Najlepszy przyjaciel panny Melissy - Louise Allen - ebook

Najlepszy przyjaciel panny Melissy ebook

Louise Allen

4,5

Opis

Melissa pragnie zostać uznaną literatką. Ceni sobie niezależność, przyjechała do Londynu nie po to, by szukać męża, lecz skupić się na pisaniu i znaleźć wydawcę. Jest zachwycona, gdy poznany na przyjęciu lord Henry traktuje ją jak partnerkę, z którą można prowadzić ciekawe dysputy. On docenia jej inteligencję, a nie pokaźny posag. Spotykają się coraz częściej, ale ich zażyła przyjaźń wywołuje u wielu zgorszenie, co może zaszkodzić karierze dyplomatycznej Henry’ego. Plotki na ich temat zataczają coraz szersze kręgi. Henry i Melissa muszą albo zerwać kontakty, albo szybko wziąć ślub. Decydują się na białe małżeństwo, głusi na podszepty serca, że właśnie znaleźli miłość życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (10 ocen)
7
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asis1987

Nie oderwiesz się od lektury

:)
00
Akdanreb

Nie oderwiesz się od lektury

Czekałam z niecierpliwością na losy Melissy i się nie zawiodłam 🙂 Chociaż to "niedomówienie" między głównymi bohaterami było niepotrzebne już na samym końcu, to tak na siłę przedłużenie książki...
00

Popularność




Louise Allen

Najlepszy przyjaciel panny Melissy

Tłumaczenie:

Anna Pietraszewska

Tytuł oryginału: A Proposal to Risk Their Friendship

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollinsPublishers, 2021

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2021 by Melanie Hilton

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-437-8

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn, 10 kwietnia 1816

Lord Henry Cary oparł się o balustradę balkonu i wyjrzał na zewnątrz. Niezbadane są kaprysy londyńskich matron, skonstatował w duchu. Nie ma sensu ich zgłębiać, daremny trud. Widać wystawne przyjęcie na otwarcie sezonu nie zaspokoiło wygórowanych ambicji gospodyni balu. W ramach dodatkowych atrakcji lady Pernell postanowiła otworzyć także wszystkie wyjścia na taras. Nie powstrzymały jej przed tym ani przymrozek, ani pokaźna warstwa śniegu pokrywająca pobliskie wzgórza Highgate.

Henry wrócił niedawno z Wiednia, więc niska temperatura nie dokuczała mu aż tak bardzo jak innym, nie zazdrościł za to kobietom odzianym w skąpe wieczorowe toalety z muślinów i zwiewnych jedwabiów.

Pomimo koksowników i lampionów rozstawionych w całym ogrodzie, niewielu gości zaryzykowało przechadzkę na świeżym powietrzu.

Tylko kilka osób odważyło się wyjść na mróz. To właśnie z powodu tej nielicznej grupki Henry niby przypadkowo tkwił na balkonie. Udawał kompletny brak zainteresowania, a w rzeczywistości bacznie przysłuchiwał się rozmowie, która toczyła się na dole i rejestrował każde wypowiedziane słowo.

– Co za okropny ziąb – mruknął zrzędliwie Reggie Pomfret, ciskając w krzaki niedopałek cygara. – Wracam do środka, nie chcę odmrozić sobie tyłka. Idziesz?

– Za chwilę – odpowiedział ktoś z głębi alejki. – Nie czekaj na mnie, zobaczymy się później.

Gdy Pomfret pokonał pędem schody, w zasięgu wzroku pojawił się obiekt obserwacji Henry’ego. Graf Klaus von Arten rozprawiał o czymś z attache ambasady francuskiej, Pierre’em Laverne’em.

Hm, interesujące, nawet bardzo…

Niewykluczone, że von Arten naprawdę był dokładnie tym, za kogo się podawał. W każdym razie wpis w Almanachu Gotajskim[1] głosił, że w Turyngii faktycznie żyje arystokrata o tym tytule i nazwisku. Ale to przecież o niczym nie świadczy, zwłaszcza że nikt nie mógł tego potwierdzić. Istniało zatem uzasadnione podejrzenie, że rzekomy graf Klaus zwyczajnie przywłaszczył sobie cudzą tożsamość. Tak czy inaczej, prawdziwy czy też fałszywy von Arten zjawił się nie wiedzieć skąd na kongresie[2] i uczestniczył we wszystkich oficjalnych, nieoficjalnych oraz pozakulisowych wydarzeniach, tyle że bez wyraźnego celu i powodu. Zawsze uprzejmy i układny, brylował na salonach, ale jego zagadkowej obecności w żaden sposób nie dało się wyjaśnić, co z oczywistych względów wzbudziło zaniepokojenie przełożonych Henry’ego. Początkowo niewielkie. Sprawa stała się poważna, dopiero kiedy graf Klaus zjechał do Anglii i został tu na dłużej.

Kongres dobiegł końca, podpisano już wszystkie traktaty. Klamka zapadła, wojny napoleońskie zebrały swoje żniwo i przeszły do historii. Negocjacje się zakończyły, zatem rozmowy przesadnie sympatycznego pruskiego hrabiego z niedoświadczonym francuskim dyplomatą mogły wydawać się podejrzane, szczególnie jeśli prowadzono je sekretnie i na osobności.

Możliwe, że to tylko kurtuazyjna pogawędka, z drugiej strony mógł to być zaczątek szeroko zakrojonej kampanii, która miała na celu zasiać zamęt i zburzyć nowy, z trudem wypracowany porządek. Być może ważyły się losy Europy.

Laverne nieoczekiwanie przystanął na ścieżce, ukłonił się, po czym zniknął w zaroślach. Popatrzywszy za Francuzem, Von Arten ruszył w stronę sali balowej. W połowie drogi zwolnił, jakby coś usłyszał. Henry podążył za jego wzrokiem i spostrzegł szykownego blondyna, który właśnie wyłonił się z cienia, prowadząc pod rękę jakąś młodą damę.

Graf skinął mu na powitanie i natychmiast się ulotnił.

Henry zamierzał pójść za nim, ale nagle się rozmyślił. Gdy zerknął kątem oka na jasnowłosego eleganta i jego towarzyszkę, poczuł na plecach ciarki i czujnie nadstawił ucha. Ci dwoje nie zachowywali się naturalnie, a atmosfera między nimi była wyraźnie napięta.

– Wracajmy – odezwała się kobieta. – Okropnie mi zimno. – Jej głos brzmiał odrobinę płaczliwie i niepewnie.

– Tu nieopodal jest urocza altanka – upierał się natarczywy dandys. – Będziemy mogli swobodnie porozmawiać.

– Muszę wracać do gości. Nie powinnam przebywać z panem sam na sam. – Odsunęła się i spróbowała uwolnić ramię. Na próżno. Łotr wciąż nie dawał za wygraną. – Auć! – krzyknęła spanikowana. – Proszę mnie puścić! To boli!

– Przesada. Dąsa się pani jak naiwna gąska. Nikt się przecież nie dowie, że byliśmy sami. – Przemawiał do niej przymilnym tonem, jakby za wszelką cenę próbował jej się przypodobać, co nie przeszkodziło mu ciągnąć jej wprost ku zaroślom. Był mocno zdeterminowany i z pewnością nie miał wobec niej uczciwych zamiarów.

Henry nie zamierzał się temu bezczynnie przyglądać. Zeskoczywszy zwinnie, wylądował na żwirowej ścieżce, tuż przed nosem namolnego absztyfikanta.

– Co do pioruna?! – Zbity z tropu natręt odsunął się odruchowo i gwałtownie zamrugał. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili dołączyła do nich kolejna młoda dama, która wyszła znienacka zza krzewów i ukazała się na dróżce niczym zjawa.

– Belindo, jesteś nareszcie, kochana! – odezwała się promiennym tonem. – Wszędzie cię szukam! Chodźmy do środka, bo się zaziębisz. Musiałaś okropnie zmarznąć. Poza tym zaraz zaczną się tańce. – Zerknęła pytająco na Henry’ego, kładąc przy tym dłoń na wolnym ramieniu przyjaciółki.

– Panna Forrest spaceruje teraz ze mną – rzekł blond fircyk. – Nie zauważyła pani? – dodał z fałszywym uśmiechem. Widać było, że z trudem powstrzymuje złość.

– Owszem, zauważyłam – odparła bez namysłu. – Zauważyłam też, że zmierzacie wprost w zarośla, zapewne przez nieuwagę. Tak czy inaczej, reputacja Belindy bardzo by ucierpiała, gdybyście znaleźli się sami w odosobnionym miejscu. Chyba pan się ze mną zgodzi, prawda, panie Harlby? – Uniosła brew i pociągnęła za łokieć pannę Forrest.

Harlby wciąż ściskał drugi łokieć nieszczęsnej Belindy i ani myślał odpuścić.

Henry uznał, że pora interweniować. Podszedł nieśpiesznie i objąwszy przyjacielskim gestem nieustępliwego amanta, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu – typowym dla osobników, którzy przesadzili z trunkami.

– Nie daj się prosić, bracie… – zaczął. – Damy życzą sobie wrócić na tańce. – Z tymi słowy zacisnął kciuk oraz palec wskazujący na styku barku i obojczyka delikwenta.

Harlby syknął z bólu i puścił pannę Forrest.

– Co ty sobie wyobrażasz, sukinsy…! – urwał w pół słowa, gdy znajoma Belindy, odwróciła się na pięcie i odmaszerowała wraz z nią w stronę domu.

– Złapał cię skurcz, przyjacielu? – zagadnął Henry, wlekąc Harlby’ego ku wejściu na taras. – Nie martw się, mocna brandy w mig postawi cię na nogi. – Trzymał go w żelaznym uścisku, spodziewając się odwetu. Niepotrzebnie. Harlby wyrwał mu się dopiero na trzy kroki przed przeszklonymi drzwiami.

– Pokrzyżowałeś mi plany, bezczelny idioto! – syknął. – Zapamiętam cię – zagroził i wszedł do środka.

– A ja ciebie, łajdaku… – mruknął pod nosem Henry, wchodząc za nim. Przestąpiwszy próg, rozejrzał się w poszukiwaniu panny Forrest i jej wybawczyni.

Odnalazł je po przeciwnej stronie sali balowej. Gawędziła z ożywieniem nie z kim innym jak z samym księciem Aylshamem.

Aylsham posłał jej życzliwy uśmiech, po czym ukłonił się przed Belindą i poprowadził ją na parkiet.

Przyjaciółka panny Forrest odprowadziła ich wzrokiem i dołączyła do grupki mężczyzn, którzy rozmawiali nieopodal. Dwóch z nich Henry nigdy wcześniej nie widział, za to jednego rozpoznał z daleka. Jako arystokrata z East Endu, a zarazem korsarz na usługach rządu, markiz Cranford był powszechnie znany. Wszyscy trzej panowie popatrzyli dyskretnie na księcia i pannę Forrest, którzy pląsali w takt jakiejś skocznej melodii, a potem uśmiechnęli się i zgodnie pokiwali głowami.

Doskonałe posunięcie, pomyślał Henry. Dziewczyna ma głowę na karku. Dzięki niej Belinda znalazła się niejako pod kuratelą co najmniej dwóch wysoko postawionych lordów. Z ludźmi takimi jak Aylsham i Cranford każdy musi się liczyć. Następnym razem Harlby dobrze się zastanowi, zanim przyjdzie mu do głowy naprzykrzać się pannie Forrest.

Ciekawe, kim jest owa rezolutna panna, która potrafiła z taką swadą zażegnać poważny kryzys? Żoną jednego z mężczyzn, których nie miał okazji poznać? A może to świeżo upieczona lady Cranford? Markiz ponoć niedawno się ożenił.

Wiedziony ciekawością, Henry zaczekał aż oddali się od znajomych i ruszył w jej stronę.

I po kłopocie, odetchnęła z ulgą Melissa. Swoją drogą panna Forrest postąpiła wyjątkowo nieroztropnie. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości zachowa nieco więcej rozwagi. A Harlby, jeśli zostało mu choć odrobinę rozumu, nie będzie jej więcej nagabywał. Raczej nie zechce narażać się wpływowym przyjaciołom swojej niedoszłej ofiary. Zrobiłam swoje, umywam ręce, pomyślała i przeszła na drugi koniec sali, aby dołączyć do przyjaciółek.

– Za pozwoleniem – usłyszała męski głos. – Proszę wybaczyć, że się narzucam, ale chciałbym pogratulować pani mistrzowskiej strategii.

Podniosła wzrok i napotkała błękitne spojrzenie dżentelmena, który kilka minut temu bez wahania zeskoczył z balkonu, aby ratować z opresji Belindę.

– Mam nadzieję, że pani znajoma doszła już do siebie po tym nieprzyjemnym incydencie.

Posłała mu życzliwy uśmiech, bo od razu zapałała do niego sympatią.

– O, z pewnością. Kilka minut w towarzystwie Willa natychmiast ją uspokoi. Przy okazji, w imieniu Belindy i swoim dziękuję panu za pomoc. – Była pod wrażeniem jego zwinności oraz trzeźwości umysłu. Zareagował błyskawicznie i skutecznie unieszkodliwił natręta. W dodatku zrobił to dyskretnie. Gdyby nie on, Harlby nie ustąpiłby tak łatwo.

Przyjrzała mu się otwarcie, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. Był wysoki i szczupły, ale szeroki w barkach. Miał gęste brązowe włosy i roześmiane niebieskie oczy. Jednym słowem był wyjątkowo przystojny, a Melissa miała słabość do mężczyzn o miłej powierzchowności.

– Melissa Taverner – przedstawiła się, wyciągając rękę. – Panna Taverner – dodała. – Myślę, że w zaistniałych okolicznościach możemy darować sobie konwenanse. Zwłaszcza że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas sobie przedstawić.

– Zgadzam się, panno Taverner. Zawsze uważałem, że to zbyteczne zawracanie głowy. Poza tym zdążyliśmy już rozbroić wespół groźnego przeciwnika. Lord Henry Cary, do usług.

– Cary? – powtórzyła, marszcząc czoło. – Czy to znaczy, że jest pan synem księcia… księcia… Woltona?

– Owszem – potwierdził z uśmiechem. – Niestety nie poszczęściło mi się i jestem synem numer cztery – dodał nie bez żalu.

– Niech zgadnę. Z pewnością nie służy pan ani w wojsku. – Uniosła brew. – Ale chyba nie jest pan duchownym? – Młodsi synowie arystokratów, bez prawa do dziedziczenia, mogli zaciągnąć się do armii albo wybrać karierę w kościele.

– Boże uchowaj. Pracuję w korpusie dyplomatycznym. Może ma pani ochotę się czegoś napić?

– Nie, dziękuję. Muszę wracać do przyjaciółek. Na pewno się niecierpliwią i chcą jak najszybciej usłyszeć sprawozdanie z przeprawy z Harlbrym. To nie pierwszy raz, gdy ten oślizgły gad napastuje nieopierzoną debiutantkę.

– Czy mógłbym złożyć pani jutro wizytę? Będę znacznie spokojniejszy, jeśli się upewnię, że „oślizły gad” nie próbuje uprzykrzać pani życia.

– Naturalnie. Proszę, oto mój adres. – Wręczyła mu wyjęty z torebki bilet wizytowy, po czym ujęła go pod ramię i pociągnęła za sobą. – Chodźmy, przedstawię pana dziewczętom. Odbierze pan kolejne podziękowania oraz pochwały.

– Patrzcie i podziwiajcie – powiedziała, wskazując zamaszyście Henry’ego, kiedy dotarli do stolika, przy którym zostawiła przyjaciółki. – Oto nasz bohater i mój wspólnik. Razem zmusiliśmy do odwrotu przebrzydłego Charlesa. Lord Henry Cary, syn księcia Waltona, choć z pewnością wiecie wszystko o jego koneksjach, w końcu obracacie się w znacznie wyższych sferach niż ja. Lordzie Henry, przedstawiam panu kolejno księżnę Alysham, markizę Cranford, lady Kendall oraz lady Burnham. Proszę, niechże pan spocznie.

– Wasza Wysokość, szanowne panie. – Henry ukłonił się szarmancko.

– Lord Cary jest dyplomatą – powiedziała Melissa, zajmując miejsce przy stole. – Co, jak same widzicie, nietrudno zauważyć. Zawsze wytworny i uprzejmy.

– Bój się Boga, Mel! – zbeształa ją Variety, posyłając Henry’emu skruszony uśmiech. – Proszę jej wybaczyć. Bywa czasem bardzo bezpośrednia.

– Nic podobnego. Powiedziałam tylko szczerą prawdę. Mimo waszych onieśmielających tytułów lord Henry nawet nie mrugnął okiem, kiedy was przedstawiałam. Poza tym postąpił wręcz heroicznie. Pojąwszy, co się święci, nie wahał się ani sekundy i niczym bohater średniowiecznego romansu zeskoczył z balkonu, żeby interweniować w sprawie panny Forrest. A gdy Harlby zrobił się nieprzyjemny, spacyfikował go jakimś tajemniczym, acz skutecznym i bolesnym chwytem.

– Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo – zbagatelizował Henry. – Harlby zachował się skandalicznie. Przypuszczam, że dobrze panie wiedzą, do czego jest zdolny.

– Owszem, dał się poznać jako łajdak najgorszego sortu – odparła Lucy. – Do niedawna uwodził młode damy wyłącznie dla sportu, teraz, zdaje się, postanowił upolować dziedziczkę. Zamierza skompromitować jakąś naiwną pannę dla zysku.

– Umyślił sobie zmusić ją do małżeństwa i zagarnąć jej posag? Paskudny typ…

– Wyjątkowo – zgodziła się Variety. – Upatrzył sobie Belindę, ale skoro zdołaliśmy zapobiec nieszczęściu, porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Domyślam się, że wrócił pan do Londynu całkiem niedawno?

– Zgadza się. Przyjechałem z Wiednia. Uczestniczyłem w kongresie, a potem musiałem zostać na dłużej. Zatrzymały mnie obowiązki. Dobrze być znowu w domu, szczególnie że zdążyłem na początek sezonu. Proszę wybaczyć, ale właśnie wypatrzyłem w tłumie jednego z braci. Długo się nie widzieliśmy, więc chciałbym się z nim przywitać. – Henry podniósł się i ukłonił. – Miło mi było panie poznać – pożegnał się i podszedł do wysokiego blondyna, który schodził z parkietu.

– Tak, to wicehrabia Morfield – orzekła Variety. – Najstarszy z Carych i dziedzic księcia Woltona. Nie da się ukryć, że to urodziwa rodzina. No, no, Mel, znalazłaś sobie niezwykle przystojnego adoratora.

– Adoratora? – zaprotestowała panna Taverner. – Nic podobnego. Przywidziało ci się, moja droga. To tylko dobrze wychowany dżentelmen. Na szczęście okazał się także porządnym człowiekiem. Rozprawił się z przebrzydłym Charlesem w mgnieniu oka i bez zbędnego zamieszania. Szkoda, że tego nie widziałyście. Ta świnia Harlby wył z bólu jak postrzelona hiena. Miałabyś niemałą satysfakcję, Prue, gdybyś przy tym była.

Prudence była jedną z ofiar Harlby’ego. Łajdak uwiódł ją i natychmiast porzucił. Uniknęła hańby i towarzyskiej banicji tylko dzięki naprędce skojarzonemu małżeństwu z Rossem Vincentem. Ona potrzebowała męża, a owdowiały markiz potrzebował matki dla synka. Uśmiech losu sprawił, że związek z rozsądku przerodził się w cudowny związek. Prue i jej markiza łączyło głębokie uczucie.

Lady Cranford zerknęła z daleka na męża. Ross nie znał nazwiska człowieka, który ją skrzywdził i oszukał. I miał go nigdy nie poznać. Prudence przysięgła sobie, że mu go nie wyjawi. Nie chciała, żeby jej ukochany rozszarpał Harlby’ego i skończył na wygnaniu.

– Miałam nadzieję, że łajdak wyjechał z Londynu na dobre – powiedziała.

– Każdy na jego miejscu obawiałby się zemsty Rossa – odezwała się Jane, hrabina Kendall. – A skoro Harlby nie boi się gniewu twojego męża, to może oznaczać tylko jedno. Domyślił się, że nie powiedziałaś Cranfrodowi, kto cię uwiódł. Dlatego czuje się bezpieczny.

– Prawdopodobnie skończyły mu się fundusze – wtrąciła Variety. – Nie bez kozery wrócił o tej porze roku. Ma przed sobą cały sezon, mnóstwo czasu na znalezienie i upolowanie tłuściutkiej zwierzyny. Zauważcie, że mierzy bardzo wysoko. Już na wstępie zagiął parol na Belindę Forrest, a jej rodzina jest nieprzyzwoicie bogata. To niepokojące. Strach pomyśleć, na kogo zasadzi się następnym razem. Niełatwo będzie udaremnić jego plany. Wystarczy, że na chwilę spuścimy go z oka, a może bezpowrotnie zrujnować czyjąś reputację.

Prue skrzywiła się z niesmakiem.

– Co gorsza tym razem zrobi wszystko, żeby przyłapano go na gorącym uczynku. Musimy temu zapobiec. Trzeba go publicznie zdemaskować i ujawnić jego haniebne zamiary, zanim przejdzie do czynów.

– Trudna sprawa – westchnęła księżna Aylsham. – Od kilku miesięcy ostrzegam przed nim matki znajomych panien na wydaniu, ale nie zdołam przecież ostrzec wszystkich. Ten plugawiec będzie miał mnóstwo sposobności, by dopiąć swego, a my nie zawsze będziemy na miejscu, żeby go powstrzymać.

Zrozumiały powagę sytuacji i na moment pogrążyły się w ponurej zadumie.

– Trzeba poprawić sobie humor – przerwała milczenie Melissa, przywołując gestem lokaja. – Czarnowidztwo i popadanie w ponury nastrój w niczym nam nie pomogą. Co powiecie na szampana? Tak myślałam. – Uśmiechnęła się, gdy pozostałe panie zareagowały entuzjazmem. – Poprosimy o butelkę i pięć kieliszków – zwróciła się do służącego.

– Opowiedz nam o swoim nowym domu, Mel – zagadnęła Prue. – Wybierałyśmy się do ciebie wczoraj, ale Variety musiała zostać z synkiem, a chciałyśmy przyjść wszystkie razem.

– Jak się dziś miewa mały Thomas? – Półroczny syn Willa i Variety był uroczym szkrabem.

– Nadal cierpi, biedactwo. Na szczęście dziś już tak bardzo nie płacze. Piastunka mówi, że najgorsze za nami. W każdym razie do czasu, aż zacznie mu się wyrzynać kolejny ząbek.

– Skoro tak, wpadnijcie do mnie jutro – zaproponowała panna Taverner. – Nie opowiedziałam wam jeszcze, jakim sposobem zostałam szczęśliwą posiadaczką własnego lokum przy Half Moon Street. Otóż moja cioteczna babka Milly, która zmarła przed trzema miesiącami, zapisała mi w testamencie swój majątek. Miejską rezydencję zostawiła wprawdzie ojcu, ale same wiecie jaki jest mój papa. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie mieszkała jego ciotka i oczywiście za nic nie chciał się do tego przyznać. Powiedziałam mu więc, że posesja jest w marnym stanie i w niezbyt eleganckiej, acz szanowanej okolicy. Jednym słowem przekonałam go, że jej wynajem nie przyniósłby mu zbyt wielkiego zysku. – Uśmiechnęła się szeroko. Wciąż nie mogła uwierzyć, że tak łatwo jej poszło. – Naturalnie próbował zatrzymać mnie na wsi. Nie podobało mu się, że chcę zamieszkać w Londynie całkiem sama. Odparłam, że z damą do towarzystwa w charakterze przyzwoitki włos mi z głowy nie spadnie. Trochę pofukał i pomarudził, ale w końcu dał za wygraną. Biedaczysko nie cierpi, kiedy ktoś się z nim kłóci. Nie przywykł, bo mama nigdy nawet nie próbuje. Przypuszczam, że ustąpił dla świętego spokoju.

– Ustąpił, bo wie, że nie może cię powstrzymać – skwitowała cynicznie Jane. – Jesteś pełnoletnia i niezależna. Masz dwadzieścia cztery lata, niemały spadek oraz prawo, aby sprawować nad nim kontrolę. Możesz rozporządzać pieniędzmi, które zostawiła ci ciotka, tudzież swoim życiem według własnego uznania.

– Racja – odparła z zadowoleniem Mel. – Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. Poza tym papa ma obowiązek pomóc kuzynce Almerii po tym, jak zaprzepaścił jej majątek na złych inwestycjach. Dlatego nie oponował, kiedy zaproponowałam, żeby przeniosła się razem ze mną do miasta i została moją opiekunką. Co więcej, jest święcie przekonany, że to wszystko jego pomysł.

– Coś mi się zdaje, że kuzynka Almeria traktuje rolę przyzwoitki cokolwiek lekceważąco – zauważyła Prudence. – Albo jest głucha jak pień.

– Nic z tych rzeczy – odrzekła panna Taverner. – Powiedzmy, że pochłaniają ją w tej chwili inne sprawy – dodała wymijająco, wpatrując się w parkiet. Lord Henry poprosił do tańca Belindę Forrest… To bardzo miło z jego strony. Wygląda na to, że jest znakomitym tancerzem. Porusza się wyjątkowo zgrabnie i lekko jak na tak wysokiego mężczyznę.

– Mel! Słyszysz, co do ciebie mówię?

– Co? Przepraszam, zamyśliłam się. Sprawdzałam, czy panna Forrest otrząsnęła się już po przejściach z Harlbym.

– Pytałam, czy możemy przyjść do ciebie jutro przed lunchem – powtórzyła Prue. – Przyniesiemy lody i ciastka.

– Znakomicie. Chcę się was poradzić w kwestii nowych mebli. Ciocia Milly była kochana, ale miała gust z ubiegłego stulecia.

Nazajutrz spotkanie przy lodach i makaronikach z najsłynniejszej cukierni w Londynie przedłużyło się do późnego popołudnia.

Panie raczyły się łakociami i sporządzały notatki, przeglądając wzory tkanin oraz katalogi mebli.

Lucy rozparła się na kanapie i oblizała palce z lukru. Zachowanie, o zgrozo, zupełnie niegodne damy, lecz hrabina niewiele sobie z tego robiła.

– Pomysłów jest całe mnóstwo, ale czy na pewno stać cię na ich realizację?

– Nie – odparła Melissa, przyglądając się przyjaciółkom. Była dumna, że czują się tak swobodnie w jej salonie. – Nie mogę sobie pozwolić na rozrzutność. Dlatego postanowiłam przeprowadzić remont stopniowo, w kilku etapach. Na początek odmaluję ściany. Dzięki temu zrobi się o wiele jaśniej i przytulniej. Mam też sporo starych zasłon i innych tkanin, które będzie można wykorzystać. Wszystkie zbędne albo szpetne meble spróbuję sprzedać na aukcji. Może uda mi się w ten sposób zarobić na nowe. Przy okazji zwolni się mnóstwo przestrzeni.

– Świetny plan – pochwaliła Variety. – Jestem pewna, że pójdzie jak z płatka. O rety, spójrzcie tylko, która godzina. Okropnie się zasiedziałyśmy, moje panie. Nie wiem, jak wy, ale ja powinnam się zbierać do domu.

Nie zdążyły odpowiedzieć, bo w progu pojawiła się Gertrude, nowa, budząca respekt pokojówka Melissy.

– Lord Henry Cary, panno Taverner. Wprowadzić?

– O Matko Boska! – Melissa zdębiała, po czym wyprostowała się pośpiesznie na krześle. – To znaczy chciałam powiedzieć, tak, oczywiście zaproś go do bawialni. I podaj, proszę, herbatę.

Po wyjściu służącej wymieniła zdumione spojrzenia z przyjaciółkami i podniosła się, żeby powitać gościa.

– Dzień dobry, milordzie. Proszę spocząć.

– Panno Taverner. – Henry pochylił się nad jej dłonią, a następnie ukłonił się pozostałym damom. – Drogie panie. – Usiadł i skrzyżował długie nogi odziane w szykowne pantalony w kolorze biszkoptów.

Pomyślawszy o biszkoptach, Melissa przypomniała sobie o gościnności.

– Za chwilę podamy herbatę – powiedziała z uśmiechem. Szkoda, że po makaronikach zostały tylko okruchy, dodała w duchu.

– Mam nadzieję, że wybaczą mi panie to najście, ale musiałem się upewnić, czy wczorajszy incydent nie pociągnął za sobą żadnych przykrych konsekwencji.

– Nie, na szczęście nie – odparła Melissa. – Zresztą nie spodziewałyśmy się odwetu. To zupełnie nie w stylu Harlby’ego. Zdążyłyśmy go nieco poznać. Wiemy, że zwykle unika konfrontacji. Woli działać z ukrycia, jak każda podstępna żmija.

– Raczej oślizgły wąż – wymamrotała pod nosem Prue.

– Racja – przytaknęła Mel. – Tak czy owak, na dobre odstraszyliśmy go od panny Forrest. A, jest i herbata. Dziękuję, Gertrude.

– Darujcie, ale naprawdę nie mogę zostać dłużej – odezwała się księżna Aylsham. – Muszę wracać do synka. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe.

– Naturalnie, rozumiem.

– My także będziemy się zbierać – powiedziała Jane, mrugając porozumiewawczo do Lucy. – Nie chcemy, żeby nasi mężowie zapomnieli, jak wyglądają ich żony.

– Święte słowa.

Prudence została chwilę dłużej, ale po pięciu minutach przypomniała sobie raptem o pilnych zakupach.

– Do widzenia, lordzie Henry – pożegnała się uprzejmie. – Poinformować pannę Staines, że masz gościa, Melisso? – zapytała przed wyjściem.

Niech je diabli, westchnęła w duchu Melissa. Ubrdały sobie, że chcę zostać z lordem Carym sam na sam. Prue miała okazję poznać kuzynkę Almerię. I już po kwadransie w jej towarzystwie doszła do wniosku, że panna Staines kompletnie nie nadaje się na przyzwoitkę. Spytała, czy ją zawołać, wyłącznie pro forma.

– Tak, jeśli nie sprawi ci to kłopotu, poproś, żeby zeszła do bawialni – wycedziła przez zęby Mel, spoglądając z ukosa na przyjaciółkę.

Prudence posłała jej szeroki uśmiech.

– Oczywiście, to żaden kłopot. Do zobaczenia.

Lord Henry nie usiadł z powrotem, kiedy zniknęła w korytarzu.

– Zdaje się, że ja też powinienem już iść.

Owszem, powinien. Niezamężnym kobietom nie wolno przecież podejmować mężczyzn bez nadzoru rodziców lub damy do towarzystwa. Jednak Melissa, zamiast go grzecznie wyprosić, uśmiechnęła się i wskazała krzesło.

– Nie ma potrzeby. Za chwilę dołączy do nas moja kuzynka.

[1] Rocznik genealogiczny wydawany w językach niemieckim i francuskim w mieście Gotha w latach 1763–1944 (przyp. tłum.).

[2] Mowa o kongresie wiedeńskim (1814-1815), konferencji szesnastu państw europejskich zwołanej w celu rewizji zmian terytorialnych i wypracowania nowego ładu kontynentalnego po rewolucji francuskiej i wojnach napoleońskich (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ DRUGI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA

STRONA TYTUŁOWA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĄTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ SZESNASTY

ROZDZIAŁ SIDEMNASTY

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI