Nie ma kto pisać do pułkownika - Gabriel García Márquez - ebook

Nie ma kto pisać do pułkownika ebook

Gabriel Garcia Marquez

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W zapyziałej nadrzecznej mieścinie starzejący się pułkownik, niegdyś bohater wojny domowej, od piętnastu lat cierpliwie czeka na pismo o przyznaniu renty kombatanckiej za zasługi dla ojczyzny. Zmagając się z nędzną, chorobą żony i ludzką obojętnością, hoduje bojowego koguta, którego wygrana w najbliższej walce ma pomścić śmierć jego jedynego syna.

Studium o ludzkiej samotności, godności i determinacji. Zwięzłe, oszczędne, skonstruowane lapidarnie niczym filmowy scenariusz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 76

Oceny
3,7 (67 ocen)
15
28
18
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akircia

Całkiem niezła

cóż za dziwna pozycja… ale przynajmniej brnie się przez nią bez problemu
00
kar17

Całkiem niezła

za krótka, czegoś mi tu brakowało
00
Doowa555

Nie oderwiesz się od lektury

Ponadczasowy Marquez, polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: El colonel no tiene quien le escriba

Projekt okładki: Magdalena Błażków – KreacjaPro;

dyrektor artystyczny – Andrzej Pągowski

Redakcja techniczna: Robert Fritzkowski

Skład wersji elektronicznej: Sylwia Rogowska-Kusz

Korekta: Zespół

© Gabriel García Márquez

and Heirs of Gabriel García Márquez, 1961. All rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1995, 2020

© for the Polish translation by Agnieszka Rurarz

ISBN 978-83-287-0781-8

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Warszawa 2020

FRAGMENT

Pułkownik otworzył puszkę z kawą i stwierdził, że na dnie zostało niewiele więcej niż łyżeczka. Zestawił tygielek z ognia, odlał połowę wody na klepisko i póty nad tygielkiem wyskrobywał nożem puszkę, póki z jej ścianek nie opadł cały przyschnięty kawowy miał przemieszany z rdzą.

Kiedy tak siedział przy piecyku z wypalanej gliny, skulony w ufnej naiwności, czekając, aż napar zacznie wrzeć, doznał uczucia, że w trzewiach wyrastają mu trujące grzyby i lilie. Był październik. Ranek trudny do przeżycia nawet dla kogoś, kto tak jak on miał już za sobą tyle podobnych. Przez pięćdziesiąt sześć lat – od zakończenia ostatniej wojny domowej – czekanie stanowiło jedyne jego zajęcie. Niewiele rzeczy nadchodziło – październik nadchodził zawsze.

Widząc, że pułkownik wchodzi do sypialni z kawą, jego żona podniosła moskitierę. W nocy dopadł ją ostry atak astmy i teraz leżała w stanie otępienia. Uniosła się, by ująć podaną filiżankę.

– A ty? – powiedziała.

– Już piłem – skłamał pułkownik. – Była jeszcze cała łycha.

W tej właśnie chwili rozległo się bicie dzwonów. Pułkownik całkiem zapomniał o pogrzebie. Kiedy żona piła kawę, zdjął jeden koniec hamaka i zwinął go przy drugim, za drzwiami. Kobieta myślała o nieboszczyku.

– Urodził się w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim – rzekła. – Dokładnie w miesiąc po naszym synu. Siódmego kwietnia.

Popijała dalej kawę w przerwach między jednym a drugim ciężkim oddechem. Była kobietą zbudowaną niemal wyłącznie z białych chrząstek okrywających wygięty w łuk sztywny kręgosłup. Zaburzenia w oddychaniu zmuszały ją do zadawania pytań tonem twierdzącym. Skończyła pić kawę. Wciąż myślała o nieboszczyku.

– Straszne, jak cię chowają w październiku – stwierdziła. Lecz mąż nie zwrócił na jej słowa uwagi. Otworzył okno. Na podwórzu rozgościł się już październik. Obserwując intensywnie zieleniącą się roślinność i kopczyki dżdżownic w błocie, pułkownik znowu poczuł w trzewiach fatalny miesiąc.

– Zbutwiały mi kości – powiedział.

– Jest zima – odparła żona. – Odkąd zaczęło padać, powtarzam ci, żebyś sypiał w skarpetkach.

– Od tygodnia w nich sypiam.

Padało niespiesznie, lecz nieprzerwanie. Pułkownik wolałby opatulić się wełnianym kocem i ponownie ułożyć w hamaku. Natarczywy dźwięk uderzanego spiżu przypomniał mu jednak o pogrzebie.

„Październik” – mruknął i ruszył na środek pokoju. Dopiero wtedy przypomniał sobie o kogucie przywiązanym do nogi łóżka. Był to kogut bojowy.

Odniósłszy do kuchni filiżankę, zaczął nakręcać zegar ścienny w oprawie z rzeźbionego drewna. W przeciwieństwie do sypialni, zbyt ciasnej dla oddechu astmatyczki, salon był przestronny; wokół nakrytego serwetą stolika, z glinianym kotem pośrodku, stały cztery wyplatane bujane fotele. Na ścianie, na wprost tej z zegarem, wisiał obraz kobiety spowitej w tiule, siedzącej w otoczeniu amorków w łodzi pełnej róż.

Było dwadzieścia po siódmej, kiedy skończył nakręcać zegar. Potem zaniósł koguta do kuchni, przywiązał go do jednej z nóżek piecyka, zmienił wodę w naczyniu i sypnął obok garść kukurydzy. Grupka chłopaków przelazła przez połamany płot. Siedli wokół koguta i wpatrywali się weń w milczeniu.

– Nie gapcie się tak na niego – odezwał się pułkownik. – Od takiego patrzenia koguty marnieją.

Nie zrobiło to na nich wrażenia. Jeden z chłopców zagrał na organkach pierwsze takty modnej piosenki.

– Nie graj dzisiaj – zwrócił mu uwagę pułkownik – mamy w miasteczku nieboszczyka.

Chłopiec schował instrument do kieszeni spodni, a pułkownik poszedł do sypialni przebrać się na pogrzeb.

Białe ubranie leżało nieuprasowane z powodu ataku astmy żony. Pułkownik musiał zatem założyć stary garnitur z czarnego sukna, który po ślubie wyciągał tylko na specjalne okazje. Nie bez trudu znalazł go na dnie skrzyni, zapakowany w gazety i obłożony kuleczkami naftaliny dla ochrony przed molami.

Leżąca w łóżku kobieta wciąż myślała o nieboszczyku.

– Pewnie już spotkał się z Agustinem – powiedziała. – Może jednak nie opowie mu, jaki żywot przyszło nam wieść po jego śmierci.

– O tej porze z pewnością już rozprawiają o kogutach – odrzekł pułkownik.

Znalazł w skrzyni parasol – stary i ogromny. Wygrała go żona na loterii, zorganizowanej, aby zgromadzić fundusze na partię pułkownika. Tej samej nocy oglądali plenerowe przedstawienie, którego nie przerwano mimo deszczu. Pułkownik, jego żona i ich syn Agustín, podówczas ośmioletni, obejrzeli przedstawienie do końca, usadowieni pod parasolem. Teraz Agustín nie żyje, a pokrycie z błyszczącej satyny pogryzły mole.

– Zobacz, co zostało z naszego błazeńskiego parasola – rzekł pułkownik, używając dawnego określenia. Rozpostarł nad głową zagadkową plątaninę metalowych prętów. – Może nam się przydać tylko do liczenia gwiazd.

Roześmiał się. Kobieta jednak nie zadała sobie trudu, by spojrzeć na parasol.

– Wszystko jest takie – mruknęła. – Gnijemy żywcem – dodała i zamknęła oczy, by intensywniej myśleć o nieboszczyku.

Ogoliwszy się na wyczucie, jako że od dawna nie posiadał lustra, pułkownik ubrał się w milczeniu. Spodnie opinające nogi niemal jak kalesony, z tasiemkami przy kostkach, ściągało się w pasie dwoma troczkami z tego samego materiału, przewlekanymi przez dwie pozłacane sprzączki przyszyte na wysokości nerek. Skórzanego paska nie używał. Koszula w kolorze starej tektury, i jak tektura twarda, zapinała się na jeden miedziany guzik, który służył zarazem do przypięcia sztywnego kołnierzyka. Ale że sztywny kołnierzyk był pogięty, pułkownik zrezygnował z krawata.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz