Nawiedzone kolonie - Rafał Witek - ebook + książka

Nawiedzone kolonie ebook

Rafał Witek

4,0

Opis

To nie będą kolejne zwykłe kolonie… Koniec roku szkolnego! Pora na wakacje i zasłużony odpoczynek! To miały być kolonie, jakich wiele. Wesołe dzieciaki, domki kempingowe, jezioro… Niby wszystko zwyczajnie, a jednak wychowawcy kolonijni jacyś tacy… inni. Zawsze uśmiechnięci, niezwykle cierpliwi, niebywale przezorni, a właściwie to nawet jakby jasnowidzący, do tego zawsze pełni energii i mający rozwiązanie na każdy kolonijny problem. Czy to nie dziwne? Kolonistki z domku numer 37 – Emilka, Halszka, Zuza, Ula, Lena i Magda – czują, że coś tu się święci i zrobią wszystko, żeby poznać sekret opiekunów. Choćby musiały pójść nocą do lasu jedynie przy błyskach świetlików…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 80

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
osirmina

Dobrze spędzony czas

super!
00

Popularność




Ilu­stra­cje oraz pro­jekt okładki: Alek­san­dra Lipka
Re­dak­tor pro­wa­dząca: Jo­anna Li­szew­ska
Re­dak­cja: Ewa Wil­czyń­ska
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna No­wak
Skład: Mał­go­rzata Ćwie­luch
© Co­py­ri­ght for text by Ra­fał Wi­tek, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., All ri­ghts re­se­rved.
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książkimoż­liwe jest tylko na pod­sta­wiepi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-82997-33-0
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

„To na pewno przez ten mój ka­pe­lusz!” – po­my­ślała Halszka. Sie­działa w au­to­ka­rze wio­zą­cym ją na pierw­sze w ży­ciu ko­lo­nie. Mi­nęło już pół go­dziny jazdy, a ona nie za­mie­niła z ni­kim ani słowa. No, może z wy­jąt­kiem burk­nięć typu „Sorry”, „To twoja torba?” lub „Tu za­jęte”. Oraz po­sęp­nego „Dzień do­bry”, które wy­ce­dziła do dru­żyny wy­cho­waw­ców wi­ta­ją­cej ko­lo­ni­stów na po­kła­dzie au­to­karu.

Ka­pe­lusz był ża­bio­zie­lony i miał parę ster­czą­cych, ża­bich oczu przy­szy­tych do ronda. Mama ka­zała go Halszce za­brać ze sobą, „bo gdyby na­de­szły upały, to się przyda”.

Halszka uwiel­biała żaby i ten ka­pe­lusz też lu­biła, ale... co in­nego no­sić go wśród swo­ich, a co in­nego wśród ob­cych. Ścią­gnęła więc ka­pe­lusz z głowy i wci­snęła do ple­caka. Tylko że było już za późno. Zmar­no­wała swoją szansę, aby zro­bić do­bre pierw­sze wra­że­nie. Wszy­scy zdą­żyli ją zo­ba­czyć w tym ka­pe­lu­szu! Na pewno za­kla­sy­fi­ko­wali ją jako „tą, która ubiera się jak dzi­waczka”. Albo „tą, która nie zna się na mo­dzie”. Albo „tą, któ­rej ma­mu­sia ka­zała za­ło­żyć ka­pe­lu­sik”!

Nie po­zo­sta­wało jej nic in­nego, jak tkwić sa­mot­nie w fo­telu przy oknie i słu­chać roz­mów in­nych. Przy­gnę­biało ją to, że po­zo­stałe dzieci spra­wiały wra­że­nie, jakby znały się od lat. Tylko ona, Halszka, była tu obca, nowa i ka­pe­lu­szowo-ob­cia­chowa!

I WTEDY NA­GLE...

– Cześć! – Na wolne sie­dze­nie obok niej klap­nęła dziew­czynka w ża­ró­wia­sto­żół­tych klap­kach typu kroksy. – Jak się na­zy­wasz? – za­gad­nęła.

– Halszka – od­po­wie­działa Halszka, pra­wie dła­wiąc się prze­żu­waną wła­śnie ka­napką.

– Je­stem Emilka – po­in­for­mo­wała ją wła­ści­cielka żół­tych krok­sów. – Co ro­bisz?

Halszka nie wie­działa, co od­po­wie­dzieć. Prze­cież nic nie ro­biła. Wzru­szyła więc tylko ra­mio­nami i po­ka­zała pal­cem na swoją nad­gry­zioną ka­napkę.

– Aaa, prze­żu­wasz – ucie­szyła się Emilka. – To ważne za­ję­cie. Na przy­kład krowy spę­dzają na prze­żu­wa­niu od ośmiu do dzie­się­ciu go­dzin dzien­nie. Wie­dzia­łaś o tym?

Halszka po­krę­ciła głową.

– Nie je­stem krową – po­wie­działa, prze­łknąw­szy ostatni kęs.

– Ale je­steś żabą! – stwier­dziła Emilka z en­tu­zja­zmem. – Wi­dzia­łam twój ka­pe­lusz. Jest su­per!

– Lu­bię żaby. Zbie­ram je – przy­znała nie­śmiało Halszka.

– Żywe?

– No co ty, z por­ce­lany! I ze szkła, z gliny, z te­ra­koty, ze słomy, z drutu, ze wszyst­kiego. Na­wet nie wiesz, z czego lu­dzie po­tra­fią zro­bić żabę!

– A dasz przy­mie­rzyć ten swój ka­pe­lusz? – Emilka naj­wy­raź­niej wcią­gała się w te­mat żab.

Halszka nie była pewna, czy Emilka z niej nie kpi. Nie­chęt­nie wy­grze­bała ka­pe­lusz z pod­ręcz­nego ple­caka. Emilka za­raz wło­żyła go na swoją ku­dłatą czu­prynę i zro­biła sel­fie.

– Te­raz je­steś naj­więk­szą żabą świata – stwier­dziła Halszka.

– Naj­więk­sze żaby świata żyją w Afryce. Ważą trzy ki­lo­gramy. Tyle co młody kot – wy­re­cy­to­wała Emilka. – Chcia­ła­bym taką ho­do­wać.

– To ho­duj!

– Nie mogę. Te żaby są pod ochroną. Poza tym zja­dają drobne ptaki i ssaki. Tylko po­myśl, co by było, gdyby taka żaba przez po­myłkę zja­dła mo­jego ma­łego brata!

Halszka przyj­rzała się Emilce. Ta dziew­czyna była nie­źle zwa­rio­wana! Wła­śnie miała jej to po­wie­dzieć, gdy je­den z wy­cho­waw­ców chwy­cił za mi­kro­fon i za­wo­łał gło­sem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu:

– Niech wszy­scy spraw­dzą, czy za­pięli pasy! Za chwilę bę­dzie bum!

Dzie­ciaki umil­kły, jakby ktoś po­sy­pał je prosz­kiem ogłu­sza­ją­cym. A chwilę póź­niej rze­czy­wi­ście roz­le­gło się bum! Au­to­kar za­czął zbli­żać się do pra­wej kra­wę­dzi jezdni i lekko trząść. Gdy się wresz­cie za­trzy­mał, Halszka ode­tchnęła z ulgą.

– Zła­pa­li­śmy gumę w tyl­nej opo­nie – oznaj­mił kie­rowca. – Będę mu­siał zmie­nić koło. To po­trwa.

– No su­per – wy­rwało się Halszce. – Moje pierw­sze ko­lo­nie i od razu prze­bita opona. Mama wy­stra­szy się na śmierć, kiedy jej to opo­wiem.

– Moi ro­dzice też są stra­chliwi – przy­tak­nęła Emilka. – Boją się na­wet, gdy idę na rolki albo na ro­wer. „Tylko uwa­żaj, tylko się nie prze­wróć, tylko nie wjedź pod sa­mo­chód...” A kto nor­malny by chciał wjeż­dżać pod sa­mo­chód?

– No wła­śnie – zgo­dziła się Halszka.

– Ale nie to jest naj­gor­sze – pa­plała Emilka. – Naj­gor­sze jest to, że wner­wiają ich moje żółte kroksy. A ja je ko­cham i wszę­dzie w nich cho­dzę. Do szkoły, do sklepu, na ba­sen, na­wet na uro­dziny ko­le­ża­nek i do re­stau­ra­cji! Nic na to nie po­ra­dzę, te kroksy to ja!

Halszce co­raz bar­dziej po­do­bała się Emilka. Jej spo­sób ro­zu­mo­wa­nia był cał­kiem w po­rządku. Nie o wszyst­kich dzie­cia­kach w swoim wieku mo­gła to po­wie­dzieć. Skoń­czyła trze­cią klasę, miała dzie­sięć lat i czuła się pra­wie na­sto­latką. W końcu już nie­długo bę­dzie miała je­de­na­ście, czyli pierw­szą liczbę z koń­cówką „na­ście”! Wpraw­dzie tata psuł jej tro­chę tę ra­dość, tłu­ma­cząc, że gdyby uro­dziła się w An­glii, to na swoje „na­ście” mu­sia­łaby cze­kać aż do trzy­na­stego roku ży­cia. To dla­tego, że po an­giel­sku do­piero liczba trzy­na­ście ma koń­cówkę „teen”, czyli od­po­wied­nik na­szego „na­ście”. No, ale Halszka uro­dziła się w War­sza­wie, a nie w Lon­dy­nie, i tego za­mie­rzała się trzy­mać.

– Jak wam się po­do­bało bum? – Wy­cho­wawca z mi­kro­fo­nem naj­wy­raź­niej miał świetny hu­mor. – Cie­szę się, że męż­nie to prze­trwa­li­ście! Czeka nas pół go­dzinki na po­bo­czu au­to­strady, więc po­zwolę so­bie za­jąć wam chwilę. Wszyst­kie świa­tła na mnie!

– Gada jak pre­zen­ter z te­le­tur­nieju – za­uwa­żyła Emilka.

Rze­czy­wi­ście, wy­cho­wawca był wy­jąt­kowo wy­ga­dany. I wy­psi­kany. Za­pach jego dez­odo­rantu było czuć w ca­łym au­to­ka­rze.

– Wi­tam was na ko­lo­niach or­ga­ni­zo­wa­nych przez biuro po­dróży „Z górki na Ma­zurki”. Przed­sta­wię wam na­szą wspa­niałą dru­żynę – cią­gnął wy­cho­wawca. – Ja się na­zy­wam Kwia­tek i skła­dam się w stu pro­cen­tach z mię­śni! – Tu pan Kwia­tek na­piął bi­ceps i ni­czym kul­tu­ry­sta dum­nie za­pre­zen­to­wał swoją po­tęgę.

W au­to­ka­rze roz­le­gło się gło­śne wow!, bo był to za­iste wielki bi­ceps. Przy­po­mi­nał do­brze wy­pie­czoną chałkę.

– Obok mnie stoi pani Jo­wita. Jest dumna ze swo­ich wspa­nia­łych pie­gów i nie da się jej prze­ga­dać! A tam sie­dzi pani Ha­lina, która zna wszyst­kie pio­senki świata, na­wet te jesz­cze nie­na­pi­sane! Przez naj­bliż­sze dni bę­dziemy się wami opie­ko­wać. Za­mie­rzamy was tak za­ba­wić, że nie bę­dzie­cie mo­gli zła­pać od­de­chu. Co wy na to?

W au­to­ka­rze roz­le­gły się brawa. Halszka i Emilka też za­kla­skały, żeby nie od­sta­wać od grupy.

– No to wszystko już wiemy! – pod­su­mo­wała Emilka. – Ja je­stem krok­siarą, ty ża­biarą, a nasi wy­cho­wawcy za­cho­wują się jak gwiazdy te­le­wi­zji!

„I bum!” – po­my­ślała Halszka, na­pi­na­jąc swój chudy jak ża­bia pięta bi­ceps. „Tak się ba­łam tych ko­lo­nii, ale chyba nie­po­trzeb­nie. Cie­kawe, co bę­dzie da­lej?”

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki