Naucz mnie na nowo kochać - Ilona Łuczyńska - ebook + audiobook + książka

Naucz mnie na nowo kochać ebook i audiobook

Łuczyńska Ilona

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Radość z życia skończyła się dla Molly bardzo wcześnie, gdy w wypadku samochodowym zginął jej mąż. A stało się to zaledwie dwie godziny po ślubie Od tej pory dziewczyna starała się przetrwać każdy kolejny dzień. Aby móc się utrzymać samodzielnie, podjęła pracę jako kelnerka w nocnym klubie. To właśnie tam wpadła w oko Ethanowi, który przyszedł z kumplami, by odpocząć od obowiązków związanych z pracą i opieką nad śmiertelnie chorą mamą. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia czy zwykłe zauroczenie? A może tylko pogoń za uciekającym "króliczkiem"? Ale żeby się o tym przekonać, Ethan musi najpierw jakoś przekonać Molly, by ta zechciała się z nim spotkać. Tylko jak to zrobić, by straumatyzowana dziewczyna zgodziła się na randkę, skoro poznanie nowej osoby jest ostatnią rzeczą, o jakieś myśli, a wchodzenia w jakikolwiek związek nawet nie bierze pod uwagę. Nigdy nie wiemy, z czym mierzą się osoby, które spotykamy na swojej drodze, dopóki nie wpuszczą nas do swego świata, by uchylić rąbka tajemnicy. Upór może okazać się miłością, nieuprzejmość - strachem, a ucieczka - lękiem przed stratą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 362

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 37 min

Lektor: 978-83-8334-913-8
Oceny
4,3 (96 ocen)
59
18
13
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mszariola

Nie oderwiesz się od lektury

super dobrze napisana pełna smutku i tragedii bohaterów ale szczęśliwy koniec
10
Bialyhejter18

Nie oderwiesz się od lektury

Ilona Łuczyńska,świetna autorka,jej książki choć może, czasami brutalne,pokazują że ze wszystkim można sobie w życiu poradzić jeśli ma się w okół bliskie osoby.Daje nam nadzieję na lepsze jutro,że po mimo tragedii,cierpienia,bólu,kiedy wydaje nam się że więcej nie udzwigniemy,przychodzi moment kiedy wszystko zmienia się na lepsze. Naucz mnie na nowo kochać to książka wzruszajaca,trzymająca w napięciu ,,pokazuje nam że mając kochające osoby,jesteśmy w stanie dużo znieść i przetrwać.Zachęcam do lektury.
10
wanda79

Nie oderwiesz się od lektury

Przychodzę dziś do Was z recenzją mojego pierwszego Patronatu. Ogromnie dziękuję Autorce @ilonaluczynska.pisarka oraz Wydawnictwu @luckywydawnictwo za tę możliwość i zaufanie. ___ 𝐃𝐰𝐚 𝐥𝐚𝐭𝐚 𝐰𝐜𝐳𝐞ś𝐧𝐢𝐞𝐣... Dwie godziny... Dokładnie tyle trwało to ich wspólne szczęście, a przecież miało być tak "na całe życie". 𝐓𝐞𝐫𝐚𝐳... Praca w nocnym klubie daje Molly namiastkę ukojenia i normalności, to także próba ucieczki od samotności. Na co dzień bowiem, otacza się murem, ukrywa w swojej skorupie, izoluje od świata i ludzi. Ethan całymi dniami pracuje w warsztacie samochodowym, a w wolnych chwilach opiekuje się chorą matką. Zupełnie brak mu czasu na życie prywatne. Oboje bardzo samotni i niemający taryfy ulgowej od życia. Czy ich pierwsze spotkanie okaże się szansą na odmianę losu? Czy znajomość, która ma tak trudny początek, może mieć szczęśliwe zakończenie? Przed Ethanem z pewnością trudne zadanie, bo Molly wydaje się bardzo wycofana i wciąż niegotowa na choćby najmniejszy ges...
10
Sasanka48

Nie oderwiesz się od lektury

Książka godna polecenia !
10
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, zanim zaczniesz czytać zaopatrz się w chusteczki 🥹❤️
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ilona Łu­czyń­ska Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­tor zdję­cia: Kenny Elia­son (unsplash.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-17-8
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

MOLLY

DWA LATA WCZE­ŚNIEJ

To miał być naj­szczę­śliw­szy dzień w moim ży­ciu. Zo­sta­łam żoną cu­dow­nego czło­wieka, któ­rego ko­cha­łam po­nad wszystko. Los dał mi tak wiele tylko po to, by chwilę póź­niej ze mnie za­drwić. Do­kład­nie dwie go­dziny od po­wie­dze­nia sa­kra­men­tal­nego „tak”, moje ży­cie się skoń­czyło.

Po­wie­trze prze­szył huk roz­dzie­ra­nej ka­ro­se­rii. Na­sze auto wy­le­ciało w po­wie­trze, po czym kil­ku­krot­nie prze­ko­zioł­ko­wało po as­fal­cie. Stało się to tak na­gle, że nie wie­dzia­łam na­wet, co spo­wo­do­wało wy­pa­dek. Kiedy po­jazd znów sta­nął na ko­łach, spoj­rza­łam w lewo i zo­ba­czy­łam za­krwa­wioną twarz mo­jego męża. Nie po­ru­szał się i miał za­mknięte oczy. Wów­czas za­uwa­ży­łam, że coś wy­staje z jego szyi. Po­chy­li­łam głowę, by le­piej wi­dzieć, i serce mi za­marło, kiedy zro­zu­mia­łam, że to ka­wa­łek me­talu.

Nie! To się nie dzieje na­prawdę! – krzy­czało moje serce. – Na­sze wspólne ży­cie nie może się skoń­czyć, gdy do­piero co się roz­po­częło.

– Ke­vin! Ko­cha­nie, ode­zwij się! – pro­si­łam de­spe­racko. Mój mąż jed­nak się nie po­ru­szył ani nie wy­po­wie­dział słowa. Zroz­pa­czona ro­zej­rza­łam się do­okoła, na tyle, na ile po­zwa­lała mi obo­lała głowa. Po­kryte siatką pęk­nięć szyby smęt­nie zwi­sały, trzy­ma­jąc się na uszczel­kach. Unio­słam rękę i wy­pchnę­łam na ze­wnątrz tę, która znaj­do­wała się po mo­jej stro­nie. Nie za­uwa­ży­łam dru­giego po­jazdu i z ulgą przy­ję­łam fakt, że nie ucier­piał nikt oprócz nas.

Wzdry­gnę­łam się, kiedy do drzwi po stro­nie Ke­vina pod­szedł męż­czy­zna. Krzyk­nął, że wła­śnie wzywa ka­retkę. Le­d­wie re­je­stro­wa­łam, co mó­wił do te­le­fonu, po­nie­waż za­czę­łam czuć po­tworny ból w ca­łym tu­ło­wiu i no­gach. Reszt­kami sił wy­cią­gnę­łam rękę i zła­pa­łam dłoń męża. Szep­ta­łam, żeby się trzy­mał i za­pew­nia­łam, że za­raz przy­bę­dzie po­moc. Nie mo­głam uwie­rzyć, że naj­szczę­śliw­szy dzień z dwu­dzie­stu czte­rech prze­ży­tych lat, stał się kosz­ma­rem na ja­wie.

Mia­łam wra­że­nie, jakby coś roz­ry­wało moje wnętrz­no­ści. Z bólu za­ci­ska­łam pię­ści i bra­ko­wało mi tchu. Prak­tycz­nie nie mo­głam się po­ru­szyć, bo wszystko wo­kół było zmiaż­dżone. Pod­czas da­cho­wa­nia zsu­nę­łam się na sie­dze­niu i te­raz su­fit na­szego spra­so­wa­nego auta mia­łam tuż nad twa­rzą. Czu­łam, że zbliża się atak klau­stro­fo­bii, więc szybko spoj­rza­łam na Ke­vina, żeby sku­pić uwagę na czymś in­nym.

– Skar­bie, wy­trzy­maj jesz­cze tro­chę, bła­gam cię – szep­nę­łam. Na­dal ści­ska­łam jego bez­władną dłoń i mo­dli­łam się, żeby po­ru­szył cho­ciaż pal­cem, że­bym wie­działa, że żyje.

Prze­su­nę­łam dło­nią po jego nad­garstku, pró­bu­jąc zna­leźć puls. Po­twor­nie się ba­łam, ale w końcu wy­czu­łam bar­dzo słabe tętno. Za­lała mnie tak wielka ulga, że z mo­jego gar­dła wy­rwał się szloch. Żył! Boże, gdzie ta cho­lerna ka­retka?!

Było mi co­raz zim­niej i choć na dwo­rze tem­pe­ra­tura się­gała po­nad dwu­dzie­stu stopni, za­czy­na­łam szczę­kać zę­bami. Spoj­rza­łam w dół na sie­bie i za­sko­czona zo­ba­czy­łam, że moja suk­nia ślubna w wielu miej­scach ma czer­wone plamy. Ale skąd ta krew? I czy jest moja, czy Ke­vina?

W od­dali roz­legł się dźwięk sy­ren, co dało mi na­dzieję, że wszystko do­brze się skoń­czy. Usły­sza­łam trza­śnię­cie drzwi, po­spieszne kroki i po chwili kilka twa­rzy zaj­rzało do na­szego auta.

– Pro­szę pani, za­raz pani po­mo­żemy, pro­szę się nie ru­szać! – po­wie­dział ktoś.

– Zaj­mij­cie się moim mę­żem, mnie nic nie jest – po­pro­si­łam.

Za­uwa­ży­łam, że ktoś spraw­dza Ke­vi­nowi puls, po chwili w jego le­wej ręce ra­tow­nicy umie­ścili we­nflon i pod­łą­czyli kro­plówkę. Pró­bo­wali za­ło­żyć mu koł­nierz, ale unie­moż­li­wiał to ka­wa­łek me­talu wy­sta­jący z jego szyi. Ra­tow­nik krzyk­nął do dru­giego, żeby po­dał mu inne usztyw­nie­nie i po chwili za­bez­pie­czono szyję mo­jego męża.

Roz­legł się gło­śny dźwięk i znów usły­sza­łam trzask roz­dzie­ra­nej stali. Hy­drau­liczne szczęki ży­cia roz­ci­nały ka­ro­se­rię, by wy­do­stać nas z wraku po­jazdu. Bła­ga­łam, by w pierw­szej ko­lej­no­ści wy­do­stali mo­jego męża. Ja mo­głam po­cze­kać.

Gdy już wie­dzia­łam, że mój uko­chany za­raz uzy­ska po­moc, moje ciało za­częło od­ma­wiać po­słu­szeń­stwa. Do tej pory ad­re­na­lina spra­wiała, że się trzy­ma­łam, lecz kiedy jej po­ziom za­czął spa­dać, po­czu­łam, że chyba nie jest ze mną zbyt do­brze. Jed­nak to nie o sie­bie się ba­łam. Po­tra­fi­łam my­śleć wy­łącz­nie o moim do­piero co po­ślu­bio­nym mężu.

– Czy on żyje? – spy­ta­łam, le­dwo mo­gąc wy­po­wie­dzieć słowa z po­wodu na­si­la­ją­cych się dresz­czy.

– Tak, żyje – od­po­wie­dział ra­tow­nik, który za­kła­dał mi koł­nierz.

Z mo­jej strony ko­lejni stra­żacy od­ci­nali dach i drzwi. Ha­łas spra­wiał, że głowa eks­plo­do­wała mi bó­lem. Ję­cza­łam i trzę­słam się co­raz bar­dziej. Klatkę pier­siową i brzuch miaż­dżył mi ból, a płuca stop­niowo za­czy­nały pra­co­wać co­raz go­rzej.

Ktoś wy­su­nął dłoń Ke­vina z mo­jej i wy­do­byto mo­jego męża z wraku. Chwilę póź­niej usły­sza­łam ryk sy­ren, co zna­czyło, że od­je­chali z nim.

Boże, bła­gam, opie­kuj się moim mę­żem, nie za­bie­raj mi go – mo­dli­łam się w my­ślach.

Stra­żacy wresz­cie usu­nęli zmiaż­dżony dach i roz­cięli mój pas bez­pie­czeń­stwa. Kilka sil­nych rąk wy­jęło mnie z wraku auta i po­ło­żyło na no­szach. Eks­plo­zja bólu po­zba­wiła płuca od­de­chu, a ciało trzę­sło się już tak bar­dzo, że przy­po­mi­nało to atak pa­dacz­kowy.

Za­ło­żono mi ma­skę tle­nową i po chwili zna­la­złam się w ka­retce. Znów usły­sza­łam dźwięk sy­reny i mia­łam ochotę wrzesz­czeć, żeby ją wy­łą­czyli, za­nim ból roz­sa­dzi mi głowę.

Le­d­wie by­łam świa­doma tego, co się wo­kół mnie dzieje. Ktoś po­wie­dział, że wpa­dłam we wstrząs. Chwilę póź­niej za­ło­żono mi we­nflon i po­dano za­strzyk, po któ­rym po­czu­łam upra­gnioną bło­gość. Na­stęp­nie je­den z ra­tow­ni­ków pod­piął do ka­niuli do­żyl­nej wę­żyk kro­plówki, któ­rym po­pły­nęła nie­znana mi sub­stan­cja.

– Co z moim mę­żem? – spy­ta­łam.

– Nie wiemy, pro­szę pani. Ka­retka za­brała go do szpi­tala i tam się nim zajmą – wy­ja­śnił ra­tow­nik.

Mu­szą go ura­to­wać, po pro­stu mu­szą! On nie może mnie zo­sta­wić! Mie­li­śmy prze­żyć ra­zem jesz­cze wiele lat! Chcie­li­śmy ku­pić dom na kre­dyt i mieć dwójkę dzieci. Los nie może nam tego za­brać!

Ka­retka się za­trzy­mała. Ra­tow­nicy wy­sko­czyli z niej i wy­su­nęli no­sze, na któ­rych le­ża­łam. Nad głową prze­la­ty­wał mi ob­raz su­fitu i świa­teł lamp ja­rze­nio­wych. Prze­ło­żono mnie na łóżko, ktoś za­świe­cił mi la­tarką w oczy, ktoś inny roz­ciął suk­nię. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łam krzyk­nąć, że co oni ro­bią, prze­cież to moja ślubna su­kienka, ale w tej sy­tu­acji taki sprze­ciw wy­dał mi się śmieszny.

Po raz ko­lejny wy­ję­cza­łam py­ta­nie o to, co się dzieje z moim mę­żem, ale nikt mi nie od­po­wie­dział. Krę­ciło się wo­kół mnie pięć osób, a każda z nich miała inne za­da­nie.

Kiedy roz­ło­żyli na boki moją su­kienkę, zo­sta­wia­jąc mnie w sa­mej bie­liź­nie, ktoś krzyk­nął:

– Krwo­tok!

Wrza­snę­łam z bólu, kiedy le­karz na­ci­snął mój brzuch.

– Jak się pani na­zywa? – za­py­tał, pa­trząc na mnie uważ­nie.

– Molly Car­ter – wy­ję­cza­łam, z bólu le­dwo mo­gąc zła­pać od­dech.

– Pani Car­ter, mu­simy pa­nią zo­pe­ro­wać, po­nie­waż do­stała pani krwo­toku we­wnętrz­nego, który za­graża pani ży­ciu – wy­ja­śnił le­karz i spy­tał, czy pod­pi­szę zgodę na ope­ra­cję. Kiedy po­twier­dzi­łam, pie­lę­gniarka już pod­su­wała mi pod nos pod­kładkę z for­mu­la­rzem, na któ­rym zło­ży­łam mało czy­telny pod­pis. Le­karz spoj­rzał na niego i po­le­cił na­tych­miast za­brać mnie na salę ope­ra­cyjną.

Pie­lę­gniarki w biegu pchały łóżko ko­ry­ta­rzem. Ba­łam się tego, co się wy­da­rzy, bo czu­łam, że nie jest ze mną do­brze. Wje­cha­łam na salę, gdzie znów prze­nie­siono mnie na ko­lejne łóżko. Le­ża­łam w sa­mej bie­liź­nie, a nade mną pa­liła się wielka okrą­gła lampa, która przy­jem­nie ogrze­wała moje drżące z zimna i szoku ciało. Ję­cza­łam z bólu, który roz­ry­wał mój brzuch, a pie­lę­gniarka uspo­ka­ja­jąco po­ło­żyła dłoń na moim ra­mie­niu.

– Spo­koj­nie, ko­chana, za­raz za­śniesz i już nie bę­dzie bo­lało.

– Pro­szę, po­wiedz­cie, co z moim mę­żem? – wy­ją­ka­łam.

– W tej chwili jest ope­ro­wany.

– Czy wyj­dzie z tego? – spy­ta­łam, bła­ga­jąc ją wzro­kiem o po­twier­dze­nie.

– Kiedy się pani obu­dzi, bę­dziemy już wie­dzieć coś wię­cej. Pro­szę się nie mar­twić.

Ła­two jej mó­wić, bo to nie jej mąż kwa­drans temu wy­glą­dał jak nie­żywy – po­my­śla­łam ze zło­ścią i bez­silną roz­pa­czą.

Przy mo­jej gło­wie sta­nął męż­czy­zna w zie­lo­nym far­tu­chu ochron­nym i na­ło­żył mi ma­skę na twarz.

Po chwili po­czu­łam tak nie­przy­jemne pie­cze­nie pod czaszką i w klatce pier­sio­wej, że aż jęk­nę­łam. Wy­stra­szy­łam się, że dzieje się coś złego, na szczę­ście jed­nak nie mia­łam czasu pod­dać się lę­kowi, bo nar­koza spra­wiła, że po­chło­nęła mnie błoga ni­cość.

ROZ­DZIAŁ 2

MOLLY

TE­RAZ

Ja­sna cho­lera, znów za­spa­łam! W biegu się ubie­ra­łam i cze­sa­łam. Nie star­czyło mi czasu na umy­cie zę­bów, więc tylko prze­płu­ka­łam je pły­nem. Wy­pa­dłam z domu, cią­gnąc ze sobą ro­wer, i po­pe­da­ło­wa­łam do noc­nego klubu, w któ­rym pra­co­wa­łam.

Z wy­siłku było mi nie­do­brze, ale wie­dzia­łam, że nie mogę znów się spóź­nić. Ta praca była je­dy­nym, co trzy­mało mnie na po­wierzchni. Gdyby nie ona, nie mia­ła­bym z czego opła­cić czyn­szu za ka­wa­lerkę, którą wy­naj­mo­wa­łam, od kiedy rok temu wy­pro­wa­dzi­łam się z domu ro­dzi­ców. Nie byli za­chwy­ceni, mar­twili się, jak so­bie po­ra­dzę, i tłu­ma­czyli, że po­win­nam po­cze­kać, aż cał­kiem od­zy­skam spraw­ność. Ale czu­łam, że mu­szę się usa­mo­dziel­nić; nie mo­głam dłu­żej znieść za­leż­no­ści od nich. Du­si­łam się od nad­mier­nej tro­ski mamy, która po­świę­ciła pra­wie rok ży­cia, żeby po­sta­wić mnie z po­wro­tem na nogi. Ni­gdy nie zdo­łam wy­ra­zić wdzięcz­no­ści za to, ile dla mnie zro­biła, ale nie mo­głam dłu­żej tkwić w zło­tej klatce.

Gdy tylko dwa lata temu opu­ści­łam szpi­tal, w któ­rym spę­dzi­łam dwa mie­siące, za­miesz­ka­łam w swoim daw­nym po­koju w domu ro­dzin­nym. Mama wo­ziła mnie na re­ha­bi­li­ta­cję, na wi­zyty do le­ka­rzy i ska­kała nade mną ni­czym kwoka nad kur­czę­ciem. Bez niej nie prze­trwa­ła­bym tego okresu, mu­sia­łam szcze­rze to przy­znać. Tak na­prawdę tylko ze strony ro­dzi­ców i młod­szego brata mia­łam wspar­cie. Kie­dyś ota­czali mnie przy­ja­ciele i zna­jomi, lecz po wy­padku wszy­scy się wy­kru­szyli. Nie wiem, czy to dla­tego, że nie wie­dzieli, jak się za­cho­wać i co po­wie­dzieć mło­dej wdo­wie, która do­piero co stra­ciła męża, a sama jeź­dzi na wózku? A może bali się, że moja tra­ge­dia okaże się za­raź­liwa?

Kiedy od­zy­ska­łam spraw­ność, nie za­bie­ga­łam o nowe zna­jo­mo­ści, a wręcz stro­ni­łam od lu­dzi. Po pracy wra­ca­łam do domu, z któ­rego wy­cho­dzi­łam do­piero na ko­lejną zmianę w klu­bie. Kiedy lo­dówka świe­ciła pust­kami, je­cha­łam po za­kupy, a gdy czu­łam, że za­czy­nam się du­sić w czte­rech ścia­nach, wy­bie­ra­łam się do parku albo do ro­dzi­ców. I to by było na tyle, je­śli cho­dzi o roz­rywki w moim ży­ciu.

Je­dyną osobą, która była mi bli­ska spoza ro­dziny, był mój re­ha­bi­li­tant Mark. Dwa lata ode mnie młod­szy, z ogrom­nymi po­kła­dami cier­pli­wo­ści do opor­nych pa­cjen­tów i po­czu­ciem hu­moru, przy po­mocy któ­rego nie­raz wy­do­był mnie z naj­więk­szego dołka. Po­zna­li­śmy się w naj­gor­szym mo­men­cie mo­jego ży­cia, ale na­sze kon­takty nie zo­stały ze­rwane wraz z koń­cem re­ha­bi­li­ta­cji. Mark stał się moim przy­ja­cie­lem i był je­dyną osobą, przy któ­rej mo­głam zdjąć ma­skę.

Wi­dy­wa­li­śmy się zwy­kle dwa razy w mie­siącu, szli­śmy na spa­cer albo u mnie ro­bi­li­śmy so­bie se­ans fil­mowy, za­py­cha­jąc się śmie­cio­wym je­dze­niem. Nie mia­łam po­ję­cia, ja­kim cu­dem jego na­rze­czona ak­cep­tuje na­sze spo­tka­nia, ale gdy go o to py­ta­łam, mó­wił, że wszystko gra, więc po­zo­sta­wało mi wie­rzyć, że fak­tycz­nie tak jest.

Wpa­dłam do klubu, le­dwo mo­gąc zła­pać od­dech, ski­nę­łam na przy­wi­ta­nie bar­mance i bram­ka­rzowi i po­bie­głam na za­ple­cze, żeby prze­brać się w kusą su­kienkę oraz szpilki. Nie­na­wi­dzi­łam tych bu­tów, bo po każ­dej zmia­nie stopy bo­lały mnie nie­mi­ło­sier­nie. By­łam pewna, że to ja­kiś fa­cet był wy­na­lazcą tego na­rzę­dzia tor­tur.

Przy szaf­kach prze­bie­rała się moja ró­wie­śniczka Sara i mło­dziutka Me­gan. Sara sa­mot­nie wy­cho­wy­wała au­ty­stycz­nego synka i po­trze­bo­wała pie­nię­dzy na jego liczne te­ra­pie. Tylko z tego po­wodu pra­co­wała tu jako tan­cerka. Praca ta uwła­czała jej god­no­ści, ale bez niej nie po­ra­dzi­łaby so­bie z pię­trzą­cymi się ra­chun­kami za nie­zli­czone te­ra­pie synka.

Me­gan na­to­miast stu­dio­wała i do­ra­biała do cze­snego. Obie by­ły­śmy kel­ner­kami i roz­no­si­ły­śmy drinki klien­tom. Na szczę­ście nie wy­ma­gano od nas ob­na­ża­nia się, a je­dy­nie no­sze­nia ku­sych, czar­nych lub czer­wo­nych su­kie­nek, które przy­le­gały do ciała ni­czym druga skóra. Taki wy­móg by­łam w sta­nie za­ak­cep­to­wać, bio­rąc pod uwagę spore za­robki, ja­kie nam ofe­ro­wano, plus po­kaźne na­piwki.

– Hej, Molly, czyż­byś znów za­spała? – za­śmiała się Me­gan, wi­dząc, jak wbie­gam do szatni.

– Nic mi nie mów, źle usta­wi­łam bu­dzik w te­le­fo­nie – wy­sa­pa­łam zdy­szana.

– Wiesz, to za­bawne, żeby za­spać do pracy na go­dzinę ósmą wie­czo­rem – za­chi­cho­tała.

– No wi­dzisz, ty byś tak nie po­tra­fiła – od­cię­łam się. – Ma się ten ta­lent. – Mru­gnę­łam do niej i prze­cze­sa­łam szczotką swoje się­ga­jące ra­mion blond włosy.

Wszyst­kie trzy wy­szły­śmy z za­ple­cza, by roz­po­cząć ko­lejną noc w pracy. Na myśl o pod­sta­rza­łych, na­pa­lo­nych, ob­le­śnych fa­ce­tach zro­biło mi się nie­do­brze. No cóż, po­win­nam się już przy­zwy­czaić do ich wi­doku. By­wali też mło­dzi, rów­nie na­pa­leni przy­stoj­niacy, ale ja zda­wa­łam się ni­kogo nie do­strze­gać. Pra­co­wa­łam jak ro­bot, z przy­kle­jo­nym do twa­rzy uśmie­chem.

Cztery noce w ty­go­dniu, po osiem go­dzin, spę­dza­łam w klu­bie. W dzień spa­łam i czy­ta­łam książki, oglą­da­łam se­riale, cza­sem je­cha­łam od­wie­dzić ro­dzi­ców. Naj­czę­ściej to jed­nak mama wpa­dała do mnie z pro­wian­tem albo przy­sy­łała mo­jego brata Dy­lana, kiedy aku­rat był w domu. Miał dwa­dzie­ścia trzy lata i stu­dio­wał lo­gi­stykę woj­skową. Chciał zo­stać za­wo­do­wym żoł­nie­rzem i by­łam pewna, że osią­gnie swój cel. Był bar­dzo wy­trwały i su­mienny jak na tak mło­dego chło­paka i po­dzi­wia­łam go za te ce­chy. Od czasu mo­jego wy­padku, bar­dzo się z Dy­la­nem zży­li­śmy. Wcze­śniej na­sze sto­sunki były dość luźne, ale brat mnie za­sko­czył, ofe­ru­jąc swoje wspar­cie, ra­mię do wy­pła­ka­nia się czy cho­ciażby spę­dza­jąc ze mną wie­czory przy dur­nych fil­mach, że­bym tylko nie sie­działa sama. Po­dob­nie jak ro­dzice, nie po­chwa­lał mo­jej pracy w klu­bie, ale w prze­ci­wień­stwie do niego nie stu­dio­wa­łam, więc nie mia­łam per­spek­tyw na inną, do­brze płatną pracę.

Wie­czór roz­po­czął się spo­koj­nie, do­piero po dzie­sią­tej klienci za­częli scho­dzić się licz­niej. O pół­nocy klub był pełny, jako że był pią­tek, a pracy mia­ły­śmy tyle, że nie było mowy o żad­nym od­po­czynku.

Po­da­wa­łam drinki trzem mło­dym męż­czy­znom, kiedy czy­jaś ręka klep­nęła mnie w pupę. Od­wró­ci­łam się zbul­wer­so­wana i na­po­tka­łam wy­raź­nie pod­chmie­loną twarz jed­nego z pod­sta­rza­łych ob­le­chów.

– Pro­szę mnie nie do­ty­kać! – roz­ka­za­łam i od­wró­ci­łam się do dru­giego sto­lika, żeby zdjąć z tacy resztę drin­ków. Wtedy po­czu­łam, jak czy­jaś ręka wsuwa się pod moją su­kienkę i do­tyka uda. Pi­snę­łam i aż pod­sko­czy­łam ze stra­chu i szoku, że ktoś się od­wa­żył mnie ob­ma­cy­wać. Od sto­lika, który ob­słu­gi­wa­łam, pod­niósł się je­den z męż­czyzn i zła­pał ob­le­cha za klapy ma­ry­narki.

– Nie ro­zu­miesz, pa­lan­cie, co pani mówi?! Nie... Wolno... Jej... Do­ty­kać! – wy­ce­dził.

– Spoko, ko­leś, nie de­ner­wuj się tak – beł­ko­tał pi­jany na­pa­le­niec. – Prze­cież nie zro­bi­łem jej nic złego.

– Moim zda­niem jed­nak zro­bi­łeś, bo ta pani nie ży­czy so­bie, by kto­kol­wiek ją ob­ma­cy­wał.

Sta­łam jak wro­śnięta w zie­mię i pa­trzy­łam na wy­so­kiego, przy­stoj­nego fa­ceta, który gó­ro­wał nad ob­le­chem. Tam­ten aż się spo­cił ze stra­chu, ale jesz­cze pró­bo­wał nad­ra­biać miną.

– Pro­szę go pu­ścić – po­pro­si­łam mo­jego obrońcę, kiedy od­zy­ska­łam zdol­ność mó­wie­nia i mach­nę­łam ręką na ochro­nia­rza.

Po chwili kło­po­tliwy klient zo­stał wy­pro­wa­dzony z klubu, ale mnie po raz ko­lejny ode­chciało się tu pra­co­wać.

– Bar­dzo panu dzię­kuję – po­wie­dzia­łam do mło­dego męż­czy­zny, który mnie obro­nił.

– Przy­kro mi, że pa­nią za­cze­piał – usły­sza­łam jego głos.

– Nie­stety, ta­kie uroki tej pracy – wes­tchnę­łam.

– Czę­sto zda­rzają się ta­kie sy­tu­acje? – za­py­tał z mar­sową miną.

– Nie­stety tak i chyba ni­gdy się do tego nie przy­zwy­czaję.

– O rany... – Po­tarł brodę w za­kło­po­ta­niu, nie wie­dząc, co na to od­po­wie­dzieć. Wy­glą­dał, jakby było mu wstyd za wszyst­kich przed­sta­wi­cieli swo­jej płci.

– Klienci niby wie­dzą, że nie mogą nas do­ty­kać, ale al­ko­hol czę­sto spra­wia, że o tym za­po­mi­nają. Na szczę­ście ochrona roz­pra­wia się z ta­kimi ty­pami, więc je­ste­śmy względ­nie bez­pieczne. – Uśmiech­nę­łam się nie­śmiało, raz jesz­cze mu po­dzię­ko­wa­łam i po­szłam w kie­runku in­nego sto­lika.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki