12,99 zł
Operacja „Torch” stanowiła jeden z przełomowych momentów II wojny światowej. Pierwszy raz Brytyjczycy i Amerykanie przeprowadzili wspólną operację militarną na taką skalę. W okresie poprzedzającym „Torch” Alianci podjęli szereg działań dyplomatycznych i wywiadowczych mających zapewnić przychylne powitanie ze strony Francuzów. Ważną rolę miał odegrać generał Béthouart, bohater spod Narwiku. Podjął on próbę aresztowania lub przeciągnięcia na swoją stronę głównych dowódców wojsk Vichy w tym kraju.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 73
Lato roku 1942 miało się już ku końcowi. Cały świat nie ochłonął jeszcze z przygnębiających komunikatów, jakie nadchodziły z różnych frontów: o sukcesach Trzeciej Rzeszy w Rosji i o klęskach zadawanych wojskom brytyjskim w Afryce, gdy nagle pojawiła się pierwsza radosna wieść: armia niemiecka została zatrzymana pod Stalingradem. Strategiczny plan Hitlera zmierzający do obejścia Moskwy i zdobycia jej został zniweczony. Niebawem nadeszły nowe pocieszające wiadomości: 23 października działająca w Afryce 8 Armia brytyjska pod dowództwem generała Montgomery’ego rozpoczęła pod El Alamein zwycięską ofensywę przeciwko wojskom niemieckim i włoskim dowodzonym przez generała Rommla.
To były pierwsze zwiastuny klęski, jaka od tej pory nieuchronnie zawisła nad Niemcami. Chociaż wojna trwać miała jeszcze niemal trzy lata, chociaż inicjatywa prowadzenia działań miała dość często przechodzić z rąk do rąk – to jednak jesień roku 1942 mocno wstrząsnęła podstawami niemieckiej machiny wojennej, rozwiała mit o niezwyciężoności armii niemieckich, a w serca narodów uciskanych wlała nadzieję wyzwolenia.
Wojska sojusznicze przygotowywały się tymczasem do zadania wojskom niemieckim decydujących uderzeń. Na stepach Powołża Armia Radziecka koncentrowała olbrzymie siły, które wkrótce miały okrążyć i zniszczyć pod Stalingradem dwie armie niemieckie liczące kilkaset tysięcy żołnierzy.
Również i na Wyspach Brytyjskich gromadzono pospiesznie wojska i sprzęt bojowy: działa, czołgi, samoloty i okręty. Połączone siły zbrojne Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii szykowały się do przeprowadzenia inwazji w Europie Zachodniej.
Inwazja ta mogła być przeprowadzona jedynie przez kanał La Manche. Już wiosną roku 1942 prezydent Stanów Zjednoczonych Roosevelt powziął w tej sprawie decyzję. Przez całe lato tego roku Oceanem Atlantyckim płynęły do Anglii konwoje okrętów z dziesiątkami tysięcy żołnierzy amerykańskich. W portach brytyjskich koncentrowały się setki jednostek morskich. Jednocześnie sztaby obydwu mocarstw zachodnich przystąpiły do opracowania planów operacyjnych.
Wkrótce jednak zamiary uległy zupełnej zmianie. Winston Churchill – premier Wielkiej Brytanii, sprzeciwił się organizowaniu wyprawy na Europę. Opracował nowy plan – inwazji na Afrykę Północną. Plan Churchilla przewidywał opanowanie Afryki, a następnie uderzenie na Włochy i państwa bałkańskie. Plan Churchilla otrzymał kryptonim operacji „Torch”1.
Do wykonania tych działań przeznaczono kilkaset okrętów wojennych, tysiące samolotów i czołgów, setki tysięcy żołnierzy amerykańskich i brytyjskich. Dzień i noc trwały usilne przygotowania do inwazji. W Londynie utworzono specjalny sztab pod dowództwem generała Eisenhowera, który opracowywał plany działań poszczególnych zgrupowań bojowych i jednostek.
Wszystkie prace przygotowawcze otaczane były tajemnicą. O zamiarach inwazji w Afryce Północnej wiedzieli jedynie nieliczni wyżsi oficerowie w sztabach alianckich.
Inwazja miała być dokonana na terenach francuskich kolonii w Afryce Północnej: w Algierze, Maroku i Tunisie. Od chwili powstania rządu Vichy2 władza w tych koloniach pozostawała w rękach ludzi oddanych marszałkowi Pétainowi: generałów i gubernatorów francuskich o profaszystowskich poglądach. Dygnitarze owi po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku złożyli przysięgę na wierność marszałkowi Pétainowi. Dla ochrony tych posiadłości mieli około 150 000 żołnierzy francuskich. Na lotniskach Tunisu, Algieru i Maroka stało 500 samolotów bojowych, a u wybrzeży Afryki były zakotwiczone liczne jednostki francuskiej marynarki wojennej. Dowódcy tych wojsk wykonywali rozkazy zdrajców Francji: Pétaina i Lavala. Alianci przygotowując operację „Torch” postanowili mimo to zwrócić się do niektórych generałów francuskich.
Okręt podwodny P-219 szedł na pełnych obrotach. 20 października 1942 roku w godzinach rannych przekroczył strefę Gibraltaru i skierował się na Morze Śródziemne, w kierunku wschodnim, biorąc kurs 60°. Wkrótce w oddaleniu kilkunastu mil od brzegu minął z prawej strony Oran i przeciął południk zerowy. Dowódca okrętu nie schodził ze swego stanowiska bojowego. Przyjmował meldunki podwładnych, czuwał przy urządzeniach peryskopowych, śledził dokładnie powierzchnię morza. Niejednokrotnie, gdy w pobliżu ukazywała się jakaś jednostka, zarządzał większe zanurzenie. P-219 umiejętnie wymijał każdy okręt czy nawet łódź.
Marynarze obsługujący mechanizmy okrętu oraz wyrzutnie torped niecierpliwili się, że przepuszcza się takie doskonałe okazje do zniszczenia wrogich okrętów. Lecz cóż było robić? Rozkaz wyraźnie zabraniał nawiązywania walki.
Im dalej oddalali się na wschód, tym morze było głębsze. Marynarz przy echosondzie stwierdził głębokość 2700 metrów. Okręt wciąż nie zmieniał swego kursu. Po kilku godzinach dowódca sprawdził dokładnie położenie. Kilku wyższych oficerów amerykańskich i brytyjskich, którzy byli właśnie w jego kabinie, patrzyło uważnie w mapę. Wśród nich wyróżniali się szczególnie: generał dywizji Clark, generał brygady Lemnitzer, pułkownicy: Hamblen i Holmes, oraz komandor Wright.
– Czy minęliśmy już Tenes? – rzucił pytanie generał Clark.
– Yes, sir!
– Czy daleko jeszcze do „Cherchel Light”?
– Jeszcze dwie mile i znajdziemy się na wysokości 36°32’ i 1°35’. Wtedy zmienimy kurs na 180°. Od tego miejsca za pół godziny ujrzymy afrykański brzeg.
– Dziękuje panu, kapitanie.
Generał Clark wrócił do swej kajuty, a wraz z nim udał się generał Lemnitzer. Clark, ze względu na swój nadmierny wzrost, stojąc musiał być bez przerwy pochylony. Teraz siadł na swej koi. Lemnitzer stanął obok niego, był znacznie niższy od generała Clarka.
– Czy jest pan, generale, przekonany, że Francuzi przybędą tu na spotkanie? – spytał Lemnitzer.
– Jestem tego pewny. Wierzę, ze Murphy potrafił to należycie urządzić.
– Bądźmy dobrej myśli. Jeśli chodzi o mnie, to nie bardzo wierzę Francuzom.
– Są Francuzi, na których można polegać.
Generał Clark zmrużył lekko oczy. Był wyczerpany fizycznie i potrzebował krótkiego wypoczynku. Generał Lemnitzer widząc to wysunął się z kajuty.
Upłynęła godzina. W kajucie generała rozległ się sygnał telefonu. Clark otworzył oczy i chwycił za słuchawkę.
– Jesteśmy na miejscu, sir – meldował dowódca okrętu. – Czy można rozpocząć obserwację?
– Tak jest – odpowiedział Clark spoglądając na zegarek. Była godzina 21.00. Za godzinę lub dwie ekipa winna znaleźć się na brzegu.
Gdy okręt wynurzył peryskopy na powierzchnię morza, generał poszedł do centrali.
– Czy jest pan pewny, że jesteśmy we właściwym miejscu? – zwrócił się do kapitana.
– Najzupełniej. Oto widać już żółte światło na brzegu. – Kapitan oderwał oczy od szkieł. – Jedna mila dzieli nas od lądu.
Generał spojrzał w kierunku brzegu. Jego oczy, nieprzywykłe do przenikania ciemności morskich, nie od razu spostrzegły jasny punkcik widniejący na południu. Dopiero po chwili generał ujrzał światło.
– Proszę obserwować sygnały – rzekł Clark. – Jeśliby światło zgasło, proszę niezwłocznie mnie powiadomić.
– Yes, sir!
W tej chwili do kabiny wszedł generał Lemnitzer.
– Możemy przygotować się do wyjścia na ląd – rzekł do niego Clark. – Jeśli wszystko pójdzie gładko, to jutro powrócimy do Gibraltaru. Francuzi powinni niedługo podać sygnał.
– Czasami zdarzają się niespodzianki.
– Wierzę w nasze powodzenie.
Generał Clark zarządził spożycie posiłku. Marynarz przyniósł do mesy gorącą kolację oraz kilka butelek whisky. Zmęczeni podróżą, wszyscy ochoczo zabrali się do jedzenia.
Czas upływał szybko. Minęło już kilka godzin, a z pomostu nie nadchodziła wieść o sygnałach zauważonych z lądu. Generał zaczął się denerwować.
– Proszę co dziesięć minut meldować o obserwacjach brzegu – powiedział niecierpliwie.
– Yes, sir!
Światło na lądzie wciąż nie gasło. Kapitan spełniając życzenie generała bez przerwy czuwał i sam składał meldunki.
O północy nadszedł meldunek:
– Światło na brzegu zgasło!
– Proszę dobrze obserwować dalsze sygnały! – rzekł z ożywieniem w głosie Clark. Po czym zwracając się do Lemnitzera dodał z zadowoleniem:
– Mamy pierwszy sygnał.
Upłynęło kilka dłużących się minut. Generał podniósł słuchawkę i zapytał:
– Dlaczego nie melduje pan o sygnałach?
– Proszę wybaczyć, panie generale, lecz nic więcej nie widać! – odparł kapitan.
– Jakże to? Przecież sygnały miały się pojawiać co trzydzieści sekund. Światło winno gasnąć i zapalać się kilka razy – rzekł sam do siebie zdziwiony Clark.
– Światło zgasło i więcej się nie zapaliło! – przekazał kapitan. – Czy mam nadal kontynuować obserwację?
– Oczywiście.
– Otóż i mamy pierwszą niespodziankę – powiedział Lemnitzer. – Ten nasz dyplomata musiał tu jednak coś naknocić.
– Nie sądzę. Znam osobiście Murphy’ego. Generał Eisenhower jest o nim również dobrego zdania.
– Więc cóż mogą znaczyć te kawały?
– Za chwilę wszystko się wyjaśni.
– Widzę, że zawsze jest pan, generale, optymistą. Ja lubię czasami wątpić. To wcale nie szkodzi, a nieraz łatwiej znieść rozczarowanie.
– Prawdę mówiąc nie rozumiem, dlaczego nie podają żadnych sygnałów.
– Panie generale, a jeśli my zamiast w „Cherchel Light” jesteśmy w innym miejscu? Kapitan mógł się nieco pomylić. Jest przecież noc. Trudno dokładnie ustalić położenie przedmiotów rozmieszczonych na lądzie.
– Nie. Ten Brytyjczyk wygląda na rozsądnego oficera. Jestem z niego zupełnie zadowolony.
– Cóż z tego, jeśli zamiast wyjść na ląd zmuszeni jesteśmy pozostawać w tym stalowym pudle.
Clark nie odpowiedział. Poszedł do kabiny kapitana i sam zaczął obserwować przez peryskop ląd. Mimo długotrwałych poszukiwań nie odnalazł w pobliżu żadnego światła. Generał sprawdził dokładnie na wielkiej morskiej mapie położenie okrętu. Nie miał najmniejszej wątpliwości. Znajdowali się dokładnie w oznaczonym miejscu. Zresztą świadczyło o tym światło, które widział na brzegu. W pobliżu nigdzie nie było innych świateł. Pochodziło więc ono z samotnie stojącego domku, o którym mówił Murphy.
Generał Clark nie zmrużył tej nocy oka. Również jego współtowarzysze: generał Lemnitzer oraz pułkownicy amerykańscy i brytyjscy, nie spoczęli przez chwilę. Trwały niekończące się dyskusje i narady. Tak upłynęła ostatnia godzina nocy. Powoli gwiazdy pogasły, niebo zaczęło jaśnieć od wschodu. Zanim pierwszy promień słońca musnął swym złotym blaskiem łagodnie wznoszące się fale, okręt dla bezpieczeństwa oddalił się od brzegu na jedną milę. Gdy nastał świt, człowiek czuwający przy peryskopie zameldował, że w pobliżu brzegu rzeczywiście stoi niewielkie zabudowanie wraz z domkiem.
A więc pomyłki nie było. Wzdłuż brzegu na przestrzeni kilku kilometrów nigdzie nie zaobserwowano żadnych innych zabudowań. To stwierdzenie nie zmieniło jednak ogólnego nastroju, jaki panował wśród generałów i pułkowników: byli bardzo zdenerwowani i zmęczeni. Zaczęli powątpiewać o realności zamierzonej konferencji. Proponowano nawet powrót do Anglii.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. „Pochodnia”. [wróć]
2. W czerwcu 1940 roku Francja podpisała kapitulację wobec Niemiec. Na mocy układu południowa część Francji była wyłączona spod okupacji. W niewielkiej miejscowości Vichy mieściła się siedziba kapitulanckiego rządu francuskiego – stąd przyjęła się nazwa rządu Vichy. [wróć]
