Morze spokoju - Emily St. John Mandel - ebook

Morze spokoju ebook

Emily St. John Mandel

4,1

Opis

 

Najlepsza Książka Roku 2022 według Baracka Obamy, Oprah Daily, „Glamour”, „LA Times”

 

Najlepsza Książka Science Fiction 2022 według portalu Goodreads

 

Bestseller “New York Timesa” i “Sunday Timesa”

 

 

 

Podróż w czasie. Sztuka i metafizyka. Miłość i zaraza. 

 

W roku 1912 Edwin St. Andrew przepływa Atlantyk parowcem, wykluczony z towarzystwa po nieprzemyślanej przemowie podczas rodzinnej kolacji. W lesie na kanadyjskim pustkowiu słyszy dźwięki skrzypiec w terminalu sterowców…

 

Dwa stulecia później sławna pisarka Olive Llewellyn odbywa trasę promocyjną. Podróżuje po Ziemi, lecz pochodzi z drugiej kolonii księżycowej. W książce Olive znajduje się dziwny akapit: mężczyzna gra na skrzypcach w terminalu sterowców, a dźwięki odbijają się echem od rosnących wokół drzew…

 

Wygnany Anglik, pisarka uwięziona z dala od domu przez pandemię i dziewczyna, której przeznaczeniem była zbyt młoda śmierć oglądają świat, który nie jest ich własnym. Podróżując przez wieki, między koloniami na Księżycu a ciągle zmieniającą się Ziemią, odkrywają tajemnice człowieczeństwa, czasu i przestrzeni.

 

St. John Mandel, autorka wydanych nakładem wydawnictwa Poradnia K hitów „Stacja Jedenasta” (brawurowo zekranizowanej przez HBO Max) i „Szklany hotel” powraca z nową, przejmującą historią.

 

 

 

 

 

 

 

O autorce:

 

Emily St. John Mandel

 

Nagradzana kanadyjska powieściopisarka i eseistka. Mieszka w Nowym Jorku z rodziną – mężem dramatopisarzem i córką. Jest autorką sześciu powieści, w tym wymienionego przez byłego prezydenta USA Baracka Obamę wśród jego ulubionych książek roku 2020 Szklanego hotelu.  Jej Stacja Jedenasta jest światowym bestsellerem oraz laureatką Arthur C. Clarke Award, finalistką National Book Award i  PEN/Faulkner Award. Na podstawie tej wizjonerskiej powieści powstał serial oryginalny HBO Max. Książki pisarki przetłumaczono na trzydzieści dwa języki. Morze spokoju to jej najnowsza i najbardziej utytułowana powieść.

 

 

 

Recenzje:

 

„Pomysłowa, szalenie ambitna, zgrabna i uwodzicielska powieść”. GUARDIAN

 

„Łącząc science fiction ze wspaniałą opowieścią, ta napisana z polotem książka odkrywa, w jaki sposób technologia może kontrolować nasze losy, jeśli zapomnimy o współczuciu”. PEOPLE MAGAZINE

 

Morze spokoju jest najambitniejszą powieścią Mandel (a to coś mówi). Wnikliwe studium przetrwania, a także, jak ujęła to jedna z postaci, ‘tego, co czyni świat prawdziwym’. THE ECONOMIST

 

„Wizjonerska powieść, która otwiera dla nas gabinet luster, by wybadać, co łączy ludzi ze sobą nawzajem i jak wiele niezwykłych przypadkowych zdarzeń wyznacza każdy niby zwyczajny dzień w naszym życiu”. ESQUIRE

 

„Mandel to ważna pisarka naszych czasów, ale nie zadowala się ich zwykłym rejestrowaniem. Zamieszkuje w nich, lecz spogląda poza horyzont”. NPR

 

„Niepokojąca, niezwykła i mrożąca krew żyłach wizja”. New YORKER

 

„Głęboka i afirmująca życie”. VOGUE

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (55 ocen)
23
18
9
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pparczy

Z braku laku…

Niedawno czytałam "Stację jedenastą" i podczas lektury "Morza spokoju" mniej więcej do połowy miała wrażenie, że czytam to samo, przez sporą ilość analogii - dużo przeskoków czasowych, dużo postaci, rzucenie czytelników w środek historii, motyw pandemii, bohaterowie po raz kolejny należą do świata sztuki. Gdy w połowie wyłania nam się główny bohater, łatwo można wyłapać, że jest przyczyną całego zamieszania, przez to że złamał bez refleksji najważniejszą zasadę podroży w czasie. Opisy typowe dla powieści scifi są biedne, pobieżne i nie wnoszące nic nowego do tego nurtu. Podobnie z kwestiami filozoficznymi, mają udawać głębokie i przemyślane, ale po prostu są, bo tak ma być. Jak dla mnie powieść jest płytka, bo nie porusza dogłębnie żadnej kwestii, a naprawdę można by było z tej mnogości motywów wycisnąć bardzo emocjonalną prozę. Tym sposobem zakończyłam przygodę z tą autorką.
51
kar17
(edytowany)

Z braku laku…

samo zakończenie było dobre i zaskakujące, jednak reszta strasznie mnie zmęczyła, mimo że książka nie jest długa to bardzo długo ją czytałam, język i styl pisania, moim zdaniem, były słabe, w szczególności gdy chodziło o elementy scifi i filozoficzne przemyślenia bohaterów. A jeśli chodzi o bohaterów -mimo że jest ich wielu i występują w różnych czasach, na przestrzeni wielu wieków to miałam wrażenie że wszyscy są tacy sami i ich sposób myślenia wcale się nie różni, byli bardzo powierzchownie opisani. wszystko było było bardzo nudne i płytkie, nie polecam
20
Maksiu83

Z braku laku…

Ogólnie książka strasznie nudna. Oczywiście to moje subiektywne odczucie.
20
pantotoro

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemne SF Przeczytałem jednym tchem
00
monikawa1

Z braku laku…

Powoli nabiera rozpędu. Bardzo powoli. Prawie straciłam nadzieję, że coś się wydarzy. Nawet ponownie zajrzałam do opisu, żeby potwierdzić czy to na pewno fantastyka, a nie powieść historyczna. Styl narracji też nie wciąga. Suchy i bezosobowy. Pewną rekompensatą było podkręcone zakończenie. Dla mnie jednak to za mała nagroda.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sea of Tra­nqu­ility
Co­py­ri­ght © 2022 by Emily St. John Man­del Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ma­ca­da­mia Li­te­rary Agency and Cur­tis Brown, Ltd. All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ewa Ho­ro­dy­ska Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Fo­to­gra­fia na okładce: STE­PHEN COLL / Mil­len­nium Ima­ges UK
Pro­jekt okładki: ABBY WE­IN­TRAUB
Re­dak­torka pro­wa­dząca: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Re­dak­cja: DA­RIA DE­MI­DO­WICZ-DO­MA­NA­SIE­WICZ
Ko­rekta: PAU­LINA ZA­BO­REK, MO­DE­STIA RA­FAŁ SARNA
Ad­ap­ta­cja okładki: MA­RZENA PIŁKO
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67195-75-1
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Cas­sii

1

Osiem­na­sto­letni Edwin St. John St. An­drew, dźwi­ga­jący brze­mię po­dwój­nie uświę­co­nego na­zwi­ska, mruży oczy przed wia­trem na gór­nym po­kła­dzie pa­rowca pły­ną­cego przez Atlan­tyk: dłońmi w rę­ka­wicz­kach przy­trzy­muje się re­lingu, nie­cier­pli­wie wy­pa­tru­jąc nie­zna­nego i usi­łu­jąc do­strzec coś – co­kol­wiek! – prócz mo­rza i nieba, ale wi­dzi tylko od­cie­nie nie­koń­czą­cej się sza­ro­ści. Jest w dro­dze do in­nego świata. Znaj­duje się mniej wię­cej po­środku mię­dzy An­glią a Ka­nadą. „Ska­zano mnie na wy­gna­nie” – mówi do sie­bie i wie, że po­pada w me­lo­dra­ma­tyczny ton, ale i tak tkwi w tym ziarno prawdy.

Do przod­ków Edwina za­li­cza się Wil­helm Zdo­bywca. Gdy dzia­dek Edwina umrze, jego oj­ciec zo­sta­nie hra­bią. Edwin uczęsz­czał do dwóch naj­lep­szych szkół w kraju, jed­nak w An­glii ni­gdy nie cze­kała go po­myślna przy­szłość. Nie­wiele jest pro­fe­sji, któ­rym może się po­świę­cić dżen­tel­men, i żadna z nich nie po­ciąga Edwina. Ma­ją­tek ro­dzinny przej­dzie na jego star­szego brata Gil­berta, więc on ni­czego nie odzie­dzi­czy (średni brat Niall zna­lazł się już w Au­stra­lii). Edwin mógł trzy­mać się An­glii jesz­cze tro­chę dłu­żej, ale po­ta­jem­nie wy­znaje ra­dy­kalne po­glądy, które nie­ocze­ki­wa­nie wy­szły na jaw pod­czas uro­czy­stego obiadu, na­da­jąc w ten spo­sób bieg jego lo­sowi.

W prze­bły­sku zu­chwa­łego opty­mi­zmu Edwin wpi­suje na li­ście pa­sa­że­rów jako swoje za­ję­cie: „far­mer”. Póź­niej, roz­my­śla­jąc na po­kła­dzie, uświa­da­mia so­bie, że ni­gdy na­wet nie do­tknął ło­paty.

2

W Ha­li­fak­sie znaj­duje kwa­terę w po­bliżu portu, w pen­sjo­na­cie, gdzie może wy­na­jąć na­rożny po­kój na dru­gim pię­trze, z wi­do­kiem na za­tokę. Pierw­szego dnia bu­dzi go cu­dow­nie tęt­niąca ży­ciem scena za oknem. Przy­pły­nął duży sta­tek han­dlowy, a on jest na tyle bli­sko, że sły­szy ru­baszne prze­kleń­stwa męż­czyzn wy­ła­do­wu­ją­cych beczki, worki i skrzy­nie. Więk­szość tego pierw­szego dnia Edwin spę­dza, wy­glą­da­jąc przez okno jak kot. Za­mie­rzał nie­zwłocz­nie wy­ru­szyć na za­chód, ale o ileż ła­twiej po­zo­stać w Ha­li­fak­sie, gdzie pada ofiarą oso­bi­stej sła­bo­ści, któ­rej był świa­dom przez całe ży­cie: jest zdolny do dzia­ła­nia, lecz ma skłon­ność do po­pa­da­nia w in­er­cję. Lubi prze­sia­dy­wać przy oknie, za któ­rym nie­ustan­nie prze­su­wają się lu­dzie i statki. Nie chce wy­jeż­dżać, więc zo­staje.

− Och, chyba po pro­stu za­sta­na­wiam się nad na­stęp­nym po­su­nię­ciem – mówi wła­ści­cielce, gdy ta ła­god­nie go pod­py­tuje.

Na­zywa się Don­nelly. Przy­była z No­wej Fun­dlan­dii. Jej ak­cent wpra­wia go w za­kło­po­ta­nie. Brzmi, jakby po­cho­dziła z Bri­stolu i jed­no­cze­śnie z Ir­lan­dii, ale nie­kiedy Edwin sły­szy szkocki. Po­koje są czy­ste, a ona do­sko­nale go­tuje.

Ma­ry­na­rze prze­pły­wają obok jego okna wzbie­ra­ją­cymi fa­lami. Rzadko spo­glą­dają w górę. Lubi ich ob­ser­wo­wać, ale nie od­waża się do nich zbli­żyć. Poza tym mają sie­bie na­wza­jem. Gdy są pi­jani, obej­mują się ra­mio­nami, a on czuje prze­szy­wa­jące ukłu­cie za­zdro­ści.

(Czy mógłby wstą­pić do ma­ry­narki? Oczy­wi­ście, że nie. Od­rzuca ten po­mysł, gdy tylko przy­cho­dzi mu do głowy. Sły­szał raz o opła­ca­nym emi­gran­cie, który od­na­lazł się jako ma­ry­narz, ale Edwin bar­dzo so­bie ceni wolny czas).

Bar­dzo lubi ob­ser­wo­wać przy­pły­wa­jące statki, pa­rowce do­cie­ra­jące do za­toki z eu­ro­pej­ską at­mos­ferą wciąż uno­szącą się nad po­kła­dami.

Rano i po po­łu­dniu udaje się na prze­chadzkę. Nad za­tokę, do spo­koj­nych dziel­nic miesz­kal­nych, do skle­pi­ków pod pa­sia­stymi mar­ki­zami przy Bar­ring­ton Street. Lubi prze­je­chać się elek­trycz­nym tram­wa­jem aż na pę­tlę, a po­tem wra­cać, pa­trząc, jak małe domy ustę­pują więk­szym, aż po han­dlowe gma­chy w cen­trum. Lubi ku­po­wać rze­czy, które nie są mu szcze­gól­nie po­trzebne: bo­che­nek chleba, kilka pocz­tó­wek, bu­kiet kwia­tów. Ta­kie mo­głoby być ży­cie, my­śli wów­czas. Ta­kie pro­ste. Żad­nej ro­dziny, żad­nej pracy, je­dy­nie kilka zwy­czaj­nych przy­jem­no­ści, czy­sta po­ściel, w którą można się za­paść pod ko­niec dnia, i stała pen­sja z domu. Sa­motne ży­cie mo­głoby oka­zać się bar­dzo przy­jemne.

Za­czyna co kilka dni ku­po­wać kwiaty, które wsta­wia do ta­niego wa­zonu na to­a­letce. Na przy­glą­da­niu się im spę­dza dużo czasu. Chciałby być ar­ty­stą, na­ry­so­wać je i dzięki temu zo­ba­czyć wy­raź­niej.

Czy mógłby na­uczyć się ry­sunku? Ma czas i pie­nią­dze. Po­mysł rów­nie do­bry jak każdy inny. Pyta pa­nią Don­nelly, która za­sięga in­for­ma­cji u przy­ja­ciółki, i nie­długo póź­niej Edwin znaj­duje się w sa­lo­nie ko­biety, która uczyła się ma­lar­stwa. Spę­dza spo­kojne go­dziny, szki­cu­jąc kwiaty i wa­zony, po­zna­jąc pod­stawy cie­nio­wa­nia i pro­por­cji. Ko­bieta na­zywa się La­eti­tia Rus­sell. Nosi ob­rączkę, lecz miej­sce po­bytu jej męża po­zo­staje nie­okre­ślone. Mieszka w schlud­nym drew­nia­nym domu z trójką dzieci i owdo­wiałą sio­strą, dys­kretną przy­zwo­itką, która dzierga w ką­cie po­koju nie­koń­czące się sza­liki, więc Edwi­nowi przez resztę ży­cia ry­so­wa­nie ko­ja­rzy się ze stu­ko­tem dru­tów do ro­bó­tek.

Edwin mieszka w pen­sjo­na­cie od pół roku, gdy zja­wia się Re­gi­nald. Od razu wi­dać, że nie ma on skłon­no­ści do in­er­cji. Za­mie­rza na­tych­miast wy­je­chać na za­chód. Dwa lata star­szy od Edwina, rów­nież ab­sol­went sta­rego, do­brego Eton, trzeci syn wi­ceh­ra­biego, a jego oczy mają piękny sza­ro­nie­bie­ski od­cień. Pla­nuje zo­stać wła­ści­cie­lem ziem­skim po­dob­nie jak Edwin, ale w prze­ci­wień­stwie do niego pod­jął już kroki w tym kie­runku i ko­re­spon­duje z czło­wie­kiem, który chce sprze­dać farmę w Sa­skat­che­wan.

− Sześć mie­sięcy – po­wta­rza Re­gi­nald przy śnia­da­niu nie­do­wie­rza­ją­cym to­nem.

Prze­staje na chwilę sma­ro­wać grzankę dże­mem, naj­wy­raź­niej nie­pewny, czy do­brze usły­szał.

− Sześć mie­sięcy? Sześć mie­sięcy tu­taj?

− Tak – od­po­wiada bez­tro­sko Edwin. – Sześć bar­dzo przy­jem­nych mie­sięcy, po­zwolę so­bie do­dać.

Pró­buje przy­cią­gnąć spoj­rze­nie pani Don­nelly, ale ona z roz­my­słem sku­pia się na na­le­wa­niu her­baty. Naj­wi­docz­niej uważa, że jest lekko zbzi­ko­wany.

− Cie­kawe. – Re­gi­nald roz­sma­ro­wuje dżem na grzance. – Chyba nie ży­wimy na­dziei, że we­zwą nas do domu, nie­praw­daż? Ucze­pio­nych krańca Atlan­tyku i po­zo­sta­ją­cych tak bli­sko króla i kraju, jak to tylko moż­liwe?

Tro­chę go to za­bo­lało, więc gdy Re­gi­nald w na­stęp­nym ty­go­dniu wy­ru­sza na za­chód, Edwin przyj­muje za­pro­sze­nie, by mu to­wa­rzy­szyć. W dzia­ła­niu jest jed­nak coś po­cią­ga­ją­cego, do­cho­dzi do wnio­sku, gdy opusz­czają mia­sto. Za­re­zer­wo­wali miej­sca w pierw­szej kla­sie za­chwy­ca­ją­cego po­ciągu, w któ­rym znaj­dują się poczta i za­kład go­li­brody, gdzie Edwin pi­sze pocz­tówkę do Gil­berta i roz­ko­szuje się przy­jem­no­ścią go­le­nia na cie­pło i strzy­że­nia, ob­ser­wu­jąc lasy, je­ziora i mia­steczka, które prze­su­wają się za oknem. Gdy po­ciąg za­trzy­muje się w Ot­ta­wie, nie wy­siada, tylko po­zo­staje we­wnątrz i szki­cuje kon­tury sta­cji.

Lasy, je­ziora i mia­steczka ustę­pują miej­sca rów­ni­nom. Pre­rie są z po­czątku in­te­re­su­jące, po­tem nu­żące, wresz­cie za­czy­nają wzbu­dzać nie­po­kój. Pro­blem w tym, że jest ich zbyt dużo. Nie ta skala. Po­ciąg peł­znie jak sto­noga przez nie­koń­czące się trawy. Roz­po­ście­rają się aż po ho­ry­zont. Edwin czuje się nad­mier­nie od­sło­nięty.

− To jest ży­cie – mówi Re­gi­nald, gdy wresz­cie do­jeż­dżają i przy­stają na progu jego no­wego go­spo­dar­stwa.

Farma leży kilka mil od Prince Al­bert. To mo­rze błota. Re­gi­nald ku­pił ją w ciemno od zroz­pa­czo­nego An­glika pod trzy­dziestkę – jesz­cze jed­nego wy­da­lo­nego, któ­remu za­pła­cono za wy­jazd, jak po­dej­rze­wał Edwin. Zu­peł­nie so­bie tu nie po­ra­dził i wra­cał te­raz na wschód, by pod­jąć pracę biu­rową w Ot­ta­wie. Wi­dać, że Re­gi­nald bar­dzo się stara nie my­śleć o tym męż­czyź­nie.

Czy dom może być na­wie­dzony przez klę­skę? Gdy Edwin prze­kra­cza próg, na­tych­miast czuje się nie­swojo, więc po­zo­staje na ze­wnątrz, na fron­to­wym ganku. Bu­dowla jest so­lidna – po­przedni wła­ści­ciel dys­po­no­wał kie­dyś fun­du­szami – ale miej­sce wy­daje się w ja­kiś spo­sób nie­for­tunne. Edwin nie do końca po­trafi to wy­ja­śnić.

− Tu­taj jest... dużo nieba, prawda? – ośmiela się ode­zwać. No i dużo błota. Za­dzi­wia­jąco dużo. Po­ły­skuje w słońcu jak okiem się­gnąć.

− Otwarte prze­strze­nie i świeże po­wie­trze – od­po­wiada Re­gi­nald wpa­trzony w prze­ra­ża­jąco ni­jaki ho­ry­zont.

Edwin do­strzega w od­dali inną za­grodę, za­mgloną z po­wodu od­le­gło­ści. Niebo jest agre­syw­nie błę­kitne. Wie­czo­rem je­dzą ja­jecz­nicę na ma­śle – je­dyne, co Re­gi­nald po­trafi przy­rzą­dzić – i so­loną wie­przo­winę. Męż­czy­zna wy­daje się przy­ga­szony.

− Przy­pusz­czam, że praca na roli to cięż­kie za­ję­cie – za­ga­duje po chwili. – Wy­czer­pu­jące fi­zycz­nie.

− Tak są­dzę.

Gdy Edwin wy­obra­żał so­bie sie­bie w no­wym świe­cie, za­wsze wi­dział się na wła­snej far­mie – na tle pej­zażu spo­wi­tego w zie­leń bli­żej nie­okre­ślo­nych zbóż, upo­rząd­ko­wa­nego, ale także roz­le­głego – ni­gdy jed­nak nie za­sta­na­wiał się po­waż­nie, z czym w isto­cie wiąże się go­spo­da­ro­wa­nie na far­mie. Przy­pusz­cza, że z zaj­mo­wa­niem się końmi. Ja­ki­miś pra­cami w ogro­dzie. Prze­ko­py­wa­niem pól. Ale co da­lej? Co się robi na po­lach, gdy się je już prze­ko­pie? I po co się je prze­ko­puje?

Czuje się, jakby ba­lan­so­wał na kra­wę­dzi ot­chłani.

− Re­gi­nal­dzie, stary druhu – mówi – co mam zro­bić, żeby do­stać tu coś do pi­cia?

− Zbiera się plon – mówi do sie­bie Edwin przy trze­ciej szklance. – To jest to słowo. Prze­ko­puje się pola, ob­siewa je czymś, a po­tem zbiera się plon. – Po­pija drinka.

− Co się zbiera?

Re­gi­nald, gdy się upije, jest uro­czy, jakby nic nie mo­gło go ura­zić. Roz­piera się na swoim krze­śle, uśmie­cha­jąc się w prze­strzeń.

− Cóż, wła­śnie o to cho­dzi – od­po­wiada Edwin i na­lewa so­bie ko­lejną szkla­neczkę.

3

Po mie­siącu pi­cia Edwin zo­sta­wia Re­gi­nalda na jego no­wym go­spo­dar­stwie i wy­ru­sza da­lej na za­chód, gdzie ma się spo­tkać ze szkol­nym przy­ja­cie­lem swego brata Nialla, Tho­ma­sem, który przez Nowy Jork przy­je­chał na kon­ty­nent i na­tych­miast po­spie­szył w tam­tym kie­runku. Po­dróż po­cią­giem przez Góry Ska­li­ste za­piera Edwi­nowi dech. Przy­ci­ska czoło do szyby jak dziecko i gapi się z otwar­tymi ustami. Piękno jest znie­wa­la­jące. Być może wcze­śniej w Sa­skat­che­wan pił nieco za dużo i zbyt długo. W Ko­lum­bii Bry­tyj­skiej bę­dzie lep­szym czło­wie­kiem, po­sta­na­wia. Słońce razi go w oczy.

Po tym ca­łym dzi­kim prze­py­chu przy­rody prze­żywa oso­bliwy wstrząs, zna­la­zł­szy się w Vic­to­rii na uła­dzo­nych, przy­jem­nych uli­cach. An­glicy są wszę­dzie; gdy tylko wy­siada z po­ciągu, osa­cza go ak­cent oj­czy­stego kraju. „Można by tu zo­stać na ja­kiś czas”, my­śli.

Edwin od­naj­duje Tho­masa w nie­wiel­kim bar­dzo schlud­nym ho­telu w cen­trum mia­sta, gdzie ten wy­na­jął naj­lep­szy po­kój, i za­ma­wiają her­batę z bu­łecz­kami w re­stau­ra­cji na dole. Nie wi­dzieli się od trzech czy czte­rech lat, ale Tho­mas nie­wiele się zmie­nił. Ma tę samą ru­mianą cerę, jaką miał w dzie­ciń­stwie, spra­wia­jącą wra­że­nie, iż wła­śnie wró­cił z bo­iska do gry w rugby. Usi­łuje zo­stać człon­kiem biz­ne­so­wego śro­do­wi­ska w Vic­to­rii, ale nie bar­dzo wie, ja­kiego ro­dzaju in­te­re­sami chciałby się za­jąć.

− A jak się miewa twój brat? – pyta Tho­mas, zmie­nia­jąc te­mat. Cho­dzi mu o Nialla.

− Pró­buje swo­ich sił w Au­stra­lii – od­po­wiada Edwin. – Są­dząc po li­stach, wy­daje się cał­kiem szczę­śliwy.

− Cóż, to wię­cej, niż może o so­bie po­wie­dzieć pra­wie każdy z nas – stwier­dza Tho­mas. – Nie­błaha to rzecz, szczę­ście. Czym się tam zaj­muje?

− Za­pewne prze­pija prze­ka­zy­wane mu fun­du­sze – mówi Edwin, co jest nie­zbyt dżen­tel­meń­skie, lecz chyba zgodne z prawdą.

Zaj­mują sto­lik przy oknie i jego spoj­rze­nie wę­druje w stronę ulicy, wy­staw skle­po­wych oraz – wi­docz­nej w od­dali – nie­zmie­rzo­nej pusz­czy, ciem­nym strze­li­stym drze­wom na­pie­ra­ją­cym na obrzeża. Jest coś nie­do­rzecz­nego w sa­mej my­śli, że ta pusz­cza na­leży do Wiel­kiej Bry­ta­nii, lecz szybko tłumi ją w so­bie, gdyż przy­po­mina mu się ostat­nia ko­la­cja w An­glii.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki