rów każ­dy jest – mniej lub bar­dziej – zwią­za­ny z Pa­turs­so­na­mi lub z Kir­kju­bøur.

1804. Pro­me­te­usz

– Nól­soy­ar Páll był Ko­lum­bem, albo ra­czej Pro­me­te­uszem, kie­dy Wy­spy Owcze były jesz­cze ciem­no­gro­dem bez ognia – po­wie­dział z em­fa­zą Ravn, ku­stosz mu­zeum w Klak­svík.

Z po­cząt­kiem dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia Fa­re­ro­wie wciąż żyli od­izo­lo­wa­ni od resz­ty świa­ta jak sie­ro­ty na stan­cji u gu­wer­nant­ki. Gu­wer­nant­ką była Da­nia. Ogo­ło­co­na z bo­gactw i te­ry­to­riów pod­czas wo­jen na­po­le­oń­skich mo­nar­chia pró­bo­wa­ła za wszel­ką cenę wy­dźwi­gnąć się z kry­zy­su i umoc­nić wła­dzę w Ko­pen­ha­dze5. Wy­spy Owcze trak­to­wa­ła po ma­co­sze­mu, nie ba­cząc na fa­rer­skie bo­lącz­ki (pod­upa­da­ją­cą go­spo­dar­kę, roz­bój­nic­two i de­fi­cyt pro­duk­tów spo­żyw­czych), na­kła­da­jąc za to co rusz nowe ob­wa­ro­wa­nia, z któ­rych naj­do­tkliw­szym był mo­no­pol han­dlo­wy.

„Wy­spy Owcze nie są zna­czą­cym ryn­kiem. Fa­re­ro­wie nie spro­sta­li­by re­gu­łom wol­ne­go han­dlu. Za han­del nadal bę­dzie od­po­wia­da­ło Duń­skie Przed­się­bior­stwo Mo­no­pol” – oznaj­mił gu­ber­na­tor Tór­shavn Emi­lius Ma­rius Geo­r­gius von Løb­ner, spo­glą­da­jąc na grup­kę zdez­o­rien­to­wa­nych far­me­rów przed bu­dyn­kiem fak­to­rii han­dlo­wej w por­to­wej dziel­ni­cy mia­sta.

„Czy to aby do­brze, żeby Mo­no­pol nadal re­pre­zen­to­wał nas w han­dlu?” – za­sta­na­wia­li się pro­du­cen­ci weł­ny, któ­rej sprze­daż sta­wa­ła się co­raz mniej opła­cal­na. Jesz­cze nie znaj­do­wa­li od­po­wie­dzi.

Løb­ner – jak za­uwa­ża ba­dacz fa­rer­skiej hi­sto­rii Jo­na­than Wy­lie6 – był usłuż­ny wo­bec duń­skie­go kró­la i miał in­te­res w po­pie­ra­niu Ko­pen­ha­gi. Fak­to­ria pod­le­ga­ła Ko­ro­nie. Jej przed­sta­wi­cie­lem na Wy­spach Owczych był Løb­ner. To on kon­tro­lo­wał han­del, po­mna­ża­jąc przy oka­zji swój ma­ją­tek.

1 Fla­gę na­ro­do­wą (Mer­kið) za­pro­jek­to­wa­li w Ko­pen­ha­dze fa­rer­scy stu­den­ci pra­wa – Jens Oli­ver Lis­berg, Ja­nus Øs­surs­son i Paul Dahl. Pierw­sza pre­zen­ta­cja mia­ła miej­sce w trak­cie wi­zy­ty Jen­sa Oli­ve­ra w ro­dzin­nym kra­ju, 22 czerw­ca 1919 roku, przy oka­zji ślu­bu w ko­ście­le

2 Stan na wrze­sień 2009 za przy­go­to­wy­wa­nym przez CIAThe World Fact­bo­ok; dru­ga w Eu­ro­pie jest Tur­cja – 2,21. Pierw­sze miej­sce w ran­kin­gu świa­to­wym zaj­mu­je Ni­ger – 7,75 dzie­ci na jed­ną ko­bie­tę w wie­ku roz­rod­czym.

3 Do tej in­for­ma­cji do­tarł fa­rer­ski dzien­ni­karz Suni Mer­ki­ste­in. Hey­drich, póź­niej­szy zbrod­niarz na­zi­stow­ski i bli­ski współ­pra­cow­nik Hi­tle­ra, prze­by­wał na Wy­spach Owczych przez kil­ka dni 1923 roku jako mło­dy pod­cho­rą­ży nie­miec­kiej ma­ry­nar­ki wo­jen­nej. Za­ło­ga jego krą­żow­ni­ka Ber­lin ro­ze­gra­ła wów­czas w Tór­shavn mecz pił­kar­ski prze­ciw­ko lo­kal­nej dru­ży­nie.

4 Wil­liam He­ine­sen, Wy­spy Do­brej Na­dziei, tłum. An­drzej M. Ko­łacz­kow­ski, War­sza­wa 1974.

Pierw­sza na­sza po­dróż na Wy­spy Owcze nie by­ła­by tak owoc­na, gdy­by nie ser­decz­na po­sta­wa An­drze­ja Stre­to­wi­cza, pol­skie­go pił­ka­rza FS Vágar (póź­niej 07 Ve­stur), na któ­re­go za­pro­sze­nie przy­le­cie­li­śmy. An­drzej, nie zna­jąc nas jesz­cze, za­pro­po­no­wał po wy­mia­nie trzech e-ma­ili: „Wpa­daj­cie na Wy­spy, ser­decz­nie za­pra­szam. Z noc­le­giem nie bę­dzie pro­ble­mu, prze­śpi­cie się u mnie”. Przez na­stęp­ne ty­go­dnie ko­rzy­sta­li­śmy z jego wie­dzy i go­ścin­no­ści – oka­za­ły się bez­cen­ne.

5 Po prze­gra­nej woj­nie ze Szwe­cją, na mocy trak­ta­tu ki­loń­skie­go z 1814 roku, Da­nia zrze­kła się Nor­we­gii, za­cho­wu­jąc Wy­spy Owcze, Is­lan­dię i Gren­lan­dię.

6 Jo­na­than Wy­lie, The Fa­roe Is­lands. In­ter­pre­ta­tions of Hi­sto­ry, Le­xing­ton, Ken­tuc­ky 1987.

7 L. K. Schei, G. Mo­berg, The Fa­roe Is­lands, Edin­burgh 2003.

8 Frag­ment nie­pu­bli­ko­wa­nych dzien­ni­ków Edwar­de­sa za Jo­na­tha­nem Wy­liem, The Fa­roe Is­lands. In­ter­pre­ta­tions of Hi­sto­ry, Le­xing­ton, Ken­tuc­ky 1987, s. 150.

9 Hul­du­fólk – elfy opi­sy­wa­ne w mi­to­lo­gii nor­dyc­kiej, rze­ko­mo miesz­ka­ją­ce mię­dzy in­ny­mi pod po­tęż­nym ka­mie­niem w ma­lut­kiej osa­dzie Lam­bi na wy­spie Ey­stu­roy. Głaz leży w cen­tral­nym punk­cie por­tu, tuż przy po­chyl­ni do wo­do­wa­nia ło­dzi, i choć jest w tym miej­scu ab­so­lut­nie nie­prak­tycz­ny, nikt do­tych­czas nie od­wa­żył się go usu­nąć. Ist­nie­je bo­wiem prze­sąd, że nie­po­ko­je­nie el­fów mo­gło­by je roz­zło­ścić i ścią­gnąć na lu­dzi pa­smo nie­szczęść.

10 List Owczy (Sey­ða­brævið) – wy­da­ny dwu­dzie­ste­go czwar­te­go czerw­ca 1298 roku przez nor­we­skie­go kró­la Ery­ka II, naj­star­szy ist­nie­ją­cy do­ku­ment za­pi­sa­ny w ję­zy­ku fa­rer­skim. List re­gu­lo­wał prze­pi­sy do­ty­czą­ce ho­dow­li owiec, po­lo­wa­nia na wie­lo­ry­by i użyt­ko­wa­nia zie­mi. Za­wie­rał wąt­ki spo­łecz­ne i go­spo­dar­cze. Jego ory­gi­nał znaj­du­je się w bi­blio­te­ce uni­wer­sy­te­tu w szwedz­kim Lund.

11 Ali­cja La­so­ta-Mo­ska­lew­ska w książ­ce Zwie­rzę­ta udo­mo­wio­ne w dzie­jach ludz­ko­ści pi­sze o po­nad czter­dzie­stu ga­tun­kach oswo­jo­nych przez czło­wie­ka. Na li­ście są mię­dzy in­ny­mi ge­par­dy, kor­mo­ra­ny, ra­ro­gi, ga­ja­le, ban­ten­gi, jaki, ło­sie, fret­ki, je­dwab­ni­ki, czy – uzna­wa­ne w śre­dnio­wiecz­nej Pol­sce za do­mo­we pta­ki stró­żu­ją­ce – żu­ra­wie. Au­tor­ka cy­tu­je tak­że Pa­mięt­ni­ki Jana Pa­ska, w któ­rych po­ja­wia­ją się oswo­jo­ne wy­dry.

12 Za­sa­da Sa­mo­sta­no­wie­nia – akt praw­ny re­gu­lu­ją­cy sto­sun­ki mię­dzy Da­nią a Wy­spa­mi Owczy­mi. Na jego mocy Wy­spy Owcze uzy­ska­ły czę­ścio­wą au­to­no­micz­ność.

13 Szkoc­ki au­tor po­rad­ni­ków, dwa spo­śród nich – 101 Things To Do Be­fo­re You Die i 101 Things To Do Be­fo­re You're Old And Bo­ring – sta­ły się be­st­sel­le­ra­mi.

14 Cy­tat za: L.K. Schei, G. Mo­berg, The Fa­roe Is­lands.

15 Wil­liam He­ine­sen, Uskrzy­dlo­na ciem­ność, tłum. Ma­ria Kłos-Gwiz­dal­ska, w to­mie opo­wia­dań Za­cza­ro­wa­ne świa­tło, Po­znań 1970.

16 Fa­rer­ska Par­tia Unii, pre­zen­tu­je po­glą­dy li­be­ral­ne, opo­wia­da się za dal­szą za­leż­no­ścią Wysp Owczych od Da­nii. Li­der par­tii Kaj Leo Jo­han­ne­sen ob­jął 26 wrze­śnia 2008 roku urząd pre­mie­ra Wysp Owczych.

17 Par­tia Re­pu­bli­kań­ska, pre­zen­tu­je po­glą­dy cen­tro­le­wi­co­we. Opo­wia­da się za cał­ko­wi­tą se­pa­ra­cją Wysp Owczych od Da­nii.

18 Księ­ga nosi ty­tuł Met­bó­kin 2005, jej au­to­rem jest Son­ni Ja­cob­sen.

19 Trol­la Pa­tur i Trol­la Om­man to po­sta­cie z po­pu­lar­ne­go fa­rer­skie­go pro­gra­mu dla dzie­ci. Ak­to­rzy od­gry­wa­ją­cy rolę zwa­rio­wa­ne­go du­etu or­ga­ni­zu­ją cy­klicz­ne im­pre­zy ple­ne­ro­we, na któ­rych pu­blicz­ność ma szan­sę zo­ba­czyć z bli­ska dzie­więć głów Pa­tu­ra i kar­to­fla­ny nos Om­man, zwie­dzić ich ma­gicz­ny au­to­kar i wspól­nie po­śpie­wać.

20 En­ni­berg wzno­si się na 754 me­trów nad po­zio­mem mo­rza, jest naj­wyż­szym przy­ląd­kiem i dru­gim co do wy­so­ko­ści kli­fem w Eu­ro­pie. Mike Ber­wick pró­bo­wał sko­czyć z nie­go w sierp­niu 2007 roku, ale z po­wo­du złej po­go­dy mu­siał za­do­wo­lić się lo­tem z niż­sze­go kli­fu, Las­sa­berg.

21 Wy­da­na w 2005 roku po­wieść do dziś nie do­cze­ka­ła się pol­skie­go tłu­ma­cze­nia.

22 Na­zwi­sko uczest­nicz­ki pro­gra­mu zo­sta­ło zmie­nio­ne.

23 Fa­rer­ska pieśń lu­do­wa, au­tor nie­zna­ny, tłu­ma­cze­nie z fa­rer­skie­go na an­giel­ski Jana Ja­cob­sen, na pol­ski Ma­ciej Wa­sie­lew­ski.

24 Fo­stu­lávint to po fa­rer­sku „kar­na­wał”, choć fak­tycz­nie bar­dziej przy­po­mi­na pol­skie ostat­ki. W ka­len­da­rzu wy­prze­dza o czter­dzie­ści dni Wiel­ka­noc. Jak tłu­ma­czy­ła nam fa­rer­ska przy­ja­ciół­ka – w F0stu­lávint wagi trzy­ma się pod ry­glem, a po­sta­no­wie­nie o die­te­tycz­nym od­ży­wia­niu usy­pia i bu­dzi się z ka­cem na­stęp­ne­go dnia.

25 Eko­no­micz­na gra plan­szo­wa, po­pu­lar­na w ca­łej Eu­ro­pie.

26 Jo­na­than B. To­ur­tel­lot, 111 Is­lands: The World's Most Ap­pe­aling De­sti­na­tions Is­lands, „Na­tio­nal Geo­gra­phic Tra­ve­ler”, li­sto­pad-gru­dzień 2007, wyd. ame­ry­kań­skie.

27 Ani­ta Zu­cho­ra, Cała praw­da o se­ria­lach, frag­ment wy­wia­du dla „Dzien­ni­ka” z 18 paź­dzier­ni­ka 2008 roku.

28 „Eð”, na­zy­wa­na tak­że „eth”, „edd” lub „edh”, za­pi­sy­wa­na jako mała li­te­ra ð i duża Ð, to jed­na z dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu li­ter fa­rer­skie­go al­fa­be­tu. Al­fa­bet za­czy­na się od li­te­ry „a”, koń­czy na „ø”, brak w nim „c”, „w” i „z”.

29 Do­ku­ment z 2008 roku, pro­du­cent: Blue Bird Film. W po­zo­sta­łych czę­ściach try­lo­gii re­ży­ser­ka przed­sta­wia rzeź­bia­rza Han­sa Pau­li Ol­se­na i po­etę Jó­a­ne­sa Nie­lse­na.

30 Na­gro­da przy­zna­wa­na jest od 1962 roku pi­sa­rzom i po­etom two­rzą­cym w ję­zy­ku duń­skim, fiń­skim, nor­we­skim, szwedz­kim, is­landz­kim, fa­rer­skim i la­poń­skim (sa­am­skim).

31 Prze­kład An­drze­ja S. Ja­go­dziń­skie­go przy­wo­łu­je Ma­riusz Szczy­gieł w re­por­ta­żach Ży­cie jest męż­czy­zną [w:] Got­tland, Czar­ne 2006, 2010; i Za­pa­li­ło się łóż­ko [w:] Zrób so­bie raj, Czar­ne 2010.

32 Dzie­wią­tą falą okre­śla się mię­dzy in­ny­mi w że­glar­stwie mor­skim nie­uza­sad­nio­ne na­uko­wo zja­wi­sko wy­stę­po­wa­nia po ośmiu zwy­kłych fa­lach jed­nej po­tęż­niej­szej. Mo­tyw wy­ko­rzy­sty­wa­ny był w ma­lar­stwie (Dzie­wią­ta fala Iwa­na Aj­wa­zow­skie­go) i li­te­ra­tu­rze (Za dzie­wią­tą falą. Księ­ga le­gend ir­landz­kich Ma­rie He­aney).

33 Ty­tuł ory­gi­nal­ny Iagt­ta­gel­ser, an­stil­le­de un­der Me­aslin­ge-Epi­de­mien paa Fa­ro­er­ne i Aaret 1846, Co­pen­ha­gen 1847. Prze­kład na an­giel­ski A. S. Hat­cher, moż­na go zna­leźć w in­ter­ne­cie: http://­www.­ar­chi­ve.­org/­stre­am/­ob­se­rva­tions­ma­de­oopa­nu­uoft­#page/­n7/­mode/­2up (do­stęp 6 mar­ca 2011 roku).

WY­DAW­NIC­TWO CZAR­NE S.C.

www.czar­ne.com.pl

SE­KRE­TA­RIAT: ul. Koł­łą­ta­ja 14, III p.

38-300 Gor­li­ce, tel./fax +48 18 353 58 93

e-mail: ar­ka­diusz@czar­ne.com.pl, ma­te­usz@czar­ne.com.pl, to­masz@czar­ne.com.pl

RE­DAK­CJA: Wo­ło­wiec 11, 38-307 Sę­ko­wa tel./fax +48 18 351 02 78, tel. +48 18 351 00 70

e-mail: re­dak­cja@czar­ne.com.pl

SE­KRE­TARZ RE­DAK­CJI: zo­fia@czar­ne.com.pl

DZIAŁ PRO­MO­CJI: ul. An­der­sa 21/56, 00-159 War­sza­wa tel./fax +48 22 621 10 48

e-mail: anna@czar­ne.com.pl, agniesz­ka@czar­ne.com.pl, do­ro­ta@czar­ne.com.pl

DZIAŁ SPRZE­DA­ŻY: Be­ata Mo­tyl, MTM Fir­ma ul. Zwrot­ni­cza 6, 01-219 War­sza­wa, tel./fax +48 22 632 83 74

e-mail: mtm-mo­[email protected]

SKŁAD: D2D.PL ul. Morsz­ty­now­ska 4/7, 31-029 Kra­ków, tel. +48 12 432 08 52 e-mail: [email protected]

Wo­ło­wiec 2011

Wy­da­nie II