Nie żałuję - Jacek Siepsiak SJ - ebook

Nie żałuję ebook

Jacek Siepsiak SJ

0,0

Opis

Masz nieraz problem z nazwaniem swoich czynów grzechami. Gdy stajesz przed Bogiem, łatwiej Ci dziękować za dobro, którego doświadczasz, niż żałować za to, co uważane jest za grzech. Chcesz się pojednać, ale uczciwie, bez fałszywych oskarżeń i sztucznych żali.

Czerpiąc inspiracje z nauczania papieża Franciszka i św. Ignacego z Loyoli, Autor proponuje, by w tej sytuacji spojrzeć na siebie i swoje życie oczami miłosiernego Boga, widzieć najpierw Jego miłość, a nie własne winy. Dopiero taka perspektywa daje wolność w ocenie samego siebie.

ks. Jacek Siepsiak SJ - przez wiele lat był duszpasterzem środowisk akademickich. Obecnie pełni funkcje kapelana ZHR. Jest redaktorem naczelnym kwartalnika "Życie Duchowe" oraz publicysta portalu Deon.pl.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 73

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

„Nie żałuję... dziękuję”. W takim wyznaniu można wyczuć pewną dumę osoby z tego, co przeżyła. Stać ją na zauważenie dobra tam, gdzie zwykle widzi się tylko zło. Zamiast wyrzucać światu i Bogu obecność w życiu mrocznych chwil, widzi w nich światło nadziei. Albo, mówiąc technicznym językiem kościelnym: ktoś zrobił rachunek sumienia i zamiast odczuwać żal, rodzi się w nim pragnienie dziękczynienia.

Może to dotyczyć tych, którzy w grzechu znaleźli ocean przyjemności, a nawet spełnienia, którego nie chcą albo nie potrafią się wyrzec (szczery żal byłby dla nich fikcją), i tych, którzy nie żałują, bo już się nie boją. Ufają, że łaska Boża przezwycięży wszelkie zło i naprawi szkody. Widzą, że tam, gdzie zaistniał grzech, tym bardziej rozlała się łaska, dziękują więc za nią i nie koncentrują się na żalu. Niektórzy są gotowi zrobić coś złego (zgrzeszyć) z powodu „wyższych” racji. Nie przygotowują się do określonego czynu, ale gdyby mieli okazję, to – jak sądzą – chętnie by ją wykorzystali. Mówią o większym dobru lub mniejszym złu. Wszyscy oni nie chcą „iść” do spowiedzi, ponieważ są przekonani, że byłaby ona nieważna; nie czują żalu.

Sytuacja taka bywa niekiedy bardzo męcząca dla osób, które jej doświadczają. Niektórzy z nich gorąco się modlą. Rozmawiają z Bogiem i prowadzą wewnętrzną walkę. Widzą jednak, że brakuje im pokornego wystawienia się na zewnętrzny osąd. Brakuje też ulgi, którą może przynieść spowiedź i rozgrzeszenie. Stanowi temu towarzyszy ogromne poczucie samotności: „Nikt mnie nie zrozumie”, „Sam muszę dźwigać całą odpowiedzialność”. Przeczuwają, że ten brak pokornego „uklęknięcia” przy konfesjonale to jakiś rodzaj „pychy” (a ona zawsze niesie osamotnienie). Wielu już upadło, ponieważ sądzili, że są lepsi, że „rola społeczna” stawia ich ponad wymaganiami przeznaczonymi dla zwykłych śmiertelników.

Czy w takim stanie ducha ma sens przystępowanie do spowiedzi? Mówiąc bardziej radykalnie, czy dla takich ludzi jest jakaś deska ratunku? Jak mają uzyskać rozgrzeszenie, skoro nie żałują?

Światły spowiednik może zapytać w takiej sytuacji: „A czy żałujesz, że nie żałujesz?”. Ma to być ostatnia deska ratunku. Co nią może być?

Choć wydaje się to brzmieć banalnie, odpowiedź jest tylko jedna: miłosierdzie. Papież Franciszek za św. Ignacym z ­Loyoli mówi w swojej rozmowie z Andreą Torniellim, że szczeliną, przez którą może się wcisnąć Boże miłosierdzie, jest żal za to, że nie żałuję1. To szansa dla obciążonych wieloma ciężkimi grzechami, ale także dla tych, którzy nie wiedzą, z czego się spowiadać.

Kiedy człowiek chce odnaleźć w sobie żal, to nie wystarcza myślenie: „Ponieważ Bóg jest miłosierny względem mnie, dlatego ja powinienem żałować za to, co On mi wybacza”. Ocieramy się wtedy o szantaż emocjonalny: „On okazał mi swą łaskę, poświęcił się dla mnie, więc i ja muszę...”. Osobiście wolę obraz ojca biorącego w ramiona syna i niepozwalającego nawet na to, by dokończył swoją „spowiedź” (por. Łk 15, 20-24). Nie grzechy są tu najważniejsze ani mój obecny stosunek do nich, to, czy jestem do nich przywiązany, jak podają klasyczne podręczniki teologii moralnej. To się jeszcze zmieni. Najważniejsze jest to, czy chcesz być przygarnięty przez Boga. A jeśli przez Boga, to i przez konkretnych ludzi, czyli przez wspólnotę Kościoła, wobec której byłeś niemiłosierny. Liczy się przyszłość, a nie przeszłość.

Myślenie o przyszłości w chwili, kiedy zabieramy się do rachunku sumienia, może wydawać się bezsensowne. A jednak, jak – mam nadzieję – przypomnimy sobie w tej książeczce, celem jest „zadośćuczynienie”, czyli przyszłość. Jeżeli badamy naszą przeszłość, jeżeli przyglądamy się naszym grzechom, czynimy to dla przyszłości, dla tego, co będzie.

Zadośćuczynienie to nie tylko – jak wielu sądzi – odcięcie się od dawnych spraw, załatwienie ich tak, by wyrównać rachunki, by być w porządku i mieć czyste konto. Często nie da się tego zrobić, bo brakuje czasu, możliwości, bo coś jest nieodwracalne. Zadośćuczynienie to czas, w którym staramy się nie zmarnować okazji do bycia miłosiernym, to podjęcie pięknego i dobrego życia, które rozpoczyna się od pojednania. Nie jest ono celem samym w sobie. Służy pięknemu życiu razem z tymi, z którymi się pojednałem.

Czy żałuję, że nie żałuję, że moje życie nie jest piękne? Czy żałuję, że zrezygnowałem ze szlachetności, z pełni, z miłości? Czy żałuję, że są tacy, których uważam za swoich wrogów niegodnych miłosierdzia?

Czy krzyż jest dla mnie piękny? Powieściopisarka Jane Austen zrezygnowała z ucieczki ze swym ukochanym, bo odkryła, że bieda, która ich czekała, spowodowałaby nędzę jego rodzeństwa. Czy poznałem miłość, dla której zrobię wszystko, każde szaleństwo? Miłosierdzie może mi wskazać jeszcze większą miłość, związaną z krzyżem, która jednak mi podpowie, że nie zniszczę innej miłości, ważnej dla ukochanych.

Jak ocalić miłość i nie zmarnować życia – o tym tak naprawdę mówią przykazania. To dlatego wieńczy je nakaz uszanowania życia, a więc przykazanie miłości bliźniego. Są one podstawą rachunku sumienia, drogą prowadzącą do błogosławionego życia, niosącego zbawienie. Może dlatego Pan Jezus swoje Kazanie na górze zaczyna od błogosławieństw głoszą­cych miłosierdzie.

Powinienem teraz napisać: „W takim razie zachęcam do popracowania z rachunkiem sumienia dla człowieka doros­łego, jaki dla Państwa przygotowałem, zainspirowany Rokiem Miłosierdzia”, ale nie lubię słowa „rachunek”. Wolę „świadomość” albo „uświadamianie”. Chodzi o stanięcie w prawdzie, a nie o zapłatę. O szczerość, a nie o rozliczenie. Słusznie wzdrygamy się na myśl o policzeniu się z Bogiem i z ludźmi. Pragniemy raczej nowego życia.

Za św. Ignacym z Loyoli zachęcam do tego, by popatrzeć na siebie tak, jak patrzy na nas Bóg, który jest pełen miłosierdzia. On już nie pamięta naszych grzechów, ­zostały nam zapomniane.

Chodzi więc o to, by przyjrzeć się cze­muś, co mnie już nie obciąża. Inaczej trudno być szczerym. Jeżeli przede wszystkim widzę winę i jej szukam, to uciekam od obiektywizmu i popadam w skrajności: jestem dla siebie zbyt ostry lub za bardzo sobie pobłażam.

Mam patrzeć na swoje błędy jak na coś, co już mi nie ciąży i zostało zapomniane, choć istnieje i jest źródłem wiedzy. Mogę się uczyć na błędach. To „zapomnienie” daje dystans do siebie samego, zbliża mnie do bycia obiektywnym.

„Nie żałuję...”. Taka postawa może być dobrym punktem wyjścia do uczciwego spojrzenia na siebie. Na żal przyjdzie czas. Wstyd pewnie też nas dopadnie. I dobrze. Dopóki jednak nie żałujesz, popatrz „na chłodno”: co się stało i gdzie jest ­piękniejsza miłość.

Tak właśnie chcemy spojrzeć na przykazania, szukając w nich większego miłosierdzia i miłości bliźniego, a nie tylko własnego spokoju.

(Na marginesie: Dobry spowiednik wcale nie musi być od tego, by wzbudzać w penitencie poczucie winy).

1 Por. Papież Franciszek, Miłosierdzie to imię Boga. Rozmowa z Andreą Torniellim, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016.

Przyjrzyjmy się zawartym w Dekalogu przykazaniom. Znamy je, ale pozwólmy sobie na ciągłe ich odkrywanie. Ponieważ z biegiem lat stajemy się (zazwyczaj) coraz dojrzalsi, „przeglądanie się” w Dekalogu powinno być coraz ciekawsze.

Po każdym przykazaniu proponuję trzy pytania. Ważniejsze będą jednak te, które każdy z nas sam sobie postawi. Może uda się nam zrozumieć nasz żal lub przyczyny jego braku.

Ocalić miejsce życia

W ramionach dobrego Ojca. Oto dobre miejsce do życia, które daje nam pewien punkt odniesienia. Bez niego trudno w ogóle zaistnieć. To, do czego się odnosimy, umiejscawia nas w przestrzeni. Nie chodzi tylko o hierarchię, ale przede wszystkim o bycie u siebie.

W Katechizmie pierwsze przykazanie brzmi: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”. Tekst biblijny można też tłumaczyć: „obok Mnie”, „oprócz Mnie”, „naprzeciw”, „przeciwko”. Ktoś mógłby się zastanawiać, czy chodzi tu o monoteizm, czyli wiarę w jednego Boga, czy o monolatrię, czyli oddawanie czci jednemu Bogu, przy jednoczesnym akceptowaniu istnienia innych bogów.

Czy taka interpretacja jest możliwa? Przecież istnienie bogów wyklucza istnienie jednego Boga. Albo Bóg jest jedyny, albo Go nie ma. Inaczej nie byłby absolutem, zanegowalibyśmy więc Jego podstawowy atrybut.

Władza, jeżeli jest absolutna, to nie dzieli się z nikim. Król albo posiada pełnię władzy i wtedy jest władcą absolutnym, albo dzieli ją, na przykład z parlamentem, ale wtedy jego władza traci ten ideał, jakim jest absolutyzm. Podobnie jest z Bogiem. Wierząc w wielu bogów, tracimy relację wyłączności, do której zostaliśmy wezwani. Człowiek został bowiem stworzony na obraz Boży jako mężczyzna i kobieta, którzy „stają się jednym ciałem”. Stawanie się jednym ciałem na podobieństwo Boga daje do myślenia. Jest to wyjątkowa relacja, której nic nie może zastąpić, może ona być tylko „dopełniana” przez inne relacje.

To przykazanie daje podstawę do wszelkich innych przykazań, bo jeżeli relacja z Bogiem nie zostanie ustawiona na właściwym poziomie, to moralność i zachowania etyczne będą przeżywane nie jako wolność od tego, co niszczy, ale jak zniewolenie i nieznośny ciężar. Dlatego pierwsze przykazanie ma swoją kontynuację w Piśmie Świętym, chodzi o takie obrazy: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!” (Wj 20, 4).

To zdanie ma podwójny sens. Z jednej strony oznacza zakaz wykonywania bożków, a właściwie ich podobizn, z tego, co jest stworzone, na przykład z drzewa, kamienia czy metalu, oraz zakaz ubóstwiania tego, co jest tylko stworzeniem, na przykład gaju, krowy, wojny czy biznesu. Z drugiej strony Stwórca idzie dalej i mówi, żeby nie czynić obrazu Pana Boga, używając nawet tego, co jest „na niebie”, „na ziemi” i „w wodach”.

Pierwsze przykazanie brzmiałoby więc: „Nie będziesz miał innych bogów, jest tylko jeden. Nie będziesz czynił obrazów bogów i nawet nie będziesz czynił obrazów Boga porównywalnych do rzeczy z ziemi, i nie będziesz mówił, że to jest obraz Boga”.

Dlaczego nie wolno nam tego robić? Bo Bóg jest absolutny, jeden i niezłożony. Nie może być zrozumiany przez człowieka w sposób wyczerpujący, nie można Go zamknąć w pewnych schematach, wewnątrz obrazów. Tworzenie obrazów Boga oznacza próbę wyjaśnienia Go.

Dalej w tekście biblijnym czytamy: „Nie będziesz oddawał im pokłonu” (Wj 20, 5), nie będziesz ich adorował.

Aby lepiej zrozumieć praktyczną wymowę nauki płynącej z tych słów, przy­patrzmy się przykładowi biblijnemu. W trzydziestym drugim rozdziale Księgi Wyjścia opisana jest historia złotego cielca. Nieraz kojarzymy go z jakimś bożkiem pogańskim, tymczasem okazuje się, że Izraelowi chodziło o Boga Jahwe. Izraelici mówią o tym cielcu: „Izraelu, oto Bóg twój, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej” (por. Wj 32, 4). Czemu tak zrobili?

Spróbujmy ich zrozumieć. Na pustyni doświadczają Boga niewidzialnego, niepoznawalnego, żądającego od nich ślepego posłuszeństwa. Muszą podążać za słupem ognia i dymu. Zatrzymują się tam, gdzie on się zatrzymuje, a gdy rusza, to i oni muszą zwijać obóz i dalej wędrować. To on ich prowadzi po pustyni. Ziemia Obiecana ciągle jest tylko obiecana. Żyją więc na pustyni, jedząc mannę, na którą muszą oczekiwać każdego dnia, bo nie wolno im robić zapasów. Wciąż uczą się ufności. Żyją w relacji zaufania, nie mając pewności.

Ulepienie złotego cielca było próbą uczynienia z Pana kogoś bardziej racjonalnego, a relację z Nim rozsądniejszą i pewniejszą. Oto wreszcie można Go zobaczyć. Wstają rano i widzą w obozie swego Boga, a więc są pewni, że jest między nimi. Potrzebują widzialnej obecności. Wcześniej przynajmniej widzieli Mojżesza – pośrednika, ale teraz zniknął na górze i nie wiadomo, czy żyje. Poza tym cielec jest mocny, piękny, żywotny, czyli taki jak Bóg. Problem w tym, że jest to Bóg udomowiony, dobrze znany i zdominowany. Teraz to oni go noszą i decydują, gdzie go przestawić. To oni nim kierują, to oni decydują, gdzie pójdą i kiedy oraz na jak długo się zatrzymają. Wytresowali go na swoją modłę.

To prawda, że dużo kosztował. Wymagał niemałej ofiary (przetopili kosztowności, jakie zabrali z Egiptu). Wygodnie jest mieć takiego „boga”. Tylko że Tego, który stworzył trawę, zamienili na zwierzę jedzące trawę – jak mówi Psalm 106, 20.

Jak odnieść to do nas? My co prawda nie lepimy posążków, ale miewamy różne wyobrażenia o Bogu. Nieraz wydaje nam się, że rozumiemy, kim On jest. Trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do takich przekonań, dlatego że nawet jeżeli nie kłamią o Bogu, to na pewno nie mówią o Nim całej prawdy. Dlatego nie wolno ich absolutyzować (czyli czynić najważniejszymi w życiu) i mówić, że wiemy już o Bogu wszystko.

Zauważmy, że transcendencja Boga, to, że jest On ponad wszystkim i że nic Go nie ogarnie, sprawia, że nie można z Nim niczego utożsamiać. Aby wskazać na obecność Boga, potrzeba właściwie znaku nieobecności. Spójrzmy na Arkę Przymierza. Na jej wieku znajdowały się dwa cherubiny. Nawiasem mówiąc, świadczy to o tym, że Biblia nie zakazywała wszelkiej rzeźby tego, co stworzone. Cherubiny swoją postawą adoracji mają wskazywać na obecność Boga między nimi. A co umieszczono na środku? Jakąś statuetkę, rzeźbę, obraz? Nie! Tam nic nie ma. Jest tylko pusta przestrzeń! Co więc nam wskazuje na Bożą obecność? Właś­nie ta pusta przestrzeń. Kiedy patrzysz na fotografię ukochanej osoby, kiedy ją całujesz? Wtedy, gdy z tobą jest, czy gdy jej nie ma? Jeżeli jest przy tobie, to nie zajmujesz się jej fotografiami lub innymi pamiątkami po niej. Zatem tam, gdzie jest żywy Bóg, nie ma potrzeby wypierać Go ludzkimi wyobrażeniami.

Uważajmy na obrazy i dbajmy o poprawny stosunek do nich, bo jest coś ryzykownego w naszej relacji do nich (jeżeli chodzi o wyobrażenia umysłowe). Istnieje pokusa, by uczynić Boga widzialnym i manipulować Nim, urabiać Go na własny obraz.

Nieprzestrzeganie tego przykazania mo­że spowodować poważne konsekwencje. Człowiek, który absolutyzuje jakąś rzecz, czyli stawia stworzenie w miejsce Stworzyciela, ryzykuje, że sam zostanie urzeczowiony. W ten sposób stajemy się niewolnikami swoich bożków. Tekst hebrajski w tym miejscu nakazuje wręcz, by nie dopuszczać, aby te nasze wyobrażenia uczyniły z nas niewolników, a nawet bezwolne rzeczy. Jakże podstępny to upadek – dać się zniewolić temu, co udomowiliśmy!

Nie chodzi tu tylko o złe rzeczy. Również ten, kto będzie absolutyzował jakieś dobro (naród, dziecko, ekologię, zaangażowanie społeczne, pracę zawodową, wyznanie...), ryzykuje utratę swojej wolności. Iluż ludzi stało się niewolnikami dobrych idei!

SŁOŃ I MYSZ

Pewien słoń kąpał się spokojnie w sadzawce, w środku dżungli, gdy podeszła do sadzawki mysz i zaczęła nalegać, by słoń wyszedł z wody.

– Nie chcę – rzekł słoń – jest mi tu dobrze i wypraszam sobie, by mi przeszkadzano.