Nasz Dom - Francisco Candido Xavier (Chico Xavier) - ebook

Opis

W jaki sposób wygląda życie po śmierci? Co nas czeka, gdy przejdziemy na tamtą stronę?

Nasz Dom to nazwa kolonii duchowej, którą André Luiz opisuje w pierwszej książce swojego autorstwa.

We wspaniałej narracji autor przekazuje swoje spostrzeżenia i odkrycia dotyczące życia w świecie Duchów. Przyjmuje tam rolę kronikarza zapisującego swoje osobiste przeżycia.

Odkrywa przed nami świat pełen życia i aktywności, zorganizowany w godny naśladowania sposób, w którym odcieleśnione Duchy odkupują swoje winy i pod opieką Duchów wyższych zdobywają wiedzę. „Nasz Dom” uchyla przed nami rąbka tajemnicy na temat duchowego świata, do którego wszyscy trafimy, porzuciwszy nasze ciała w chwili śmierci.

Na podstawie książki nakręcono film bijący rekordy popularności w Brazylii. Jego trailer z polskimi napisami można obejrzeć poniżej:

http://www.youtube.com/watch?v=9i8ciQGGu4Y

Ciekawostki na temat książki:

 

  • W Brazylii sprzedano już ponad półtora miliona egzemplarzy książki "Nasz Dom".
  • "Nasz Dom" zajął pierwsze miejsce na liście 10 najważniejszych spirytystycznych książek XX wieku w konkursie organizowanym przez wydawnictwo Candeia i Brazylijską Federację Spirytystyczną.
  • Pierwszy rozdział książki w polskim tłumaczeniu ukazał się w 4 numerze kwartalnika "Spirytyzm" z 2010 roku.
  • Bardzo ciekawą biografię medium Chico Xaviera można znaleźć w książce Wojciecha Chudzińskiego "Ten drugi w nas" aka "Goście z zaświatów".
  • Akcja książki rozgrywa się w okolicach 1939 r., więc nie brak w niej odwołań do naszego kraju w związku z rozpoczynającą się wówczas II Wojną Światową.
  • Film "Nasz Dom" obejrzało już w Brazylii ponad 2 miliony osób. Film był także prezentowany na Międzynarodowym Kongresie Spirytystycznym w Walencji.
  • "Nasz Dom" jest pierwszą z książek z cyklu "Życie w świecie Duchów" autorstwa Andre Luiza. Seria ta obejmuje 13 książek.
  • Andre Luiz to imiona jednego z kuzynów Chico Xaviera, które Duch przybrał na potrzeby książki (chciał zachować anonimowość, gdyż jego rodzina wciąż jeszcze żyła). Poprosił Chico, by ten podał mu imię chłopca śpiącego w pokoju obok na kanapie. Ponieważ był to Andre Luiz, takim imieniem zaczął podpisywać się Duch lekarza.
  • Informacje medyczne zawarte w serii Andre Luiza wyprzedzają o wiele lat ówczesną wiedzę medyczną. To m.in. Tam zwrócono uwagę po raz pierwszy na ważną rolę, którą odgrywa w mózgu szyszynka. W latach 40., gdy powstawały pierwsze książki tej serii, tą część mózgu lekarze uznawali za zbędną.
  • Książkę przetłumaczono już na wiele języków m.in. francuski, angielski, niemiecki, esperanto, włoski, rosyjski, hiszpański, estoński, grecki.
  • Chico Xavier był nominowany do pokojowej nagrody Nobla w 1981 r.
  • Cały zysk ze sprzedaży książek Chico Xavier przeznaczał na działania charytatywne. Twierdził, że to nie on jest autorem książek, więc nie ma prawa pobierać za nie pieniędzy.
  • Książka "Nasz Dom" została napisana psychograficznie, czyli za pomocą pisma automatycznego.
  • Chico Xavier jest autorem ponad 450 książek. Są wśród nich powieści, dzieła o tematyce filozoficznej, religijnej i naukowej, tomiki wierszy, książki dla dzieci.
  • Książka "Nasz Dom" ma 50 rozdziałów.
  • Chico Xavier przez całe życie cierpiał na wiele dolegliwości, które utrudniały mu pracę. Był niemal ślepy na jedno oko, musiał poddać się wielokrotnie operacjom. Mimo to zawsze stosował się do rad swojego przewodnika duchowego Emmanuela, który zalecił mu trzy najważniejsze rzeczy w swojej pracy mediumicznej: "Dyscyplina. Dyscyplina i dyscyplina".
  • Tłumaczem książki jest Konrad Jerzak, który przełożył na język polski m.in. "Ewangelię według spirytyzmu" Allana Kardeca.
  • Książka została wydana przy współpracy z Międzynarodową Radą Spirytystyczną.
  • "Nasz Dom" został po raz pierwszy wydany w Brazylii w 1944 r.
  • Tytuł "Nasz Dom" brzmi w języku portugalskim "Nosso Lar" i jest nazwą miasta w zaświatach, do którego trafia Andre Luiz. W niektórych tłumaczeniach zdecydowano się nie tłumaczyć tej nazwy, traktując ją jako nazwę własną.
  • Przy przygotowywaniu scenografii filmu "Nasz Dom" korzystano z rysunków medium Heigoriny Cunhi, która przygotowała je w 1979 r. po podróży astralnej do tego miejsca.
  • Wiele grup spirytystycznych na całym świecie nosi imię Andre Luiza. Jednym z najbardziej imponujących przykładów jest znajdujący się w Angoli ośrodek Dom Drogi Andre Luiza, który działa charytatywnie na rzecz ubogich mieszkańców tego afrykańskiego kraju. Ośrodek ten jest olbrzymim kompleksem, gdzie dobudowywane są co roku kolejne budynki w tym szkoły, szpitale itp.
  • W Brazylii ludzie używają nazwisk jedynie w formalnych sytuacjach, posługując się imieniem lub imionami na co dzień. Andre Luiz to więc dwa imiona, a nie imię i nazwisko.
Francisco Cândido Xavier, znany jako Chico Xavier, jest bez wątpienia jednym z najważniejszych przedstawicieli brazylijskiej kultury XX wieku.
Spędził całe życie pomagając potrzebującym, a jego postawa charakteryzowała się olbrzymią dobrocią wobec innych. Jego praca na rzecz bliźnich zainspirowała 10 milionów osób do tego, by zgłosić jego kandydaturę do pokojowej nagrody Nobla w 1981 r.
Urodził się w 1910 r. w skromnej rodzinie i od piątego roku życia zaczął widzieć i słyszeć Duchy. Z kontaktu z zaświatami, który udało mu się nawiązać, narodziło się ponad 400 dzieł, napisanych przez Duchy za jego mediumicznym pośrednictwem.
Dzieła Chico Xaviera dzięki swoim walorom literackim odniosły prawdziwy sukces i sprzedały się już w ponad 25 milionach egzemplarzy, licząc jedynie ich wydania w języku portugalskim.
Do chwili swojej śmierci, która nastąpiła w 2002 r., opublikował rozmaite rodzaje książek: wiersze, bajki, powieści o charakterze naukowym, filozoficznym i religijnym.
Wiele z jego dzieł to prawdziwe bestsellery, na podstawie których powstały już filmy, sztuki teatralne, programy telewizyjne i telenowele.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (24 oceny)
17
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaAnastazja

Nie oderwiesz się od lektury

Dla pokrzepienia Serc i siły Ducha, oraz Wiary która w nas wzrasta, z każdym doświadczeniem tu na Ziemi. Abyśmy mogli powrócił do Naszego Domu pełni Miłości, oraz wdzięczności za drogę jaką wyznaczył nam Bóg Ojciec dla naszego zbawienia.
00
Arencl

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka. Polecam
00

Popularność




Copyright© 2010 by

INTERNATIONAL SPIRITIST COUNCIL

Brasilia (DF) – Brazil

All rights of reproduction, copy, communication to the public and economic use of this work are retained exclusively by International Spiritist Council. No part of this publication may be reproduced, sorted on a retrieval system or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying, microfilm, Internet usage, CD-ROM, DVD recording or otherwise, without prior permission from the copyright owner and the publisher of this book.

ISBN 978-83-62402-09-0

ISBN (wersja elektroniczna) 978-83-62402-45-8

Tytuł oryginału:

NOSSO LAR

(Brazylia, 1944)

Przekład z języka portugalskiego: Konrad Jerzak vel Dobosz

Korekta: Marcin Stachelski

Strona tytułowa: Luciano Carneiro Holanda

Projekt graficzny i skład tekstu: Rones Lima

Wydawca:

OFICYNA WYDAWNICZA RIVAIL

Konrad Jerzak vel Dobosz

ul. Wałbrzyska 11/85

02-739 Warszawa

502-651-666

[email protected] | www.rivail.pl

Wydano za zgodą Brazylijskiej Federacji Spirytystycznej

INTERNATIONAL DATA FOR CATALOGING IN PUBLICATION (ICP)

L979n Luiz, André (duch).

Nasz Dom / podyktował duch André Luiz ; [psychografia] Francisco Cândido Xavier ; tłumaczenie Konrad Jerzak vel Dobosz. – Warszawa,, Polska : Oficyna Wydawnicza Rivail Konrad Jerzak vel Dobosz, 2011.

320 p. ; 21 cm.

Tytuł oryginału: Nosso lar.

ISBN 978-83-62402-09-0

1. Życie po śmierci. 2. Spirytyzm. 3. Dzieła mediumiczne. I. Xavier, Francisco Cândido, 1910-2002. II.Oficyna Wydawnicza Rivai. III. Tytuł.

CDD 133.93

CDU 133.7

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Chico Xavier

Każdy, kto próbował kiedyś napisać książkę, wie dobrze, jak trudne jest to zadanie. Gdy pomyślimy, że jakaś osoba była autorem 412 tytułów, z pewnością wyrazimy nasz podziw. Jeżeli jednak dowiemy się, że ten tajemniczy ktoś skończył ledwie kilka klas, przez całe życie był schorowany, miał problemy ze wzrokiem, że zysk z milionów sprzedanych egzemplarzy przekazał na działania charytatywne, poczujemy, że mamy do czynienia z wyjątkową postacią.

Francisco Cândido Xavier, znany jako Chico Xavier (Chico, czyli po prostu Franek), urodził się 4 kwietnia 1910 r. w małej miejscowości Pedro Leopoldo w stanie Minas Gerais, który niegdyś był celem wypraw żądnych złota awanturników. Chico był synem niewykształconego robotnika i praczki, którzy swoje liczne dzieci wychowywali w religii katolickiej.

Już pierwsze lata dzieciństwa pokazały, że małego Chico czeka ciężkie życie. W wieku pięciu lat stracił swoją ukochaną mamę – Marię João de Deus – i został przekazany przez ojca na wychowanie chrzestnej, która traktowała go raczej oschle. Gdy skończył dziewięć lat, został wysłany do pracy w fabryce tkackiej. Codziennie do godziny jedenastej uczęszczał na zajęcia w szkole podstawowej, po czym biegł do pracy, którą zazwyczaj kończył późnym wieczorem. Na szczęście mieszkał już wówczas z ojcem, który ożenił się ponownie i na prośbę nowej żony przygarnął z powrotem ośmioro dzieci z pierwszego małżeństwa, umieszczone wcześniej w domach krewnych i znajomych. Macocha co prawda nie wypełniła w pełni pustki po stracie matki, z pewnością jednak darzyła go ogromną czułością, która wrażliwemu dziecku, jakim był Chico, pomagała znosić najtrudniejsze chwile.

Gdy skończył naukę w szkole podstawowej, rozpoczął pracę jako kasjer w jednym z miejscowych sklepów, a później zatrudnił się jako pomocnik w kuchni i kawiarni. W 1933 r. otrzymał skromne urzędnicze stanowisko, gdzie pracował aż do emerytury, na którą przeszedł przedwcześnie pod koniec lat 50. ze względu na nieuleczalną chorobę oczu, na jaką cierpiał od młodości.

Jego zdolności mediumiczne zaczęły manifestować się zupełnie spontanicznie, gdy był jeszcze dzieckiem. Od najmłodszych lat widział Duchy, w tym swoją matkę, która osierociła go jako pięcioletnie dziecko; rozmawiał z nimi, choć często nie zdawał sobie nawet sprawy, że tak naprawdę nie należą one do tego świata.

Chico, wychowywany w rodzinie katolickiej, brał aktywny udział w życiu miejscowego kościoła, jednakże dziwne zdarzenia, które otaczały go ze wszystkich stron, sprawiały, że czuł się bardzo źle. Czy chodziło o wpływ diabła? Ale jak pogodzić tę myśl z tym, że otrzymywał przez długi czas tak namacalne wsparcie od swojej zmarłej mamy?

Gdy miał siedemnaście lat, jedna z jego sióstr zapadła w ciężką chorobę. Rodzina zwróciła się o pomoc do zaprzyjaźnionego małżeństwa spirytystów, które zorganizowało w domu Chico pierwsze spotkanie mediumiczne. Na stole leżały książki Allana Kardeca: Księga Duchów i Ewangelia według spirytyzmu. Za pośrednictwem medium, pani Carmem, skontaktował się z matką, która od kilku lat już mu się nie ukazywała. Ta zwróciła się do syna tymi słowy: „Mój synku, znów się widzimy. Książki, które przed nami leżą to prawdziwe skarby. Czytaj je, wypełniaj swoje obowiązki, a wkrótce dobry Bóg pozwoli nam pokazać ci twoją nową drogę”.

Chico, posłuszny zaleceniom matki, począł studiować zasady spirytyzmu i uczęszczać na spotkania grup spirytystycznych w swojej miejscowości. Już od samego początku zaczęły się u niego manifestować doskonałe zdolności psychograficzne. Duchy wykorzystywały jego rękę do tego, by przekazywać wiersze oraz teksty filozoficzne i religijne.

Już jego pierwsze dzieło miało znamiona wyjątkowości. Parnas zagrobowy był zbiorem wierszy pisanych stylem największych poetów portugalskich i brazylijskich. Dzieło to poddane zostało analizie krytyków literackich, którzy zgodnie przyznawali, że każdy z tych utworów jest napisany w sposób charakterystyczny dla danego autora. Ciężko było wyjaśnić, w jaki sposób biedny sprzedawca z małej brazylijskiej miejscowości mógł skopiować ich styl. Było to tym dziwniejsze, że dostęp do literatury był w Brazylii wówczas bardzo ograniczony.

Kolejne dzieła wywołały jeszcze więcej medialnego szumu. Wdowa po jednym z pisarzy, Humberto de Camposie, rozpoznawszy w niektórych tekstach styl swojego zmarłego męża, podała Chico Xaviera do sądu, domagając się przekazania jej praw autorskich do tychże dzieł. Sprawa, którą relacjonowały aktywnie brazylijskie gazety, zakończyła się zwycięstwem brazylijskiego medium – pozew został oddalony.

Następne, niezmiernie ważne dzieła dla spirytyzmu, Chico spisał pismem automatycznym pod wpływem dwóch Duchów: Emmanuela i André Luiza. Ten pierwszy – jego mentor i przewodnik – ukazał mu się po raz pierwszy, gdy Chico medytował nad rzeką, w pobliżu domu. Zapowiedział mu, że czekać go będzie mnóstwo pracy, do której realizacji potrzeba będzie trzech rzeczy: „Po pierwsze niezbędna będzie dyscyplina. Po drugie – dyscyplina. I po trzecie – dyscyplina”. Emmanuel poprosił również Chico Xaviera o jedną rzecz: „Jeśli kiedykolwiek będę mówił coś, co stoi w sprzeczności z tym, o czym uczyli Jezus i Kardec, odrzuć to, co mówię i zostań przy Jezusie i Kardecu”.

Emmanuel był autorem wielu dzieł, zwłaszcza powieści historycznych, które często stawiane są na równi z dziełami, które wyszły spod pióra największych pisarzy. W pierwszej z nich: 2000 lat temu, opisuje swoją historię z jednego z poprzednich wcieleń – był wówczas rzymskim senatorem, któremu przyszło żyć w czasach Chrystusa. Kolejne powieści: 50 lat później oraz Paweł i Szczepan, wprowadzają czytelników w tematykę wyzwań stojących przed pierwszymi chrześcijanami. W kolejnych dziełach, których autorem jest Emmanuel, przenosimy się między innymi do Francji rządzonej przez Ludwika XIV, a także odbywamy spirytystyczną podróż przez całą historię ludzkości, poznając zaświatowe kulisy wydarzeń, które zmieniły nasz świat.

Równie ważną serią literacką jest zbiór dzieł autorstwa Ducha André Luiza, który za życia był lekarzem pracującym w Rio de Janeiro. Opisuje on swoją drogę w zaświatach i, co ciekawe, udziela wielu wskazówek na temat funkcjonowania naszego organizmu oraz przyczyn chorób, które w latach 40. i 50., gdy powstała większość z dzieł serii, wykraczały poza wiedzę lekarzy, ale z czasem zostały potwierdzone badaniami medycznymi.

Na początku 1959 r. Chico Xavier przeprowadził się do miasta Uberaba, znajdującego się w tym samym stanie co Pedro Leopoldo. Tam też rozpoczął się kolejny etap jego działalności – jeśli ten pierwszy związany był bardziej z pisarstwem, drugi skupiony był wokół pracy charytatywnej i pomocy ludziom, którzy stracili bliskich.

Do Chico przyjeżdżały tłumy z całej Brazylii – ludzie w rozpaczy po stracie najbliższych, którzy ze łzami odczytywali listy spisywane ręką medium, będące dla nich dowodem na to, że ich ukochani wciąż żyją; zwolennicy filozofii spirytystycznej; ludzie ciekawscy, a nawet sceptycy. Chico Xavier stał się postacią skupiającą uwagę wszystkich rodaków. Niektórzy nazywali go szarlatanem, inni – świętym.

Popularność medium zwiększyła się znacznie, gdy wziął udział w programie telewizyjnym „Pinga-fogo” [W krzyżowym ogniu pytań]. Audycja na żywo z jego udziałem pobiła wszelkie rekordy oglądalności. Wcześniejsze programy, do których zapraszano głównie polityków, trwały co najwyżej dwie godziny. Występ Chico na prośbę prowadzących i publiczności ciągnął się ponad cztery – kilka miesięcy później medium zostało zaproszone do programu po raz drugi, by spędzić z telewidzami kolejnych kilka godzin. Co ciekawe, nawet najbardziej sceptyczni goście, którzy – jak mówili – przygotowywali się do tego, by pokonać w dyskusji Chico Xaviera, gdy stanęli z nim twarzą w twarz, pod wpływem jego uroku i emanującej dookoła dobroci, złagodnieli i przemienili się niemalże w jego sympatyków.

Życie Chico Xaviera pełne jest ciekawych historii i anegdot. Był między innymi badany przez inżynierów z NASA, jego przekazy z zaświatów wykorzystano jako dowód w sądzie, który przesądził o niewinności chłopca oskarżonego o morderstwo. I co najbardziej zadziwiające, gdyby na każdym sprzedanym egzemplarzu swoich książek zarobił choć kilkadziesiąt groszy, stałby się milionerem. Wolał jednak przekazywać prawa autorskie instytucjom spirytystycznym i charytatywnym, gdyż jak sam mówił, nie on był autorem książek, ale Duchy.

Jego skromność i oddanie dla innych zostało nagrodzone przez Brazylijczyków, którzy zgłosili jego kandydaturę do pokojowej nagrody Nobla. Została ona przyjęta, jednakże Chico nagrody nie otrzymał, najprawdopodobniej dlatego, że nieco wcześniej dostała ją matka Teresa z Kalkuty, której profil działalności charytatywnej był bardzo zbliżony do tego, czym zajmował się Brazylijczyk. Chico otrzymał jednak od swoich rodaków inne, bardzo ważne wyróżnienie – został nagrodzony tytułem najbardziej wyjątkowej osoby urodzonej w stanie Minas Gerais w XX wieku.

Chico Xavier, który przez długie lata musiał zmagać się z wieloma chorobami, zmarł w 2002 roku. Dziś jego historia inspiruje spirytystów na całym świecie. Film przedstawiający jego życie bije rekordy popularności w Brazylii, a książki, które spisał za pośrednictwem psychografii, tłumaczone są na wiele języków i wydawane pod patronatem Międzynarodowej Rady Spirytystycznej.

Konrad Jerzak vel Dobosz

Nowy przyjaciel

Gdy w przedmowie książki przedstawiana jest postać jej autora, zazwyczaj wychwalane są jego zasługi i opisywana jego osobowość.

Tutaj mamy jednak inną sytuację.

Na próżno nasi wcieleni towarzysze będą szukać lekarza André Luiza w katalogach medycznych.

Czasami anonimowość jest córką właściwego zrozumienia i prawdziwej miłości. Abyśmy mogli odkupić mroczną przeszłość, tabele zwyczajowego nazewnictwa ulegają zmianie pod wpływem prawa reinkarnacji. Mamy do czynienia z czasowym zapomnieniem, które jest błogosławieństwem Bożego Miłosierdzia.

André musiał również ukryć swoją tożsamość za zasłoną.

To dlatego nie możemy przedstawić ziemskiego lekarza i autora jako jednego z ludzi, ale mówimy o nowym przyjacielu i bracie w nieskończoności.

Aby przynieść cenne wrażenia towarzyszom z tego świata, musiał wyzbyć się wszystkich konwencji, w tym także swojego imienia, by nie ranić ukochanych serc, obleczonych w stare płaszcze iluzji. Ludzie, którzy zbierają dojrzałe kolby kukurydzy, nie powinni obrażać pracujących w oddali siewców ani niszczyć zielonego, pokrytego wciąż kwiatami pola.

Przyznajemy, że ta książka nie jest wyjątkowa. Inne istoty opowiadały już o warunkach życia w zaświatach…

Niemniej od dawna pragnęliśmy sprowadzić do naszego kręgu duchowego kogoś, kto mógłby przekazać innym własne, wartościowe doświadczenia i opisać wszelkie szczegóły umożliwiające właściwe zrozumienie zasad, które rządzą wysiłkami pracowitych i mających dobre intencje Duchów, przebywających w sferach niewidzialnych dla ludzkiego oka, ale głęboko powiązanych z naszą planetą.

Z pewnością wielu przyjaciół zaśmieje się, czytając niektóre fragmenty książki. To, do czego nie przywykliśmy, dziwi za każdym razem. Kto nie zaśmiałby się na Ziemi lata temu, gdyby powiedziano mu o samolotach, elektryczności, radiu?

Zdziwienie, zakłopotanie i zwątpienie cechują wszystkich uczniów, którzy nie nauczyli się jeszcze swojej lekcji. To coś jak najbardziej naturalnego i w pełni uzasadnionego. Nie będziemy więc komentować niczyich odczuć. Każdy czytelnik musi przeanalizować to, co czyta.

Odnosimy się więc wyłącznie do podstawowego celu tej pracy.

Spirytyzm zdobywa coraz większą liczbę zwolenników. Tysiące istot interesują się jego pracami, uwarunkowaniami, doświadczeniami. Na tym ogromnym polu nowości człowiek nie powinien jednak się zaniedbać.

Nie wystarczy samo badanie zjawisk, rozgłaszanie swoich poglądów, polepszanie statystyk, wpływanie na cudze przekonania, zdobywanie nowych zwolenników i przychylnych opinii, choć to coś bardzo godnego szacunku na Ziemi. Trzeba skupić się na poznaniu naszego nieskończonego potencjału i zastosować go do czynienia dobra.

Człowiek na Ziemi nie pozostaje sam sobie. Jest synem Bożym, który wykonuje konstruktywną pracę, przywdziewając cielesne odzienie; jest uczniem w pożytecznej szkole, gdzie musi uczyć się, jak piąć się wyżej. Ludzki trud jest jego szansą, narzędziem, księgą.

Komunikacja ze światem niewidzialnym jest uświęcona i ma na celu odbudowę czystego chrześcijaństwa. Niech nikt jednak nie zaniedbuje swoich własnych potrzeb towarzyszących mu w miejscu, które zajmuje z woli Pana.

André Luiz przybywa opowiedzieć tobie, drogi czytelniku, że największą niespodzianką, która czeka na nas po śmierci, jest to, że stajemy oko w oko z własnym sumieniem i budujemy własne niebo, tkwimy w czyśćcu lub rzucamy się w piekielną czeluść. Przychodzi przypomnieć, że Ziemia jest świętym warsztatem, a każdy kto nim pogardzi, pozna cenę okropnej pomyłki, do której doprowadził własne serce.

Zachowaj jego doświadczenie w księdze duszy. Pokazuje ono w doskonały sposób, że nie wystarczy skupiać się na ziemskim istnieniu, ale trzeba umieć skorzystać z niego w godny sposób; że kroki chrześcijanina, do któregokolwiek wyznania by nie należał, powinny kierować się naprawdę ku Chrystusowi i że wśród nas potrzebujemy tak naprawdę nie SPIRYTYZMU i SPIRYTUALIZMU, ale dużo bardziej DUCHOWOŚCI.

Emmanuel

Pedro Leopoldo, 3 października 1943 r.

Wiadomość od André Luiza

Życie się nie zatrzymuje. Życie jest niewyczerpanym źródłem, a śmierć ciemną igraszką iluzji.

Wielka rzeka płynie swoim korytem, zanim wpadnie do przepastnego morza. Podobnie jak ona, dusza przebywa również różne drogi i rozmaite etapy, wpływają do niej także różne strumienie wiedzy, tu i tam staje się większa i czystsza, zanim spotka się z Wiecznym Oceanem Mądrości.

Zamknięcie cielesnych oczu jest niesamowicie łatwą czynnością.

Pozbycie się fizycznego odzienia nie rozwiązuje jednak fundamentalnych problemów i nie daje nam oświecenia, podobnie jak zmiana ubrania nie ma nic wspólnego z głębokimi rozważaniami o przeznaczeniu i istnieniu.

Och, drogi duszy, tajemne drogi serca! Trzeba was przebyć, zanim spróbujemy rozwiązać najważniejsze równanie Wiecznego Życia. Musimy przeżyć wasz dramat, poznać każdy wasz szczegół w długim procesie doskonalenia duchowego!

Byłoby niezwykle dziecinnym wierzyć, że zwykłe „opadnięcie zasłony” rozwiąże transcendentalne kwestie Nieskończoności.

Jedno istnienie jest jednym czynem.

Jedno ciało – jednym ubraniem.

Jeden wiek – jednym dniem.

Jedna praca – jednym doświadczeniem.

Jeden triumf – jedną zdobyczą.

Jedna śmierć – tchnieniem przynoszącym odnowę.

Ilu istnień, ciał, wieków, prac, triumfów i śmierci jeszcze potrzebujemy?

A znawca filozofii religii mówi o ostatecznych wyrokach i miejscach, które zajmiemy na zawsze.

Wszędzie znaleźć można dogmatyczny kult i analfabetów duchowych!

Człowiek musi wykonać ogromny wysiłek, by wejść do akademii Ewangelii Chrystusa, gdzie wstąpić można w bardzo dziwny sposób – sam człowiek w towarzystwie Nauczyciela bierze udział w trudnym szkoleniu, uczestniczy w lekcjach bez widocznych katedr i słucha długich przemów, choć nikt nie wypowiada ani słowa.

Bardzo długa jest jednak nasza pracowita podróż.

Nasz skromny wysiłek pragnie dać jedynie wyobrażenie o tej fundamentalnej prawdzie.

Dziękuję wam więc, moi przyjaciele!

Mówię do was, ale pozostaję anonimową osobą, gdyż wymaga tego braterskie miłosierdzie. Większość ludzi to delikatne naczynia, w które nie można wlać jeszcze całej prawdy. Zresztą interesuje nas jedynie głębokie doświadczenie i korzyści, które z niego płyną dla innych. Nie męczymy nikogo ideą wieczności. Niech naczynia najpierw się wzmocnią. Dostarczamy jedynie kilku informacji duchowi spragnionemu wiedzy o losie naszych braci na ścieżce realizacji duchowej, którzy tak jak my rozumieją, że „duch wieje kędy chce”.

A teraz, moi przyjaciele, niech podziękowania zamilkną na papierze, ograniczając się do wielkiej ciszy wyrażającej sympatię i podziw. Niech fascynacja i wdzięczność, miłość i radość zamieszkają w waszych duszach. Wierzcie, że będę czuł to samo w świątyni mego serca, myśląc o was.

Niech Bóg nas błogosławi.

André Luiz

1W niższym świecie

Wydawało mi się, że zatraciłem poczucie czasu.

Świadomość miejsca, w którym byłem uciekła mi już dużo wcześniej. Byłem przekonany, że nie należę już do ludzi żywych, niemniej moje płuca głęboko oddychały.

Od kiedy stałem się igraszką potężnych sił? Nie sposób tego wyjaśnić.

Czułem się w rzeczywistości zgorzkniałym karłem za mrocznymi kratami grozy. Moje włosy się jeżyły, serce wyrywało się z piersi, okropny strach mnie sobie podporządkowywał. Wielokrotnie wrzeszczałem jak szaleniec, błagałem o łaskę i krzyczałem czując, jak bolesne zniechęcenie opanowuje mojego ducha; ale, gdy nieubłagana cisza nie pochłaniała mojego donośnego głosu, jeszcze bardziej poruszające jęki odpowiadały mi na mój krzyk. Innym razem złowrogie wybuchy śmiechu rozrywały otaczający spokój. Jakiś towarzysz mojej doli był – jak mi się wydawało – więźniem obłąkania. Diaboliczne kształty, ogłupiałe twarze i zwierzęce sylwetki pojawiały się od czasu do czasu, pogrążając mnie w strachu. Krajobraz, jeśli nie całkowicie ciemny, wydawał się skąpany w białawym świetle, jakby tonął w gęstej mgle, którą słoneczne promienie ogrzewają gdzieś z bardzo daleka.

A dziwna podróż trwała dalej… Jaki był jej cel? Któż mógłby powiedzieć? Wiedziałem jedynie, że wciąż uciekam… Strach pchał mnie pędem. Gdzie jest mój dom, żona, dzieci? Straciłem całkowicie poczucie celu. Obawa przed nieznanym i strach przed ciemnością zablokowały mi całą zdolność myślenia w chwili, gdy rozerwałem ostatnie fizyczne więzy w grobie.

Świadomość była dla mnie męką: wolałem brak jakichkolwiek myśli, całkowity niebyt.

Z początku łzy płynęły mi bez przerwy po policzkach; zaznawałem dobrodziejstwa snu jedynie rzadkimi chwilami. Natychmiast jednak to uczucie ulgi było zakłócane. Potworne, groteskowe istoty budziły mnie; trzeba było od nich uciekać.

Rozpoznawałem teraz, że zupełnie inny świat wyłaniał się z unoszącego się w powietrzu pyłu; było już jednak zbyt późno. Trwożne myśli zaprzątały mi umysł. Ledwie zarysowałem jakiś projekt, by znaleźć rozwiązanie, kolejne wydarzenia pchały mnie ku obłąkańczym rozważaniom. Nigdy wcześniej kwestia religii nie stanęła mi tak wyraźnie przed oczami. Czysto filozoficzne, polityczne i naukowe zasady zdawały mi się teraz zupełnie drugorzędne dla życia ludzkiego. Stanowiły w moim odczuciu wartościowe dziedzictwo, jeśli spoglądamy z ziemskiej perspektywy, niezbędnym było jednak przyznać, że ludzkość to nie przemijające pokolenia, ale nieśmiertelne Duchy, które dążą ku pełnemu chwały przeznaczeniu. Stwierdzałem, że coś istnieje poza rozważaniami czysto intelektualnymi. Tym czymś była wiara, Boskie objawienie dane człowiekowi. Tego typu analiza pojawiała się jednak za późno. To prawda – znałem Stary Testament i wielokrotnie przeglądałem stronice Ewangelii; niemniej musiałem przyznać, że nigdy nie szukałem świętych tekstów kierowany głosem płynącym z serca. Rozumiałem je poprzez krytyki pisarzy, mniej przywykłych do kwestii uczuć i świadomości, albo też takich, którzy tkwili w konflikcie z podstawowymi prawdami. Innym razem interpretowałem je zgodnie z punktem widzenia organizacji religijnych, nie wychodziłem jednak nigdy z kręgu sprzeczności, w którym trwałem z własnej woli.

Tak naprawdę nie byłem przestępcą w moim własnym mniemaniu. Jednak filozofia czerpania natychmiastowych korzyści z życia całkowicie mnie pochłaniała od dawna. Ziemskie istnienie, które zmieniła śmierć, nie było naznaczone działaniami innymi niż te, które charakteryzują większość ludzi.

Byłem dzieckiem chyba zbyt hojnych rodziców, zdobyłem moje tytuły uniwersyteckie bez większego poświęcenia, popełniałem grzechy młodości charakterystyczne dla moich czasów, następnie założyłem dom, urodziły mi się dzieci, przez co dążyłem do uzyskania stabilnej sytuacji zabezpieczającej finansowy spokój moich bliskich, ale gdy przyglądałem się sobie samemu, coś sprawiało, że czułem, iż tracę czas, a sumienie rzucało w moją stronę ciche oskarżenie. Mieszkałem na Ziemi, korzystałem z jej dóbr, zbierałem to, co życie dawało najlepszego, ale nie zwróciłem światu ani grosza z tego ogromnego długu, który wobec niego zaciągnąłem. Miałem rodziców, których hojności i poświęcenia nigdy nie doceniłem; żonę i dzieci, których uwięziłem w twardej sieci niszczycielskiego egoizmu. Posiadałem dom, zamknięty dla tych, którzy przemierzali pustynię męki. Delektowałem się radościami życia rodzinnego, zapominając o tym, by rozciągnąć tę boską radość na całą rodzinę ludzką. Byłem głuchy na najzwyklejsze obowiązki wobec moich braci.

Niczym kwiat cieplarniany znosiłem teraz ciężko klimat rzeczywistości. Nie miałem rozwiniętych Boskich zarodków, które Stwórca umieścił w mojej duszy. Udusiłem je jak morderca w niepohamowanym pragnieniu dobrobytu. Nie wyćwiczyłem organów do nowego życia. Sprawiedliwe więc było, żebym obudził się tutaj, podobny do kaleki, który rzucony w nurt nieskończonej rzeki wieczności, może płynąć jedynie niesiony nieprzerwanym prądem wód; albo też podobny do nieszczęsnego żebraka, wyczerpanego na środku pustyni, który włóczy się zdany na łaskę gwałtownych tajfunów.

Och, moi ziemscy przyjaciele! Ilu z was mogłoby uniknąć tej drogi goryczy, gdybyście przygotowali właściwie najgłębsze pokłady waszych serc? Zapalcie wasze światła, zanim wejdziecie w wielką ciemność. Szukajcie prawdy, zanim ona was zaskoczy. Trudźcie się teraz, by potem nie płakać.

2Clarencio

„Samobójca! Samobójca! Przestępca! Nikczemnik!” – takie oto okrzyki otaczały mnie ze wszystkich stron. Gdzie byli ci rezuni o kamiennym sercu? Czasami dostrzegałem ich przez ułamek sekundy prześlizgujących się przez gęsty mrok, a gdy moja rozpacz sięgała szczytu, nacierałem na nich korzystając z ostatków sił. Na próżno jednak okładałem pięściami powietrze w napadzie wściekłości. Sarkastyczne wybuchy śmiechu raniły tylko moje uszy, a czarne sylwetki znikały w cieniu.

Do kogo skierować apel o pomoc? Głód mnie katował, paliło mnie w gardle. Zjawiska znane mi z życia fizycznego dawały o sobie znać. Urosła mi broda, ubranie zaczynało pękać w szwach od moich prób stawiania oporu na tym nieznanym terenie. Najtrudniejszą do zniesienia okolicznością nie była jednak okropna samotność, na którą czułem się zdany, ale nieprzerwany szturm sił zła, nachodzących mnie na pustych i ciemnych drogach. Irytowały mnie, nie pozwalały mi powiązać myśli. Pragnąłem zastanowić się poważnie nad sytuacją, przeanalizować dokładnie przyczyny, a moim myślom ustalić nowe wytyczne, lecz te głosy, te zawodzenia wymieszane z imiennymi oskarżeniami, dezorientowały mnie w sposób, na który nie miałem lekarstwa.

– Czego szukasz, nieszczęśniku? Gdzie idziesz samobójco?

Te wyrazy potępienia powtarzane bez przerwy krajały moje serce. Nieszczęśnik, owszem, ale samobójca? Nigdy! Takie oskarżenia w moim mniemaniu nie były zasadne. Przecież niechętnie pozostawiłem fizyczne ciało. Wspominałem mój uporczywy i zaciekły pojedynek ze śmiercią. Wydawało mi się, że wciąż słyszę ostatnie orzeczenia lekarskie wydawane w szpitalu; pamiętałem troskliwą opiekę, którą mnie otoczono, bolesne zabiegi, jakim się poddałem w ciągu tych długich dni poprzedzających trudną operację jelit. Wspominając to wszystko, czułem jeszcze dotyk termometru, nieprzyjemne ukłucie igły strzykawki, widziałem ostatnią scenę, która poprzedziła mój długi sen: moja wciąż młoda żona i trójka dzieci patrzących na mnie z obawą, że zaraz rozstaniemy się na zawsze. A potem… przebudzenie w tym wilgotnym i ciemnym miejscu oraz długi marsz, który wydawał się nie mieć końca.

Skąd mogło się wziąć oskarżenie o popełnienie samobójstwa, skoro zostałem zmuszony opuścić dom, rodzinę i zakończyć słodkie życie wśród bliskich? Najsilniejszy nawet człowiek osiągnie kiedyś granicę odporności emocjonalnej. Z początku byłem stanowczy i pewny siebie, ale z czasem zacząłem oddawać się długim okresom załamania i daleki od utrzymania równowagi moralnej – jako że nie wiedziałem, jak to wszystko się skończy – czułem, jak z serca coraz częściej wylewały się moje długo wstrzymywane łzy.

Kogo prosić o pomoc? Niezależnie od tego jaki zasób wiadomości przyniósłbym ze sobą, nie byłbym w stanie zmienić rzeczywistości. Moja wiedza wobec nieskończoności wydawała się podobna do małej bańki mydlanej niesionej przez porywisty wiatr, który jest w stanie zmieniać całe krajobrazy. Byłem czymś, co tajfun prawdy niósł gdzieś daleko. A mimo to moje prawdziwe ja było wciąż tym samym, co wcześniej. Gdy pytałem się siebie, czy nie oszalałem, moja czujna świadomość odpowiadała mi, że wciąż jestem sobą i towarzyszą mi uczucia, a także wiedza zdobyte w czasie fizycznego życia. Niezmiennie odczuwałem ziemskie potrzeby. Doskwierał mi głód skręcający ciało, jednakże postępujące przygnębienie nie odbierało mi całkowicie ostatnich sił. Od czasu do czasu dostrzegałem rośliny, wydawałoby się dzikie, otaczające skromne strużki wody, na które rzucałem się spragniony. Połykałem łapczywie nieznane liście, moczyłem wargi w mętnym źródle, gdy tylko pozwalały mi na to nieodparte siły pchające mnie naprzód. Nieraz chłeptałem błoto zalegające na drodze. Gdy wspomniałem chleb, który spożywałem niegdyś codziennie, rozpływałem się we łzach. Nierzadko zmuszony byłem ukryć się przed olbrzymimi stadami zezwierzęconych istot, które mijały mnie hordami, niczym nienasycone bestie. To były przerażające obrazy! Coraz bardziej ogarniało mnie zniechęcenie. To właśnie wtedy zacząłem przypominać sobie, że musiał przecież istnieć Stwórca życia, gdziekolwiek by to nie było. Ta myśl mnie pocieszyła. Ja, który nienawidziłem wszelkie religie, odczuwałem właśnie potrzebę mistycznego ukojenia. Byłem lekarzem skrajnie zakorzenionym w negacji wszystkiego, co charakterystyczne dla mojego pokolenia, a teraz czułem, jak moje nastawienie zmieniało się, pozwalając mi odzyskać siły. Musiałem przyznać, że ambicja, której poświęcałem z dumą wszystko, doznała porażki.

I gdy tak zupełnie opadłem z sił, gdy poczułem, jak całkowicie grzęznę w ziemskim mule, nie będąc w stanie się podnieść, poprosiłem Największego Stwórcę Natury, by wyciągnął do mnie ojcowską dłoń w tym momencie goryczy.

Ile czasu trwało to moje proszenie? Ile godzin poświęciłem na błagania, składając ręce jak strapione dziecko? Wiem jedynie, że deszcz łez obmył mi twarz, że wszystkie moje uczucia skoncentrowały się na bolesnej modlitwie. Miałbym być zupełnie pozostawiony sobie? Czyż i ja nie byłem dzieckiem Boga, choć przecież nie zastanawiałem się nigdy nad tym, by poznać Jego wzniosłe działanie, pochłonięty w przeszłości błahostkami ludzkiego życia? Czemu Ojciec wieczności nie miałby mi wybaczyć, jeżeli zapewniał gniazda nieświadomym niczego ptakom i chronił dobrotliwie delikatne kwiaty na wiejskich polach?

Ach, trzeba wiele wycierpieć, by zrozumieć w pełni tajemnicze piękno modlitwy; trzeba wpierw poznać wyrzuty sumienia, poniżenie, największe nieszczęście, aby wypicie tego wspaniałego eliksiru nadziei przyniosło skutek. Właśnie w tym momencie gęste mgły się rozstąpiły i pojawił się ktoś – wysłannik Nieba. Sympatyczny staruszek uśmiechnął się do mnie po ojcowsku. Ukłonił się, skupił na mnie swoje duże, jasne oczy i powiedział:

– Odwagi, moje dziecko! Pan ciebie nie opuszcza.

Gorzki płacz przemywał mi całą duszę. Wzruszony chciałem wyrazić radość, opisać pocieszenie, którego doświadczałem, ale zebrawszy wszystkie siły, jakie mi jeszcze pozostały, byłem w stanie zaledwie spytać:

– Kim pan jest, łaskawy wysłanniku Boga?

Nieoczekiwany dobroczyńca uśmiechnął się dobrotliwie i odpowiedział:

– Mów do mnie Clarencio, jestem tylko twoim bratem.

Zauważywszy moje wyczerpanie, dodał:

– Teraz zachowaj spokój i staraj się nic nie mówić. Musisz odpocząć, by odzyskać siły.

Następnie zawołał dwóch towarzyszy, którzy wyglądali na jego troskliwych pomocników i nakazał im:

– Zapewnijmy naszemu przyjacielowi niezbędną pomoc.

Rozpostarli białą płachtę tak, że mogła posłużyć za nosze przygotowane na poczekaniu. Obaj przygotowali się do tego, by mnie transportować.

Gdy ostrożnie mnie podnosili, Clarencio zastanowił się przez chwilę i zalecił, jak ktoś, kto przypomina sobie o niecierpiącym zwłoki obowiązku:

– Nie ociągajmy się. Muszę dotrzeć do „Naszego Domu” tak prędko, jak tylko się da.

3Wspólna modlitwa

Pomimo że transportowano mnie jak zwykłego rannego, z dala widziałem podnoszący mnie na duchu obraz, który rozpościerał się przed moimi oczami.

Clarencio, który podpierał się na kosturze z jakiejś świetlistej substancji, zatrzymał się przed wielką bramą wtopioną w wysokie ściany, pokryte kwiecistymi i wdzięcznymi pnączami. Wyszukał dłonią jakiś punkt na murze, nacisnął go i pojawił się przed nim długi otwór, przez który cicho weszliśmy do środka.

Delikatne światło zalewało wszystko dookoła. Jego niewielkie źródło widziane z daleka sprawiało, że czuliśmy się jak w czasie wiosennego zachodu słońca. W miarę jak szliśmy naprzód, byłem w stanie rozpoznawać bogato zdobione domy znajdujące się w rozległych ogrodach.

Na znak Clarencia pomocnicy powoli położyli na ziemi zaimprowizowane nosze. Przed moimi oczami pojawiły się wówczas drzwi, zachęcające do tego, by je otworzyć i prowadzące do białego budynku przypominającego wielki, ziemski szpital. Dwóch zaaferowanych młodzieńców ubranych w śnieżnobiałe, lniane tuniki nadbiegło na zawołanie mojego dobroczyńcy i gdy układali mnie na przenośnym łóżku, by zawieźć ostrożnie do środka, usłyszałem, jak wspaniałomyślny staruszek zaleca im ciepłym głosem:

– Połóżcie naszego podopiecznego w pawilonie po prawej. Czekajcie na mnie. Jutro rano wrócę, by go zobaczyć.

Skierowałem ku niemu wdzięczne spojrzenie, gdy prowadzono mnie do wygodnego i bogato umeblowanego pomieszczenia o znacznych rozmiarach, gdzie przekazano mi gościnne łóżko.

Obu pielęgniarzy otoczyłem wibracjami wdzięczności i z wysiłkiem spróbowałem skierować do nich moje słowa. Udało mi się jednak powiedzieć tylko:

– Przyjaciele, kimkolwiek jesteście, wytłumaczcie mi, w jakim świecie się znajduję. Z jakiej gwiazdy płynie do mnie to dodające mi sił jasne światło?

Jeden z nich pogłaskał mnie po czole, jakby był od dawna moim znajomym i rzekł:

– Jesteśmy w sferach duchowych sąsiadujących z Ziemią, a słońce, które nas oświetla w tej chwili, jest tym samym słońcem, które dawało życie naszemu fizycznemu ciału. Tutaj jednakże nasze postrzeganie wzrokowe jest dużo bogatsze. Gwiazda, którą Stwórca umieścił, by wspomagała nas w ziemskich pracach, jest piękniejsza i cenniejsza, aniżeli nam się wydawało w czasie ziemskiej egzystencji. Nasze słońce to źródło życia, a jasność, która z niego bije, pochodzi od Stwórcy Życia.

Moje ja, jak gdyby pochłonięte przez falę nieskończonego szacunku, skoncentrowało się na delikatnym świetle, które wdzierało się do pokoju przez okna. Zatraciłem się całkowicie w głębokich przemyśleniach. Przypomniałem sobie, że nigdy nie przyglądałem się słońcu w czasie moich ziemskich dni, rozważając jednocześnie, jak wielka jest dobroć Tego, który nam je dał na nieskończonej drodze życia. Wyglądałem niczym szczęśliwy ślepiec, który otwiera oczy na przecudny świat po długich wiekach ciemności.

Wtedy poczęstowano mnie krzepiącym bulionem, a po nim podano schłodzoną wodę, która wydawała się mieć w sobie jakieś Boskie fluidy. Ta niewielka ilość płynów przywróciła mi niespodziewanie siły. Nie potrafiłbym powiedzieć, co to była za zupa; czy był to jakiś środek uspokajający, czy też może zbawienne lekarstwo. Nowe energie podnosiły mnie na duszy, głębokie wzruszenie wibrowało mną od środka.

Jednak największe emocje miały przyjść dopiero za chwilę.

Ledwie skończyła się pierwsza niespodzianka, boska melodia rozległa się w pokoju, wpadając doń niczym rój dźwięków płynący z wyższych sfer. Te cudownie harmonijne nuty przeszywały moje serce. Dostrzegłszy mój pytający wzrok, pielęgniarz, który stał obok, wyjaśnił dobrotliwie:

– Nadszedł zmrok w „Naszym domu”. We wszystkich miejscach tej kolonii pracy poświęconej Chrystusowi mamy bezpośrednią łączność z modlitwami naszych przewodników.

I w czasie, gdy ta muzyka działała niczym balsam na otoczenie, pożegnał się uprzejmie:

– Na razie zostań sam. Wrócę zaraz po modlitwie.

Ogarnął mnie nagły niepokój.

– Czy nie mógłbym panu towarzyszyć? – spytałem błagalnym głosem.

– Jesteś jeszcze słaby – wyjaśnił grzecznie – ale jeśli czujesz się na siłach…

Dzięki tej melodii odzyskiwałem energię. Wstałem, pokonując trudności i oparłem się o braterskie ramię, które znajdowało się w pobliżu. Chwiejąc się na nogach, dotarłem do olbrzymiej sali, w której licznie zebrani ludzie medytowali w ciszy i głębokim skupieniu. Z jaśniejącego światłem sklepienia zwisały delikatne i ukwiecone girlandy ciągnące się od sufitu do ziemi i tworzące promieniste symbole Wyższego Świata Duchowego. Nikt nie zdawał się zauważać mojej obecności, podczas gdy ja z trudem ukrywałem nieskończone zaskoczenie. Wszyscy dookoła wydawali się czekać na coś z uwagą. Ledwie powstrzymywałem liczne pytania, od których roiło mi się w głowie. W głębi zauważyłem gigantyczny ekran, na którym zarysowywał się obraz z niemal bajkowego światła. Zupełnie jakby był to telewizor, pojawiła się na nim scena prezentująca cudowną świątynię. Siedzący na najważniejszym miejscu starzec, otoczony światłem i ubrany w białą, promieniującą jasnością tunikę, patrzył w górę, przyjmując pozycję jak do modlitwy. Nieco niżej siedemdziesiąt dwie osoby wydawały mu się towarzyszyć i zachowywały budzącą szacunek ciszę. Zaskoczyło mnie zupełnie, gdy dostrzegłem Clarencia uczestniczącego w zgromadzeniu razem z tymi, którzy otaczali jaśniejącego staruszka.

Uścisnąłem rękę przyjaznego pielęgniarza, a on, zrozumiawszy, że moje pytania nie mogą dłużej czekać, wyjaśnił szeptem, który bardziej przypominał lekki podmuch:

– Zachowaj spokój. Wszystkie mieszkania i instytucje „Naszego Domu” modlą się razem z naszym gubernatorem dzięki widzeniu i słyszeniu na odległość. Chwalmy Niewidzialne Serce Niebios!

Ledwie skończył wyjaśnienia, siedemdziesiąt dwie osoby zaczęły śpiewać harmonijny hymn przepełniony nieopisanym pięknem. Twarz Clarencia, stojącego pośród swoich szacownych towarzyszy, wydała mi się rozjaśniona intensywniejszym światłem. Niebiański śpiew składał się z anielskich nut pełnych wspaniałej wdzięczności. W pomieszczeniu unosiły się tajemnicze wibracje spokoju i radości, a gdy srebrzyste nuty zagrały przepyszne stacatto, w oddali, ponad nami cudownie zarysowało się niebieskie serce1 ze złoconymi żłobieniami. Pieszcząca zmysły muzyka odpowiadała natychmiast na pochwalny śpiew. Pochodziła chyba z odległych sfer. To właśnie wtedy spadł na nas obfity deszcz błękitnych kwiatów; ale nawet jeśli mogliśmy bez kłopotu widzieć te niebiańskie niezapominajki, nie udawało nam się chwycić ich rękoma. Miniaturowe korony kwiatowe delikatnie się rozpadały, opadając na nasze głowy. A ja odzyskiwałem energię od dotknięcia tych fluidycznych płatków, które były niczym balsam dla mojego serca.

Gdy skończyła się ta doniosła modlitwa, powróciłem do pomieszczenia dla chorych wspomagany przez przyjaciela, który się mną zajmował. Niemniej nie czułem się już tak źle, jak jeszcze kilka godzin wcześniej. Pierwsza wspólna modlitwa w „Naszym domu” dokonała we mnie całkowitej przemiany. Nieoczekiwana pociecha spowijała moją duszę. Po raz pierwszy po wielu latach cierpienia biedne serce strapione i nieutulone w żalu, niczym pusty od dawna kielich, napełniło się ponownie wspaniałymi kroplami likieru nadziei.

4Lekarz duszy

Następnego dnia, po przywracającym siły, głębokim odpoczynku, otrzymałem błogosławieństwo od promieni przyjaznego słońca, będące słodkim przesłaniem dla mojego serca. Niosąca otuchę jasność przebijała się przez szerokie okno, zatapiając pomieszczenie w przyjemnym świetle. Byłem odmieniony. W środku czułem przypływ nowych energii. Odnosiłem wrażenie, że łapczywie spijam radość życia. W duszy zalegał tylko jeden ciemny punkt – tęsknota za domem, przywiązanie do rodziny, która pozostała gdzieś daleko. W moim umyśle pojawiały się liczne pytania, ale tak duże było uczucie ulgi, że stawałem się spokojny i nie miałem ochoty już o nic się dopytywać.

Chciałem wstać, radować się spektaklem natury pośród bryzy i światła, ale nie byłem w stanie. Stwierdziłem, że bez magnetycznego wsparcia pielęgniarza, nie uda mi się opuścić łóżka.

Nie wróciłem jeszcze do siebie po serii następujących po sobie niespodzianek, gdy nagle otworzyły się drzwi i dostrzegłem Clarencia w towarzystwie sympatycznego nieznajomego. Powitali mnie serdecznie, życząc mi spokoju. Ów dobroczyńca, który zajął się mną poprzedniego dnia, zapytał o mój ogólny stan. Nadbiegł wówczas pielęgniarz i udzielił informacji.

Z uśmiechem na ustach życzliwy staruszek przedstawił mi towarzysza. Był to, jak powiedział, Henryk de Luna z Działu Pomocy Medycznej kolonii duchowej. Ubrany na biało, promieniujący ogromną sympatią Henryk badał mnie przez dłuższą chwilę i wyjaśnił:

– To coś przykrego, że przybyłeś tu w wyniku samobójstwa.

Podczas gdy Clarencio pozostawał pogodny, poczułem, że swoista oznaka buntu zaczęła gotować mną od wewnątrz.

Samobójstwo? Przypomniałem sobie oskarżenia ohydnych stworów z mroku. Pomimo ogromnego kapitału wdzięczności, który zaczynał się gromadzić, nie przemilczałem tego oskarżenia.

– Sądzę, że zaszła jakaś pomyłka – zapewniłem urażony. – Mój powrót ze świata żywych nie miał tej przyczyny. Walczyłem ponad czterdzieści dni w szpitalu, próbując pokonać śmierć. Poddano mnie dwóm poważnym operacjom ze względu na zator jelit…

– Tak – wyjaśniał lekarz, który emanował olimpijskim spokojem. – Jednakże zator miał głębsze przyczyny. Być może mój przyjaciel wystarczająco tego nie przemyślał. Organizm duchowy zawiera w sobie historię wszystkich czynów dokonanych w przeszłości.

Schylił się i pełen uprzejmości wskazywał określone miejsca na moim ciele:

– Spójrzmy na jelita – powiedział. – Zator spowodowały komórki rakowe, a te z kolei powstały w wyniku pewnych nieprzemyślanych działań naszego szacownego brata, przez które zaraził się kiłą. Dolegliwość ta zapewne nie przybrałaby tak poważnych rozmiarów, gdyby twoje myśli na Ziemi skierowane były ku zasadom braterstwa i umiarkowania. Niemniej poprzez swój specyficzny, ponury i pełen rozdrażnienia sposób życia przechwytywałeś od tych, którzy cię słuchali, niszczycielskie fale. Nigdy nie pomyślałeś, że złość może być źródłem negatywnych sił, działających przeciwko nam? Brak samokontroli, nieuważne obchodzenie się z innymi, których wielokrotnie obraziłeś bez zastanowienia, prowadziły cię często do sfer, jakie przynależą do istot chorych i niższych. Takie postępowanie pogorszyło, i to bardzo, twój stan fizyczny.

Po długiej przerwie, podczas której uważnie mnie zbadał, mówił dalej:

– Czy już dostrzegłeś, przyjacielu, że twoja wątroba została zniszczona twoimi własnymi działaniami; że zapomniałeś zupełnie o nerkach i działałeś z ogromną pogardą dla tego wszystkiego, co otrzymaliśmy od Boga?

Ciężkie do opisania rozczarowanie wdarło się do mojego serca. Lekarz tymczasem wyjaśniał dalej, tak jakby niepokój, który mnie męczył, był mu zupełnie obcy:

– Organy ciała somatycznego posiadają niezmierzone rezerwy, tak jak zaplanował to Bóg. Mój przyjaciel jednakże zmarnował doskonałe okazje i roztrwonił tak cenne dziedzictwo, które przynosi nam doświadczenie fizyczne. Długie zadanie, powierzone mu przez najważniejsze istoty spośród Duchów wyższych, ograniczyło się do pospolitej pracy, która nie przyniosła żadnych efektów. Cały żołądek został zniszczony w wyniku nieumiarkowania w jedzeniu, a także w piciu alkoholu, co na pierwszy rzut oka było zupełnie bez znaczenia. Syfilis pożarł ci niezbędne energie. Jak widzisz, nie da się zaprzeczyć, że chodzi o samobójstwo.