Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydanie pierwsze
Tytuł oryginału: Hate: Why We Should Resist It with Free Speech, Not Censorship
Copyright © Oxford University Press 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania lub przekazywana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób elektroniczny, mechaniczny, fotokopiujący, nagrywający lub inny, bez uprzedniej pisemnej zgody.
Redaktor prowadzący: Anna Śleszyńska
Tłumaczenie: Agata Rogalińska
Redakcja: Karolina Brykner
Korekta: Anna Śleszyńska
Projekt okładki i skład: UCA
Zdjęcie na okładce: Erik Johnsson / Pexels
Fundacja Warsaw Enterprise Institute
Al. Jerozolimskie 30
00-024 Warszawa
ISBN: 978-83-67272-34-6
Dedykuję tę książkę Normanowi Dorsenowi i Aryehowi Neierowi – kluczowym liderom organizacji ACLU z czasów kontrowersji w sprawie wsi Skokie, inspirującym obrońcom praw człowieka i cenionym mentorom.
„Najsilniejszą bronią w walce z mową nienawiści nie jest jej uciszanie, ale mówienie jeszcze dobitniej – głosem tolerancji, który jednoczy się przeciwko bigoterii […] i wzmacnia […] wzajemny szacunek”.
Prezydent Barack Obama
„Ostatecznie nie będziemy pamiętać słów naszych wrogów, lecz milczenie naszych przyjaciół”.
Martin Luther King
„Prawie żadnego z głosów, które powinny były zostać podniesione w moralnym proteście przeciwko nazizmowi, nie było słychać ani w Niemczech, ani na terenach podbitych przez Rzeszę. Tam, gdzie przywódcy polityczni i religijni zabrali głos przeciwko nazistom – szczególnie w Danii – większość Żydów została ocalona. Żydzi, którzy zginęli, nie byli jedynie ofiarami nazistów, ale również ofiarami milczenia moralnych autorytetów Europy”.
Aryeh Neier, dyrektor ACLU podczas procesu w sprawie Skokie
Spis treści
Przedmowa do polskiego wydania
Lekarstwo gorsze od choroby, czyli jak działają prawa przeciw „mowie nienawiści”
Podziękowania
Nota redaktorska
Kluczowe pojęcia i terminy
Wstęp
ROZDZIAŁ 1
Omówienie
ROZDZIAŁ 2
Ustawy dotyczące „mowy nienawiści” naruszają podstawowe zasady równości i wolności słowa
ROZDZIAŁ 3
Kiedy „mowa nienawiści” podlega ochronie, a kiedy może być karana
ROZDZIAŁ 4
Ze względu na nadmierną niejasność i szeroki zakres ustawy dotyczące „mowy nienawiści” podważają wolność słowa i równość
Rozdział 5
Czy możliwe jest opracowanie prawa dotyczącego „mowy nienawiści”, które nie byłoby nadmiernie niejasne ani zbyt ogólne?
Rozdział 6
Czy konstytucyjnie chroniona „mowa nienawiści” rzeczywiście powoduje szkody, których się obawiamy?
Rozdział 7
Ustawy dotyczące „mowy nienawiści” są w najlepszym wypadku nieskuteczne, a w najgorszym – szkodliwe
ROZDZIAŁ 8
Niepolegające na cenzurze metody skutecznie ograniczają potencjalne szkody wynikające z konstytucyjnie chronionej „mowy nienawiści”
Rozdział 9
Wnioski – spoglądając wstecz i w przyszłość
Epilog do wydania papierowego
Amerykańska profesor prawa napisała książkę będącą manifestem przeciwko zakazywaniu „mowy nienawiści”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby popierała ona Republikanów i miała poglądy konserwatywne. Tyle że właśnie jest inaczej. Nadine Strossen to zwolenniczka Baracka Obamy, zaś jej obrona prawa do głoszenia treści podpadających pod to określenie wynika z przywiązania do wartości demokratycznych. Książka pełna jest przykładów na to, jak działają – a raczej nie działają – ustawodawstwa, głównie europejskie, w których „mowa nienawiści” jest penalizowana. Autorka broni przy tym wolności słowa, gwarantowanej przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jednak najważniejsze są jej liczne i przekonujące argumenty, dlaczego nie należy tego zmieniać nawet kosztem obecności w przestrzeni publicznej treści, które są nieprzyjemne, obraźliwe, przestarzałe czy zwyczajnie absurdalne.
Zaczyna od tego, że „nienawiści” nie da się precyzyjnie zdefiniować jako terminu prawnego. Chyba że zostanie ona zdefiniowana przez siebie samą, w stylu, że „mowa nienawiści” to „nienawistne treści”. Jeśli zamiast „nienawistne” podstawilibyśmy „dyskryminujące”, wówczas musielibyśmy zdefiniować te ostatnie, co byłoby już łatwiejsze, gdyż wiemy, jakie grupy historycznie padały ofiarą dyskryminacji i jak odbijała się ona na sposobach mówienia. Tutaj jednak pojawia się paradoks. Czy bowiem tylko historycznie dyskryminowane grupy powinny mieć prawo do obrony przed „mową nienawiści”? Takie podejście zakładałoby nierówność wobec prawa, wedle której ktoś należący do grupy historycznie uprzywilejowanej nie może ponieść właściwie żadnej krzywdy werbalnej, gdyż nie podlega dyskryminacji. Co więcej, może się okazać, że mu się ta krzywda należy ze względu na powiązanie jego pozycji społecznej z opresją innych.
Innym problemem z terminem „mowa nienawiści” jest rozumienie go jako poglądów politycznych skrajnie odmiennych od tego, co się samemu wyznaje. Okazuje się to niebezpieczne właściwie w każdym przypadku. Załóżmy, że większość ludzi w danym państwie popiera określony typ polityki, a inne pomysły uważa za barbarzyństwo, które nie tylko nie powinno być realizowane, ale nawet omawiane. Czy w takim przypadku nie należałoby bronić prawa nielicznych śmiałków do głoszenia ich niepopularnych poglądów? A weźmy sytuację, gdy to władza w ten sposób zdefiniuje, czym jest „mowa nienawiści”. Widać wyraźnie, że przy rozumieniu jej jako poglądów radykalnie odmiennych od własnych oznaczałoby to delegalizację opozycji. A przecież zakazy „mowy nienawiści” mają chronić słabszych, nie silniejszych! Obywateli, a nie władzę! To, że w dotychczasowej historii cenzurowane były przede wszystkim idee progresywne, nie oznacza przecież, że usuwanie idei im przeciwnych poprawi stan debaty publicznej… Dodatkowo, jeśli są one naprawdę szkodliwe, lepiej, żeby można było je odeprzeć za pomocą argumentów niż ich zabraniać, spychając je do podziemia, co często zwiększa ich atrakcyjność i siłę przekonywania.
Czy w takim razie zezwalać na wyrażanie uprzedzeń rasowych i etnicznych, a także mizoginii, homofobii, pogardy dla osób biednych i z niepełnosprawnościami? I tak, i nie. Póki są one poglądami, Strossen uznaje prawo do ich głoszenia. Jeśli jednak przekształcają się w nękanie określonych osób, niszczenie mienia lub podżeganie do przestępstw, powinny być jej zdaniem penalizowane. Jednak tym, co w nich wtedy podlega zakazowi, nie jest ich treść, a konkretne, zabronione czyny. Zdaniem Strossen, zakazy „mowy nienawiści” nigdzie nie doprowadziły do zmniejszenia ilości czynów nią motywowanych. Ich główne ostrze praktycznie za każdym razem zwraca się przeciw poglądom centrowym lub umiarkowanie konserwatywnym, a nie skrajnym, usprawiedliwiającym używanie przemocy, których oficjalne prawa nie dosięgają. Jako przykład mogą posłużyć Niemcy, gdzie panują bardzo surowe prawa odnośnie do głoszenia poglądów nazistowskich, a liczba ich zepchniętych do podziemia zwolenników rośnie.
Czy wynika stąd, że w imię wolności słowa mamy być narażeni może nie na nękanie wulgarnymi telefonami, malowanie nienawistnych znaków na drzwiach czy wezwania do zastosowania wobec nas przemocy, ale na dyskomfort, obrzydzenie i urazę już tak? Owszem, gdyż w ten sposób także nasze wypowiedzi, które ktoś może uznać za krzywdzące, wstrętne i ogólnie nie do przyjęcia, mają prawo rozbrzmiewać publicznie. Strossen podkreśla przy tym, że narażenie na tego rodzaju stres może mieć także pozytywne skutki w postaci umiejętności obrony przed nieakceptowanymi treściami, zdolności ich odparcia i wreszcie wzmocnienia własnej odporności psychicznej. Jej wnioski współbrzmią w tym aspekcie z książką Jonathana Haidta i Georga Lukianoffa Rozpieszczony umysł, dotyczącą amerykańskich kampusów. Ich studenci są chronieni nie tylko przed treściami, uznanymi za nienawistne, ale również przed zapraszaniem gości, których opinie mogłyby kogoś urazić. Skutkiem tego, jak łatwo się domyślić, jest autocenzura zarówno u nich, jak i u ich wykładowców, co bynajmniej nie wiąże się z dobrostanem psychicznym czy poczuciem bezpieczeństwa.
Warto przy tym podkreślić, że w książce Nienawiść. Jak cenzura niszczy nasz świat nie chodzi o uczynienie ze sfery publicznej swoistego śmietnika, gdzie każdy może wypowiedzieć wszystko, co mu tylko przyjdzie do głowy. Inne zasady obejmują przedstawicieli władzy, oświaty i mediów, a inne zwykłych użytkowników internetu. Ważne jednak, by z żadnej pozycji nie tłumić wymiany poglądów, ścierania się argumentów. Tylko w ten sposób można przebić się z czymś, co autorka nazywa „kontr-mową”, czyli racjonalną przeciwwagą dla nienawistnych treści. Może też się okazać, że nie są one nienawistne, a tylko uciszane. Żeby się o tym przekonać, należy posługiwać się trzeźwym umysłem. Strossen ujmuje to za pomocą przysłowia, że najlepszym środkiem dezynfekującym jest słońce. To chyba najlepsza, oświeceniowa pointa tej krótkiej przedmowy.
Katarzyna Szumlewicz, filozofka i pedagożka,
doktor Uniwersytetu Warszawskiego
Stworzenie tej książki nie byłoby możliwe, gdyby nie wkład znakomitego redaktora serii Geoffreya Stone’a, który wzbogacił publikację swoją niezrównaną wiedzą na temat Pierwszej Poprawki do amerykańskiej konstytucji, błyskotliwą analizą i skrupulatnymi umiejętnościami redaktorskimi. Książka stała się znacznie lepsza dzięki jego niezwykłemu, hojnemu zaangażowaniu na wszystkich płaszczyznach – od drobnych niuansów w kwestiach językowych po zgłębienie najtrudniejszych pytań dotyczących doktryn, polityki i zasad.
Serdecznie dziękuję Floydowi Abramsowi, Ronowi Collinsowi, Bobowi Corn-Revere’owi, Normanowi Finkelsteinowi, Elemu Noamowi i Benowi Wiznerowi za to, że poświęcili swój cenny czas na przeczytanie i skomentowanie wstępnych wersji.
Szczególne wsparcie okazała znakomita agentka literacka Carol Mann – którą wspólny znajomy trafnie określił jako utalentowaną „akuszerkę” pomagającą książkom przyjść na świat – a także Aryeh Neier oraz Karen Gantz Zahler.
Powstanie tej książki znacząco umożliwili rektor New York Law School (NYLS) Anthony Crowell i prodziekan Bill LaPiana, którzy przyznali mi urlop naukowy na semestr wiosenny 2017 oraz zapewnili solidne wsparcie ze strony asystentów badawczych. Dziękuję także profesorom Martinowi Flaherty’emu, Doniemu Gewirtzmanowi, Frankowi Mungerowi i Jerry’emu Vildosteguiemu, którzy prowadzili za mnie zajęcia w tym semestrze, a także wszystkim studentom, którzy pokrzepiali mnie, pisząc w wiadomościach, że będą tęsknić za moimi wykładami i czekają z niecierpliwością na lekturę książki.
Bibliotekarze NYLS Michael McCarthy i Carolyn Hasselmann zapewnili cenne wsparcie badawcze, podobnie jak obecni i byli studenci NYLS: Josephine Bahn, Jakub Brodowski, Michael Collins, Dennis Futoryan, Alexis Granell, Lisabeth Jorgensen, Nana Khachaturyan, Kasey Kimball, Dale Mackey, Michael McKeown, Stefano Perez, Julio Piccirillo, Rachel Searle, Richard Shea, Alexander Weinman i Jacques Zelnik. Dalsze cenne wsparcie badawcze zapewnił Chris Jennison, a asystent wydziałowy Stan Schwartz pomógł na wielu płaszczyznach. Inne osoby z NYLS, których pomoc okazała się szczególnie cenna, to prodziekan Oral Hope, Claude Abner, Silvia Alvarez, Tuan Bui, Regina Chung, Dana Ninons, Aracelis Norberto, Elizabeth Thomas, Robert Torres i Jeffrey Yu.
W murach Oxford University Press miałam szczęście korzystać z wiedzy i zaangażowania osób, takich jak: Irene Barnard, Leslie Johnson, Dave McBride, Erin Meehan, Niko Pfunda, Sarah Russo, Claire Sibley, Lucie Taylor, Paul Tompsett, Reneysh Vittal, Wendy Walker, Robin Wane i Enid Zafran.
Jestem wdzięczna naukowcom, których prace zainspirowały mnie i ukształtowały tę książkę. Dziękuje im za ważne publikacje dokumentujące szkodliwe skutki mowy nienawiści oraz znaczenie reakcji społecznych, w tym kontrargumentacji. Dziękuję Richardowi Delgadowi, Stanleyowi Fishowi, Charlesowi Lawrence’owi, Mari Matsudzie, Jean Stefancic, Alexanderowi Tsesisowi i Jeremy’emu Waldronowi.
Jestem również wdzięczna aktywistom i badaczom zajmującym się Pierwszą Poprawką do amerykańskiej konstytucji, z którymi ściśle współpracowałam, a których praca stanowiła stałe tło dla tej książki, w tym Floydowi Abramsowi, Yamanowi Akdenizowi, Lee Bollingerowi, Agnès Callamard, Ronowi Collinsowi, Bobowi Corn-Revere’owi, Donaldowi Downsowi, Davidowi Goldbergerowi, Joelowi Gorze, Marjorie Heins, Jameelowi Jafferowi, Peterowi Molnarowi, Burtowi Neuborne’owi, Robertowi Postowi, Flemmingowi Rose’owi, Jeffowi Rosenowi, Robertowi Sedlerowi, Steve’owi Simpsonowi, Davidowi Skoverowi, Geoffreyowi Stone’owi, Kathleen Sullivan, Trevorowi Timmowi, Williamowi Van Alstyne’owi, Eugene’owi Volokhowi i Jamesowi Weinsteinowi, a także wielu innym osobom działającym w organizacjach zajmujących się wolnością słowa, z którymi najbliżej współpracowałam. Te organizacje to Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (ang. American Civil Liberties Union – ACLU), Fundacja na rzecz Praw Indywidualnych i Ekspresji (ang. Foundation for Individual Rights and Expression – FIRE) i Narodowa Koalicja Przeciw Cenzurze (ang. National Coalition Against Censorship – NCAC).
Znaczący wkład wnieśli również Nancy Abraham, David Burstein, Steve M. Cohen, Joseph Fornieri, Jonathan Haidt, Matthew Hoffman, Elizabeth K. Jackson, Peter Molnar, Dennis Parker, Becky Roiphe, Lee Rowland, Robert Schachter, Ruti Teitel, Raafat S. Toss i Michelle Zierler.
Miałam szczęście pracować nad książką, słuchając pięknej muzyki na żywo w restauracjach w pobliżu mojego domu w New Milford w stanie Connecticut wykonywanej przez utalentowanych muzyków: Missy Alexander, Johna Bolstera, Roba Breretona, Boba Brophy’ego, Ala Burgassera, Chucka Cundariego, Chrisa Ellisa, Erica Gattena, Nancy Janutolo, Mike’a Latiniego, Dona Lowe’a, Suzy Marker, Douga Mathewsona, Grega McClure’a, Felicię Michael, Jima Mokera, Jima Nowaka, Billa Petkanasa, Phila Spillane’a, Guy’a Tino, Pat Walker, Nancy Walsh i Johna Wooda.
Za stworzenie tak przyjaznego środowiska do pisania dziękuję także Joe Casimirowi, Alowi i Johanie Marchenom, Luisie i Sergiowi Ragostom oraz Davidowi i Sence Thompsonom. Wszyscy razem, wraz z wieloma sąsiadami, zabraliśmy głos przeciwko nienawistnym treściom, które w sierpniu 2017 roku chwilowo oszpeciły naszą okolicę, a których trwałym skutkiem było odnowienie naszego zaangażowania w walkę z nienawiścią i dyskryminacją.
Ostatnie słowa podziękowania kieruję do dwóch najważniejszych mężczyzn w moim życiu. Pierwszy z nich to mój ojciec Woodrow J. Strossen, który przetrwał koszmar obozu pracy w Buchenwaldzie, opierał się nazistowskiemu uciskowi i zbudował nowe życie w nowym kraju, po czym sprawił, że jego córka nigdy nie potraktuje życia, wolności ani „równej sprawiedliwości wobec prawa” za coś oczywistego. Drugi to mój mąż Elie M. Noam, który jest najwspanialszym partnerem wzbogacającym wszystkie aspekty mojego życia, włączając w to proces pisania tej książki.
„Uważamy te prawdy za oczywiste, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równi, że zostali obdarzeni przez swego Stwórcę pewnymi niezbywalnymi prawami”.
Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych
Trudno wyobrazić sobie kogoś, kto bardziej nadawałby się do pisania o idei „mowy nienawiści” niż Nadine Strossen, która w latach 1991–2008 pełniła funkcję przewodniczącej Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich (ang. American Civil Liberties Union – ACLU). Strossen skoncentrowała swoją karierę wokół obrony wolności obywatelskich i Pierwszej Poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jest jedną z najwybitniejszych orędowniczek wolności słowa w naszym kraju. Dlatego też jest to idealny moment, aby w tak burzliwym okresie w historii naszego narodu ponownie zabrała głos w tej debacie i rzuciła światło na kwestie, które dziś nas dzielą.
W książce Nienawiść. Jak cenzura niszczy nasz świat Strossen analizuje naturalne i zrozumiałe powody, dla których zaangażowani ludzie dobrej woli chcą uciszyć „mowę nienawiści”, oraz równie przekonujące, lecz często zapominane powody, dla których w wolnym i demokratycznym społeczeństwie musimy oprzeć się tej pokusie. Jej teza nie głosi, że „mowa nienawiści” jest nieszkodliwa, lecz że istnieją lepsze sposoby jej zwalczania niż cenzura.
Aby uzasadnić swoje stanowisko, Strossen wyjaśnia istotę Pierwszej Poprawki i wskazuje kluczowe zasady, które stanowią fundament amerykańskiego przywiązania do wolności słowa. Choć zasady te są głęboko zakorzenione w naszych wartościach i tradycji, autorka przyznaje, że w pewnych okolicznościach to, co nazywane jest „mową nienawiści”, może być zakazane w sposób zgodny z konstytucją. Odrzuca jednak pogląd, że „konstytucyjnie chronioną mowę nienawiści” należy cenzurować ze względu na to, że szerzy treści pełne pogardy lub potencjalnie prowadzi do szkodliwych skutków.
Strossen podejmuje szereg ważnych i złożonych kwestii, w tym trudność stworzenia prawa przeciwko „mowie nienawiści”, które byłoby zarówno wewnętrznie spójne, jak i logiczne; nieskuteczność ustaw tego typu w innych krajach w obliczu problemów, które miały rozwiązywać; nadużywanie przepisów do manipulowania procesem politycznym oraz dyskryminowania tych mniejszości, które miały być ich beneficjentami. Omawia także liczne możliwe sposoby przeciwdziałania szkodom potencjalnie wyrządzanym przez „mowę nienawiści”, które nie zakładają sięgania po cenzurę.
Ostatecznie Strossen dochodzi do wniosku, że ustawy przeciwko „mowie nienawiści” przynoszą więcej szkody niż pożytku, nawet jeśli ich wprowadzenie może wydawać się moralnie satysfakcjonujące. Nie tylko są one niezgodne z fundamentalnymi zasadami Pierwszej Poprawki, lecz przede wszystkim okazują się nieskuteczne i ostatecznie zbędne. Krótko mówiąc, istnieją lepsze sposoby na osiągnięcie celów, które miałyby być realizowane w drodze tego typu regulacji.
W swojej książce Strossen formułuje śmiałą i ważną tezę o tym, jak najlepiej chronić zarówno równość, jak i wolność. Każdy, kto w przyszłości zechce opowiadać się za ustawami mającymi odgórnie regulować problem „mowy nienawiści”, ma teraz przed sobą doskonałego adwokata diabła. Nikt nie będzie mógł podejmować tego tematu bez odniesienia się do tej mocnej i przekonującej analizy. Dzieło autorstwa Nadine Strossen stanowi podwaliny dla wszystkich przyszłych debat na ten temat.
Geoffrey R. Stone
Luty 2018 r.
„Prawdziwą zagwozdką w każdej kontrowersji dotyczącej wolności słowa jest to, czy państwo może karać wszelkie wypowiedzi, które mogą w pewien – choćby odległy – sposób prowadzić do działań niezgodnych z prawem, czy tylko te wypowiedzi, które do nich bezpośrednio podżegają”.
Zechariah Chafee, profesor Harvard Law School
Nie zamieściłam przypisów w tekście tej książki – lista wykorzystanych przeze mnie źródeł jest dostępna na stronie www.nyls.edu/nadinestrossen.
W książce staram się przedstawiać istotne i złożone pojęcia prawne w sposób jasny i zwięzły, ale bez nadmiernego upraszczania. Zadanie to jest szczególnie trudne, ponieważ samo pojęcie „mowy nienawiści” (podobnie jak inne terminy często pojawiające się w tej debacie) nie ma jednoznacznej, powszechnie przyjętej definicji. Ze względu na niespójne użycie kluczowych pojęć, dyskusje na ten temat często bywają pełne nieporozumień. Aby zminimalizować to zamieszanie, dalej przedstawiam najważniejsze terminy i definicje.
Definicje te stanowią wprowadzenie do jednego z głównych argumentów przeciwko ustawom dotyczącym „mowy nienawiści”. Pokazują one, że tego typu przepisy naruszają dwie fundamentalne zasady wolności słowa, w szczególności zagrażając poglądom wyrażanym przez mniejszości w społeczeństwie. Mowa o zasadzie stanu zagrożenia (ang. emergency principle) oraz zasadzie neutralności światopoglądowej (ang. viewpoint neutrality principle).
Niektórzy czytelnicy na tym etapie lektury mogą chcieć pominąć ten rozdział, aby wrócić do niego później i wykorzystać jako uzupełnienie kolejnych rozdziałów.
Pojęcia te odnoszą się do dwóch diametralnie różnych zasad, które Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych stosował w różnych okresach historycznych, aby określić, kiedy rząd ma prawo ograniczyć wolność wypowiedzi ze względu na potencjalne zagrożenie stwarzane potencjalnie przez daną wypowiedź. To kluczowa kwestia nie tylko w odniesieniu do „mowy nienawiści”, ale – jak zauważył profesor Chafee – we wszystkich sprawach dotyczących wolności słowa.
Do drugiej połowy XX wieku Sąd wyrokował, że rząd może konstytucyjnie karać wypowiedzi na podstawie ich domniemanej „złej” lub „szkodliwej” tendencji – czyli ogólnej, nieokreślonej obawy, że dana wypowiedź może pośrednio przyczynić się do stworzenia prawdopodobnego zagrożenia w bliżej nieokreślonej przyszłości (wolę określenie „szkodliwa tendencja”, ponieważ jaśniej oddaje obawę przed negatywnymi skutkami wypowiedzi, ale będę używać tych terminów zamiennie). W praktyce zasada ta dawała rządowi szerokie uprawnienia do karania wszelkich wypowiedzi, jeśli nie pochwalał ich treści – zaliczała się do nich również krytyka polityki państwa czy przedstawicieli władzy.
Na początku XX wieku w odrębnych opiniach sędziowie Oliver Wendell Holmes i Louis Brandeis odrzucili zasadę złej tendencji i w jej miejsce zaproponowali bardziej rygorystyczną zasadę stanu zagrożenia, która ostatecznie została jednogłośnie przyjęta przez Sąd Najwyższy w drugiej połowie stulecia. Zgodnie z tą zasadą rząd może karać wypowiedzi dotyczące spraw publicznych tylko wtedy, gdy – w konkretnym kontekście – stanowią one nagłe zagrożenie oraz gdy bezpośrednio, jednoznacznie i nieuchronnie prowadzą do określonych, możliwych do obiektywnego stwierdzenia poważnych szkód, którym nie da się zapobiec metodami innymi niż cenzura – zwłaszcza kontr-mową ani egzekwowaniem prawa.
W przeszłości opisując tę zasadę, Sąd Najwyższy czasem posługiwał się sformułowaniem „wyraźne i bezpośrednie zagrożenie”, choć używał go niekonsekwentnie. Termin „zasada stanu zagrożenia” trafniej oddaje surowe kryteria, którymi Sąd kieruje się już od ponad pół wieku.
Te terminy odnoszą się do czynów zabronionych, takich jak napaść czy akt wandalizmu, w których sprawcy celowo wybierają ofiary lub mienie, kierując się motywami dyskryminacyjnymi. Ponieważ uważa się, że tego rodzaju przestępstwa powodują dodatkowe szkody – zarówno dla ofiar, jak i dla całego społeczeństwa – podlegają one surowszym karom.
Używam tego wyrażenia, aby podkreślić istotny, choć często niedostatecznie rozumiany fakt: nie każda wypowiedź określana ogólnym i nieprecyzyjnym terminem „mowa nienawiści” podlega ochronie konstytucyjnej. Choć Sąd Najwyższy nigdy nie uznał istnienia szczególnej kategorii „mowy nienawiści” wyjętej spod ochrony Pierwszej Poprawki wyłącznie ze względu na jej przekaz, to jednak rząd może zakazywać niektórych wypowiedzi o nienawistnym, dyskryminacyjnym charakterze (jak również wypowiedzi o innym przekazie), jeśli – w konkretnym kontekście – bezpośrednio powodują one określone, poważne i nieuchronne szkody, spełniając tym samym wymogi zasady stanu zagrożenia. Co więcej, jak wyjaśniam w rozdziale trzecim, istnieją również inne konteksty – zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym – w których „mowa nienawiści” (jak i wypowiedzi o innych treściach) może podlegać ograniczeniom. Dlatego termin „konstytucyjnie chroniona mowa nienawiści” odnosi się do wypowiedzi, które niektórzy chcieliby cenzurować, lecz które podlegają ochronie na mocy Pierwszej Poprawki.
Termin ten odnosi się do każdej wypowiedzi, która stanowi odpowiedź lub kontrę wobec innej wypowiedzi o przekazie, który dana osoba odrzuca – w tym również wobec „mowy nienawiści”. Kontr-mowa może być kierowana do różnych odbiorców: do autora wypowiedzi, do osób podzielających jego poglądy, do osób będących obiektem ataku lub do ogółu społeczeństwa. Jej treść może obejmować potępienie lub obalenie przekazu, okazanie wsparcia osobom, które zostały obrażone, lub przedstawienie informacji mających na celu zmianę poglądów zarówno autora wypowiedzi, jak i jego ewentualnych zwolenników. W przypadku wypowiedzi, które mogą być potencjalnie szkodliwe, lecz nie spełniają warunków zasady stanu zagrożenia, Sąd Najwyższy uznał, że jedyną dopuszczalną konstytucyjnie reakcją jest mowa przeciwdziałająca, a nie cenzura.
Używam tych terminów, by podsumować trzy główne potencjalnie negatywne skutki przypisywane konstytucyjnie chronionej „mowie nienawiści”, które zwolennicy ustaw przeciwko niej podają jako uzasadnienie dla wdrożenia takich regulacji – choć nie mogą one zostać uznane za zgodne z zasadami stanu zagrożenia ani neutralności poglądowej (dalej piszę więcej o zasadzie neutralności poglądowej). Cenzurowanie poglądów wyłącznie z tego powodu, że są „niepożądane”, bez względu na stopień ich kontrowersyjności, narusza zasadę neutralności poglądowej. Naruszeniem tej zasady jest również tłumienie wypowiedzi dotyczących kwestii publicznych – w tym „mowy nienawiści” – tylko dlatego, że mogą wywoływać emocjonalny lub psychiczny niepokój u części odbiorców. Ponieważ negatywne oddziaływanie tego rodzaju wynikałoby z samego przekazu, jaki niosłaby taka wypowiedź, kara byłaby w takim przypadku równoznaczna z karaniem za poglądy. Wreszcie, zasada stanu zagrożenia zakazuje karania za wypowiedź z powodu obawy, że może ona przyczynić się do szkodliwego zachowania w przyszłości. Krótko mówiąc, stwierdzenie, że rząd nie może karać za „mowę nienawiści” (ani za inne wypowiedzi) wyłącznie z powodu ich „niepożądanego, niepokojącego lub budzącego obawy przekazu”, oddaje istotę zasad neutralności poglądowej i stanu zagrożenia.
