Nazwano mnie Dolindo, co oznacza ból - Ks. Dolindo Ruotolo - ebook

Nazwano mnie Dolindo, co oznacza ból ebook

Ks. Dolindo Ruotolo

0,0

Opis

Czy jest jeszcze ktoś, kto nie słyszał o Ks. Dolindo Ruotolo?

Pewnie nieliczni, bo ten niezwykle skromny neapolitański kapłan skradł serca nie tylko swoich rodaków, ale jest coraz bardziej znany i kochany w Polsce, Słowacji, Ameryce... Do neapolitańczyków, którzy przybywali do San Giovanni Rotondo, aby spotkać się z Ojcem Pio, święty kapucyn mawiał: „Po co wy przyjeżdżacie z Neapolu do San Giovanni Rotondo? Macie u siebie Księdza Dolindo, który jest świętym kapłanem!”.

Wśród licznych i cennych dzieł Księdza Dolindo Ruotolo, jego autobiografia należy do najbardziej oczekiwanych, kochanych i poszukiwanych. Zaczął ją pisać w roku 1923 pod wpływem wielokrotnie powtarzanych i natarczywych próśb swojego spowiednika, i kontynuował do roku 1925.

Tak pisał o tej pracy: „Wola Boża – powiadał – zmusza mnie do pisania o sobie, odkrywania moich łachmanów… Mówię o sobie, ale tylko po to, aby wykluczyć siebie ze wszystkiego, ponieważ jestem nicością, a ludzie wiedzą, że wszystko przypisuję Bogu, sam uważając się za takiego, jakim jestem: pozbawionego intelektu, serca, życia, ozdoby, jakiejkolwiek własności. Tak więc po mojej śmierci nie znajdzie się nikt, kto powie: «W nim było dobro». Nie! Tylko Ty, mój Boże, tylko Ty jesteś dobrem, a ja wierzę, że widać to było w moim życiu, zbudowanym z Twej wielkości i mojej nędzy...”.

Autobiografia księdza Dolindo Ruotolo jest niewątpliwie arcydziełem duchowości, psychologii i introspekcji z żywymi i głębokimi akcentami, które odsłania duszę tego pobożnego, pokornego i skromnego kapłana. Zadziwia czytelników swoim przykładem godnego podziwu zawierzenia i wierności Bogu oraz Kościołowi, pomimo niespokojnych okoliczności swojego życia.

Wiele jest pięknych książek na świecie. Autobiografia księdza Dolindo Ruotolo należy do najpiękniejszych. To klejnot chrześcijańskiej wiary i duchowości – wyjątkowy przykład sprawozdania z życia sporządzonego przez kogoś, kto spotkał się z Bożym miłosierdziem i dzięki łasce zareagował na nie bezwarunkowym zaufaniem bez względu na okoliczności. A okoliczności, w jakich powstała ta książka, były szczególnie bolesne dla jej autora: trzykrotne uwięzienie, przesłuchania, kalumnie, nieuzasadnione zarzuty, utrata szacunku. Księdzu Dolindo dodatkowego cierpienia przysparzał widok Kościoła trapionego zepsuciem i moralną zgnilizną. Wiedział, że tylko szczere nawrócenie i powrót do Chrystusa uratuje jego misję i reputację. W tej książce neapolitański kapłan odsłania przed nami bezcenny sekret chrześcijanina: miłość Boga ujawnia się pośród ludzkiego grzechu i bezsilności. Jest ona jak skarb złożony w naczyniach glinianych. Odczuwam ogromną radość, że autobiografia księdza Dolindo Ruotolo po stu latach od powstania trafia do rąk polskiego czytelnika.

Ks. Prof. Robert Skrzypczak

 

Ks. Dolindo Ruotolo (1882–1970), neapolitański kapłan, który miał dar widzenia rzeczy przyszłych, wnikania w ludzkie dusze, a także bilokacji. Znany przede wszystkim ze względu na spisaną pod natchnieniem modlitwę: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Pozostawił po sobie wiele pism, w których bardzo przystępnym, współczesnym językiem wyjaśniał Pismo Święte i naukę Kościoła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Fui chiamato Dolindo che significa dolore. Pagine di autobiografia.

 

Przekład: Aleksandra Bałucka-Grimaldi

Redakcja: dr Sylwia Haberka

Konsultacja merytoryczna: ks. dr hab. Krzysztof Sordyl

Korekta: Barbra Sikora, Marta Wielek

Projekt okładki: Anna Dąbrowska-Filip

 

© Copyright for the Polish edition Wydawnictwo M Kraków 2022

© Copyright for the Polish translation Aleksandra Bałucka-Grimaldi

© Copyright by Associazione Casa Mariana Editrice 2017

All rights reserved

 

Tłumaczenie opublikowane w porozumieniu z Associazione Casa Mariana Editrice

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

 

ISBN 978-83-8043-893-4

 

Wydawnictwo M

31-159 Kraków, Al. Słowackiego 1/6

tel. 12-259-00-03

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

 

Dział handlowy: tel. 601-954-951

e-mail: [email protected]

 

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12-259-00-03; 721-521-521

e-mail: [email protected]

www.klubpdp.pl

 

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

ILUSTRACJE

Ks. Dolindo w 1890 roku, w wieku ośmiu lat.

Rodzina Ruotolo w 1909 roku. Ks. Dolindo pierwszy z lewej, zaznaczony krzyżykiem.

Silvia Valle, matka ks. Dolindo.

Raffaele Ruotolo, ojciec ks. Dolindo.

Ks. Elio Ruotolo (1880-1952), brat ks. Dolindo. Po wstąpieniu razem z nim do niższego Seminarium Księży Misjonarzy (Wincentynów), przyjął święcenia kapłańskie. Bliskość i modlitwa ks. Dolindo towarzyszyła mu szczególnie podczas długiego kryzysu duchowego, jaki przechodził. Przez pewien okres uczył matematyki i fizyki w Rzymie; nadzorował odbudowę Sanktuarium Niepokalanej z Lourdes przy ul. san Nicola da Tolentino w Neapolu. Był proboszczem kościoła San Giuseppe dei Vecchi, przy ul. Salvatore Tommasi w Neapolu, gdzie zbudował w bocznej kaplicy grotę ku czci Madonny z Lourdes i gdzie ks. Dolindo pomagał mu w parafialnej posłudze.

Ks. Dolindo (pierwszy z prawej) w niższym seminarium Ojców Misjonarzy Vergini w Neapolu.

Ks. Dolindo Ruotolo (1882-1970).

Ks. Dolindo (stojący) i jego brat Elio, starszy o dwa lata, w Seminarium Ojców Misjonarzy w 1901 roku.

Ks. Dolindo, pierwszy z lewej, z arcybiskupem Rossano Calabro, Jego Eminencją ks. Orazio Mazzellą w 1909 r.

Ks. Dolindo modli się w „Domu Pisma”, siedzibie Apostolatu Druku, przy Vico Lungo Sant’Agostino degli Scalzi w Neapolu.

Ks. Dolindo głosi kazanie z ambony.

Ks. Dolindo pisze obrazek przeznaczony dla dzieci duchowych.

Strona tytułowa i pierwsza strona rękopisu autobiografii ks. Dolindo.

„Historia mojego życia w planie wielkiego miłosierdzia Bożego. Część I. Tom I. Przygotowanie. Symbole, obrazy i praca oczyszczania, 1923. Napisana w całości odręcznie, pod przysięgą opisania całej prawdy, tak jak ją rozumiem i pamiętam. Neapol 9 stycznia 1923 Kap. Dolindo Ruotolo”.

Krzyże ze stacjami Via Crucis zbudowane przez ks. Dolindo podczas miesięcy, w których był przetrzymywany u ojców Pasjonistów ze Świętych Schodów, od lutego do grudnia 1921 r. Każdy krzyż jest wykonany z innego gatunku drzewa; na ramionach widnieją wystrugane przez ks. Dolindo rozważania Drogi krzyżowej.

„Dnia 20 sierpnia 1896 roku złożyłem Panu akt pełnego zawierzenia Jego Woli. Przepisałem ten akt z jednego z dzieł św. Alfonsa i nadal go przechowuję: to jedyny dokument pochodzący z mojego dzieciństwa. Ten akt zawierzenia stał się wtedy i pozostał do dziś programem całego mojego życia”.

Maria La Rovere (1899-1964).

Anna La Rovere (1862-1920).

Lia La Rovere (1890-1963).

Ks. Salvatore La Rovere (1894-1946).

Anna La Rovere z córkami Marią i Lią.

Ks. Dolindo z córkami duchowymi, które współpracowały z nim w dziele Apostolatu Druku; nazywał je „Gołębicami eucharystycznymi”.

Ks. Dolindo odprawia Mszę Świętą w kaplicy Niepokalanej z Lourdes, w kościele San Giuseppe dei Vecchi.

Ks. Dolindo odprawia Mszę Świętą; w ostatnich miesiącach swojego życia odprawiał Mszę przy drewnianym ołtarzu umieszczonym w swoim pokoju.

Ks. Dolindo w 1962 r.

Ks. Dolindo z kilkoma młodymi kapłanami.

Ks. Dolindo przy biurku swojego pokoju, gdzie napisał swoje ostatnie dzieła, w sierpniu 1967 r.

Ks. Dolindo na łożu śmierci

Tłumy na ulicach Neapolu w żałobnym orszaku odprowadzające ciało ks. Dolindo na miejsce pochówku.

Grobowiec, w którym spoczęły doczesne szczątki ks. Dolindo, w kościele San Giuseppe dei Vecchi i Niepokalanej z Lourdes, przy ul. Salvatore Tommasi 20 w Neapolu.

WSTĘP DO WYDANIA WŁOSKIEGO

Czterdzieści sześć lat po śmierci kapłana Dolindo Ruotolo ani trochę nie słabnie zainteresowanie jego postacią oraz twórczością. Szczególną popularnością cieszyła się i wciąż cieszy pozycja zatytułowana Nazwano mnie Dolindo, co oznacza ból, zawierająca wybrane fragmenty jego autobiografii, która – jak dotąd – ukazała się w czterech wydaniach oraz licznych wznowieniach.

Po wyczerpaniu się nakładu czwartego wydania przyszła kolej na przygotowanie następnego, które mamy przyjemność zaprezentować Czytelnikowi. Najbardziej widoczną nowość stanowi poręczniejsze złączenie dwóch tomów z poprzedniego wydania w jeden. Tekst pozostał zasadniczo niezmieniony; ograniczyliśmy się do wyretuszowania ortografii, usunięcia skrótów oraz zastąpienia pewnych przestarzałych terminów bardziej współczesnym słownictwem, bez uszczerbku dla treści oraz stylu Autora. W celu ułatwienia poruszania się po tekście ponumerowaliśmy rozdziały i paragrafy. Tytuły rozdziałów, które Czytelnikowi mogą wydawać się nieco za długie, zostały zredagowane przez córki duchowe ks. Dolindo i użyte w poprzednim wydaniu, dlatego woleliśmy pozostawić ich oryginalne brzmienie. Cyfry znajdujące się na początku niektórych akapitów wewnątrz paragrafów zastępują odnośniki do rękopisu, w tym wydaniu usunięte z tekstu głównego, i odsyłają do właściwego indeksu na końcu tomu. Ponadto wprowadziliśmy pewne zmiany do przypisów redakcyjnych z poprzedniego wydania oraz dodaliśmy nowe, aby odświeżyć niektóre informacje, wyjaśnić znaczenie słów w dialekcie neapolitańskim i doprecyzować chronologiczny oraz geograficzny kontekst wydarzeń wspomnianych w tekście. Zachowane przypisy autorstwa ks. Dolindo zostały oznaczone skrótem [przyp. aut.].

Uznaliśmy również, że warto przytoczyć Wprowadzenie do wydania z 1989 roku, napisane przez ks. bpa Vittorio Marię Costantiniego, znawcę Pisma Świętego, jako osobę doskonale obeznaną z twórczością oraz postacią ks. Dolindo Ruotolo. To on w latach 1974-1983 osobiście sprawował pieczę nad wydaniem Komentarza do Pisma Świętego, opatrując każdy tom wprowadzeniem oraz objaśniając przypisami. Z oddaniem poświęcił się trudnemu zadaniu redakcji tego dzieła, ponieważ uważał „nauczanie i sposób przeżywania wiary” przez księdza Dolindo za „aktualne w naszych czasach” (s. 9).

Po Wprowadzeniu Jego Ekscelencji ks. bpa Costantiniego umieściliśmy niewątpliwie wartościowe oraz ubogacające refleksje z czwartego wydania, autorstwa kilku córek duchowych ks. Dolindo. Parę słów tego świadectwa rzuca światło na wewnętrzne usposobienie [Autora] oraz zewnętrzne okoliczności redakcji tego dzieła.

W Posłowiu znajdziemy dwa wyjątkowe dokumenty: opis grafologicznego badania pisma ks. Dolindo, przeprowadzonego przez ojca Nazzareno Palaferriego OFMConv, oraz refleksje bł. Gabriela Marii Allegry OFM (1907-1976), wybitnego biblisty, na temat postaci i dzieła ks. Dolindo, a w szczególności jego Komentarza do Pisma Świętego.

Liczne strony autobiografii poświęcone są „słowom” Jezusa i Maryi. Ojciec Antonio Maglione, redaktor czwartego wydania, pisze, że ks. Dolindo „odczuwał wątpliwości co do autentyczności tych słów i sugerował swoim «owieczkom», aby przedstawiały je jako jego własne myśli, nie zaś Jezusa czy Maryi. Po jakimś czasie pewność, że nie został oszukany, skłoniła go do uznania Boskiego pochodzenia tych «lokucji»” (Sac. Dolindo Ruotolo, Fui chiamato Dolindo, che significa dolore, Apostolato Stampa, Neapol 1990, s. X). W oczekiwaniu na oficjalne stanowisko Kościoła Czytelnikowi pozostaje pełna swoboda wierzenia lub nie w nadprzyrodzone pochodzenie tych wewnętrznych lokucji spisanych w autobiografii.

Ks. Dolindo zasiadł do spisywania historii swojego życia 9 stycznia 1923, a ukończył ją w roku 1925. Swą pracę zatytułował: Historia mojego życia w planie miłosierdzia Bożego. Warto zauważyć, że opowiadanie rozpoczyna się narodzinami (6 października 1882), a kończy 30 maja 1918, biegnąc przez ponad 2192 strony rękopisu zebrane w pięciu tomach. Genezę tego dzieła oraz kryteria jego redakcji objaśnia list z 26 lutego 1925 do kardynała z Neapolu, Alessio Ascalesiego: „Otrzymałem polecenie spisania historii mojego życia i przyznam, że nie mogłem się przemóc przez ponad rok. Lecz gdy polecenie zostało mi powtórzone, zabrałem się do pracy. Wasza Ekscelencja wyraził pragnienie jej przeczytania, co naturalnie nie stanowi dla mnie problemu. Pragnę jedynie podkreślić, że piszę tę historię pod przysięgą mówienia prawdy oraz stosując ścisłe kryteria historyczne. Nie wolno mi zatem niczego pominąć i muszę pamiętać o każdej rzeczy. Prowadziłem różnorodną działalność, dlatego historia jest bardzo rozbudowana. Jak dotąd zapisałem cztery tomy i właśnie piszę piąty. Jej dokończenie zajmie mi jeszcze kilka lat”.

Rozwój wydarzeń, a następnie intensywna posługa przeszkodziły mu w opisaniu historii ostatnich pięćdziesięciu lat życia. Ks. Dolindo zmarł w 1970 roku, w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat. Panoramiczne spojrzenie na całą przestrzeń jego życia ułatwi tablica chronologiczna najważniejszych wydarzeń jego ziemskiej wędrówki, którą pozwoliliśmy sobie dołączyć do dzieła.

Wydaje nam się wreszcie, że kluczem do owocnej lektury autobiografii będzie [uwzględnienie] perspektywy introspekcji oświeconej łaską, w jakiej ks. Dolindo postrzegał siebie samego, gdy mówił: „Nie jestem świętym, nie jestem szlachetną duszą, cnotliwą, pełną dobrych skłonności, wybranych cnót; jestem raczej skupiskiem wszelkiej ludzkiej nędzy, jestem żywym pomnikiem miłosierdzia Bożego. Pan wiele przeze mnie zdziałał, aby otworzyć ludzkie serca na bezgraniczną ufność w Jego miłosierdzie. […] Jestem ubogim narzędziem w Jego rękach, głosem wołającego na pustyni, nie dlatego, że sam potrafię wołać, ale dlatego, że to On woła poprzez moją nicość” (s. 29).

Przekazując niniejsze strony na ręce Czytelnika, mamy nadzieję, że w historii tego kapłana będzie rozbrzmiewał głos Boga wzywający do ufności i zawierzenia, również w bolesnych oraz po ludzku niewytłumaczalnych okolicznościach naszego życia.

 

Neapol, 13 maja 2017 r.

 

Wydawca włoskiego wydania

WPROWADZENIE

Wprowadzenie do autobiografii neapolitańskiego księdza Dolindo wymaga dokonania starannego wyboru, aby postać tego wyjątkowego człowieka i kapłana została odczytana w całym bogactwie jego świadectwa wiary, a przede wszystkim heroicznej ofiary z siebie dobrowolnie złożonej Bogu dla dobra Kościoła.

Gdybyśmy z czysto ludzkiego punktu widzenia spojrzeli na jego życie oraz pojedyncze fakty, na pierwszy rzut oka ujrzelibyśmy osobę stworzoną do cierpienia. Jego dzieciństwo zostało naznaczone dramatem fizycznego oraz moralnego bólu, kompensowanego jednak nad wiek dojrzałymi przemyśleniami oraz postawami religijnymi potwierdzającymi istnienie szczególnych okoliczności tej sytuacji. Na tej drodze, pozornie pełnej paradoksów, upływa całe jego życie. Mnożą się sprzeczności i niezrozumienie. Nie są jednak w stanie zniszczyć jego niesamowitej determinacji w czynieniu dobra, osłabić siły charakteru człowieka, który nigdy nie traci opanowania, ale też nigdy się nie poddaje, nigdy nie stygnie w gorliwym zapale służenia Bogu, niesienia słowa i światła Chrystusa, nawet gdy zostaje oskarżony, a na jego apostolstwo i kapłańską posługę zostają nałożone ograniczenia. Czasem wygląda jak człowiek porzucony przez Boga, a przecież wszędzie wokół niego szerzy się tajemnicze działanie Ducha, urok miłości, który przyciąga i zdobywa dla Pana tak liczne osoby.

Jeśli uważna lektura autobiografii pozwoli nam dostrzec Dzieło Boga (rozwijające się pomimo ogromnego niezrozumienia, a czasem nawet trudności piętrzonych w dobrej wierze przez niektórych członków kościelnych instytucji), najpierw będziemy zdumieni, a potem zdamy sobie sprawę, że ks. Dolindo, wspierany przez Boga, kroczy samodzielnie wybraną drogą, na której kiełkują kwiaty i rodzą się wspaniałe owoce, wbrew wszelkim ludzkim przewidywaniom.

Chciałbym przywołać kilka epizodów stanowiących wspaniałe przykłady oraz inspirację dla kapłanów i świeckich, którzy wielokrotnie na każdym polu, osobistym i społecznym, cywilnym i kościelnym, doświadczają podobnych trudności.

Życie ks. Dolindo wydaje mi się zapowiedziane symbolicznie, a nawet powiedziałbym – profetycznie, w epizodzie ptaszka, który wpadł do pokoju. Mały Dolindo stawia już pierwsze kroki, ale… spada ze schodów na niższe piętro. Krzyki, płacz… Nadbiega mama, podnosi maluszka, widzi, że kości są całe, choć jest bardzo posiniaczony. Kładzie go do łóżeczka, gdzie obolały na całym ciele malec zanosi się płaczem… Lecz nagle, dziwna sprawa, do pokoju wlatuje ptaszek. Dolindo jest zachwycony i przestaje płakać, zapominając o upadku.

Ileż to razy młody Dolindo, słuchacz Seminarium Księży Misjonarzy, zakonnik tej światłej Kongregacji założonej przez św. Wincentego a Paulo, a potem Boży kapłan, kaznodzieja i kierownik duchowy, zostanie niesprawiedliwie, zbiegiem dziwnych okoliczności, powalony na ziemię… jak wówczas w dzieciństwie! A przecież zawsze znajdzie najsłodszą Mamę, Najświętszą Maryję Pannę, która weźmie go na ręce, zaniesie na górę, na wyżyny duchowe, gdzie wewnętrzne wylania Ducha nie tylko pozwolą mu zapomnieć o ludzkiej nędzy (jak w dzieciństwie na widok ptaszka…), lecz uczynią go szczęśliwym, że może znosić upokorzenia i cierpieć; a także – cóż za odwaga! – nieustannie będzie prosił Pana o nowe upokorzenia i cierpienie, aby złączyć je z Męką Chrystusa oraz przyciągnąć liczne dusze do Ukrzyżowanego Zbawiciela. To zresztą regularnie się zdarzało.

Ks. Dolindo wyczuwał Pana. Warto przywołać inny opowiedziany w tej autobiografii urzekający epizod z jego dzieciństwa, gdy jako chłopczyk czekał w drzwiach na mamę, którą po przyjęciu Komunii prosił, żeby zbliżyła do niego usta, ponieważ chciał poczuć oddech Jezusa! Zdarzenie godne traktatu teologicznego!

Ks. Dolindo darzył kapłanów oraz Kościół ogromnym poważaniem, dlatego podziwiał konsekrowane życie Księży Misjonarzy, Verginisti, jak nazywano ich w Neapolu, wyrażając szacunek. Potrafiłby nawet oddać życie za świętość wszystkich kapłanów, byleby tylko ujrzeć jaśniejące oblicze Kościoła, którego nie przesłaniają ich niedoskonałości i ograniczenia. Dlatego mniej więcej dwa lata przed święceniami złożył Panu ofiarę z siebie właśnie w intencji Kościoła.

A Bóg, jak to ma w zwyczaju, potraktował go poważnie!

Strony pierwszej części autobiografii stawiają nas wobec wstrząsających doświadczeń, duchowych agonii, które ks. Dolindo cierpiał od samego początku kapłańskiej posługi. Protesty, ukryte lub jawne prześladowania, niegodne donosy do kościelnego trybunału Świętego Oficjum, oszczercze kampanie spreparowane przez prasę lokalną i państwową… Za to, że on, miłujący prawdę, okazał solidarność z ojcem Volpe, współbratem oskarżonym o uwierzenie pewnej pobożnej kobiecie oraz rozpowszechnianie jej słów na temat rzekomego wcielenia Ducha Świętego?!

Podczas lektury fragmentów opisujących donos oraz następujące po nim reakcje Świętego Oficjum nasuwa się pytanie: dlaczego Pan dopuścił tak wielką surowość i wręcz nieludzkie traktowanie ks. Dolindo? Dlaczego Pan pozwolił na tak bolesne doświadczenia w kapłańskiej misji tego wiernego sługi?

Pierwsze wyjaśnienie mógłby stanowić fakt, że ks. Dolindo codziennie we Mszy Świętej modlił się o więcej cierpienia i upokorzeń, aby całe dobro wyświadczane przez niego licznym osobom zostało zrozumiane przez wszystkich jako dzieło samego Boga, tylko i wyłącznie Jego. Lecz czytamy, że ks. Dolindo pragnął również męczeństwa, aby dać świadectwo wiary w Jezusa Chrystusa, i w swojej gorącej miłości do Kościoła Chrystusowego nie mógł poprzestać na słowach, kazaniach, kierownictwie duchowym, lecz jej wielkość musiała zostać wyrażona czynami, siłą okazywaną w czasie utrapienia. Na wzór Abrahama i Hioba musiał stać się przykładem w wierze, punktem odniesienia dla tych, którzy ponoszą niesprawiedliwe kary, cierpią z powodu niezrozumienia, a czasem nawet prześladowań ze strony własnych braci. Tym samym udowodnił, że miłość jest silniejsza od każdego cierpienia i objawia się właśnie w tych momentach agonii przypominających Mękę Jezusa w Ogrójcu.

Ks. Dolindo jest dzisiaj i będzie jutro wolontariuszem męczeństwa, który daje światu świadectwo modlitwą, cierpieniem, gotowością oddania życia za Kościół. Pragnął on bowiem zaświadczyć, że Kościół, wzniesiony przez Chrystusa na fundamencie skały Piotra, nigdy nie traci blasku pochodzącego od Ducha, którego Jezus, niewidzialna Głowa tegoż samego Kościoła, nieustannie posyła, aby nadal, pomimo mgieł niedoskonałości niektórych uczniów Boskiego Mistrza, kapłanów i świeckich, Kościół stanowił punkt odniesienia, święte miasto światłości na szczycie góry, do którego napłyną wszystkie narody.

Dzisiejsza moda na powtarzanie przewrotnych i złośliwych oskarżeń pod adresem Kościoła – coraz bardziej rozpowszechniająca się wśród chrześcijan, w tym nawet krótkowzrocznych duchownych – to wynaleziony przez szatana i jego popleczników najlepszy sposób zwalczania religii oraz wciągania ludzi w przestrzeń wiecznego potępienia, które nazywa się piekłem… Chociaż wiele osób raczej woli się tam znaleźć, niż o nim mówić! Potrzeba człowieka, który w tajemniczym, lecz dającym światło zrządzeniu Boga, żywym cierpieniu i najdotkliwszych doświadczeniach ukaże, w jaki sposób i jak mocno trzeba kochać Kościół Chrystusowy, sakrament zbawienia dla świata. Moce piekielne nigdy nie przemogą tej „wspólnoty miłości” i zbawienia, wzniesionej na Piotrowej skale… Chociaż wstrząsają nią huragany już ponad dwa tysiące lat! Zaciekli tropiciele ludzkich wad, ochrzczeni i nie tylko, postąpiliby znacznie lepiej, gdyby uznali w pokorze prawdę, że Bóg jest większy i potężniejszy od ludzi, a Boże dzieła nigdy nie zawodzą, pomimo ludzkich wad i słabości!

Gdy czytam ponownie autobiografię, z blaskami i cieniami wizji człowieka, w tym również osób duchownych, przychodzą mi na myśl liczne strony wypełnione Boską liryką – pełną ciepła i poezji, będącą autentycznym wyznaniem wiary – wplataną przez ks. Dolindo do jego niezliczonych utworów. Wystarczy przeczytać to, co zostało napisane pod koniec Komentarza do Listu do Rzymian. Historia – ta, która nie pełza po ziemi, lecz z rozmachem ogarnia ludzką wędrówkę – uczciwie potwierdza, że ludzkość mimo wszystko nie jest przesiąknięta niegodziwością, ponieważ w Kościele, pośród wierzących, istnieją setki milionów osób, zdrowych i chorych, które ufają, cierpią oraz są gotowe w każdym momencie oddać życie za przyjaciół… oraz nieprzyjaciół, jak uczy Ewangelia.

Matka Teresa z Kalkuty i ponad dwa tysiące jej Sióstr, misjonarze leczący trędowatych, ci, którzy pomagają głodującym, nawołują do zaprzestania eksterminacji Indian… Oto świadectwa żywotności Kościoła Chrystusa i miłości do niego. A cały świat, niekoniecznie chrześcijański, bardziej docenia te świadectwa miłości Chrystusa niż krótkowzroczną polemikę stu sześćdziesięciu teologów z drugiej strony Alp. Bóg szanuje wolność wszystkich, ale gdy kończy się czas miłosierdzia, wyznaczony ograniczoną długością życia, każdy wyruszy na drugi brzeg jedynie w towarzystwie własnych dobrych uczynków… jeśli je zgromadził!

Ks. Dolindo w trosce o zbawienie dusz miał zwyczaj rozmawiać z każdą napotkaną osobą; jak opowiada autobiografia, odbył nawet interesującą rozmowę z panem Podreccą, która nie pozostała bezowocna…

Ani w tej części autobiografii, ani w żadnym z licznych pism ks. Dolindo nie pada choćby jedno zdanie, w którym nie słychać jego głębokiej czci dla Kościoła. Bóg, który przez cierpienie ukształtował go jako wzór głębokiej duchowości, obdarzył nas w tym kapłanie wyjątkowym świadkiem wiary, autentycznym męczennikiem miłości do Kościoła. W tej perspektywie wszystkie strony autobiografii rzucają nowe światło, zapalone przez Ducha Świętego, na zagubioną wśród tylu namiętności i błędów ludzkość. Ks. Dolindo będzie nieustannie świecił przykładem dla wszystkich.

Niech to wprowadzenie stanie się pieczęcią złożoną pod słowami pozostałych wstępów, które przez lata pisałem do kolejnych książek tego kapłana, którego nauczanie i sposób przeżywania wiary są jakże aktualne w naszych czasach. Te proste rozważania mogą posłużyć również jako klucz do lektury tomów, które niebawem się ukażą, biografii uzupełnionej historią rozlicznych dzieł, pisanych i ukończonych przez ks. Dolindo w jego niezachwianej wierze, a okupionych… nieprzerwanym cierpieniem umacnianym przez ocean miłości!

 

Sessa Aurunca, w święto katedry Świętego Piotra, 22 stycznia 1989 r.

 

+Vittorio Maria Costantini

Biskup emeryt Sessa Aurunca

KS. DOLINDO WE WSPOMNIENIU SWOICH CÓREK DUCHOWYCH

Rok 1989! Oto doczekaliśmy się czwartego wydania wybranych stron autobiografii ks. Dolindo Ruotolo. Książka ukazuje się w znacznie większej objętości oraz w kilku tomach, ponieważ zdecydowałyśmy o dołączeniu kolejnych fragmentów autobiograficznych, które z pewnością lepiej objaśnią tekst i wyraźniej ukażą postać ks. Dolindo.

Od 1972 do 1989 roku… Tyle lat szerzenia pism tego kapłana, który używał pióra do oddawania Panu chwały jako jej piewca!

W ciszy, w pokornej ciszy tak ukochanej przez ks. Dolindo, wydrukowano kolejne tomy jego pism, i nawet my nie wiemy, jak to się stało. Tak samo trudno nam uwierzyć, że ks. Dolindo był w stanie tyle napisać, prowadząc niezwykle aktywne życie, w całości poświęcone czynieniu dobra, wypełnione spotkaniami z tysiącami dusz. Gdzie tkwił sekret? Z pewnością w długich godzinach modlitwy, krótkim czasie snu, wielkiej pomocy Boga, który zmieniał jego pióro w narzędzie szybko odbijające nadprzyrodzone światło.

W miarę odkrywania i czytania jego rękopisów stanęłyśmy wobec tej zadziwiającej rzeczywistości: jedynie wielka pomoc Pana mogła nadać taką żywotność świętej myśli, taką różnorodność obrazom na każdej stronie, każdej innej i osobnej, lecz [będących] niczym kostki mozaiki o cudownych odcieniach na starannie zaplanowanym obrazie. Ks. Dolindo pisał od ręki, nawet w obecności innych ludzi, którzy czasem zadawali mu pytania i często przerywali pisanie. Jego córki duchowe mogą o tym zaświadczyć pod przysięgą.

Opowiadał i pisał o swoim cierpieniu, ponieważ tak nakazywało mu posłuszeństwo: Pan zechciał, aby to wielkie doświadczenie cierpienia było znane wszystkim. Cierpienie przyprawiające o zawrót głowy, które stało się dla ks. Dolindo „drabiną Jakuba” objawiającą mu Niebo, ukazało wszystkim, że trzymając się krzyża, trzeba kochać, kochać i jeszcze raz kochać Boskiego Rytownika. „Dłuto daje o sobie znać i sprawia ból, lecz trwając w pełnieniu Woli Bożej, pozwólmy, aby ręka Boskiego Mistrza tworzyła arcydzieło”. Tę myśl ks. Dolindo często powtarzał jako fundament duchowej formacji swoich dzieci.

O sobie mówił z wysiłkiem. „Wola Boża – powiadał – zmusza mnie do pisania o sobie, odkrywania moich łachmanów… Mówię o sobie, ale tylko po to, aby wykluczyć siebie ze wszystkiego, ponieważ jestem nicością, a ludzie wiedzą, że wszystko przypisuję Bogu, sam uważając się za takiego, jakim jestem: pozbawionego intelektu, serca, życia, ozdoby, jakiejkolwiek własności. Tak więc po mojej śmierci nie znajdzie się nikt, kto powie: «W nim było dobro». Nie! Tylko Ty, mój Boże, tylko Ty jesteś dobrem, a ja wierzę, że widać to było w moim życiu, zbudowanym z Twej wielkości i mojej nędzy...”.

To nowe wydanie ma na celu wyeksponowanie historycznego kontekstu każdej strony i dlatego wyjaśniono pochodzenie pism, przeważnie bez pomijania nazwisk osób będących ich adresatami. Z tych nowych stron oraz przypisów wyłania się jaśniejszy plan, jaki Pan powziął dla swojego stworzenia, które pozwoliło się wyniszczyć cierpieniem i Boską miłością, zawsze posłuszne Boskiej Woli, często sprzecznej z ludzkimi poglądami.

Ks. Dolindo z całego serca ukochał kapłaństwo i tam został uderzony; darzył Kościół synowską miłością i to od Kościoła doświadczył najdotkliwszych cierpień… Lecz był niczym „wonna roślina, która zgnieciona wydaje zapach”. Był jak „pole uprawne, które zdeptane i nawożone odpadami, wydaje kwiaty i owoce, zapach i pokarm”. Tak pisał ks. Dolindo do jednej ze swoich duchowych córek. Nierozumiany, zawsze okazywał posłuszeństwo temu, kto choćby w najmniejszym stopniu reprezentował dla niego autorytet Kościoła.

Obdarzony światłem interpretowania tekstów biblijnych, zobaczył swoje dzieło na Indeksie ksiąg zakazanych. Płakał, ale się nie buntował, prosząc pokornie o wskazanie mu ewentualnych błędów, skoro przy decyzji widniała adnotacja donec corrigantur. Nie chodziło o błędy, lecz o metodę.

A on zamilkł i zamknął w sercu swój wielki ból. Umarł z tym żalem w duszy, lecz z wielką nadzieją, że pewnego dnia jego pisma zostaną przywrócone i pobłogosławione przez Kościół. Tak też się stało po Soborze Watykańskim II.

Ukończona kilka lat temu publikacja wszystkich niewydanych pism oraz przypisy i wprowadzenie ks. biskupa Vittorio M. Costantiniego, wybitnego znawcy Pisma Świętego, przyniosły błogosławieństwo Kościoła dla tych wspaniałych stron, okupionych wielkim cierpieniem. Dziś są rozchwytywane na całym świecie: od Francji, Belgii, Ameryki, po Szwecję, Jugosławię i wiele innych krajów Europy.

Niech błogosławieństwo Kościoła otworzy również tę autobiografię i spłynie na dusze niczym uśmiech zachęty, umacniając je w wytrwałym i mądrym przeżywaniu autentycznego Chrześcijaństwa, tak jak przeżywał je ks. Dolindo.

 

Neapol, 25 marca 1989 r.

 

Córki duchowe ks. Dolindo

CHRONOLOGIA ŻYCIA KS. DOLINDO RUOTOLO

6 X 1882

Przychodzi na świat w Neapolu, przy via Carbonari a Forcella 16, jako piąte z jedenaściorga dzieci Raffaela Ruotolo i Silvii Valle.

11 X 1882

Zostaje ochrzczony w parafii Santa Maria a Piazza przy via Forcella i otrzymuje imiona Dolindo Franciszek Józef.

Między 1882 a 1886

Jego rodzina przeprowadza się na via Santa Chiara 24.

Rok 1893

W kościele San Paolo Maggiore, znanym jako San Gaetano, przyjmuje pierwszą Komunię.

Rok 1893 (prawdopodobnie)

Składa prywatnie akt heroicznego ofiarowania w intencji dusz czyśćcowych.

17 IV 1896

Jego rodzice z powodu poważnych nieporozumień oraz niezgodności charakteru występują o separację za obopólną zgodą.

24 V 1896

Przyjmuje sakrament bierzmowania.

8 VI 1896

Wraz ze swoim bratem Eliem zostaje wychowankiem Szkoły Apostolskiej Księży Misjonarzy Vergini w Neapolu. Tutaj po raz pierwszy spotyka współbrata Andreę Volpe, wówczas kleryka, który w przyszłości zostanie jego przełożonym i spowiednikiem.

15 VI 1896

Niespodziewanie otrzymuje od Madonny dar nadzwyczajnej inteligencji.

20 VIII 1896

Składa akt pełnego zawierzenia Woli Bożej, któremu dochowa wierności przez całe życie.

Rok 1899

Zostaje przyjęty do nowicjatu w Instytucie Księży Misjonarzy Vergini w Neapolu.

Rok 1901

Rozpoczyna naukę.

1 VI 1901

Składa śluby zakonne.

17 VII 1902

Umiera jego ojciec, Raffaele Ruotolo, chorujący już od 1900 roku; przed śmiercią zdąży pojednać się z żoną.

Rok 1903

Zwraca się z prośbą o pozwolenie na wyjazd misyjny do Chin; prośba zostaje odrzucona.

24 VI 1905

Przyjmuje święcenia kapłańskie w Neapolu i nazajutrz odprawia pierwszą Mszę Świętą.

Wrzesień 1905

Z woli przełożonych zaczyna prowadzić zajęcia ze śpiewu gregoriańskiego dla kleryków i zostaje wykładowcą matematyki, historii, geografii oraz języka greckiego w Szkole Apostolskiej Ojców Wincentianów.

3 XI 1906

Jako kierownik duchowy, wraz z ojcem Andreą Volpe, zostaje wysłany do seminarium w Taranto, gdzie spotyka się z wrogością środowiska.

27 IV 1907

Przełożeni przenoszą go do seminarium w Molfetcie na stanowisko nauczyciela śpiewu i kierownika duchowego seminarzystów.

29 X 1907

Zostaje wezwany do Neapolu wskutek nieporozumienia związanego z rzekomym wcieleniem Ducha Świętego. Ojciec przełożony zabrania mu odprawiania Mszy.

30 XI 1907

Święte Oficjum wzywa go na przesłuchanie.

6 XII 1907

Po trzydziestu sześciu dniach od zawieszenia otrzymuje możliwość ponownego odprawiania Mszy Świętej.

11 XII 1907

Poddaje się pierwszemu przesłuchaniu przed Świętym Oficjum.

28 I 1908

Święte Oficjum przesłuchuje go po raz drugi. Otrzymuje zakaz odprawiania Mszy Świętej oraz spowiadania się i przyjmowania Komunii.

13 II 1908

Otrzymuje pozwolenie spowiadania się i przyjmowania Komunii.

13 IV 1908

Przełożeni wzywają go do Neapolu.

10 V 1908

Zostaje wydalony ze Wspólnoty Księży Misjonarzy i wraca do rodziny mieszkającej w Neapolu przy Largo dei Miracoli 20.

24 IX 1908

Zostaje zadenuncjowany na komisariacie przez matkę i krewnych podejrzewających go o członkostwo w tajnej organizacji.

10 X 1908

Kuzyn Umberto oferuje mu pracę. Ks. Dolindo przyjmuje propozycję z braku innych środków utrzymania.

Czerwiec-lipiec 1909

W swoim liście deklaruje pełne posłuszeństwo Świętemu Oficjum.

Wrzesień 1909

Udaje się do Rzymu, aby bronić swojej sprawy.

26 IX 1909

Spotyka ojca Germano di san Stanislao, pasjonistę, spowiednika św. Gemmy Galgani.

4 X 1909

Ks. biskup Mazzella, arcybiskup Rossano Calabro, deklaruje chęć przyjęcia go w swojej diecezji.

19 X 1909

Przybywa do Rossano Calabro, gdzie zostaje przyjęty przez arcybiskupa Mazzellę.

9 VI 1910

Za pozwoleniem swojego spowiednika i ojca Andrei Volpe, przełożonego oraz kierownika duchowego, składa Jezusowi ofiarę z siebie.

19 VI 1910

Składa ślub odprawiania Mszy Świętej bez przyjmowania ofiary pieniężnej.

8 VIII 1910

Po zawieszeniu trwającym dwa lata sześć miesięcy i jedenaście dni (od 28 I 1908 do 8 VIII 1910) może ponownie odprawiać Mszę Świętą.

13 I 1911

Udaje się do Rzymu z nadzieją na audiencję u papieża Piusa X.

25 II 1911

Przekazuje ks. Bressano, sekretarzowi Piusa X, zapieczętowaną kopertę zawierającą jego pisma oraz list do papieża, w którym dokładnie wyjaśnia swoje doświadczenia przeżywane od ponad dwóch lat: „Jestem porwany przez Jezusa i odczuwam natchnienie do pisania tego, co przekazuję zapieczętowane Waszej Świątobliwości”.

15 III 1911

Dekretem Świętego Oficjum, razem z księżmi Volpe, Valentino i Riottą, zostaje uznany za trwale niezdolnego do spowiadania, głoszenia homilii i prowadzenia kierownictwa duchowego („zostaną przywróceni do odprawiania Mszy jedynie po uprzednim wyrzeczeniu się błędów...”), jednak kontynuuje pracę apostolską, ponieważ nie został powiadomiony o decyzji Oficjum.

20-26 III 1911

Przebywa w Neapolu.

27 III 1911

Powraca do Rossano Calabro.

8 IV 1911

Otrzymuje od arcybiskupa Mazzelli pełną możliwość sprawowania kapłańskiej posługi i tym samym zaczyna się jego apostolstwo w różnych miejscowościach diecezji.

26 XI 1911

Arcybiskup Mazzella przekazuje mu dekret potępiający.

27 XI 1911

Ks. Dolindo podpisuje i wysyła do Świętego Oficjum akt posłuszeństwa.

28 XI 1911

Zostaje zawieszony w odprawianiu Mszy Świętej po raz trzeci

(28 XI 1911-6 XII 1911).

15 XII 1911

Podpisuje nowy akt wyrzeczenia się błędów i wysyła go do Świętego Oficjum.

17 XII 1911

Arcybiskup Mazzella otrzymuje z Rzymu nakaz usunięcia go ze swojej diecezji. Ks. Dolindo pisze do kardynała Rampolli, prosząc o przywrócenie mu możliwości sprawowania posługi.

27 XII 1911

Kardynał Rampolla w odpowiedzi sugeruje mu udanie się do Rzymu.

2 I 1912

Po audiencji u Świętego Oficjum zostaje osadzony w San Martino w Macao.

26 I 1912

Spotyka się na audiencji z Piusem X.

5 II 1912

Święte Oficjum pozwala mu wrócić do rodziny oraz odprawiać Mszę Świętą, dodając, że Piusowi X „nie spodobał się ślub złożony przez wspomnianego kapłana Ruotolo, dotyczący odprawiania Mszy bez przyjmowania ofiar pieniężnych”.

6 II 1912

Powraca do Neapolu.

15 II 1912

Składa krótką wizytę w Rossano.

9 IV 1912

Składa Jezusowi ślub troszczenia się ze wszystkich sił o rehabilitację kobiety.

15 V 1912

Otrzymuje od kardynała Rampolli dekret umożliwiający ponowne wygłaszanie homilii, pod warunkiem każdorazowego wystąpienia z prośbą do Kurii.

1 II 1913

Rozpoczyna posługę apostolską wśród chorych w szpitalach Neapolu.

Styczeń 1914

Zaczyna apostolat obrazków w kościele Regina Paradisi.

25 VIII 1914

Jego brat Ausilio przyjmuje święcenia kapłańskie i następnego dnia odprawia swoją pierwszą Mszę w kościele Santa Maria del Soccorso a Capodimonte.

16 XII 1914

Rozpoczyna apostolat kazań do „zbłąkanych kobiet” w szpitalu Ospedale della Pace przy via Tribunali w Neapolu.

27 XII 1914

Poprzez staruszkę Peppinę Molaro, słuchającą jego kazań w kościele Regina Paradisi, poznaje rodzinę La Rovere, która pomoże mu w tworzeniu Dzieła Boga.

Rok 1915

Zostaje promotorem apostolatu świeckich, rozpoczynając dzieło Apostolatu Druku.

4 IX 1916

W domu rodziny La Rovere ruszają spotkania Szkoły religii dla pierwszej grupy jego Apostolatu Druku.

4 XI 1916

Rozpoczyna głoszenie katechez w kościele Cesarea w Neapolu.

3 IV 1917

Zostaje wydana Doktryna Katolicka, w której zostały zebrane jego katechezy dla dzieci głoszone w kościele Cesarea.

31 VII 1917

Rozpoczyna apostolstwo w dzielnicy San Francesco ai Romani w Sant’Anastasia (Neapol), na zaproszenie proboszcza, ks. Giuseppego Castiello.

28 IX 1917

Ukazuje się Życie Jezusa, będące opracowaniem jego kazań głoszonych w kościele San Gennaro w Neapolu.

1 I 1918

Biskup Noli upoważnia go do odprawiania dwóch Mszy dziennie w kościele San Francesco ai Romani.

Rok 1918

Zostaje oskarżony o kłamstwo, niebezpieczne fantazje, wywrotowe szaleństwo, próbę stworzenia heretyckiej sekty.

14 VIII 1918

Z Kurii neapolitańskiej wychodzi nakaz zaprzestania głoszenia przez niego kazań i ipso facto rozwiązania Szkoły religii. U stóp Jezusa Sakramentalnego w kościele Vertecoeli ks. Dolindo ofiaruje Bogu to wielkie poświęcenie.

3 IX 1918

Biskup Noli pozwala mu nadal wygłaszać kazania w swojej diecezji.

22 X 1918

Święte Oficjum zwraca się z prośbą do biskupa Noli, aby zakazał mu głoszenia kazań.

6 XI 1920

Zostaje tercjarzem franciszkańskim w kościele Santa Chiara w Neapolu.

Styczeń 1921

Na krótko przed podróżą do Rzymu składa ślub zawierzenia Woli Bożej.

6 II 1921

Udaje się do Rzymu na przesłuchanie w Świętym Oficjum; pozostaje tam aż do 30 grudnia, goszczony przez ojców pasjonistów przy Świętych Schodach.

4 III 1921

Zostaje zawieszony w odprawianiu Mszy Świętej.

31 XII 1921

Wraca do Neapolu, upokorzony, zagubiony, pozbawiony możliwości odprawiania Mszy Świętej oraz pełnienia jakiejkolwiek kapłańskiej posługi.

8 I 1923

Na polecenie spowiednika rozpoczyna pisanie autobiografii, którą zatytułuje: Historia mojego życia w planie wielkiego miłosierdzia Bożego.

Rok 1925

Pomagając pewnemu kapłanowi przeżywającemu kryzys, używa metody patrystycznej do wyjaśniania Pisma Świętego. Po uporządkowaniu notatek z tych spotkań, wysyła je do biskupów. Giovanni Sanna, biskup Graviny, ocenia je pozytywnie i zachęca go do ukończenia dzieła oraz jego publikacji. Ks. Dolindo rozpoczyna potężną pracę nad Komentarzem do Pisma Świętego.

2 I 1926

Umiera jego matka, Silvia Valle.

1929-1930

Publikuje pierwsze tomy Komentarza do Pisma Świętego pod pseudonimem Dain Cohenel, co oznacza Dolindo, nicość, kapłan Boga.

1932

Pojawiają się pierwsze oznaki wrogości wobec jego Komentarza do Pisma Świętego.

18 VIII 1934

Publikacja jego Komentarza do Księgi Hioba zostaje zablokowana i przekazana dwóm recenzentom.

Rok 1936

W następstwie pozytywnej opinii recenzentów zostaje opublikowana Księga Hioba – IX tom jego Komentarza do Pisma Świętego.

21 V 1937

Przed ponownym uzyskaniem możliwości odprawiania Mszy Świętej, z nakazu Świętego Oficjum, przechodzi badanie psychiatryczne.

17 VII 1937

Zostaje przywrócony do odprawiania Mszy Świętej.

18-20 VII 1937

Odprawia Msze Święte w kościele Santa Teresa al Museo.

21 XII 1937

Otrzymuje propozycję pełnienia funkcji hebdomadariusza w katedrze neapolitańskiej, lecz z niej rezygnuje.

14 XI 1940

Święte Oficjum potępia jego Komentarz do Pisma Świętego. Dekret zostaje opublikowany na łamach „L’Osservatore Romano” 24 listopada.

14 IV 1942

Rozpoczyna kapłański apostolat w kościele San Giuseppe dei Vecchi, gdzie ks. Elio pełni funkcję proboszcza. Będzie odprawiał Msze Święte w tym kościele aż do 31 X 1960 roku.

13 II 1952

Umiera jego brat, ks. Elio.

11 VI 1952

Umiera jego wielki przyjaciel i obrońca, kardynał Alessio Ascalesi.

Jesień 1958

Udaje się do San Giovanni Rotondo, by spotkać ojca Pio z Pietrelciny. Kiedy prosi o błogosławieństwo, o. Pio obejmuje go i mówi: „Jesteś łasy na błogosławieństwa, ciągle o nie prosisz… W twej duszy mieszka Raj. Zawsze tam był, jest i będzie na wieki!”.

1 XI 1960

Udar mózgu powoduje paraliż lewej strony jego ciała.

19 IV 1961

W opinii świętości umiera Giuseppe Palatucci, biskup Kampanii, który wspierał go podczas wielu bolesnych dni cierpienia i niezrozumienia.

8 XII 1965

W wieku osiemdziesięciu trzech lat rozpoczyna pisanie ogromnego dzieła na temat Madonny, pod tytułem: Maryja Niepokalana Matka Boga i nasza Matka, opublikowanego w całości w 2013 roku.

26 VI 1965

Świętuje 60-lecie święceń kapłańskich.

19 XI 1970

Po trzech dniach zapalenia płuc wydaje w pokoju ostatnie tchnienie. Zostaje pochowany na cmentarzu Poggioreale.

12 X 1974

Jego doczesne szczątki zostają przeniesione z Poggioreale do kościoła Immacolata di Lourdes e San Giuseppe, gdzie spoczywają po dziś dzień.

PROLOG

Wszystko Boga, nic stworzeń

 

Pan jest władcą swoich stworzeń i posługuje się nimi według upodobania, zgodnie z tajemniczymi zamysłami Jego nieskończonej Opatrzności.

Wszystkie stworzenia bezrozumne podlegają nieomylnym prawom, które nimi rządzą; stworzenia rozumne posiadają wspaniały dar wolności, uzdalniający je do wzniesienia się nawet ponad własną naturę, kiedy wolność oddaje się Bogu i pozwala prowadzić Jego światłu i łasce. Stworzenie rozumne jest jak płyn przyjmujący kształt naczynia, w którym się znajduje. Jeśli trwa w Bogu, staje się odbiciem Jego wielkości; jeśli powierza się Bogu, On je wynosi i nim się posługuje, czyniąc przejrzystym zwierciadłem, w którym odbijają się promienie Boskiej chwały. Jeśli stworzenie – które jest wolne – pozostaje całkowicie skoncentrowane na sobie, spada we wzburzoną otchłań swej nicości; najpierw staje się niewolnikiem własnej nędzy, własnego ciała, a potem gubi się w tej mrocznej pustce, jaką jest wieczne potępienie. Prawdziwy sekret wielkości stworzenia polega na świętej pokorze, która je unicestwia, odrywa od niego samego i zanurza w Bogu.

Każda dusza posiada interesującą osobistą historię, w której niezmiennie jaśnieje ta podstawowa prawda: wszystko Boga, nic stworzenia. Lecz istnieją pewne dusze wybrane przez Boga, w których On igra, działa, otacza się chwałą. Bóg pragnie ujawnić swe Boskie działanie w tych duszach, aby inne dusze zostały do Niego przyciągnięte.

Każda dusza ma szczególną misję oddawania chwały Bogu, lecz ja uważam, że żadna nie wychwala Go doskonalej niż dusza ukazująca całą sobą wielkość miłosierdzia Bożego oraz ogrom swej ludzkiej nędzy. Ten właśnie kontrast najwyraźniej uwydatnia wielkość Boga i nicość stworzenia.

 

Nie jestem świętym

 

Posłuszny poleceniu opisania historii mojej duszy oraz tego, co jest z nią związane, po pierwsze wyjaśniam jej podstawowe założenie: nie jestem świętym, nie jestem szlachetną duszą, cnotliwą, pełną dobrych skłonności, wybranych cnót; jestem raczej skupiskiem wszelkiej ludzkiej nędzy, jestem żywym pomnikiem miłosierdzia Bożego. Pan wiele przeze mnie zdziałał, aby otworzyć ludzkie serca na bezgraniczną ufność w Jego miłosierdzie.

Jestem przekonany, że nie istnieje zło, którego nie dałoby się znaleźć w mojej duszy, i bardzo się przez to uniżam przed Jego nieskończonym majestatem. Pan użył tego zbiorowiska nędzy, aby ją przezwyciężyć, i przemienił mnie jakby w żyjący szpital, w którym zbierają się wszystkie choroby i gdzie są zwalczane wszelkie infekcje. Stał się gospodarzem mojej duszy, do której spływały i nadal spływają wszystkie nędze, aby je unicestwić, przemienić, aby przez nie rozbłysły Jego miłosierdzie i chwała. Wszedł do mojej duszy nie jak do ogrodu lilii, aby w nim odpocząć, lecz aby stoczyć ciężką bitwę [...]. Przeprowadził mnie przez wszystkie stany życia duchowego i fizycznego, o czym opowie ta historia; oczyścił kloakę nieczystości, przetkał pokorą rynsztok pychy, uczynił stertę słabości siłą, skupisko tchórzostwa szlachetnością, masę surowości słodyczą, huragan nerwów spokojem [...].

On przemienił w duchowe to wszystko, co całe było przesiąknięte materią i zmysłami [...]. On ożywił to wszystko, co było martwe. Nie jestem świętym, ponieważ Bóg rozkoszuje się świętymi – jestem ubogim narzędziem w Jego rękach, głosem wołającego na pustyni, nie żebym sam potrafił wołać, ale dlatego, że to On woła poprzez moją nicość. Przyznaję, że pisałem tę skomplikowaną historię z ogromną niechęcią i wielkim trudem, lecz jeszcze raz chcę być posłuszny Bogu1 i ukazać Jego chwałę, odsłaniając przy tym własną nicość.

Opiszę całą prawdę, co uroczyście przysięgam na błogosławione Serce Jezusa, który tak bardzo mnie umiłował; prawdę wyrażoną prostymi słowami, bez przemilczeń. Ufam tylko Jezusowi i mam nadzieję, że On sam wspomoże mnie w tym trudnym zadaniu.

Ta praca jest pożyteczna również z ludzkiego punktu widzenia, w sensie psychologicznym, i może pomóc pewnym duszom w ich doświadczaniu życia. Niech Pan mi wybaczy i mnie wspomaga.

 

Neapol, 9 stycznia 1923 r.

 

Kapłan Dolindo Ruotolo

ROZDZIAŁ 1. NARODZINY. DZIECIŃSTWO. PIERWSZE DOŚWIADCZENIA

1. Rodzice

Mój ojciec był synem krawca, moja matka szlachcianką

1. W chwili zawarcia związku małżeńskiego moi rodzice pochodzili z odmiennych warstw społecznych.

Mój ojciec, Raffaele Ruotolo, był synem krawca o imieniu Gregorio, pochodzącym z Casalnuovo, gdzie nazwisko Ruotolo jest bardzo powszechne. Jako jedyny z rodzeństwa otrzymał wykształcenie, a ponieważ był bardzo zdolny, ukończył najpierw studia matematyczne, a potem inżynierię. Pozostali bracia zajęli się sztuką: Pietro otwarł małą pasmanterię przy via Corsea 92, gdzie pracowałem jako sprzedawca, o czym opowiem dalej; Michele oraz Pasquale byli krawcami, Gabriele był impresariem teatralnym.

Moja matka, Silvia Valle, pochodziła natomiast z rodziny szlacheckiej. Ze strony matki była spokrewniona ze szlachecką gałęzią rodu Spinola, a ze strony ojca wywodziła się z rodu książąt Aragońskich. Jej rodzina w postaci dalszych krewnych składała się z autentycznej szlachty, hrabiów, baronów itd., którzy następnie prawie wszyscy popadli w ubóstwo. Ostatni żyjący Valle2, Carlo, przebywa w przytułku San Gennaro dla ubogich.

Moja mama wyszła za mąż po śmierci swojego ojca. Wuj Tommaso, brat mamy, uczęszczał na uniwersytet razem z moim ojcem; to przez niego poznali się rodzice, a mama wyszła za tatę, ponieważ był bardzo porządnym i religijnym młodzieńcem. Dziadek ze strony ojca starał się wychowywać swoich synów po chrześcijańsku; wieczorami zasiadali do czytania fragmentu Ewangelii, Dziejów Apostolskich oraz Żywotów świętych. Wszyscy przyjmowali Sakramenty i prowadzili przykładne życie.

Tata za młodu praktykował różne umartwienia, jak zapewniała nas mama, klęcząc podczas Różańca na ziarnach kukurydzy albo modląc się twarzą do ziemi, z ziarnami kukurydzy pod czołem. Moja mama wyszła za niego ze względu na tę wzorową pobożność. Jednakże znaczne różnice pochodzenia oraz charakteru sprawiły, że ich związek miał stać się wkrótce przyczyną obopólnych cierpień i goryczy.

 

2. Mój tata był nerwowy. Jako jedyny z rodziny, któremu udało się osiągnąć wyższy status, był traktowany niczym pan i władca, co przyczyniło się do wyostrzenia uciążliwych cech jego charakteru. Ta jego przesadna nerwowość mogła być nawet odziedziczona.

W celu zdyskredytowania mojej osoby rozsiewano plotki, jakobym odziedziczył szaleństwo. To nieprawda; mogłem najwyżej odziedziczyć tępotę, lecz nie chorobę umysłową. Dziadek ze strony ojca umarł otępiały, z postępującym paraliżem, ale nie oszalały; mój tata umarł na tę samą chorobę, podobnie jak on otępiały. Wydaje mi się, że również wujek ze strony ojca zmarł na to samo. Pan pragnął ukazać, że to, co we mnie zdziałał, nie było konsekwencją moich zdolności ani wynikiem szaleństwa. Jeśli jest we mnie jakaś cecha charakterystyczna, jakiś atawizm, który przejąłem, to raczej głupota, czyli to, co najmniej mogło się przydać Panu w Jego działaniu.

Mój tata, jako osoba nerwowa i wychowana w rodzinie, w której żyło się z pracy, był bardzo „oszczędny”, co niekiedy graniczyło ze skąpstwem. Krewni do dziś wspominają, że mając kilka granów3, które dziadek rozdawał dzieciom co tydzień, potrafił uzbierać dwadzieścia pięć srebrnych monet4. Mojego tatę cechowała pewna ograniczoność, kontrastująca z charakterem i wychowaniem mamy.

 

3. Moja matka była szlachcianką, dorastającą w wytwornym otoczeniu ze służbą w liberii do dyspozycji. Jej wujkowie i ciotki służyli na dworze króla Neapolu. Jeden z jej wujków, kapłan Francesco Valle, był kapelanem króla Ferdynanda Burbona. Odznaczał się dziecięcą wręcz naiwnością, subtelną czystością. Jej ojciec, również bardzo religijny i pobożny, uczył ją umiarkowania. Dziadek ze strony mamy, będąc wdowcem, ożenił się powtórnie. Z pierwszego małżeństwa miał dwójkę dzieci: Francesca i Marię Chiarę, która była mniszką w klasztorze Santa Margherita w Fonseca, tutaj, w Neapolu. Zaś z drugiego małżeństwa miał: moją matkę Silvię, Teresę, Aristide, Tommaso i Annę. Mój dziadek odznaczał się pełną wiary pobożnością, choć uważam, że brakowało jej fundamentu solidnych cnót. Tę żywą wiarę przekazał również dzieciom, a szczególnie mojej mamie [...].

 

4. Jak wyczytałem z aktu małżeństwa, moja matka wyszła za mąż za tatę 23 września 1873 roku, w kościele San Domenico Soriano na placu Dantego, w drugiej kaplicy na lewo od wejścia.

Tata jako profesor matematyki nie mieszkał na stałe w Neapolu, musiał sporo podróżować, pełnił funkcję dyrektora technikum w Marsali, profesora w Treni, Viterbo itd. Mama niechętnie za nim jeździła, ponieważ zawsze przebywała zamknięta w domu i nie przywykła do podróżowania po świecie. Tata kazał jej prowadzić bardzo oszczędne życie, ponieważ chciał zebrać pieniądze na zakup nieruchomości. [...]

2. Narodziny i dzieciństwo

Urodziłem się 6 października 1882 roku i nadano mi imię Dolindo

1. Moi rodzice mieli jedenaścioro dzieci: Marię, Giuseppinę (zmarłą w wieku kilku miesięcy), Cristinę, Elia, mnie, Biancę, Ausilia, Natalię i Consilię (bliźniaczki, z których pierwsza zmarła w wieku trzech i pół miesiąca, druga w wieku osiemnastu miesięcy), Emmę i Eucaria. Ja byłem piątym dzieckiem i urodziłem się w piątek, 6 października 1882 roku. Było to święto św. Marii Franciszki od Pięciu Ran oraz siedemsetletnia rocznica urodzin św. Franciszka z Asyżu. Otrzymałem imiona Dolindo Franciszek Józef.

Mój tata miał zwyczaj nadawania swoim dzieciom imion o specjalnym znaczeniu, które [to imiona] często sam wymyślał – po śmierci Giuseppiny nadawał każdemu dziecku imię [związane z] Jezusem albo Maryją. Moje imię, Dolindo, oznacza „ból”; to on je wymyślił, a gdy miałem czternaście lat, przyznał, że nadał mi je wiedziony dziwną intuicją. Mówił: „Mam wrażenie, że nie zostaniesz zwyczajnym księdzem, lecz apostołem, i czuję, że nie bez powodu tak okrutnie się z tobą obchodziłem w dzieciństwie”. Przemienił mnie w ucieleśnienie „bólu”, o czym opowiem później. Zostałem ochrzczony jedenastego dnia tego samego miesiąca.

Pierwsze doświadczenia i cierpienia

2. Matka opowiadała mi, że w pierwszych miesiącach życia wyglądałem tak ślicznie i spokojnie, że ludzie schodzili się oglądać mnie jak cudowne zjawisko. Miałem złote kręcone włosy, okrągłą twarzyczkę, białą i zaróżowioną, urocze spojrzenie. Bardzo mnie kochała, a ja byłem do niej niesamowicie przywiązany. Pamiętam, że zawsze byłem blisko niej, szczególnie kiedy się modliła. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak się modlić, ale lubiłem przebywać w jej pobliżu.

Mama opowiadała mi, że kiedy szła do kościoła, aby przyjąć Komunię Świętą, czekałem na nią w domu przy drzwiach i całowałem ją na przywitanie; ona zbliżała do mnie usta, aby przekazać mi oddech Jezusa Sakramentalnego, którego dopiero co przyjęła do serca, a ja myślę, że to dlatego z taką niecierpliwością jej wyczekiwałem5. [...]

 

3. Tymczasem wcześnie zaczęły się moje pierwsze ciężkie doświadczenia i cierpienia. Miałem jedenaście miesięcy – jak opowiadała mi mama – gdy na dłoniach pokazały mi się dwie czerwone plamy, w środku na wierzchu dłoni. Z początku wydawało się, że to nic poważnego; potem wezwano chirurga, doktora Fabianiego, który musiał poddać mnie bolesnej operacji – przebił na wylot prawą dłoń i wydobył spróchniałą kość, a lewą dłoń naciął w trzech miejscach. Miałem jedenaście miesięcy i pamiętam tę operację jak przez mgłę. Przypominam sobie, że ktoś mnie trzymał na rękach, blisko balkonu; tą osobą była babcia ze strony mamy, która zmarła na cholerę w 1884 roku. Pamiętam, że płakałem, a mój brat Elio podglądał tę scenę z pokoju obok, zmartwiony czy raczej wściekły na lekarza, który zadawał mi tak wielki ból.

Po tym zabiegu przeszedłem kolejny, na prawym policzku. Pod policzkiem pojawił się nowotwór, a ponieważ zajął również węzły chłonne, musiałem poddać się jeszcze bardziej bolesnej operacji. Zupełnie mnie to wycieńczyło; byłem spokojny, nie płakałem, ale od rana do wieczora przesiadywałem w fotelu, z głową wspartą na lewym ramieniu, bo nie miałem siły utrzymać jej w górze. O tym szczególe opowiedziała mi kuzynka, Clorinda Ruotolo, po mężu Orgera, która często przychodziła do domu i bardzo mi współczuła, widząc, jak w spokoju znosiłem to cierpienie i nikomu nie przeszkadzałem.

Zawsze dziękowałem Panu, że już w pierwszych miesiącach życia właściwie przypadkowo otrzymałem znaki Jego Męki na dłoniach oraz znak krwawiącego policzka, który On otrzymał od sługi Najwyższego Kapłana. Choć te blizny były wynikiem choroby, na zawsze pozostały mi drogie, noszę je do tej pory i zachowam aż do śmierci.

I tak rozpoczęło się moje życie cierpienia, które z czasem miało wzrastać, włączając mnie w umiłowane cierpienie Jezusa Chrystusa.

I ogłaszałem: „Będę kapłanem”

4. Oto jedyne wspomnienia z mojego dzieciństwa. Mieszkaliśmy przy via Santa Chiara 24, pierwsze piętro po prawej. Kiedy mama wstawała rano, około czwartej, wstawałem z nią i byłem przy niej, kiedy modliła się podczas parzenia kawy. Byłem tak mały, że głową nie dosięgałem do pieca. Pamiętam, że w wieku trzech albo najwyżej czterech lat, stając na kolanach mamy, ogłaszałem: „Będę kapłanem...”.

Pamiętam, że kochałem samotność, choć byłem bardzo żywy. Pociągała mnie przyroda, a przede wszystkim słońce. Kiedy promienie słoneczne wpadały do pokoju, przepełniała mnie radość, siadałem na podłodze i czułem, jak moja dusza napełnia się Bogiem. Nie umiałem jeszcze wtedy się modlić i pamiętam, że doznawałem wewnętrznego ukojenia, spokoju, który sprawiał, że trwałem nieruchomo i myślałem o Bogu.

Słońce – moja dziecięca fascynacja

Moja fascynacja słońcem pewnego razu spowodowała upadek z wysokich schodów. Byliśmy na wakacjach w Secondigliano, wiosce nieopodal Neapolu. Domek miał kuchnię na zewnątrz wejścia. To był rok 1886, miałem około czterech lat. Jak tylko wzeszło słońce, wyszedłem przez drzwi domu, żeby zobaczyć je w kuchni. Niefortunnie postawiłem stopę i stoczyłem się po całej długości schodów. Mama się przestraszyła, ale nic mi się nie stało. Pamiętam, że kiedy mnie położyła do łóżka, do pokoju wleciał ptaszek… Pochłonięty przyglądaniem się ptaszkowi po raz pierwszy z bliska, całkiem zapomniałem o upadku.

Byłem jeszcze niewinny, gdy usypiając siostrzyczkę, śpiewałem Jezusowi

Byłem jeszcze niewinny, nadzwyczaj żywiołowy; pociągała mnie Męka Jezusa i starałem się już wtedy śpiewać Jezusowi umęczonemu, kołysząc moją młodszą siostrę o imieniu Bianca. Jest o trzy lata młodsza ode mnie, czyli w tym czasie ja mogłem mieć najwyżej pięć.

Obok łóżeczka, a właściwie kołyski, wisiał obraz św. Alfonsa Liguoriego, który mi się podobał i, nie wiedzieć czemu, przypominał mi Mękę Jezusa. Wtedy starałem się śpiewać umęczonemu Jezusowi piosenki, które sam układałem. Sens tych wersów, z których pamiętam tylko kilka, był następujący: wspominałem Mękę Jezusa i błagałem, aby nie wołać… Filistyna, który, jak sądziłem, miał zwiększyć Jego cierpienia.

Oto dwa pierwsze wersy mojej piosenki: Jego męczeństwo tych Żydów wina/ Nie, nie wołajcie tu Filistyna...; już nie pamiętam pozostałych [...].

Dziecięce wybryki

Z tego okresu pamiętam również dziecięce wybryki. Pewnego ranka podszedłem do lustra szafy, w którym odbijało się łóżko mamy i pomyślałem… że to inny pokój. Postanowiłem je rozbić, aby tam się dostać; na szczęście tego nie zrobiłem.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem na niebie księżyc, byłem tak zdumiony, że pobiegłem do taty i wybełkotałem: A lu’ fo’ ‘u balcon, to znaczy: „Księżyc na balkonie, z tej strony domu”. Tata mnie nie zrozumiał i przestraszył się, że to złodzieje, za co o mało nie spuścił mi lania. Kiedy w domu nazywali mnie głupkiem i chcieli opisać moją głupotę, powtarzali przysłowiowe: A lu’ fo’ ‘u balcon… Prawdziwe wybryki demaskujące moją duszę miały miejsce później i opowiem o nich dalej.

Pamiętam do dzisiaj śmierć świątobliwego kapłana, Marco Pezzelliego, zmarłego w Secondigliano w 1887 roku, jeśli dobrze sobie przypominam. Umarł w opinii świętości, niesiono go przez wioskę w otwartej trumnie; w dłoniach trzymał przywiązany kielich. Był bardzo piękny. Widząc płaczących ludzi, sam też płakałem. Ten kapłan był spowiednikiem mamy. Pamiętam, że w domu opowiadano o jego umartwieniach. Znaleziono na nim metalowe włosiennice, nosił gwoździe w butach itd. Słuchałem tych opowieści z bijącym sercem; budziły we mnie pragnienie naśladowania go. Dzieci prowadzą o wiele bardziej aktywne życie wewnętrzne, niż się sądzi, i prawdziwym przestępstwem jest rozmawianie przy nich o rzeczach, które mogą wyrządzić im krzywdę. Te rzeczy pozostawiają w nich ślad jak kształt odciśnięty w kawałku wosku.

Pamiętam jeszcze, że w 1888 roku dziwiły mnie te trzy ósemki koło siebie.

Wspomnienie z okresu dzieciństwa, będącego okresem mojej niewinności, sięga wieku sześciu lat. Mama zabierała mnie do kościoła, gdy tylko mogła. Moją rozrywką było… zbieranie karteczek z kalendarza, zrywanych przez mamę wieczorem. Zawsze przebywałem blisko mamy, niewiele bawiłem się z rodzeństwem. Mama dawała mi kostkę cukru w nagrodę za pomoc. Ja przymilnym głosem mówiłem do niej: „Moja mamo, osiołku, koniku, nosisz klucze w kieszeni”. Znałem tylko osła i konia, które widziałem na ulicy, i nazywanie jej w ten sposób wydawało mi się czymś uroczym; pamiętam też klucze noszone w kieszeni, ponieważ służyły do otwierania kredensu z cukrem, którego dostawałem parę kostek.

Pamiętam też, że któregoś dnia tata obciął mi złote pukle, akurat kiedy mama wyszła na Mszę. Po powrocie na widok mojej fryzury zaniemówiła, a potem powiedziała z płaczem, że chce swojego synka z powrotem, bo to obcięcie mnie oszpeciło. Potem zazdrośnie strzegła tych pukli przez długi czas.

 

5. Podsumowując ten pierwszy okres mojego życia, warto podkreślić następujące elementy:

1) Jeśli nie liczyć pewnego rodzaju skupienia w Bogu, którego doświadczałem, moje dzieciństwo nie odznaczało się niczym nadzwyczajnym.

2) Pan zechciał, być może nieprzypadkowo, abym ze strony ojca pochodził z ludu, zaś ze strony matki ze szlachty.

3) W dzieciństwie nie otrzymałem żadnego religijnego wychowania, z wyjątkiem odmawiania modlitw z mamą. Środowisko rodzinne nie miało w sobie nic mistycznego ani ascetycznego; było to przeciętnie pobożne otoczenie, może nawet dosyć powierzchownie religijne.

4) Mój pierwszy kontakt z Jezusem Sakramentalnym był pośredni, ponieważ mama po przyjęciu Jezusa zbliżała do mnie usta, jakby chciała przekazać mi coś z Komunii.

5) Moje dzieciństwo upływało spokojnie, ponieważ siostry chodziły do szkoły, a ja prawie zawsze zostawałem sam z mamą.

W tym okresie nie rozumiałem jeszcze sporów zachodzących między mamą a tatą.

ROZDZIAŁ 2. PIERWSZY OKRES DZIECIŃSTWA: DZIKIE ŻYCIE

1. Życie w rodzinie

To był dom biedoty

1. Podzielę moje dzieciństwo na kilka okresów, ponieważ było jedną wielką udręką i w nim ukazała się moja przepełniona nędzą dusza. Do dziś z wielkim bólem wspominam, jak obrażałem Pana, choć może nieświadomie. Niektóre grzechy przyprawiają mnie o zawrót głowy. Myślę o cierpieniu zadanym Jezusowi w wieku, w którym powinienem był Go jedynie kochać.

Właściwe naświetlenie tego okresu wymaga zatrzymania się dłużej nad moim domowym otoczeniem.

Mieszkaliśmy wtedy przy via Santa Chiara 24, na pierwszym piętrze. Dom był raczej skromny – niskie wejście z podłogą z lastryka. Pokoik służący jako gabinet, wąski, ciasny, z podłogą pomalowaną na biało i brązowymi rogami. Ciemne przejście z otworem studni, którego się bałem. Pokoik z oknem na pobliską kamienicę, salonik i pokój mamy, gdzie stały kołyska oraz wojskowe łóżko polowe dla naszej dwójki, Elia i mnie.

To był dom biedoty, w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa. Jedzenie wydzielano w taki sposób, że umieraliśmy z głodu. Kiedy piekarz przywoził małą porcję chleba, rzucaliśmy się na nią, żeby wyjadać okruszki. Pamiętam, że aby choć trochę oszukać głód, wygrzebywałem resztki zieleniny ze śmieci: głąby kopru, liście rzodkiewek i tym podobne, i robiłem z nich… sałatkę. Miałem trochę oliwy zmieszanej z octem, którą przechowywałem w pustej rączce rondla z Marsylii; używałem tego sosu do przyprawiania sałatki, a potem strząsałem ledwo skropione liście i łodyżki, aby zaoszczędzić go na następny raz.

Nie wiedzieliśmy, co znaczą zimowe ubrania, a tata był w tej kwestii tak nieustępliwy, że często kłócił się z mamą. Chodziliśmy zawsze w dziurawych butach albo musieliśmy przyzwyczaić się do noszenia zużytych butów taty. Trudno było się w nich poruszać i nie chroniły przed zimnem [...].

Ojcowska surowość

2. Tata był kłębkiem nerwów i bił nas za byle drobiazg. Okładał nas po wychudzonych ciałkach łodygą kopru. Tata przerażał nas do tego stopnia, że na dźwięk dzwonka do drzwi Elio i ja uciekaliśmy, żeby się schować. Ja byłem tak mały, że mieściłem się nawet w jednej z bocznych półek biurka, w której siedziałem skulony6 [...].

Jak nauczyłem się pisać i czytać

3. Biedny tata postępował w dobrej wierze; sądził, że odpowiednio wychowuje swoje dzieci. Jeśli już muszę napisać o nim coś przykrego, zawsze błogosławię jego pamięć i dostrzegam, że nieświadomie wymierzał mi karę za wszystkie grzechy. Niech Pan przyjmie go do swej chwały, teraz gdy od jego śmierci minęło dwadzieścia jeden lat.

Nie posłał mnie do szkoły podstawowej, o co często sprzeczał się z mamą, która chciała mnie tam zapisać, żebym nie wyrósł na osła; jednak sam też mnie nie uczył. Pamiętam, jak nauczyłem się pisać i czytać. Pewnego dnia tata zawołał mnie, leżąc jeszcze w łóżku; dał mi do ręki elementarz, wyjaśnił litery alfabetu i kazał ćwiczyć samemu. Sam nauczyłem się czytać i pisać; tata kazał mi tylko rysować szlaczki, pod nadzorem jednej z sióstr.

Rodzinny reżim był bardzo surowy. Mieliśmy rozpisany plan dnia jak w internacie. Ja byłem pod opieką mojej siostry Cristiny, a Elio Marii. One nas pilnowały i zadawały nam – nie dysponując metodami ani kompetencjami – krótkie ćwiczenia, nazwijmy je… szkolnymi, ale nie chodziliśmy do szkoły. Tata później je sprawdzał, co zawsze kończyło się potężnym laniem. Oczekiwał, że nauczymy się wszystkiego ze słuchu. Musieliśmy potem recytować to jednej z sióstr, w przeciwnym razie nie dawano nam posiłku. Siostry były dziwnie nieustępliwe, ponieważ obawiały się, że same dostaną od ojca lanie [...].

 

4. Pewnego razu Elio i ja bawiliśmy się na rysunkach inżynierskich w… wojnę, przebijając je metalową końcówką „kulek” do pomiaru gruntu, które były w domu. Kiedy przyszedł tata i odkrył tę dewastację, rozpętało się piekło.

Pewnego razu tata wymierzył mi ciężką karę, kiedy oddzielił mnie od Elia i przez jakiś czas kazał spać samemu w schowku, gdzie znajdowała się kamienna łazienka i przechowywano węgiel. Nocą, zamknięty w środku, przeżywałem dramat. Drżałem ze strachu, leżąc sam na łóżku opartym o umywalkę. Na dodatek czasami kot przychodził zjadać na moim łóżku upolowane myszy, i nawet nie umiem opisać, jak bardzo się bałem.

Wyznam, że ta niespotykana surowość i nieustanne dręczenie, tak niepasujące do okresu dzieciństwa, które upłynęło bez żadnej radości, zrobiły ze mnie kompletnego kretyna. Niczego nie rozumiałem, co stanowiło przejaw wielkiego miłosierdzia Bożego, ponieważ popełniłem wiele grzechów, nie pojmując ich zła, a więc, jak sądzę, nie obrażając ciężko Pana.

Ten okres mojego życia cechowała kompletna duchowa pustka. Byłem otępiały; wyśmiewano się ze mnie i nazywano mnie ‘Tore ‘o scemo7 albo, bardziej łaskawie, A lu’ fo, ‘u balcon. [...]

2. „Grzechy”

Uwolniony od pierwszego grzechu miłosiernym gestem Pana

1. Wkraczałem dopiero w siódmy rok życia; w domu nie panował jeszcze wtedy surowy reżim, o którym mówiłem. Miałem dość bystry umysł, układałem nawet rymowanki. Pamiętam jeden z tych początkowych „poetyckich” utworów, w których miałem zamiar opisać zimę i wyobrażałem sobie zmyślony dialog między gospodarzem a starym sługą. Oto on:

 

Mój staruszku, zerknij na to,

czy jest zima, czy też lato;

zobacz, zobacz, czy w twych oczach

blask kaganka już migocze.

O mój panie, tylem zbadał,

że tu ogień by się nadał…

Niech artysta zdecyduje,

czy ten ogień tu pasuje…

 

Już nie pamiętam „tematów” innych… „poezji”. Ten pierwszy „wiersz” został mi w pamięci, ponieważ w domu się z niego naśmiewali… i śmieją do dzisiaj.

Bystry umysł pozwoliłby mi zrozumieć niegodziwość grzechu. Wtedy to Pan zechciał mnie uwolnić od pierwszego grzechu pewnym miłosiernym gestem.

Byłem sam w kuchni, w domu przy via Santa Chiara. Naszła mnie myśl, by dopuścić się nieprzyzwoitości; to była pokusa czy moja nikczemność? Nie wiem. Zanim ta myśl zagościła we mnie na dobre, usłyszałem głośny dźwięk łańcuchów w kącie kuchni. To był charakterystyczny odgłos, z pewnością nienależący do naturalnego porządku; przeraziłem się i do dzisiaj pamiętam ten strach, nawet podczas pisania przechodzą mnie dreszcze. Zrozumiałem, że ta myśl była niegodziwa, i jej nie posłuchałem. Bez tego ostrzeżenia popełniłbym grzech ciężki. Lecz wiele grzechów odsłoniło w późniejszym czasie moją nieskończoną nędzę.

Bawiliśmy się w… złodziei

Grzechy, które wspominam z największym bólem i z których spowiadam się jeszcze dzisiaj, to kradzieże, kłótnie z braćmi i siostrami, nieprzyzwoitości.

Nie brakło i… kradzieży. Oto i one.

Notorycznie umierając z głodu, bawiliśmy się z bratem w… złodziei. Nie wiem, kto wymyślił tę żałosną zabawę: przebrani w stare ubrania taty, które wlokły się po ziemi, w jego starym cylindrze na głowie… szliśmy kraść. Tym sposobem zniknęło wiele jajek na Wielkanoc. Tata zachodził w głowę, jak to się stało. Gdy odkrył naszą zabawę, wszystko skończyło się solidną porcją kijów. Nigdy nie była równie solidna jak wtedy.

W tamtym czasie z pewnością nie rozumiałem niegodziwości zabawy, której musiałem zostać niemądrze nauczony. Pamiętam jednak, z wielkim żalem, że w pasmanterii w Secondigliano wziąłem drewniane kółko, montowane w małych „wozach” do zabawy dla dzieci, i zabrałem je do domu. Wiedziałem, że źle postępuję, i nawet teraz płaczę z żalu, myśląc o bólu, jaki zadałem Jezusowi; to był mój prawdziwy grzech. Po powrocie do domu próbowałem bawić się tym kółkiem, ale odczuwałem tak wielkie wyrzuty sumienia, że ostatecznie się go pozbyłem. Ten grzech zawsze sprawiał mi wiele cierpienia, i pozostał jak otwarta rana mojego życia, w odróżnieniu od innych. Po tym domyślam się, że inne grzechy popełniałem prawdopodobnie nieświadomie.

Po nierozważnym pytaniu na spowiedzi zamilkłem

2. Kiedy mama zabierała mnie do pierwszych spowiedzi, nie wyznawałem tych grzechów, bo nawet o nich nie myślałem. Pewnego razu spowiednik zadał mi nierozważne pytanie na temat nieczystości – prawie spaliłem się ze wstydu i zamilkłem. Myślałem jednak o sobie jak o świętokradcy i uważam 1898 za rok mojego nawrócenia, kiedy w domu Vergini spowiednik zadał mi pytanie i wyspowiadałem się ze wszystkiego. [...]

W tym okresie mojego życia jeszcze nie rozumiałem niegodziwości zła. Pamiętam, że słysząc po drodze brzydkie słowa, powtarzałem je mamie jako coś dobrego z… uznaniem dla tego, kto je wypowiadał. Kiedy dowiedziałem się, że to brzydkie słowa, słuchałem ich odtąd z żalem. Wspaniale jest pozwolić dzieciom na trwanie w niewinności.

O mój Jezu, wybacz mi, że tak bardzo Cię obrażałem w wieku, w którym powinienem był Cię kochać. Wybacz mi. Teraz, gdy to piszę, zdaję sobie sprawę, jaki koszmar wybrałeś, aby zdziałać wielkie cuda Twego miłosierdzia. Jestem Ci bardzo wdzięczny, że pozwalasz mi tutaj wyznać publicznie moje niegodziwości, i chciałbym gorzko je opłakiwać przez resztę życia!

Myślę, że okrutne traktowanie przez tatę (co również potwierdził mi później sam tata, jak zobaczymy) stanowiło tak naprawdę zasłużoną pokutę za moje grzechy.

W domku dla lalek, wewnątrz szafy przy ścianie, był… Guglielmino

3. Z tego okresu mojego życia pamiętam pewną sytuację, pewien fakt dowodzący, że w dzieciństwie zupełnie nie dawałem wiary bajkom, rzeczom cudownym lub fantastycznym, choć przecież byłem kretynem.

Moja siostra Cristina miała w szafie przy ścianie mały domek dla lalek. Jednak zamiast lalki mieszkała w nim… szmacianka przedstawiająca księdza. Cristina, chcąc nas nabrać, opowiadała, że ta lalka mówi, je, robi potajemnie cudowne rzeczy. Opowiadała nam, maluchom, masę zmyślonych bzdur… Twierdziła, że nocą wspięła się na Wezuwiusza z lalką, którą nazwała Guglielmino. Mój brat Elio wierzył we wszystko, ja natomiast zupełnie w to nie wierzyłem, a ponieważ nie widziałem niczego na własne oczy, rozumiałem, że zmyślała. Moja siostra nazywała mnie przez to „niedowiarkiem”, a mi było przykro słyszeć to przezwisko.

Pewnego razu, po kilku latach tej zabawy, została zmuszona przez spowiednika do wyznania, że to były bajki: Elio popłakał się z żalu, za to ja się ucieszyłem i powiedziałem: „Miałem rację, że nie wierzyłem!”.

Och, dlaczego nie nauczono mnie, jak Cię kochać, o dobry Jezu?

4. Bardzo żałuję, że nikt nie nauczył mnie poznawać i kochać Jezusa. Kazali mi odmawiać modlitwy, odklepywać Różaniec, lecz niczego mi nie tłumaczono. Katechizmu do pierwszej Komunii nauczyłem się mechanicznie jak papuga, nie rozumiejąc ani jednego słowa. A przecież moja dusza w dzieciństwie przeżyła tyle uniesień!

Och, dlaczego nie nauczono mnie, jak Cię kochać, o dobry Jezu? Okazałeś mi wielką łaskę, pozbawiając mnie rozumu, ponieważ przynajmniej byłem tylko głupi. Jestem przekonany, że dzięki prawdziwej formacji mojej duszy stałbym się bardziej wdzięczny Bogu. Lecz w moim domu żyło się awanturami i biciem; brakowało pokoju, miłości, a jedyną troską było pilnowanie, żeby biedny tata znów nie krzyczał.

Mama zabierała nas do kościoła, do konfesjonału, to prawda, ale ja nigdy nie otrzymałem żadnego religijnego wychowania. To była mechaniczna nauka praktyk religijnych, które bardziej przypominały świętoszkowatość niż solidną i autentycznie chrześcijańską pobożność. Bardzo nad tym ubolewam, ponieważ te lata mojego życia były całkowicie puste i naznaczone poważnymi słabościami. Moja tępota, powtarzam, stanowiła wielką łaskę. Tylko w ten sposób Jezus mógł mnie zachować dla siebie, pomimo mojej nędzy. Razem z bratem urządzaliśmy religijne święta, ale to były dziecięce zabawy, bez ducha i życia, co napawa mnie wstydem. Och, gdyby dane mi było poznać moją kochaną Madonnę, Jezusa, wiarę!

I tak przystąpiłem do pierwszej Komunii bardzo późno, w wieku jedenastu lat, nie mając żadnego przygotowania z wyjątkiem katechizmu, którego nauczyłem się sam na pamięć; bez świątecznej oprawy, nie rozumiejąc nawet, że przyjmuję Jezusa. Dlatego wspominam moją pierwszą Komunię i Bierzmowanie z wielkim żalem. To, co powinno być radosnym wydarzeniem, wzbudza jedynie bolesne wspomnienia, tym boleśniejsze, że nie znałem Jezusa. Jak tylko Go poznałem, od razu z całych sił pokochałem, rozpływałem się z miłości do Niego. Pan obdarzył mnie wielką łaską, sprawiając, że byłem otępiały, a jeszcze większą wtedy, gdy zabrał mnie ze środowiska rodzinnego i zamknął w domu Vergini.

Całe zło świata musiało przejść przeze mnie

5. Ten okres mojego dzieciństwa obejmuje czas od około siedmiu lat aż do jedenastu i pół, czyli momentu rozpoczęcia nauki w szkole państwowej. To czas, nad którym wylewam gorzkie łzy, najgorszy w moim życiu. Później, choć nadal byłem ociężały umysłowo, odczuwałem w sobie wiele miłosiernych łask Boga, o czym opowiem dalej. Natomiast w tamtych latach byłem pozostawiony samemu sobie, nie kiełkowało we mnie nic oprócz cierni i roztaczałem odór śmierci.

Czuję, że samym tym okresem tysiąc razy zasłużyłem sobie na piekło, i kolejny raz pytam ze łzami: dlaczego nie dane mi było poznać Jezusa, dlaczego nie pouczono mnie w sprawach Wiary? Być może według Bożego planu miałem doświadczyć życia dzikusów; teraz, gdy to piszę, jestem o tym przekonany, jak On sam mnie zapewnia. Całe zło świata musiało przeze mnie przejść, musiałem wszystkiego doświadczyć, ponieważ Jezus chciał pokonać we mnie wszelkie zło, pozwalając mi dotknąć każdej ludzkiej nędzy, wszystkich nieszczęść świata i dusz. Potrzeba było zatem, żebym doświadczył życia dzikusów, i ten okres był dla mnie dzikim życiem. Nie byłem chłopcem, lecz troglodytą; przepraszam za słownictwo, ale to prawda [...].

Sądzę, że trudno byłoby znaleźć środowisko rodzinne podobne do tego, które pobieżnie opisałem. Za to również niech Bóg będzie błogosławiony! Będę częściej pamiętał o biednych dzikusach, wiedząc, że sam byłem jednym z nich, choć żyłem u schyłku XIX wieku. Właściwie trudno to było nazwać życiem – trwałem w unicestwieniu, i cała moja egzystencja miała w sobie więcej z unicestwienia niż z życia.

Pan chciał wybrać zupełnie puste naczynie

W tym okresie zaczęło się we mnie działanie wielkiego miłosierdzia Bożego, które zachowało mnie czystym pośród nieczystości, choć namacalnie przekonywałem się, do czego byłaby zdolna moja natura. Ponadto Pan, dopuszczając, abym nie był w żaden sposób prowadzony, chciał wykluczyć hipotezę, że Jego działanie we mnie stanowiło efekt ludzkiej formacji. Pragnął wybrać całkowicie puste naczynie, niepoddające się interpretacjom tych, którzy sądzą, że działanie Pana to efekt skrzywionej natury.

 

Nie było we mnie żadnego upodobania do mistycyzmu ani rzeczy nadzwyczajnych; byłem naturą złamaną przez cierpienie, nieczystą, materialną, ograniczoną umysłowo, zredukowaną do dzikości, w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa; ziała we mnie przerażająca pustka ludzkiej nędzy ukazującej całe swe okropieństwo. Ten fakt oddaje Bogu większą chwałę, niż można przypuszczać.

ROZDZIAŁ 3. DRUGI OKRES MŁODOŚCI. NAUKA: SKRETYNIAŁY! PIERWSZE PRZEBŁYSKI BOŻEGO MIŁOSIERDZIA

1. Nauka

Początek nauki: skretyniały!

1. Zanim opowiem o początkach mojej szkolnej kariery, muszę wyjaśnić dokładnie, na czym polegała moja wcześniejsza nauka. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej żałosnego.

Skoro właściwie sam nauczyłem się czytać i pisać (jak już wspominałem), nie uczęszczając do żadnej szkoły, nigdy nie dowiedziałem się, jak wygląda państwowa czy prywatna szkoła podstawowa. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek uczył się gramatyki lub innego przedmiotu, ponieważ nie miałem książek. Moje wypracowania z tamtego okresu zapadały mi w pamięć z powodu bzdur, które tam wypisywałem. Pamiętam, że pewnego razu opisałem człowieka, który wypadł z okna, i podsumowałem triumfalnie: „Na szczęście wylądował na nogach i nic sobie nie zrobił”. Podczas tej parodii nauki nie mogłem siedzieć przy stole; tata obawiał się, że wszystko pobrudzę, dlatego… uczyłem się na ziemi, oparty o marmurowy stopień, przy którym zimą zamarzałem.

Moje życie było nieustannym płaczem… Na nieszczęście w okresie poprzedzającym pierwszą Komunię nie miałem pojęcia o Bogu i nie posiadałem życia w duszy. Często tata, poprawiając zadania, bił nas łodygą kopru po rękach. Na wierzchu dłoni czułem jeszcze rany po operacji, lecz on i tak mnie bił, zmuszając do liczenia uderzeń bez płaczu. Och, gdybym wtedy poznał Mękę Jezusa Chrystusa, zostałbym świętym! Naturalnie przez to stawałem się coraz bardziej skretyniały i już zupełnie niczego nie rozumiałem.

Pierwszy egzamin do gimnazjum „Genovesi”: oblany!

2. W 1891 tata kupił mieszkanie przy via Nilo 26, gdzie przenieśliśmy się tego samego roku albo następnego, już nie pamiętam. Ponieważ mój brat Elio osiągnął już odpowiedni wiek, tata w miarę starannie przygotował go na egzaminy wstępne do tej klasy, która wtedy nazywała się pierwszą gimnazjalną, i umożliwił mu ich zdanie. Jeśli dobrze pamiętam, podarował mu nawet w prezencie niklowany zegarek. Mnie pominięto, bo byłem kretynem.

Lecz nagle mój ojciec podjął niespodziewaną i absurdalną decyzję. Otóż wpadł na pomysł, że ja też ukończę pierwszą gimnazjalną… nie chodząc do szkoły. Musiałem przepisywać (sic!) książki Elia, a potem wkuwać je na pamięć pod jego nadzorem. Spędzałem całe dnie na podłodze, przepisując te książki na nieszczęsnym stopniu. Oczywiście niczego się nie nauczyłem. Bardzo chciałem poznać łacinę, ponieważ pragnąłem zostać księdzem, lecz jak mogłem się jej nauczyć, skoro niczego nie rozumiałem?

Nie miałem zielonego pojęcia o gramatyce, geografii, arytmetyce. Mimo to w lipcu 1894 roku tata kazał mi stawić się w państwowym gimnazjum „Genovesi” przy Piazza del Gesù, aby zdać egzaminy wstępne do… drugiej gimnazjalnej. Łatwo zgadnąć, z jakim skutkiem: włoski – dwa lub trzy; łacina – dwa; geografia – okrągłe zero. W nagrodę oczywiście jak zwykle okrutne cięgi.

W październiku powtórzyłem egzaminy z tym samym wynikiem. Tata wtedy zaprowadził mnie do Jezuitów, do Collegio Pontano, które mieściło się wówczas przy via Atri. Podszedłem do egzaminów – równie fatalnie. Tata, nie mogąc znieść porażki, tyle razy interweniował u dyrektora „Genovesi”, którym był wtedy profesor Simoncelli, że wreszcie przyjęli mnie z łaski do pierwszej gimnazjum. Mój brat Elio zdał do drugiej gimnazjalnej.

 

3. Miałem dwanaście lat, ale z racji drobniutkiej budowy byłem najmniejszy w klasie; odznaczałem się nienagannym zachowaniem i profesor mianował mnie przewodniczącym [...]. Radziłem sobie z materiałem do nauczenia się na pamięć, powtarzałem go automatycznie, niczego nie rozumiejąc; ale zadania pisemne były katastrofą. Profesor mnie lubił i starał się mi pomóc, lecz mój umysł pozostawał zamknięty.