Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
To nie jest powieść detektywistyczna, to jest opowieść o detektywie…
William Warwick zawsze chciał być policjantem. Zaczyna od służby w rewirze pod czujnym okiem konstabla Freda Yatesa, a potem trafia do Scotland Yardu, gdzie bierze udział w swoim pierwszym poważnym śledztwie w sprawie kradzieży bezcennego płótna Rembrandta z Fitzmolean. W muzeum poznaje też piękną Beth, która skrywa mroczną tajemnicę. William staje przed nowymi wyzwaniami, a wszystko okazuje się coraz bardziej skomplikowane.
Nic bez ryzyka to pierwszy tom nowego cyklu Jeffreya Archera, w którym nie zabraknie fascynujących śledztw, niespodziewanych zwrotów akcji, spektakularnych zwycięstw, prawdziwych dramatów i wyrafinowanego humoru.
Gdyby przyznawano Nagrodę Nobla za sztukę opowiadania, Archer by ją zdobył. - „Daily Telegraph”.
Znakomite, trzymające w napięciu, dowcipne rozwiązanie akcji. „Daily Express”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 380
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 6 min
Lektor: Filip Kosior
Pamięci komendanta Williama Hucklesby’ego, kawalera Queen’s Police Medal
Oto osoby, którym pragnę podziękować za bezcenne rady i pomoc w zbieraniu materiałów:
Simon Bainbridge, radca królewski Jonathan Caplan, Gregory Edmund, Colin Emson, Eric Franks, Vicki Mellor, Alison Prince, Ellen Radley (emerytowana grafolog sądowa), Catherine Richards, Susan Watt i Johnny Van Haeften.
Moje specjalne podziękowania niechaj przyjmą detektyw sierżant Michelle Roycroft (w stanie spoczynku) i główny inspektor John Sutherland (w stanie spoczynku).
Drogi Czytelniku,
kiedy ukończyłem ostatni tom „Kronik Cliftonów”, kilka osób napisało mi, że chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej o Williamie Warwicku, tytułowym bohaterze powieści Harry’ego Cliftona.
Wyznam, że sam się nad tym zastanawiałem, zanim przystąpiłem do pracy nad pierwszym tomem z cyklu opowieści o Williamie Warwicku, zatytułowanym Nic bez ryzyka.
Nic bez ryzyka zaczyna się w chwili, gdy William kończy szkołę i ku konsternacji ojca postanawia wstąpić do policji londyńskiej, a nie zostać praktykantem w jego kancelarii adwokackiej. William trwa przy swojej decyzji i w tej pierwszej powieści poznajemy jego życie w rewirze na tle galerii postaci, jednych przyzwoitych, innych nie do końca, które spotyka na swej drodze, gdy dąży do tego, żeby zostać detektywem i znaleźć się w Scotland Yardzie.
W następnych tomach, Czytelniku, będziesz śledził koleje losu Williama, od detektywa konstabla aż do awansu na komisarza policji londyńskiej.
Obecnie pracuję nad drugą książką z cyklu, która opisuje okres spędzony przez Williama jako początkującego detektywa sierżanta w elitarnej jednostce do spraw narkotyków.
To, czy William Warwick kiedyś osiągnie stanowisko komisarza policji londyńskiej, będzie zależało tyleż od jego determinacji i zdolności, co od mojej – nie Twojej, Czytelniku – szansy na długowieczność.
Jeffrey Archer
wrzesień 2019
To nie jest powieść detektywistyczna,
to jest opowieść o detektywie
– Nie mówisz poważnie.
– Jak najbardziej poważnie, ojcze. Gdybyś kiedy słuchał, co mówiłem przez ostatnie dziesięć lat, tobyś wiedział.
– Proponowano ci przecież miejsce na studiach prawniczych w moim dawnym kolegium w Oksfordzie, a po uzyskaniu dyplomu będziesz mógł dołączyć do mojej kancelarii adwokackiej. Czego jeszcze może żądać młody człowiek?
– Żeby mu pozwolono wybrać zawód według własnego upodobania, a nie iść w ślady ojca.
– Czy to taki podły fach? W końcu czerpię przyjemność, wykonując fascynującą i interesującą pracę i, śmiem zauważyć, odnosząc umiarkowane sukcesy.
– Świetne sukcesy, ojcze. Ale mówimy o twoim zawodzie, nie o moim. Może ja nie chcę być znakomitym adwokatem karnistą przez całe życie broniącym zgrai łajdaków, których bym nigdy nie zaprosił na lunch w swoim klubie.
– Chyba zapominasz, że ci sami łajdacy opłacili twoją edukację i styl życia, którym się cieszysz.
– Nigdy o tym nie zapominam, ojcze, i dlatego zamierzam poświęcić życie temu, aby ci łajdacy na długie lata trafiali za kratki, a nie wychodzili na wolność i dalej popełniali przestępstwa dzięki twojej zręcznej obronie.
William myślał, że jego słowa w końcu uciszą ojca, ale się mylił.
– A może byśmy się zgodzili na kompromis, drogi chłopcze?
– Nie ma mowy, ojcze – stanowczo odparł William. – Mówisz jak adwokat, który występuje o złagodzenie wyroku, wiedząc, że broni niepewnej sprawy. Ale tym razem twoje słowa padają w próżnię.
– Czy nie pozwolisz mi nawet przedstawić argumentów, zanim je z góry odrzucisz? – zareagował ojciec.
– Nie, ponieważ nie jestem winny i nie muszę udowadniać przysięgłym niewinności tylko po to, żeby sprawić ci przyjemność.
– Może mnie chciałbyś sprawić przyjemność, kochanie?
W ferworze dyskusji William całkiem zapomniał, że po drugiej stronie stołu siedzi matka, uważnie śledząc pojedynek między mężem a synem. William był dobrze przygotowany, żeby stawić czoło ojcu, ale wiedział, że z matką nie ma szans. Znów zamilkł. Ojciec nie omieszkał z tego skorzystać.
– Co Wysoki Sąd ma na myśli? – sir Julian, schwyciwszy za klapy marynarki, zwrócił się do żony jak do sędzi Sądu Najwyższego.
– William będzie mógł pójść na uniwersytet wedle swojego wyboru – powiedziała Marjorie – zdecydować, jaki przedmiot zechce studiować, a po uzyskaniu dyplomu, jaką drogę zawodową obierze. I co ważniejsze, wtedy poddasz się godnie i nigdy więcej nie poruszysz tego tematu.
– Wyznam – rzekł sir Julian – że wprawdzie przyjmuję twoje mądre orzeczenie, ale ostatnia jego część może być dla mnie trudna.
Matka i syn wybuchnęli śmiechem.
– Czy wolno mi prosić o złagodzenie kary? – spytał niewinnie sir Julian.
– Nie – rzekł William – bo zgodzę się na warunki matki, tylko jeżeli za trzy lata w pełni poprzesz moją decyzję wstąpienia w szeregi policji londyńskiej.
Sir Julian Warwick, radca królewski, podniósł się ze swego miejsca u szczytu stołu, skłonił się lekko żonie i niechętnie powiedział:
– Jeżeli Wysoki Sąd tak sobie życzy.
William Warwick chciał zostać detektywem, odkąd jako ośmiolatek rozwiązał sprawę brakujących w szkolnym sklepiku batoników „Mars”. To po prostu był ślad papierowy, który nie wymagał użycia szkła powiększającego – wyjaśnił opiekunowi w internacie.
Dowód – kawałki opakowania – został znaleziony w pokoju winnego, a sprawca nie zdołał dowieść, że w tym trymestrze wydał w sklepiku choćby pensa ze swojego kieszonkowego.
Sprawę pogarszał fakt, że Adrian Heath należał do grona najbliższych koleżków Williama i chłopiec przypuszczał, że będą przyjaciółmi do końca życia. Gdy William opowiedział o tym ojcu w przerwie w połowie trymestru, ten orzekł:
– Miejmy nadzieję, że Adrian wyciągnie naukę z tego doświadczenia, bo jeśli nie, to kto wie, co z niego wyrośnie.
Chociaż William był obiektem kpin innych uczniów, którzy marzyli, że zostaną lekarzami, prawnikami, nauczycielami, nawet księgowymi, to wychowawca nie okazał zdziwienia, kiedy chłopiec mu powiedział, że chce być detektywem. Wszak jeszcze przed końcem pierwszego trymestru koledzy nazwali go Sherlockiem.
Ojciec Williama sir Julian Warwick, baronet, pragnął, żeby syn studiował prawo w Oksfordzie, tak jak on trzydzieści lat wcześniej. Jednak mimo wszelkich starań ojca William nie porzucał decyzji wstąpienia do policji z dniem ukończenia szkoły. Dwaj uparci mężczyźni w końcu osiągnęli kompromis przy aprobacie matki. William miał pójść na London University na historię sztuki – ojciec tego przedmiotu nie traktował serio – i jeżeli po trzech latach wciąż będzie chciał zostać policjantem, sir Julian podda się z godnością. William wiedział, że to nigdy nie nastąpi.
William cieszył się każdym dniem z trzech lat spędzonych w King’s College London, gdzie trzykrotnie się zakochał. Najpierw w dziewczynie imieniem Hannah i w Rembrandcie, potem w Judy i Turnerze, a wreszcie w Rachel i Hockneyu, żeby w końcu wybrać Caravaggia; to była miłość dozgonna, chociaż ojciec zwrócił Williamowi uwagę, że wielki włoski artysta był mordercą i powinno się go powiesić. To dobry powód, zasugerował William, żeby znieść karę śmierci. I znów nie było zgody między ojcem i synem.
W letnie wakacje William wybrał się w wędrówkę po Europie; dotarł do Rzymu, Paryża, Berlina i dalej, do dawnego St Petersburga, by ustawić się w długich kolejkach miłośników malarstwa pragnących wielbić dawnych mistrzów. Kiedy wreszcie skończył studia, profesor zasugerował, że powinien rozważyć podjęcie pracy doktorskiej o mrocznej stronie Caravaggia. William odparł, że mroczna strona to jest dokładnie to, co zamierza zgłębiać, ale pragnie dowiedzieć się więcej o przestępcach w XX, a nie w XVI wieku.
W niedzielne popołudnie 5 września 1982 roku, pięć przed trzecią, William zgłosił się do Hendon Police College w północnym Londynie. Cieszył się niemal każdą minutą kursu szkoleniowego, począwszy od chwili, gdy składał przysięgę wierności królowej, aż po defiladę promocyjną sześć tygodni później.
Nazajutrz wydano mu granatowy mundur z serży, hełm oraz pałkę i ilekroć mijał jakieś okno, nie mógł się powstrzymać i zerkał na swoje odbicie. Mundur policyjny, jak pierwszego dnia na apelu ostrzegł go dowódca, może zmienić osobowość człowieka, i to nie zawsze na lepsze.
Zajęcia w Hendon Police College zaczęły się drugiego dnia i odbywały się w klasie oraz w sali gimnastycznej. William tak długo uczył się całych partii przepisów, aż mógł je powtórzyć słowo w słowo. Z rozkoszą zagłębiał się w analizy sądowo-medyczne i miejsc zbrodni, chociaż na torze do ćwiczenia kontrolowanego poślizgu prędko odkrył, że jego umiejętności prowadzenia samochodu są raczej elementarne.
Po latach szermierki słownej z ojcem przy śniadaniu William czuł się swobodnie w umownej sali sądowej, gdzie wykładowcy przesłuchiwali go jako świadka, i nie poddawał się nawet podczas zajęć z samoobrony, na których uczył się, jak rozbroić, zakuć w kajdanki i okiełznać kogoś o wiele od siebie wyższego. Uczono go także uprawnień posterunkowego w zakresie aresztowania, przeszukania i wejścia do mieszkania, użycia umiarkowanej siły i, co najważniejsze, rozwagi.
– Nie zawsze trzymaj się ściśle regulaminu – radził jeden z wykładowców. – Czasami musisz się kierować zdrowym rozsądkiem, co wcale nie jest takie powszechne, jak się przekonasz, mając do czynienia z różnymi ludźmi.
W porównaniu z jego doświadczeniem uniwersyteckim tu egzaminy odbywały się regularnie jak w zegarku i nie zdziwił się, że kilku kandydatów odpadło przed zakończeniem kursu.
Po ciągnących się w nieskończoność dwóch tygodniach, jakie minęły od defilady promocyjnej, William wreszcie dostał list z poleceniem, żeby w następny poniedziałek o ósmej rano stawić się na posterunku policyjnym w Lambeth. Nigdy wcześniej nie był w tej części Londynu.
Konstabl o numerze służbowym 565LD wstąpił do policji londyńskiej jako osoba z wyższym wykształceniem, ale postanowił nie skorzystać z programu przyspieszonego awansu, co by mu pozwoliło piąć się szybciej po szczeblach kariery, gdyż chciał od pierwszego dnia stanąć na równych prawach z każdym innym nowicjuszem. Pogodził się z tym, że jako praktykant musi spędzić co najmniej dwa lata w rewirze, zanim będzie miał szansę zostać detektywem, i prawdę mówiąc, nie mógł się doczekać, kiedy go rzucą na głęboką wodę.
Jako praktykant znalazł się pod opieką posterunkowego Freda Yatesa, który miał na koncie dwadzieścia osiem lat służby w policji. Główny inspektor posterunku polecił mu „zajmować się chłopcem”. William i Fred mieli ze sobą niewiele wspólnego poza tym, że obaj od dziecka chcieli zostać glinami, a ich ojcowie robili wszystko, żeby synów przed tym powstrzymać.
Kiedy Fredowi przedstawiono niedowarzonego młokosa, od razu przekazał mu podstawowe prawdy. Nie czekał, aż William zapyta.
– W nic nie wierz. Nikomu nie ufaj. Wszystko podawaj w wątpliwość. To jedyne prawo, jakiego się trzymam.
W następnych miesiącach Fred wprowadził Williama w świat włamywaczy, dilerów narkotykowych i alfonsów, pokazał mu też pierwszego trupa. Z zapałem sir Galahada William pragnął wsadzić za kratki każdego przestępcę i uczynić świat doskonalszym. Fred był większym realistą, ale ani razu nie próbował stłumić płomienia młodzieńczego entuzjazmu Williama. Nowicjusz prędko się przekonał, że ludzie nie zdają sobie sprawy, czy policjant nosi mundur od dwóch dni czy od dwóch lat.
– Czas, żebyś zatrzymał pierwszy samochód – zawyrokował Fred w drugim dniu Williama na obchodzie, hamując przy sygnalizacji świetlnej. – Pokręcimy się tutaj, dopóki ktoś nie przejedzie na czerwonym, a wtedy wyjdziesz na drogę i zatrzymasz samochód.
William miał niepewną minę.
– Resztą ja się zajmę. Widzisz to drzewo o jakieś sto kroków stąd? Idź, ukryj się za nim i poczekaj, aż dam ci znak.
Stojąc za drzewem, William czuł, jak mocno bije mu serce. Nie musiał długo czekać. Nagle Fred podniósł rękę i zawołał:
– Niebieski hillman! Łap go!
William wyszedł na jezdnię, podniósł rękę i nakazał kierowcy zatrzymać się przy krawężniku.
– Nic nie mów – polecił Fred, dołączając do adepta sztuki policyjnej. – Obserwuj uważnie i zapamiętaj.
Podeszli obaj do samochodu. Kierowca opuścił szybę.
– Dzień dobry panu – powiedział Fred. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że przejechał pan na czerwonym świetle?
Kierowca skinął głową, ale się nie odezwał.
– Czy mógłbym zobaczyć pańskie prawo jazdy?
Kierowca otworzył schowek, wyjął dokument i podał Fredowi. Ten przez chwilę przeglądał dokument, po czym powiedział:
– To szczególnie niebezpieczne o tej porannej porze, bo w pobliżu są dwie szkoły, proszę pana.
– Przepraszam – rzekł kierowca. – To się nie powtórzy.
Fred oddał mu prawo jazdy.
– Tym razem to będzie tylko upomnienie – oznajmił, a William zapisał w swoim notesie numer z tablicy rejestracyjnej. – Ale w przyszłości proszę być bardziej ostrożnym, sir.
– Dziękuję, panie władzo.
– Czemu tylko upomnienie, skoro można go było spisać? – spytał William, gdy samochód wolno odjechał.
– Liczy się postawa – odparł Fred. – Ten pan był grzeczny, przyznał się do błędu i przeprosił. Po co dowalać przestrzegającemu prawa obywatelowi?
– To co by musiał zrobić, żebyś go spisał?
– Gdyby powiedział: „Nie masz pan nic lepszego do roboty, panie władzo?”. Albo gorzej: „Nie powinien pan łapać prawdziwych przestępców?”. Albo moja ulubiona odzywka: „Zdajesz pan sobie sprawę, że ja opłacam pana pensję?”. Na taką odpowiedź spisałbym faceta bez wahania. I wiesz, był taki gość, co go musiałem zabrać na posterunek i przymknąć na dwie godziny.
– Był agresywny?
– Nie, o wiele gorzej. Oznajmił mi, że jest bliskim przyjacielem komendanta i że już on mi pokaże. No to mu powiedziałem, że może zadzwonić do niego z posterunku.
William wybuchnął śmiechem.
– No, dobrze – rzekł Fred. – Ukryj się za drzewem. Następnym razem ty będziesz rozmawiał, a ja poobserwuję.
Sir Julian Warwick, radca królewski, siedział po jednej stronie stołu zatopiony w „Daily Telegraphie”. Od czasu do czasu mruczał z dezaprobatą, podczas gdy jego żona, siedząca naprzeciw, jak co dzień zmagała się z krzyżówką w „Timesie”. Kiedy Marjorie miała dobry dzień, wpisywała ostatnie hasło, zanim mąż wstawał od stołu, by udać się do Lincoln’s Inn. W złe dni musiała go prosić o pomoc, za którą to uprzejmość zwykle liczył sobie sto funtów za godzinę. Regularnie przypominał małżonce, że do tej pory jest mu winna ponad dwadzieścia tysięcy. Dziesięć poziomo i cztery pionowo wymagały namysłu.
Sir Julian dotarł do artykułów wstępnych, zanim żona zaczęła się głowić nad ostatnim hasłem. Wciąż nie był przekonany, że kara śmierci powinna zostać zniesiona, szczególnie gdy ofiarą okazał się policjant albo urzędnik państwowy, ale „Telegraph” podzielał jego zdanie. Spojrzał na ostatnią stronę, żeby się dowiedzieć, jak powiodło się drużynie rugby Black-heath w meczu z Richmondem w dorocznych zawodach. Przeczytał sprawozdanie z meczu i zamknął strony sportowe, gdyż uznał, że gazeta o wiele za dużo miejsca poświęca piłce nożnej. Jeszcze jeden dowód na to, że naród schodzi na psy.
– Urocze zdjęcie Charlesa i Diany w „Timesie” – odezwała się Marjorie.
– To nie przetrwa długo – zauważył sir Julian, wstał, przeszedł na drugi koniec stołu i jak co rano pocałował żonę w czoło.
Wymienili się gazetami, by mógł czytać sprawozdania sądowe podczas podróży do Londynu.
– Nie zapomnij, że dzieci będą na lunchu w niedzielę – rzuciła Marjorie.
– Czy William zdał już egzamin na detektywa? – zapytał.
– Jak dobrze wiesz, mój drogi, nie może przystąpić do egzaminu, dopóki nie skończy dwóch lat służby w rejonie, a to będzie nie wcześniej niż za sześć miesięcy.
– Gdyby mnie posłuchał, do tego czasu byłby już certyfikowanym adwokatem.
– A gdybyś ty go wysłuchał, tobyś wiedział, że o wiele bardziej interesuje go wysyłanie przestępców za kratki niż szukanie sposobów, żeby ich stamtąd wydostać.
– Jeszcze się nie poddałem – powiedział sir Julian.
– Bądź wdzięczny, że przynajmniej nasza córka podążyła twoim śladem.
– Grace nic takiego nie robi – parsknął sir Julian. – Ta dziewczyna broniłaby każdego nieudacznika bez grosza, na jakiego się natknie.
– Ona ma złote serce.
– Wrodziła się w ciebie – rzekł sir Julian, zastanawiając się nad jednym hasłem, którego żona nie wypełniła. „Szeregowy chudzielec, który dochrapał się buławy”. Cztery.
– Feldmarszałek SLIM – rzucił triumfalnie sir Julian. – Jedyny człowiek, który wstąpił do wojska jako szeregowiec, a skończył jako feldmarszałek.
– I wydaje mi się, że tak będzie z Williamem – powiedziała Marjorie, ale dopiero gdy zamknęły się drzwi.
William i Fred opuścili posterunek tuż po ósmej i wybrali się na poranny patrol.
– Mało bywa przestępstw o tej porze dnia – zapewnił Fred młodego praktykanta. – Przestępcy jak bogacze nie wstają z łóżka przed dziesiątą.
Podczas ubiegłych osiemnastu miesięcy William przywykł do często rzucanych przez Freda złotych myśli, które okazywały się o wiele bardziej pożyteczne od wszystkich porad, jakie znajdował w informatorze na temat obowiązków funkcjonariusza policji.
– Kiedy zdajesz egzamin na detektywa? – zapytał Fred, gdy szli powoli Lambeth Walk.
– Dopiero za rok – odparł William. – Ale chyba się mnie jeszcze nie pozbędziesz – dodał, gdy zbliżyli się do lokalnego sklepiku z prasą. Spojrzał na nagłówek gazety: „Posterunkowa Yvonne Fletcher zabita przed ambasadą Libii”.
– Raczej zamordowana – powiedział Fred. – Biedna dziewczyna. – Po dłuższej chwili milczenia wydusił: – Przez całe życie jestem posterunkowym, co mi odpowiada. Ale ty…
– Jeżeli mi się powiedzie – odezwał się William – to tylko dzięki tobie.
– Ja nie jestem taki jak ty, Chórzysto – rzekł Fred.
William bał się, że przezwisko „Chórzysta” przylgnie do niego do końca służby w policji. Wolałby „Sherlocka”. Nigdy się nie przyznał kolegom z posterunku, że jako niewinne chłopię śpiewał w chórze kościelnym i zawsze pragnął wyglądać na starszego, chociaż matka kiedyś mu powiedziała: „Gdy się zestarzejesz, będziesz chciał wyglądać młodziej”. Czy ktoś bywa zadowolony ze swojego wieku?– pomyślał.
– Kiedy zostaniesz komisarzem policji londyńskiej – ciągnął Fred – ja będę tkwił w domu starców, a ty zdążysz zapomnieć, jak się nazywam.
Williamowi nawet nie przemknęło przez myśl, że może kiedyś zostać komisarzem policji londyńskiej, był jednak pewien, że nigdy nie zapomni posterunkowego Freda Yatesa.
Fred spostrzegł wyrostka wybiegającego ze sklepiku z gazetami. Pan Patel po chwili pobiegł za nim, ale nie miał szans go dogonić. William ruszył w pościg, tuż za nim Fred. Obaj wyprzedzili pana Patela, gdy chłopak skręcił za róg, ale dopiero po przebiegnięciu stu metrów William dopadł złodziejaszka. Obaj z Fredem zaprowadzili chłopaka z powrotem do sklepiku, gdzie smarkacz oddał pudełko papierosów Capstan panu Patelowi.
– Czy pan wniesie oskarżenie, szanowny panie? – spytał William. Notes trzymał otwarty, ołówek w pogotowiu.
– Ale po co? – odparł sklepikarz, odkładając papierosy na półkę. – Jak go zamkniecie, zastąpi go młodszy brat.
– To twój szczęśliwy dzień, Tomkins – powiedział Fred, trzepnąwszy chłopca w ucho. – Chcę cię widzieć w szkole, jak się tam pojawimy, bo jeśli nie, to powiem tacie, coś przeskrobał. Wiesz – zwrócił się do Williama – te fajki były pewnie dla tatusia.
Tomkins czmychnął. Gdy się znalazł na końcu ulicy, odwrócił się i wrzasnął: „Policyjne dranie!”. I zrobił nieprzyzwoity gest.
– Może powinieneś przyszpilić go za uszy.
– O czym ty mówisz? – zapytał Fred.
– W szesnastym wieku, kiedy przyłapano chłopca na kradzieży, przybijano go za ucho gwoździem do słupa i jedynym sposobem ucieczki było wyrwać się na siłę.
– Niezły pomysł – zgodził się Fred. – Bo muszę przyznać, że nie mogę się połapać w nowoczesnych policyjnych zwyczajach. Do czasu, kiedy przejdziesz na emeryturę, chyba będziesz musiał się zwracać do przestępców „sir”. No, ale ja mam tylko osiemnaście miesięcy do emerytury, a do tego czasu ty będziesz już w Scotland Yardzie. Chociaż – dodał Fred, szykując się do wygłoszenia codziennej sentencji – jak blisko trzydzieści lat temu wstąpiłem do policji, przykuwaliśmy takich chłopaków do kaloryfera, włączaliśmy pełne grzanie i nie uwalnialiśmy, dopóki się nie przyznali.
William się roześmiał.
– Ja nie żartowałem – powiedział Fred.
– Jak myślisz, ile czasu minie, zanim Tomkins trafi do więzienia?
– Założyłbym się, że najpierw spędzi jakiś czas w poprawczaku. Można się naprawdę wściec, jak się pomyśli, że kiedy go przymkną, dostanie osobną celę, trzy posiłki dziennie i towarzystwo zawodowych przestępców, którzy chętnie wyuczą go fachu, tak że skończy uniwersytet zbrodni.
William codziennie miał okazję przypominać sobie, jaki z niego szczęściarz, że się urodził w rodzinie klasy średniej, że ma kochających rodziców i starszą siostrę, która nie widzi świata poza nim. Chociaż nigdy nie przyznał się żadnemu z kolegów, że się kształcił w jednej z najlepszych w Anglii szkół prywatnych, a potem uzyskał dyplom z historii sztuki w King’s College w Londynie. A już na pewno nigdy nie wspomniał, że jego ojciec regularnie otrzymuje wysokie honoraria od kilku z najbardziej znanych w kraju przestępców.
Kiedy tak patrolowali teren, kilkoro miejscowych pozdrowiło Freda, a niektórzy nawet powiedzieli „dzień dobry” Williamowi.
Gdy dwie godziny później wrócili na posterunek, Fred nie zadał sobie trudu, żeby złożyć doniesienie na Tomkinsa dyżurnemu sierżantowi, gdyż miał taką samą opinię o papierkowej robocie, jak o współczesnych praktykach policyjnych.
– Masz ochotę napić się herbaty? – zapytał Fred, kierując się do kantyny.
– Warwick! – krzyknął ktoś z tyłu.
William się odwrócił i zobaczył, że wzywa go sierżant z aresztu policyjnego.
– Więzień zemdlał w celi. Idź z tą receptą do najbliższej apteki i odbierz lek. I pośpiesz się.
– Tak jest, panie sierżancie – powiedział William.
Schwycił kopertę i biegł przez całą drogę do Bootsa na głównej ulicy, gdzie kilka osób czekało cierpliwie w kolejce do okienka aptecznego. Przeprosił kobietę z początku kolejki i podał kopertę farmaceutce.
– To nagły wypadek – powiedział.
Młoda kobieta otwarła kopertę i dokładnie przeczytała kartkę.
– Funt sześćdziesiąt, panie konstablu.
William poszukał w kieszeni drobnych i podał aptekarce. Wbiła kwotę na kasę, odwróciła się, zdjęła z półki opakowanie prezerwatyw i wręczyła mu. William otworzył usta, ale nie wydobył z siebie głosu. Miał przykrą świadomość, że parę osób w kolejce się uśmiecha. Już chciał uciekać, kiedy aptekarka rzuciła:
– Proszę nie zapomnieć recepty, panie konstablu – i oddała mu kopertę.
Kilka rozbawionych par oczu odprowadzało go, gdy wymykał się na ulicę. Dopiero gdy się znalazł poza ich polem widzenia, otwarł kopertę i przeczytał kartkę.
Szanowny Panie lub Szanowna Pani,
jestem nieśmiałym młodym konstablem i w końcu znalazłem dziewczynę, która chce się ze mną umówić, i mam nadzieję, że dziś w nocy mi się poszczęści. Ale ponieważ nie chcę, żeby zaszła w ciążę, czy może mi Pan (Pani) pomóc?
William wybuchnął śmiechem, wsadził pudełko do kieszeni i pomaszerował z powrotem na posterunek. Zaświtała mu myśl: szkoda, że nie mam dziewczyny.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Nothing Ventured
Copyright © 2019 by Jeffrey Archer
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2019
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Katarzyna Raźniewska
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Zbigniew Mielnik
Fotografie na okładce
© Alamy/BE&W (2)
Karsten Gohm/Unsplash
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Nic bez ryzyka, wyd. I, Poznań 2020)
ISBN 978-83-8188-794-6
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer