Nic bez ryzyka - Jeffrey Archer - ebook + audiobook + książka

Nic bez ryzyka ebook i audiobook

Jeffrey Archer

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

To nie jest powieść detektywistyczna, to jest opowieść o detektywie…

William Warwick zawsze chciał być policjantem. Zaczyna od służby w rewirze pod czujnym okiem konstabla Freda Yatesa, a potem trafia do Scotland Yardu, gdzie bierze udział w swoim pierwszym poważnym śledztwie w sprawie kradzieży bezcennego płótna Rembrandta z Fitzmolean. W muzeum poznaje też piękną Beth, która skrywa mroczną tajemnicę. William staje przed nowymi wyzwaniami, a wszystko okazuje się coraz bardziej skomplikowane.

Nic bez ryzyka to pierwszy tom nowego cyklu Jeffreya Archera, w którym nie zabraknie fascynujących śledztw, niespodziewanych zwrotów akcji, spektakularnych zwycięstw, prawdziwych dramatów i wyrafinowanego humoru.

Gdyby przyznawano Nagrodę Nobla za sztukę opowiadania, Archer by ją zdobył. - „Daily Telegraph”.

Znakomite, trzymające w napięciu, dowcipne rozwiązanie akcji. „Daily Express”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 6 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,4 (147 ocen)
80
49
14
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ELAMARITA

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna proza.
10
alfakilo72

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna jak zwykle proza Archera. Trzyma w napięciu do ostatnich stron
10
Tadeusz53

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle Archer rewelacyjny.
00
wbirula3

Nie oderwiesz się od lektury

Opad szczęki
00
rafinat

Nie oderwiesz się od lektury

Ten autor to klasa sama w sobie...charakterystyczny styl i klimat.
00

Popularność




Dedy­ka­cja

Pamięci komen­danta Wil­liama Huc­klesby’ego, kawa­lera Queen’s Police Medal

Podzię­ko­wa­nia

Oto osoby, któ­rym pra­gnę podzię­ko­wać za bez­cenne rady i pomoc w zbie­ra­niu mate­ria­łów:

Simon Bain­bridge, radca kró­lew­ski Jona­than Caplan, Gre­gory Edmund, Colin Emson, Eric Franks, Vicki Mel­lor, Ali­son Prince, Ellen Radley (eme­ry­to­wana gra­fo­log sądowa), Cathe­rine Richards, Susan Watt i Johnny Van Haeften.

Moje spe­cjalne podzię­ko­wa­nia nie­chaj przyjmą detek­tyw sier­żant Michelle Roy­croft (w sta­nie spo­czynku) i główny inspek­tor John Suther­land (w sta­nie spo­czynku).

Do Czy­tel­nika

Drogi Czy­tel­niku,

kiedy ukoń­czy­łem ostatni tom „Kro­nik Cli­fto­nów”, kilka osób napi­sało mi, że chcia­łoby się dowie­dzieć cze­goś wię­cej o Wil­lia­mie War­wicku, tytu­ło­wym boha­te­rze powie­ści Harry’ego Cli­ftona.

Wyznam, że sam się nad tym zasta­na­wia­łem, zanim przy­stą­pi­łem do pracy nad pierw­szym tomem z cyklu opo­wie­ści o Wil­lia­mie War­wicku, zaty­tu­ło­wa­nym Nic bez ryzyka.

Nic bez ryzyka zaczyna się w chwili, gdy Wil­liam koń­czy szkołę i ku kon­ster­na­cji ojca posta­na­wia wstą­pić do poli­cji lon­dyń­skiej, a nie zostać prak­ty­kan­tem w jego kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej. Wil­liam trwa przy swo­jej decy­zji i w tej pierw­szej powie­ści pozna­jemy jego życie w rewi­rze na tle gale­rii postaci, jed­nych przy­zwo­itych, innych nie do końca, które spo­tyka na swej dro­dze, gdy dąży do tego, żeby zostać detek­ty­wem i zna­leźć się w Sco­tland Yar­dzie.

W następ­nych tomach, Czy­tel­niku, będziesz śle­dził koleje losu Wil­liama, od detek­tywa kon­sta­bla aż do awansu na komi­sa­rza poli­cji lon­dyń­skiej.

Obec­nie pra­cuję nad drugą książką z cyklu, która opi­suje okres spę­dzony przez Wil­liama jako począt­ku­ją­cego detek­tywa sier­żanta w eli­tar­nej jed­no­stce do spraw nar­ko­ty­ków.

To, czy Wil­liam War­wick kie­dyś osią­gnie sta­no­wi­sko komi­sa­rza poli­cji lon­dyń­skiej, będzie zale­żało tyleż od jego deter­mi­na­cji i zdol­no­ści, co od mojej – nie Two­jej, Czy­tel­niku – szansy na dłu­go­wiecz­ność.

Jef­frey Archer

wrze­sień 2019

To nie jest powieść detek­ty­wi­styczna,

to jest opo­wieść o detek­ty­wie

1

14 LIPCA 1979

– Nie mówisz poważ­nie.

– Jak naj­bar­dziej poważ­nie, ojcze. Gdy­byś kiedy słu­chał, co mówi­łem przez ostat­nie dzie­sięć lat, tobyś wie­dział.

– Pro­po­no­wano ci prze­cież miej­sce na stu­diach praw­ni­czych w moim daw­nym kole­gium w Oks­for­dzie, a po uzy­ska­niu dyplomu będziesz mógł dołą­czyć do mojej kan­ce­la­rii adwo­kac­kiej. Czego jesz­cze może żądać młody czło­wiek?

– Żeby mu pozwo­lono wybrać zawód według wła­snego upodo­ba­nia, a nie iść w ślady ojca.

– Czy to taki podły fach? W końcu czer­pię przy­jem­ność, wyko­nu­jąc fascy­nu­jącą i inte­re­su­jącą pracę i, śmiem zauwa­żyć, odno­sząc umiar­ko­wane suk­cesy.

– Świetne suk­cesy, ojcze. Ale mówimy o twoim zawo­dzie, nie o moim. Może ja nie chcę być zna­ko­mi­tym adwo­ka­tem kar­ni­stą przez całe życie bro­nią­cym zgrai łaj­da­ków, któ­rych bym ni­gdy nie zapro­sił na lunch w swoim klu­bie.

– Chyba zapo­mi­nasz, że ci sami łaj­dacy opła­cili twoją edu­ka­cję i styl życia, któ­rym się cie­szysz.

– Ni­gdy o tym nie zapo­mi­nam, ojcze, i dla­tego zamie­rzam poświę­cić życie temu, aby ci łaj­dacy na dłu­gie lata tra­fiali za kratki, a nie wycho­dzili na wol­ność i dalej popeł­niali prze­stęp­stwa dzięki two­jej zręcz­nej obro­nie.

Wil­liam myślał, że jego słowa w końcu uci­szą ojca, ale się mylił.

– A może byśmy się zgo­dzili na kom­pro­mis, drogi chłop­cze?

– Nie ma mowy, ojcze – sta­now­czo odparł Wil­liam. – Mówisz jak adwo­kat, który wystę­puje o zła­go­dze­nie wyroku, wie­dząc, że broni nie­pew­nej sprawy. Ale tym razem twoje słowa padają w próż­nię.

– Czy nie pozwo­lisz mi nawet przed­sta­wić argu­men­tów, zanim je z góry odrzu­cisz? – zare­ago­wał ojciec.

– Nie, ponie­waż nie jestem winny i nie muszę udo­wad­niać przy­się­głym nie­win­no­ści tylko po to, żeby spra­wić ci przy­jem­ność.

– Może mnie chciał­byś spra­wić przy­jem­ność, kocha­nie?

W fer­wo­rze dys­ku­sji Wil­liam cał­kiem zapo­mniał, że po dru­giej stro­nie stołu sie­dzi matka, uważ­nie śle­dząc poje­dy­nek mię­dzy mężem a synem. Wil­liam był dobrze przy­go­to­wany, żeby sta­wić czoło ojcu, ale wie­dział, że z matką nie ma szans. Znów zamilkł. Ojciec nie omiesz­kał z tego sko­rzy­stać.

– Co Wysoki Sąd ma na myśli? – sir Julian, schwy­ciw­szy za klapy mary­narki, zwró­cił się do żony jak do sędzi Sądu Naj­wyż­szego.

– Wil­liam będzie mógł pójść na uni­wer­sy­tet wedle swo­jego wyboru – powie­działa Mar­jo­rie – zde­cy­do­wać, jaki przed­miot zechce stu­dio­wać, a po uzy­ska­niu dyplomu, jaką drogę zawo­dową obie­rze. I co waż­niej­sze, wtedy pod­dasz się god­nie i ni­gdy wię­cej nie poru­szysz tego tematu.

– Wyznam – rzekł sir Julian – że wpraw­dzie przyj­muję twoje mądre orze­cze­nie, ale ostat­nia jego część może być dla mnie trudna.

Matka i syn wybuch­nęli śmie­chem.

– Czy wolno mi pro­sić o zła­go­dze­nie kary? – spy­tał nie­win­nie sir Julian.

– Nie – rzekł Wil­liam – bo zgo­dzę się na warunki matki, tylko jeżeli za trzy lata w pełni poprzesz moją decy­zję wstą­pie­nia w sze­regi poli­cji lon­dyń­skiej.

Sir Julian War­wick, radca kró­lew­ski, pod­niósł się ze swego miej­sca u szczytu stołu, skło­nił się lekko żonie i nie­chęt­nie powie­dział:

– Jeżeli Wysoki Sąd tak sobie życzy.

Wil­liam War­wick chciał zostać detek­ty­wem, odkąd jako ośmio­la­tek roz­wią­zał sprawę bra­ku­ją­cych w szkol­nym skle­piku bato­ni­ków „Mars”. To po pro­stu był ślad papie­rowy, który nie wyma­gał uży­cia szkła powięk­sza­ją­cego – wyja­śnił opie­ku­nowi w inter­na­cie.

Dowód – kawałki opa­ko­wa­nia – został zna­le­ziony w pokoju win­nego, a sprawca nie zdo­łał dowieść, że w tym try­me­strze wydał w skle­piku choćby pensa ze swo­jego kie­szon­ko­wego.

Sprawę pogar­szał fakt, że Adrian Heath nale­żał do grona naj­bliż­szych koleż­ków Wil­liama i chło­piec przy­pusz­czał, że będą przy­ja­ciółmi do końca życia. Gdy Wil­liam opo­wie­dział o tym ojcu w prze­rwie w poło­wie try­me­stru, ten orzekł:

– Miejmy nadzieję, że Adrian wycią­gnie naukę z tego doświad­cze­nia, bo jeśli nie, to kto wie, co z niego wyro­śnie.

Cho­ciaż Wil­liam był obiek­tem kpin innych uczniów, któ­rzy marzyli, że zostaną leka­rzami, praw­ni­kami, nauczy­cie­lami, nawet księ­go­wymi, to wycho­wawca nie oka­zał zdzi­wie­nia, kiedy chło­piec mu powie­dział, że chce być detek­ty­wem. Wszak jesz­cze przed koń­cem pierw­szego try­me­stru kole­dzy nazwali go Sher­loc­kiem.

Ojciec Wil­liama sir Julian War­wick, baro­net, pra­gnął, żeby syn stu­dio­wał prawo w Oks­for­dzie, tak jak on trzy­dzie­ści lat wcze­śniej. Jed­nak mimo wszel­kich sta­rań ojca Wil­liam nie porzu­cał decy­zji wstą­pie­nia do poli­cji z dniem ukoń­cze­nia szkoły. Dwaj uparci męż­czyźni w końcu osią­gnęli kom­pro­mis przy apro­ba­cie matki. Wil­liam miał pójść na Lon­don Uni­ver­sity na histo­rię sztuki – ojciec tego przed­miotu nie trak­to­wał serio – i jeżeli po trzech latach wciąż będzie chciał zostać poli­cjan­tem, sir Julian podda się z god­no­ścią. Wil­liam wie­dział, że to ni­gdy nie nastąpi.

Wil­liam cie­szył się każ­dym dniem z trzech lat spę­dzo­nych w King’s Col­lege Lon­don, gdzie trzy­krot­nie się zako­chał. Naj­pierw w dziew­czy­nie imie­niem Han­nah i w Rem­brand­cie, potem w Judy i Tur­ne­rze, a wresz­cie w Rachel i Hock­neyu, żeby w końcu wybrać Cara­vag­gia; to była miłość dozgonna, cho­ciaż ojciec zwró­cił Wil­liamowi uwagę, że wielki wło­ski arty­sta był mor­dercą i powinno się go powie­sić. To dobry powód, zasu­ge­ro­wał Wil­liam, żeby znieść karę śmierci. I znów nie było zgody mię­dzy ojcem i synem.

W let­nie waka­cje Wil­liam wybrał się w wędrówkę po Euro­pie; dotarł do Rzymu, Paryża, Ber­lina i dalej, do daw­nego St Peters­burga, by usta­wić się w dłu­gich kolej­kach miło­śni­ków malar­stwa pra­gną­cych wiel­bić daw­nych mistrzów. Kiedy wresz­cie skoń­czył stu­dia, pro­fe­sor zasu­ge­ro­wał, że powi­nien roz­wa­żyć pod­ję­cie pracy dok­tor­skiej o mrocz­nej stro­nie Cara­vag­gia. Wil­liam odparł, że mroczna strona to jest dokład­nie to, co zamie­rza zgłę­biać, ale pra­gnie dowie­dzieć się wię­cej o prze­stęp­cach w XX, a nie w XVI wieku.

W nie­dzielne popo­łu­dnie 5 wrze­śnia 1982 roku, pięć przed trze­cią, Wil­liam zgło­sił się do Hen­don Police Col­lege w pół­noc­nym Lon­dy­nie. Cie­szył się nie­mal każdą minutą kursu szko­le­nio­wego, począw­szy od chwili, gdy skła­dał przy­sięgę wier­no­ści kró­lo­wej, aż po defi­ladę pro­mo­cyjną sześć tygo­dni póź­niej.

Naza­jutrz wydano mu gra­na­towy mun­dur z serży, hełm oraz pałkę i ile­kroć mijał jakieś okno, nie mógł się powstrzy­mać i zer­kał na swoje odbi­cie. Mun­dur poli­cyjny, jak pierw­szego dnia na apelu ostrzegł go dowódca, może zmie­nić oso­bo­wość czło­wieka, i to nie zawsze na lep­sze.

Zaję­cia w Hen­don Police Col­lege zaczęły się dru­giego dnia i odby­wały się w kla­sie oraz w sali gim­na­stycz­nej. Wil­liam tak długo uczył się całych par­tii prze­pi­sów, aż mógł je powtó­rzyć słowo w słowo. Z roz­ko­szą zagłę­biał się w ana­lizy sądowo-medyczne i miejsc zbrodni, cho­ciaż na torze do ćwi­cze­nia kon­tro­lo­wa­nego pośli­zgu prędko odkrył, że jego umie­jęt­no­ści pro­wa­dze­nia samo­chodu są raczej ele­men­tarne.

Po latach szer­mierki słow­nej z ojcem przy śnia­da­niu Wil­liam czuł się swo­bod­nie w umow­nej sali sądo­wej, gdzie wykła­dowcy prze­słu­chi­wali go jako świadka, i nie pod­da­wał się nawet pod­czas zajęć z samo­obrony, na któ­rych uczył się, jak roz­broić, zakuć w kaj­danki i okieł­znać kogoś o wiele od sie­bie wyż­szego. Uczono go także upraw­nień poste­run­ko­wego w zakre­sie aresz­to­wa­nia, prze­szu­ka­nia i wej­ścia do miesz­ka­nia, uży­cia umiar­ko­wa­nej siły i, co naj­waż­niej­sze, roz­wagi.

– Nie zawsze trzy­maj się ści­śle regu­la­minu – radził jeden z wykła­dow­ców. – Cza­sami musisz się kie­ro­wać zdro­wym roz­sąd­kiem, co wcale nie jest takie powszechne, jak się prze­ko­nasz, mając do czy­nie­nia z róż­nymi ludźmi.

W porów­na­niu z jego doświad­cze­niem uni­wer­sy­tec­kim tu egza­miny odby­wały się regu­lar­nie jak w zegarku i nie zdzi­wił się, że kilku kan­dy­da­tów odpa­dło przed zakoń­cze­niem kursu.

Po cią­gną­cych się w nie­skoń­czo­ność dwóch tygo­dniach, jakie minęły od defi­lady pro­mo­cyj­nej, Wil­liam wresz­cie dostał list z pole­ce­niem, żeby w następny ponie­dzia­łek o ósmej rano sta­wić się na poste­runku poli­cyj­nym w Lam­beth. Ni­gdy wcze­śniej nie był w tej czę­ści Lon­dynu.

Kon­stabl o nume­rze służ­bo­wym 565LD wstą­pił do poli­cji lon­dyń­skiej jako osoba z wyż­szym wykształ­ce­niem, ale posta­no­wił nie sko­rzy­stać z pro­gramu przy­spie­szo­nego awansu, co by mu pozwo­liło piąć się szyb­ciej po szcze­blach kariery, gdyż chciał od pierw­szego dnia sta­nąć na rów­nych pra­wach z każ­dym innym nowi­cju­szem. Pogo­dził się z tym, że jako prak­ty­kant musi spę­dzić co naj­mniej dwa lata w rewi­rze, zanim będzie miał szansę zostać detek­ty­wem, i prawdę mówiąc, nie mógł się docze­kać, kiedy go rzucą na głę­boką wodę.

Jako prak­ty­kant zna­lazł się pod opieką poste­run­ko­wego Freda Yatesa, który miał na kon­cie dwa­dzie­ścia osiem lat służby w poli­cji. Główny inspek­tor poste­runku pole­cił mu „zaj­mo­wać się chłop­cem”. Wil­liam i Fred mieli ze sobą nie­wiele wspól­nego poza tym, że obaj od dziecka chcieli zostać gli­nami, a ich ojco­wie robili wszystko, żeby synów przed tym powstrzy­mać.

Kiedy Fre­dowi przed­sta­wiono nie­do­wa­rzo­nego mło­kosa, od razu prze­ka­zał mu pod­sta­wowe prawdy. Nie cze­kał, aż Wil­liam zapyta.

– W nic nie wierz. Nikomu nie ufaj. Wszystko poda­waj w wąt­pli­wość. To jedyne prawo, jakiego się trzy­mam.

W następ­nych mie­sią­cach Fred wpro­wa­dził Wil­liama w świat wła­my­wa­czy, dile­rów nar­ko­ty­ko­wych i alfon­sów, poka­zał mu też pierw­szego trupa. Z zapa­łem sir Gala­hada Wil­liam pra­gnął wsa­dzić za kratki każ­dego prze­stępcę i uczy­nić świat dosko­nal­szym. Fred był więk­szym reali­stą, ale ani razu nie pró­bo­wał stłu­mić pło­mie­nia mło­dzień­czego entu­zja­zmu Wil­liama. Nowi­cjusz prędko się prze­ko­nał, że ludzie nie zdają sobie sprawy, czy poli­cjant nosi mun­dur od dwóch dni czy od dwóch lat.

– Czas, żebyś zatrzy­mał pierw­szy samo­chód – zawy­ro­ko­wał Fred w dru­gim dniu Wil­liama na obcho­dzie, hamu­jąc przy sygna­li­za­cji świetl­nej. – Pokrę­cimy się tutaj, dopóki ktoś nie prze­je­dzie na czer­wo­nym, a wtedy wyj­dziesz na drogę i zatrzy­masz samo­chód.

Wil­liam miał nie­pewną minę.

– Resztą ja się zajmę. Widzisz to drzewo o jakieś sto kro­ków stąd? Idź, ukryj się za nim i pocze­kaj, aż dam ci znak.

Sto­jąc za drze­wem, Wil­liam czuł, jak mocno bije mu serce. Nie musiał długo cze­kać. Nagle Fred pod­niósł rękę i zawo­łał:

– Nie­bie­ski hil­l­man! Łap go!

Wil­liam wyszedł na jezd­nię, pod­niósł rękę i naka­zał kie­rowcy zatrzy­mać się przy kra­węż­niku.

– Nic nie mów – pole­cił Fred, dołą­cza­jąc do adepta sztuki poli­cyj­nej. – Obser­wuj uważ­nie i zapa­mię­taj.

Pode­szli obaj do samo­chodu. Kie­rowca opu­ścił szybę.

– Dzień dobry panu – powie­dział Fred. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że prze­je­chał pan na czer­wo­nym świe­tle?

Kie­rowca ski­nął głową, ale się nie ode­zwał.

– Czy mógł­bym zoba­czyć pań­skie prawo jazdy?

Kie­rowca otwo­rzył scho­wek, wyjął doku­ment i podał Fre­dowi. Ten przez chwilę prze­glą­dał doku­ment, po czym powie­dział:

– To szcze­gól­nie nie­bez­pieczne o tej poran­nej porze, bo w pobliżu są dwie szkoły, pro­szę pana.

– Prze­pra­szam – rzekł kie­rowca. – To się nie powtó­rzy.

Fred oddał mu prawo jazdy.

– Tym razem to będzie tylko upo­mnie­nie – oznaj­mił, a Wil­liam zapi­sał w swoim note­sie numer z tablicy reje­stra­cyj­nej. – Ale w przy­szło­ści pro­szę być bar­dziej ostroż­nym, sir.

– Dzię­kuję, panie wła­dzo.

– Czemu tylko upo­mnie­nie, skoro można go było spi­sać? – spy­tał Wil­liam, gdy samo­chód wolno odje­chał.

– Liczy się postawa – odparł Fred. – Ten pan był grzeczny, przy­znał się do błędu i prze­pro­sił. Po co dowa­lać prze­strze­ga­ją­cemu prawa oby­wa­te­lowi?

– To co by musiał zro­bić, żebyś go spi­sał?

– Gdyby powie­dział: „Nie masz pan nic lep­szego do roboty, panie wła­dzo?”. Albo gorzej: „Nie powi­nien pan łapać praw­dzi­wych prze­stęp­ców?”. Albo moja ulu­biona odzywka: „Zda­jesz pan sobie sprawę, że ja opła­cam pana pen­sję?”. Na taką odpo­wiedź spi­sał­bym faceta bez waha­nia. I wiesz, był taki gość, co go musia­łem zabrać na poste­ru­nek i przy­mknąć na dwie godziny.

– Był agre­sywny?

– Nie, o wiele gorzej. Oznaj­mił mi, że jest bli­skim przy­ja­cie­lem komen­danta i że już on mi pokaże. No to mu powie­dzia­łem, że może zadzwo­nić do niego z poste­runku.

Wil­liam wybuch­nął śmie­chem.

– No, dobrze – rzekł Fred. – Ukryj się za drze­wem. Następ­nym razem ty będziesz roz­ma­wiał, a ja poob­ser­wuję.

Sir Julian War­wick, radca kró­lew­ski, sie­dział po jed­nej stro­nie stołu zato­piony w „Daily Tele­gra­phie”. Od czasu do czasu mru­czał z dez­apro­batą, pod­czas gdy jego żona, sie­dząca naprze­ciw, jak co dzień zma­gała się z krzy­żówką w „Time­sie”. Kiedy Mar­jo­rie miała dobry dzień, wpi­sy­wała ostat­nie hasło, zanim mąż wsta­wał od stołu, by udać się do Lin­coln’s Inn. W złe dni musiała go pro­sić o pomoc, za którą to uprzej­mość zwy­kle liczył sobie sto fun­tów za godzinę. Regu­lar­nie przy­po­mi­nał mał­żonce, że do tej pory jest mu winna ponad dwa­dzie­ścia tysięcy. Dzie­sięć poziomo i cztery pio­nowo wyma­gały namy­słu.

Sir Julian dotarł do arty­ku­łów wstęp­nych, zanim żona zaczęła się gło­wić nad ostat­nim hasłem. Wciąż nie był prze­ko­nany, że kara śmierci powinna zostać znie­siona, szcze­gól­nie gdy ofiarą oka­zał się poli­cjant albo urzęd­nik pań­stwowy, ale „Tele­graph” podzie­lał jego zda­nie. Spoj­rzał na ostat­nią stronę, żeby się dowie­dzieć, jak powio­dło się dru­ży­nie rugby Black-heath w meczu z Rich­mon­dem w dorocz­nych zawo­dach. Prze­czy­tał sprawozda­nie z meczu i zamknął strony spor­towe, gdyż uznał, że gazeta o wiele za dużo miej­sca poświęca piłce noż­nej. Jesz­cze jeden dowód na to, że naród scho­dzi na psy.

– Uro­cze zdję­cie Char­lesa i Diany w „Time­sie” – ode­zwała się Mar­jo­rie.

– To nie prze­trwa długo – zauwa­żył sir Julian, wstał, prze­szedł na drugi koniec stołu i jak co rano poca­ło­wał żonę w czoło.

Wymie­nili się gaze­tami, by mógł czy­tać spra­woz­da­nia sądowe pod­czas podróży do Lon­dynu.

– Nie zapo­mnij, że dzieci będą na lun­chu w nie­dzielę – rzu­ciła Mar­jo­rie.

– Czy Wil­liam zdał już egza­min na detek­tywa? – zapy­tał.

– Jak dobrze wiesz, mój drogi, nie może przy­stą­pić do egza­minu, dopóki nie skoń­czy dwóch lat służby w rejo­nie, a to będzie nie wcze­śniej niż za sześć mie­sięcy.

– Gdyby mnie posłu­chał, do tego czasu byłby już cer­ty­fi­ko­wa­nym adwo­ka­tem.

– A gdy­byś ty go wysłu­chał, tobyś wie­dział, że o wiele bar­dziej inte­re­suje go wysy­ła­nie prze­stęp­ców za kratki niż szu­ka­nie spo­so­bów, żeby ich stam­tąd wydo­stać.

– Jesz­cze się nie pod­da­łem – powie­dział sir Julian.

– Bądź wdzięczny, że przy­naj­mniej nasza córka podą­żyła twoim śla­dem.

– Grace nic takiego nie robi – par­sk­nął sir Julian. – Ta dziew­czyna bro­ni­łaby każ­dego nie­udacz­nika bez gro­sza, na jakiego się natknie.

– Ona ma złote serce.

– Wro­dziła się w cie­bie – rzekł sir Julian, zasta­na­wia­jąc się nad jed­nym hasłem, któ­rego żona nie wypeł­niła. „Sze­re­gowy chu­dzie­lec, który dochra­pał się buławy”. Cztery.

– Feld­mar­sza­łek SLIM – rzu­cił trium­fal­nie sir Julian. – Jedyny czło­wiek, który wstą­pił do woj­ska jako sze­re­go­wiec, a skoń­czył jako feld­mar­sza­łek.

– I wydaje mi się, że tak będzie z Wil­lia­mem – powie­działa Mar­jo­rie, ale dopiero gdy zamknęły się drzwi.

2

Wil­liam i Fred opu­ścili poste­ru­nek tuż po ósmej i wybrali się na poranny patrol.

– Mało bywa prze­stępstw o tej porze dnia – zapew­nił Fred mło­dego prak­ty­kanta. – Prze­stępcy jak boga­cze nie wstają z łóżka przed dzie­siątą.

Pod­czas ubie­głych osiem­na­stu mie­sięcy Wil­liam przy­wykł do czę­sto rzu­ca­nych przez Freda zło­tych myśli, które oka­zy­wały się o wiele bar­dziej poży­teczne od wszyst­kich porad, jakie znaj­do­wał w infor­ma­to­rze na temat obo­wiąz­ków funk­cjo­na­riu­sza poli­cji.

– Kiedy zda­jesz egza­min na detek­tywa? – zapy­tał Fred, gdy szli powoli Lam­beth Walk.

– Dopiero za rok – odparł Wil­liam. – Ale chyba się mnie jesz­cze nie pozbę­dziesz – dodał, gdy zbli­żyli się do lokal­nego skle­piku z prasą. Spoj­rzał na nagłó­wek gazety: „Poste­run­kowa Yvonne Flet­cher zabita przed amba­sadą Libii”.

– Raczej zamor­do­wana – powie­dział Fred. – Biedna dziew­czyna. – Po dłuż­szej chwili mil­cze­nia wydu­sił: – Przez całe życie jestem poste­run­ko­wym, co mi odpo­wiada. Ale ty…

– Jeżeli mi się powie­dzie – ode­zwał się Wil­liam – to tylko dzięki tobie.

– Ja nie jestem taki jak ty, Chó­rzy­sto – rzekł Fred.

Wil­liam bał się, że prze­zwi­sko „Chó­rzy­sta” przy­lgnie do niego do końca służby w poli­cji. Wolałby „Sher­locka”. Ni­gdy się nie przy­znał kole­gom z poste­runku, że jako nie­winne chło­pię śpie­wał w chó­rze kościel­nym i zawsze pra­gnął wyglą­dać na star­szego, cho­ciaż matka kie­dyś mu powie­działa: „Gdy się zesta­rze­jesz, będziesz chciał wyglą­dać mło­dziej”. Czy ktoś bywa zado­wo­lony ze swo­jego wieku?– pomy­ślał.

– Kiedy zosta­niesz komi­sa­rzem poli­cji lon­dyń­skiej – cią­gnął Fred – ja będę tkwił w domu star­ców, a ty zdą­żysz zapo­mnieć, jak się nazy­wam.

Wil­lia­mowi nawet nie prze­mknęło przez myśl, że może kie­dyś zostać komi­sa­rzem poli­cji lon­dyń­skiej, był jed­nak pewien, że ni­gdy nie zapo­mni poste­run­ko­wego Freda Yatesa.

Fred spo­strzegł wyrostka wybie­ga­ją­cego ze skle­piku z gaze­tami. Pan Patel po chwili pobiegł za nim, ale nie miał szans go dogo­nić. Wil­liam ruszył w pościg, tuż za nim Fred. Obaj wyprze­dzili pana Patela, gdy chło­pak skrę­cił za róg, ale dopiero po prze­bie­gnię­ciu stu metrów Wil­liam dopadł zło­dzie­jaszka. Obaj z Fre­dem zapro­wa­dzili chło­paka z powro­tem do skle­piku, gdzie smar­kacz oddał pudełko papie­ro­sów Cap­stan panu Pate­lowi.

– Czy pan wnie­sie oskar­że­nie, sza­nowny panie? – spy­tał Wil­liam. Notes trzy­mał otwarty, ołó­wek w pogo­to­wiu.

– Ale po co? – odparł skle­pi­karz, odkła­da­jąc papie­rosy na półkę. – Jak go zamknie­cie, zastąpi go młod­szy brat.

– To twój szczę­śliwy dzień, Tom­kins – powie­dział Fred, trzep­nąw­szy chłopca w ucho. – Chcę cię widzieć w szkole, jak się tam poja­wimy, bo jeśli nie, to powiem tacie, coś prze­skro­bał. Wiesz – zwró­cił się do Wil­liama – te fajki były pew­nie dla tatu­sia.

Tom­kins czmych­nął. Gdy się zna­lazł na końcu ulicy, odwró­cił się i wrza­snął: „Poli­cyjne dra­nie!”. I zro­bił nie­przy­zwo­ity gest.

– Może powi­nie­neś przy­szpi­lić go za uszy.

– O czym ty mówisz? – zapy­tał Fred.

– W szes­na­stym wieku, kiedy przy­ła­pano chłopca na kra­dzieży, przy­bi­jano go za ucho gwoź­dziem do słupa i jedy­nym spo­so­bem ucieczki było wyrwać się na siłę.

– Nie­zły pomysł – zgo­dził się Fred. – Bo muszę przy­znać, że nie mogę się poła­pać w nowo­cze­snych poli­cyj­nych zwy­cza­jach. Do czasu, kiedy przej­dziesz na eme­ry­turę, chyba będziesz musiał się zwra­cać do prze­stęp­ców „sir”. No, ale ja mam tylko osiem­na­ście mie­sięcy do eme­ry­tury, a do tego czasu ty będziesz już w Sco­tland Yar­dzie. Cho­ciaż – dodał Fred, szy­ku­jąc się do wygło­sze­nia codzien­nej sen­ten­cji – jak bli­sko trzy­dzie­ści lat temu wstą­pi­łem do poli­cji, przy­ku­wa­li­śmy takich chło­pa­ków do kalo­ry­fera, włą­cza­li­śmy pełne grza­nie i nie uwal­nia­li­śmy, dopóki się nie przy­znali.

Wil­liam się roze­śmiał.

– Ja nie żar­to­wa­łem – powie­dział Fred.

– Jak myślisz, ile czasu minie, zanim Tom­kins trafi do wię­zie­nia?

– Zało­żył­bym się, że naj­pierw spę­dzi jakiś czas w popraw­czaku. Można się naprawdę wściec, jak się pomy­śli, że kiedy go przy­mkną, dosta­nie osobną celę, trzy posiłki dzien­nie i towa­rzy­stwo zawo­do­wych prze­stęp­ców, któ­rzy chęt­nie wyuczą go fachu, tak że skoń­czy uni­wer­sy­tet zbrodni.

Wil­liam codzien­nie miał oka­zję przy­po­mi­nać sobie, jaki z niego szczę­ściarz, że się uro­dził w rodzi­nie klasy śred­niej, że ma kocha­ją­cych rodzi­ców i star­szą sio­strę, która nie widzi świata poza nim. Cho­ciaż ni­gdy nie przy­znał się żad­nemu z kole­gów, że się kształ­cił w jed­nej z naj­lep­szych w Anglii szkół pry­wat­nych, a potem uzy­skał dyplom z histo­rii sztuki w King’s Col­lege w Lon­dy­nie. A już na pewno ni­gdy nie wspo­mniał, że jego ojciec regu­lar­nie otrzy­muje wyso­kie hono­ra­ria od kilku z naj­bar­dziej zna­nych w kraju prze­stęp­ców.

Kiedy tak patro­lo­wali teren, kil­koro miej­sco­wych pozdro­wiło Freda, a nie­któ­rzy nawet powie­dzieli „dzień dobry” Wil­lia­mowi.

Gdy dwie godziny póź­niej wró­cili na poste­ru­nek, Fred nie zadał sobie trudu, żeby zło­żyć donie­sie­nie na Tom­kinsa dyżur­nemu sier­żan­towi, gdyż miał taką samą opi­nię o papier­ko­wej robo­cie, jak o współ­cze­snych prak­ty­kach poli­cyj­nych.

– Masz ochotę napić się her­baty? – zapy­tał Fred, kie­ru­jąc się do kan­tyny.

– War­wick! – krzyk­nął ktoś z tyłu.

Wil­liam się odwró­cił i zoba­czył, że wzywa go sier­żant z aresztu poli­cyj­nego.

– Wię­zień zemdlał w celi. Idź z tą receptą do naj­bliż­szej apteki i odbierz lek. I pośpiesz się.

– Tak jest, panie sier­żan­cie – powie­dział Wil­liam.

Schwy­cił kopertę i biegł przez całą drogę do Bootsa na głów­nej ulicy, gdzie kilka osób cze­kało cier­pli­wie w kolejce do okienka aptecz­nego. Prze­pro­sił kobietę z początku kolejki i podał kopertę far­ma­ceutce.

– To nagły wypa­dek – powie­dział.

Młoda kobieta otwarła kopertę i dokład­nie prze­czy­tała kartkę.

– Funt sześć­dzie­siąt, panie kon­sta­blu.

Wil­liam poszu­kał w kie­szeni drob­nych i podał apte­karce. Wbiła kwotę na kasę, odwró­ciła się, zdjęła z półki opa­ko­wa­nie pre­zer­wa­tyw i wrę­czyła mu. Wil­liam otwo­rzył usta, ale nie wydo­był z sie­bie głosu. Miał przy­krą świa­do­mość, że parę osób w kolejce się uśmie­cha. Już chciał ucie­kać, kiedy apte­karka rzu­ciła:

– Pro­szę nie zapo­mnieć recepty, panie kon­sta­blu – i oddała mu kopertę.

Kilka roz­ba­wio­nych par oczu odpro­wa­dzało go, gdy wymy­kał się na ulicę. Dopiero gdy się zna­lazł poza ich polem widze­nia, otwarł kopertę i prze­czy­tał kartkę.

Sza­nowny Panie lub Sza­nowna Pani,

jestem nie­śmia­łym mło­dym kon­sta­blem i w końcu zna­la­złem dziew­czynę, która chce się ze mną umó­wić, i mam nadzieję, że dziś w nocy mi się poszczę­ści. Ale ponie­waż nie chcę, żeby zaszła w ciążę, czy może mi Pan (Pani) pomóc?

Wil­liam wybuch­nął śmie­chem, wsa­dził pudełko do kie­szeni i poma­sze­ro­wał z powro­tem na poste­ru­nek. Zaświ­tała mu myśl: szkoda, że nie mam dziew­czyny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Nothing Ven­tu­red

Copy­ri­ght © 2019 by Jef­frey Archer

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2019

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Zbi­gniew Miel­nik

Foto­gra­fie na okładce

© Alamy/BE&W (2)

Kar­sten Gohm/Unsplash

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Nic bez ryzyka, wyd. I, Poznań 2020)

ISBN 978-83-8188-794-6

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer