Na przekór konwenansom - Louise Allen - ebook + książka

Na przekór konwenansom ebook

Louise Allen

4,0

Opis

Jane obserwuje z okien powozu uliczną bójkę. Zuchwała napaść na dżentelmena tak ją bulwersuje, że staje w jego obronie. Odsyła przyzwoitkę i proponuje  poturbowanemu nieznajomemu, by towarzyszył jej w podróży. Ivo jest zszokowany propozycją, ale skoro oboje zmierzają do Bath, a jemu zależy na czasie, to może  pomysł nie jest taki zły. Długie godziny w powozie spędzają na rozmowach, a im lepiej się poznają, tym częściej Ivo dochodzi do wniosku, że Jane to ekscentryczna panna. Jej zachowanie i pomysły na życie wielu uznałoby za skandaliczne. On też powinien być oburzony, ale urok Jane jest jak zakazany owoc, a takiej pokusie najtrudniej się oprzeć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
1
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asis1987

Dobrze spędzony czas

:)
00

Popularność




Louise Allen

Na przekór konwenansom

Tłumaczenie:

Bożena Kucharuk

Tytuł oryginału: The Earl’s Marriage Bargain

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2020

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2020 by Melanie Hilton

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-2769-996-1

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

1 września 1814 roku

Gdyby Jane była bohaterką powieści napisanej przez jej przyjaciółkę Melissę, ten powóz trząsłby się na drodze prowadzącej do Szkocji, a obok niej siedziałby tajemniczy, pewny siebie i z pewnością niebezpieczny mężczyzna.

W rzeczywistości jechała do Batheaston, by spędzić co najmniej pół roku u kuzynki Violet, a sąsiednie miejsce zajmowała Constance Billing, służąca matki. Constance od początku podróży miała nadąsaną minę i narzekała dosłownie na wszystko.

Jane cieszyła się, że nie została odesłana do domu w Dorset. Kuzynka Violet była osobą ekscentryczną, a poza tym – na co Jane miała wielką nadzieję – następnego ranka po ich przyjeździe Billing uda się w drogę powrotną do domu.

Spojrzała na plan podróży.

- Nie zmieniamy koni w Kensington, bo to blisko Londynu. Myślę, że pierwszy postój będzie w Hounslow.

- W takim razie, panno Jane, dlaczego stoimy?

- Bo, jak widać przez przednią szybę, wstrzymano ruch drogowy. O, tak. Wydarzył się jakiś wypadek.

Znajdowali się na ruchliwej drodze w pobliżu kościoła w Kensington. Doszło do zderzenia dwóch dużych wozów. Furmani wygrażali batami i miotali obelgi, co oczywiście nie mogło w niczym pomóc. Na szczęście znajdowali się na tyle daleko, że do uszu Jane nie docierały ich słowa. Zaciekawieni przechodnie i stangreci podchodzili, by udzielić rady, potęgując zamieszanie.

Jane opuściła boczną szybę i wyjrzała na zewnątrz. Gdzieś z oddali rozległ się dźwięk trąbki.

- To pewnie dyliżans pocztowy.

Opadła na siedzenie, przygotowując się na czekanie. Podróżni narzekali na czterokołowe zamknięte powozy takie jak ten, którym podróżowała, i kołysanie podczas jazdy, mogli jednak podziwiać widoki przez szerokie przednie okno. Billing nie pochwalała tego przejawu ciekawości i siedziała z odwróconą głową. Jej zdaniem młode damy nie powinny rozglądać się dokoła.

- Proszę zasunąć szybę, panno Jane – fuknęła Billing. – Po drugiej stronie drogi znajduje się jakaś okropna pijalnia piwa.

Jane musiała zgodzić się ze służącą. Oberża wyglądała obskurnie i w niczym nie przypominała dobrze utrzymanych, przytulnych gospód w wioskach w pobliżu jej domu.

Oczami wyobraźni ujrzała ten budynek z pozamiatanym chodnikiem przed wejściem, umytymi oknami, z doniczkami pelargonii na parapetach. Nagle drzwi lokalu otworzyły się i z wnętrza wypadli trzej mężczyźni, roztrącając przechodniów. Za nimi podążali dwaj inni, z pałkami w dłoniach.

Billing pisnęła.

- Zamordują nas!

- Nie, ale ten mężczyzna zginie, jeśli nikt mu nie pomoże.

Bójka toczyła się czterech na jednego. Najpotężniejszy z towarzystwa, dzierżący pałkę, uniósł ciemnowłosego mężczyznę z ziemi i przytrzymał, zaś pozostali zaczęli okładać go pięściami po głowie i całym ciele.

- Dlaczego nikt tego nie przerwie? To nie jest bójka, tylko atak. Ktoś powinien zawołać policję.

Wysoki mężczyzna jakimś cudem wyzwolił się z uścisku i wymierzył cios, po którym jeden z napastników opadł na ziemię.

- Brawo, sir! Jeszcze raz!

Ignorując fakt, że Billing ciągnie ją za ramię, Jane otworzyła okno w drzwiczkach powozu. Mężczyzna, który wymierzył wspaniały cios, stał przytrzymywany przez dwóch atakujących i potrząsał głową, pragnąc dojść do siebie. W tej chwili nie stanowił żadnego zagrożenia dla uśmiechającego się czwartego przeciwnika.

Ku zdumieniu Jane napastnik sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjął złożoną kartkę papieru i wsunął ją za pazuchę wysokiego mężczyzny.

- Z najlepszymi życzeniami – rzekł, mocno ścisnął pałkę i wykonał zamach.

Pierwsze uderzenie odrzuciło wysokiego mężczyznę od trzymających go mężczyzn; upadł na chodnik i na bok pojazdu. Billing pisnęła przeraźliwie, gdy powóz mocno się zakołysał.

Jane otworzyła drzwi, chwyciła ramię mężczyzny i pociągnęła za kołnierz jego surduta.

- Wsiadaj!

Nie miała pojęcia, czy ją usłyszał, czy też impet uderzenia sprawił, że znalazł się w środku. Widząc bezzębny uśmiech mężczyzny z pałką, nie była w stanie trzeźwo myśleć. Gdy napadnięty skulił się u jej stóp, a powóz odzyskał równowagę, mocno uderzyła atakującego parasolką w twarz.

Trzymając w jednej dłoni parasolkę, drugą ręką gorączkowo przeszukiwała torebkę, w której znajdował się pistolet jej mamy owinięty w chusteczkę. Przygotowana na najgorsze, niespodziewanie usłyszała dźwięk trąbki dyliżansu pocztowego, torującego sobie drogę wśród tłumu gapiów. Ich woźnica dostrzegł w tym szansę, zaciął konie i powóz z wciąż otwartymi drzwiczkami ruszył w ślad za okazałym pojazdem. Gdy mijali kościół, ich powóz lekko się przechylił, trzasnęły drzwi i zaczęli coraz szybciej oddalać się od pubu i jego nieokrzesanych bywalców.

Jane poczuła mdłości, przełknęła z trudem i odłożyła parasolkę.

- Panno Jane, proszę poprosić woźnicę, żeby się zatrzymał, ten typ krwawi i brudzi nasze spódnice – powiedziała Billing, usiłując otworzyć okienko.

- Przestań – ofuknęła ją ostro Jane. – Chcesz, żeby te zbiry nas dopadły? Pomóż mi go obrócić. Och, bądź rozsądna, Billing. Nigdy dotąd nie widziałaś krwi? No to oprzyj nogi o siedzenie, przynajmniej będzie miał trochę miejsca na podłodze.

Billing przesunęła się w róg powozu, kopiąc przy tym mężczyznę leżącego twarzą w dół u ich stóp. Rozległ się jęk.

Jane pochyliła się i dotknęła ramienia mężczyzny.

- Może się pan odwrócić?

Stęknął i zaczął unosić się na łokciach, lecz po chwili zaklął pod nosem, gdy powóz podskoczył na wybojach.

- Nie.

- Dobrze, w takim razie niech pan tam zostanie. Niedługo dojedziemy do rogatek.

Gdy powóz zwolnił i się zatrzymał, Jane krzyknęła:.

- Pomóż mi, Billing. Billing!

Jakimś cudem udało im się posadzić nieznajomego na siedzeniu między nimi. Widziały teraz silnie krwawiącą ranę od noża na ramieniu, jedno z wielu obrażeń. Lewe ramię nieznajomego zwisało bezwładnie.

Jane wsunęła chusteczkę i szal pod ubranie mężczyzny i ucisnęła ranę, nie zważając na jego przekleństwa.

- Proszę to trzymać. – Po chwili spełnił prośbę, chociaż miał zamknięte oczy, a głowa opadała mu na bok.

Zapewne nie był świadomy, że przeklina w obecności dwóch kobiet. Większy problem stwarzała teraz Billing kuląca się w kącie i besztająca Jane za sprowadzenie na nich niebezpieczeństwa oraz za zachowanie nieprzystojące damie.

- Wolę nie myśleć, co powie na to twoja matka. Szanująca się dama ani przez chwilę nie rozważałaby takiej możliwości…

Jane przestała jej słuchać. Woźnica, uiściwszy opłatę drogową, zorientował się, że mają dodatkowego pasażera. Podał lejce strażnikowi i podszedł do drzwi od strony Jane.

- Co się tu dzieje, panienko? Powóz został wynajęty na kurs dla dwóch osób.

- Wiem. Chciałabym, żeby zatrzymał się pan przy najbliższej porządnej gospodzie, która obsługuje dyliżanse. Obiecuję, że potem znów będzie miał pan dwóch pasażerów.

Spojrzał na nią ponurym wzrokiem.

- Jeśli tapicerka jest pobrudzona krwią, będą panie musiały uiścić dodatkową opłatę. – Wsiadł jednak z powrotem na konia, zmusił zwierzęta do galopu, a gdy Billing kończyła swą tyradę, zatrzymali się przy zajeździe Pod Dzwonem i Kotwicą.

- Billing, proszę, wejdź do środka i przynieś miskę wody – poleciła Jane.

- Oczywiście, że tam pójdę, ale głównie po to, żeby zmyć krew ze spódnicy, panno Jane! Przyślę też kilku mężczyzn, żeby wynieśli tego włóczęgę z naszego powozu – dodała, kierując się w stronę zajazdu. – Powinnam zawołać policję, twoja matka z pewnością tego by ode mnie oczekiwała.

- Szybko, odwiąż jej bagaż – zwróciła się Jane do woźnicy. – Ten duży kosz z wikliny i niewielką brązową walizkę.

Sięgnęła po torebkę i właśnie wyjmowała dwa banknoty, gdy powróciła Billing, oczywiście bez wody, za to w towarzystwie dwóch barmanów.

- Co się tu dzieje, panno Jane? Przecież to są moje bagaże.

- Billing, wracasz do domu. To jest twój bagaż, a tu masz pieniądze na drogę. To porządny zajazd i jestem pewna, że będziesz mogła nająć jedną ze służących na podróż. – Wcisnęła pieniądze w dłonie bełkocącej coś Billing i zamknęła drzwiczki. – Jedziemy!

Woźnica usłuchał polecenia, nie zważając na rozpaczliwe krzyki Billing i po chwili znów znaleźli się na drodze. Jane opadła na oparcie siedzenia. Po zastanowieniu doszła do wniosku, że milczący, poturbowany mężczyzna będzie milszym towarzyszem podróży niż Billing z jej kwaśną miną i zrzędliwym głosem. Uważnie przyjrzała się nieznajomemu. Nawet bez sińców, brudu i krwi trudno byłoby go uznać za przystojnego. Była jednak teraz za niego odpowiedzialna, a nie miała żadnego doświadczenia w opiece nad rannymi. Nie wiedziała też, kim jest ten nieszczęśnik. Gatunek tkaniny płaszcza pasował do człowieka z wyższych sfer. Zresztą przyszłaby na ratunek każdemu.

Melissa z pewnością będzie zazdrosna. Często opisywała podobne przygody i marzyła, by przeżyć choć jedną z nich. Cóż, będzie musiała zadowolić się listami. Jane za pomocą rysunków potrafiła przedstawiać rzeczywistość równie frapująco, jak przyjaciółka w swoich opowiadaniach. Upewniwszy się, że ranny wciąż jest nieprzytomny, a krwawienie ustało, Jane wyjęła szkicownik i ołówek.

Gdzie ja jestem?

Ivo miał ochotę otworzyć oczy, lecz porzucił ten zamiar. Wszystko go bolało, ale przynajmniej nikt go teraz nie bił. Domyślał się, że leży w poruszającym się powozie, czuł zapach skóry i woń kwiatowych perfum.

Zapewne został uratowany przez damę jadącą tym pojazdem. Poczuł zakłopotanie, lecz zaraz potem uzmysłowił sobie, że jego obecna sytuacja jest o wiele lepsza niż posczas ataku brutali, których nasłała na niego Daphne. Niezwykła przemiana kobiety, która zapewniała go niegdyś o swym uczuciu, zadziwiła go, lecz nie miał teraz siły, by się nad tym zastanawiać. To, co poczuje, gdy nadejdzie czas na rozważania, nie powinno go teraz obchodzić. Liczyło się tylko to, że nie będzie w stanie dotrzymać obietnicy danej umierającemu przyjacielowi, a jej bratu.

Słyszał stukot końskich kopyt, okrzyki woźnicy, skrzypienie powozu i turkot kół. Spomiędzy tych dźwięków dochodziło go jakby skrobanie, delikatne jak szept.

Powóz zwolnił, skręcił i zatrzymał się. Z zewnątrz dobiegły jakieś głosy. Ivo uniósł powieki i ujrzał przed sobą parę okolonych długimi rzęsami orzechowych oczu.

- Och, dobrze, że się pan obudził. Zastanawiałam się, jak wyniesiemy pana z powozu, jeśli będzie pan nieprzytomny. Jest pan dość duży – dodała z przekąsem właścicielka pięknych oczu. - I zakrwawiony. I brudny.

Zamrugał. Cofnęła się, co pozwoliło mu się jej przyjrzeć mimo pulsującego bólu głowy. Miała brązowe włosy, piegi i twarzyczkę w kształcie serca. Nie była pięknością, a w każdym razie nie mogła się równać z oszałamiającą blondwłosą Daphne, jednak było w niej coś pociągającego. Delikatny kwiatowy zapach mile połaskotał go w nozdrza.

- Jak pan myśli, da pan radę wysiąść i dojść do zajazdu? Poprosiłam stajennego, żeby panu pomógł. – Uśmiechnęła się do niego i przekrzywiła głowę.

Miał wrażenie, że młoda osóbka przygląda mu się tak uważnie, by móc potem dokładnie opisać go policjantom. Być może doznał wstrząśnienia mózgu i tylko to sobie wyobrażał. Damy nie wpatrują się w mężczyzn ani nie wciągają ich do powozów w trakcie bójki.

- Mamy pana wyciągnąć? – Pochyliła się nad nim, otworzyła drugie drzwiczki, a do środka zajrzał jakiś mężczyzna. – Proszę uważać na jego lewe ramię – powiedziała. – Został wywleczony z powozu, a kiedy usiłował złapać równowagę, upadł.

- O, Boże. Mam nadzieję, że nie zacznie znów krwawić – powiedziała żywym tonem jego wybawicielka, podczas gdy stajenny pomagał mu wstać. – Gdzie ja podziałam kapelusz i torebkę?

Ivo niepewnym krokiem szedł przez podwórze gospody, podtrzymywany przez dobrze zbudowanego młodzieńca przesiąkniętego zapachem stajni.

- Gdzie… ?

- Pod Jucznym Koniem w Turnham Green. Chce się pan o mnie oprzeć? Nie? To w takim razie tędy.

- Kim…?

- Nazywam się Jane Newnham. Och, panie gospodarzu. Chciałabym prosić o prywatny salon, gorącą wodę, brandy i o wezwanie najlepszego doktora w okolicy. Mój brat został napadnięty przez rozbójników – dodała, dźgając przy tym Iva pod żebra. – Bardzo dziękuję.

- Dlaczego… ?

- Bo został pan dźgnięty nożem, a przynajmniej tak mi się wydaje, a poza tym na pewno ma pan inne obrażenia, a moja wiedza na temat anatomii jest czysto teoretyczna. Więc chociaż wydaje mi się, że pana życie nie jest zagrożone, lepiej będzie się upewnić. No, doszliśmy. Chce pan usiąść na ławie czy położyć się na sofie? Nie sprawia wrażenia zbyt wygodnej, a poza tym może pan krwawić.

- Usiądę.

To cud, pomyślał. Udało mi się wymówić słowo i nie przerwała mi w połowie.

Stajenny pomógł mu opaść na ławę.

Ivo zaczekał, aż młodzieniec wyjdzie z pokoju.

- Wygląda na to, że jestem pani dłużnikiem, panno… Czy dobrze mówię? Panno? Tak? Newnham. Muszę jednak przyznać, że wciąż jestem oszołomiony. Przypominam sobie, jak zostałem wciągnięty do pani powozu i że były w nim dwie kobiety. A teraz nie ma pani towarzystwa.

- To była Billing. Wysadziłam ją przy zajeździe i dałam jej pieniądze na podróż powrotną do domu. To służąca mojej matki. Doprowadzała mnie do szaleństwa, jeszcze zanim pan do nas dołączył, a jechaliśmy z Mayfair. Wiecznie niezadowoleni ludzie bardzo mnie męczą, a pana? Mam wrażenie, że pocierają mi duszę pilnikiem.

Sądząc po sposobie wysławiania się i ubraniu, była damą. W takim razie nie powinna jednak podróżować samotnie. Nie usprawiedliwiała tego nawet ekscentryczne usposobienie. Nie powinna też przebywać w gospodzie z nieznajomym mężczyzną. Powiedział to na głos, bardzo stanowczym tonem.

- Nonsens. Jak mogłabym opuścić pana w potrzebie? Poza tym jest pan dżentelmenem, bo inaczej nie zawracałby pan sobie głowy podobnymi rozważaniami. Powiedziałam właścicielowi zajazdu, że jestem pańską siostrą, no i nie znam nikogo w Turnham Green, więc absolutnie nie ma powodów do niepokoju.

Ivo przypomniał sobie, że zaledwie przez kilkoma tygodniami był oficerem w armii Jego Królewskiej Mości i wielokrotnie odniósł rany poważniejsze niż teraz. Nic nie wskazywało, by doznał wstrząśnienia mózgu i z pewnością umiałby przybrać odpowiednio stanowczy ton, by odstraszyć tę zuchwałą damę. Gdyby jednak to zrobił, zostałaby sama. Do diabła!

- Mam wrażenie, że przyjechał doktor – powiedziała panna Newnham. – Zachowuje się pan bardzo dzielnie, zważywszy pana stan, ale jestem pewna, że dzięki lekarzowi poczuje się pan lepiej.

Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do pokoju wszedł rudowłosy piegowaty mężczyzna zbliżający się do trzydziestki. Uśmiechnął się.

- To pan został napadnięty? Cieszę się, że jest pan przytomny, sir. Nazywam się Jamieson. – Najwyraźniej spodziewał się jakiejś reakcji, bo szybko dodał: - Wiem, że wyglądam młodo, ale zapewniam, że ukończyłem medycynę na uniwersytecie w Edynburgu. A teraz, sir, zdejmijmy pańskie ubranie. Będziemy musieli zrobić to bardzo ostrożnie. – Podszedł do Iva.

- Doktorze Jamieson, w pokoju jest dama.

- To dobrze – powiedział lekarz.

- Mój brat jest bardzo nieśmiały. Jestem pewna, że wspólnymi siłami zdejmiemy mu surdut, koszulę szybciej i zadamy mu mniej bólu, niż gdyby robił to pan sam.

- Oczywiście. Zresztą nie zdejmujemy dolnych części garderoby… Ha-ha! Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Ma zamiar zdjąć mi spodnie w obecności tej kobiety? Po moim trupie! – pomyślał ponuro Ivo.

Miał jednak wrażenie, że całe stado diabłów z widłami dźga jego ramię, a żebra bolały tak, jakby skopał je koń, a nie czwórka debili. Wiedział z doświadczenia, że wszystko przebiegnie sprawniej, jeśli się rozluźni. Skinął głową.

- Proszę robić, co pan uważa za stosowne, doktorze.

Panna Newnham okazała się delikatną, zręczną pomocnicą. Po drobnych kłopotach ze zdjęciem surduta, nie mieli już żadnego problemu z kamizelką i fularem. Prowizoryczny opatrunek nałożony na ramię przez pannę Newnham odpadł. Zdążył zauważyć, że użyła jakiejś chustki ozdobionej koronką. Będzie musiał ją odkupić.

Panna Newnham wydawała się nie mieć żadnych zahamowań, wyciągała teraz jego koszulę z tyłu spodni. Doktor, na szczęście, zajął się przodem. Zdjął ją potem przez głowę i cofnął się o krok.

- Widzę, że mam przed sobą żołnierza – powiedział po dłuższych oględzinach. – Będzie miał pan teraz identyczne ramiona, sir. Co się stało w to ramię? – Opuszkami palców dotknął starej blizny nad prawym obojczykiem Iva.

- Odprysk metalu z lawety trafionej pociskiem – odparł szorstkim tonem i spojrzał na lewe ramię, z którego krew ściekła strużką na tors. Niemal czuł spojrzenie panny Newnham na swoich plecach. Jego mięśnie napięły się boleśnie od próby pozostania w bezruchu.

- Czy mogłaby pani posłać po ciepłą wodę? – zapytał Jamieson.

Po tych słowach młoda dama na szczęście opuściła pokój, a kilka minut później służąca przyniosła wodę. Ivo zamknął oczy, starając się popaść w stan odrętwienia i poddał się lekarskiemu badaniu.

- Nie ma żadnych złamań – odezwał się w końcu Jamieson. – Oczyściłem ranę na ramieniu. Nie jest głęboka, nic groźnego, założyłem dwa szwy. Ma pan silnie posiniaczone żebra, ale nie wierzę w dobroczynny wpływ krępowania ich bandażem, więc nie założyłem opatrunku. Pańskie plecy niedługo przybiorą czarno-sine barwy, ale nie widzę śladów silnych uderzeń w okolicy nerek. A tam niżej wszystko w porządku?

Ivo robił, co tylko w jego mocy, by chronić to „tam niżej”. Mógł mieć sińce tylko na udach i goleniach.

- W jak najlepszym porządku – odparł. Zaczynał mocniej odczuwać skutki pobicia, czuł, jak drżą długo pozostające w napięciu mięśnie i nerwy.

- Tu jest czysta koszula. Pomogę panu ją włożyć.

Zacisnął zęby, a doktor szybko wciągnął mu koszulę przez głowę i nawet nie próbował wsunąć jej w spodnie. Gdzieś niedaleko rozlegało się to dziwne ciche skrobanie, które słyszał już w powozie. Chyba dzwoniło mu w uszach.

- Powinien pan teraz położyć się do łóżka – rzekł Jamieson.

- Mój portfel. Powinien być w wewnętrznej kieszeni surduta.

Doktor uniósł surdut i przeszukał kieszenie.

- Niestety, niczego tam nie ma. Pewnie zabrali go panu napastnicy.

- Wynajęłam dla nas pokoje – powiedziała stojąca z tyłu panna Newnham. Skrobanie ustało. – Nie trap się, braciszku, nie ruszyli mojej torebki, więc nie musimy się martwić o pieniądze.

Uno, dos, tres… Ivo zacisnął powieki i policzył w myślach po hiszpańsku do dziesięciu.

- Przez cały czas byłaś w pokoju?

- Oczywiście. Ile jesteśmy panu winni, doktorze?

Jamieson podał jakąś sumę, rozległ się brzęk monet, a potem odgłos rozdzieranego papieru.

- Może panu się spodoba – powiedziała.

- O! To jest… wspaniałe! Dziękuję. Ma pani wielki talent. Wszystkiego najlepszego, sir. Proszę odpocząć i spędzić dzień-dwa w łóżku, jeśli wystąpi gorączka. Ma pan na ciele tyle blizn, że z pewnością wie, jak należy obchodzić się z ranami.

Gdy za Jamiesonem zamknęły się drzwi, panna Newnham podeszła do Iva.

- Pański pokój znajduje się na piętrze po prawej stronie. Czy mam przywołać stajennego, żeby panu pomógł?

- Co pani tu robiła? – burknął. – I co dała pani doktorowi oprócz pieniędzy? Wejdę na piętro bez pomocy. – Przynajmniej taką miał nadzieję. – Nie chciałbym upaść przez tego łamagę stajennego.

Panna Newnham oddaliła się na chwilę i wróciła ze szkicownikiem w dłoni. Rysunek przedstawiał pokój, nagie plecy Iva i pochylającego się nad nim Jamiesona. Scenka została ujęta z zachowaniem wszelkich proporcji i tchnęła autentyzmem.

- Szybko naszkicowałam jego portret i dałam mu go.

- W takim razie słyszałem skrobanie pani ołówka? Rysowała pani także w powozie? – spytał zszokowany.

W odpowiedzi przewróciła kartkę. Ujrzał siebie skulonego w powozie, z zamkniętymi oczami, potarganymi włosami, w pobrudzonym, podartym ubraniu. Inny rysunek przedstawiał wyraźnie niezadowoloną kobietę z zaciśniętymi ustami.

- To jest Billing. Teraz chyba już pan rozumie, dlaczego odesłałam ją do domu. Myślałam, że zaraz padnę przy niej trupem, więc nie wiadomo, jaki wpływ mogłaby mieć na pana.

ROZDZIAŁ DRUGI

Mężczyzna, którego wybawiła z opresji, spojrzał na portret, a potem na nią.

- Była pani przyzwoitką – powiedział silnym głosem niepasującym do żałosnego wyglądu.

- Była moim dozorcą więziennym. Nie sprawia pan wrażenia kogoś, kto gorszy się na wieść o samotnie podróżującej zaradnej kobiecie.

- Nie jest pani sama – poprawił. – A ja wyglądam jak opryszek. - Powoli wstał i lekko się zachwiał.

- Sądząc po pańskim akcencie i ubraniu, nie mówiąc już o dbałości o zachowanie form, jest pan szlachetnie urodzony – odparła.

Z niewiadomego powodu czuła się bezpiecznie w jego obecności. Dotknęła jego ramienia. Mimo że był w koszuli pożyczonej od barmana, miał lodowatą rękę, a twarde mięśnie lekko drżały pod jej dłonią. Uzmysłowiła sobie, że jest wyczerpany, odczuwa ból, a wcześniej stracił sporo krwi.

- Powinien pan położyć się do łóżka i odpocząć.

Przez chwilę się zastanawiał, po czym skinął głową. Na szczęście miała do czynienia z człowiekiem rozsądnym, a nie głupcem udającym w obecności kobiety bohatera. Uniosła jego porozrzucane ubrania i otworzyła drzwi.

- To tylko jedno piętro. Drzwi są otwarte. Jeśli zostawi pan swoje ubrania przed wejściem, oddam je do prania i pocerowania.

Ponownie skinął głową i wyszedł. Nie próbowała mu pomóc, by nie urazić jego dumy, jednak przyglądała mu się, stojąc u podnóża schodów.

- Jak ma pan na imię?

- Ivo – odpowiedział, pokonując kolejny stopień. Nie obejrzał się za siebie. – Major lord Merton. – Wykonał dwa chwiejne kroki, po czym się zatrzymał i mocniej ścisnął poręcz dużą, pokrytą bliznami dłonią. – Och, ciągle zapominam, lord Kendall.

- Przecież lord Kendall zmarł kilka miesięcy temu – powiedziała, zanim zdołała ugryźć się w język. – Przepraszam… Był pańskim ojcem?

- Tak. – Kontynuował wspinaczkę.

Jane otworzyła usta, lecz zaraz je zamknęła. Lord z pewnością nie zamierzał poruszać kwestii swych tytułów na schodach ani zaspokajać jej ciekawości. W każdym razie wnuk markiza, dziedzic fortuny, dziwnym zrządzeniem losu trafił do tego zajazdu.

Zaczekała, aż zamknęły się za nim drzwi, po czym wstąpiła na schody i usiadła na trzecim stopniu, licząc od góry, w obawie, że zaraz usłyszy, jak ten mający ponad metr osiemdziesiąt wzrostu mężczyzna pada na podłogę. Czekała też, aż uchyli drzwi i rzuci brudne ubrania na korytarz.

Słyszała odgłos kroków, lecz nie było żadnego głuchego uderzenia. Drzwi na chwilę się otwarły i na podłodze pojawiła się para butów oraz stos ubrań. Potem drzwi zostały starannie zamknięte. Jane zebrała ubrania i zniosła na dół. Przetrząsnęła każdą część garderoby, sprawdziła kieszenie, lecz znalazła jedynie bawełnianą chustkę i zmięty rachunek z zajazdu wystawiony przed tygodniem. Odłożyła je na bok. Gdy składała surdut, coś zaszeleściło. W wewnętrznej kieszeni znajdowała się złożona, pomięta kartka papieru ze śladami brudnych palców. Nie było pieczęci. Wygładziła papier i wsunęła go wraz z rachunkiem z zajazdu do szkicownika, w którym trzymała notatki i luźne kartki. Pomyślała, że potem wsunie znalezione przedmioty do czystego ubrania.

Znalazła pokojówkę i zleciła pranie, naprawę i prasowanie ubrań, glansowanie butów, po czym zamówiła herbatę do prywatnego saloniku.

Nie będę się przejmować lordem Kendallem, myślała, popijając herbatę. Zresztą, co dziwne, wcale tego od niej nie oczekiwał. Ilekroć jej ojciec i bracia byli chorzy, czynili wokół siebie wiele zamieszania i co chwila ją przywoływali. Nawet lekkie przeziębienie skutkowało pojawianiem się mnóstwa leków, inhalacji, rozpalaniem ognia w sypialni, a na jej barkach spoczywały tysiące dodatkowych czynności.

Teraz zadbała jedynie o to, by w łóżku położono gorącą cegłę, zapewniono dzbanek z wodą i sproszkowaną korę wierzby na złagodzenie bólu, no i oddała ubrania jego lordowskiej mości do prania.

Jeśli był gotów i zdrów na tyle, by towarzyszyć jej w drodze do Batheaston w zamian za ocalenie, chętnie na to przystanie, jako że był zdecydowanie ciekawszym rozmówcą niż Billing, a poza tym odstraszy niechcianych zalotników.

Nie mogła jednak wykluczyć, że lord Kendall okaże się uciążliwy. Zamyśliła się, mieszając cukier w herbacie. Nie powinna polegać jedynie na przeczuciach. Z drugiej strony nic nie wskazywało, by był łajdakiem, a ona, choć dobrze się prezentowała, nie była pięknością zachęcającą mężczyzn do flirtu.

Melissa będzie zachwycona, gdy dowie się o tym przypadkowym spotkaniu, chociaż lord Kendall był niewystarczająco przystojny jak na mężczyznę z marzeń. Miał odpowiedni wzrost i zgrabną sylwetkę, gęste ciemne włosy i białe zęby. Trudno jednak byłoby nazwać go urodziwym. Był na to… zbyt męski. Miał zbyt gęste brwi, surowo wykrojone wargi, mocno zarysowaną szczękę zdradzającą uparty charakter, a jego nos nie był idealnie prosty. Bohaterowie powieści Melissy byli nienagannie eleganccy, mieli jasne włosy i figurę greckich posągów.

Jane uniosła szkicownik i przejrzała swoje rysunki. Miał pięknie wyrzeźbione mięśnie i z wielką ochotą by je narysowała. Byłoby to doskonałe ćwiczenie.

Jestem artystką, pomyślała, i nie mogę się ograniczać wymogami etykiety. Muszę być przygotowana na cierpienie dla dobra sztuki, wmawiała sobie. O ile rysowanie lorda Kendalla nagim jak go Pan Bóg stworzy można uznać za cierpienie… Zresztą nie starczy mi odwagi, by poprosić go o pozowanie bez ubrania.

Kiedy zegar wybił szóstą, Jane postanowiła zamówić kolację. Posłała jednego z kelnerów, by sprawdził, czy lord Kendall się obudził i czy ma ochotę coś zjeść. W salonie nie było dzwonka, więc otworzyła drzwi.

- Och!

- Przepraszam, panno Newnham. – Cofnął się o krok. – Miałem zamiar zapukać.

- Ma pan swoje ubranie – powiedziała.

- Jak pani widzi. – Wymagający kamerdyner zapewne zdrętwiałby ze zgrozy na widok swego pana, jednak, zważywszy okoliczności, trzeba było przyznać, że personel gospody spisał się doskonale i postarał się nawet nadać pewną sztywność fularowi.

- Zechce pan wejść i usiąść? Miałam zamiar zamówić kolację. Jest jeszcze wcześnie, ale zgłodniałam.

- Dziękuję. – Wszedł do saloniku, a po chwili zjawiła się służąca. Wyraźnie zakłopotana, wycierała dłonie w fartuch.

- Pani powiedziała, że nie ma tu dzwonka, przepraszam, ale w zeszłym tygodniu podpity dżentelmen upadając, chwycił go i wyrwał z sufitu. Czy państwo chcieliby zjeść kolację? Londyński powóz przyjedzie za około dziesięć minut, a pocztowy pół godziny później i wtedy w kuchni będzie wielkie zamieszanie.

- Tak, chcielibyśmy coś zamówić. Ma… masz na coś apetyt, drogi Ivo?

Spojrzał na nią wymownie.

- Tak, droga Jane.

- Mamy dziczyznę zapiekaną w cieście albo pieczonego kurczaka i plastry cielęciny w sosie śmietanowym. Jest też zupa ogonowa oraz szarlotka ze śmietaną

- Poproszę wszystko – rzekł jego lordowska mość. – I proszę przysłać zarządzającego piwnicą.

- Będziesz pił wino albo wódkę po tym, jak zostałeś uderzony w głowę? – zapytała Jane. – Nie będę cię od tego odwodzić – dodała pośpiesznie, gdy posłał jej wyniosłe spojrzenie. – Po prostu nie chciałabym, żebyś dostał gorączki, bo to zatrzyma nas tu na dłużej.

- Nas? Nie wiedziałem, że istniejemy jako „my”. – Lord Kendall wysunął krzesło i usiadł naprzeciw Jane, opierając dłonie o stół jak ktoś, kto lada chwila jest gotów uciec.

Jane wpatrzyła się w otarcia na kłykciach jego dłoni, starannie przycięte paznokcie, ścięgna i żyły, prosty złoty sygnet, po czym szybko odwróciła wzrok. To nie był dobry czas na zastanawianie się nad wykonaniem serii szkiców dłoni.

- Nie ma pan pieniędzy, a ja mam. Gdybym pana nie uratowała, nie wiadomo, co by się stało. Na skutek tych wydarzeń nie mam służącej. Mógłby pan odwieźć mnie do Batheaston.

- Nie powinna pani podróżować z mężczyzną, z którym nie jest pani spokrewniona. To pachnie skandalem. Gdybym miał pewność, że dam radę jechać na oklep, zaproponowałbym pani eskortę. Mogłaby pani wynająć powóz i opłacić dziewczynę z gospody do towarzystwa. Jednakże czekanie tutaj, aż będę w stanie dosiąść konia, wydaje się jeszcze bardziej gorszące.

- Szczerze mówi pan o braku sił – powiedziała, nie kryjąc zdziwienia. – Większość mężczyzn wolałaby udawać, że wszystkiemu podoła.

- Wiem, że w tej chwili nie dam rady pokonać ewentualnych napastników. Nie chcę budować poczucia własnej wartości pani kosztem. – Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. – Zna pani wielu dżentelmenów?

- Ojca, braci, lokalnych arystokratów i ich synów. Och, i biskupa Elmham, emerytowanego, oraz jego sekretarza, no i księcia Aylshama. Byłam druhną na jego niedawnym ślubie.

- Porusza się pani w szacownych kręgach, panno Newnham.

- Uważa pan, że książę jest chodzącym ideałem? Mogę pana zapewnić, że małżeństwo z moją serdeczną przyjaciółką Verity, córką biskupa, bardzo go zmieniło.

- Jakoś nie jestem zaskoczony.

Jane poczuła, że się rumieni.

- Czy mogę zaproponować, żebyśmy się nie kłócili, lordzie Kendall? W przeciwnym razie mogę zniknąć wraz z moimi pieniędzmi.

- Miałem na myśli jedynie to, że Aylsham potrzebował kogoś, kto go zachęci do korzystania z życia.

Hm, pomyślała Jane. Pięknie wybrnął z sytuacji.

- No właśnie – powiedziała wesołym tonem. – W niczym nie przypomina pan lorda z moich wyobrażeń.

- Nie? Może dlatego, że minione dziewięć lat spędziłem w wojsku. Mam jedynie trzymiesięczną praktykę w byciu lordem, a tylko dwa tygodnie spędziłem w kraju.

- Dziewięć? Boże! To ile ma pan lat?

- Dwadzieścia siedem. Wstąpiłem do wojska z najniższym stopniem oficerskim.

Wyglądał poważniej, może sprawiły to obrażenia i bagaż doświadczeń.

- Ja mam dwadzieścia dwa – wyznała.

- Więc jest pani tuż po sezonie?

- Nie miałam sezonu w Londynie. Papa uznał, że wiejskie towarzystwo w zupełności mi wystarczy, chociaż mama uważała inaczej.

I mam starszego brata, który wiecznie potrzebuje pieniędzy, chciała dodać, lecz w porę się powstrzymała.

- I wystarczyło? Ma pani narzeczonego w Londynie albo starających się o rękę?

- Gdyby istnieli, mieszkaliby raczej w Dorset. W Londynie spędziliśmy tylko miesiąc w odwiedzinach u cioci Hermione, która miała kłopoty ze zdrowiem. To nie znaczy, że chciałabym mieć adoratora, nie mówiąc już o oficjalnym narzeczonym.

Lord Kendall przestał wodzić palcem po pęknięciu w drewnianym blacie i uniósł wzrok.

- A nie chciałaby pani?

- Małżeństwo bardzo komplikują życie. Ogranicza kobietę. Jestem artystką. Małżeństwo i sztuka nie przystają do siebie, chyba że jest się mężczyzną.

Po raz pierwszy powiedziała to na głos, chociaż często o tym myślała. Jestem artystką. Te słowa doskonale ją określały. Jane Newnham. Artystka. Sztuka nie była dla niej jedynie miłym sposobem spędzania czasu.

- Z pewnością nie powinna się pani spodziewać całkowitej wolności w małżeństwie. Bez wątpienia ma pani talent, dostrzega wiele szczegółów i potrafi je doskonale odtworzyć, ale co ma do tego mąż? Większość pań rysuje i maluje akwarele. Chyba wszystkie damy mają nauczycieli rysunku albo uzdolnione artystycznie guwernantki.

- Nie traktuję tego jako miłej rozrywki dla dam, to nie jest moje hobby – próbowała wyjaśnić Jane. Przeraziwszy się swego wyznania, urwała na chwilę. – Chcę… muszę się uczyć, malować farbami olejnymi, osiągnąć prawdziwe mistrzostwo, tworzyć portrety o dużej wartości artystycznej, jak najsławniejsi.

- Chciałaby pani zarabiać na życie jako portrecistka? To niemożliwe – rzekł lord Kendall.

Czy to miałam na myśli? Czy mogłabym to osiągnąć?

To była wspaniała perspektywa, coś, co nigdy dotąd nie przyszło jej do głowy. Pełen niedowierzania wzrok rozmówcy przywrócił ją do rzeczywistości.

Przełknęła z trudem.

- Artemisia Gentileschi, Elisabeth Vigée le Brun, Angelica Kauffman, Mary Beale, Sofonisba Anguissola - wymieniła nazwiska sławnych artystek. Żałowała, że nie przypomina sobie więcej nazwisk, zwłaszcza współczesnych malarek angielskich.

- To są wyjątki potwierdzające regułę. Jest pani młodą szlachetnie urodzoną Angielką. Musi pani mieć męża. – W jego głosie dała się słyszeć nuta dezaprobaty. Jane natychmiast się najeżyła. Jeśli uważał, że kobieta nie może utrzymywać się ze sztuki, to dlaczego zasugerował taką możliwość? Myśl o karierze malarki była niebezpiecznie kusząca. Czy dałaby sobie radę?

- Muszę mieć męża? – prychnęła buntowniczo, zraniona do żywego. – Będę niezależną artystką. Nie potrzebuję ani nie chcę męża. Mężczyźni są nudni, często safandułowaci i niegodni zaufania. Brakuje im oryginalności i wyobraźni.

- Dziękuję. – Tym razem kąciki jego ust nie wygięły się w grymasie rozbawienia.

- Proszę nie traktować tego tak osobiście. Jest pan lordem i dziedzicem markiza – powiedziała, machając ręką. – Z pewnością nie jest pan safandułą, a jak zdążyłam się zorientować, potrafi być pan fascynujący. Mówiłam ogólnie, nie miałam na myśli akurat pana.

- Co będzie, jeśli pani rodzina się dowie, że spędzamy tutaj noc? – spytał nagle, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

Miał ładne oczy, intensywnie niebieskie, z długimi rzęsami. Stanowiły jego największy atut, nie licząc ramion. Marzyła, by uchwycić blask jego oczu na płótnie.

Ile mogłabym zażądać za portret? Czy naprawdę można się utrzymać z malowania?

Przyglądał się jej w zamyśleniu.

- Niczego nie odkryją – zapewniła. – Skąd mieliby się dowiedzieć?

- Panno Newnham…

- Proszę mówić do mnie Jane, jeśli mamy dalej udawać, że jesteśmy bratem i siostrą – zaproponowała.

- To znacznie ułatwi sprawę, Jane. A ja jestem Ivo. Mogłabyś tylko darować sobie przymiotnik „drogi”. Rodzeństwo rzadko zwraca się do siebie tak czule. Tak wynika z moich obserwacji.

Miał rację, to samo wynikało z jej doświadczenia. Ona i Hubert, jej brat, kłócili się przez całe dzieciństwo i nie mieli z sobą wiele wspólnego jako dorośli.

Weszła służąca, zdjęła wszystko ze stołu, nakryła go dużym białym obrusem, ponownie umieściła na blacie zestaw do herbaty, wyjęła sztućce z kieszeni fartucha i opuściła pokój.

- Ivo to ładne imię. Rzadko spotykane. Moje brzmi bardzo zwyczajnie. Pospolita Jane. – Nalała sobie herbaty. – Mam poprosić o świeżą herbatę? Nie? Jeśli mam odnieść sukces jako artystka, powinnam zmienić imię. – Oczami wyobraźni ujrzała swoją pracownię, sztalugi, szezlong dla modeli, zasłony i rekwizyty, siebie samą w luźnym fartuchu z elegancką, lecz z odrobiną artystycznego nieładu fryzurą i pędzlem w dłoni. Marzenie o eleganckim uczesaniu jej mysich, niesfornych włosów miało niewielką szansę powodzenia.

- Na coś w rodzaju pseudonimu artystycznego?

- Tak. – Uśmiechnęła się. – Zdecydowanie powinnam coś wymyślić. Urządzę pracownię w Bath. To chyba dobry pomysł?

- Nie. Ile ma pani pieniędzy, panno Newnham? – spytał poważnym tonem, znów zwracając się do niej oficjalnie.

Nie chciała kierować rozmowy na przyziemne tematy. Odrobina szaleństwa była jej teraz potrzebna, by uporać się z natłokiem myśli na temat swojej przyszłości. Uniosła brwi.

- Czyżby myślał pan o posagu, lordzie Kendall?

- Pytałem tylko, jaką sumą pani dysponuje w tej chwili.

- Mam trzydzieści funtów To wystarczy na podróż i nieprzewidziane wydatki.

- To dostatecznie dużo, żeby mogła pani nająć służącą na dalszą drogę. Jestem pewien, że w tej gospodzie znajdzie się odpowiednia dziewczyna, która zechce pani towarzyszyć przez kilka dni.

Podobne słowa skierowała niedawno do Billing, lecz sama nie chciała ich słyszeć.

- Ustaliliśmy już, że w tym powozie nie ma miejsca dla trojga, jeśli podróż ma się odbywać w przyzwoitych warunkach.

- Ja zostaję tutaj, to chyba oczywiste. – Sińce na jego twarzy, które zaczynały ciemniećnabie, potęgowały wrażenie zdystansowania.

- Nie ma pan pieniędzy, żadnego dowodu tożsamości, jest pan ranny i wygląda jak bokser-oferma. – Irytował ją i czuła satysfakcję, mogąc mu się odgryźć. – O ile nie ma pan znajomych mieszkających gdzieś niedaleko, będzie pan musiał odbyć długą pieszą wędrówkę, zanim ktoś pana rozpozna.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Jak również z tego, że z mojego powodu naraziła pani swoją reputację na szwank. To, co się ze mną stanie, nie powinno pani obchodzić.

- Na litość boską! – Jane zerwała się na nogi tak gwałtownie, że filiżanki zadzwoniły na spodkach, a ona w ostatniej chwili chwyciła przewracający się dzbanuszek z mlekiem. Lord Kendall usiłował wstać; natychmiast zamachała dłonią.

– Proszę usiąść. Muszę się przejść, bo inaczej rzucę w pana cukiernicą. Nie po to wciągnęłam pana do mojego powozu i odparłam parasolką atak jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy, żeby zostawić tu pana rannego na pastwę losu. Ci nikczemnicy mogli udać się w ślad za nami.

- Doskonale. To kolejny powód, dla którego chciałbym, żeby pani stąd wyjechała. Jeszcze nie jest za późno, żeby znaleźć dla pani towarzyszkę podróży. Zdąży pani dojechać do następnej gospody, by tam przenocować.

- Nie zostawię pana w takim stanie. Traktuje mnie pan protekcjonalnie, denerwuje mnie, a mimo to nie chcę mieć pana na sumieniu.

- A ja nie chcę mieć na sumieniu pani zrujnowanej reputacji. – Wstał i zły na siebie, szybko musiał chwycić się oparcia krzesła dla złapania równowagi.

- Plecie pan androny. – Parsknęła. – Będę się czuła znacznie pewniej, mając obok siebie mężczyznę, a nie jakąś nieznaną służącą. I proszę usiąść, bo się pan chwieje. Nikt mnie tu nie zna, a pan przez wiele lat przebywał za granicą. Zresztą teraz i tak nikt by pana nie rozpoznał. – Niespodziewanie przypomniała sobie słowa kuzynki Violet wypowiedziane podczas ostatniego spotkania. – Pański dziadek ma posiadłość w pobliżu Bath, nieprawdaż? I tam właśnie powinien pan się udać.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY