Nazistowscy miliarderzy: Mroczna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec - David de Jong - ebook

Nazistowscy miliarderzy: Mroczna historia najbogatszych przemysłowych dynastii Niemiec ebook

David de Jong

4,7

38 osób interesuje się tą książką

Opis

Przełomowe śledztwo dotyczące współpracy nazistów z niemieckimi potentatami biznesu, którzy zarobili miliardy na potwornościach popełnianych przez Trzecią Rzeszę w czasie drugiej wojny światowej. Publikacja wyjaśnia także, dlaczego Stany Zjednoczone pozwoliły, by ludzie ci nie ponieśli żadnych konsekwencji. W roku 1946 Günther Quandt – założyciel najbardziej kultowego niemieckiego imperium przemysłowego i protoplasta dynastii, która do dzisiaj kontroluje firmę BMW – został aresztowany pod zarzutem kolaboracji z nazistami. Quandt twierdził przed sądem, że do wstąpienia do NSDAP zmusił go jego arcyrywal, minister propagandy Joseph Goebbels. Zapadł wyrok uniewinniający. Jednakże biznesmen kłamał; pokolenia jego spadkobierców, a także spadkobierców innych nazistowskich miliarderów jeszcze bardziej się wzbogaciły dzięki nazistom, podczas gdy ich rozrachunek z mroczną przeszłością należało (w najlepszym razie) uznać za niekompletny. Wiele tych osób dalej kontroluje sporą część światowej gospodarki jako właściciele powszechnie znanych, dostępnych na całym globie marek. Potworne dziedzictwo dynastii, które dominowały w takich przedsiębiorstwach jak Daimler-Benz, współzakładały firmę Allianz i nadal zarządzają spółkami Porsche, Volkswagen czy BMW długo ukrywano przed opinią publiczną – aż dotąd. Książka Davida de Jonga, przełomowe osiągnięcie dziennikarstwa śledczego, opisuje prawdziwą historię gromadzenia przez najbogatsze niemieckie dynastie biznesowe szemranych pieniędzy i władzy dzięki uczestnictwu w potwornościach Trzeciej Rzeszy. Korzystając z bogatych, niewykorzystywanych dotąd źródeł, de Jong pokazuje przejmowanie przez niemieckich magnatów finansowych spółek żydowskich, ich starania o niewolniczą siłę roboczą oraz intensyfikację produkcji broni na potrzeby hitlerowskiej armii w okresie, gdy płonęła prawie cała Europa. Co jednak najbardziej szokujące, autor ujawnia polityczny oportunizm Stanów Zjednoczonych, dzięki któremu nazistowscy miliarderzy mogli uniknąć konsekwencji swoich zbrodni i ukryć krew, która po dziś dzień plami tuzy gospodarki niemieckiej i światowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 548

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (17 ocen)
12
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
szenute

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ważna i ciekawa pozycja.
00
Pinokio100

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca lektura. Spojrzenie na historię współczesnych Niemiec, a właściwie jej ekonomicznej pozycji na świecie, przez pryzmat dokonań niemieckich rekinów biznesu w latach panowania Hitlera w Niemczech. Autor ukazuje, jak niechętnie współczesne gospodarcze elity Niemiec wspominają swoją ciemną przeszłość.
00
gringo24

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalna! Nie można się oderwać.
00
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesująca,.
00

Popularność




Nazi Billionaires:

The Dark History of Germany’s Wealthiest Families

Copyright © 2022 by David de Jong

Published by special arrangement with Houghton Mifflin Harcourt Publishing Company.

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Przemysław Hejmej

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: monikaimarcin.com

Redakcja: Piotr Chojnacki

Korekta: Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-8230-569-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail: [email protected]

www.soniadraga.pl

www.postfactum.com.pl

www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

Osoby dramatu

Rodzina Quandtów

Günther Quandt: patriarcha, przemysłowiec.

Horst Pavel: prawa ręka Günthera.

Toni Quandt: pierwsza żona Günthera i matka Herberta.

Magda Goebbels: druga żona Günthera i matka Haralda.

Ello Quandt: szwagierka Günthera, najlepsza przyjaciółka Magdy, matka chrzestna Haralda.

Harald Quandt: jedyne dziecko Magdy i Günthera.

Gabriele Quandt: córka Haralda.

Herbert Quandt: najstarszy syn Günthera. Zbawca firmy BMW.

Susanne Klatten: najmłodsza córka Herberta. Dziedziczka zakładów BMW.

Stefan Quandt: najmłodszy syn Herberta. Dziedzic zakładów BMW.

Rodzina Flicków

Friedrich Flick: patriarcha, przemysłowiec.

Otto Steinbrinck: prawa ręka Friedricha.

Otto-Ernst Flick: najstarszy syn Friedricha.

Muck, Mick i Dagmar Flickowie: dzieci Ottona-Ernsta.

Friedrich Karl Flick: najmłodszy syn Friedricha.

Eberhard von Brauchitsch: najlepszy przyjaciel Friedricha Karla.

Ingrid Flick: wdowa po Friedrichu Karlu.

Rodzina von Fincków

August von Finck senior: patriarcha, prywatny bankier.

Kurt Schmitt: prezes firmy Allianz, minister gospodarki Trzeciej Rzeszy.

August „Gustl” von Finck junior: inwestor.

Ernst Knut Stahl: prawa ręka Gustla.

Rodzina Porsche-Piëchów

Ferdinand Porsche: patriarcha. Założyciel firm Volkswagen i Porsche.

Anton Piëch: zięć Ferdinanda, mąż Louise.

Ferry Porsche: syn Ferdinanda. Oficer SS.

Louise Piëch: córka Ferdinanda, żona Antona.

Rodzina Oetkerów

Richard Kaselowsky: patriarcha. Prezes firmy Dr. Oetker.

Rudolf-August Oetker: pasierb Kaselowsky’ego. Oficer Waffen-SS.

Rudolf von Ribbentrop: najlepszy przyjaciel Rudolfa-Augusta. Oficer Waffen-SS.

Najwyżsi rangą naziści

Adolf Hitler: Führer.

Joseph Goebbels: minister propagandy Rzeszy. Mąż Magdy, ojczym Haralda.

Hermann Göring: Reichsmarschall(marszałek Rzeszy). Główny decydent w zakresie polityki gospodarczej nazistowskich Niemiec.

Heinrich Himmler: Reichsführer SS. Naczelny organizator Holokaustu.

Hjalmar Schacht: prezes Reichsbanku oraz minister gospodarki Rzeszy.

Walther Funk: minister gospodarki Rzeszy, prezes Reichsbanku.

Otto Wagener: doradca ekonomiczny Hitlera.

Wilhelm Keppler: doradca ekonomiczny Hitlera. Wuj Kranefussa.

Fritz Kranefuss: organizator Himmlerowskiego Kręgu Przyjaciół, siostrzeniec Kepplera.

Prześladowani

Adolf Rosenberger: współzałożyciel firmy Porsche.

Johanna i Fritz Heine: przedsiębiorcy.

Rodzina Hahnów: przedsiębiorcy.

Spadkobiercy Juliusa i Ignaza Petschków: przedsiębiorcy.

Willy Dreyfus: bankier.

Louis von Rothschild: bankier.

Amerykanie

Telford Taylor: główny oskarżyciel przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze.

John J. McCloy: wysoki komisarz USA do spraw okupowanych Niemiec.

Rodzina Reimannów

Albert Reimann: patriarcha, prezes firmy Joh. A. Benckiser (JAB).

Peter Harf: prezes JAB. Powiernik rodziny.

Wolfgang Reimann: najstarszy syn Alberta.

Prolog: Spotkanie

I zachowują kamienny spokój, niczym dwadzieścia cztery arytmometry u wrót do Piekieł.

Éric Vuillard, Porządek dnia,

przeł. Katarzyna Marczewska, Kraków 2022

Zaproszenia, rozesłane telegraficznie cztery dni wcześniej, nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Stolica wzywała. W poniedziałek 20 lutego 1933 roku, o godzinie osiemnastej, dwudziestu kilku najbogatszych i najbardziej wpływowych przedsiębiorców nazistowskich Niemiec stawiło się – pieszo bądź samochodami z szoferem – na spotkaniu w oficjalnej rezydencji przewodniczącego Reichstagu Hermanna Göringa, w samym sercu rządowo-biznesowej dzielnicy Berlina1. Wśród uczestników znajdowali się między innymi Günther Quandt, producent tekstyliów, który został magnatem zbrojeniowo-akumulatorowym, potentat stalowy Friedrich Flick, potężny bawarski finansista baron August von Finck, Kurt Schmitt, prezes giganta ubezpieczeniowego Allianz, dyrektorzy kombinatu chemicznego IG Farben oraz Wintershallu (wielkiej firmy produkującej potaż), jak również Gustav Krupp von Bohlen und Halbach, dzięki małżeństwu szef stalowego imperium Kruppów.

Przed trzema tygodniami władzę w Niemczech objął Adolf Hitler, dobiwszy zakulisowego targu, który zmusił prezydenta Rzeszy Paula von Hindenburga do mianowania go kanclerzem. Teraz przywódca partii nazistowskiej pragnął grupie przemysłowców, finansistów, dyrektorów oraz dziedziców fortun „objaśnić swoją politykę” albo przynajmniej to, co mieli za tę politykę uznać2.

Z kolei przedsiębiorcy liczyli na potwierdzenie, iż gospodarka Niemiec pod nowym kierownictwem kraju podążać będzie we właściwym kierunku. Potwierdzenia tego nie otrzymali; Hitler miał własne plany dotyczące zarówno spotkania, jak i państwa. Zaproszeni stawili się punktualnie w pałacowej rezydencji Göringa na południowym brzegu Sprewy, tuż obok Reichstagu. Kazano im jednak czekać – do tego niecierpliwi potentaci nie byli przyzwyczajeni. Göring, ich gospodarz, powitał gości dopiero kwadrans po wyznaczonej godzinie zebrania. Towarzyszył mu Walther Funk, przysadzisty, łysiejący rzecznik prasowy rządu Hitlera3. Nowy kanclerz przybył jeszcze później, wraz z Ottonem Wagenerem, swym doradcą ekonomicznym. Funkcję mistrza ceremonii pełnił Hjalmar Schacht, eksprezes Reichsbanku, centralnego banku Niemiec. (Jak się później okazało, Funk, Schacht, Göring oraz Schmidt, szef firmy Allianz, mieli zostać w przyszłości ministrami gospodarki w rządzie Hitlera). Spotkanie stanowiło kulminację wieloletniej, starannej pracy u podstaw, jaką wykonali hitlerowscy urzędnicy – owoc wielu lat kultywowania relacji z przemysłowymi i finansowymi potentatami, aby wzbudzić w nich entuzjazm dla sprawy narodowego socjalizmu.

Przywitawszy się z przedsiębiorcami, Hitler wygłosił chaotyczne, półtoragodzinne przemówienie, bez korzystania z notatek i bez żadnych przerw. Zamiast obiecanej dyskusji o kursie ekonomicznym państwa, zarysował szeroką diagnozę bieżącej sytuacji politycznej. Otóż rok 1918 był w historii Niemiec katastrofalnym punktem zwrotnym ze względu na klęskę cesarstwa w Wielkiej Wojnie oraz wybuch rewolucji w Rosji, wskutek czego władzę objęli tam komuniści. Zdaniem Hitlera nadszedł czas, aby konflikt między prawicą a lewicą rozstrzygnąć raz na zawsze4.

Mówca argumentował, że wspierając jego wyniesienie do władzy, potentaci wspierali w istocie samych siebie, swoje firmy tudzież swoje majątki. „W demokracji nie da się prowadzić prywatnych przedsiębiorstw – głosił czterdziestotrzyletni kanclerz. – Jest to możliwe do pomyślenia tylko wówczas, gdy ludzie wyznają zdrową ideę władzy, gdy działają wybitne jednostki. Wszystko, co pozytywne, dobre i wartościowe, co zostało osiągnięte na świecie w gospodarce i kulturze, należy przypisać wybitnym jednostkom”5. Hitler słowem nie wspomniał o likwidacji związków zawodowych, o rozbrojeniu, wojnie czy o usuwaniu Żydów z życia publicznego w Niemczech. Dał jednak do zrozumienia, co niesie przyszłość: „Jeśli chcemy całkowicie skruszyć drugą stronę, musimy zacząć od zdobycia pełni władzy”6.

Sposób realizacji owego planu wyłuszczył pod koniec przemówienia. Już za dwa tygodnie, 5 marca 1933 roku, naród niemiecki zdecyduje o przyszłości kraju w drodze głosowania powszechnego – według kanclerza będą to „ostatnie wybory”7. Tak czy inaczej, demokracja upadnie. Zamiarem nowego przywódcy Niemiec było jej całkowite zlikwidowanie i zastąpienie dyktaturą. „Bez względu na wyniki – ostrzegał – odwrotu nie będzie […]. Są tylko dwie możliwości: albo pokonanie przeciwnika na gruncie konstytucyjnym […], albo stoczenie tej walki inną bronią, co będzie wymagać większych ofiar”. Jeśli wybory nie oddadzą państwa pod kontrolę partii nazistowskiej, wojna domowa między lewicą a prawicą wybuchnie na pewno – sugerował. Wreszcie uderzył w patetyczny ton: „Liczę, że naród niemiecki dostrzeże powagę tej godziny. Zdecyduje ona o najbliższych dziesięciu, a może nawet stu latach”.

Potentat zbrojeniowo-stalowy Gustav Krupp, prezes Stowarzyszenia Przemysłu Niemieckiego, był wśród tej grupy przedsiębiorców primus inter pares; oczekiwano, że to on zabierze teraz głos. Na swe pierwsze spotkanie z Hitlerem sześćdziesięciodwuletni przemysłowiec przygotował długi tekst o polityce gospodarczej. Stwierdziwszy, że nowy kanclerz wzywa do zlikwidowania niemieckiej demokracji, Krupp uznał, iż nie warto wdawać się w inicjowanie dialogu na temat nudnych szczegółów wspomnianej polityki. Potulnie podziękował Hitlerowi w imieniu zebranych mężczyzn „za jakże klarowne zilustrowanie” swoich poglądów, a zakończył wystąpienie miałkimi uwagami natury ogólnej o potrzebie szybkiego znalezienia lekarstwa na niemieckie problemy polityczne oraz utworzenia silnego państwa, które wspomagać będzie „rozwój i rozkwit gospodarki i przedsiębiorstw”8.

Po mowie Kruppa urodzony w Austrii kanclerz Rzeszy nie odpowiedział na żadne pytanie z sali, nie wyjawił również prawdziwego celu spotkania. Pozostawiwszy to jego gospodarzowi, Göringowi, Hitler opuścił zebranie.

Göring zaczął od mile widzianej obietnicy stabilizacji; zapewnił gigantów przemysłu i finansów, że „wraz z pacyfikacją polityczną również gospodarka kraju wypłynie na spokojne wody”. Nie będzie się przeprowadzać żadnych ekonomicznych „eksperymentów”, zapewniał. By jednak zagwarantować korzystny dla przedsiębiorców klimat, nowa koalicja nazistowska musi wyjść z nadchodzących wyborów jako zwycięska. Wreszcie szef Reichstagu przeszedł do istoty rzeczy: NSDAP potrzebuje pieniędzy na kampanię wyborczą. A ponieważ środków budżetowych i państwowych nie wolno w tym celu używać, „kręgi, które nie biorą udziału w walce politycznej, powinny zdobyć się przynajmniej na jakże dziś konieczne ofiary finansowe”9.

Końcowe dictum Göringa współgrało ze słowami Hitlera: zwracamy się z prośbą o „finansowe ofiary” do tytanów biznesu, bo to rzecz więcej niż rozsądna, jeśli weźmie się pod uwagę, że „wybory 5 marca będą z pewnością ostatnimi w ciągu najbliższych dziesięciu, a prawdopodobnie nawet stu lat”10. Wygłosiwszy tę uwagę, Göring opuścił salę, pozostawiając gości w stanie oszołomienia. Doprawdy mieli o czym myśleć.

Jako następny głos zabrał wąsaty ekonomista Hjalmar Schacht. W odróżnieniu od dwóch poprzednich mówców Schacht od razu przeszedł do konkretów, proponując wpłatę 3 milionów marek (w przeliczeniu na dzisiejszą wartość około 20 milionów dolarów) na fundusz wyborczy partii Hitlera oraz jej koalicyjnego partnera, Niemieckiej Narodowej Partii Ludowej, której NSDAP wciąż potrzebowała, aby rządzić krajem11. Nie na długo.

Biznesmeni z miejsca rozdzielili tę sumę między siebie. Milion marek miał wpłacić koncern węglowo-stalowy z Zagłębia Ruhry, a zakłady górnictwa potażu oraz chemiczne – po 500 tysięcy. Pozostały milion pokryły kopalnie węgla brunatnego, jak również producenci samochodów plus firmy mechaniczne i elektrotechniczne. Zebrani zgodzili się, że na partię nazistowską pójdzie 75 procent pieniędzy, pozostała kwota zaś – na jej koalicyjnego partnera. Konkludując, Schacht wygłosił najkrótsze i najbardziej znaczące zdanie wieczoru: „A teraz zapraszam panów do kasy!”12.

Wystosowane przez Hitlera zaproszenie do dyskusji nad polityką gospodarczą kraju stanowiło jedynie pretekst, aby zwrócić się do przemysłowców o miliony marek na lewy fundusz wyborczy. Dogodnie dla siebie, Hitler i Göring pominęli pewien ważny szczegół: nędzny stan finansów partii nazistowskiej. Jej zadłużenie przekraczało 12 milionów, a niewielka ilość gotówki, którą jeszcze dysponowały gremia partyjne, absolutnie nie wystarczała na prowadzenie kampanii wyborczej13. Problem ten miał być jednak szybko rozwiązany. W ciągu kilku tygodni po wspomnianym zebraniu wielu jego uczestników – za pośrednictwem swoich firm oraz stowarzyszeń branżowych – przelało znaczne środki na rachunek, jaki Schacht otworzył dla trustu w prywatnym banku Delbrück Schickler w Berlinie. Najwyraźniej potentaci nie mieli żadnych skrupułów, jeśli chodzi o finansowanie upadku demokracji. Największe darowizny na rzecz nazistów pochodziły od gildii przemysłu wydobywczego (600 tysięcy marek) oraz od IG Farben (400 tysięcy marek)14.

Nazajutrz po spotkaniu, czyli 21 lutego 1933 roku, trzydziestopięcioletni Joseph Goebbels, gauleiter Berlina, kierujący nazistowską machiną propagandową, zapisał w dzienniku: „Göring przynosi radosną nowinę, że na wybory dostępne będą 3 miliony. Wielka rzecz! Natychmiast postawiłem na nogi cały wydział propagandy. Od godziny machina pracuje pełną parą. Teraz będziemy się zajmować kampanią wyborczą […]. Dziś praca to czysta przyjemność. Są pieniądze”15. Goebbels zaczął pisać tę notatkę już dzień wcześniej, wspominając o przygnębieniu wyczuwalnym w berlińskiej centrali partii ze względu na brak środków. Wystarczyła jedna doba, aby nastroje zmieniły się diametralnie.

Wprowadzenie

Verena Bahlsen, dwudziestosześcioletnia spadkobierczyni firmy Bahlsen, słynnego niemieckiego producenta wyrobów cukierniczych, stanęła 8 maja 2019 roku na mównicy podczas internetowej konferencji w Hamburgu, aby wygłosić streamingowany na żywo, kluczowy wykład na temat samowystarczalności żywnościowej. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki, czarny golf oraz czarny żakiet, których stonowane kolory mocno kontrastowały z falującymi rudymi włosami i jasnymi piegami. Prelegentka pewnym ruchem ujęła mikrofon i zaczęła mówić. Po kilku minutach zboczyła nieco z tematu, udzielając odpowiedzi pewnemu socjalistycznemu politykowi, który przemawiał wcześniej, na temat współwłasności największych niemieckich firm, takich jak BMW. „Jestem kapitalistką – oświadczyła Verena. – Należy do mnie jedna czwarta przedsiębiorstwa Bahlsen i bardzo się z tego cieszę. Tak powinno pozostać. Chcę zarabiać pieniądze, a z dywidendy kupować sobie jachty i nie tylko”16.

Ta bezceremonialna uwaga natychmiast wywołała wściekłą reakcję w mediach społecznościowych. Jak ta kobieta śmiała się chwalić swoim bogactwem, zwłaszcza że – jak wiadomo – jej rodzina wykorzystywała podczas drugiej wojny światowej robotników przymusowych? Kilka dni później Verena odrzuciła tę krytykę w komentarzu dla największego niemieckiego tabloidu, gazety „Bild”: „To wszystko działo się przed moim urodzeniem. Poza tym płaciliśmy robotnikom przymusowym dokładnie takie same pensje jak Niemcom i traktowaliśmy ich dobrze”. Dodała też: „Firma Bahlsen nie musi czuć się winna, nie ma ku temu powodów”17.

Wybuchł skandal. Verena popełniła coś, co w dzisiejszych Niemczech uważane jest prawdopodobnie za największe przewinienie moralne: wykazała się ignorancją w kwestii epoki nazistowskiej. Nie było tajemnicą, że jej rodzinne przedsiębiorstwo, jak większość niemieckich firm, skorzystało na hitlerowskim systemie robót przymusowych podczas wojny, gdy miliony obcokrajowców wywożono z ich ojczyzn do pracy w niemieckich fabrykach. Nierzadko otrzymywali oni śmiesznie niskie wynagrodzenia i żyli w urągających ludzkiej godności warunkach. W przypadku firmy Bahlsen chodziło o siedemset robotnic przymusowych, głównie Polek i Ukrainek, które przetransportowano do zakładów ciastkarskich w Hanowerze, gdzie prawie im nie płacono i gdzie je powszechnie wykorzystywano18. Wypowiedź Vereny pojawiła się w gazetach na całym świecie, a na reperkusje nie trzeba było długo czekać. Kobieta została potępiona zarówno przez historyków, jak i polityków, wzywano też do bojkotu wyrobów Bahlsena.

Parę dni później pod apartamentowcem w berlińskiej dzielnicy Prenzlauer Berg zatrzymała się kolumna czarnych limuzyn marki Mercedes, aby przeprowadzić Verenę wraz z całym dobytkiem do Hanoweru. Stamtąd, w imieniu rodzinnej firmy, wystosowała publiczne przeprosiny, jednak dziennikarze czasopisma „Der Spiegel”nie odpuścili. Ujawniono, że dziadek Vereny oraz jego bracia, czyli ludzie zarządzający przedsiębiorstwem Bahlsen w okresie Trzeciej Rzeszy, nie tylko należeli do NSDAP (Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników), lecz także łożyli środki na SS, wszechpotężną nazistowską organizację paramilitarną. Dziennikarze ustalili, że z fabryki ciastek w Kijowie, którą przejęła rodzina Bahlsenów, do zakładów w Hanowerze deportowano rzesze ukraińskich kobiet. Po wojnie, podobnie jak miliony innych Niemców, Bahlsenowie odrzucali zarzuty o współpracę z nazistami. Ostatecznie wszystko uszło im płazem19.

Ponieważ gniew opinii publicznej narastał, rodzina Bahlsenów zastosowała wypróbowaną taktykę radzenia sobie z tą furią: obwieściła, za pośrednictwem przedstawicieli swojej firmy, że zatrudnia wybitnego niemieckiego historyka, aby poprowadził niezależne śledztwo i zbadał historię zarówno przedsiębiorstwa, jak i stojącej za nim familii, nie wyłączając okresu hitlerowskiego. Ustalenia miały zostać opublikowane po zakończeniu dochodzenia w powszechnie dostępnej monografii. Obwieszczenie spełniło swoją rolę – kontrowersje przycichły. Wiedziałem jednak, dokąd to wszystko zmierza.

Wiele lat wcześniej, w listopadzie 2011 roku, znalazłem zatrudnienie w Bloomberg Newsjako dziennikarz nowego zespołu badającego ukryte majątki, zajmującego się miliarderami oraz firmami rodzinnymi wielokrotnie większymi niż przedsiębiorstwo Bahlsenów. Zaczynałem w redakcji nowojorskiej tydzień po tym, jak tamtejsza policja usunęła siłą członków ruchu Okupuj Wall Street z Zuccotti Park, w samym sercu finansowej dzielnicy Manhattanu. Wskutek narastającego w poprzednich latach kryzysu finansowego napięcie panujące między 1 procentem populacji a pozostałymi 99 procentami było wyczuwalne na całym globie. Wprawdzie moja praca polegała na zajmowaniu się amerykańskimi dynastiami biznesowymi, na przykład Kochami czy Waltonami (którzy kontrolują Walmart), jednak szybko poproszono mnie o rozszerzenie zainteresowań na kraje niemieckojęzyczne – ponieważ jestem Holendrem.

Przyjąłem te dodatkowe obowiązki niechętnie. Brutalna niemiecka okupacja Holandii, trwająca od maja 1940 do maja 1945 roku, pozostawiła głębokie blizny zarówno na poprzednich pokoleniach Holendrów, jak i na ich narodowej świadomości. Przecież „oni” okupowali i plądrowali nasz kraj. Jako dziecko dorastające w Amsterdamie w latach dziewięćdziesiątych XX wieku wiosną i latem widywałem Niemców „najeżdżających” pobliskie nadmorskie plaże. Co gorsza, wiedziałem, że często pokonywali nas w meczach piłkarskich (do dzisiaj to robią).

Tę żywiołową niechęć do Niemców potęgowały wojenne doświadczenia, które stały się udziałem mojej rodziny. W 1941 roku dziadek ze strony matki, protestant, jeszcze kawaler, próbował uciec do Wielkiej Brytanii drogą morską, razem ze swoim najlepszym przyjacielem. Planowali zaciągnąć się do Królewskich Sił Powietrznych (RAF), niestety – wiatry sprowadziły ich łódź z powrotem na holenderski brzeg. Po aresztowaniu przez Niemców obaj zostali więźniami politycznymi. Dziadek spędził w niewoli prawie dwa lata, zmuszany do pracy w stalowni w Bochum. Nabawił się tam gruźlicy, wychudł straszliwie, w chwili uwolnienia był bliski śmierci20.

Wojna rozdzieliła też żydowskich rodziców mojego ojca. Dziadek po mieczu miał nieopodal holendersko-niemieckiej granicy fabryczkę koronek i pończoch, którą sam zarządzał. Po konfiskacie firmy ukrywał się w centrum Amsterdamu. W 1942 roku babcia, urodzona w Szwajcarii, podjęła próbę ucieczki do ojczystego kraju wraz ze swoją trzyletnią córeczką (moją ciotką) oraz jeszcze jedną osobą. Zostali zatrzymani przez Gestapo na granicy francusko-szwajcarskiej. Jeden z gestapowców ulitował się nad moją babcią i jej małym dzieckiem i postanowił je wypuścić. Znalazły się w Szwajcarii. Niestety, towarzyszący im w tej ucieczce mężczyzna, znany malarz, nie miał tyle szczęścia. Wsadzono go do pociągu jadącego do Sobiboru, obozu zagłady w okupowanej Polsce, gdzie został zamordowany21.

A jednak moi dziadkowie, mimo tych wszystkich cierpień, mieli podczas wojny wyjątkowe szczęście. Po wyzwoleniu Europy dziadek Żyd ostatecznie połączył się z żoną i córką, odzyskał fabryczkę pończoch, chociaż – niestety – jego ojciec zginął w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen. Moi żydowscy przodkowie nigdy nie zgorzknieli z powodu utraty bliskich, których zamordowali im Niemcy. Nie stał się człowiekiem zgorzkniałym również mój dziadek ze strony matki, mimo dwóch lat spędzonych w niemieckim więzieniu. Zanim ograbiono go z wolności, zakochał się w mieszkającej po sąsiedzku dziewczynie. W szwajcarskim sanatorium, gdzie leczył się z gruźlicy, babcia nie opuszczała go ani na krok. Pobrali się zaraz po tym, jak dziadek odzyskał zdrowie.

Kilka lat po wojnie przyszli na świat moi rodzice. Krótko mówiąc: w ostatecznym rozrachunku dziadkowie zapewnili dobre życie sobie, swoim dzieciom, a także mnie.

I tylko dziadek ze strony mamy lubił brać na Niemcach drobny „rewanż”: nieustannie opowiadał o nich kawały. Kiedy dorastałem, był moim bohaterem, dumnym holenderskim patriotą. Dziadkowie prowadzili wtedy gospodarstwo rolne w maleńkiej wsi zamieszkanej przez trzysta osób, w pobliżu ulubionych przez Niemców plaż. „Kolejna inwazja się zbliża” – żartował dziadek każdej wiosny. Prosił, abym nigdy nie traktował Niemców poważnie, ponieważ oni właśnie tak siebie traktują. Przyrzekałem mu solennie, że tak zrobię. „Najlepszą zemstą jest humor” – powiadał.

Ale w ramach moich poszerzonych obowiązków musiałem traktować Niemców poważnie – zwłaszcza tych zajmujących się wielkim biznesem i finansami. Latem 2012 roku, gdy prowadziłem jeden z dziennikarskich projektów, natknąłem się na niepozorną stronę internetową firmy Harald Quandt Holding. Zawierała listę aktywów należących do niej różnych spółek inwestycyjnych o wartości 18 miliardów dolarów. Skąd jakieś mało znane rodzinne biuro w Niemczech, dysponujące niezwykle skromną, jednostronicową witryną w sieci, brało tak gigantyczne kwoty? Pytanie to stało się pierwszą nitką, która zaprowadziła mnie do kłębka, czyli napisania tej opowieści.

Jak się okazało, ta gałąź biznesowej dynastii Quandtów wywodziła się bezpośrednio od Magdy Goebbels, nieoficjalnej pierwszej damy Trzeciej Rzeszy, żony ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Syn Magdy, Harald, jako jedyny z jej siedmiorga dzieci przeżył wojnę. Był jej dzieckiem z pierwszego małżeństwa z przemysłowcem Güntherem Quandtem, wychowywał się w domu Goebbelsów, nigdy jednak nie wstąpił do partii nazistowskiej. Harald miał starszego przyrodniego brata, Herberta Quandta, który po wojnie uratował od bankructwa firmę BMW. W 2012 roku najmłodsi spadkobiercy Herberta wciąż należeli do najbogatszych rodzin w Niemczech, mieli większościowy pakiet kontrolny w BMW, natomiast potomkowie Haralda nadzorowali „pomniejszy” holding w jakimś leśnym uzdrowisku nieopodal Frankfurtu22.

W 2007 roku dynastia Quandtów, na podobieństwo Bahlsenów, zleciła pewnemu niemieckiemu profesorowi historii zbadanie nazistowskiej przeszłości rodziny. Ruch ten został wymuszony przez pełen krytyki telewizyjny film dokumentalny, w którym rzucono nowe światło na działalność tej przemysłowej dynastii w okresie Trzeciej Rzeszy. Uwypuklano w nim masową produkcję broni, wykorzystywanie niewolniczej i przymusowej siły roboczej, a także przejmowanie firm należących do Żydów. Procederem kierowali Günther i Herbert Quandtowie.

Moją dziennikarską uwagę zwrócił brak jasności, jeśli chodzi o przeszłość bogatszej gałęzi rodziny Quandtów, właścicieli BMW, nawet po zleconym przez rodzinę historycznym śledztwie – zgodnie z rzekomą, deklarowaną „otwartością” – którego wyniki opublikowano w 2011 roku23. Badania wykazały, że patriarchowie tej rodziny popełnili w czasach nazistowskich wiele znacznie brutalniejszych zbrodni. Jak się miałem wkrótce przekonać, Quandtowie nie byli w tym dziele jedyni. Również inne dynastie niemieckich przedsiębiorców w Trzeciej Rzeszy rozkwitały, przejmując pod swą kontrolę ogromne fortuny o zasięgu globalnym – ale do dziś nie udaje im się dokonać jednoznacznego rozrachunku z własnym mrocznym dziedzictwem.

Opinia publiczna spoza Niemiec nigdy nie miała okazji się o tym dowiedzieć. Tymczasem wspomniane rodziny nadal obracają miliardami euro i dolarów, choć niektórzy ich spadkobiercy nie są już właścicielami firm, jedynie zarządzają odziedziczonym majątkiem. Inni jednak pozostają właścicielami znanych marek, a ich produkty zalewają świat – od samochodów, którymi jeździmy, przez kawę i piwo, które pijamy, po wynajmowane przez nas domy, ziemię, na której żyjemy, oraz hotele, które rezerwujemy na wakacje czy podróże służbowe. W swoich artykułach skupiałem się głównie na finansach tych ludzi – w końcu Bloombergto Bloomberg – perspektywa ta pozostawiała jednak pewne otwarte kwestie. Ważne kwestie. Jak to się stało, że patriarchowie opisywanych rodzin osiągnęli za rządów Hitlera tak ogromne wpływy? Dlaczego prawie żaden z nich nie poniósł konsekwecji prawnych po upadku Rzeszy? I dlaczego, po tylu dziesięcioleciach, dziedzice tych fortun robią wciąż tak niewiele dla wyjaśnienia zbrodni swoich przodków, dlaczego się do nich nie przyznają, narzucając nam wizję historii, która nieustannie ją wypacza? Dlaczego ich fundacje charytatywne, nagrody medialne, centrale ich firm nadal noszą imiona współpracujących z nazistami poprzedników?

Odpowiedź na te pytania, przynajmniej częściowa, znajduje się na dalszych stronach – jest zawarta w genezie niektórych najbogatszych niemieckich dynastii, które do tej pory kontrolują poważny fragment gospodarki światowej. Mówiąc konkretniej, odpowiedzią są historie patriarchów rodzin, którzy zarabiali niewyobrażalnie wielkie pieniądze i gromadzili władzę, wspierając okropieństwa dokonywane przez Trzecią Rzeszę. Ludzie ci, urodzeni w cesarskich Niemczech bądź w ich bezpośrednim sąsiedztwie, w skład biznesowej elity kraju weszli w burzliwym okresie po pierwszej wojnie światowej. Na początku epoki nazistowskiej, w 1933 roku, cieszyli się już powszechnym uznaniem jako przemysłowcy, finansiści, producenci żywności czy projektanci samochodów, choć niektórzy z nich dopiero rozpoczynali karierę jako wyznaczeni przez ojców dziedzice imperiów. W latach poprzedzających wybuch drugiej wojny (a także podczas niej) kolaborowali z reżimem hitlerowskim, bogacili się na produkcji broni, wykorzystywaniu przymusowej i niewolniczej siły roboczej, na przejmowaniu firm należących zarówno do Żydów, jak i nie-Żydów w Niemczech oraz na terytoriach okupowanych.

Niektórzy z owych finansowych potentatów byli zajadłymi nazistami, niewątpliwie podzielającymi poglądy Hitlera. Większość jednak tworzyli zwykli, wyrachowani i pozbawieni skrupułów oportuniści, którym zależało na ekspansji swoich biznesowych imperiów bez względu na koszty. W Trzeciej Rzeszy wszyscy oni należeli do NSDAP, do SS albo do obu tych organizacji. Oto mroczna historia rodziny Quandtów, właścicieli BMW, rodziny Flicków, byłych właścicieli Daimlera-Benza, Fincków, finansistów, którzy współzakładali Allianz oraz Munich Re. Oto prawda o klanie Porsche-Piëchów, kontrolującym firmy Volkswagen i Porsche. O rodzinie Oetkerów, posiadającej luksusowe hotele i przedsiębiorstwa o zasięgu światowym, produkujące składniki do pieczenia, gotowe dania czy piwo. Ich przodkowie byli nazistowskimi miliarderami. W książce tej szczegółowo relacjonuję ów aspekt dziejów Trzeciej Rzeszy, omawiam też stosunek niemieckich dynastii biznesowych – które nadal mają wpływy gospodarcze i znaczenie na całym świecie – do własnej przeszłości.

Ale nie opisuję wyłącznie grzechów popełnionych przez niemieckich potentatów przemysłu i finansów. Zajmuję się również tym, w jaki sposób zwycięscy alianci zdecydowali o powojennych losach nazistowskich krezusów. Przez wzgląd na doraźne cele polityczne, a także w obawie przed majaczącym na horyzoncie zagrożeniem komunistycznym Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania po cichu oddały Niemcy niektórym potentatom, wskutek czego większość winowajców nie poniosła żadnych konsekwencji, co najwyżej dostała lekkiego klapsa. W kolejnych dekadach w zachodniej części podzielonych Niemiec rozwinęła się jedna z największych, najlepiej prosperujących gospodarek na świecie; ci sami co wcześniej nazistowscy biznesmeni znów zarabiali miliardy dolarów i wchodzili do klubu najbogatszych ludzi na globie. I przez cały ten czas milczeli bądź otwarcie kłamali o swoim udziale w ludobójstwie.

Do dziś tylko nieliczni spadkobiercy owych ludzi potrafili się naprawdę zmierzyć z przeszłością swoich rodzin. Pozostali wciąż odmawiają rozliczenia, co właściwie nie wywołuje protestów. Verena Bahlsen nie poniosła żadnych biznesowych konsekwencji wygłoszonych przez siebie słów. Co więcej, wkrótce potem została awansowana przez ojca na wyższe stanowisko. W połowie marca Bahlsen ogłosił, że to Verena – a nie któreś z jej trojga rodzeństwa – zostanie głównym udziałowcem firmy oraz przedstawicielką kolejnego pokolenia właścicieli w jej zarządzie24.

Niemcy, które wyszły z poniesionej w drugiej wojnie światowej klęski, przekształciły się w kraj dojrzały i tolerancyjny, gdzie uczy się mieszkańców o popełnionych błędach, w duchu pamięci i skruchy. Podczas gdy wiele współczesnych globalnych potęg borykało się z dyktatorami, skrajnie prawicowymi populistami i demagogami, Niemcy pozostawały etycznym rdzeniem Zachodu. Ta delikatna równowaga brała się głównie z nieustannego publicznego rozliczania się z nazistowską przeszłością, z potępienia masowych zbrodni reżimu hitlerowskiego. W ostatnim półwieczu niemieccy przywódcy polityczni nie bali się przyjmować moralnej odpowiedzialności za grzechy przodków, nie bali się do nich przyznawać. Teraz jednak zaczyna się w Niemczech transformacja zmierzająca w zupełnie innym kierunku. W miarę wymierania ostatnich świadków epoki nazistowskiej, w miarę zacierania się pamięci o Trzeciej Rzeszy coraz bardziej aspirująca do mainstreamu bezczelna, reakcyjna prawica pozwala sobie brutalnie traktować progresywne ideały powojennych Niemiec.

W czasach wszechobecnej dezinformacji, gdy na całym świecie do głosu dochodzi skrajna prawica, jasny przekaz historyczny oraz idący za nim rachunek sumienia stają się ważniejsze niż kiedykolwiek. Widzimy to na przykładzie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, gdzie zrzuca się z cokołów pomniki konfederackich generałów, handlarzy niewolników czy Krzysztofa Kolumba, a uczelnie imienia rasistowskich prezydentów zmieniają swoich patronów. Przy czym ów ruch, mający na celu zmierzenie się z przeszłością, zapomina poniekąd o wielu legendarnych niemieckich biznesmenach.

Ich mroczna spuścizna pozostaje ukryta przed opinią publiczną. Książka ta, na swój ograniczony sposób, stara się tę sytuację naprawić.

CZĘŚĆ I„Absolutna przeciętność”

1.

Przez całe dziesięciolecia wojna i niepokoje społeczne przynosiły zyski rodzinie Quandtów. Gdy jednak w październiku 1918 roku, podczas pandemii grypy, Günther Quandt przeniósł się na stałe do Berlina, wojna i niepokoje społeczne miały pozbawić tego trzydziestosiedmioletniego magnata tekstylnego ojczyzny. Günther – podobnie jak miliony jego rodaków w okopach – był naocznym świadkiem upadku ukochanego Cesarstwa Niemieckiego, pokonanego w Wielkiej Wojnie. Wprawdzie imperialne Niemcy poniosły druzgocącą klęskę, jednak Quandtowie na konflikcie zbrojnym zdążyli zarobić miliony. Należące do rodziny fabryki tekstylne w rolniczej Brandenburgii (kilka godzin jazdy na północ od stolicy), którymi kierował Günther, produkowały dla swego stałego klienta tysiące mundurów tygodniowo. Na linię frontu, do okopów, wysyłano kolejne szeregi młodych niemieckich żołnierzy, a każdemu z nich potrzebny był nowy mundur – nie mogli przecież przywdziać postrzępionych uniformów swych poległych kolegów. Ciągnęło się to, dzień po dniu, przez cztery długie lata25.

Ponoszone przez Niemcy straty oznaczały wygraną Günthera. Pieniądze zarobione przez Quandta wystarczyły do przeprowadzki na stałe do Berlina. Güntherowi udało się uniknąć służby wojskowej, zrazu dlatego, że uznano go za zbyt słabego fizycznie, a potem ze względu na status ważnej postaci w wojennej gospodarce cesarstwa. Już w Berlinie nadzorował wydział rządowy zajmujący się dostawami wełny dla wojsk lądowych i marynarki wojennej. Nie przestawał też zarządzać własnymi fabrykami: codziennie wysyłał tam listowne instrukcje. Tymczasem jego dwaj młodsi bracia oraz szwagier walczyli na froncie, a kiedy wrócili z wojny żywi, Günther oświadczył, że przenosi się do Berlina na dobre. Nadal miał kierować zakładami odzieżowymi, tyle że z hałaśliwej stolicy Niemiec. Jego aspiracje sięgały jednak znacznie wyżej – chciał prowadzić nowe przedsięwzięcia, badać nowe możliwości robienia interesów, poszerzać działalność o inne branże.

Günther pokochał Berlin.

Urodził się 28 lipca 1881 roku w rolniczym Pritzwalku, około stu czterdziestu kilometrów na północny zachód od stolicy kraju. Jako pierworodny syn w prominentnej rodzinie fabrykantów tekstylnych (co automatycznie czyniło zeń dziedzica ojcowskiego majątku), w wieku piętnastu lat został wysłany do Berlina, by tam odebrać odpowiednie wykształcenie. Mieszkał u swojego nauczyciela angielskiego. Na przełomie wieków Cesarstwo Niemieckie osiągnęło status czołowego państwa uprzemysłowionego na kontynencie, Berlin był jego tętniącym życiem centrum. W wolnym czasie Günther poznawał rozległą metropolię, przyglądał się budowie estakad kolejowych oraz metra. Lata szkolne spędzone w Berlinie wspominał jako „szczęśliwe”. Sam wprawdzie wolałby studiować architekturę, jednak to nie wchodziło w grę: jego ojciec, Emil – wysoki, krzepki mężczyzna z gęstym wąsem – złożony chorobą wezwał syna do domu, by poznał tajniki handlu tekstyliami. Ów dumny pruski protestant twardo przestrzegał surowych zasad oszczędności, pobożności i ciężkiej pracy26.

Tym razem Günther nie przeprowadzał się do Berlina sam. Towarzyszyli mu żona Toni oraz dwaj mali synowie, Hellmut i Herbert. Günther poślubił Toni dwanaście lat wcześniej; Hellmut miał dziesięć, a Herbert osiem lat. Pani Quandt, ładna brunetka, była miłością życia Günthera. Jego rodzice uważali rodzinę Toni za nuworyszów i nieomal zakazali tego małżeństwa – podejmowane przez nich próby zerwania związku sprawiły, że Günther poważnie rozważał emigrację do Stanów Zjednoczonych. Posunął się nawet do znalezienia najtańszej trasy do Ameryki (statkiem do Baltimore), by szukać pracy w Chicago. Ostatecznie do tego nie doszło; miłość i upór zwyciężyły, rodzice udzielili młodym swojego błogosławieństwa27.

Podczas ferii jesiennych, 15 października 1918 roku, Toni wraz z dwoma synami wybrali się do Berlina do Günthera, by zobaczyć nowy dom. Cała czwórka zatrzymała się w luksusowym hotelu Fürstenhof na Potsdamer Platz. Günther palił się do pokazania bliskim kupionej przez siebie willi, która znajdowała się dwadzieścia kilka kilometrów na południowy zachód od centrum miasta, w zielonej dzielnicy Neubabelsberg, kolonii domów jednorodzinnych zamieszkanych przez berlińskich bankierów, przemysłowców i bogatą inteligencję. Dom wznosił się bezpośrednio nad Griebnitzsee, na skraju parku pałacowego Babelsberg, letniej rezydencji cesarskiej. W parku rosło mnóstwo sędziwych drzew. Toni przechodziła okres rehabilitacji po zabiegu związanym z trudnym porodem Herberta i w tej uroczo położonej willi miała nadzieję odzyskać pełnię sił; jezioro, park, uliczka z zielonymi jaworami, lipami, klonami – wszystko to było dla niej. „Tutaj całkowicie wyzdrowieję” – powiedziała Güntherowi, kiedy kończył ją oprowadzać po okolicy28.

Lecz tak się nie stało. Nazajutrz Toni wybrała się z synami w podróż powrotną do Pritzwalku. W nocy Günther otrzymał wiadomość telefoniczną od jednego z pracowników: żona wróciła z Berlina z lekkimi objawami grypy. Chłopców zawieziono do rodziny, aby uniknęli infekcji. Ponieważ trwała pandemia, należało zachować szczególne środki ostrożności – grypą hiszpanką można się było zarazić bez trudu. Po dwóch dniach przeziębienie u Toni rozwinęło się w obustronne zapalenie płuc. Zrozpaczony Günther pojechał po znajomego lekarza, lecz ten niewiele mógł zrobić, zajmował się jeszcze kilkunastoma innymi pacjentami złożonymi tą samą chorobą. Toni zmarła w zimną październikową noc, w wieku zaledwie trzydziestu czterech lat. Krucha kobieta, która pragnęła zacząć życie od nowa, okazała się niezdolna przetrwać drugą falę globalnej zarazy, pozostawiającą po sobie miliony trupów.

Günther został więc wdowcem, człowiekiem samotnie zamieszkującym rozgorączkowaną stolicę pokonanego cesarstwa, któremu groziła zagłada. Co więcej, wkrótce mieli się doń wprowadzić obaj pozbawieni matki synowie; ci potrzebowali znacznie solidniejszej opieki, niż był im w stanie zapewnić. Quandt poświęcał chłopcom niewiele czasu – musiał przecież budować swoje imperium. Po pogrzebie Toni, który odbył się słonecznego jesiennego dnia w Pritzwalku, Günther stanął nad jej grobem z poczuciem „niepowetowanej straty”. „Uważałem, że ludziom zdarza się w życiu tylko jedna prawdziwa miłość” – napisał później29.

Ale po sześciu miesiącach znów się zakochał; związek ten miał prześladować Quandtów przez lata, właściwie do dzisiaj. Günthera oczarowała Magda Friedländer, znana potem jako Magda Goebbels, „pierwsza dama Trzeciej Rzeszy”.

2.

W ciepły wiosenny wieczór 21 kwietnia 1919 roku Günther Quandt wsiadł w Berlinie do zatłoczonego nocnego pociągu. Był Poniedziałek Wielkanocny; wraz z dwoma współpracownikami wybierał się pierwszą klasą do Kassel w środkowych Niemczech, na spotkanie biznesowe. Tuż przed odjazdem jakaś kobieta kazała stanąć swojej nastoletniej córce pod drzwiami prywatnego przedziału; dziewczyna taszczyła mnóstwo bagażu i pudeł. Wcześniej matka biegała po całym pociągu w poszukiwaniu wolnego miejsca, bezskutecznie. Jej pożegnalne instrukcje brzmiały: „Magdo, masz tu stać i nigdzie się nie ruszać”. Günther odczekał dwie lub trzy minuty, potem wstał i od niechcenia zaprosił dziewczynę do eleganckiego przedziału. Dopiero po dłuższej chwili i po uporczywym naleganiu ze strony przedsiębiorcy nieśmiała Magda otworzyła drzwi i przyjęła towarzystwo trójki znacznie starszych mężczyzn30.

Günther pomógł dziewczynie umieścić bagaż na półkach. Magda rozsiadła się na miękkim, pluszowym siedzeniu. Kiedy zaczęli rozmawiać, Quandt zwrócił uwagę na jej urodę: „Zaprosiłem zjawiskowo piękną dziewczynę: miała błękitne oczy, śliczne, starannie przycięte i bardzo jasne włosy, a także regularny kształt twarzy i szczupłą figurę” – zapisał później31. Magda skończyła zaledwie siedemnaście lat, czyli była od Günthera młodsza o dwadzieścia i tylko o sześć starsza od jego syna Hellmuta. Święta wielkanocne spędziła z matką i ojczymem w Berlinie, teraz wracała do szkoły z internatem w Goslarze, w górzystej, centralnej części kraju. Konwersowali przez całą drogę: o podróży, o berlińskich teatrach. Był nią zauroczony. Koło pierwszej w nocy pociąg zatrzymał się na stacji w Goslarze. Günther pomógł Magdzie wynieść bagaże, jednocześnie jak najdyskretniej zerkając na przywieszkę z adresem internatu.

Zaraz po przyjeździe do Kassel napisał do Magdy list z pytaniem, czy może ją odwiedzić nazajutrz po południu. Aby uzyskać zgodę dyrektorki na zabranie dziewczyny ze szkoły, Quandt miał udawać przyjaciela jej ojczyma. Magda nie odmówiła. Günther stawił się w placówce z bukietem róż – nie dla dziewczyny, lecz dla oczarowania dyrektorki, by pozwoliła uczennicy na wspólny spacer z gościem. W ten sposób rozpoczęły się zaloty. Już na trzeciej randce, podczas przejażdżki po malowniczych górach Harzu, przedsiębiorca oświadczył się Magdzie na tylnej kanapie samochodu z szoferem. Zdumiona, poprosiła o trzy dni do namysłu; małżeństwa, jakie miała okazję obserwować przez siedemnaście lat swego życia, były bardzo dalekie od doskonałości32.

Magda przyszła na świat 11 listopada 1901 roku w Berlinie. Jej rodzice, inżynier Oskar Ritschel oraz pokojówka Auguste Behrend, pobrali się nie od razu. Po latach, odkrywszy romans męża, Auguste zażądała rozwodu i sama wyszła za innego mężczyznę, Richarda Friedländera, niemieckiego biznesmena pochodzenia żydowskiego – również temu małżeństwu groził obecnie rozpad. Magda dorastała jako jedynaczka w kosmopolitycznym domu wyższej klasy średniej. Wraz z matką i ojczymem przeprowadziła się z Berlina do Brukseli, gdzie uczęszczała do surowej katolickiej szkoły z internatem, prowadzonej przez zakonnice. Ale jej związki z Żydami nie ograniczały się tylko do ojczyma: kiedy poznała Günthera, była świeżo po rozstaniu ze swoim chłopakiem Victorem Chaimem Arlosoroffem, ambitnym żydowskim emigrantem z Rosji. Arlosoroff studiował ekonomię na prestiżowym berlińskim Uniwersytecie Humboldtów33. Jako gojka, czyli nie-Żydówka, Magda czuła, że nigdy nie będzie w pełni należeć do tej społeczności.

Po trzydniowym namyśle przyjęła oświadczyny Günthera. Czuła się oszołomiona tym, że ten solidny, dużo starszy mężczyzna, noszący dwurzędowe garnitury, krochmalone kołnierzyki oraz złote spinki do mankietów, emanujący pieniędzmi i władzą, zainteresował się właśnie nią. Wysoki, o przeszywającym spojrzeniu niebieskich oczu, okrągłej, łysiejącej głowie, z wyraźną zaczeską, Günther prezentował się okazale – choć niekoniecznie atrakcyjnie. Jednakowoż decyzja Magdy, by poślubić osobę o dwie dekady starszą, niewiele miała wspólnego z romantyczną miłością; istotną rolę odgrywały tu fascynacja oraz osobiste ambicje. Otóż Quandt jej imponował, z tym swoim nieodłącznym łobuzerskim uśmiechem, jak gdyby tylko on wiedział o czymś, o czym inni nie mieli pojęcia. Dziewczyna pragnęła wyrwać się z internatu, zostać żoną człowieka o sporych zasobach finansowych, szanowanego w świecie biznesu. Marzyła o prowadzeniu dużego domu, organizowaniu imprez towarzyskich dla znajomych i współpracowników. Tymczasem Günther postawił Magdzie dwa przedślubne warunki: miała zerwać z katolicyzmem i przejść na protestantyzm, a także wrócić do panieńskiego nazwiska Ritschel. Nazwisko Friedländer, po żydowskim ojczymie, było nie do zaakceptowania dla Quandta i jego konserwatywnej luterańskiej rodziny. Magda posłusznie się dostosowała. „Religia nie ma dla mnie znaczenia, Bóg mieszka w moim sercu” – powiedziała matce34.

Na początku stycznia 1921 roku Günther i Magda pobrali się w hotelu uzdrowiskowym na zachodnim brzegu Renu nieopodal Bonn. Panna młoda miała na sobie suknię z brukselskiej koronki. Harmonia między małżonkami nie trwała jednak zbyt długo. Różnice charakteru i przepaść wiekowa stały się boleśnie oczywiste, gdy Günther, pracoholik, nagle zakończył ich dziesięciodniowy miesiąc miodowy we Włoszech, by udać się na „obowiązkową konferencję”35. Nawet przed tym nagłym rozstaniem nie układało się im najlepiej. Podróżując przez sielankowe włoskie pejzaże limuzyną marki Mercedes, z prywatnym szoferem, Magda odkryła, że męża nie interesują „prawdziwe Włochy”. Jak wspominała później jej matka, Auguste, młoda pani Quandt uświadomiła sobie, iż „był on zasadniczo człowiekiem pozbawionym wszelkiej wrażliwości estetycznej, prezentował się raczej jako zdeklarowany pragmatyk, dla którego sztuka i piękno znaczą niewiele. Również przyroda nie robiła na nim wrażenia. Kiedy przemierzali Umbrię, pełną krajobrazów o klasycznym pięknie, zanurzoną w historii […], Quandt objaśniał żonie strukturę geologiczną gleby, zastanawiając się nad możliwościami jej przemysłowej eksploatacji”36. Jednak podróż wcale nie okazała się aż tak totalną klapą. Nieco ponad dziewięć miesięcy po miodowym tygodniu, 1 listopada 1921 roku, Magda wydała na świat ich jedyne dziecko, syna Haralda.

Urodziła go w szpitalu samotnie. Günther oczywiście pracował. Po powrocie do Berlina zajmowały go już tylko interesy; Quandt nie kultywował życia prywatnego. Wybierając się z żoną i synami w jakąkolwiek wspólną podróż, zawsze skupiał się na odwiedzaniu rozmaitych firm bądź fabryk. Pracował po dwanaście godzin na dobę: za biurkiem pojawiał się o siódmej trzydzieści, do domu wracał o dziewiętnastej trzydzieści, „zmęczony i zajechany”, jak wspominała matka Magdy. „Po kolacji siadał w swoim fotelu, otwierał berliński dziennik finansowy i w trzy minuty zasypiał”37. Cierpiał na chroniczne znużenie; skarżył się, że nie ma czasu czytywać książek ani opracowywać nowych koncepcji. Życie towarzyskie prawie go nie interesowało – mógł się wybrać na jakieś przyjęcie, pod warunkiem że wiązało się ono z interesami, ale „tylko wtedy, gdy naprawdę nie dało się tego uniknąć”. Magdę ta sytuacja bolała. Spotkania towarzyskie stanowiły dla niej, żony i pani domu, jedyną okazję do znalezienia się w centrum uwagi. Niestety, w małżeństwie z Güntherem prawie nie było na to miejsca. Magda nie miała innego wyboru, jak tylko się dostosować.

3.

Na początku lat dwudziestych XX wieku, gdy Günther i Magda Quandtowie zaczynali się od siebie oddalać, w powojennym państwie niemieckim zwanym Republiką Weimarską narastał powszechny chaos. Wielu przedsiębiorców trzymało się z dala od chwiejnej polityki uprawianej w parlamencie, a jeden kryzys konstytucyjny następował po drugim. Biznesmeni woleli się koncentrować na innej dziedzinie życia, szukając tam wpływów i zysków: giełdzie papierów wartościowych.

Hiperinflacja oraz ucieczka kapitału z Niemiec przybrały na sile latem 1922 roku, po zabójstwie ministra spraw zagranicznych, żydowskiego przemysłowca Waltera Rathenaua, a także wskutek groźby niewywiązania się Niemiec z gargantuicznych reparacji wojennych, narzuconych im w ramach traktatu wersalskiego. Po morderstwie Rathenaua, do którego doszło w Berlinie, ulotniły się resztki zaufania do niemieckiej waluty. Stopa inflacji wzrosła w tym kraju o 1300 procent, a Reichsbank zaczął drukować banknoty o nominale biliona marek. Na sytuacji tej korzystała jedynie garstka bogatych Niemców, którzy wcześniej zainwestowali w różne środki trwałe, na przykład w nieruchomości czy fabryki – jeśli zaciągnęli jakieś długi, te szybko zostały zniwelowane. Tymczasem większość przedstawicieli niemieckiej klasy średniej trzymała pieniądze na kontach bankowych w formie oszczędności lub kupiła za nie nic niewarte obligacje, którymi finansowano Wielką Wojnę. Miliony Niemców było więc zrujnowanych.

Giełda lokowała się gdzieś pomiędzy środkami trwałymi a płynnymi, stanowiła swoistą finansową ziemię niczyją, na którą ośmielali się zapuszczać tylko najzuchwalsi spekulanci. Należał do nich Günther Quandt. Szukając możliwości dywersyfikacji środków, jakie zarobił na wojnie, Günther zainteresował się obrotem walutowym oraz giełdą papierów wartościowych. Ceny spadały, drobni inwestorzy zaczynali wyprzedawać akcje, z wyjątkiem papierów nielicznych przedsiębiorstw, które opierały się na twardych aktywach – tymi handlowano po cenach okazyjnych. Ziściło się marzenie spekulantów, choć marzenie niebezpieczne. Niestabilna niemiecka waluta dokonywała nieustannych wolt kursowych i niedoświadczony handlowiec mógł się na tym boleśnie przejechać, grając przeciwko wielkim inwestorom, którzy usiłowali zgarnąć dla siebie spore pakiety akcji i zarabiać na tanim długu.

Jesienią 1921 roku, po szczególnie ryzykownej transakcji związanej z firmą produkującą wełnę – która przyniosła Güntherowi 45 milionów marek – zlecił on kilkunastu bankom kupno akcji tuzina spółek przemysłowych38. Jednym z przedsiębiorstw, w które zainwestował, był niemiecki producent potażu na skalę masową, Wintershall. Wprawdzie Quandt wchodził już w skład rady nadzorczej Wintershalla, zmierzał jednak do przejęcia całkowitej kontroli. Zależało mu na tym szczególnie. „Nie miałem tam nic do powiedzenia, nigdy” – wspominał39. Dla magnata tekstylnego rola ta była nieprzyjemna i zupełnie obca, bo choć rodzinnymi fabrykami zarządzał zdalnie, to zamierzał stać się jednym z głównych rozgrywających w różnych branżach przemysłu. Günther niedawno skończył czterdzieści lat, czas dla niego przyspieszył. Jak zapisał, perspektywa wykorzystania majątku wyłącznie do spekulacji giełdowych w „epoce zła inflacyjnego” budziła w nim odrazę. Trzeba jednak przyznać, że jak na kogoś, kto proklamował podobną niechęć do spekulacji, całkiem nieźle radził sobie z rzekomym wstrętem do wielkiego sukcesu. Nawet po szalonym skupowaniu akcji na giełdzie Quandtowi pozostało jeszcze do dyspozycji 35 milionów marek. Był już gotów nabyć całą firmę na własność.

Wiosną 1922 roku Günther namierzył swoją zwierzynę: berlińską Accumulatoren-Fabrik AG (AFA), spółkę, która z czasem miała się stać jednym z największych na świecie producentów akumulatorów. Kiedy zwrócił na nią uwagę, elektryfikacja ogarniała cały glob. Przedsiębiorstwo miało bliskie powiązania z przemysłem zbrojeniowym, ponieważ w czasie wojny dostarczało akumulatory dla niemieckich okrętów podwodnych. Ceny akcji nie odzwierciedlały jednak prawdziwej wartości AFA; struktura właścicielska była rozproszona, brakowało odpowiednich mechanizmów zarządczych, na przykład puli udziałów preferencyjnych chroniących ją przed wrogim przejęciem.

Günther zaczął skupować akcje AFA codziennie, po trochu, wykorzystując do tego sieć fasadowych spółek, banki oraz figurantów, włącznie z członkami własnej rodziny40. Wszystko po to, aby nie zwracać na siebie uwagi, pozostać anonimowym i zebrać jeszcze więcej pieniędzy. Jednak we wrześniu 1922 roku został zmuszony do ujawnienia się: zarząd firmy ogłosił zwiększenie kapitalizacji, czemu towarzyszyła emisja udziałów preferencyjnych. Quandt zdążył zgromadzić zaledwie jedną czwartą akcji. Nabycie pakietu większościowego zdawało się w tej sytuacji – przy zwiększeniu liczby udziałów – rzeczą prawie niemożliwą.

Nazajutrz po wspomnianym komunikacie Günther czytał przy swoim biurku berlińską gazetę finansową. Natknął się w niej na anonimowe ogłoszenie wzywające akcjonariuszy AFA do głosowania przeciwko propozycjom zarządu41. Zadzwonił do Walthera Funka, redaktora naczelnego dziennika. Funk znał wszystkich, z każdej biznesowej branży w Niemczech. Wyjawił rozmówcy, że ogłoszenie zamieścił niejaki Paul Hamel; Günther umówił się z nim na spotkanie jeszcze tego samego dnia wieczorem. Hamel był wspólnikiem w prywatnym banku Sponholz, specjalizował się w przejęciach firm. Panowie postanowili połączyć siły.

Po miesiącu żmudnych negocjacji z zarządem AFA korporacyjni najeźdźcy ogłosili zwycięstwo42. Emisja akcji preferencyjnych miała być wstrzymana, a Günther otrzymać cztery głosy w radzie nadzorczej. Dalej potajemnie skupował udziały w AFA za pieniądze ze swoich zakładów tekstylnych. W czerwcu 1923 roku Quandt został przewodniczącym rady nadzorczej, a jego grupa posiadała już 75 procent akcji firmy.

Wrogie przejęcie spółki AFA dobiegło końca. Günther uzyskał kontrolę nad znanym na świecie przedsiębiorstwem z nowej branży przemysłu – miał za sobą błyskawiczną transformację, od tekstylnego kupca przez cwanego spekulanta po pełnokrwistego przemysłowca. Dzięki Funkowi zdobył też nowego wspólnika, Paula Hamela. W styczniu 1925 roku, po śmierci jednego z dyrektorów AFA, Quandt zajął jego gabinet w centrali firmy na Askanischer Platz. Centrala znajdowała się tuż obok głównego dworca kolejowego w Berlinie, w samym sercu dzielnicy rządowo-biznesowej, blisko pieniędzy i władzy. Właśnie stamtąd, siedząc za wielkim, ciemnym, podwójnym biurkiem w ogromnym gabinecie wykładanym boazerią po sam sufit, Günther zarządzał rodzącym się imperium Quandtów.

Trzy lata później objął w posiadanie następną firmę: Deutsche Waffen- und Munitionsfabriken (DWM). Podczas pierwszej wojny światowej należała ona do najważniejszych producentów broni i amunicji dla armii cesarskiej. Kontrolowane przez nią spółki córki wytwarzały słynne karabiny Mauser oraz pistolety Luger, a także miliony pocisków i części zamiennych do samolotów myśliwskich. Günther chętnie nazywał DWM „małym Kruppem”, odnosząc się do niesławnej firmy stalowej, największego w Niemczech producenta broni43.

Po potężną niegdyś DWM Quandt i jego wspólnicy sięgnęli latem 1928 roku. Ta berlińska firma znajdowała się w opłakanym stanie, została bowiem zmuszona do reorganizacji w ramach umowy rozbrojeniowej po przegranej wojnie44. Obecnie zajmowała się więc tylko wyrobem kuchenek, maszyn do szycia tudzież innych niegroźnych artykułów gospodarstwa domowego. Jedyną bronią, którą DWM mogła produkować, były karabinki sportowe i strzelby myśliwskie. Ceny akcji firmy spadały na łeb na szyję wskutek plotek o niewypłacalności oraz przestarzałym stylu zarządzania.

Żałosny stan DWM znacznie ułatwiał jej zagarnięcie, i to za bezcen w porównaniu z przejęciem AFA. W pamiętniku z 1946 roku, opublikowanym tuż po drugiej wojnie światowej, Günther podjął desperacką próbę wywołania wrażenia, iż nigdy się zbytnio nie angażował w przemysł zbrojeniowy – utrzymuje tam, że to Paul Hamel zaproponował mu poszerzenie działalności o tę branżę przemysłu45. (Do duetu doszedł kolejny Paul – Paul Rohde, potentat stalowy – dzięki czemu powstało trio dążące do zdobycia DWM). Według Quandta, Hamel tak skutecznie zmobilizował inwestorów na walnym zebraniu udziałowców DWM, że w lipcu 1928 roku do dymisji podał się cały zarząd. Ale pomińmy rewizjonistyczne ujęcie historii – ostatecznie to Günthera ponownie mianowano przewodniczącym rady nadzorczej, ze względu na jego reputację osoby, która umie restrukturyzować spółki z każdej branży przemysłu.

4.

Osiągnąwszy szczyt, pod koniec 1923 roku hiperinflacja wygasła. Wtedy to Friedrich Flick, czterdziestoletni magnat stalowy, przeprowadził się z żoną Marie i synami do Berlina. Zamieszkali w ustronnej willi w eleganckiej dzielnicy Grunewald, po lesistej, zachodniej stronie stolicy. W szalonych latach spekulacji i inflacji również Flick osiągnął ogromne profity, które umożliwiły mu wyjazd z rodzinnego Siegerlandu, rolniczego regionu na południowy wschód od Zagłębia Ruhry. Gdy spacerował po dobrze utrzymanej, żwirowej ścieżce dokoła nowej willi, Flick palił tanie cygara i obmyślał kolejne śmiałe posunięcia46.

Aby podkreślić swoje przybycie, zakupił okazały biurowiec na Bellevuestrasse 12, z którego władał rosnącym imperium przemysłowym. Budynek wznosił się przy spokojnej ulicy między Tiergarten a Potsdamer Platz47. Tętniące życiem centrum Berlina znajdowało się kilka kroków stamtąd, a do siedziby firmy Günthera Quandta – na Askanischer Platz – jechało się zaledwie trzy minuty, w kierunku południowym. Wiedziony posępną determinacją, bezwzględnością oraz talentem do forteli, świetnie radzący sobie z liczbami, Flick błyskawicznie awansował na jednego z najbardziej skutecznych i wpływowych niemieckich potentatów stalowych. Rzadko sprawiał wrażenie, że się tym faktem cieszy; nawet odrobina radości nie rozświetlała jego niebieskich oczu, na twarzy nie gościł najmniejszy nawet uśmiech. Krępy, o pociągłym obliczu i skupionym wejrzeniu, z czupryną szybko siwiejących włosów, Flick sprawiał wrażenie człowieka onieśmielającego i surowego – odpowiadał wizerunkowi kogoś, kto w nazistowskich Niemczech miał się stać najbardziej niesławnym potentatem przemysłu.

Był o dwa lata młodszy od Günthera Quandta. Urodził się 10 lipca 1883 roku w Ernsdorfie, sennym miasteczku usytuowanym w szybko rozwijającym się przemysłowym centrum cesarskich Niemiec. Jego ojciec, handlarz drewnem, miał udziały w kilku kopalniach rudy. Młody Friedrich studiował przedsiębiorczość i ekonomię w Kolonii, a następnie odbywał praktykę w jednej z podupadających stalowni w Siegerlandzie. Tam, w wieku zaledwie dwudziestu czterech lat, przekuł swoją wiedzę na stanowisko dyrektorskie, by po pewnym czasie znaleźć się w zarządzie innego miejscowego zakładu stalowego, który również popadł w tarapaty finansowe. Awans ten umożliwił Flickowi poślubienie w 1913 roku Marie Schuss, córki szanowanego rajcy z Siegen i wytwórcy tekstyliów48. Para szybko dochowała się trzech synów: Ottona-Ernsta, Rudolfa oraz późno urodzonego Friedricha Karla. W ten sposób zaczynała się kształtować dynastia Flicków.

Flick miał niewątpliwy talent do liczb, świetnie je zapamiętywał, znakomicie analizował zestawienia bilansowe. Za jednym zamachem zrestrukturyzował dwie podupadające stalownie – stało się to jeszcze przed pojawieniem się szansy, jaką był dla niego wybuch wojny światowej. W 1915 roku Friedrich został członkiem zarządu Charlottenhütte i jej dyrektorem handlowym. Ta zdrowa pod względem finansowym firma należała do największych producentów stali w Siegerlandzie, wciąż jednak była niewielka w porównaniu ze swoimi licznymi konkurentami w całym Cesarstwie Niemieckim. Inni członkowie zarządu pozwolili Flickowi na ambitne szaleństwo wrogich przejęć, co w ciągu wojny doprowadziło do czterokrotnego wzrostu bilansowego. Firma – tak się dogodnie składało – zarabiała na zwiększonym zapotrzebowaniu armii na stal zdatną do produkcji broni.

W ostatnich dwóch latach wojny popyt na uzbrojenie jeszcze wzrósł, a wraz z nim poszybowały w górę ceny stali, rudy i złomu. Do finansowania strategii przejęć Flick wykorzystał astronomiczne zyski, jakie w czasie konfliktu przynosiła Charlottenhütte49. Jednocześnie realizował własny plan: zaczął potajemnie skupować akcje tejże Charlottenhütte, która nie miała większościowego udziałowca. Potajemną operację zasilał środkami z zyskownego, pobocznego handlu złomem, pieniędzmi ojca oraz posagiem żony. Co więcej, dwukrotnie przekonał zarząd oraz władze państwowe do emisji akcji preferencyjnych, mających oddalić niebezpieczeństwo wrogiego przejęcia, zarówno to rzeczywiste, jak i wyobrażone – w ten sposób nikt poza nim nie miał szansy uzyskać kontroli nad Charlottenhütte.

Po zażegnaniu prawdziwego zagrożenia, jakim było przejęcie przez legendarnego magnata stalowego z Zagłębia Ruhry Augusta Thyssena, i po dobiciu z nim targu na początku lat dwudziestych, Flick został udziałowcem większościowym Charlottenhütte. Przekształcił to przedsiębiorstwo w prywatny holding, kupując udziały w przemyśle stalowym, górniczym i innych branżach przemysłu ciężkiego, głównie przez podstawionych ludzi lub za pośrednictwem fasadowych firemek, by ukryć własną tożsamość i intencje – podobnie jak w tym samym czasie robił to Günther Quandt50. Ów groźny dla wielu pochód Flicka, polegający na zakupach akcji, ich sprzedawaniu bądź wymianie, narażał go na ostrą konkurencję, czasem zmuszał też do współpracy z takimi wpływowymi przemysłowcami jak na przykład Thyssen czy Krupp.

Po zawarciu paktu z Thyssenem Flick zgodził się trzymać z daleka od Zagłębia Ruhry i chwilowo zarzucił swój najważniejszy cel. Zaczął robić interesy, również związane ze stalą, ale na Górnym Śląsku, który był przedmiotem sporu między Niemcami a Polską. Zmienność losów tego uprzemysłowionego regionu stanowiła świetną pożywkę dla biznesowych okazji – zawierane przez Flicka górnośląskie kontrakty zwróciły nań uwagę całego kraju. Sylwetkę Friedricha jako pierwszy przedstawił dziennikarz ekonomiczny „Berliner Tageblatt”, największej stołecznej gazety: w 1924 roku napisał on, że Flick jest „ogarnięty duchem czasów, czuje ich zew. Włożył całe serce w proces restrukturyzacji, kilkukrotnie nurkował w nim z głową, aby wychynąć na powierzchnię jako nowy, korporacyjny król przemysłu ciężkiego […]. Friedrich Flick – którego nazwisko nie jest znane opinii publicznej, ale którego koledzy z branży górniczej oraz dyrektorzy wielkich banków (ci go nie znoszą, ponieważ je zamyka) uważają za jedną z najskuteczniejszych, najpotężniejszych i najbardziej utalentowanych osób”51. Flick nie cierpiał mediów w żadnej postaci; zaczął nawet przekupywać dziennikarzy, by rezygnowali z pisania artykułów na jego temat52.

Dzięki inwazji na Śląsk Friedrich zdobył wreszcie punkt zaczepienia w regionie przemysłowym, na którym zależało mu najbardziej: w Zagłębiu Ruhry. W latach 1923–1924 zamienił sporą część udziałów w firmach górnośląskich na akcje stalowni w Ruhrze, kontrolowanych przez swojego konkurenta. Transakcja ta obejmowała też akcje firmy górniczej Gelsenberg. Ale to kolejne posunięcie Flicka miało być najbardziej zuchwałym: w 1926 roku grupa przemysłowców z Zagłębia Ruhry powołała do życia Vereinigte Stahlwerke (VSt), koncern z Düsseldorfu, który regulował produkcję i ceny stali53. Holding, finansowany w znacznej mierze z amerykańskich obligacji, szybko stał się drugą pod względem wielkości firmą tej branży na świecie, której dorównywać mógł jedynie US Steel. Friedrich otrzymał pokaźny pakiet udziałów w VSt dzięki wymianie ich na akcje śląskie. Mógł teraz przenieść większość swoich interesów do nowego przedsiębiorstwa w Zagłębiu Ruhry, co mu jednak nie wystarczało – pragnął kontrolować całą VSt. Gdy kilka nadzorujących ów koncern firm dokonało fuzji i okazało się, że to Gelsenberg jest w posiadaniu największej liczby udziałów, Flick nie omieszkał skorzystać z okazji. Zaczął skupować akcje Gelsenbergu w nadziei, że zdobędzie pakiet większościowy. Po serii zamian papierów wartościowych oraz szeregu transakcji, głównie z jednym z dawnych konkurentów, Friedrich dopiął celu – został głównym udziałowcem VSt, uzyskując kontrolę nad jednym z największych na świecie konglomeratów przemysłowych. W 1929 roku, w wieku zaledwie czterdziestu pięciu lat, awansował do grona najpotężniejszych przemysłowców w Niemczech.

5.

Pod koniec lat dwudziestych XX wieku nic nie zdawało się ograniczać również Günthera Quandta. I choć jego bracia mieli coraz większy wpływ na funkcjonowanie fabryk tekstyliów w Brandenburgii, on sam nie rezygnował z obranej strategii rozwoju rodzinnego biznesu. Był głównym udziałowcem firmy Wintershall, największego niemieckiego producenta potażu. Co ważniejsze, zdążył też nabyć dwa inne holdingi przemysłowe, które sprzedawały swoje wyroby na całym świecie. Jeden z dyrektorów DWM pisał, że Günther nawrócił się na nową religię: „Należy on do tych ludzi, których siła płynie wyłącznie z wiary w niezwyciężoną moc pieniędzy. Jego sukces służy wzmacnianiu tego przekonania, ciągle i na nowo. Wiara ta stała się dlań religią, aczkolwiek niekoniecznie wymagającą istnienia Boga”54.

Wraz z napływem nowych pieniędzy groziła mu jednak typowa pułapka parweniuszy. Przez wiele lat Quandt poszukiwał odpowiedniego mieszkania w centrum Berlina, aby nie musieć wracać do domu po wyjściu z biura albo wtedy, gdy chciał się wybrać z Magdą do teatru55. Któregoś dnia w 1926 roku skontaktował się z nim agent od nieruchomości: pewien biznesmen musiał szybko sprzedać rezydencję, inaczej groziło mu bankructwo. Günther kupił dom wraz z całą zawartością, wcześniej wytargowawszy od zdesperowanego oferenta obniżkę ceny. Budynek, położony w eleganckiej dzielnicy Westend, otrzymał w pełni i drogo umeblowany. Wyposażenie znajdowało się w stanie idealnym, pozostawiono je nienaruszone – włącznie z winem, obrazami czy utensyliami. Wystrój prezentował się o wiele bardziej stylowo niż w willi Quandtów – na przykład centralne miejsce w salonie zajmowały ogromne organy. Po zakupie Günther zażartował w obecności Magdy: „Widzisz, moja droga, jak bardzo się myliłaś, twierdząc, że kultury nie można kupić? Ja ją kupiłem!”56.

O ile majątek Quandta stale się pomnażał, o tyle jego życie rodzinne znów zaczęło się rozpadać na kawałki. Do katastrofy doszło na początku lipca 1927 roku. Pierworodny syn i przyszły dziedzic Günthera, Hellmut, zaczynający roczny staż studencki za granicą, zmarł nagle po nieudanej operacji wyrostka robaczkowego w wieku zaledwie dziewiętnastu lat. Ostatnie słowa Hellmuta, skierowane do ojca, brzmiały: „Bardzo chętnie pomógłbym ci w twoim wielkim dziele, drogi tato”57.

Günther był zdruzgotany. Napisał: „Straciłem kochanego, słodkiego chłopca, z którego zawsze byłem tak dumny, dla którego to wszystko budowałem”58. Również Magdą, która całe dnie spędzała przy łóżku Hellmuta, śmierć pasierba wstrząsnęła do głębi. Dzieliła ich różnica wieku wynosząca sześć lat, a łączyła niezwykła zażyłość – do tego stopnia, że niektórzy nawet podejrzewali romans59. Hellmuta pochowano obok matki, Toni, na cmentarzu w Pritzwalku, w rodzinnym mauzoleum wzniesionym przez Günthera. „Wszystko, co miał w życiu otrzymać, musi być teraz przekazane jego bratu Herbertowi, lat siedemnaście” – pisał Günther60.

