Najzimniejszy dotyk - Isabel Sterling - ebook

Najzimniejszy dotyk ebook

Sterling Isabel

4,0

Opis

Elise Beaumont jest przeklęta. Przy każdym dotyku doświadcza śmierci swoich bliskich. Po utracie brata – śmierci, którą przewidziała, ale której nie była w stanie zapobiec – desperacko usiłuje pozbyć się swojego strasznego daru bez względu na koszty.

Claire Montgomery również ma wyjątkowy związek ze śmiercią – głównie dlatego, że już nie żyje. W każdym razie z technicznego punktu widzenia. Claire jest wampirzycą i została wyznaczona przez Zasłonę, aby pomóc Elise w opanowaniu rzadkich mocy Wyroczni Śmierci.

Początkowo Elise niechętnie współpracuje z wampirzycą, jednak kiedy przewiduje morderstwo, chce za wszelką cenę powstrzymać brutalną śmierć, nawet jeśli musi poświęcić własną przyszłość i liczyć na pomoc Claire.

Problem w tym, że Claire i Elise nie są jedynymi paranormalnymi w mieście – zabójca chodzi po ulicach, a wampirzyca nie może się oprzeć uczuciu, które przyciąga ją do Elise, i nie jest to głód krwi. Gdy dziewczyny zbliżają się do siebie, Elise zaczyna się zastanawiać, czy naprawdę da radę zaufać komuś, kto może ją tak łatwo zabić. Komuś, kto może mieć klucz do wyjaśnienia tajemniczej śmierci jej brata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 424

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (31 ocen)
13
8
6
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
girlonwheel

Dobrze spędzony czas

Czy dotyk może być bolesny? Zdecydowanie może... w wielu znaczeniach ✨ Elise chodzi do liceum. Pewnego dnia w szkole pojawia się Claire, która nie dość, że jest wampirzycą to dodatkowo informuje główną bohaterkę, że jest Wyrocznią Śmierci. Wyrocznią Śmierci, która jest niezwykle wystraszona i zagubiona 💀 W książce prowadzona jest naprzemienna perspektywa Elise i Claire. Znajdziesz tutaj bardzo fajnie opisany paranormalny świat a dokładniej klątwy, wampiry, wróżki, czarownice i wilkołaki. Dodatkowo w fabule wprowadzone są motywy niewyjaśnionych zgonów, śledztwa, zemsty, tajemnic a także LGBT, dojrzewania i poszukiwania własnej tożsamości 😊 Literatura młodzieżowa nie tylko dla młodzieży. Przyjemnie spędziłam przy niej czas - akcja i jej zwroty utrzymywały ciekawość aż do samego końca! A relacja romantyczna została czule i delikatnie opisana ❤️ PS Bardzo ciekawie - i pouczająco - czytało się neutralny płciowo język tzn.: jeno, błagałoś, któreno, zaczekałom, mówiłoś, byłom, pomyślało...
10
Coola13091

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca historia, której zakończenie nie jest oczywiste.
00
ccauudia

Całkiem niezła

Książka bardzo przyjemna i ciekawa chociaż jest kilka zgrzytów, jak np. zbyt szybka nauka mocy, która powinna zajmować lata. Taka do poczytania przy opalaniu, ale nie dla kogoś kto szuka romansu, bo tutaj jest go zdecydowanie mało.
00
werjerka

Z braku laku…

flaki z olejem i wampirami
00
alicjabartecki

Nie oderwiesz się od lektury

geniusz
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Coldest Touch

Copyright © 2021 by Isabel Sterling

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Iga Wiśniewska, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

 

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Agata Polte, Katarzyna Chmielecka

Łamanie: Grzegorz Kalisiak

Projekt okładki: Dixie Leota

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Wojciech Bryda

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-55-7

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

Dziewczyna z kamienia, masek i potłuczonego szkła siedzi sama przy biurku. W swoim nowym mieszkaniu. W mieście z dala od domu. Dziewczyna przywykła do samotności. Do pragnienia czegoś, czego nie może mieć. Rodziny. Przyjaciół, którym bardziej zależy na niej niż na przysługach, o jakie proszą.

Miłości.

Nie ma jednak nic z tego i nie pamięta, by kiedykolwiek miała. Jest samotna dłużej, niż jest siedemnastolatką.

A jest siedemnastolatką już tyle lat, że straciła rachubę.

Dziewczyna ignoruje swoje milczące serce i skupia się na zadaniu. Otwiera w laptopie bezpieczne łącze i przegląda akta tej, która ma wszystko. Na jednym ze zdjęć jest wśród swojej rodziny, z promiennym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Na innym stoi na podium z mokrymi włosami i złotym medalem na szyi. Całuje w policzek chłopca, podczas gdy on mocno ją obejmuje. W komentarzach pod postem powtarza się ­hashtag #RelationshipGoals. Znowu jest z nim, na ich głowach błyszczą korony, on ma kwiat przypięty do garnituru. Życie dziewczyny ze zdjęć wygląda dokładnie tak jak to, którego chciałaby dla siebie samotna dziewczyna.

Ale po rodzinnych fotkach i promiennych selfie następuje seria wycinków z gazet.

 

W WYNIKU NAGŁEJ BURZY MĘŻCZYZNA SPADA Z MOSTU

SAMOCHÓD WYCIĄGNIĘTY Z RZEKI, CIAŁO NADAL NIEODNALEZIONE

NABOŻEŃSTWO ŻAŁOBNE NICHOLASA BEAUMONTA (21)

 

Kolejne obrazy sprawiają, że dziewczyna się wzdryga, ale ostrożnie utrwala każdy z nich w pamięci. Zrozpaczona rodzina wita żałobników przy zamkniętej trumnie. Poskręcana, zniszczona barierka i ślady opon w błocie. Dziewczyna ze zdjęć klęczy nad rzeką, włosy kleją jej się do twarzy, gdy krzyczy.

Portret uśmiechniętego młodzieńca, którego nie ma już wśród żywych.

Samotna dziewczyna dowiedziała się o śmierci brata dopiero po przyjęciu zadania. Ale to niczego nie zmienia. Mimo że oglądanie tej historii w czerni i bieli sprawia, że czuje się nieswojo.

Nie ma jednak czasu, by przejmować się ludźmi z tych fotografii. Ma zadanie do wykonania.

Zakłada więc różne maski. Staje się tuzinem zabawnych wersji siebie, aż zapomina, kim jest naprawdę. Będzie dzierżyć swój urok jak broń, a uśmiech jak tarczę.

A kiedy spotka dziewczynę ze zdjęć, kiedy spojrzy na tę istotę o włosach w kolorze słońca i oczach jak ocean, będzie gotowa.

 

 

1

Elise

 

 

 

 

Nie pasuję do tego miejsca.

Choć w ostatnim czasie odwiedziłam je sporo razy, nadal czuję się jak intruz, manewrując między wąskimi alejkami sklepiku. Heart & Stone Metaphysical znajduje się w centrum Elmsbrook, gdzie sklepy w okresie letnim, gdy lokalny uniwersytet jest zamknięty, skracają godziny pracy i w większości świecą pustkami. Szkoda, że nie wiedziałam o tym miejscu wcześniej. Teraz, na początku września, sklep jest pełny. Nowi studenci są tylko dwa lata starsi ode mnie, ale mam wrażenie, że dzieli nas całe życie.

Podążają za mną wzrokiem, gdy mijam półki pełne ostrożnie zapakowanych kłamstw i niemożliwych do spełnienia obietnic, jakby wiedzieli, że wkraczam do ich świata magii i ułudy. Dwaj biali mężczyźni, którzy tu pracują, wydają się całkiem mili. W ciągu kilku swoich wizyt podsłuchałam wystarczająco wiele ich rozmów — i zadałam wystarczająco dużo pytań — aby mieć pewność, że wierzą w nadzieję, którą sprzedają.

Do tej pory unikałam wiedzy na temat ich śmierci.

Pośrodku długiego, prostokątnego sklepu jeden z mężczyzn doradza młodej kobiecie poszukującej kamieni, które pomogą jej pozbyć się niechcianej uwagi w pracy. Wykreśla kolejne punkty z listy czarnych minerałów: turmalin, onyks i dymny kwarc. Wydaje się, że w tym świecie magii i ułudy czuje się jak w domu. Wybrał to życie.

Ja zostałam nim przeklęta.

W każdym razie wydawało mi się to jedynym logicznym wnioskiem po lecie pełnym badań lekarskich i terapeutycznych wizyt, które niczego nie wyjaśniły. Kiedy w kwietniu skończyłam szesnaście lat, straciłam wszystko — brata, miejsce w drużynie pływackiej i ostatecznie przyjaciół. Serce mi się ściska, gdy wspomnienia próbują wypłynąć na powierzchnię, ale nie pozwalam im na to. Nie załamię się znowu w miejscu publicznym.

Obciągam rękawy swetra, by zakryć dłonie, i sprawdzam w telefonie listę materiałów. Chociaż mój racjonalny umysł chciałby zaprzeczyć wszystkiemu, co reprezentuje sobą ten sklep, nauka nie odkryła źródła mojego problemu. Nie mam wyboru, muszę przetestować to, co magiczne, paranormalne, dziwne.

Dzięki internetowi i kilku niezręcznym rozmowom z mężczyznami, którzy tu pracują, zebrałam najlepsze rzeczy, jakie ma do zaoferowania świat metafizyczny. Wawrzyn, koper włoski i pokrzywy do łamania zaklęć. Selenit do oczyszczenia mojego tak zwanego pola energetycznego. Plus pięć różnych rodzajów soli i tyle świec, że mogę spalić dom, jeśli nie będę ostrożna. Zgromadziłam to wszystko, lecz za każdym razem, gdy przeglądam i udoskonalam swój plan, okazuje się, że potrzebuję czegoś jeszcze. Kupowanie materiałów do rytuału pochłonęło już większość moich oszczędności, jednak boję się cokolwiek pominąć. Jeśli mam to zrobić, zrobię to dobrze.

Jakby istniał dobry sposób na paranie się magią.

Uważając, by nie zbliżyć się zbytnio do kobiety przeglądającej półki z książkami, podchodzę do gabloty z tyłu. Pod szkłem znajduje się wystawa ręcznie robionej biżuterii, ale nie interesują mnie naszyjniki ani kawałki błyszczącego kamienia. Zamiast tego skupiam się na wystawie wahadeł kołyszących się na drewnianym stojaku.

Tyle że… lista w moim telefonie nie precyzuje, jaki rodzaj wahadła wybrać. Czy zrobiłoby to różnicę, gdybym użyła wahadła ametystowego zamiast wyrzeźbionego w drewnie? Powstrzymuję westchnienie. Dlaczego chociaż jedna rzecz nie może być prosta? Sfrustrowana, niemal wychodzę ze sklepu, ale muszę dać temu szansę. Już próbowałam udawać migreny, jednak prześwietlenia i rezonans magnetyczny, które miałam tego lata, nic nie wykazały.

Lekarze nie potrafili wyjaśnić, dlaczego wszędzie widzę śmierć.

— Nie możesz się zdecydować?

Drgam na dźwięk cichego głosu i odwracam się do białej dziewczyny stojącej blisko mnie. Zbyt blisko. Ma na sobie dżinsy i zwykłą koszulę podwiniętą do łokci, blada skóra na jej przedramionach wydaje się nieskazitelna w towarzystwie zielonego materiału. Wkładam telefon do kieszeni i naciągam rękawy aż po knykcie.

— Słucham? — pytam w końcu z bijącym za szybko sercem, odsuwając się. Nie usłyszałam ani nie zauważyłam, jak się zbliżyła. Mogła mnie dotknąć. Mogła…

Dziewczyna wskazuje na wystawę wahadeł, nie pozwalając mi pogrążyć się w panice.

— Te są świetne do podejmowania decyzji. — Uśmiecha się, ale szybki ruch jej oczu zadaje kłam ciepłu tego gestu. Wydaje się wykalkulowany, zupełnie jakby mnie sprawdzała.

Odwzajemniam spojrzenie i dostrzegam kaskadę brązowych włosów opadających na jej ramiona. Na głowie ma czarne okulary przeciwsłoneczne. Chyba jest w moim wieku, ale nigdy wcześniej nie widziałam jej w mieście.

— Pomagają też znaleźć to, co zgubiłaś — dodaje, nie przestając się uśmiechać. I nadal stoi za blisko.

— Wiem. — To słowo brzmi w moich ustach sztywno i ostro, przez co się rumienię. — Podobno mają wiele zastosowań.

Biorę ze stojaka jedno z przezroczystych wahadełek kwarcowych. Po kilkutygodniowych intensywnych badaniach mam świadomość, że bezbarwne kamienie sprawdzają się w większości rytuałów, niczym uniwersalny dawca krwi. Tylko… magiczny. Kwarc powinien nadać się do otwierania czakr i — co ważniejsze — zamykania ich.

— Podobno — powtarza brunetka i odchodzi za mną od gabloty. Nie jestem w stanie zinterpretować jej tonu, stwierdzić, czy się ze mną zgadza, czy ze mnie kpi.

Zatrzymuję się przy regale z ziołami, gdzie suszone rośliny przechowywane są w dużych szklanych słojach. Dziewczyna też przystaje niedaleko mnie. Z wahadełkiem mocno ściśniętym w jednej ręce staram się skupić na czymś innym niż mój nowy cień. Delikatna instrumentalna muzyka płynie przez sklep; znajduje się w nim tyle kadzideł, że oddychanie wydaje się niebezpieczne. Ale wciąż wyczuwam, że dziewczyna stoi obok mnie. Po prostu weź materiały i wynoś się.

Skanuję wzrokiem etykiety i sięgam po słoik suszonego oczaru wirginijskiego.

— Ciekawy wybór — komentuje dziewczyna, zaglądając mi przez ramię, a ja się wzdrygam. Wygląda na to, że zauważa dyskomfort, który wywołała, bo się odsuwa. — Zależy ci na ochronie czy prawdziwej miłości? — Jej krwistoczerwone usta rozciągają się w porozumiewawczym uśmieszku.

Coś w łatwości, z jaką się uśmiecha, każe mi się bronić. W innym życiu, takim, w którym ta klątwa nie zniszczyła wszystkiego, mogłabym odwzajemnić jej uśmiech. Teraz chcę tylko, żeby zostawiła mnie w spokoju.

— Co cię to obchodzi?

Dziewczyna opuszcza wzrok, jakby zakłopotana.

— Wybacz. Nie chciałam być wścibska. — Kiedy ponownie na mnie patrzy, wyraz jej twarzy wydaje się łagodniejszy i bardziej poważny. — Jestem Claire — przedstawia się, wyciągając rękę.

— Elise. — Ignoruję jej dłoń i ściskam swoje materiały. Dziewczyna nie odchodzi, a ja nie wiem, czego ode mnie chce. Tak czy inaczej, nie mam na to czasu. Jutro jest nów i będę miała szansę wszystko cofnąć: naprawić przyjaźnie, które zniszczyłam tego lata, ponownie zbliżyć się do rodziny, pozbyć się tej okropnej klątwy rujnującej mi życie.

— Miło cię poznać. — Claire opuszcza rękę i w końcu miejsce jej uśmiechu zajmuje niepewność.

Czuję bezsensowne wyrzuty sumienia. Nie znam tej dziewczyny. Niczego nie jestem jej winna.

— Masz już wszystko? — Jeden ze sklepikarzy pojawia się nagle obok mnie i sięga po słoik. — Pozwól, że to od ciebie wezmę. — Jego palce muskają moje, gdy bierze wahadło i oczar wirginijski.

Uderzają we mnie ból oraz zmęczenie i zaciskam powieki. W myślach widzę starszą wersję mężczyzny, cienkie siwe włosy przyklejone do jego głowy. Oddychanie jest trudne. Niemożliwe. Żaden ciężki wdech nie napełnia moich płuc, mózg odmawia współpracy. Potem wszystko staje się zimne, a szpitalne maszyny piszczą, oznajmiając jego odejście.

Kiedy sklepikarz zabiera ode mnie wszystkie zakupy, przerywa dotyk, a wizja od razu blednie. Gwałtownie wciągam powietrze, płuca rozszerzają się tak, jak powinny, ale nie potrafię zapanować nad drżeniem rąk. Nie chciałam widzieć jego śmierci. Nie chciałam wiedzieć, nie chciałam jej czuć.

— Dać małą torebkę na zioła? — woła zza lady, na co jedynie kiwam głową. Głos ugrzązł mi w gardle, łzy kłują w powieki.

Przypominam sobie o oddychaniu i zmuszam się do wzięcia jednego głębokiego wdechu, a potem kolejnego. Daję z siebie wszystko, żeby się nie rozpłakać, nie myśleć o innych śmierciach, które widziałam. Życiach, których nie potrafiłam ocalić. Serce mi się ściska, gdy wspominam twarz brata.

Nick odszedł i to moja wina.

— Nic ci nie jest? — Claire wyciąga do mnie rękę ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.

— Nie dotykaj mnie. — Odskakuję, by uciec jej palcom, i wpadam na półki. Słoiki grzechoczą niebezpiecznie, ale żaden nie spada. — Muszę iść. — Mój ton jest ostry, lecz nie przepraszam. Już nigdy nie zobaczę tej dziewczyny.

Zostawiam ją przy ziołach i spieszę do lady, żeby zapłacić za swoje zakupy. Przesuwam po blacie odliczoną kwotę, chwytam małą torbę i kieruję się do drzwi.

Zanim uciekam, coś ściska mnie w piersi. Czuję chłód na karku. Zerkam przez ramię i widzę, że Claire mnie obserwuje. Przygląda mi się. Wstrząsa mną dreszcz, popycham drzwi, po czym wychodzę na ciepłe popołudnie.

Mam rytuał do przygotowania.

 

 

2

Claire

 

 

 

 

Po tym, jak Elise wymyka się ze sklepu, analizuję nasze spotkanie. Nie wiem, co sądzić o jej obecności w takim miejscu. Nic w jej aktach nie wskazywało na zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi. Jednak biorąc pod uwagę jej reakcję na dotyk chudego mężczyzny — i dystans, jaki z rozmysłem między nami utrzymywała — nie mam wątpliwości, że czarownice znalazły odpowiednią osobę.

Ale co ona robiła tutaj? Czy przyjęła swój dar? Czy uważa, że inne rodzaje magii są na wyciągnięcie ręki i tylko czekają na odkrycie?

Kiedy główna osoba przewodnicząca namówiła mnie, żebym ponownie dołączyła do jeno zespołu, kiedy namówiła mnie, bym wzięła ostatnią sprawę, myślałam, że znajdę pogrążoną w żałobie dziewczynę z akt. Myliłam się. Elise nie jest tą samą osobą, którą była wcześniej, uśmiechniętą i powściągliwą, ale jest w niej iskra, jakiej się nie spodziewałam. Ogień w jej oceanicznych oczach.

I właśnie mi ucieka.

Przechodzę cicho przez sklep i wsuwam się za ladę, gdzie właściciele pakują suszone zioła. Byłoby łatwiej, gdybym mogła osaczyć każdego z nich osobno, ale jestem wystarczająco silna, żeby poradzić sobie z dwojgiem ludzi naraz.

Ten bledszy zauważa mnie pierwszy.

— Nie możesz tu być. — Jego ton jest przyjazny, lecz kategoryczny.

— Och, przepraszam. — Poczucie winy pojawia się w miejscu, w którym nie ma serca, ale ignoruję je. Łapię mężczyzn za przedramiona i patrzę im w oczy, czekając, aż ich umysły mi się poddadzą. Gdy czuję znajomy nacisk w głowie, chwytam się tego uczucia. — Znacie tę dziewczynę? — Ściszam głos, żeby nie niepokoić śmiertelników robiących zakupy między alejkami.

— Niezbyt dobrze.

— Była tu kilka razy.

— Jeśli pojawi się znowu, natychmiast do mnie zadzwońcie. — Sprawiam, że mężczyźni zapamiętują mój numer. — Co ona kombinuje?

— Pytała o czakry i o to, jak je zamykać.

— A mnie o klątwy.

— Coś jeszcze? — Niecierpliwość sprawia, że zacieśniam swój uchwyt. Im dłużej to trwa, tym trudniejsze będzie namierzenie Elise. Mężczyźni kręcą głowami, więc ich wypuszczam. Przymus zagnieździ się w ich umysłach i aktywuje tylko wtedy, gdy Elise wejdzie do sklepu.

Jeśli ona tego nie zrobi, ci mężczyźni nigdy więcej nie odczują mojego wpływu.

Na zewnątrz atakuje mnie jasne popołudniowe słońce, osłabiając mięśnie i rozmazując obraz. Z tyłu czaszki rozkwita tępy ból. Z jękiem nasuwam okulary przeciwsłoneczne na twarz. Czarownice z naszego zespołu badawczego opracowały specjalne soczewki, które blokują najgorsze efekty promieni słonecznych, ale moje najwyraźniej się zużyły. Od dawna nie pracowałam na dzienną zmianę, więc nie zdawałam sobie sprawy, że straciły swoje właściwości.

Nie mam czasu, żeby je wymienić, więc skręcam w lewo i idę przez zatłoczone ulice.

Na początku zaskakuje mnie natężenie ruchu w poniedziałkowe popołudnie, ale potem mijam księgarnię z dużym banerem informującym o wyprzedaży z okazji Święta Pracy. To wyjaśnia tłum, ale nie pomaga na narastający ból głowy ani ciśnienie pulsujące w dziąsłach. W myślach wyłączam palące słońce i rozważam powiedzenie Wyn, żeby zleciło to zadanie komuś innemu.

Ale wtedy przypominam sobie jeno koronny argument. Wiesz, jak ważna jest ta dziewczyna dla Zasłony, Claire. Jeśli ci się uda, Tagliaferro i Guillebeaux dla odmiany będątwoimidłużnikami.

W ustach Wyn brzmiało to prosto, ale przewodnictwo nigdy nie jest proste. Nie każdy dobrze przystosowuje się do reguł naszego świata, a w przeciwieństwie do sklepikarzy nie będę w stanie wywrzeć przymusu na Elise. Jej dar zapewnia odporność na paranormalne manipulacje i to nie jest nawet najgorsze w tym zadaniu. Infiltracja jej świata oznacza powrót do liceum. Gdybym miała do wyboru wrócić tam lub umrzeć, wolałabym umrzeć.

Ponownie.

Przed sobą dostrzegam w końcu Elise; blond warkocz kołysze się na jej plecach, kreśląc delikatny łuk. Dziewczyna przemyka przez tłum, uważając, żeby nikogo nie potrącić. Jej cienki, szary sweterek pokrywają plamy potu, ale rękawy ma naciągnięte aż na palce.

Mam ochotę pobiec za nią i wszystko wyjaśnić — najwyraźniej nie wie, jak kontrolować swój rzadki dar — ale była bardziej ostrożna, niż się spodziewałam. Zanim objaśnię jej paranormalny świat i to, jakie zajmuje w nim miejsce, będę musiała działać powoli, zbudować przynajmniej odrobinę zaufania.

Mimo to gdy patrzę, jak Elise omija dziecko z malutkimi warkoczykami na czubku głowy, mimowolnie ogarnia mnie współczucie. Pamiętam głęboki strach, który zalał moje świeżo wyostrzone zmysły, kiedy zdałam sobie sprawę, że moje człowieczeństwo to przeszłość, a nie teraźniejszość. Nigdy nie zapomnę martwej dziewczyny na podłodze, smaku krwi w ustach, paniki, która kazała Rose mnie zostawić.

Rose, która ukradła mi życie i nie raczyła nawet wyjaśnić, czym się stałam.

Ból w mojej szczęce przybiera na sile, zaciskam dłonie w pięści tak mocno, że bieleją mi knykcie. Rose. Polowałam na nią od tylu lat, że straciłam już rachubę, ale zawsze była o krok przede mną. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że trafiłam na nowy trop, ślad rozwiewał się niczym dym pośród nocy.

Wiesz, jak ważna jest ta dziewczyna dla Zasłony.

Słowa Wyn znów rozbrzmiewają w mojej głowie. Przypominam sobie panikę w kwaterze głównej, kiedy zaginęła poprzedniczka Elise. Kiedy stało się jasne, że umarła i przekazała dar komuś nowemu. Przekonanie Elise do przyjęcia tej mocy, przekonanie jej, by służyła Zasłonie, ma kluczowe znaczenie dla naszego przetrwania. Wyn miało też rację co do nagrody. Jeśli mi się uda, Tagliaferro i Guillebeaux, przywódcy Zasłony, wreszcie zostaną moimi dłużnikami. Będą musieli mi pomóc znaleźć Rose.

Uśmiecham się mimo bólu pulsującego w kościach, mięśniach i szpiku. Znajdę ją.

A potem rozerwę jej smukłe gardło.

Przede mną Elise skręca na zachód, oddalając się od centrum miasta. Zachowuję między nami duży dystans, ale nie pozwalam sobie stracić z oczu jej złotego warkocza na dłużej niż sekundę lub dwie. Kiedy wchodzimy na teren wspólnoty mieszkaniowej, ruch na chodniku zmniejsza się do zera. Witryny sklepowe ustępują miejsca zielonym trawnikom, a zapach potu i spalin zastępuje woń palącego się węgla drzewnego i skwierczących hamburgerów.

Teraz, gdy jesteśmy same i staje się jasne, że Elise po prostu wraca do domu, pozwalam, by przestrzeń między nami się zwiększyła. Tracę ją z oczu, kiedy dziewczyna skręca na północ w jeszcze droższą dzielnicę, gdzie mieszka ze swoim ojcem chirurgiem i matką agentką nieruchomości. Gdy znika z pola widzenia, czuję na nodze wibracje telefonu. Ignoruję to, ponieważ jedynym stworzeniem, które zadaje sobie trud, by do mnie dzwonić, jest Wyn.

Pomimo wieków doświadczenia Wyn nigdy nie nauczyło się cierpliwości.

Komórka w końcu zamiera, a ja w duchu dziękuję osobie, która zaplanowała, że ta dzielnica będzie pełna drzew. Choć cień to kiepski substytut ciemności nocy, jest lepszy niż stawienie czoła bezpośredniemu atakowi słońca. Łomotanie w mojej głowie ustępuje. Odrobinę.

Telefon znów zaczyna wibrować, więc tym razem wyciągam go z kieszeni. Tak jak się spodziewałam, na środku ekranu błyszczy imię Wyn. Rozważam zignorowanie połączenia, ale najwyraźniej planuje dzwonić do skutku.

— Jestem w Elmsbrook mniej niż dzień. Czego chcesz? — Mimo że odległość między mną a Elise pozostaje spora, ściszam głos. Nie może mnie zauważyć, dopóki sama nie będę tego chciała.

— Miałaś zadzwonić po zainstalowaniu się w nowym mieszkaniu. — Głos Wyn wydaje się odległy, jakby miało mnie na głośniku. — Obiecałaś, że będziesz się meldować.

— A jeszcze wcześniej obiecałam, że nigdy więcej nie zostanę przewodniczką. — Trzymałam się tego postanowienia, kiedy opuściłam zespół Wyn dziesięć lat temu. Nie sądziłam, że zwabi mnie ponownie obietnicami zemsty. — Jeśli mi nie ufasz, po cholerę mnie o to błagałoś? — Mój ton jest ostry, ale zasłużyło sobie na to.

Wyn wzdycha.

— Tylko ty jesteś na tyle młoda, by uchodzić za uczennicę.

— Jak miło, że we mnie wierzysz.

— Jesteś też jedną z najlepszych przewodniczek, jakie miała Zasłona — dodaje Wyn, choć niechętnie.

Na końcu ulicy Elise skręca z chodnika i zbliża się do dwupiętrowego domu z szarą okładziną i białymi wykończeniami. Krzewy przed budynkiem są starannie przycięte, trawa równie zadbana jak u wszystkich sąsiadów. Dziewczyna wbija kod, otwiera drzwi i wślizguje się do środka. Niejasno zdaję sobie sprawę z tego, że Wyn gada o protokole i środkach ostrożności, gdy podchodzę bliżej domu i zatrzymuję się po drugiej stronie ulicy.

Granatowe drzwi wejściowe są przeszklone i dostrzegam przez nie, jak Elise wbiega po schodach z zakupami ze sklepu okultystycznego. Po raz kolejny się zastanawiam, co zamierza zrobić z wahadełkiem oraz oczarem, i daję sobie mentalnego kopa za to, że nie zapytałam sklepikarzy, czy kupiła coś jeszcze.

Kusi mnie, by zapukać do drzwi, ale w środku dostrzegam jakiś ruch. Biała kobieta z ciemnorudymi włosami podąża za Elise po schodach. Prawdopodobnie jej matka, chociaż od pogrzebu musiała pofarbować włosy.

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Claire, nie możesz…

— Znalazłam ją — oznajmiam, przerywając Wyn w połowie tyrady. — Ale nie jest sama.

Rozważam tuzin różnych scenariuszy, sposobów, by dostać się do jej domu bez zaproszenia i odwrócić uwagę jej matki na tyle długo, by powiedzieć Elise wszystko, co musi wiedzieć. Żaden z nich nie wydaje się skuteczny. Zaufanie wymaga czasu. Cierpliwości. Niezbędne jest zbudowanie odpowiedniego fundamentu.

— I? — ponagla Wyn. — Nawiązałaś kontakt?

Plan formuje się kawałek po kawałku.

— Jutro — mówię, ruszając do swojego mieszkania. — Zrobię to w akademii.

 

 

3

Elise

 

 

 

 

Mama jest w kuchni, kiedy wracam do domu.

Wślizguję się do środka, zamykam drzwi najciszej, jak potrafię, i wbiegam po schodach ze swoimi zakupami. Udaje mi się pokonać trzy stopnie, nim rozlega się wołanie. Wady otwartego piętra, które tak uwielbia mama.

— Elise, czy to ty?

— Za sekundkę zejdę! — Szybko wspinam się po reszcie schodów, nie próbując już zachowywać się cicho. Rodzice nie są specjalnie religijni, ale wolałabym ogolić głowę, niż wyjaśniać mamie magiczne właściwości oczaru wirginijskiego. Będzie się tylko martwiła, a zmartwień ma już poddostatkiem.

U szczytu schodów skręcam w prawo w korytarz. Moje serce zwalnia, kiedy mijam pokój Nicka. To nieuniknione, tak samo jak muśnięcie palcami jego drzwi. Zaczęłam tak robić, kiedy wyjechał na studia trzy lata temu, i nie przestałam, gdy…

Gardło mi się ściska, jakby moje ciało uznało, że powstrzyma tym sposobem słowa formujące się w głowie. Bardzo tęskniłam za Nickiem, kiedy wyjechał na studia, ale to nic w porównaniu z nowym kraterem w mojej piersi. Minęło pięć miesięcy, odkąd umarł — odkąd nie potrafiłam go uratować — i ból nieustannie przybiera na sile, jak czarna dziura powoli pochłaniająca moje życie.

Zamykam drzwi do swojego pokoju i ruszam do szafy. Mama zwykle nie węszy, ale nie chcę ryzykować, więc ukrywam kolekcję ziół, kryształów i świec. Sięgam po pudełko tkwiące pod stertą nieużywanych dżinsów…

Miau!

Poskakuję, z trudem powstrzymując krzyk.

— Cholera, Richard!

Trzyletnia szylkretowa kotka wychodzi zza rogu. Miauczy grzecznie i próbuje skubać moje palce.

— Musisz być taka wredna? To ja cię karmię.

Jedną ręką drapię ją pod brodą, a drugą wkładam oczar wirginijski i wahadło do pudełka.

Jeszcze tylko jeden dzień.

Ta myśl łagodzi ból w mojej klatce piersiowej. Cały sierpień spędziłam na przygotowaniach do tego rytuału. To zadziała. Musi.

— Pewnie nie możesz mi pomóc? — pytam futrzaka, głaszcząc mozaikę pomarańczowego, szarego i białego futra na jej plecach. W odpowiedzi Richard odwraca się i gryzie moje palce tak mocno, że aż boli. Kiedy się krzywię, zeskakuje mi z kolan i drapie w drzwi sypialni. — Ale z ciebie zdrajca,Richie.

Wstaję i zdejmuję mokre od potu koszulkę oraz sweterek, ignorując prośby kota. Mama włączyła klimatyzację i chłodne powietrze owiewa moją skórę, aż drżę.

Choć biorąc pod uwagę ciężar tej klątwy, to zaledwie drobna niedogodność, mam dość ubierania się w miękką bawełnianą zbroję i naciągania rękawów aż na palce. Lata w centrum Nowego Jorku są parne, gorące i straszne, zwłaszcza gdy cały czas siedzi się w swetrze. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, jednak naprawdę nie mogę się doczekać zimy.

Ale jutro… Jutro wszystko się zmieni. Uwolnię się od tej klątwy, będę mogła znowu bez obaw nosić ulubionekoszulki.

— Elise? Kolacja gotowa. — Mama wykazuje się imponującą powściągliwością, gdy puka, zamiast od razu wejść. — Lepiej, żeby ten kot nie drapał mojego dywanu.

— Już idę! — Łapię pierwszą z brzegu koszulkę z długim rękawem i naciągam ją na siebie. W lustrze widzę potargane włosy; mama na pewno spróbuje wygładzić odstające kosmyki. Szybko rozplątuję warkocz i chwytam grzebieńz komody.

Klamka porusza się w dół.

— Czemu się zamknęłaś? — W głosie mamy słychać troskę. — Elise Beaumont, co ty tam robisz?

— Przebieram się. Momencik. — Poprawiam stos ubrań zakrywających moje magiczne przybory.

— W tej chwili otwórz te drzwi, młoda damo, albo…

Sięgam do klamki i otwieram, zanim mama zdąży dokończyć. Kotka, która jeszcze chwilę temu chciała wyjść, teraz staje w otwartych drzwiach, niezdecydowana. Mama za to wygląda na wkurzoną. Nadal ma na sobie robocze ubranie: grafitową ołówkową spódnicę i białą bluzkę, a jej twarz jest prawie tak czerwona, jak pofarbowane u fryzjera włosy. Rzucam szczotkę na łóżko.

— Widzisz? Po prostu się przebierałam. Nie robię nic strasznego, serio.

Mama patrzy na mnie spod zmrużonych powiek, tymi samymi niebieskimi oczami, które mamy po niej z Nickiem. To znaczy teraz mam je już tylko ja. Kwas wypala mi żołądek, gdy poprawiam się w myślach. Oboje wyglądaliśmy jak mama, ze złotymi włosami i małymi noskami. Po wypadku, po tym, jak straciliśmy Nicka, mama zaczęła farbować włosy na ognistą czerwień. Twierdziła, że robi to po to, by klienci ją lepiej zapamiętywali, ale myślę, że trudno było jej widzieć Nicka w lustrze. To cud, że wciąż może patrzeć na mnie.

Tata nie może.

Mama kładzie dłoń na biodrze.

— Lepiej, żebyś nie stosowała znowu używek. — Wchodzi do pokoju i wciąga powietrze. — Nie zawaham się przed poddaniem cię testom.

— Nie stosuję żadnych używek.

— Zabawne. To samo mówiłaś, zanim znaleźliśmy twojego elektronicznego papierosa.

Policzki płoną mi ze wstydu. We wkładzie miało nie być nielegalnych substancji. Sprzedawca twierdził, że to mieszanka ziół, która ma blokować wizje, a nie je wywoływać, ale z pewnością było w niej coś, co z medycznego punktu widzenia — nie magicznego — wpływało na umysł.

— Nie martw się, dostałam nauczkę. — Zaczynam wiązać włosy w ciasny warkocz. — Było mi gorąco po spacerze i musiałam się przebrać. To wszystko, przysięgam.

Mama przygląda mi się przez sekundę, a potem mięknie.

— Daj, pomogę ci.

— Nie trzeba, już kończę.

— Nie bądź niemądra. — Wyciąga rękę, ale się odsuwam. W jej oczach pojawia się ból, przez co czuję się paskudnie. Już wystarczająco ją zraniłam, nie chcę ranić jej bardziej.

— Wybacz — mówię, siadając przy swoim biurku. — Po prostu się denerwuję jutrzejszą szkołą. — To niebezpieczne kłamstwo, z rodzaju tych ocierających się o prawdę. Szykuję się na ból wywołany jej dotykiem.

— Wiem, że ostatni rok zakończył się w kiepskiej atmosferze. — Mama przeczesuje palcami moje włosy i zaczyna zaplatać mi francuski warkocz. Staram się nie spinać. Moje włosy są na tyle grube, a jej paznokcie na tyle długie, że jej skóra nie dotyka mojej.

Wzdycham z ulgą, lecz wtedy docierają do mnie jej słowa.

— Kiepskiej? Dziekan Albro groził, że mnie wyrzuci. — Co, szczerze mówiąc, wcale mnie nie ruszyło. Po Nicku… szkoła nie wydawała się taka ważna. Wszędzie widziałam śmierć i musiałam znaleźć sposób, aby to naprawić. Nie mogłam powiedzieć rodzicom, bo nigdy by mi nie uwierzyli, zrezygnowałam więc z kilku zajęć. Spóźniałam się z pracą domową, żeby móc zbierać informacje. Udawałam straszne migreny, aby przekonać lekarzy do zlecania wszelkiego rodzaju badań. Wpatruję się w ścianę, podczas gdy mama pracuje nad moimi włosami. — Powiedział, że jeśli nie mogę „wziąć się w garść” i „skupić na zajęciach”, powinnam zrezygnować i zamiast tego iść do Liceum Elmsbrook.

— Przykro mi, skarbie. Wiem, że nie chcesz zmieniać ­szkoły. — Mama przerywa, trzymając mocno moje włosy, ale zaraz wraca do pracy. — Dziekan Albro obiecał dać ci w tym roku czystą kartę, ale podkreślił, że Akademia Elmsbrook nie obniża poprzeczki dla żadnych uczniów, bez względu na to, z czym się zmagają.

Powstrzymuję gorzki śmiech. Zmagają. Jakby to było odpowiednie słowo na opisanie horroru, jakim było zobaczenie śmierci Nicka. Jego koniec był pierwszym, jaki odczułam na własnej skórze, a trzy godziny później naprawdę się utopił. Każda bolesna sekunda jego śmierci wypaliła się w moim mózgu.

To były najgorsze na świecie szesnaste urodziny.

— Gotowe — mówi mama, a ja ostrożnie podaję jej gumkę. Wiąże mi włosy, więc mimowolnie się uśmiecham. Od miesięcy nie byłyśmy tak blisko, od miesięcy nie byłam tak blisko z nikim, nie czując przy tym rozdzierającego bólu. — Chodź. — Pochyla się i mnie obejmuje, przyciskając policzek do mojego.

Obrazy rozwijają się w mojej głowie niczym trujący kwiat, żywe i bolesne. Sztywnieję cała i wtedy ją widzę. Mama. Pomarszczona, szara i samotna w szpitalnym łóżku. Jej słabość odbija się we mnie echem, jej kończyny są ciężkie i zdrętwiałe. Moje tętno zwalnia, każde uderzenie serca to walka. W końcu jej serce całkiem przestaje bić.

A potem to samo dzieje się z moim.

Panika rozrywa mi pierś, w miarę jak mijają kolejne sekundy, a moje serce milczy. Później mama prostuje się i odsuwa, zabierając ze sobą swój dotyk. Sapię, gdy moje serce podejmuje pracę, pędząc, jakby chciało nadrobić przegapione uderzenia.

— Wszystko w porządku, Ellie?

— Tak. — Wstaję szybko, ból i żal splatają się we mnie, aż zaczynam drżeć. Zawsze tak jest. Za każdym razem. Próbuję skupić się na pozytywach — że jest stara, że będzie długo żyła — ale mama zawsze mnie dotyka i za każdym razem widzę to samo. Jej serce poddaje się, gdy śpi. Sama w szpitalnym łóżku. Bez taty w zasięgu wzroku.

Pewnie dlatego, że umrze pierwszy.

Paskudna myśl, lecz nie potrafię wyrzucić jej z głowy. Nie mam co do tego pewności, bo tata nie dotknął mnie ani nie przytulił, odkąd straciliśmy Nicka — ale sprawdziłam statystyki.

Mężowie zwykle odchodzą przed żonami. Jedynym plusem tego, że ojciec mnie nienawidzi, jest niewiedza na temat jego śmierci. Choć tego nie powiedział, wiem, że wini mnie za wypadek Nicka.

I słusznie. Ja też się obwiniam.

— Chodź — mówi mama. — Zrobiliśmy z tatą burgery. — Odwraca się i wychodzi na korytarz, zostawiając mnie przy biurku, nadal dochodzącą do siebie. Jej śmierć utrzymuje się we mnie niczym mgła i za każdym razem, gdy mrugam, widzę ją umierającą w tamtym łóżku. Jeszcze tylko jeden dzień, przypominam sobie. Jeden dzień i rytuał wszystko naprawi.

Unoszę brodę i schodzę za mamą na parter, z całych sił starając się nie płakać.

 

* * *

 

Rano budzę się przed wschodem słońca, wkładam buty i idę biegać. Przez pierwszy kilometr myślę o wszystkim, o czym pragnę zapomnieć. O tym, jak zanurkowałam do rzeki za Nickiem. O ciągłym zamartwianiu się mamy i jej wymuszonym szczęściu. O ciężarze wiedzy na temat śmierci moich przyjaciół i niemożności powstrzymania czegokolwiek. Próbuję się skupić na dzisiejszym rytuale, na przyszłości wolnej od klątwy, ale i tak trudno mi oddychać.

Biegnę więc szybciej, mocniej wyciągam nogi, aż nie ma miejsca na nic oprócz dźwięku mojego oddechu i butów uderzających o chodnik. Nim docieram do domu po przebiegnięciu pięciu kilometrów, jestem wyczerpana i cała się trzęsę, ale osiągnęłam cel. Mój umysł jest krystalicznie czysty.

Myję się i ubieram w łazience, którą dzieliłam z Nickiem. Choć minęło pięć miesięcy, odkąd odszedł, choć trzy lata temu wyjechał do college’u, nadal spodziewam się, że zapuka do drzwi, błagając, żebym się pospieszyła.

Dziś to Richard dobija się do drzwi, gdy zaplatam włosy. Miauczy, jakby za mną tęskniła, choć wiem, że po prostu liczy na dodatkowe smaczki. Gdy zerkam na swoje odbicie, wzdycham. Tego ranka warkocz wyszedł mi nieco krzywo, ale pozwalam, by opadł na jedno ramię, jakbym od początku miała taki zamiar.

W pokoju sięgam po ostatni element szkolnego mundurka. Mam już na sobie granatowe spodnie i białą koszulę, ale nadal czuję się zbyt obnażona. Pomimo prognozowanych upałów zakładam zielony sweterek i naciągam rękawy na dłonie.

W pełnej zbroi ruszam do wyjścia i spoglądam na zdjęcie na szafce nocnej. Za każdym razem, kiedy je widzę, nie mogę oddychać, lecz nie potrafię się przekonać, żeby je schować. Przedstawia Nicka w stroju piłkarskim, z piłką pod pachą. Miał to być poważny portret do szkolnej kroniki, ale coś go rozśmieszyło, a fotograf uchwycił istotę mojego brata: był śmieszkiem, tyle że opiekuńczym i chętnym do wywołania uśmiechu u innych.

Mama oprawiła dla mnie to zdjęcie, kiedy Nick wyjechał na studia. Miałam wtedy tylko trzynaście lat i byłam na niego zła, że wyjeżdża, choć czułam też dumę, że dostał się do drużyny uniwersyteckiej.

Teraz zostało mi po nim tylko to zdjęcie i kot, który właśnie na mnie miauczał.

— Chodź, Richie. Czas na śniadanie.

Muskam drzwi Nicka i schodzę na parter, uważając, by nie potknąć się o Richard. Tata siedzi w jadalni. Przechodzę do kuchni i wkładam do kuchenki mikrofalowej miskę z jajkami oraz mrożonymi warzywami. Karmię Richard, podczas gdy moje śniadanie się przygotowuje, i rzucam ukradkowe spojrzenia na tatę. Nie podnosi jednak wzroku, żeby mnie przywitać. Jeśli już, unosi gazetę wyżej, by mnie nie widzieć.

Tata, w przeciwieństwie do mamy, nigdy nie był takim fanem przytulania, ale kiedyś opowiadał historie ze swojej pracy i śpiewał razem z radiem, przygotowując posiłek. Nick dołączyłby się do tego, umyślnie fałszując, żeby mnie wkurzyć. Ja przewróciłabym oczami, lecz w duchu bym się śmiała. Zrobiłabym wszystko, oddałabym wszystko, żeby te poranki wróciły. Brakuje mi nawet piskliwego falsetu brata, przywodzącego na myśl umierającą gęś.

Mikrofalówka pika, więc wyciągam ostrożnie swoje śniadanie. Zastanawiam się, czy nie zjeść w kuchni, przy wyspie, ale w końcu idę do stołu.

— Dzień dobry, tato.

Mamrocze powitanie w odpowiedzi, po czym pozwala, by zapadła między nami cisza. Tata jest chirurgiem, ale choć w szpitalu nosi fartuch, i tak przykłada dużą wagę do swojego ubioru. Dziś jest w czarnym garniturze i krawacie, ma gładko ogoloną twarz. Jeśli nie liczyć bladej skóry, w niczym nie przypomina reszty naszej rodziny ze swoimi ciemnymi włosami, ciemnymi oczami i szerokimi ramionami. Cisza zmienia się w przepaść, a ja obawiam się, że nigdy jej nie przeskoczę.

Nie wiedziałam, że można nie zauważać kogoś, kto znajduje się w tym samym pomieszczeniu.

— Piszą coś ciekawego? — pytam, starając się skrócić dzielący nas dystans.

— Drużyna piłkarska wygrała. — Przez chwilę tata brzmi jak dawniej. Ale potem odchrząkuje i przewraca stronę, porzucając dział sportowy. Czyta go codziennie, jakby to był wehikuł czasu do lepszej przyszłości, jakby pewnego dnia znów mógł natrafić w nim na Nicka, sfotografowanego w momencie zdobywania zwycięskiej bramki.

Próbuję jeść jajka, lecz smakują jak popiół. Nieobecność brata jest namacalna. Rana, którą zostawił, jest pomarszczona i czerwona, rozogniona poczuciem winy, żalem i milionem toksycznych pytań o to, co by było gdyby.

A gdybym była szybsza?

A gdybym kazała mu zostać tej nocy w domu?

A co, jeśli to moja klątwa spowodowała wypadek?

Tracę resztki apetytu i wstaję, by wyrzucić pozostałości śniadania do kosza. Richard wciąż je i przysięgam, że gdy żuje, brzmi jak źle działający blender.

Na górze słychać kroki mamy, świadczące o tym, że niedługo zejdzie, a wtedy na pewno będzie chciała poprawić moją fryzurę, jeśli nie ucieknę. I tak czeka mnie trudny dzień, nie będę dokładać do tego widoku jej śmierci. Nie wiem, ile razy moje serce będzie w stanie zatrzymać się wraz z jej sercem, nim zapomni, by znowu ruszyć.

Tata nie odzywa się, kiedy wychodzę z jadalni, ja też nic nie mówię. Łapię plecak leżący przy schodach i zamieram z jedną ręką na klamce. Wyrzuty sumienia kłują mnie w pierś i nabieram głęboko powietrza.

— Pa, mamo! Kocham cię!

Potem znikam, wymykając się na palące słońce. Wrzesień to dziwny miesiąc w tej okolicy. Dziś jest gorąco i parno, ale jutro temperatura może spaść do dziesięciu stopni, a w weekend wrócić do dwudziestu sześciu. Pot spływa mi po kręgosłupie, ale nie mogę ryzykować zdjęcia swetra. To tylko krótki spacer do szkoły, a później znajdę się w zatłoczonych salach, gdzie każdy centymetr odsłoniętej skóry stanowi zagrożenie.

Jeszcze tylko jeden dzień. Jutro wszystko się zmieni.

Nachodzą mnie wątpliwości, jednak odsuwam je i powtarzam swoją mantrę raz za razem, aż Akademia Elmsbrook wyłania się zza horyzontu ze swoimi kamiennymi wieżyczkami i łopoczącymi flagami. Kiedy wchodzę na ostatnie wzgórze i zaczynam z niego schodzić, przed moimi oczami rozciąga się morze uczniów w granatowych, zielonych i śnieżnobiałych koszulach, mieszających się ze sobą na wypielęgnowanych trawnikach i świeżo umytym białym kamieniu.

Odległość między nami staje się coraz mniejsza i mniejsza, aż trafiam w oko cyklonu. Spinam się, gdy ludzie przechodzą obok mnie. Ktoś za mną krzyczy, wysoko i piskliwie, po czym biegnie przez dziedziniec, by uściskać przyjaciela. Czuję ukłucie zazdrości w piersi i skanuję wzrokiem tłum. Przypominam sobie, że moi koledzy z klasy są czymś więcej niż polem minowym brutalnych zgonów, które czekają, by eksplodować w moim umyśle. To ludzie, którzy mają przed sobą resztę życia.

Niestety zapomniałam o tym w trakcie wakacji. Gdy po raz pierwszy doświadczyłam śmierci przyjaciółki, nie mogłam znieść jej widoku. Świadomość, w jaki sposób ją stracę, za bardzo bolała, biorąc pod uwagę to, jaka była młoda. Ale nadal ma życie do przeżycia. Nadal tu jest i nie mogę pozwolić, by ta klątwa nas rozdzieliła. Szczególnie kiedy wiem, jak się jej pozbyć. Przeczesuję wzrokiem tłum, aż…

Jest.

Maggie, drobna Koreanko-Amerykanka z ciemnymi włosami sięgającymi za ramiona, stoi przy schodach prowadzących do wielkiego wejścia do szkoły. Widzę ją po raz pierwszy od miesięcy, przez co tracę oddech. Mój mózg próbuje podsuwać mi obrazy śmierci Maggie — ślizgającej się, upadającej, rozbijającej głowę o beton wokół basenu — ale odpycham je. Dziewczyna jest żywa, uśmiechnięta i szczęśliwa. Nosi niebiesko-zieloną spódnicę w kratkę i wersję naszego mundurka z białą bluzką, a swoje stare okulary w czarnych oprawkach zamieniła na parę w kolorze głębokiejczerwieni.

Ruszam ostrożnie przez tłum, wspomnienia szczęśliwych chwil zastępują moment jej śmierci. Przyjaźnimy się z Maggie od czwartego roku życia, odkąd rodzice zapisali nas na te same lekcje pływania. Obiecałyśmy sobie już zawsze płynąć w jednej ławicy, gdy zasiliłyśmy szeregi delfinów i ostatecznie same zaczęłyśmy uczyć nowe płotki — w tym jej znacznie młodszą przyrodnią siostrę Vivi. Maggie i ja trenowałyśmy razem przez dwanaście lat, nocowałyśmy u siebie nawzajem i zarywałyśmy noce, analizując niejasne wpisy naszych sympatii w mediach społecznościowych.

To dziwne, jak rozkosznie zwyczajne było nasze życie.

Ale tego lata mój chłopak — mój były chłopak — wszystko zepsuł. Popełniłam błąd, mówiąc Jordanowi o klątwie. Chciał mi uwierzyć, jednak tego nie zrobił. A kiedy z nim zerwałam, powiedział Maggie.

Jordan nie próbował cię skrzywdzić, odzywa się głos w mojej głowie. On i Maggie też się przyjaźnią.

Nasza trójka trzymała się razem na długo przed tym, jak zaczęliśmy z Jordanem randkować. Do diabła, to Maggie wkręciła Jordana do naszej grupki, mianując go honorowym członkiem ławicy. Jego rodzina przeniosła się do Elmsbrook, kiedy byliśmy w szóstej klasie, a jego tata został nowym adiunktem profesora prawa w miejscowym college’u.

Powinnam była przewidzieć, że Jordan pójdzie do Maggie, po tym jak zdeptałam jego serce. Powinnam była przewidzieć, że Maggie, która lubiła fakty i dowody oraz dociekała, dopóki nie poznała prawdy, wyciągnie z niego mój sekret.

Odległość między Maggie a mną maleje, więc próbuję się uspokoić. Pot spływa mi po kręgosłupie i zbiera się na gumce spodni. Nie uda mi się wykpić kłamstwami, nie z nią.

— Elise? — Maggie zauważa mnie, zanim do niej docieram. Rozbawienie w jej oczach zastępuje coś, co boję się nazwać. Ciekawość? Obrzydzenie? Nie przyglądam się wystarczająco uważnie, by mieć pewność.

Jeszcze dwa kroki i staję przed nią.

— Możemy porozmawiać? — Przenoszę spojrzenie z Maggie na kilka innych dziewczyn z drużyny pływackiej wylegujących się w cieniu. Karen i Jenn, które zapraszały drużynę na maratony horrorów. Grace i…

Ugh, Kaitlyn.

Nowa kapitanka drużyny — tytuł, który miał być mój — po mojej rezygnacji zostawiała coraz bardziej wrogie komentarze na moim profilu na Instagramie. Według niej w pojedynkę pozbawiłam drużynę tytułu mistrzyń stanu w sztafecie.

Odchrząkuję i skupiam się na Maggie.

— Na osobności?

Maggie zaczyna odpowiadać, ale Kaitlyn odrywa się od ściany i staje obok niej. Obejmuje ją ramieniem w geście, który wydaje się niemal… opiekuńczy.

— Cokolwiek masz do powiedzenia Maggie, możesz powiedzieć to nam wszystkim.

— To nie ma nic wspólnego z tobą. — Krzyżuję ramiona, choć ten gest jest bardziej ochronny niż wyzywający.

— Tak sądzisz? — Kaitlyn przechyla głowę, a w jej oczach pojawia się wściekły błysk. — Porzuciłaś Maggie jak jakiegoś gównianego byłego. Nie możesz wrócić jak gdyby nigdy nic. W tym roku drużyna nie może sobie pozwolić na żadne dramaty.

Poczucie winy skręca mi wnętrzności, ale chodzi o wiele więcej niż drużynę.

— Maggie, proszę. Daj mi tylko chwilę.

Moja najlepsza przyjaciółka przenosi wzrok z Kaitlyn na mnie, a potem z powrotem na Kaitlyn. Waha się, co mnie boli, jednak zasłużyłam na brak zaufania.

— Nieważne — mówię, lecz mój łamiący się głos zagłusza dźwięk dzwonka, informującego, że czas udać się do klas. Odwracam się na pięcie i ruszam pospiesznie do schodów, ale czuję spojrzenie Maggie na każdym kroku.

Szkolne korytarze rozbrzmiewają śmiechem i odgłosami stóp setek uczniów idących po marmurowej podłodze. Dzięki klimatyzacji nie jest upalnie, mimo to mój rozpinany sweter już przywiera do mokrej od potu skóry, a gorzka mieszanka zakłopotania i żalu nie pozwala mi ochłonąć. Wiem, że dałam ciała tego lata, ale nie mogę uwierzyć, że ze wszystkich ludzi Maggie zwierzyła się akurat Kaitlyn.

Mam nadzieję, że nie wygadała nic z tego, co Jordan powiedział jej o mojej klątwie…

W szkole znów rozbrzmiewa dzwonek, głęboki i dźwięczny. Przyspieszam tempo, ale ktoś szturcha mnie ramieniem. Potykam się i czuję na plecach czyjąś rękę. A na gołym nadgarstku palce.

Moją głowę wypełnia pisk opon i trzask tłukącego się szkła, a potem czuję ból wszędzie.

Odskakuję od wysokiego, chudego białego chłopaka, którego nie rozpoznaję. Unosi dłonie, przeprasza i odbiega, a ja z trudem łapię oddech. Nawet nie wiem, jak ten dzieciak ma na imię, a wiem, jak umrze. Czym, u licha, zasłużyłam sobie na taką klątwę?

Jeszcze tylko jeden dzień. Jeden. Uda ci się.

Poprawiam szelki plecaka i ruszam pospiesznie do klasy. Pierwszą mam trygonometrię. Gdy dzwonek cichnie, zajmuję miejsce z tyłu. Serce nadal mi wali, śmierć chłopaka powoli ze mnie spływa. Gdy moje nazwisko zostaje wyczytane, udaje mi się pewnym głosem powiedzieć „jestem” i ignorować współczujące spojrzenia kolegów.

— Claire Montgomery? — Nauczycielka matematyki, pani Parsons, po raz drugi powtarza to nazwisko, po czym unosi wzrok znad dziennika, by rozejrzeć się po klasie. — Panna Montgomery?

Ciężkie drewniane drzwi otwierają się i do środka wchodzi ciemnowłosa dziewczyna w szkolnej spódnicy i bluzce.

— Przepraszam — odzywa się głosem śpiewnym i słodkim niczym miód. — Zgubiłam się.

— Panna Montgomery? — upewnia się pani Parsons.

— Claire — odpowiada dziewczyna. — Tak.

— Skoro już stoisz, możesz rozdać sylabusy, a potem zająć miejsce.

Claire podnosi stertę papierów i z niewiarygodnym wdziękiem przemieszcza się między rzędami. Kładzie sylabus na mojej ławce, na co mamroczę podziękowanie, ale dziewczyna nie odchodzi.

Posyła mi uśmiech, gdy unoszę wzrok.

— Musimy przestać tak na siebie wpadać.

Początkowo nie wiem, o co jej chodzi, lecz później dostrzegam pod szkolnym mundurkiem jej pewność siebie. Idealną kaskadę brązowych włosów. Zielone oczy. To dziewczyna z Heart & Stone Metaphysical, ta sama, która wypytywała mnie o moje zakupy.

Co ona tu robi?

 

 

4

Claire

 

 

 

 

Liceum jest gorsze, niż zapamiętałam.

Podczas gdy nauczycielka omawia cele zajęć, ja przyglądam się Elise. Złote włosy znów ma splecione w warkocz, ale tym razem opadają na jedno ramię zamiast na plecy. Tutaj, wśród kolegów z klasy, w jej oczach nie ma iskry. Kiedy po raz drugi przyłapuje mnie na gapieniu się, unosi brew, a ja odwracam wzrok i patrzę, jak przesuwają się wskazówki zegara.

Akademia Elmsbrook — bez względu na to, jak bardzo różni się od innych szkół, do których uczęszczałam, mimo że jest mała i ekskluzywna — nie oprze się mojemu… szczególnemu urokowi. Gdy zadzwoni dzwonek, znajdę się w centrum zainteresowania. Popularne dzieciaki wkroczą do akcji, ocenią mnie i zaszufladkują, aby ustalić, jakie zajmę miejsce w ich hierarchii społecznej. Cokolwiek robię, zawsze docieram na szczyt.

Poczucie winy formuje się we mnie niczym stary strup, a ja skubię go w myślach, aż zaczyna krwawić. Część mnie nienawidzi tych gier. Moje głupie serce — zbyt młode, zbyt kruche — pragnie pomóc Elise. Wyobrażam sobie, jak zatrzymuję ją po zajęciach. Zaciągam w ustronne miejsce, by podzieliła się wszystkimi sekretami, o których już wiem. Mogłabym sprawić, że z powrotem stanie się uśmiechniętą dziewczyną, którą była wcześniej, i pozostawić jej swobodę wyboru własnej przyszłości.

Tyle że… to nie jest normalny przypadek przewodnictwa. Elise nie ma przed sobą normalnego życia. Zasłona jej potrzebuje i dopóki nie dowiem się więcej, dopóki nie nawiążę z nią relacji, nie mogę ryzykować, że schowa się za swoimi murami i mnie odepchnie. W pełni wyszkolona, Elise będzie najpotężniejszym atutem Zasłony.

Co czyni ją moją przepustką do zniszczenia Rose.

Dzwoni dzwonek. Po chwili otaczają mnie nastolatkowie pragnący pokazać, gdzie mam następne zajęcia. Tłoczą się blisko siebie, rozmawiając, aż trudno mi oddychać wśród tylu dudniących uderzeń serc i odsłoniętych gardeł. Ich połączone pulsy, nieregularne i niezsynchronizowane, są tak głośne, że niemal zagłuszają lawinę pytań.

— Skąd się przeprowadziłaś?

— Zamierzasz wziąć udział w przesłuchaniu do szkolnego przedstawienia?

— Od jak dawna jesteś w Elmsbrook?

Ich oczy błyszczą pragnieniem przykucia mojej uwagi, ale nie ma to związku z niczym, co zrobiłam. Mój gatunek zawsze tak działa na ludzi. Ciągnie ich do nas jak owce na rzeź. Głód wykręca mi wnętrzności. Powinnam była się pożywić zeszłej nocy, ale zamiast tego siedziałam do późna, przeglądając akta Elise.

Unoszę wzrok ponad tę hordę i patrzę, jak Elise wymyka się z klasy. Porusza się jak duch, niczego nie dotykając.

Drobna brunetka obok mnie zauważa moje spojrzenie. Żyła pulsuje na jej bladej, białej szyi. Dziewczyna pochyla się i ścisza głos do konspiracyjnego szeptu.

— Słyszałaś o jej bracie?

Kręcę głową, po czym wstaję i pozwalam, by brunetka wyprowadziła mnie z sali. Bierze mnie pod ramię i nawiguje.

— Zmarł wiosną.

— Naprawdę? — Udaję zaskoczenie i nagle czuję ucisk w klatce piersiowej, jakby moje ciało chciało opłakiwać młodego mężczyznę, którego nigdy nie znałam. A może chce opłakiwać siostrę, którą zostawił. Pamiętam zdjęcie Elise pokrytej błotem, krzyczącej nad rzeką, która pochłonęła jej brata w całości. — To takie smutne — mówię i odpycham te uczucia. Posiadanie mózgu, który wciąż ma siedemnaście lat, to koszmar.

— To było okropne. — Dziewczyna ściska moje ramię, a ja jestem bardzo świadoma nacisku jej żyły. Przedstawia się, ale nie zapamiętuję imienia. Nie przyda mi się. — Wszyscy kochali Nicka.

— A siostra pewnie najbardziej. Chyba nie dosłyszałam jej imienia. — Kłamstwo, jak wszystkie inne, przychodzi mi z łatwością.

— Elise Beaumont. — Moja przewodniczka wzdycha dramatycznie. — Kiedyś przyjaźniła się ze wszystkimi. Chodziły nawet plotki, że jej trener pływania chce zgłosić ją do drużyny biorącej udział w następnej olimpiadzie.

— A teraz? — Jesteśmy już blisko klasy, w której mam następną lekcję, ale spijam każde słowo. Dopasowuję kawałki układanki do tego, co już wiem, w poszukiwaniu drogi dojścia do Elise.

Dziewczyna wzrusza ramionami.

— Rzuciła drużynę i z nikim już nie rozmawia, nawet ze swoimi przyjaciółkami. Słyszałam, że tak się opuściła w nauce, że dziekan niemal ją wyrzucił.

— Czyli co? Wszyscy ją porzucili, bo jej brat zmarł? — W moim głosie pobrzmiewa szorstkość, zmuszam się do złagodzenia wyrazu twarzy. Nie powinnam tak reagować. Nie powinnam się przejmować. — Ktoś próbował z nią rozmawiać?

— Nie zawracałbym sobie tym głowy — odzywa się ktoś za naszymi plecami. Czarny chłopak, nie ten, którego widziałam na zdjęciach ze studniówki, staje przed nami. — Wszyscy jej przyjaciele próbowali, ale ona nie chce z nikim rozmawiać. Nawet zerwała ze swoim chłopakiem.

Fala emocji przepływa przez moje wygłodzone ciało. Chłopak. Pamiętam go ze zdjęć. Wysoki, z brązową skórą i kwiatem przypiętym do garnituru. Elise całowała go w policzek.

Nim jednak mam szansę spytać o coś więcej, rozbrzmiewa dzwonek.

— Wybacz! — Dziewczyna się cofa. — Jesteśmy spóźnieni.

Nie żegnam się ani nie patrzę, jak odchodzą. Za bardzo zajmuje mnie tworzenie nowego planu, gdy zajmuję miejsce w klasie. Nim lekcja się kończy, wiem, co muszę zrobić.

Cały ranek zbieram dawnych przyjaciół Elise niczym figury szachowe i przygotowuję swoją planszę do bitwy. Uśmiecham się we właściwych momentach. Wydobywam najbardziej soczyste plotki. Nie zapominam o Elise, ale nie mogę wykonać ruchu, dopóki wszystkie zmienne nie znajdą się dokładnie tam, gdzie chcę.

Tak więc zbieram skoczków oraz wieże i przygotowuję swój ruch przeciwko królowej. Na każdych zajęciach znajduję członkinie drużyny pływackiej i olśniewam je swoim wdziękiem. Przed lunchem mam już zapewnione miejsce przy ich stole.

Akademia Elmsbrook oferuje nieprzyzwoitą różnorodność potraw, więc każdy je co innego. Są frytki robione na zamówienie. Sałatki ze świeżym łososiem. Opcje wegańskie i bezglutenowe. Miałam zamiar całkowicie zrezygnować z lunchu, ale chciałam się dopasować. To jedno, a poza tym krwistoczerwony kawałek filetu wołowego mnie wzywał. Smaki wybuchają na moim języku, lecz jedzenie nie może okiełznać głodu, który wywiera nacisk na dziąsła.

Próbuję nadążać za rozmową, jednak jest dla mnie bez znaczenia. Gadają tylko o pływaniu, stylu grzbietowym i o tym, którzy chłopcy są najsłodsi. W ogóle mnie to nie obchodzi. A już najmniej chłopcy.

Po drugiej stronie wypolerowanego mahoniowego stołu Koreanko-Amerykanka grzebie łyżką w swoim risottoz pesto.

— Jak sądzisz, czego chciała Elise rano?

— Elise? — Próbuję nie okazywać zbyt dużego zainteresowania, ale nie jestem pewna, czy mi się udaje.

— Zapomnij o niej, Maggie. O ile Elise nie zamierza wrócić do drużyny, żadne jej fałszywe przeprosiny nie mają znaczenia. — Kapitanka drużyny pływackiej, Kaitlyn, odrzuca blond włosy i skupia uwagę na mnie. — Pewnie nie pływasz, co? Potrzebujemy dobrego zawodnika kończącego sztafetę.

— Niestety. — Kręcę głową i wracam do tematu Elise. — Czemu zrezygnowała?

Kaitlyn dźga swoją sałatkę.

— Elise ma nas w dupie. Poza tym nie mogła znieść presji związanej z byciem kapitanem.

— Wiesz, że to nie jest powód — wypala Maggie. — Widziała, jak jej brat tonie. Podsłuchałam, jak trener mówił, że może mieć zespół stresu pourazowego.

— Jasne — odpowiada Kaitlyn.

Wyraźnie chce tym uciąć temat, ale Maggie nie przestaje mówić. Odwraca się do mnie i spogląda brązowymi oczami ukrytymi za okularami w grubych czerwonych oprawkach.

— Tak właściwie badam sprawę śmierci Nicka dla szkolnej gazety. To jej brat. — Głos jej się łamie, a ja zastanawiam się, jak dobrze Maggie go znała. — Niektórzy sądzą, że sfingował swoją śmierć.

— Naprawdę? — Ożywiam się. Wyn nic o tym nie wspominało. — Dlaczego?

Dziewczyna nachyla się w moją stronę nad stolikiem.

— Jeszcze nie znalazłam żadnych dowodów, ale kiedy policja wyciągnęła samochód z wody, był pusty. Ciała też nie znaleźli, gdy przeszukiwali dno rzeki.

Grace, biała dziewczyna z brązowymi włosami opadającymi na plecy, kiwa głową.

— To prawda. Mój tata prowadził nabożeństwo w ­kościele. — Zerka na Kaitlyn, szukając aprobaty, po czym kontynuuje. — Powiedział, że nie było ciała. A jednak pogrzeb się odbył.

Dziwne. W wycinkach z gazet wspominano, że ciało zniknęło, ale nie myślałam o tym zbyt wiele.

— Dlaczego wszyscy zakładają, że nie żyje, skoro nie ma ciała? — Minęło już kilka miesięcy, lecz policja niemal natychmiast uznała go za zmarłego. — Czekaj. Piszesz o jej bracie do gazety? Czy to nie… — Szukam właściwego słowa, a Kaitlyn krzywi się na mnie. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo nienawidzi Elise. Nie może chodzić tylko o drużynę pływacką, prawda? — To znaczy jego siostra nadal chodzi do tej szkoły, tak? Czy artykuł o jej zmarłym bracie jej nie zaboli?

Kaitlyn parska.

— Wątpię, żeby Elise w ogóle czytała szkolną gazetę. Nikt jej nie czyta.

— Ja czytam — odzywa się Grace, ale Maggie kręci głową.

— Nie chodzi o artykuł. Znam Elise. Dręczy ją fakt, że nie znaleziono ciała Nicka. Gdyby nasze role się odwróciły, zrobiłaby dla mnie to samo. — Maggie opiera się z powrotem o swoje krzesło. — Poza tym… nad rzeką był świadek, który widział, jak Nick wpada do rzeki. Nie wypłynął.

Wszyscy milkną. Nawet Kaitlyn nie ma do dodania szyderczej uwagi. Po sześciu uderzeniach serca Grace mówi coś o potrzebie popracowania nad swoim stylem grzbietowym i rozmowa toczy się dalej. Dyskutują o tym, które zajęcia będą najtrudniejsze, kogo ich trener umieści na wolnym miejscu sztafetowym, i boleśnie szczegółowo opowiadają, którzy chłopcy stali się najgorętsi w czasie wakacji.

To miejsce to moje osobiste piekło.

Gdy dzwonek oznajmia koniec lunchu, Kaitlyn wstaje jako pierwsza.

— Niewiarygodne, że każą sportowcom chodzić na wuef. Nadal jestem obolała po wczorajszym treningu.

Idę za nią odnieść tacę.

— Też masz teraz wuef?

Patrzy na mnie, jakbym była robakiem, którego ma ochotę zmiażdżyć.

— Wszystkie mamy. Dzielimy się rocznikami. Wszystkie dziewczyny z przedostatniej klasy mają zajęcia w tym samym czasie.

— Poważnie? — Chyba za bardzo się ekscytuję, bo Kaitlyn przewraca oczami. Ale mam to gdzieś. Jeśli wszystkie dziewczyny z przedostatniej klasy mają wuef w tym samym czasie, to znaczy, że Elise też tam będzie. Może uda mi się zostać z nią sam na sam. Rozważam, jakie mam możliwości, zastanawiam się, jak doprowadzić do tego, żebyśmy zostały same choćby na kilka minut.

— Hej, Kaitlyn. Możemy chwilę porozmawiać? — wołam za kapitanką, nasycając głos całym swoim urokiem.

Nawet ona nie potrafi mi się oprzeć, kiedy się staram.

— Tak?

— Na osobności?

Kaitlyn macha na koleżanki, a gdy zostajemy same, łapię ją za ramię i patrzę głęboko w jej brązowe oczy. Następuje moment nacisku, daremnego oporu, a potem jej umysł należy do mnie.

— Dziś na wuefie popchniesz Elise.

Z zamglonym spojrzeniem kiwa głową.

— Kiedy?

Gdybym była o kilkadziesiąt lat starsza, mój przymus mógłby zostać zaszczepiony w umyśle Kaitlyn i nieustannie skanować otoczenie w poszukiwaniu idealnego momentu na ożycie, zamiast trwać w całkowitym uśpieniu. A bez jasnego i oczywistego aktywatora — takiego, jaki miałam z mężczyznami w sklepie okultystycznym — będę musiała sama gouruchomić.

— Czekaj na mój znak — mówię, puszczając Kaitlyn. Mruga, gdy jej świadomość powraca, i maskuje zakłopotanie uśmiechem. Ignoruję poczucie winy i ukłucie współczucia, które palą moje płuca. Te metody zawsze wydają się szemrane, jednak Wyn będzie chciało jakichś wieści wieczorem, a ja będę je miała.

Bez względu na wszystko.

 

* * *

 

Dziesięć minut później wszystkim zostają przydzielone szafki, a ja zmuszam nauczyciela wuefu, by dał mi ten sam strój, który inni mieli przy sobie. Kiedy ubieram się w regulaminowe granatowe szorty i szary T-shirt, a Kaitlyn i Grace gadają o jakichś bzdurach, dostrzegam błysk złotych włosów.

Podnoszę wzrok: Elise przemyka przez szatnię z gołymi rękami skrzyżowanymi na piersiach w ochronnym geście. Odwraca się przy drzwiach, jakby czuła, że się gapię, a jej oczy się rozszerzają, gdy widzi mnie wśród swoich przyjaciół. Ale wtedy ktoś się zbliża, a ona pospiesznie wychodzi z pomieszczenia.

Poruszając się szybciej, niż powinnam w otoczeniu ludzi, kończę wiązać buty i ruszam w pogoń za Elise. Idę za nią do sali gimnastycznej, gdzie pośrodku rozstawiono siatkę do siatkówki. Kiedy nauczyciel dzieli nas na zespoły, uderza mnie, jak archaiczne jest planowanie zajęć według koncepcji binaryzmu płciowego.

Dotyk na łokciu wyrywa mnie z zamyślenia. Maggie gestem pokazuje, żebym dołączyła do niej i Grace. Po drugiej stronie siatki Kaitlyn i Elise są w tej samej drużynie. Kaitlyn wpatruje się w swoją byłą kapitankę, ale jej gniew nie ma nic wspólnego z moim przymusem. Nie odczuje jego efektów, dopóki nie dam sygnału.

Gdy zaczyna się gra, wszyscy ruszają się tak wolno, że mam ochotę wyjść z siebie. Zmuszam się do zachowania takiego samego tempa jak reszta drużyny, nawet tracę punkt czy dwa, ale moje ciało się przeciwko temu buntuje. Więcej wysiłku kosztuje mnie poruszanie się tak wolno niż bieg na pełnej prędkości.

Jestem na to zbyt głodna.

Po drugiej stronie siatki Elise porusza się z pewnością sportowca. O ile znajduje się z dala od innych. Jak tylko ktoś podejdzie zbyt blisko, cofa się. Jest samotną wyspą, a unikanie reszty drużyny prawie uniemożliwia jej interakcję z piłką.

Nie żeby ktoś się tym przejmował. To tylko wuef.

Piłka przelatuje łukiem nad siatką w moim kierunku, a ja wystawiam ją Maggie, która doskonale skacze wzwyż i ścina. Elise odbiera i szybko się wycofuje. Pociągam za mentalną nić, która łączy mnie z Kaitlyn, i choć gnębią mnie wyrzuty sumienia z tego powodu, przymus sprawia, że Kaitlyn podstawia Elise nogę.

Wszystko dzieje się boleśnie powoli, gdy Elise traci równowagę i upada. Ślizga się po wypolerowanej podłodze, aż w końcu jej ciało zamiera.

Nauczyciel gwiżdże i zatrzymuję grę.

— Nic ci nie jest, Beaumont?

Elise kręci głową, próbując wstać, ale w powietrzu rozchodzi się słony zapach krwi.