Niefortunna bieszczadzka wyprawa. Apartament. - Irena Omegard - ebook

Niefortunna bieszczadzka wyprawa. Apartament. ebook

Irena Omegard

2,3

Opis

"Niefortunna bieszczadzka wyprawa".

Uczestnicy wycieczki w Bieszczady zajmują swoje miejsca w autobusie. Czy są to przypadkowi ludzie?
Krok po kroku okazuje się, że dobrze się znają i że zostali na różne sposoby zmuszeni do tej podróży. Jak myślisz dlaczego?
Czy wszyscy wrócą do domu?
Opowiadanie z serii: Kryminalne góry.

 

"Apartament" może być miejscem, które czeka na każdego z nas. Chcesz się o tym przekonać?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (3 oceny)
0
1
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tosia146

Dobrze spędzony czas

Jak na krótkie opowiadania jest ok.
00

Popularność




@ Irena Omegard „Niefortunna bieszczadzka wyprawa” i „Apartament”

@ Krople Czasu Studio Wydawnicze, Tarnowskie Góry 2023

Redakcja: Irena Omegard

Korekta: Iwona Imiołek-Fidyk

Okładka: www.canva.pl IIF

ISBN 978-83-67572-17-0

Wydanie I

Wydawca: Krople Czasu Studio Wydawnicze

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Bohaterowie wycieczki autokarowej w Bieszczady.

Janusz Gajdziak – kierowca autokaru, lat 40, arogant, nierób.

Krystyna Anemon – przewodniczka.

Kamil Brykiet – naukowiec, zarozumialec, dandys.

Malwina Brykiet – żona Kamila, nauczycielka.

Tymon Oreski – ekonomista, dziwna przeszłość.

Inga Oreska – informatyk, żona Tymona, smutna, zahukana.

Witold Dębczak – właściciel masarni.

Donata Dębczak – żona Witolda, lekarz ortopeda.

Barbara Winczycka – emerytowana pracownica poczty, wesoła, wdowa.

Szczepan Chalicki – tajemnicza postać.

Michał Jawornicki – policjant w stopniu młodszego aspiranta.

Norbert Zagórski – policjant w stopniu komisarz.

„Niefortunna bieszczadzka wyprawa”

Parking na obrzeżu śląskiego miasta. Wycieczkowicze są serdecznie witani przez przewodniczkę – organizatorkę trzydniowej wyprawy w Bieszczady.

– Dzień dobry – dochodzi siedzących w autokarze powitanie zawsze uśmiechniętej Krystyny Anemon, przewodniczki i głównej organizatorki wyprawy. – Mam nadzieję, że są państwo usatysfakcjonowani wspólnym wyborem bieszczadzkiej trasy. Jestem przekonana, że spędzimy w swoim gronie, kolejne niesamowite trzy dni.

Siada obok kierowcy na zarezerwowanym dla niej miejscu. Spogląda za okno, sprawdzając, czy pogoda na pewno nie sprawi im nagłych kłopotów, które nie pozwolą na kontynuację od miesięcy planowanej wyprawy. Od bladego świtu, gdy tylko otworzyła oczy, ma wrażenie, że nad dzisiejszym wyjazdem ciąży jakieś fatum. Jestem profesjonalistką i nie powinnam nawet dopuszczać do siebie myśli o odwołaniu tej imprezy. Przecież obiecałam, że wszystko przebiegnie zgodnie z planem, ale…

– To się dopiero okaże – przerywa jej myślenie gburowaty głos osobnika siedzącego w ostatnim rzędzie autokaru.

Zszokowana Krystyna podchodzi do rozmówcy i pyta:

– Panie Witoldzie, przecież wyraził pan zgodę na dzisiejszą wyprawę i nawet dołożył swoje pomysły, co do ostatecznej organizacji. – Dlaczego teraz neguje pan własne plany? Może pan w tej chwili zrezygnować i wysiąść. Kierowca ruszy za jakieś pięć minut. To wystarczający czas na wypakowanie swojego ekwipunku.

– Nie chciałem jechać z wami na tę cholerną wycieczkę, ale moja, przemądrzała, jak zwykle żona, uparła się i musiałem odpuścić. Nic jej nie przekonało, a samej z tyloma mężczyznami, nigdy bym nie puścił. W końcu prawda jest taka, że z kobietami jeszcze żaden mężczyzna nie wygrał. Myślicie, że jestem zazdrosny o swoją drugą połowę? Nic bardziej mylnego, drodzy słuchacze. Lubię, gdy moja małżonka dba osobiście o moje podniebienie. Trzy dni bez jej obecności w domu jest jak wieczność. Nie zatrudniamy gosposi i dlatego żona towarzyszy mi w każdej wyprawie. Wolałbym, abyśmy dzisiaj siedzieli w domu lub pojechali w nowe, nieznane nam jeszcze miejsce, ale nie, uparła się i nie odpuściła. Co ja biedny miałem zrobić, gdy wyczerpałem wszystkie argumenty?

– Czy to znaczy, że pańska żona będzie panu przygotowywała domowe obiadki i to każdego wieczoru? – pyta siedzący przed Witoldem Kamil Brykiet. – No, no! Nieźle wychował pan swoją małżonkę. Słyszałaś Malwinko, jak pan sobie swoją wybrankę wychował? Chyba będę musiał wziąć z niego przykład, kochana.

Malwina Brykiet postanawia zignorować zaczepki ze strony męża. To nie pierwszy raz, gdy ten arogant poniża ją przy praktycznie obcych im ludziach. Po każdym jego publicznym ataku ma mordercze myśli. Poczekaj mój drogi, moja zemsta będzie doskonałą, tylko ty jeszcze o tym nie masz bladego pojęcia. Dziesięć lat małżeństwa, to o wiele za dużo, aby znosić twoją pogardę, myśli.

– Możemy już ruszać? – pyta cokolwiek zniecierpliwiony kierowca busa. – Do Polańczyka mamy kawał drogi, a ja muszę pilnować swojego tachometru. Jako jedyny prowadzący nie mogę przekraczać limitu godzin. Drugiego niestety nie zatrudniono ze względu na brak miejsc.

– Co mi pan zawracasz głowę jakimś nieznanym mi instrumentem? – odpowiada rozeźlony Witold. Głodny jestem, a przez to, że zaspaliśmy, to i pierwszego porządnego śniadania nie zdążyłem zjeść. Dawaj kochana, to, co przygotowałaś na drogę, bo moje kiszki zaczynają grać niezłego marsza. Pan niech wreszcie rusza w swoją, a raczej w naszą drogę – odburkuje. – Jak tak dalej pójdzie, a raczej pojedzie, to do samego rana nie dojedziemy na zaplanowane miejsce. Może zmienimy lokalizację, na bliższą mojemu sercu? – pyta chytrze.

Zrezygnowana przewodniczka kiwa głową do kierowcy, aby nie wdawał się w dyskusję i ruszył wcześniej wytyczoną trasą. Wie, że Dębczak sam od siebie nie zrezygnuje, ale napsuje pozostałym sporo krwi, taka to jego wredna natura. Po co mi to wszystko było potrzebne?

Bus powoli wyjeżdża z parkingu, kierując się w stronę drogi wiodącej w tak przez większość turystów upragnione i wyczekiwane Bieszczady. Zrezygnowana Donata Dębczak wypakowuje z masywnej torby, potrawy przygotowane dla męża. Odkręca termos i nalewa do wielkiego kubka herbatę z cytryną. Podaje mu zapakowane kanapki z kilkoma rodzajami szynek, osobiście uwędzonych przez męża, gdyż innych nie znosi. Dorzuca jajka na twardo, chociaż wie, że on lubi jedynie codzienną pulchną jajecznicę na boczku, oczywiście też przez niego wędzonym. Co mnie podkusiło, aby zgodzić się na propozycję tego wyjazdu? Podejrzewam, że nadeszła najwyższa pora na wymianę męża. Obecnego nie jestem w stanie więcej znosić, myśli kładąc talerz wielkości średniej tacy, mężowi na kolana. Zaczyna odpakowywać pozostałe wiktuały, które swoim aromatem doprowadzają do tego, że większość uczestników również sięga po swoje kulinarne zapasy. Odpakowuje z folii aluminiowej kurczaka z rożna, który swoim zapachem doprowadza do rozpaczy tych, co zabrali z sobą jedynie kanapki z serem i pomidorem.

Witold Dębczak nie przejmuje się nienawistnymi spojrzeniami swoich współpasażerów. Po skonsumowaniu połowy dorodnego kurczaka, kanapek i jajek prosi żonę o kawę i sernik z bakaliami. Pani Donata przygotowuje deser, sama rezygnując z wyśmienitego śniadania. Zdaje sobie sprawę, że prędzej, czy później dojdzie na tle jedzenia do konfliktu z resztą uczestników. Domyślała się tego wcześniej, gdy zobaczyła ich stojących na parkingu. Spotykali się z nimi wcześniej, przy okazji innych wycieczek. Nie miała miłych wspomnień. Niestety otrzymała propozycję nie do odrzucenia i była zmuszona namówić równie niechętnego wyprawie męża. Mam dziwne przeczucie, że z wycieczki nic dobrego nie wyniknie, myśli sięgając po ostatni kawałek sernika, którego Witold nie dał rady zjeść.

Organizatorka przez cały dzień pilnowała, aby zrealizować plany pierwszego dnia. Odwiedzono zatem Sanok, gdzie w skansenie zwiedzano piękne chaty Łemków i Bojków, gdzie jej podopieczni mieli wolny czas i mogli zwiedzać wszystkie obiekty na własną rękę. Musieli jedynie pilnować terminu powrotu do autobusu. Następnie podjechano i zwiedzono ruiny starego opactwa, tam dzielono się wrażeniami, gdyż ruiny w sercu każdego, kto choć raz je oglądał, pozostawiają niezatarte wspomnienia.

Wieczór po przyjeździe do Polańczyka.

– Szanowna grupo – dochodzi zdenerwowany głos przewodniczki Krystyny Anemon. – W związku z tym, że bardzo spóźniliśmy się na kolację, będziemy musieli sami sobie przygotować posiłek. Na tyłach hotelu można rozpalić ognisko, a także zrobić grilla. Wprawdzie pogoda, jak widać, jest bardziej zimowa niż jesienna, to jednak mam nadzieję, że kolacja stanie się atrakcją naszej jesiennej wyprawy. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale wiecie, że mieliśmy małą awarię autokaru, co spowodowało, że musimy sami się obsłużyć.

– Czy hotel zapewnił, chociaż wiktuały na naszą niespodziewaną kulinarną atrakcję? – pyta Kamil Brykiet. – Czy też będziemy zmuszeni skorzystać z zapasów pana Witolda? Co nie jest wcale takim złym pomysłem. Podejrzewam, że zabrał ze sobą całą swoją masarnię i nie będzie miał wyjścia, musi się podzielić.

– Nie, oczywiście, w lodówce są dla nas przygotowane potrawy, które musimy jedynie wykończyć – odpowiada rozbawiona. – Zapasy pana Witolda są na pewno bezpieczne.

– Jak dla mnie to możecie z głodu paść albo udać się na spoczynek z pustym brzuchem. Mnie nic do waszych zapasów, to od moich wara – odpowiada rozsierdzony Witold Dębczak.

– W takim razie bierzmy się za to gotowanie, bo za jakąś godzinę zacznę ogryzać wasze ręce, grube brzuchy i wszystko, co z was nadaje się do zjedzenia – rzuca wesoło do stojących Inga Oreska, kierując się w stronę hotelowej lodó