Drugi syn, Herbert, sprawiał przygnębiające wrażenie fatalnie wyposażonego do roli następcy. Kapryśny introwertyk, chudy i nieśmiały, stanowił przeciwieństwo utalentowanego, przystojnego i empatycznego starszego brata. Co gorsza, Herbert przyszedł na świat obciążony wadą wzroku tak poważną, że gdy skończył dziesięć lat, trzeba mu było zapewnić edukację domową. Ledwie czytał i musiał się uczyć na pamięć materiału z każdej lekcji, czerpiąc informacje z ustnych wyjaśnień udzielanych mu przez prywatnych nauczycieli61.

Zdaniem lekarzy Herbert mógł znaleźć zatrudnienie wyłącznie w rolnictwie, utrzymywać się z pracy własnych rąk. Właśnie dlatego Günther zakupił dla syna wielkie gospodarstwo o nazwie Severin na północy Meklemburgii. Pośrodku majątku wznosił się neorenesansowy ceglany pałacyk z lat osiemdziesiątych XIX wieku, otoczony tysiąchektarową posiadłością, obejmującą nie tylko tereny uprawne, lecz także las – pola, łąki i drzewostan zajmowały łagodne wzniesienie. Zarządcą Severin Günther mianował swojego byłego szwagra Waltera Granzowa, dzięki czemu rozwinął się tu zyskowny rolniczy interes62. Niebawem jednak posiadłość miała posłużyć do znacznie mniej chwalebnych celów.

Śmierć Hellmuta przyspieszyła rozpad małżeństwa Magdy i Günthera. Od samego początku niezbyt do siebie pasowali, a jeśli Magda zachowała dla męża jakiekolwiek romantyczne uczucia, to po odejściu pasierba z tego świata zniknęły one zupełnie. Na łożu śmierci, w szpitalu przy paryskiej rue de Clichy, Hellmut błagał nieustannie kłócących się ojca i jego żonę, aby „byli dla siebie zawsze dobrzy”. Słowa te „przebiły serce” Günthera „niczym nóż”, jak sam zapisał. „Czułem, że jeśli Hellmut umrze, nasze małżeństwo się rozpadnie. To on stanowił jego największą podporę, być może nieświadomie, to dzięki niemu wracaliśmy stale do siebie”63.

Quandt miał rację, ale problemom małżeńskim sam był winien. Przez sześć lat zaniedbywał Magdę emocjonalnie, towarzysko i finansowo. Okazał się skąpcem, wypłacającym żonie jedną trzecią środków, które otrzymywały ich pokojówki64. Miała obowiązek prowadzić rejestr wszystkich domowych wydatków, a następnie przedstawiać go mężowi. Günther w milczeniu kartkował księgę, strona po stronie, by wreszcie napisać czerwonym atramentem adnotację: „Przeczytano i zatwierdzono, Günther Quandt”65. Życie Magdy składało się wyłącznie z opieki nad dziećmi oraz zarządzania pięcioosobową służbą w willi na przedmieściu Berlina. A przecież stworzona była do przygód, nie do siedzenia w domu: dobrze wykształcona, znająca wiele języków obcych, uwielbiała sztuki piękne. Od życia pragnęła czegoś więcej, najchętniej świateł reflektorów; na próżno oczekiwała, że małżeństwo z bogatym przemysłowcem zapewni jej poczesne miejsce w tętniącym życiem światku Berlina lat dwudziestych.

Jesienią 1927 roku, kilka miesięcy po śmierci Hellmuta, małżonkowie wybrali się w podróż do Stanów Zjednoczonych. Günther liczył, że w ten sposób ożywi ich związek, kazał nawet załadować na statek swój luksusowy samochód, czerwony kabriolet marki Maybach. Mimo starań miłość nie zapłonęła ponownie, rozpaliła się jednak innego rodzaju iskra. Otóż pierwsze umizgi ze strony partii nazistowskiej wobec Günthera i Magdy miały miejsce w samym centrum Manhattanu. W owym czasie w Nowym Jorku przebywał Kurt Lüdecke, prowadzący wystawne życie playboy, jeden z pierwszych członków NSDAP, który sądził, że zainteresuje nazizmem bogatych Amerykanów66. Wcześniej Lüdeckemu nie powiodło się pozyskanie funduszy od Henry’ego Forda, zajadłego antysemity i potentata motoryzacyjnego z Detroit, być może więc uznał teraz, że z zamożnym Niemcem w rodzaju Quandta powinien mieć więcej szczęścia – tak się bowiem składało, że Günther był starszym bratem jego kolegi.

Małżonkowie spotkali się z Lüdeckem w hotelu Plaza, gdzie zatrzymali się w czasie wizyty w Nowym Jorku. „Zjadłem lunch z nim i z jego uroczą młodą żoną – zapisał Lüdecke w pamiętniku. – To obecnie jeden z najbogatszych ludzi w Niemczech, o mentalności typowej dla przedstawicieli międzynarodowego biznesu, osób utalentowanych ekonomicznie, które niewiele mają pojęcia o innych sprawach. Rzecz jasna, z miejsca stał się dla mnie przedmiotem spekulacji także odmiennej natury – chciałem zainteresować jego samego tudzież jego pieniądze naszą sprawą. Niestety, okazał sceptycyzm”67.

Günther nie złapał przynęty, więc Lüdecke zmienił obiekt zainteresowania. Magda sprawiała wrażenie „znacznie bardziej otwartej na sugestie” – zanotował nazista. „Oczy jej rozbłysły, kiedy opowiadałem o Hitlerze i ideałach partii. Żegnając się z obojgiem na statku, który miał ich odwieźć do domu w Niemczech, wiedziałem, że mam we Frau Quandt sojuszniczkę. Obiecała przeczytać kilka nazistowskich książek, jakie jej podarowałem, a także popracować nad mężem. Na koniec zaprosiła mnie ciepło do złożenia im wizyty w Berlinie. Tak się stało latem 1930 roku. Blisko się zaprzyjaźniliśmy. Uczyniłem z niej zagorzałą nazistkę”.

Zażyłość ta stała się czymś znacznie więcej, choć nie był to ani pierwszy, ani ostatni romans Magdy. Na początku 1928 roku, po powrocie z amerykańskiej podróży, Günther dał żonie więcej wolności, zaczął też wydzielać jej więcej pieniędzy68. Zajęty przejmowaniem firmy DWM, przestał krytykować Magdę za ubiór, wydatki oraz plan dnia. Wreszcie wolno jej było angażować wybitnych projektantów mody, by pracowali nad jej garderobą, mogła też uczestniczyć w balach organizowanych przez ziemiańską socjetę. Wciąż jednak pozostawała nieszczęśliwa. Resztki uczucia, jakie żywiła do Günthera, zgasły. Nieustannie prosiła Quandta o rozwód, lecz on się nie zgadzał.

Na jednym z balów Magda poznała młodego studenta z zamożnej rodziny. Wdali się ze sobą w romans. Kobieta bez skrupułów jeździła z nowym kochankiem na różne wycieczki; wreszcie Günther zaczął nabierać podejrzeń, jednak nie z powodu częstych nieobecności żony, lecz raczej jej nastrojów, które zmieniały się od posępnego po promienny. Wynajął prywatnego detektywa, który śledził Magdę i dostarczał zleceniodawcy udokumentowanych informacji: żona przemysłowca zatrzymywała się w hotelu w tym samym nadreńskim miasteczku, w którym wzięli z Güntherem ślub. Gdy Quandt zdecydował się na konfrontację, Magda do wszystkiego się przyznała.

Konsekwencje okazały się poważne. Niewierna miała natychmiast wyprowadzić się z domu, Günther rozpoczął też procedurę rozwodową. Nagle młoda kobieta znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: w ciągu jednej nocy z żony wielkiego przemysłowca stała się osobą bez grosza przy duszy. Przyznawszy się do romansu, Magda zdawała sobie sprawę, że w sądzie poniesie całkowitą porażkę: nie tylko straci syna, Haralda, lecz także szanse na otrzymanie jakichkolwiek alimentów. A jednak nie była całkowicie bezradna – miała na Günthera własne haki. Lata wcześniej odkryła w jego biurku pakiet listów pisanych przez inne kobiety; teraz sposobiła się, by ich użyć przeciwko Quandtowi i skłonić go do powrotu do negocjacji.

Jej plan wypalił. Małżeństwo Günthera i Magdy zostało rozwiązane polubownie w sądzie rejonowym w Berlinie 6 lipca 1929 roku. Adwokaci byłej pani Quandt – Katz, Goldberg i spółka – załatwili jej niezły układ. Magda musiała wziąć na siebie winę za rozpad związku oraz pokryć koszta sądowe, ponieważ „zaniedbywała obowiązki małżeńskie”, odmawiając współżycia z mężem przez ponad rok. Z kolei oszczędny niegdyś Günther miał to eksżonie solidnie wynagrodzić: zapewniono jej miesięczne alimenty w wysokości prawie 4 tysięcy marek, 20 tysięcy na wypadek choroby plus 50 tysięcy marek na zakup nowego domu. Magdzie przypadła również opieka nad Haraldem, dopóki chłopiec nie skończy czternastu lat69. Potem jego wychowaniem miał się zająć Günther, by pewnego dnia chłopak mógł przejąć połowę imperium Quandtów. Trwałość opieki nad synem zależała wszakże od spełnienia jednego warunku: gdyby Magda ponownie wyszła za mąż, Harald od razu wróciłby do ojca – Günther nie chciał, by jakiś inny mężczyzna kształtował jego potomka. Poza tymi ustaleniami Quandt udzielał Magdzie prawa do nieograniczonego korzystania z posiadłości Severin. Kompromis ów, jak się okazało, miał zrodzić poważne konsekwencje dla obojga rozstających się małżonków oraz ich dziecka.

Opisowi swego życia z Magdą Günther poświęcił w pamiętniku kilkadziesiąt stron, rozwodowi natomiast – tylko jeden suchy akapit. Uważał sprawę za załatwioną polubownie: „Latem 1929 roku rozstałem się z Magdą […]. Odtąd nasze wzajemne stosunki pozostają przyjacielskie”70. Początkowo odpowiedzialność za klęskę swojego małżeństwa Günther brał na siebie, winił o nią nadmiar obowiązków zawodowych, później jednak wolał udzielać sobie rozgrzeszenia: „Przy tym całym stresie nie dbałem o Magdę tak, jak tego potrzebowała i jak na to zasługiwała. Często miotałem na siebie gorzkie oskarżenia. Lecz jakże często my, ludzie, oskarżamy samych siebie, podczas gdy tak naprawdę nie ponosimy winy”. A jednak zachował do byłej żony słabość: „Mimo naszego rozstania zawsze myślałem o niej z podziwem”71.

Po podpisaniu papierów rozwodowych Günther przesłał Magdzie bukiet kwiatów, a następnie zabrał ją na kolację do ulubionego lokalu, restauracji Horchera, jednej z najelegantszych w Berlinie. Początkowo spotkania rodzinne, które odbywały się nawet po rozstaniu, przebiegały „w największej harmonii” – jak głosił starszy syn Günthera, Herbert72