Termin ten nie posiada jednej powszechnie uznanej definicji prawnej, a w debacie publicznej jest używany w sposób ogólnikowy i emocjonalny, często po to, aby demonizować niepożądane opinie. Ogólnie przyjęte znaczenie odnosi się do wypowiedzi wyrażających nienawistne lub dyskryminacyjne poglądy wobec określonych grup społecznych, które historycznie były obiektem dyskryminacji (na przykład Afroamerykanie, Żydzi, kobiety, osoby LGBTQ), lub wobec określonych cech osobistych będących podstawą dyskryminacji (na przykład rasa, religia, płeć, orientacja seksualna). Aby podkreślić brak jednoznacznej definicji, używam tego terminu w cudzysłowie podobnie jak inni badacze.
Używam tego wyrażenia w odniesieniu do wszelkich regulacji prawnych wydanych przez organy władzy publicznej, w tym uczelnie państwowe, które zakazują konstytucyjnie chronionej „mowy nienawiści”. (Na uczelniach takie regulacje często występują pod nazwą „kodeksów”). Prawa te ingerują w „mowę nienawiści”, mimo że nie powoduje ona bezpośrednich, nieuchronnych i poważnych szkód, i z tego względu naruszają zarówno zasadę neutralności poglądowej, jak i zasadę stanu zagrożenia.
Sąd Najwyższy często używa tego terminu w odniesieniu do wypowiedzi na tematy publiczne, którym – zgodnie z konsekwentnym orzecznictwem – przysługuje najsilniejsza ochrona wynikająca z Pierwszej Poprawki z uwagi na ich kluczową rolę w funkcjonowaniu republiki demokratycznej. Jak stwierdził Sąd w orzeczeniu z 1964 roku: „Wypowiedzi dotyczące spraw publicznych to coś więcej niż forma autoekspresji – stanowią one istotę samorządności”.
Pomimo faktu, że bardzo szeroki zakres wypowiedzi bywa piętnowany jako „mowa nienawiści”, z samej swojej natury odnosi się ona do kwestii istotnych społecznie, takich jak relacje rasowe, dyskryminacja ze względu na płeć czy polityka migracyjna. W sprawie z 2011 roku, w której Sąd Najwyższy uchylił karę nałożoną przez władze stanowe za napastliwą „mowę nienawiści” wobec katolików, osób homoseksualnych i żołnierzy, orzeczono, że ponieważ wypowiedzi dotyczyły „spraw publicznych”, „zajmują najwyższy szczebel w hierarchii wartości chronionych przez Pierwszą Poprawkę i zasługują na szczególną ochronę”.
To określenie odnosi się do zasady, którą od drugiej połowy XX wieku Sąd Najwyższy egzekwuje coraz rygorystyczniej, określając ją jako „fundament” wolności słowa. Niekiedy mówi się także o „neutralności treści”. Zasada ta zakazuje władzom publicznym regulowania wypowiedzi wyłącznie ze względu na to, że przyświecający im przekaz, idea lub punkt widzenia są niepożądane albo uznane za niebezpieczne przez przedstawicieli władzy państwowej lub członków społeczeństwa. Jak wyjaśnił Sąd, każda taka regulacja „oparta na poglądzie” lub „dyskryminująca ze względu na poglądy” podważa nie tylko wolność jednostki, ale i reguły demokracji, ponieważ istnieje ryzyko, że będzie wykorzystywana przez włodarzy do „tłumienia niepopularnych idei lub informacji bądź manipulowania debatą publiczną”.
Z drugiej strony, rząd może regulować wypowiedzi, których przekaz wyrządza niezależną szkodę – „taką, której nie towarzyszy realne ryzyko, iż dochodzi do tłumienia idei przez władze”. Przestępstwa oparte na tego typu ekspresji to m.in. oszustwo, krzywoprzysięstwo czy łapówkarstwo. Podobnie, rząd może karać za pornografię dziecięcą, ponieważ w procesie jej powstawania dochodzi do realnego skrzywdzenia danego dziecka.
Pomimo zasady neutralności poglądowej Sąd Najwyższy uznał, że istnieje „kilka wąsko określonych” kategorii wypowiedzi, które – ze względu na swój przekaz – nie podlegają ochronie Pierwszej Poprawki lub podlegają jej w ograniczonym zakresie. (Orzeczenia te stanowią również wyjątek od zasady stanu zagrożenia). Do tych kategorii należały m.in. obsceniczność, reklama komercyjna i zniesławienie; nigdy natomiast nie zaliczono do nich „mowy nienawiści”. Z biegiem czasu Sąd ograniczał zarówno liczbę obowiązujących kategorii, jak i ich definicje.
W obliczu wyzwania, jakim jest przeciwdziałanie zbyt powszechnie występującym w naszym społeczeństwie postawom i działaniom dyskryminującym oraz stwarzającym podziały, słowo „nienawiść” coraz częściej pojawia się w debacie publicznej. Ostatnie wydarzenia pokazują, że w obliczu tak szerokiej gamy cech osobistych i przekonań, każdy może zarówno zostać oskarżony o szerzenie „nienawiści”, jak i paść jej ofiarą. Terminy „mowa nienawiści” i „przestępstwa z nienawiści” bywają używane do demonizowania oraz wzywania do karania pokaźnego zakresu wypowiedzi – w tym również wypowiedzi politycznych, które stanowią nieodłączny element demokracji.
Termin „mowa nienawiści” nie jest terminem prawniczym o ściśle określonej definicji; raczej używa się go po to, by piętnować i tłumić bardzo zróżnicowane formy ekspresji. Według najpowszechniejszego rozumienia tego terminu „mowa nienawiści” to wypowiedzi wyrażające nienawistne lub dyskryminujące poglądy wobec określonych osób lub grup, zwłaszcza tych, które historycznie były przedmiotem dyskryminacji.
Poza tym podstawowym znaczeniem wiele osób używa określenia „mowa nienawiści” jako epitetu wobec bardzo różnych przekazów, z którymi się nie zgadza – włączając w to również wypowiedzi dotyczące ważnych kwestii polityki publicznej. Co więcej, zbyt często retoryka utożsamia „mowę nienawiści” z działalnością przestępczą. Na wielu kampusach, dla przykładu, studenci skarżą się, że zostali „zaatakowani”, gdy zetknęli się z ideami, które ich obrażają – albo nawet wtedy, gdy dowiedzieli się, że na uczelnię zaproszono kontrowersyjnego mówcę. To fałszywe utożsamienie kontrowersyjnych idei z przemocą fizyczną podsyca nieuzasadnione wezwania do zakazywania i karania samych idei – na równi z przemocą.
Bez wątpienia kampusy uniwersyteckie, jak i inne obszary życia społecznego, powinny dążyć do bycia przestrzeniami inkluzywnymi, w których każdy czuje się mile widziany – zwłaszcza ci, którzy byli wcześniej wykluczani lub marginalizowani. Jednakże ta inkluzywność musi obejmować także osoby głoszące niepopularne poglądy, szczególnie na uczelniach, gdzie idee powinny być swobodnie wyrażane, omawiane i poddawane debacie. Konfrontacja z „niechcianymi” ideami, w tym również tymi, które są nienawistne i dyskryminujące, jest niezbędna do tego, abyśmy mogli rozwijać zdolność ich analizy, krytyki i obalania. W tym kontekście chciałabym przywołać inauguracyjne przemówienie Ruth Simmons, rektorki Uniwersytetu Browna w latach 2001–2012, pierwszej Afroamerykanki na stanowisku rektora uczelni Ligi Bluszczowej i zarazem pierwszej kobiety na czele tej uczelni:
„Wiecie, co naprawdę mnie irytuje? Gdy ludzie mówią: »To nie sprawia, że czuję się ze sobą dobrze«. Odpowiadam wtedy: »Nie po to tu jesteś«. […] Wierzę, że prawdziwa nauka jest zaprzeczeniem komfortu. Jeśli przyszedłeś na ten [kampus] po to, by czuć się komfortowo, radziłabym ci wyjść stąd przez tę żelazną bramę. […] Ale jeśli szukasz rozwoju – dla siebie, swojej społeczności i przyszłych pokoleń – zostań i walcz”.
Dyskusje na temat „mowy nienawiści” zostały przykryte warstwą pochopnych potępień, w których mieszają się różne rodzaje wypowiedzi i działań. Zamiast tego musimy wyraźnie odróżniać idee, które są niepopularne, niepokojące lub budzące lęk – a mimo to powinny być chronione – od działań dyskryminacyjnych lub przemocowych, które powinny być karane.
Celem tej książki jest obalenie argumentu, że Stany Zjednoczone powinny, wzorem wielu innych państw, przyjąć szerokie rozumienie nielegalnej „mowy nienawiści”, oraz wykazanie, dlaczego taki krok nie tylko naruszyłby fundamentalne zasady naszej demokracji, ale także przyniósłby więcej szkody niż pożytku.
Debaty na ten temat są często zniekształcane przez powszechne nieporozumienia dotyczące obowiązujących zasad rządzących wolnością słowa. Zbyt wiele osób – nawet niektórzy prawnicy – błędnie twierdzi, że zgodnie z amerykańską Konstytucją „mowa nienawiści” jest albo całkowicie objęta ochroną, albo całkowicie spod niej wyłączona. Oba te twierdzenia są nieprawdziwe.
Z jednej strony, wielu zwolenników zaostrzenia prawa w celu skuteczniejszego karania „mowy nienawiści” błędnie zakłada, że taka mowa jest obecnie w pełni chroniona. W ramach wsparcia swoich postulatów przywołują przykłady wypowiedzi, które w Stanach Zjednoczonych już teraz podlegają sankcjom na mocy ugruntowanych zasad wolności słowa – na przykład groźby karalne lub nękanie, które bezpośrednio prowadzą do konkretnych, poważnych szkód, co sprawia, że obecnie podlegają karze, gdyż są zgodne z zasadą stanu zagrożenia.
Z drugiej strony, zbyt wiele osób błędnie utrzymuje, że „mowa nienawiści to nie wolność słowa”, zakładając, że wypowiedzi o nienawistnej treści są automatycznie wyłączone spod ochrony Pierwszej Poprawki. Jednak zgodnie z podstawową zasadą neutralności światopoglądowej rząd nie może karać „mowy nienawiści” (ani żadnej innej wypowiedzi) tylko dlatego, że jej treść jest odpychająca, a nawet nieakceptowalna dla części lub wręcz większości społeczeństwa. Z tego właśnie powodu żadne przymiotniki, jakimi określamy wypowiedzi głoszące naszym zdaniem mierżące idee – „nienawistna”, „obraźliwa”, „niepożądana”, „niebezpieczna” czy „pełna przemocy” – nie uzasadniają cenzurowania jedynie na podstawie odrazy do tych treści.
Co więcej, nie wolno cenzurować wypowiedzi tylko dlatego, że ich przekaz może negatywnie wpłynąć na emocje lub psychikę niektórych odbiorców. Ograniczenia oparte na światopoglądzie stanowią największe zagrożenie dla podstawowej wartości, którą chroni Pierwsza Poprawka: naszego prawa do samodzielnego wyboru odnośnie do tego, w jakie idee chcemy wierzyć, jak chcemy je wyrażać i jak odbierać. Ograniczenia te zniekształcają debatę publiczną i są sprzeczne z demokracją, ponieważ zazwyczaj uderzają w głosy niepopularne, mniejszościowe i opozycyjne. Cenzura „mowy nienawiści” nie jest również uzasadniona obawą przed jej potencjalnie szkodliwymi skutkami w przyszłości – czyli ogólnym lękiem, że może ona pośrednio przyczynić się do niechcianych zachowań.
Wspomniane regulacje ochrony wypowiedzi nie wynikają z przekonania, że mowa nie może wyrządzać krzywdy. Wręcz przeciwnie – cenimy wolność słowa właśnie dlatego, że ma unikalną moc wpływania na ludzi, zarówno w sposób pozytywny, jak i negatywny. Chociaż wypowiedzi mogą przyczyniać się do potencjalnych szkód, jeszcze większą szkodą dla jednostek i społeczeństwa byłoby umożliwienie rządowi ich tłumienia – chyba że spełnione zostaną ścisłe kryteria zasad stanu zagrożenia oraz neutralności światopoglądowej. W niniejszej książce przedstawię wiele przykładów z różnych krajów, które potwierdzają tę tezę.
Sąd Najwyższy stanowczo potwierdził powyższe zasady Pierwszej Poprawki w sprawie z 2011 roku, w której uznał prawo jednostek do wygłaszania skrajnie bolesnych i obraźliwych wypowiedzi – w tym przypadku chodziło o pikietowanie pogrzebów weteranów wojskowych i użycie transparentów głoszących nienawistne poglądy na temat personelu wojskowego, katolików, papieża oraz gejów i lesbijek. Jak wyjaśnił Sąd:
„Mowa to potężne narzędzie. Może pobudzać ludzi do działania, doprowadzać do łez – zarówno wywołanych radością, jak i smutkiem – albo, jak w tym przypadku, zadawać ogromny ból. Ale nie możemy reagować na ten ból karaniem mówcy. Jako naród obraliśmy inną drogę – chronimy nawet krzywdzące wypowiedzi na tematy publiczne, aby nie zdusić debaty publicznej”.
Prawie jednogłośna decyzja Sądu w tej sprawie jest godna uwagi i typowa dla orzecznictwa w kwestiach wolności słowa. W ostatnich dekadach Sąd był często podzielony ideologicznie w innych sprawach konstytucyjnych, nierzadko w stosunku 5:4. Jednak sędziowie z całego spektrum ideologicznego regularnie wykazywali silne poparcie dla podstawowych zasad wolności słowa, nawet gdy wypowiedzi były nienawistne i budzące powszechne potępienie.
To niezachwiane zrozumienie Pierwszej Poprawki powinno przekraczać podziały partyjne w naszym życiu politycznym, ponieważ chronione przez nią zasady dotyczą wszystkich mówców i słuchaczy – bez względu na poglądy czy tożsamość. Ten kluczowy punkt wybrzmiał szczególnie wyraźnie w czasach ruchu praw obywatelskich w orzeczeniu nowojorskiego sądu z 1961 roku, który uznał prawo amerykańskiego nazisty do głoszenia rasistowskich poglądów zgodnie z zasadami neutralności światopoglądowej i stanu zagrożenia. Sędzia wyjaśnił, że te same zasady służą działaczom na rzecz praw obywatelskich, którzy głosili poglądy odwrotne – antyrasistowskie – i byli systematycznie cenzurowani w społecznościach, w których ich idee wzbudzały pogardę i lęk, w tym na wielu kampusach, które ich wykluczały:
„Niepopularność poglądów, ich odrażający charakter – to nie wystarczy [aby je tłumić]. W przeciwnym razie […] antyrasista […] mógłby być uciszany, jeśli tylko przemawiałby w »niedozwolonych« przestrzeniach, a ktoś, kto domaga się, by szkoły publiczne były otwarte dla wszystkich grup etnicznych, mógłby być uciszany zgodnie z prawem, jeśli tylko zdecydowałby się przemawiać tam, gdzie potrzeba przekonywania do tego jest największa”.
Fakt, że prawa dotyczące „mowy nienawiści” zagrażają poglądom z całego spektrum politycznego, jest potwierdzony przez współczesne doświadczenia krajów europejskich. W eseju z września 2017 roku pt. W Europie prawa przeciw mowie nienawiści często są używane do tłumienia i karania poglądów lewicowych dziennikarz Glenn Greenwald pisze:
„Wielu Amerykanów, którzy tęsknią za europejskimi przepisami dotyczącymi mowy nienawiści, zakłada, że służą one karaniu wyłącznie tych bigoteryjnych poglądów, którymi najbardziej gardzą: rasizmu, homofobii, islamofobii, mizoginii. Czasami rzeczywiście tak jest. […] Ale zakazywanie mowy nienawiści w tych krajach było często wykorzystywane do tłumienia szerokiego wachlarza poglądów politycznych, których wielu lewicowych zwolenników cenzury nigdy nie uznałoby za »nienawistne« – a nawet przeciwko opiniom, które zapewne sami podzielają”.
Gdybyśmy pozwolili rządowi tłumić wypowiedzi tylko dlatego, że mogą one negatywnie wpłynąć na nasze myślenie lub działania, żadne wypowiedzi nie byłyby uznane za bezpieczne. Jak stwierdził sędzia Sądu Najwyższego Oliver Wendell Holmes w słynnym cytacie z 1925 roku pochodzącym z opinii, w której stanowczo odrzucił dominującą doktrynę „złej tendencji”: „Każdy pomysł jest podżeganiem”.
Nie oznaczało to bynajmniej, że rząd może zatem tłumić każdą ideę, wręcz przeciwnie: władza może zakazywać danej wypowiedzi tylko wtedy, gdy ta bezpośrednio powoduje konkretną, nieuchronną i poważną szkodę.
Jak uczy historia, pozwolenie rządowi na karanie wypowiedzi na podstawie słabszego związku z domniemaną szkodą to przepis na polowanie na czarownice – dosłownie i w przenośni. Przypomniał nam o tym sędzia Louis Brandeis w opinii z 1927 roku w sprawie Whitney v. California, którą poparł także Holmes. Po odrzuceniu zasady złej tendencji i wniosku większości, że rząd może ukarać działaczkę Partii Socjalistycznej Anitę Whitney za propagowanie idei socjalistycznych, które rzekomo mogły prowadzić do „terroryzmu i przemocy”, Brandeis napisał: „Strach przed poważną krzywdą nie może sam w sobie uzasadniać tłumienia wolności słowa. […] Ludzie bali się czarownic i palili kobiety na stosach”.
W związku z tym sformułował silnie prowolnościowy standard określający stan zagrożenia, który Sąd Najwyższy jednogłośnie przyjął w 1969 roku: „Tylko sytuacja nadzwyczajna może usprawiedliwiać represje”.
Brandeis dodał, że jeśli potencjalne niebezpieczeństwo związane z wypowiedzią nie osiąga poziomu nagłego zagrożenia, właściwą reakcją jest odpowiedź: „więcej mowy, a nie wymuszone milczenie”.