Na własnym podwórku - Weronika Masny - ebook

Na własnym podwórku ebook

Weronika Masny

4,2

Opis

Gdy ginie dziecko, świat wywraca się do góry nogami…

Żadna rodzina nie jest w stanie udźwignąć tego ciężaru.

Jowita i Karol mają wszystko – ładny dom, pieniądze i dwóch synów. Kiedy młodszy z nich znika bez śladu podczas zabawy na podwórku, sekrety rodziny powoli wychodzą na jaw. Jowita zaczyna rozumieć, jak wiele błędów popełniła jako matka. Dociera do niej, że żyje z obcym człowiekiem, który jest zdolny do wszystkiego. Nagle każda, nawet bliska osoba wydaje się podejrzana, ale prawda okazuje się dużo mroczniejsza, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Tajemnice skrywane przez dzieci potrafią zaskoczyć. A jeszcze bardziej zadziwiająca jest ich wyobraźnia.

 

„Nie martw się, że dzieci nigdy cię nie słuchają. Martw się, że zawsze cię obserwują.”

Robert Fulghum

 

Ukazane w powieści „Na własnym podwórku” wnikliwe studium rozpadu rodziny i prawd, które z każdą chwilą tracą na wartości, całkowicie przekonuje mnie do tego debiutu. Polecam! – Anna Rozenberg

 

Wyjątkowo wyrazisty i przejmujący thriller, w którym autorka pod płaszczem skrzętnie utkanej intrygi snuje opowieść o wpływie najbliższych na kształtującą się postawę młodego człowieka. Mocna, uwierająca i przepełniona goryczą. Przygotujcie się na ogrom emocji! – Gabriela Setla, @gabriela_setla_

 

Weronika Masny w swoim mrocznym thrillerze wyciąga na wierzch najgłębiej skrywane lęki. Czy odważysz się stanąć z nimi twarzą w twarz? Obiecuję, że będzie warto – przerażająco dobry debiut! – Weronika Trzęsień, @ver.reads

 

Książka Weroniki wywołuje emocje, nad którymi trudno zapanować: smutek, rozpacz, ból. Jeśli nie boicie się trudnych historii, koniecznie sięgnijcie po ten tytuł. Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam. Polecam! – Joanna Ćwiertka, @panda_zksiazka_

 

Weronika Masny opowiada historię zaginięcia małego chłopca w taki sposób, że nie można oderwać się od lektury! Ta opowieść skrywa w sobie mrok ciemniejszy, niż nam się wydaje, a zakończenie zostawi Was z milionem myśli… Bardzo polecam! – Agnieszka Bendkowska, @__pinklife

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (74 oceny)
40
17
12
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jolzuber1234

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny thriller. Bohaterowie z charakterem, a zakończenie szokujące. Polecam.
61
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Jeju ale ta książka wciąga. nie można się oderwać. a zakończenie zaskakuje
41
Justynka969

Nie oderwiesz się od lektury

Gratulacje dla autorki😊Książkę czytałam z zapartym tchem i gęsią skórką na ciele😊Nieda się od niej oderwać, nieda się o niej zapomnieć 😊
31
basiasz93

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra, wciągająca, nie idzie się oderwać i zakończenie też dobre polecam :)
20
Malgosiazol60

Dobrze spędzony czas

Ciekawy pomysl na ksiazke, trudno sie od niej oderwac. Cos innego 👍
20

Popularność




Copyright © by Weronika Masny, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by Fer Gregory/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Susann Mielke z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-389-8

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

12. 07. 2021 r. Poniedziałek

13.07.2022 r. Wtorek

14. 07. 2021 r. Środa

15. 07. 2021 r. Czwartek

16. 07. 2021 r. Piątek

17. 07. 2021 r. Sobota

18. 07. 2021 r. Niedziela

6 dni wcześniej 12. 07. 2021 r. Poniedziałek

2 tygodnie wcześniej 29. 06. 2021 r. Wtorek

Epilog 25 lat później

Podziękowania

Mojemu mężowi, który obiecał mi superwyjazd za napisanie tej książki.

Nie martw się, że dzieci nigdy cię nie słuchają.Martw się, że zawsze cię obserwują.

Robert Fulghum

Prolog

Nie miałam pojęcia, że w jednej chwili można poczuć tak wiele skrajnych emocji. Nigdy nawet nie myślałam o takiej sytuacji, bo po co? Kto normalny wyobraża sobie zaginięcie własnego dziecka? Nie wiedziałam, co czują i myślą rodzice, których pociecha zapadła się pod ziemię, dopóki sama tego nie doświadczyłam. W jednym momencie byłam zła, zrozpaczona i zszokowana. Od piętnastu minut szukałam synka, ale jego nigdzie nie było. Nikt też nie wiedział, gdzie mógł się podziać. Budząc się tego dnia, nie sądziłam, że zmieni on moje życie na zawsze.

Rano, jak co dzień, zrobiłam chłopcom śniadanie, przygotowałam dla męża obiad, którego oczywiście zapomniał przed wyjściem do pracy, posprzątałam kuchnię i pozwoliłam synom wyjść na dwór. Nie bałam się o nich, przecież w każdej chwili mogłam wyjrzeć przez okno i skontrolować, co robią. Igor miał już sześć lat, za niecałe dwa miesiące miał pójść do szkoły. Gabryś był młodszy, ale pod okiem brata zawsze wydawał mi się bezpieczny. Słuchał jego poleceń, w przeciwieństwie do moich. Karola obaj się obawiali, mieli do niego większy szacunek, ja na takie uznanie widocznie sobie nie zasłużyłam. Nie miałam pojęcia dlaczego. Przecież to ja ich wychowywałam, byłam na każde zawołanie, pocieszałam, ale i krzyczałam, gdy było trzeba. Mój mąż tylko krzyczał, a mimo to dzieci bardziej go szanowały.

Gdy zauważyłam, że chłopcy usiedli w piaskownicy, zajęłam się sprzątaniem domu. Miałam nadzieję, że znajdą sobie zajęcie, bo potrzebowałam spokoju. Na południe umówiłam się z koleżanką. Magda, jak sama uważała, musiała przyjechać koniecznie dziś, żeby opowiedzieć o imprezie, na której byli z Pawłem w sobotę. Nie chciałam tego słuchać, ale nie potrafiłam jej odmówić. Interesowały mnie wszystkie szczegóły przyjęcia urodzinowego naszej wspólnej znajomej, jednak z zazdrości, że nie mogłam w nim uczestniczyć, wolałam nie wiedzieć, co mnie ominęło. Mimo to zgodziłam się, by Magda wpadła na kawę. Tęskniłam za towarzystwem kogoś innego niż rozwydrzone dzieci czy wiecznie zdenerwowany mąż.

Karol od zawsze był porywczy, ale ostatnio przechodził samego siebie. Wszystko go denerwowało, potrafił się przyczepić do każdej drobnostki. Wolałam o nim nie myśleć, nie chciałam sobie psuć humoru. Była ładna pogoda, więc liczyłam na miłe popołudnie z koleżanką, bez męża i dzieci. Miałam nadzieję, że Igor i Gabryś spędzą większość czasu w ogrodzie i przyjdą dopiero na obiad. Nie chciałam, aby przeszkadzali mi w rozmowie z Magdą. Pragnęłam przynajmniej przez chwilę od nich odpocząć. Byłam już tak bardzo zmęczona macierzyństwem. Odliczałam dni do września, kiedy Igor rozpocznie naukę w szkolę. Nadal na mojej głowie pozostanie Gabryś, ale zawsze to jedno dziecko mniej.

Już dawno temu zaproponowałam Karolowi, żebyśmy posłali chłopców do przedszkola. Co prawda, młodszy z naszych synów nie skończył jeszcze trzech lat, a w okolicy nie było żadnego żłobka, ale przynajmniej Igora miałabym z głowy na pół dnia. Karol jednak nie chciał się zgodzić. Mówił, że dzieci powinny zostać jak najdłużej w domu i że zdążą się jeszcze nachodzić do szkoły. Tylko że to nie on musiał się nimi zajmować każdego dnia, od wczesnego ranka do późnego wieczoru. Byłam zła na męża, ale nie umiałam mu się sprzeciwić. Dzielnie więc znosiłam rolę gospodyni domowej, mimo że początkowo miałam inne plany. Chciałam skończyć studia i zacząć pracę jako księgowa. Szybko zaszłam jednak w ciążę, przez co musiałam przerwać naukę w najmniej spodziewanym momencie. Później urodziłam Igora, a Karol przekonał mnie, że powinnam zostać z dzieckiem w domu przynajmniej przez pierwsze miesiące. Kilka miesięcy przeciągnęło się do kilku lat. W końcu urodził się Gabryś i już całkowicie zapomniałam o moich marzeniach.

Gdy skończyłam odkurzać salon, do domu wpadli chłopcy.

– Mamo, jesteśmy głodni! – zakomunikował Igor.

– Baldzo głodni! Jak wilki! – zawtórował mu Gabryś.

Młodszy z moich synów zawsze zgadzał się z bratem. Był w niego wpatrzony jak w obrazek. Co prawda, miał dopiero dwa i pół roku, ale nigdy nie zostawał w tyle za starszym o trzy lata Igorem. Chłopcy byli zupełnie różni. Zastanawiałam się nawet, jak to możliwe, że mieli tych samych rodziców. Igor przypominał mnie, był spokojny, często nawet wydawał się wycofany. Bardzo szybko zapamiętywał nowe rzeczy, ale bał się odkrywać to, co nieznane. Najchętniej spędzał czas z bliskimi, a przy nieznajomych niewiele się odzywał. Natomiast jego młodszy brat był straszną gadułą. Wcześnie zaczął mówić i mimo że nie każde słowo wymawiał wyraźnie, nie zrażał się i ciągle ćwiczył. Wszędzie było go pełno, lubił nowości i rozmawiać z ludźmi. Nie bał się obcych, wręcz przeciwnie, ze wszystkimi chętnie spędzał czas. Pomimo tych różnic chłopcy bardzo się kochali i lubili się wspólnie bawić. Nawet, jeśli co chwilę wybuchały między nimi sprzeczki, tak jak teraz.

Podałam dzieciom talerze z kanapkami i po chwili zrozumiałam swój błąd. Popełniałam go za każdym razem.

– Dlacego on ma więksy kawałek pomidola? – zapytał Gabryś.

– Bo jestem większy – odpowiedział Igor.

– Ja tes jestem więksy!

– Nie możesz być większy, jak ja jestem większy.

– Jestem więksy, głupku! – Po tych słowach kawałek pomidora wylądował na twarzy Igora.

Chłopcy zaczęli się przepychać, a ja pokręciłam z rezygnacją głową. Tak było co kilka minut, na szczęście kłótnie szybko się kończyły.

Dokroiłam pomidora i ułożyłam go na osobnym talerzyku, aby chłopcy mogli wziąć tyle, ile uznają za stosowne.

– Jus idę, pa – powiedział Gabryś i zaczął schodzić ze swojego krzesełka.

– Jedz pomidorka – nakazał Igor.

– Idę na dwól i zajmę hamak.

Postanowiłam zareagować, aby zapobiec kolejnej kłótni:

– Musisz zaczekać na brata, nie możesz bawić się w ogrodzie sam.

Gabryś nie był z tego powodu zadowolony, ale grzecznie usiadł na krzesełku i zaczekał, aż Igor skończy kanapki. Nie powstrzymał się przed kilkukrotnym pokazaniem bratu języka. Gdy chłopcy wybiegli na podwórko, zaczęłam sprzątać ze stołu. Za kilka minut miała przyjechać Magda, więc akurat na jej przyjazd dom będzie czysty i cichy. Ona nie miała swoich dzieci i nie ukrywała, że nie przepada za Gabrysiem i Igorem. Czasem pytała co u nich, ale zdecydowanie bardziej interesowały ją imprezy i dobry seks. O tym najczęściej mi opowiadała, a ja nie ukrywam, słuchałam z rozmarzeniem. Na zbliżenia z mężem nie mogłam narzekać, ale o imprezowaniu już dawno zapomniałam.

***

Magda wzięła do ust kolejny kęs ciastka, ale to nie przeszkadzało jej w mówieniu. Zdążyła już opowiedzieć o sobotniej imprezie, a teraz zdradzała plany dotyczące przyszłego weekendu. Słuchałam z zaciekawieniem, marząc o tym, że mnie też w końcu uda się wyrwać z domu. Pomyślałam nawet, że może zostawiłabym chłopców z moją mamą i razem z Karolem wybralibyśmy się do Żanety, która zapraszała nas na grilla. Wiedziałam jednak, że mąż się nie zgodzi. Nie lubił moich koleżanek i nawet tego nie ukrywał.

– Czekaj, Magda, sprawdzę tylko, co robią chłopcy, bo dawno ich nie słyszałam – powiedziałam i wyjrzałam przez kuchenne okno, z którego roztaczał się widok na ogród.

Drzwi tarasowe były otwarte, więc powinny do mnie docierać odgłosy bawiących się dzieci. Przez długi czas tak było, ale teraz zdałam sobie sprawę, że już dawno nie słyszałam żadnego z chłopców. Ta cisza trochę mnie przeraziła, mimo że zawsze o niej marzyłam.

– Dziwne, Igor bawi się w piaskownicy, ale nigdzie nie widzę Gabrysia – powiedziałam.

– Pewnie poszedł do twojej matki – odpowiedziała Magda.

– Pewnie tak – przytaknęłam, ale nie dawało mi to spokoju.

Chłopcy zawsze bawili się razem i rzadko rozdzielali się podczas zabawy. Poza tym nie widziałam ani Gabrysia, ani mamy na posesji rodziców. Sąsiadowaliśmy ze sobą, a że przy ogrodzeniu nie rosły żadne drzewa czy krzaki, mieliśmy dobry widok na swoje podwórka. W płocie była nawet furtka, żebyśmy mogli się łatwo i wygodnie odwiedzać. Nie musieliśmy chodzić naokoło, co okazało się szczególnie przydatne, gdy chłopcy stali się samodzielni. Nie martwiłam się, że idąc do babci, wychodzą na ulicę. Dzięki temu cały czas miałam ich na oku. Jednak tym razem nigdzie nie mogłam dostrzec Gabrysia.

– Pójdę się upewnić – mruknęłam do koleżanki i wyszłam na taras. – Igor! – Gdy syn nie odpowiedział, krzyknęłam głośniej: – Igor!

– Co? – odkrzyknął, nie podnosząc głowy znad babki z piasku.

– Gdzie jest Gabryś?

– Nie wiem.

– Nie ma go z tobą?

– Nie.

– Poszedł do babci?

– Nie wiem.

– Jak to nie wiesz? – zaniepokoiłam się. – Przecież mieliście bawić się razem. – Coraz bardziej zdenerwowana podeszłam do Igora.

– Obraził się i sobie poszedł.

– Gdzie poszedł?

– Nie wiem, nie patrzyłem. – Igor wydawał się niewzruszony zniknięciem brata.

Poczułam, że serce zaczęło mi bić szybciej, ale próbowałam się uspokoić, powtarzając sobie w myślach, że obrażony na brata Gabryś poszedł sam do babci. Furtka była jednak zamknięta, a mój młodszy syn nie potrafił jej samodzielnie otworzyć. Mimo to weszłam na podwórko rodziców.

Nigdzie nie dostrzegłam jednak dziecka. Otworzyłam drzwi do domu i głośno zawołałam:

– Halo! Mamo, jesteś tu?

– W łazience! – odkrzyknęła.

Przeszłam przez korytarz i zobaczyłam uchylone drzwi. Mama właśnie wstawiała pranie, nigdzie nie było jednak mojego syna.

– Jest u was Gabryś?

– Nie.

– Jak to nie? Na pewno?

– No na pewno, a coś się stało?

– Może jest u ojca? – odpowiedziałam pytaniem.

Byłam coraz bardziej zdenerwowana.

– Przecież musiałabym go wpuścić. Wiedziałabym, gdyby był.

Wybiegłam z domu i zaczęłam głośno wykrzykiwać imię syna. Mama podążyła za mną, rozglądając się dookoła. Igor nadal bawił się w piaskownicy, a Magda z kubkiem kawy stała na tarasie.

– Nie ma go – krzyknęłam i zaczęłam biegać po podwórku, ciągle powtarzając imię syna.

Mama chodziła za mną, zaglądając w miejsca, które Gabryś najczęściej wybierał podczas zabawy w chowanego. Nigdzie go jednak nie mogłyśmy znaleźć. W tym czasie Magda podeszła do Igora i zaczęła go wypytywać, w którą stronę poszedł jego brat. Chłopiec wzruszał tylko ramionami. Nieświadomie zaczął niszczyć zbudowane do tej pory babki z piasku. W jego oczach pojawiły się łzy. Gdy napotkał moje spojrzenie, wyszeptał:

– To moja wina.

Popatrzyłyśmy z mamą na siebie, a Igor dodał:

– Nie przypilnowałem go, tak jak mi zawsze kazałaś, mamo! – Po czym wybuchnął płaczem.

12. 07. 2021 r. Poniedziałek

Jowita

Wszystko działo się tak szybko. Gdy upewniłyśmy się, że Gabrysia nie ma ani na podwórku, ani w domu, mama wybiegła na ulicę i zaczęła go nawoływać. Miała pobiec też na pobliski plac zabaw. Nie sądziłam, żeby mój syn mógł odejść tak daleko. Nigdy wcześniej nie wykręcił nam takiego numeru, ale podobno zawsze musi być ten pierwszy raz. Spanikowana zadzwoniłam do Karola i opowiedziałam, co się stało. Bardzo bałam się tej rozmowy, nie wiedziałam, jak mój mąż zareaguje, ale przeczuwałam, że będzie wściekły. Ostatnio często robił awantury z niczego, a teraz miałam go poinformować, że zaginął nasz synek.

– Kurwa, Jowita, zgubiłaś dziecko?!

– Ja nie wiem, jak to się stało, ciągle był z Igorem, a ja co chwilę na nich zerkałam – skłamałam, bo przecież na długi czas straciłam dzieci z oczu.

Byłam zajęta rozmową z Magdą, ale on nie musiał o tym wiedzieć. I tak wystarczająco bałam się jego reakcji. Potrafił krzyczeć, gdy nie dopilnowałam zupy i się przypaliła, a co dopiero w takiej sytuacji.

– Ja pierdolę, i co ja mam teraz zrobić? Mam zostawić rozpieprzony samochód, bo ty sobie nie radzisz?

– Przyjedź, proszę! – Tylko to byłam w stanie z siebie wydusić.

Karol się rozłączył. Wiedziałam, że był wściekły, jednak nie sądziłam, że zlekceważy moją prośbę. Do chłopców też potrafił być opryskliwy, ale w głębi duszy byłam pewna, że bardzo ich kocha. Nie umiał tego okazywać i dlatego często nam się obrywało. Już jakiś czas temu dla Karola najważniejsza stała się praca. Dawniej był spokojniejszy, często rozmawialiśmy i śmialiśmy się z tych samych rzeczy. Od kiedy został właścicielem warsztatu samochodowego, kompletnie oszalał na punkcie roboty i pieniędzy. Znikał z domu na całe dnie, a kiedy próbowałam zwracać mu uwagę, mówił, że przecież jakoś musi wyżywić trzy pasożyty. Kilka razy powtarzałam, że mogę iść do pracy, ale on zawsze zbywał mnie słowami: „A kto się zajmie dziećmi? Mam jeszcze płacić opiekunce?”.

Do czasu przyjazdu Karola chodziłam wokół domu i wołałam Gabrysia. Mama robiła to samo, ale poza terenem podwórka. Na placu zabaw go nie było. Nigdzie go nie było. Tak jakby zapadł się pod ziemię.

Nasze krzyki bardzo szybko zainteresowały sąsiadów. Co prawda, nie mamy ich wielu, ale kilka osób wyszło przed posesje, pytając moją mamę, co się stało. Sprawnie zaangażowali się w poszukiwania, biegali po uliczkach, wołali „Gabryś!” i pytali o niego napotykanych po drodze ludzi. Nikt jednak nie widział mojego syna ani teraz, ani wcześniej. Mieszkaliśmy w naprawdę malutkiej miejscowości. W Miętkowie wszyscy się znali, jeśli ktoś zauważyłby Gabrysia chodzącego samego po drodze, na pewno by się zainteresował i przyprowadził go do domu. Może nie zawsze sąsiedzi byli w stosunku do nas życzliwi, zwłaszcza od kiedy zaczęło nam się powodzić, ale raczej nie życzyli nam źle, a już na pewno nie dziecku.

Karol przyjechał po dziesięciu minutach od mojego telefonu.

– Zawiadomiłem policję, zaraz powinni tu być – powiedział, rozglądając się wokół domu. – A gdzie Igor? Chyba nie chcesz powiedzieć, że drugiego też zgubiłaś?

– Nie, nie – zaczęłam tłumaczyć. – Jest w domu z Magdą.

– Z Magdą? A co ona tu robi?

– Wpadła do mnie na chwilę, kiedy to się stało – przyznałam się, a widząc minę męża, dodałam: – Ale miałam ciągle chłopców na oku!

– Widzę właśnie! – Karol zaśmiał się szyderczo i już chciał odejść, gdy się odezwałam.

– Nie powinniśmy jechać na komisariat, aby zgłosić zaginięcie?

– Przecież powiedziałem, że już dzwoniłem i zaraz tu ktoś przyjedzie.

– Ale słyszałam, że zaginięcia nie można zgłosić telefonicznie. Podobno trzeba się stawić osobiście.

– Głupia jesteś, to i mało wiesz – odpowiedział, patrząc na mnie lekceważąco. – Lepiej siedź już cicho, zajmij się Igorem.

Wybiegł na ulicę, a ja stałam jak sparaliżowana. Wcale nie dlatego, że mąż mnie tak potraktował. Chyba zdążyłam się już przyzwyczaić do jego opryskliwego, bezczelnego tonu. W tym momencie martwiłam się jedynie o moje dziecko. Od kiedy odkryłam, że Gabryś zniknął, minęło pół godziny. To stanowczo za długo. Uwielbiał zabawę w chowanego, ale nie wytrzymałby tyle czasu bez żadnego ruchu czy słowa. Igor zawsze się na niego złościł z tego powodu, uważał, że jego młodszy braciszek nie potrafił się bawić i przedwczesnym ujawnieniem kryjówki psuł całą radość.

Nie wiedziałam, przez ile minut stałam na środku podwórka, rozglądając się nerwowo. Do moich uszu ciągle dochodziły głosy ludzi nawołujące Gabrysia. Wokół naszej posesji kręciło się coraz więcej osób. W końcu zobaczyłam samochód policyjny, który zatrzymał się przed bramą. Do policjantów od razu podszedł mój mąż. Cieszyłam się, że Karol tak szybko przyjechał, bo sama nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Że zgubiłam własne dziecko, bo byłam zajęta rozmową z koleżanką? Na chwiejących się nogach ruszyłam w stronę bramy. Im bliżej podchodziłam, tym gorzej się czułam. Zaczęło mi się robić niedobrze. Nie wierzyłam, że to wszystko działo się naprawdę.

– To moja żona. – Usłyszałam głos Karola.

– Znajdźcie go, proszę – powiedziałam przez łzy.

– Spokojnie, proszę się nie denerwować. Potrzebujemy kilku informacji, żebyśmy mogli zacząć szukać chłopca. Czy mają państwo jego aktualne zdjęcie? – zapytał policjant.

– T-tak, w domu. – Nie czekając na polecenie, odwróciłam się i pobiegłam w stronę budynku.

Chwilę zajęło mi znalezienie portfela, w którym miałam zdjęcia chłopców. Magda tylko mi się przyglądała, jednak nic nie powiedziała. Zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Siedziała z Igorem w salonie, ale nie słyszałam, żeby się do niego odzywała. Wiedziałam, że było jej ciężko. Nie lubiła przebywać w towarzystwie dzieci, zwłaszcza sama. Ale nie miałam głowy, aby się tym martwić. Cieszyłam się, że ktoś został z Igorem i że mój starszy syn nie musiał uczestniczyć w wydarzeniach rozgrywających się na zewnątrz. Byłam pewna, że widok ludzi kręcących się po naszym podwórku w poszukiwaniu jego brata, nie wpłynąłby na niego dobrze.

Złapałam portfel w rękę i upewniwszy się, że jest w nim zdjęcie Gabrysia, wybiegłam z domu.

– Na razie mam tylko takie, ale w telefonie mam dużo aktualnych zdjęć syna, mogę je wywołać albo wydrukować – zaczęłam tłumaczyć policjantom.

– Nie trzeba, proszę nam je wysłać, to wystarczy – odpowiedział wyższy z mężczyzn.

Zauważyłam, że to głównie on prowadził rozmowę z moim mężem, a drugi tylko coś notował i rozglądał się dookoła. Miałam nadzieję, że trafiliśmy na kompetentnych ludzi, którzy szybko pomogą nam znaleźć synka.

– Opowiedz panom, w co był ubrany Gabryś i idź się zajmij Igorem. – Ton głosu mojego męża zdradzał, że nie powinnam się mu sprzeciwiać.

Taki układ mi pasował, więc i tak nie zamierzałam się kłócić. Nie lubiłam wszelkich formalności, a rozmowa z policjantami mnie stresowała, podobnie jak ze wszystkimi obcymi ludźmi. Nie chciałam odpowiadać na ich pytania, ale wiedziałam, że niektóre są nieuniknione. W końcu to pod moją opieką zaginęło dziecko.

– Miał na sobie szare, krótkie spodenki i granatową koszulkę z grafiką misia – powiedziałam.

Policjanci zaczęli dopytywać o szczegóły. Poza tym chcieli wiedzieć, co dziś robiliśmy, w jakich okolicznościach zaginął Gabryś, z kim wtedy był i dlaczego mnie przy nim zabrakło. Na wszystkie pytania odpowiadałam zgodnie z prawdą, ale zdawałam sobie sprawę, w jakim świetle stawiają mnie te odpowiedzi. Piłam kawę z koleżanką, łudząc się, że pójdę na imprezę w przyszły weekend, podczas gdy mój syn zniknął. Wiedziałam jednak, że każda wskazówka może być istotna, dlatego nie chciałam zatajać informacji. Policjanci zapisywali wszystkie moje uwagi. Pytali, jakim dzieckiem jest Gabryś, czy już mu się zdarzało samemu opuszczać podwórko, czy boi się nieznajomych, czy wiemy, dokąd mógł pójść, czy mamy wrogów, czy ktoś nam ostatnio źle życzył, czy nie zauważyliśmy nikogo podejrzanego w ciągu minionych kilku, kilkunastu dni, czy ktoś mógł porwać dziecko dla pieniędzy…

Słysząc te wszystkie pytania, zaczęło mi dudnić w głowie i zbierało mi się też na wymioty. Docierał do mnie bowiem sens tego, o czym myśleli policjanci. Ktoś mógł porwać Gabrysia dla okupu. Byliśmy bogaci, mieliśmy spore oszczędności, ponieważ firma mojego męża dobrze prosperowała, o czym wiedzieli wszyscy w okolicy. Każdy więc mógł być porywaczem. A Gabryś był taki ufny w stosunku do ludzi, nie bał się nieznajomych i chętnie podchodził, gdy tylko ktoś zawołał go po imieniu. W Miętkowie wszyscy wiedzieli, jak nazywają się chłopcy, podobnie jak ja znałam imiona sąsiadów.

Gdy udzieliłam odpowiedzi na pytania, mogłam w końcu pójść do domu, do Igora. Policjanci powiedzieli, że muszą porozmawiać z każdą osobą, która miała tego dnia kontakt z dzieckiem. Rozpoczęli poszukiwania. Powtórzyli to, co już kilkukrotnie kołatało mi w głowie, że przy zaginięciu dziecka liczy się każda minuta. Cała ta sytuacja nie wyglądała dobrze. Mój syn był zbyt mały, żeby pójść do kolegi czy sklepu. Nie wierzyłam też w to, że specjalnie się schował, bo nie wytrzymałby tak długo w żadnej kryjówce. Poza tym sprawdziliśmy całe podwórko. Na pewno wyszedł poza posesję, nie było innego wytłumaczenia tej sytuacji. Pytanie tylko, czy opuścił podwórko sam, czy ktoś mu w tym pomógł. Musiałam jeszcze raz zapytać o to Igora. Podejrzewałam, że policja też będzie chciała z nim porozmawiać. Nie miałam pojęcia, jak mój starszy syn sobie z tym poradzi. Bał się obcych, a widziałam, że zaginięcie brata bardzo go przygnębiło.

Obawiałam się też rozmowy z moim mężem, gdy już zostaniemy sami. Karol od dawna uważał mnie za nieudacznicę. Widziałam to w jego spojrzeniu, poza tym kilka razy wprost powiedział, co o mnie sądzi. Dawniej taki nie był, nie miałam pojęcia, kiedy się tak zmienił. Doceniał mnie jedynie w łóżku, ale może to słowo też było przesadą. Po prostu podczas seksu nigdy nie narzekał, miałam wrażenie, że byłam w stanie go zaspokoić. Szkoda, że tylko w tym jednym aspekcie.

Igor

Siedziałem już z ciocią Magdą chyba piętnaście godzin. Mama przyszła tylko na chwilę, popatrzyła na nas, zabrała coś i wybiegła. Przez okno widziałem milion ludzi kręcących się wokół naszego domu. Wiedziałem, co robili. Szukali mojego brata. Tata rozmawiał z policjantami, do których podeszła też mama. Na pewno chcieli wiedzieć dużo rzeczy o Gabrysiu, żeby jak najszybciej go znaleźć. Oglądałem kiedyś taki film, gdzie też zniknęło dziecko, ale bardzo szybko się znalazło, bo to było w wesołym miasteczku. Tam też byli policjanci, którzy pytali, w co był ubrany chłopiec i czy zachowywał się inaczej niż wszyscy. Gabryś był zwykłym dzieckiem, więc chyba policjantom będzie trudniej go odnaleźć. W jego szarych spodenkach była dziura, ale mama jeszcze jej nie widziała. Zrobił ją po tym, jak wyszliśmy z domu.

– Może jesteś głodny? – zwróciła się do mnie ciocia Magda.

Zdziwiło mnie, że o coś zapytała. Przez większość czasu siedzieliśmy w ciszy. Ja wziąłem ze stolika kartkę i rysowałem samochodziki, takie same, jakie naprawiał tata, a ciocia ciągle klikała coś w komórce. Dorośli ciągle to robili. Jak zapytałem rodziców, czy też mogę mieć telefon, to mama powiedziała, że jestem za mały, a tata powiedział, że nam się w dupach poprzewracało, bo to było chwilę po tym, jak Gabryś chciał jechać z nim do pracy. Tata nie zabierał nas do warsztatu, mówił, że to nie miejsce dla dzieciaków. Tylko kilka razy udało nam się tam pojechać z mamą, jak nie miała nas z kim zostawić, a pilnie musiała porozmawiać z tatą. No i raz byliśmy tam z babcią, ale nawet nie weszliśmy do środka. Bardzo mi się podobały te wizyty, bo lubiłem patrzeć na samochody. Myślę, że mógłbym jeździć z tatą i patrzeć, jak pracuje. Tylko Gabryś by nie mógł, bo on za bardzo hałasuje. To na niego przeważnie złościł się tata, a przy okazji i mnie się dostawało. Tata nie lubił, jak Gabryś dużo biegał i mówił, ale Gabryś był jeszcze za mały, żeby zrozumieć, co trzeba robić, żeby tata nas lubił.

– Słyszałeś, co powiedziałam? Pytałam, czy chcesz kanapkę? – powtórzyła ciocia.

– Nie – odpowiedziałem dla świętego spokoju.

Byłem głodny, ale nie lubiłem cioci Magdy i nie chciałem, żeby robiła mi jedzenie. Minęło dużo czasu, od kiedy jedliśmy kanapki z pomidorem. Później miał być obiad, ale teraz przez to zaginięcie pewnie nie będzie. Postanowiłem, że zaczekam na mamę. Ciocia zapytała z grzeczności, a tak naprawdę nie chciało jej się robić kanapek. Myślę, że mógłbym ją polubić, gdyby ona lubiła nas albo chociaż mnie, ale ona lubiła tylko mamę. To do niej przychodziła, a do nas czasem machała.

– O, idzie twoja mama. – Ciocia po raz kolejny przerwała ciszę.

Rzeczywiście przez okno zauważyłem mamę, gdy szła w stronę domu. Ciekawe, czy znowu coś weźmie i sobie pójdzie, czy zostanie i zrobi może ten obiad. Kiedy weszła do salonu, zobaczyłem, że płacze. Była smutna, bo Gabryś zniknął, ale pewnie też trochę dlatego, że obcy ludzie kręcili się po naszym podwórku, nie patrząc na kwiatki. Mama nie lubiła, jak chodziliśmy po kwiatkach. Mówiła, że wszystko niszczymy, a teraz inni ludzie też niszczyli jej ciężką pracę.

– Dzięki, że się nim zajęłaś – powiedziała mama. – Możesz już iść.

– Wszystko dobrze?

Nawet ja wiedziałem, że to pytanie było idiotycznie głupie. Mamie zginęło dziecko, a ciocia pytała, jakby o tym zapomniała. Chyba sama zdała sobie z tego sprawę, bo nie czekając na odpowiedź, zaczęła zakładać buty.

– Gdybyś czegoś potrzebowała, to dzwoń – powiedziała do mamy, po czym dodała: – Trzymajcie się!

Wyszła z domu, nie oglądając się na nas. Wiedziałem, że jej ulżyło. Niestety, miała pecha, bo przez okno widziałem, że na dworze zaczepił ją policjant. Pewnie chciał wiedzieć, co tu robiła i czy to nie ona zabrała Gabrysia. W tym czasie mama pochyliła się nad stołem i stała już tak chyba kilka godzin. Byłem coraz bardziej głodny, ale nie chciałem jej przeszkadzać. Bałem się, że znowu zacznie płakać albo na mnie nakrzyczy. Rysowałem więc dalej samochodziki. W końcu mama do mnie podeszła.

– Kochanie, w którą stronę poszedł Gabryś?

– Nie wiem – odpowiedziałem.

– Jak to nie wiesz? Nie widziałeś?

– No nie.

– Ale bawiliście się razem, tak?

– No tak.

– I nagle sobie poszedł?

– Obraził się i poszedł, a ja budowałem największy zamek w całym moim życiu i nie mogłem przerwać.

– A o co się obraził?

Nie wiedziałem, dlaczego mnie o to pytała. Jakie to ma znaczenie, o co się obraził? Obraził się i już, ale nie chciałem jej sprawiać dodatkowej przykrości, więc odpowiedziałem:

– Bo mu zniszczyłem babkę.

Mama westchnęła i zadała kolejne pytanie:

– A widziałeś, czy poszedł na podwórko babci, czy w stronę furtki?

– Żeby pójść na podwórko babci też musiał pójść w stronę furtki – zauważyłem.

– Ale czy poszedł w stronę bramy, czy wyszedł na drogę?

– Nie wiem.

– Jak mogłeś nic nie zauważyć?

Postanowiłem więcej nie odpowiadać na pytania mamy, bo stawały się coraz głupsze. Wróciłem do rysowania samochodzików, a ona chyba zrozumiała, że nie powiem jej nic więcej, bo odeszła ode mnie. Niestety, nie poszła do kuchni szykować obiad. Siadła tylko na kanapie i schowała głowę w rękach. Znowu minęło chyba piętnaście godzin, a mi się już znudziło rysowanie. Byłem głodny i zastanawiałem się, czy umrę w końcu z tego głodu.

Jowita

Ten dzień wyczerpał mnie emocjonalnie. Nie dałam rady wyjść z domu, by pomóc w poszukiwaniach mojego syna. W oczach ludzi na pewno wyszłam na najgorszą matkę. Nie dość że nie przypilnowałam dziecka, to jeszcze zamknęłam się w czterech ścianach, gdy wszyscy go szukali. Nie byłam jednak w stanie chodzić razem z nimi i patrzeć na zatroskane miny. Wiedziałam, że mieli dobre intencje, ale na każde słowa wparcia robiło mi się jeszcze bardziej niedobrze i zaczynałam płakać. Karol radził sobie dużo lepiej. To on kazał mi siedzieć na tyłku na wypadek, gdyby Gabryś wrócił. To była tylko taka wymówka, tak naprawdę nie chciał mnie widzieć. Czułam to. Przecież to niemożliwe, żeby Gabryś nagle wrócił, bo przecież nie poszedł na spacer. Nawet jeśli, to najpierw ktoś by go zauważył na podwórku, zanim wszedłby do domu. Ciągle kręciło się tam pełno osób, znajomych i nieznajomych. Policjantów i ludzi w zwykłych ubraniach, którzy byli naszymi sąsiadami, znajomymi, rodziną. Karol zdążył już poinformować wszystkich bliskich i kto mógł, przyjechał, aby nam pomóc.

Chwilę po tym, jak wróciłam do domu, odesłałam Magdę i zostałam sama z Igorem, przyszła moja mama.

– Igorku, pójdziesz ze mną? Zrobimy coś do jedzenia – powiedziała do siedzącego na podłodze i rysującego coś chłopca.

Igor nie protestował. Co prawda nie odpowiedział, ale grzecznie wstał, podał babci rękę i wyszedł z nią z domu. Byłam wdzięczna mamie, że go zabrała. Nie miałam siły zajmować się synem, kiedy nie wiedziałam, co się działo z drugim. Znowu zaczęłam płakać, wyobrażając sobie to, co najgorsze. Jak mogłam dopuścić do tego, że Gabryś zniknął? Byłam pewna, że nigdy sobie tego nie wybaczę, jeżeli mój synek nie wróci cały i zdrowy do domu.

Nagle przez okno zauważyłam jakieś poruszenie na zewnątrz. Ludzie zaczęli niespokojnie kręcić się po naszym podwórku, a część z nich przeszła na posesję moich rodziców. Nie zatrzymali się jednak, tylko poszli dalej, za garaż i stodołę. Nagle zdałam sobie sprawę, co to oznacza. Za tymi budynkami znajdował się staw. Rodzice wykopali go kilka lat temu, ale obecnie rzadko z niego korzystali. Odgrodzili go zarówno od naszego, jak i własnego podwórka. Nagle zaczęłam wątpić, czy to zabezpieczenie okazało się wystarczające dla Gabrysia. Chłopcy byli za mali, by poradzić sobie z zamkniętą na klucz furtką, ale co jeśli mój syn wspiął się na ogrodzenie? Gabryś był naprawdę sprytny, a jego pomysły czasem mnie jednocześnie zadziwiały i przerażały.

Wybiegłam przed dom, ale nie miałam odwagi podejść. Z rozmowy stojących niedaleko ludzi zrozumiałam, że miałam rację. Komuś się przypomniało o stawie za domem moich rodziców. Chcieli go dokładnie przeszukać, bo istniało prawdopodobieństwo, że Gabryś tam wpadł. W tym momencie nie wytrzymałam i zwymiotowałam. Podbiegła do mnie jakaś kobieta, w której rozpoznałam panią Gozdalińską, mieszkającą kilka domów dalej.

– Biedactwo – zaczęła. – Na pewno wszystko będzie dobrze.

– Przeszukują staw?

– Tak, wezwali ekipę i mają sprawdzić, ale przecież Gabryś nie mógł tam sam przejść.

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie mógł, ale co, jeśli jednak sobie poradził? Nie miałam pojęcia, jak to wszystko wytrzymam. Chciałabym przespać ten dzień, ale byłam pewna, że nie zmrużę oka.

Przeszukano nie tylko staw, ale też nasz dom i wszystko w okolicy. W akcji udział brało tak dużo osób, że połowy nawet nie znałam. Ktoś mi powiedział, ale nawet już nie byłam pewna kto, że to wolontariusze, pragnący pomóc nam w odnalezieniu syna. O zaginięciu Gabrysia dowiedziało się mnóstwo ludzi. Jego zdjęcia bardzo szybko znalazły się w mediach społecznościowych. Dostałam wiele słów wsparcia. Każdy pisał, że mój synek na pewno wróci bezpiecznie do domu. Tylko skąd oni mogli to wiedzieć?

Gabrysia nie znaleziono ani w stawie, ani nigdzie. Zapadł się pod ziemię i nikt nie miał pojęcia, gdzie jeszcze można go szukać. Z jednej strony ucieszyłam się, gdy Karol przyszedł do domu i powiedział, że w wodzie go nie ma, ale z drugiej strony to nadal pozostawiało nas bez odpowiedzi. Nie trafiliśmy na żadną wskazówkę. Policjanci coraz bardziej przekonywali się do teorii o porwaniu. Ja również zaczynałam w nią wierzyć, a może chciałam wierzyć, bo to by oznaczało, że Gabryś żyje. Byłam w stanie zapłacić każdą sumę, byle moje dziecko wróciło do domu. Jeśli to przypuszczenie by się potwierdziło, porywacze mieli do nas wkrótce zadzwonić. Musieliśmy być czujni, tak nas poinstruowano.

Nie miałam pojęcia, o której wszyscy się rozeszli, ale było już późno i ciemno. Większość poszukiwań obserwowałam przez okno, siedząc sama w pokoju. Czasem wybiegałam na podwórko, gdy zdawało mi się, że coś zauważyłam. Za każdym razem okazywało się jednak, że to fałszywy alarm. Ludzie wskazywali mnie palcami, mówiąc coś do siebie, niektórzy podchodzili i klepali mnie po plecach, inni przytulali i szeptali słowa wsparcia. Przez łzy nie wiedziałam nawet, komu dziękowałam. Ze stresu obgryzłam wszystkie paznokcie, które i tak nie prezentowały się dobrze. Przez siedzenie z dziećmi w domu nie miałam czasu chodzić do kosmetyczki. Dawniej było to dla mnie nie do pomyślenia. Zawsze miałam zadbane paznokcie, co prawda zanim poznałam Karola, sama robiłam sobie manicure, bo nie stać mnie było na comiesięczne wizyty u specjalistki. Później nie musiałam się tym martwić. Mój chłopak, a następnie narzeczony płacił za wszystkie moje zachcianki, w tym wizyty u kosmetyczek. Protestowałam, ale on nie chciał słuchać sprzeciwu, mówił, że piękna i zadbana kobieta to wizytówka mężczyzny. Po urodzeniu Igora to się zmieniło. Przestałam wychodzić z domu, więc widocznie nie musiałam już dobrze wyglądać. Karol nadal nie żałował mi pieniędzy, ale mój czas wolny został zredukowany do zera, a jemu przestało zależeć na zadbanej żonie.

Moja mama zaproponowała, żeby Igor został u niej na noc. Nie chciałam się na to zgodzić. Czułam, że byłam wyczerpana, ale musiałam mieć go blisko. Nie wyobrażałam sobie straty jeszcze jednego dziecka. Przyprowadziła go więc wieczorem.

– Zjadł obiad, a później kolację. Jest bardzo zmęczony, więc może od razu położę go do łóżka? – zaproponowała mama.

– Sama to zrobię. – Nie chciałam być niemiła, ale wiedziałam, że mama i tak już dużo pomogła, zajmując się moim synem przez pół dnia.

– Na pewno? – upewniła się przed wyjściem.

– Tak, poradzę sobie.

Ucieszyłam się, że Igor wrócił do domu, bo to oznaczało, że musiałam wziąć się w garść. Przygotowałam dla niego szybką kąpiel. Co prawda nie miałam na to siły, ale wiedziałam, że dzięki temu szybciej minie czas. Poza tym Igor spędził pół dnia w piaskownicy, co było widać po jego brudnych stopach. Musiałam się postarać, aby przynajmniej on położył się dziś spać zadbany. Cholernie bałam się o Gabrysia. Nawet jeśli go porwali i żyje, w jakich warunkach spędzi tę noc? Czy dadzą mu jeść i pić? Czy dużo płacze? Ma czym się przykryć? Tyle pytań, a na żadne nie znałam odpowiedzi. Miałam nadzieję, że ktokolwiek go zabrał, troszczył się o niego. O ile w ogóle teoria z porwaniem była prawdziwa.

– Mamo! Boli! – Igor gwałtownie odsunął się od strumienia, którym go polewałam.

– Przepraszam, kochanie – odpowiedziałam, gdy zorientowałam się, że woda jest za gorąca.

Wymieszałam ją z zimną i dokończyłam mycie Igora. Po osuszeniu jego drobnego ciałka ręcznikiem i założeniu mu piżamy, zaprowadziłam go do pokoju, który dzielił z Gabrysiem. Zapaliłam światło i przesunęłam leżące na podłodze zabawki. Panował tu straszny bałagan, który był jednak dowodem na to, że jeszcze tego dnia rano chłopcy się tu razem bawili.

– Idź do łóżka – poleciłam synowi, a on posłusznie się położył i przykrył niebieską kołderką w autka.

– Czy Gabryś wróci?

Nie byłam przygotowana na to pytanie. Poczułam, jak pod powiekami znowu gromadzą mi się łzy. Nie chciałam jednak płakać przy Igorze, aby nie okazywać słabości. Musiałam być dla niego silna, dlatego odpowiedziałam:

– Na pewno, kochanie.

– Nawet jak spodoba mu się u Pana Boga?

– Przecież Gabryś nie umarł, na pewno do nas wróci cały i zdrowy.

– A jeśli umarł, to też wróci?

– Przecież powiedziałam, że nie umarł.

Nie mogłam tego wiedzieć, ale podobno sto razy powtarzane kłamstwo staje się prawdą. Nie wiedziałam też, co innego mogłabym odpowiedzieć. Igor próbował sobie poukładać to wszystko w swojej małej główce. Rozumiałam, że zaginięcie brata go zszokowało. Nie wiedziałam, jak dużo usłyszał od ludzi kręcących się po naszym podwórku i ile sobie dopowiedział, ale nie mogłam pozwolić mu myśleć, że Gabryś umarł. Przecież sama nie chciałam w to wierzyć. Cały czas się łudziłam, że został porwany dla okupu. Z tyłu głowy miałam też myśl, że mógł go uprowadzić jakiś handlarz dziećmi. To byłoby straszne, bo być może już nigdy byśmy go nie odzyskali. Mieszkaliśmy w naprawdę małej wsi, gdzie wszyscy się znali. Wydawało mi się niemożliwe, aby w dzień, w środku tygodnia ktoś porwał małego chłopca z podwórka, ale słyszałam już o wielu podobnych przypadkach, więc chyba niczego nie powinniśmy wykluczać.

Igor

Obudził mnie hałas, dobiegający z dołu. Po cichu wstałem z łóżka i na paluszkach podszedłem do uchylonych drzwi. Rodzice zawsze zostawiali je otwarte, bo Gabryś bał się spać przy zamkniętych. Dzisiaj Gabrysia nie było, ale mama z przyzwyczajenia ich nie domknęła. Może pomyślała, że ja też się boję? Bzdury, bo ja się niczego nie bałem. Mógłbym spać przy zamkniętych drzwiach i zgaszonym świetle. Nie wierzyłem w żadne duchy ani potwory, w przeciwieństwie do Gabrysia. On łykał wszystko jak pelikan, tak mówił tata. Było mi zimno w stopy, ale chciałem usłyszeć, o co sprzeczali się rodzice. Szybko zorientowałem się, że ten hałas robili właśnie oni. Często się kłócili, ale tym razem dużo głośniej niż zazwyczaj. Wiedziałem, że nie można podsłuchiwać, jednak po raz kolejny ciekawość zwyciężyła i wyjrzałem na korytarz. Nasz pokój znajdował się zaraz przy schodach, więc mogłem zobaczyć nogi rodziców, którzy byli w salonie. Mama siedziała na kanapie, a tata chodził ciągle wokół niej. Usłyszałem jego głos:

– To wszystko twoja wina, do niczego się nie nadajesz! Nawet dzieci nie potrafisz przypilnować.

Mama na początku nic nie odpowiedziała, ale gdy tata zaczął znowu krzyczeć, powtarzając te same słowa, z jej ust wydostał się cichy głos:

– Pilnowałam ich, to była tylko chwila, kiedy nie patrzyłam.

Mama kłamała.

Była zajęta gadaniem z ciocią Magdą. Nawet nie zauważyła, że nas wcale nie było w piaskownicy. Nie było nas nawet w ogrodzie. A ona myślała, że ciągle tam się bawimy. Chyba tata miał rację, że się na nią złościł.

– Prawda jest taka, że Gabrysia nie ma, a to pod twoją opieką zaginął. Na twoim miejscu bym uważał, bo wszyscy wiedzą, że nie lubiłaś zajmować się dziećmi.

– J-ja… przecież wiesz, że to nie tak.

– Ciągle powtarzałaś, że chcesz się od nich uwolnić. Może właśnie to zrobiłaś?

– Co zrobiłam? – Po tych słowach mama wstała z kanapy.

– Może zrobiłaś coś Gabrysiowi, bo był zbyt wymagający!

– Żartujesz sobie? Nigdy nie skrzywdziłabym własnego dziecka! – zaczęła krzyczeć mama. – To ja z nimi siedzę dzień w dzień, od rana do wieczora. Chyba mam prawo czasem być zmęczona.

– Nie drzyj się, obudzisz Igora.

– Gówno mnie to obchodzi.

– Widzisz, właśnie o tym mówię.

– A ty niby taki święty jesteś? Znikasz na całe dnie z domu, a jak wracasz, to tylko krzyczysz na chłopców.

– Zarabiam, żebyście mogli siedzieć w wygodnym i ciepłym domu! Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć? Myślisz, że użeranie się z wiecznie niezadowolonymi klientami jest takie proste?

– Ale nie musisz odreagowywać swoich złości na nas.

– To chyba nie czas na kłótnie o takie głupoty. Nasz syn zaginął, nie ma go w domu w środku nocy, a ty się przypieprzasz, że pracuję.

Po tych słowach zrobiło się cicho. Mama znowu usiadła na kanapie, a tata cały czas chodził po salonie. Nie lubiłem, jak się kłócili. Tata nigdy nie uderzył mamy, a babcia powtarzała, że to najważniejsze. Mówiła, że wszyscy rodzice czasem się kłócą, ale dopóki nie latają talerze, nie ma co panikować. Nie miałem pojęcia, dlaczego talerze miałyby latać, ale u nas rzeczywiście nie latały. Co chyba znaczy, że byliśmy całkiem normalną rodziną. Ja z Gabrysiem też się często kłóciłem, ale my nie byliśmy rodzicami, to raczej się nie liczyliśmy. Rodzice to na przykład babcia z dziadkiem, ale nigdy nie słyszałem, żeby się kłócili. Może dlatego, że byli starzy albo dlatego, że dziadek nie miał siły. Rzadko go widywałem, czasem mama kazała nam do niego chodzić, ale to były nudne wizyty. Poza tym w jego pokoju strasznie śmierdziało. Dziadek w ogóle nie wstawał z łóżka. Mama mówiła, że to przez chorobę. Pewnie nawet się nie mył i stąd ten okropny zapach.

Ciszę w salonie przerwała mama:

– A może to ten twój klient?

– Co?

– Mówiłeś, że się odgrażał, że był niezadowolony i że go popamiętasz.

– Radomski? – zdziwił się tata. – Myślisz, że przez to, że był niezadowolony z naprawy, mógłby porwać naszego syna?

– Chciał odzyskać kasę, może znalazł na to sposób.

– No coś ty, nie zrobiłby czegoś takiego.

– To może komuś innemu zaszedłeś za skórę?

– Nie mamy nawet pewności, że to porwanie.

– No właśnie, przecież porywacze powinni już dawno zadzwonić.

Tata przeszedł do kuchni. Wydawało mi się, że wziął z lodówki piwo. Mówił w tym czasie coś do mamy, ale kuchnia była dalej niż salon i niewiele słyszałem. W końcu mama wstała z kanapy i poszła do taty. Z pojedynczych słów zrozumiałem, że rozmawiali o policji. Tata opowiadał mamie, co powiedzieli policjanci, którzy szukali dziś Gabrysia. Nie rozumiałem znaczenia wielu wyrazów, dlatego nie byłem pewny, o co dokładnie chodziło tacie. Wymieniał takie słowa jak „child alert”, „wizerunek” czy „za pośrednictwem mediów”. O czymkolwiek mówił, wierzył, że to pomoże odnaleźć Gabrysia. Zaczęło mi się nudzić, bo coraz mniej słyszałem i jeszcze mniej rozumiałem. Poza tym było mi bardzo zimno w stopy. Chciało mi się też spać, dlatego już miałem wracać do łóżka, gdy usłyszałem wyraźniejsze słowa rodziców.

Chyba się pogodzili, bo tata mówił do mamy:

– Na pewno go znajdziemy, musimy w to wierzyć.

Mama nic nie mówiła, tylko płakała.

– Chodź tutaj. – To znowu głos taty.

Wydawało mi się, że zaczęli się przytulać, bo po co miałby chcieć, żeby do niego przyszła. Po chwili zobaczyłem ich nogi, wychodzące z kuchni. Cofnąłem się w głąb pokoju, żeby mnie nie zauważyli. Usłyszałem, że kierowali się w stronę schodów. Szybko pobiegłem więc do łóżka, bo nie chciałem być przyłapany na podsłuchiwaniu. Tata zawsze się na nas złościł, jak próbowaliśmy z Gabrysiem usłyszeć, o czym rozmawiali. Teraz było mi łatwiej, bo nie było Gabrysia, a to on zawsze zaczynał kichać albo robił inny hałas i nas zdradzał. Naciągnąłem na siebie kołdrę i udawałem, że śpię, ale nikt nie zajrzał do naszego pokoju. Rodzice od razu poszli do siebie. Miałem nadzieję, że byli zmęczeni i nie będzie im się chciało uprawiać miłości. Nienawidziłem, kiedy to robili. Pomiędzy naszymi pokojami była ściana, ale widocznie bardzo cienka, skoro zwykle wszystko słyszałem.

To babcia powiedziała mi, że rodzice uprawiają miłość. Podobno wszyscy rodzice tak robią. Zapytałem ją, bo byłem ciekawy, czemu wydawali takie dziwne dźwięki prawie każdej nocy. Czasem nawet słyszałem je rano. Nie chciałem pytać mamy albo taty, bo bałem się, że się zdenerwują. Tata pewnie znowu by powiedział, że wtrącam się w nie swoje sprawy. Dlatego spróbowałem się czegoś dowiedzieć od babci. Wykorzystałem raz moment, że nie było przy mnie Gabrysia. Nie chciałem, żeby słyszał, bo to mogło być coś tylko dla dorosłych, a on był jeszcze taki mały. Ja to co innego, w końcu niedługo miałem iść do zerówki. Musiałem wiedzieć już niektóre rzeczy. Babcia powiedziała, że rodzice uprawiają miłość, bo bardzo się kochają. Nadal niewiele rozumiałem, tym bardziej, że Kacper, mój starszy kuzyn, mówił, że jego rodzice uprawiają seks. Jeszcze mniej rozumiałem, bo nie wiedziałem, czym jest seks. Miłość miała większy sens, bo skoro ludzie się kochają, to jest między nimi miłość. Wolałem więc słuchać babci. Cieszyłem się, że moi rodzice się kochali, ale nie lubiłem, jak uprawiali tę miłość. Mama wtedy krzyczała, a tata tak dziwnie sapał. Zatykałem uszy, ale ich głosy były coraz głośniejsze i przedostawały się przez moje palce. Rodzice kochali się w naprawdę dziwny sposób, a ja cieszyłem się, że nie musiałem uprawiać tej miłości z Gabrysiem.

Jowita

Przez większość czasu nie dogadywaliśmy się z Karolem, ale wieczorem stawał się cudowny. Tak jakby wszystkie troski dnia codziennego nagle odchodziły w niepamięć. Początkowo tego nie rozumiałam, ale w końcu doszłam do wniosku, że nie powinnam się go czepiać. Czasem tłumaczyłam jego okropne zachowanie stresem spowodowanym prowadzeniem firmy. Nie miałam pojęcia o większości problemów mojego męża, ponieważ nie wtajemniczał mnie w swój biznes. Kiedyś mówił, że nie chce mnie obarczać dodatkowymi kłopotami. Później wydawało mi się, że uważa mnie za głupią na to, abym zrozumiała cokolwiek ze spraw biznesowych. Karol zdążył skończyć studia, zanim poczęliśmy nasze pierwsze dziecko. Był w momencie rozkręcania firmy, gdy zaszłam w ciążę. Pojawienie się na świecie Igora w niczym mu nie przeszkodziło, w przeciwieństwie do mnie. Nigdy przed nikim się do tego nie przyznałam, nawet przed samą sobą trudno było mi to zrobić, ale jeśli miałam być szczera, to żałowałam pojawienia się na świecie chłopców. Czułam, że gdyby nie oni, mogłabym dużo osiągnąć. Bez dzieci na pewno inaczej wyglądałoby też moje małżeństwo.

Tym razem kłótnia z mężem skończyła się tak jak zawsze – w łóżku. Karol przytulił mnie i poprowadził do sypialni. Czułam, że powinnam sprawdzić, co z Igorem i czy na pewno śpi. Nie chciałam jednak psuć porozumienia między mną a mężem. Nie byłam pewna, czy dobrze postępowaliśmy. Nasz syn zaginął, a my najpierw się kłóciliśmy, a później kochaliśmy. Ale co lepszego mogliśmy zrobić? Karol powiedział, że razem z policją zadbali o wszystko. Podobno miał dużo znajomych wśród mundurowych i dlatego nie pilnowali wszystkich formalności. Maksymalnie skupili się na poszukiwaniach naszego synka, za co byłam im wdzięczna. W nocy mieliśmy być czujni, w razie gdyby odezwali się porywacze. Musieliśmy być przygotowani na wszystkie możliwości, dlatego przez cały dzień, a później wieczór nie rozstawałam się z telefonem. Ciągle miałam go przy sobie i sprawdzałam, czy na pewno jest naładowany. Na dźwięk każdej wiadomości czy połączenia serce zaczynało mi szybciej bić, ale to byli tylko przyjaciele i rodzina, którzy chcieli się dowiedzieć, jak się czujemy i czy niczego nam nie potrzeba.