Mirosław Dzielski i krakowscy liberałowie - Szymon Bródka - ebook + książka

Mirosław Dzielski i krakowscy liberałowie ebook

Bródka Szymon

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Na czym polegał fenomen Mirosława Dzielskiego, kultowej postaci opozycji antykomunistycznej? Jak wyglądałaby dziś Polska, gdyby przedwczesna śmierć nie odebrała mu możliwości jej współkształtowania? O jakich lekcjach z jego myśli i działalności nie można zapomnieć?

Liberał, działacz polityczny i opozycjonista, w którym, jak podaje anegdota, widziano przyszłego „premiera z Krakowa”. Filozof i nauczyciel, opiekun i przewodnik nie bez przyczyny nazywany „krakowskim Sokratesem”. Z wielogłosu jego przyjaciół wyłania się portret osoby, która wyprzedzała epokę, a swoją postawą zmieniła pokolenia.

„Trudno zmierzyć wpływ, jaki Dzielski wywarł na polską rzeczywistość swoimi pismami oraz wydawaniem liberalnej klasyki. (…) Największe znacznie przypisuję jego sposobowi inspirowania ludzi – działaniom bez narzucania woli, bez prób dyscyplinowania, bez zadęcia; działaniom budzącym zaufanie dzięki jego osobistemu urokowi, kulturze i spokojowi, a nade wszystko – popartym prostymi argumentami. Nie da się tego dokładnie zmierzyć. Liczba wszystkich słuchaczy i współpracowników też jest słabo wymierna, natomiast myślę, że co najmniej kilkudziesięciu znaczących ludzi polityki i gospodarki III RP wyniosło ze spotkania z nim idee i pomysły, które dobrze się przysłużyły Polsce” – Tadeusz Syryjczyk, Posłowie.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 403

Data ważności licencji: 11/23/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Szymon Bródka - Obraz przeszłości wywołany w pamięci (Zamiast wstępu)

Szymon Bródka

Obraz przeszłości wywołany w pamięci(Zamiast wstępu)

I

Powszechnym doświadczeniem jest złudzenie, że przeszłość, szczególnie ta zupełnie nieodległa, była o wiele prostsza niż jest współczesność, a wskutek tego z wybiórczą łatwością poruszamy się w tym, co minione, czy też formułujemy zbyt pośpieszne oceny. Dzisiejsze nasze odczuwania budujemy poprzez nić wiążącą z dawnymi przeżyciami, które przedstawiały dla nas konkretną wartość. Zjawisko to obrazuje celnie Julia Hartwig w wierszu Jak dotrzeć. Nicią, która łączy dawne zdarzenia z dniem dzisiejszym, jest pamięć. „To ty jesteś Ariadną” – twierdzi poetka. Pisze, że to pamięć wytycza drogi po labiryncie dawnych zdarzeń, decyduje, co było ważne, selektywnie buduje naszą tożsamość. Dalej Hartwig pyta:

Jak dotrzeć – i czy trzeba – do tego podziemnego świata

pamięci która śpi i czeka na zbudzenie

na łaskę zgody z tym co się zdarzyło1.

Pytanie to warto poszerzyć i powiązać z – klasycznym już w badaniach nad pamięcią – terminem „kultura pamięci”. Poetka skłania nas do namysłu nad konstrukcjami naszych wspomnień: sposobem łączenia faktów, osnową, wokół której budujemy obrazy dawnych zdarzeń; nad pamięcią skrywającą nie tylko te wydarzenia, do których wracamy z sentymentem i uśmiechem, ale także te budzące w nas poczucie pustki, gorycz, stratę. Owa nić tworzy naszą tożsamość.

W ten oto sposób rysuje się związek pamięci i tożsamości. Pamięć pozwala na świadomą ciągłość trwania. To dzięki niej istniejemy w czasie; odróżniamy wczoraj od dziś w naszych najbardziej pierwotnych doświadczeniach, jakimi są śmierć i wspominanie tych, którzy już odeszli. Pamięć kształtuje naszą tożsamość, jest niekończącym się procesem definiowania siebie, ale też własnej wspólnoty. Zatem kryterium, wokół którego organizuje się pamięć, można wyrazić w pytaniach: W jaki sposób dochować społecznych zobowiązań? Czego nie wolno nam zapomnieć?

Pytani o Mirosława Dzielskiego jego niegdysiejsi przyjaciele, koledzy i współpracownicy – po tym jak już przywołają czy to jego działalność opozycyjną, czy to pisarstwo naukowe, czy chociażby niezliczone inicjatywy, jakim się z pasją oddawał – często wspominają pewne spotkanie, spotkanie o tyle osobliwe, że sam bohater tych wspomnień nie brał w nim udziału.

Miało się ono odbyć wiosną 1989 roku, a uczestniczyli w nim prymas Polski Józef Glemp i Lech Wałęsa. Podobno podczas rozmowy z ust hierarchy padła propozycja powołania Mirosława Dzielskiego na urząd premiera, a Wałęsa miał na to przystać. Niektórzy w swych wspomnieniach rozbudowują owo porozumienie polityczne, podnosząc, że nazwisko Dzielskiego było pierw rozważane przy obsadzaniu stanowisk szefów ministerstw w rządzie Mieczysława Rakowskiego, a później już przy tworzeniu własnego gabinetu. Ale w tym czasie prymas Glemp nie wiedział nic o problemach zdrowotnych Dzielskiego, przebywającego od stycznia 1989 roku na stypendium w Stanach Zjednoczonych, z którego już nie było mu dane wrócić.

Dziś trudno zweryfikować nie tylko prawdziwość, ale i skalę omawianych wtedy planów. Zauważyć jednak można – nieco z przymrużeniem oka – że im dalej od Krakowa, tym mniej poważnie mówi się o tych zamierzeniach. Bez wątpienia Dzielski był doceniany w swoim środowisku, dał się poznać jako nie tylko intelektualista, ale przede wszystkim świetny organizator i działacz, który głoszone przez siebie postulaty przykładnie realizował. Ideowo bliska mu była nauka Kościoła, szczególnie w wymiarze społecznym, stąd jego członkostwo w Społecznej Radzie Prymasowskiej i naturalna protekcja hierarchów kościelnych. Kolosalną rolę we wspomnianej rekomendacji Dzielskiego na ten urząd odegrało zapewne jego zaangażowanie w struktury opozycyjne, które de facto sam niejednokrotnie powoływał do życia, w różnorakie pomniejsze organizacje i inicjatywy, jak również wzmożona aktywność na łamach pism drugiego obiegu, a także członkostwo w NSZZ „Solidarność” i stanowisko małopolskiego rzecznika Związku. Znaczenie miało również powołanie Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Wszystko to pozwala uznawać propozycję prymasa za wiarygodną, a Dzielskiego ukazuje jako niemal idealnego kandydata na urząd premiera. Przedwczesna śmierć u progu niewątpliwej kariery politycznej tworzy tym mocniejsze poczucie straty, a z perspektywy upływającego czasu nadaje Dzielskiemu cech bohatera romantycznego.

Przytoczona historia konstytuuje jeden z głównych sposobów narracji, w jakich przedstawiany jest dziś Mirosław Dzielski.

Mimo wielu wątpliwości dotyczących faktyczności przywołanego spotkania Dzielski nieustannie wspominany jest bardziej przez pryzmat przywołanej rzekomej propozycji niż licznych realnych osiągnięć. W tej opowieści pełni pierwszoplanowe funkcje organizatora i działacza – tym samym wypełnia się narracja zawarta w haśle: „premier z Krakowa”.

Na tej płaszczyźnie dokonuje się mityzacja postaci kładąca nacisk na problematykę zaangażowania społecznego. Krakowski liberał scharakteryzowany zostaje przede wszystkim jako ten, który występuje przeciw panującej władzy, także jako budowniczy struktur opozycyjnych, aktywista społeczny, a co za tym idzie, jego praca ideowa, pisarska przybiera rolę dopełniającą. Możliwość dostąpienia nominacji, stanięcia na czele rządu dowodzi powszechnego uznania dla jego szeroko definiowanej działalności. Ten sposób opowieści o Dzielskim przeważa w przekazach ustnych dawnych działaczy z kręgów opozycyjnych, a poprzez sprzężenie zwrotne podtrzymuje identyfikację oraz afirmację ówczesnej wspólnoty.

Niejako konkurencyjnym sposobem przybliżania postaci Dzielskiego jest akcentowanie przede wszystkim jego pracy naukowej, podającej w naturalny sposób plan dalszych działań opozycyjnych, co spowodowało nadanie mu miana „Sokratesa z Krakowa”. W tej optyce Dzielski jawi się nam na wzór starożytnych filozofów, wcielających w życie idee, które głosili, co w połączeniu z licznymi świadectwami nauczania (rozumianego nie tylko w kontekście pracy akademickiej, ale także jako cecha charakterystyczna myślicieli agory), krytyką władzy, dystansem w stosunku do demokracji, a także gotowością do sporów intelektualnych oraz stylem „wydobywania prawdy” ze swoich dyskutantów przyczynia się do spojrzenia na krakowskiego opozycjonistę-myśliciela niczym na wielkiego greckiego filozofa.

Ten sposób przedstawiania Dzielskiego zapoczątkowany został w poświęconej mu literaturze – stan ten należy uznać za naturalny, gdyż większość z publikowanych do tej pory tekstów ma charakter naukowy i kładzie nacisk właśnie na tę część jego aktywności.

W rezultacie po ponad trzydziestu latach od śmierci Dzielskiego mamy do czynienia z dwoma współistniejącymi narracjami; obie są prawomocne, a różni je perspektywa snucia opowieści oraz ich zasięg. Perspektywa pierwsza jest milknącym przekazem działaczy: tworzą go współuczestniczący w tamtych wydarzeniach, niegdyś zaangażowani w batalie antysystemowe, jednak ich głos usłyszeć jest dziś coraz trudniej.

Narracja druga pochodzi od tych, którzy nie odeszli od piór. Kreślą ją z poczucia kronikarskiego obowiązku, by dać świadectwo owych czasów, by spłacić intelektualny dług zaciągnięty przed laty – niezależnie od motywacji milcząco przyjmują moc łacińskiej maksymy „verba volant, scripta manent”.

II

Pierwotną pobudką do przygotowania zbiorowej publikacji poświęconej pamięci Mirosława Dzielskiego była z jednej strony chęć upamiętnienia trzydziestej rocznicy jego śmierci (która przypadła na rok 2019), z drugiej – ponowne nakłonienie do wspomnień jego dawnych przyjaciół oraz ludzi, których w tamtych latach łączyły z nim jakieś więzy. Moim zamiarem było zebranie opowieści o Dzielskim po trzech dekadach od tamtych wydarzeń. Czyniąc to, ciągle stawiałem pytanie: o czym nie można dziś zapomnieć?

Ocena, czy i na ile ta książka zadość czyni tym dążeniom, należy do Czytelników.

Większość tekstów publikowanych w tej monografii została przygotowana specjalnie z myślą o niej, choć wzbogacono ją również kilkoma przedrukami, tak by oddana w ręce Czytelnika, sumiennie relacjonowała Mirosława Dzielskiego zmagania z wolnością.

Zapewne wnikliwy Czytelnik zwróci uwagę na grono autorów zawartych tu tekstów: są to dawni przyjaciele Dzielskiego, jego współpracownicy, opozycjoniści identyfikujący się mniej lub bardziej z ideami, które on propagował, dziś częściowo oddaleni od siebie, bywa, że odmiennie realizujący dawne ideały. Mam nadzieję również, że dobrze przyjęci zostaną przedstawiciele młodszego pokolenia badaczy, którym okazję do poznania myśli Mirosława Dzielskiego dały przede wszystkim wydane przed laty dzieła zebrane myśliciela z Krakowa2.

Chciałbym również wspomnieć wszystkie osoby, które z różnych powodów nie mogły w tej publikacji wziąć udziału, ale zapewniały o sprzyjaniu tej inicjatywie, przesyłając często wiele cennych uwag i wskazówek.

Wydanie niniejszej monografii było możliwe przede wszystkim dzięki nieocenionemu wsparciu Henryka Woźniakowskiego oraz Tadeusza Syryjczyka, którym za okazaną pomoc w tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować. Słowa uznania kieruję także do wszystkich, którzy dołożyli starań, by książka ta mogła się ukazać.

Część pierwsza

IDEE

Andrzej Walicki

Liberalizm w Polsce3

W listopadzie 1981 roku wyjechałem z Polski do Australii, aby objąć stanowisko badawcze na Australijskim Uniwersytecie Narodowym w Canberze. Zaraz po przyjeździe wygłosiłem odczyt o sytuacji w Polsce. Wielu słuchaczy zaskoczonych zostało moją oceną Solidarności: przedstawiłem ją bowiem jako ruch populistyczny, wyrosły na gruncie „realnego socjalizmu” i głęboko związany, wbrew pozorom, z mentalnością ukształtowaną przez ten system. Powiedziałem nawet, że myślenie polityczne przywódców Solidarności skażone zostało w jakimś sensie „przez ducha socjalistycznego totalitaryzmu mimo werbalnych potępień wszelkich odmian władzy totalitarnej”.

Tekst odczytu przyjęty został do druku w tempie zaiste ekspresowym przez australijskie czasopismo „Quadrant”. Ogłoszenie stanu wojennego sprawiło jednak, że poczułem się moralnie zmuszony do zrezygnowania z tej publikacji.

W warunkach stanu wojennego działalność opozycji – pokonanej, ale nie złamanej – przybrała postać moralnej krucjaty. Jej przywódcy przekonani byli, że tylko nieustanne demonstrowanie moralnego nieprzejednania wywrzeć może skuteczną presję na władze. Związani z opozycją intelektualiści próbowali delegitymizować system przez ostentacyjne odmawianie współpracy z oficjalnymi instytucjami. Władze, których wiara w siebie była najwyraźniej mocno nadszarpnięta, okazały się bardzo wrażliwe na tę taktykę.

Z pewnej perspektywy czasowej można powiedzieć, że było to interesujące odwrócenie ról: w czasach stalinizmu bowiem wywieranie presji moralnopolitycznej stało się monopolem komunistycznej władzy. W obu wypadkach jednak mieliśmy do czynienia ze zorganizowanym, zbiorowym naciskiem, wymuszającym konformizm w imię jedności. W wypadku stalinizmu chodziło o tak zwaną moralnopolityczną jedność społeczeństwa, czyli pojęcie wymyślone przez oficjalną propagandę. W wypadku krucjaty moralnej prowadzonej przez opozycję po wprowadzeniu stanu wojennego chodziło oczywiście o coś o wiele bardziej realnego: o zachowanie wewnętrznej jedności i solidarności cierpiącego i sfrustrowanego narodu.

Inną różnicą był, rzecz jasna, zakres i sposób egzekwowania moralnopolitycznej presji. W jaskrawym przeciwieństwie do terroru stalinowskiego „moralny terror” stosowany przez radykalną opozycję lat osiemdziesiątych nie był wspomagany terrorem fizycznym. Nie stwarzał więc sytuacji, w której ludzie zdolni do „płynięcia pod prąd” czuliby się zmuszeni do milczenia.

Najciekawszymi i najodważniejszymi krytykami solidarnościowego konformizmu lat osiemdziesiątych byli klasyczni liberałowie, uważający się za uczniów Friedricha Augusta Hayeka. Ich cechą wyróżniającą było przeświadczenie o kluczowym znaczeniu wolności gospodarczej oraz przypominanie zasadniczej pojęciowej różnicy między liberalizmem (czyli kwestią praw cywilnych jednostki) a demokracją polityczną (czyli kwestią partycypacji w zbiorowej suwerenności ludu).

Niektórzy z tych neoliberałów działali tylko we własnym imieniu, inni łączyli się z Kościołem, jeszcze inni próbowali znaleźć sympatyków wewnątrz partii. Historyczny paradoks polegał na tym, że partia mogła tolerować ich niemal oficjalnie – jako pożądanych sojuszników jej reformistycznego programu wprowadzenia do gospodarki mechanizmów rynkowych. Program ten musiał wiązać się z krytyką głęboko zakorzenionych postaw egalitarnych, charakterystycznych dla etosu Solidarności, ale bronionych również (szczerze lub nieszczerze) przez biurokratycznych przeciwników reform. W tej sytuacji Janusz Korwin-Mikke – zdolny, prawowierny i niestrudzony propagator idei Hayeka i Friedmana – mógł krytykować nonsensowne cechy gospodarki nakazowej, a także wątpliwe błogosławieństwa państwa opiekuńczego na łamach „Polityki”, będącej wówczas organem liberalizującego skrzydła partii.

Zwariowani liberałowie

Na początku 1985 roku grupa niezależnych dziennikarzy proklamowała reaktywację „partii wariatów-liberałów”, pod przewodnictwem Korwin-Mikkego4. Najznakomitszy jej członek, Stefan Kisielewski, wyjaśnił na łamach „Tygodnika Powszechnego”, że partia taka istniała w latach 1948–1956; przestała funkcjonować w momencie, gdy jej wiceprzewodniczący Leopold Tyrmand zaprotestował przeciwko obecności Kisielewskiego w nowo wybranym parlamencie PRL. Kisielewski wyraził również ubolewanie z powodu traktowania programu „wariatów-liberałów” – domagającego się między innymi całkowitej reprywatyzacji przemysłu – jako żartu, a nie propozycji na serio5.

Gdy przyjechałem do Polski w maju 1987 roku, po niemal sześciu latach nieobecności, krajowa scena intelektualna okazała się inna, niż oczekiwałem. Liberałowie nie byli już traktowani jak dziwacy, lunatyczny margines czy – w najlepszym razie – garstka zwariowanych intelektualistów, propagujących w sposób prowokacyjny idee ciekawe być może, jednak niepasujące do krajowych realiów. Stali się najbardziej wpływowym, najbardziej dynamicznym ugrupowaniem intelektualnym, ulokowanym w najlepszym punkcie strategicznym, spychającym inne ugrupowania na pozycje defensywne. Zwolennicy lub przynajmniej sympatycy idei liberalnych widoczni byli niemal wszędzie i walnie przyczyniali się do radykalnej zmiany ogólnego klimatu intelektualnego. Mówiąc najprościej, zmiana ta polegała na przesunięciu uwagi od polityki ku ekonomice. Oznaczała także przejście od politycznego radykalizmu, zakorzenionego psychologicznie w tradycji lewicowej i pozbawionego wyraźnego programu gospodarczego, ku szeroko rozumianej Nowej Prawicy, umiejącej łączyć polityczne umiarkowanie z mocnym zaangażowaniem na rzecz radykalnej zmiany systemu gospodarczego. Towarzyszyła temu ważna zmiana stylu. Romantyczne gesty wyzwania i uroczyste celebrowanie narodowej tragedii poczęły ustępować autoironicznemu nieraz poczuciu humoru; moralny fundamentalizm zaczął się załamywać pod naporem pragmatycznej giętkości; przede wszystkim zaś pojawiła się wyraźna niechęć do „moralnego terroryzmu”, wciąż uprawianego w kręgach „starej opozycji”.

Tak istotna zmiana nie mogła, rzecz jasna, dokonać się w sposób nagły i jednorazowy. Był to pewien proces, kierunek rozwoju, a nie uformowany już i bezapelacyjnie akceptowany fakt. Jest oczywiste, że proces ten był rezultatem nowych warunków politycznych, stworzonych przez powszechną amnestię polityczną z września 1986 roku, pragmatyczną liberalizację polityki władz PRL i wreszcie – last but not least – przez coraz wyraźniej odczuwalny wpływ reformatorskich poczynań Mchaiła Gorbaczowa. O pozytywnym, pełnym nadziei i sympatii stosunku „nowej opozycji” do pieriestrojkiGorbaczowa świadczy rysunek na okładce drugoobiegowego pisma chrześcijańsko-liberalnego „13”6. Pokazuje on Gorbaczowa siedzącego z uśmiechem na tronie Romanowów i polską „opozycję realistyczną” zbliżającą się do niego ze słowami użytymi niegdyś (w roku 1866) w słynnym adresie sejmu galicyjskiego do cesarza Austrii: „Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy”.

Wszechstronna analiza wszystkich aspektów sytuacji polskiej 1987 roku w jednym sprawozdawczym artykule wydaje mi się rzeczą niemożliwą. Wybrałem więc podejście świadomie selektywne, koncentrujące uwagę na dwóch tylko zadaniach. Pierwszym z nich jest krótka charakterystyka odrodzenia liberalizmu w Polsce na podstawie tego, co sam zobaczyłem w czasie mej dwumiesięcznej wizyty w kraju. Drugim zadaniem jest prezentacja poglądów najwybitniejszych ideologów tego odrodzenia.

Nowe kierunki rozwoju

Przyjazd do Polski w przededniu trzeciej wizyty papieskiej wiązał się z ryzykiem mówienia wyłącznie o „polskim papieżu”. Okazało się jednak, że nie miałem trudności w znalezieniu ludzi pragnących rozmawiać również na inne tematy – przede wszystkim na temat proponowanych reform ekonomicznych. Projekty takich reform pojawiły się w trzech ważnych dokumentach opublikowanych w kwietniu – różnych w rozłożeniu akcentów, ale zgodnych w ogólnej orientacji na gospodarkę rynkową.

Pierwszym z tych dokumentów jest przemówienie sejmowe premiera Zbigniewa Messnera oraz jego Tezy w sprawie II etapu reformy gospodarczej7. Nie ma w nim jakichkolwiek rytualnych odniesień do Marksa ani Lenina. Messner widział urynkowienie gospodarki jako jedyny sposób przezwyciężenia ekonomicznego kryzysu. Postulował rozwój „socjalistycznej przedsiębiorczości” i „socjalistycznej konkurencji”. Oświadczał wprost, że gospodarka musi być niezależna od administracji, że centralne planowanie musi być zastąpione przez działalność wielu różnych i niezależnych jednostek gospodarczych, dążących samodzielnie do zdobycia zysków i kontrolowanych przez banki, a nie organy administracji. Gdzie więc podziała się Marksowska idea wszechogarniającego, racjonalnego planowania, pojmowanego jako „świadome panowanie nad zbiorowym losem” i ostro przeciwstawionego „ślepym siłom” wymiany rynkowej? Czy Messner zupełnie zapomniał myśli Marksa o podobieństwie między gospodarką socjalistyczną a działalnością gospodarczą Robinsona Crusoe – podobieństwie, które polegać miało na tym, że w obu wypadkach mamy do czynienia z pojedynczympodmiotem gospodarującym, aczkolwiek w jednym wypadku jest to pojedyncza jednostka, w drugim zaś zorganizowany kolektyw, wyposażony w „jednolitą wolę” i pracujący zgodnie z ustalonym planem? A może polski premier nigdy nie czytał Kapitału Marksa? Może nie zdawał sobie sprawy, że marksistowskim ideałem socjalizmu było przekształcenie całego społeczeństwa w jednąwielką fabrykę i całkowite wyeliminowanie w ten sposób wymiany rynkowej? Zapewne jednak wiedział o tym, jednak zdecydował, że idee te należy po prostu zignorować.

Byłem obecny na zebraniu Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, na którym Tezy… Messnera dyskutowane były z udziałem jego zastępcy profesora Zdzisława Sadowskiego8. Wicepremier mówił o „przedsiębiorczości”, „konkurencji” i „zysku” jako uniwersalnych kategoriach ekonomicznych, mających zastosowanie również w gospodarce socjalistycznej – co równało się oczywiście całkowitemu odrzuceniu poglądu Marksa, iż są to kategorie ściśle historyczne, specyficzne dla ustroju kapitalistycznego. Reakcja słuchaczy była w sumie przychylna, ale zabarwiona pewnym sceptycyzmem. Czy można bowiem – pytano – traktować gospodarkę jako sferę całkowicie autonomiczną i leczyć jej choroby bez usuwania schorzeń natury nieekonomicznej? Polityczna intencja takich pytań była wyraźnie uchwytna. Rozkosznym paradoksem było natomiast to, że członek komunistycznego rządu odpowiadał na nie, broniąc liberalnego postulatu niezależności ekonomiki od polityki.

Interesującym komentarzem do tej sytuacji był artykuł znanego socjologa Stefana Nowaka, wsparty autorytetem pozostałych członków zarządu Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Dowodził on, że rząd był autentycznie zainteresowany sukcesem reformy Messnera, lecz nie miał, niestety, poparcia niezależnych sił społecznych, napotykał natomiast opór w szeregach swej własnej społecznej bazy. Na początku mojej wizyty w Polsce tekst ten traktowany był jako ściśle konfidencjonalny, wkrótce jednak opublikowała go prasa drugiego obiegu, a następnie prasa oficjalna9. Nie mogło być inaczej, skoro już w maju bardzo podobna diagnoza przedstawiona została przez profesora Jana Szczepańskiego na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej, prowadzonym przez generała Wojciecha Jaruzelskiego. Dokonana przez Szczepańskiego krytyka gospodarki „realnego socjalizmu” była bardzo ostra i całkowicie zgodna z postulatami rzeczników radykalnej marketyzacji. Jednocześnie jednak ostrzegał on, że to, co ekonomicznie niezbędne, może okazać się niemożliwe politycznie, partia bowiem nie może tolerować działania mechanizmów rynkowych poza ten punkt, w którym zaczynają one tworzyć siły społeczne mogące politycznie zagrozić jej władzy10. W ten sposób polska elita władzy przedstawiona została jako znajdująca się w sytuacji niezwykle trudnej i bez dobrego dla niej wyjścia: groźba całkowitego załamania gospodarczego skłaniała ją do szukania ratunku w urynkowieniu, a jej własne interesy polityczne, energicznie bronione przez władze niższych szczebli, pchały ją w przeciwnym kierunku.

Jak zobaczymy, teoretycy opozycji liberalnej dostrzegali ten dylemat znacznie wcześniej, przy czym starali się unikać wyprowadzania stąd pesymistycznych konkluzji11. Radykalna reforma ekonomiczna, dowodzili, musi istotnie doprowadzić do likwidacji socjalizmu, jednak można przecież dokonać tego bez porzucania słowa „socjalizm” i bez naruszania interesów istniejącej elity politycznej. Osobiste interesy członków tej elity nie są wszak nieodłączne od utrzymania socjalizmu jako systemu. Prawdą jest, że elita ta nie ukonstytuowała się w wyniku demokratycznych wyborów; dlatego też jej żywotne interesy sprzeczne są z demokratyzacją. Demokratyzacja nie jest jednak tym samym co wzrost wolności indywidualnej, zwłaszcza wolności ekonomicznej. Mechanizmy rynkowe wymagają wolności jednostki, ale nie muszą łączyć się z demokracją elektoralną, która odsunęłaby od władzy dotychczasową elitę polityczną.

Na łamach „Stańczyka” – formalnie drugoobiegowego, choć faktycznie rozpowszechnianego jawnie „pisma konserwatystów i liberałów” – Janusz Korwin-Mikke porównał Tezy… Messnera z dwoma innymi dokumentami programowymi: z ekonomicznym programem Solidarności oraz z Kartą prywatnej przedsiębiorczości gospodarczej, zaakceptowaną przez uczestników konferencji naukowej zorganizowanej w kwietniu 1987 roku przez Katolicki Uniwersytet Lubelski12. Zdaniem Mikkego program Solidarności był „zdecydowanie najsłabszy”, aczkolwiek znacznie lepszy od poprzednich wypowiedzi Związku na tematy ekonomiczne. Słabość ta wypływała z dwóch źródeł: po pierwsze, z socjalistycznego złudzenia, że można łączyć urynkowienie z polityką pełnego zatrudnienia, indeksacji płac i subsydiów rządowych; po drugie, z chęci wykazania ścisłego związku między liberalizmem gospodarczym a demokracją polityczną oraz koncepcjami samorządu pracowniczego. Mikke uważał najwyraźniej, że położenienacisku na demokrację promowałoby sprawę Solidarności kosztem poważnych odstępstw od prawdziwie radykalnej, konsekwentnie prorynkowej reformy gospodarczej. Warto odnotować, że podobnych argumentów użył nieco później generał Jaruzelski w rozmowie z wiceprezydentem Bushem13.

Drugi dokument, czyli Karta prywatnej przedsiębiorczości gospodarczej – osobisty triumf profesora Stefana Kurowskiego, który już w okresie „odwilży” 1956 roku opowiadał się za gospodarką rynkową, co naraziło go na gwałtowny atak samego Gomułki – uzyskał u Mikkego najwyższą ocenę. Jego punktem wyjścia była interpretacja katolickiej nauki społecznej sankcjonującej prywatną własność środków produkcji, wywodzącą ją z prawa naturalnego i widzącą w niej gwarancję wolności i godności człowieka. Karta… powoływała się też na „zasadę pomocniczości”, według której życie społeczne powinno się koncentrować w „grupach pośrednich” (pomiędzy jednostką a państwem), wolnych od ingerencji władz politycznych. Przedstawiała prywatną przedsiębiorczość i wolną konkurencję jako najbardziej efektywny sposób mobilizowania energii ludzkiej, wyzwalania pomysłowości i inicjatywy, czynienia ludzi zaradnymi, zdyscyplinowanymi i odpowiedzialnymi. Domagała się więc „trwałego miejsca dla sektora prywatnego” w Polsce, nie tylko w rzemiośle i rolnictwie, lecz także w działalności przemysłowej; krytykowała Tezy… Messnera za położenie nacisku na urynkowienie gospodarki uspołecznionej przy niedostatecznym uwzględnieniu spraw przedsiębiorczości prywatnej. Postulowała, aby w oficjalnej terminologii zastąpić termin „gospodarka nieuspołeczniona” jednoznacznym terminem „gospodarka prywatna”: nie ma bowiem powodu, aby wstydzić się określenia „prywatny”, prywatność jest ważnym prawem człowieka, natomiast termin „nieuspołeczniony” ma zabarwienie pejoratywne. Konkluzja tych wywodów brzmiała:

[…] w celu prezentacji i obrony swych interesów prywatna przedsiębiorczość gospodarcza powinna mieć swój samorząd w postaci izby przemysłowo-handlowej, która powinna pełnić także rolę niezależnego przedstawicielstwa społeczno-politycznego, powołanego i działającego na zasadach demokratycznych. Należy odbudować ethos prywatnego przedsiębiorcy jako człowieka i obywatela pełniącego ważną, użyteczną i odpowiedzialną funkcję społeczną. Wśród ludzi tego sektora powinno wzrosnąć poczucie własnej wartości.

Tekst Karty… opublikowany został nie tylko nieoficjalnie, w „Stańczyku”14, lecz również oficjalnie, w „Przeglądzie Katolickim”, tygodniku związanym z prymasem Polski. Wywołało to pewną irytację publicysty „Polityki” Daniela Passenta, który zaniepokoił się, że rola jego pisma w promowaniu reform rynkowych może być pomniejszona przez pojawienie się bardziej radykalnych programów ekonomicznych. Napisał o Karcie…, że jest najskrajniejszą apoteozą prywatnej przedsiębiorczości od czasów Adama Smitha15. Zauważył w tym symptom generalnego „zwrotu na prawo”, widocznego zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie, oraz ostrzegł swych czytelników przed traktowaniem prywatyzacji jako uniwersalnego remedium. Krytycznie odniósł się również do wzrastającej roli Kościoła i do wprowadzania do dyskusji o reformach języka „praw naturalnych”.

Odrzucenie romantyzmu

Możemy obecnie przejść do „zwrotu na prawo” w szeregach „nowej opozycji”.

Zostałem zaproszony 17 czerwca 1987 roku na zebranie Klubu Myśli Politycznej „Dziekania” (aluzja do rezydencji prymasa), zorganizowanego – „nieoficjalnie” – pod auspicjami weterana katolickiego realizmu politycznego profesora Stanisława Stommy. Klub ten, pomyślany jako forum dla nowej, konstruktywnej opozycji, łączył kilka grup o różnej genealogii. Rozpoznałem w nim co najmniej pięć ugrupowań: (1) młodych „narodowych demokratów” pod przywództwem Aleksandra Halla, wywodzących się z gdańskiej grupy Młoda Polska, obecnej przy narodzinach Solidarności i aktywnej w okresie stanu wojennego; (2) grupę „Głosu”, pod przywództwem Antoniego Macierewicza, związanego początkowo z Komitetem Obrony Robotników; (3) chrześcijańsko-liberalną grupę Mirosława Dzielskiego, założyciela Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego oraz członka Społecznej Rady Prymasowskiej; (4) grupę byłych członków organizacji PAX; oraz (5) grupę czasopisma „Res Publica” – miesięcznika konserwatywno-liberalnego, który przez wiele lat ukazywał się w drugim obiegu, niedawno zaś uzyskał legalizację jako organ niezależnego przedsiębiorstwa Res-publica Company, Ltd.

Pełne sprawozdanie z tego, co usłyszałem w „Dziekanii”, nie mieści się w ramach tego artykułu. Ograniczę się do krótkiej charakterystyki wspólnego mianownika wymienionych grup, wyraźnie różnego od poglądów i zasad „starej opozycji”.

Po pierwsze, powstaje nowa diagnoza sytuacji polskiej. Polska nie jest już postrzegana jako kraj totalitarny, przeciwnie, zakłada się, że znajduje się już w bardzo zaawansowanym stadium detotalitaryzacji. Jej elita polityczna nie reprezentuje wojującej ideologii, straciła wiarę w siebie, a wraz z nią zdolność mobilizowania mas przez zastraszanie i indoktrynację. Świadoma jest, że próby rozciągnięcia totalnej kontroli politycznej nad działalnością ludzi, łącznie ze sferą ekonomiczną, zakończyły się spektakularnym fiaskiem. Zepchnęło to władze na pozycje defensywne, a więc ogromnie rozszerzyło zakres możliwej wolności. Prawdą jest oczywiście, że elita władzy boi się utracenia kontroli; prawdą jest również, że nie marzy już nawet o kontroli całkowitej, odrzuca pokusę totalitaryzmu jako nierealistyczną, budzącą opór, a jednocześnie stwarzającą niebezpieczne iluzje. Konsekwencją ambicji totalitarnych jest bowiem przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za wszystko.

Władze wiedzą już także, że opieranie się na nagiej sile nie jest w stanie zabezpieczyć koniecznego minimum społecznej współpracy – minimum, które potrzebne jest dla ich własnego przetrwania. Dlatego też szczerze pragną jakiegoś kompromisu z głównymi siłami społecznymi oraz godzą się na pewne ograniczenia zakresu swej politycznej odpowiedzialności. Jeśli więc „stara opozycja”, reprezentowana przez ludzi typu Adama Michnika, wciąż określa istniejący reżim jako „totalitarny”, to przyczyną tego jest albo frustracja, albo zręczna taktyka zwiększania własnego prestiżu. Walka przeciw „totalitaryzmowi” usprawiedliwia wymuszanie ideologicznej jedności wewnątrz opozycji (przeciwstawianie się monolitowi wymaga bowiem monolitycznej jedności), dostarcza uzasadnienia dla potępienia wszelkich kompromisów (totalitaryzm jest bowiem absolutnym złem) i wreszcie pozwala opozycji prezentować swe działania jako rodzaj religijnej krucjaty (totalitaryzm bowiem to władza diabła)16.

Ta charakterystyka aktualnych funkcji „antytotalitarnej” frazeologii (całkowicie zbieżna skądinąd z moimi poglądami na tę sprawę) sformułowana została z największą siłą w artykułach Mirosława Dzielskiego. Rozwinął ją także Paweł Śpiewak w pierwszym numerze świeżo zalegalizowanej „Res Publiki”, wskazując, że przybieranie heroicznej pozy „antytotalitarnej” prowadzi do zastępowania polityki moralizmem oraz sprzyja niebezpiecznie dogmatycznej ślepocie, arogancko ignorującej fakty realnego życia. Radykalny antytotalitaryzm (w warunkach zaniku rzeczywistego totalitaryzmu) jest więc postawą moralnego fundamentalisty, przeświadczonego o anielskości własnej natury i absolutności własnych racji, a więc niezdolnego do samokrytycyzmu i do wysłuchiwania argumentów ludzi inaczej myślących17.

Po drugie, pojawiają się nowe metody opozycyjnego działania. Idea totalitaryzmu, niegdyś bliska rzeczywistości, przekształciła się w mit, mający dowieść istotowej niezmienności „realnego socjalizmu”, a więc odwracający uwagę od zachodzących w nim zmian, otwierających nowe możliwości działania. „Nowa opozycja” dostrzegła te możliwości, zrozumiała, że wykorzystanie ich wymaga wyrzeczenia się moralnego fundamentalizmu i romantycznej miłości do symbolicznych gestów. Pojęła, że pragmatyzacja postaw elity władzy wymaga coraz większej giętkości i pragmatycznej zręczności działań opozycyjnych; że musi się nauczyć rozróżniania między systemem i ludźmi władzy, aby móc przekonać tych ostatnich, iż dalsze utrzymywanie systemu nie leży w ich własnym, dobrze pojętym interesie. Wielu przedstawicieli elity partyjnej głęboko rozczarowało się do systemu i nie ma już co do niego żadnych złudzeń. Obrażanie ich i antagonizowanie, traktowanie jako złoczyńców osobiście odpowiedzialnych za wszelkie zło polskiego życia byłoby więc działaniem infantylnym i przeciwskutecznym. Trzeba bowiem pamiętać, że naprawdę ważnym zadaniem opozycji jest zmiana systemu, a nie wymiana elit. Obalenie systemu byłoby zaś o wiele łatwiejsze, gdyby elity partyjno-rządowe nie wystąpiły jednomyślnie w jego obronie. Jest to całkiem możliwe. System bowiem jest tak bardzo przegniły, a elita rządząca tak dalece odideologiczniona, że nawet aktywną współpracę w likwidowaniu systemu sporej części partyjnej elity łatwo sobie wyobrazić.

Po trzecie, „nowa opozycja” opowiada się za politycznym realizmem, za opieraniem działań na racjonalnej kalkulacji. Mobilizowanie mas mogło być dobre jako środek do celu, jednak uleganie ich emocjom byłoby szkodliwe, a nawet samobójcze. Zdrowa myśl polityczna powinna kierować się interesem narodowym, nie zaś abstrakcyjnymi ideami czy zmiennymi nastrojami politycznie aktywnej populacji. Istniejąca elita władzy stara się o legitymizację narodową, a więc nie myśli już w kategoriach ideologii marksistowskiej. Stwarza to możliwość autentycznego, aczkolwiek trudnego, dialogu między opozycją a władzą. „Stara opozycja”, podobnie jak politycy emigracyjni, wciąż jednak myśli ideologicznie, w kategoriach antykomunistycznej krucjaty; „globalna” sprawa walki z komunizmem bliższa jest jej sercu niż konkretne, namacalne interesy kraju. Jest to wynikiem struktury umysłowej charakteryzującej lewicę, a właściwie wszystkie odmiany radykalizmu. „Nowa opozycja” powinna zwalczać te postawy jako niebezpieczne dla świata i szkodliwe dla Polski.

Po czwarte, zmienia się stosunek do PRL18. Mimo swej zależności od ZSRR, mimo bezpośredniej roli ZSRR w jej genezie istniejąca państwowość polska powinna być postrzegana jako polska – a zatem nie jako „siła okupacyjna”, lecz jako własność narodu. W przeciwnym razie skazana będzie na pozostawanie „państwem-partią”, w nieustannym konflikcie z narodem. Polacy powinni przezwyciężyć swe anarchiczne instynkty, nauczyć się doceniania dobrodziejstw własnej państwowości, pomimo jej ograniczeń i niedostatków. Transformacja „państwa-partii” w państwo narodowe ułatwiona będzie przez zagwarantowanie materialnych interesów istniejącej elity władzy. Zadaniem opozycji jest wyzwalanie i organizowanie narodowej energii przez zakładanie niezależnych stowarzyszeń realizujących konkretne, konstruktywne cele. Działalność tych stowarzyszeń powinna być zalegalizowana, chodzi bowiem o instytucjonalizację społeczeństwa obywatelskiego w ramach istniejącego państwa.

I wreszcie, po piąte, konieczne jest uznanie priorytetu reformy gospodarczej, czyli zastąpienia gospodarki nakazowo-rozdzielczej gospodarką rynkową, z dużym i odpowiednio zmodernizowanym sektorem prywatnym. Opozycja powinna stać się awangardą walki o taką reformę, a więc iść w tym kierunku dalej niż reformistyczne skrzydło partii i dalej niż Kościół, aczkolwiek działać winna, w miarę możliwości, we współpracy z Kościołem i pod osłoną Kościoła. Ważność sojuszu z Kościołem wynika z potrzeby przezwyciężenia cywilizacyjnej degradacji, w wyniku której Polska znalazła się niemal poza obrębem Europy. Aby zmienić ten stan rzeczy, musimy powrócić do łacińskich źródeł naszej cywilizacji, a jedyną drogą do tego jest odrodzenie moralno-religijne.

Pogodzenie obu tych celów – utrzymania więzi z Kościołem i zaangażowania na rzecz radykalnej marketyzacji – nie zawsze jest rzeczą łatwą. Kościół polski, aczkolwiek o wiele bardziej tradycjonalistyczny w swej obronie prywatnej przedsiębiorczości niż na przykład Kościoły Ameryki Łacińskiej, nie może popierać neoliberalizmu w ekstremistycznej wersji Korwin-Mikkego, ten zaś z kolei nie może akceptować niektórych aspektów społecznej nauki Kościoła.

Organizatorzy spotkania w „Dziekanii” uczynili wszystko, aby uniknąć zaostrzania tych różnic w okresie wizyty papieża w Polsce. Mimo to jednak nie udało się uniknąć ujawnienia potencjalnego konfliktu między „twardymi” liberałami a stanowiskiem Kościoła. Młody ultraortodoksyjny neoliberał z Wrocławia oskarżył społeczną naukę Kościoła o beznadziejny anachronizm. Encyklika Rerum novarum – powiedział – potępiła socjalizm w okresie, gdy mógł on jeszcze uchodzić za nadzieję ludzkości; Jan Paweł II natomiast, w encyklice Laborem exercens uległ wpływowi idei socjalistycznych w okresie nieuchronnego schyłku socjalizmu i odrodzenia wartości kapitalistycznych19.

Opinia ta nie była dla mnie zaskakująca. Zdziwiło mnie jednak, że w dużej i wypełnionej po brzegi sali nie znalazła się ani jedna osoba, która wystąpiłaby w obronie papieża.

Dwaj myśliciele z Krakowa

Aby zrozumieć źródła intelektualne liberalizmu polskiego, przedstawić należy jego głównych ideologów. Gwoli sprawiedliwości należałoby zacząć od nestora polskiego liberalizmu Stefana Kisielewskiego – to jednak pociągnęłoby za sobą konieczność pisania o całym okresie powojennym. Jeśli zaś pominie się Kisielewskiego, to można pominąć również innych utalentowanych publicystów liberalnych okresu przedsolidarnościowego, łącznie z Korwin-Mikkem. Zgodnie z tą logiką postanowiłem (cokolwiek arbitralnie) zatrzymać się jedynie na dwóch postaciach – Bronisławie Łagowskim i Mirosławie Dzielskim. Znaczenie tych myślicieli określa ich interpretacja sytuacji Polski w latach osiemdziesiątych, a następnie ich wysiłki w propagowaniu idei liberalnych wewnątrz dwóch potężnych organizacji ogólnonarodowych: partii rządzącej (w wypadku Łagowskiego) i Kościoła (w wypadku Dzielskiego).

Nie jest rzeczą przypadku, że obaj ci ludzie mieszkają w Krakowie. To stare i piękne miasto, będące niegdyś stolicą Rzeczypospolitej polsko-litewskiej, od dawna już cieszy się reputacją głównego ośrodka oświeconego konserwatyzmu polskiego. W drugiej połowie XIX wieku, po klęsce powstania 1863 roku, w rosyjskiej części Polski dominującym nurtem myśli krakowskiej stał się krytyczny konserwatyzm, wyśmiewający romantyczne iluzje niepoprawnych insurekcjonistów. Konserwatyści ci nazwali się stańczykami, nawiązując w ten sposób do szesnastowiecznego królewskiego błazna, który trafnie przestrzegał przed iluzjami swych czasów. (Odnotujmy, że do tradycji tej nawiązał również „Stańczyk” Korwin-Mikkego). Po drugiej wojnie światowej Kraków stał się kolebką tak zwanego neopozytywizmu – ruchu świeckich katolików łączącego obronę duchowej niezależności od komunizmu z krytyką „heroizmu politycznego” oraz z programowym geopolitycznym realizmem, uzasadniającym akceptację podstawowych realiów nowego ustroju. (Głównym teoretykiem tego ruchu był Stanisław Stomma, Stefan Kisielewski reprezentował w nim skrzydło „ortodoksyjnie liberalne”.) Po wprowadzeniu stanu wojennego intelektualiści krakowscy zachowywali się z reguły w sposób bardziej zgodny z zasadami politycznego realizmu niż intelektualiści z Warszawy, Wrocławia i Gdańska. Uniwersytet Jagielloński nie stał się forum dla symbolicznych protestów; wykorzystał natomiast nową ustawę o szkolnictwie wyższym i pod zręcznym kierownictwem demokratycznie wybranych władz akademickich uzyskał status instytucji maksymalnie autonomicznej. Podziemne debaty polityczne rozkwitały w Krakowie nie mniej niż gdziekolwiek indziej, ale głównym ich rezultatem było powstanie tak zwanej krakowskiej szkoły liberalizmu, bardzo różnej od głównego nurtu postsolidarnościowej myśli opozycyjnej20.

Bronisław Łagowski, docent Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest z pewnością jednym z duchowych ojców tej szkoły. Nie jest jednakże jej przywódcą – zawsze bowiem podkreślał swą niezależność i dystans oraz unikał bezpośredniego włączania się w działalność „podziemną”. Mimo swych zdecydowanie antymarksistowskich i antysocjalistycznych poglądów był i pozostał członkiem partii. W okresie rządów Gierka nazwisko jego było mało znane: jego świetne artykuły, łączące przenikliwość intelektualną z bardzo specyficznym poczuciem humoru, ukazywały się bowiem pod pseudonimem na łamach katolickiego „Tygodnika Powszechnego”. Po wprowadzeniu stanu wojennego Łagowski pisać począł pod własnym nazwiskiem, ale w innych organach prasowych: w „Polityce” i w „Zdaniu”, czasopismach marksistowskich (lub raczej eksmarksistowskich) intelektualistów wspierających reformy polityczne i gospodarcze21. W roku 1986 opublikował zbiór artykułów Co jest lepsze od prawdy?22.Taniewielka, lecz niezwykle treściwa książka zawiera zarówno artykuły publikowane w „Tygodniku Powszechnym”, jak i te, które ukazały się na łamach „Polityki” i „Zdania”. W ten sposób intelektualista będący członkiem partii ujawnił swą wieloletnią współpracę z tygodnikiem katolickim, ściśle związanym ze środowiskami opozycyjnymi. Jeszcze bardziej zdumiewające było jednakże ujawnienie innego faktu: iluzorycznego charakteru wielu podziałów ideologicznych oraz zdumiewającego stopnia deideologizacji periodyków uważanych za socjalistyczne. Co więcej: lektura książki Łagowskiego wskazuje, że po wprowadzeniu stanu wojennego „Tygodnik Powszechny” był o wiele bardziej skrępowany swymi sympatiami ideologicznymi niż proreżimowa (ponoć) „Polityka” i marksistowskie (ponoć) „Zdanie”. Jest rzeczą oczywistą, że wszystkie artykuły Łagowskiego, które ukazały się pod pseudonimem na łamach „Tygodnika Powszechnego”, mogłyby – po wprowadzeniu stanu wojennego – ukazać się również w „Polityce” i w „Zdaniu”. Jeszcze bardziej oczywiste jest jednak to, że niektóre artykuły autora pisane po 13 grudnia 1981 roku nie mogłyby być opublikowane w „Tygodniku Powszechnym” ze względów ideologicznych właśnie – jako kolidujące z ideowym i moralnym zaangażowaniem po stronie Solidarności.

Solidarność jako problem

Najlepszym przykładem takiego tekstu jest esej Łagowskiego Filozofia rewolucji czy filozofia państwa?. Jest to wykład wygłoszony na Uniwersytecie Jagiellońskim z okazji święta 1 Maja w 1982 roku. Solidarność, twierdzi autor, była ruchem rewolucyjnym, zmierzała jednak tylko do obalenia istniejących struktur władzy, a nie do zasadniczej zmiany systemu socjalistycznego23. Działo się tak dlatego, że uczestnicy ruchu byli produktami tego właśnie systemu i nie mieli pojęcia o żadnym innym. Solidarność była ruchem mas, napędzanym przez „elementarne, prymarne pragnienie równości”. Prawdą jest, że masy te pragnęły także wolności, w praktyce jednak nie tolerowały wolności ekonomicznej jako nieuchronnie rodzącej nierówność społeczną; wybierały, na przykład, system dystrybucji kartkowej, a więc mechanizm likwidujący indywidualną wolność wyboru i tym samym znacznie rozszerzający zakres totalitarnej kontroli. Przez „wolność” zrewolucjonizowane masy rozumiały samorządowy kolektywizm, „głębiej w życie prywatne jednostek wchodzący niż państwo”. Mikołaj Bierdiajew powiedział kiedyś, że „w pewnych warunkach państwo mogłoby być obrońcą jednostki przed społeczeństwem”. Wedle Łagowskiego taka właśnie sytuacja zaistniała w posolidarnościowej Polsce24.

W przeciwieństwie do mnie Łagowski nie podkreśla różnicy między wulgarnym socjalizmem a marksizmem25. Przeciwnie: atakuje marksizm jako główne źródło ideologiczne egalitarnego radykalizmu i rewolucyjnego romantyzmu Solidarności. Oskarża nawet Leszka Kołakowskiego o przypisanie marksizmowi wyrafinowania intelektualnego i nadmierną łagodność w jego krytyce. Lenin zrozumiał marksizm o wiele lepiej, zredukował go bowiem do dwóch prostych zasad: zniesienie prywatnej własności środków produkcji i „dyktatura proletariatu”26. Na nieszczęście te właśnie zasady stały się podstawą doktrynalną istniejącej państwowości polskiej.

Jednakże, dowodzi Łagowski, państwo polskie odwołuje się także do „legitymizmu narodowego”, dzięki któremu Polacy są dziś „nie jakąś masą plemienną, nie jakąś grupą etniczną, lecz narodem w sensie politycznym”27. Innymi słowy, PRL opiera się na podwójnymlegitymizmie – rewolucyjno-ideologicznym i narodowym. Godzenie tych legitymizmów jest kwestią politycznej mądrości, przy czym zawsze nadrzędny jest legitymizm narodowy. Żądania wynikające z przesłanek ideologicznych muszą być podporządkowane interesowi narodowemu; w przeciwnym razie interes narodowy poświęcony zostanie na rzecz partykularnych interesów grup rewolucyjnych, podrywających legalny porządek państwa przez odwoływanie się do obietnic legitymizującej państwo ideologii.

Sens tych wywodów jest nieco zakamuflowany, ale mimo to wystarczająco jasny. Władze państwowe – sugeruje autor – powinny wyrzec się ideologicznych skrupułów. Powinny uwolnić się od paraliżującego mitu „klasy robotniczej” i zdecydowanie przeciwstawić nierealistycznym żądaniom Solidarności; powinny zrozumieć, że ich naturalnym sojusznikiem jest konserwatyzm i legalizm, a nie ideologia oficjalna, która stała się wylęgarnią niebezpiecznego utopizmu i anarchii28. Innymi słowy, Łagowski apeluje do wojskowych władz Polski, aby wyzwoliły się z resztek ideologii marksistowskiej i wykorzystały stan wojenny w celu przekształcenia Polski w nieideologiczne, praworządne państwo autorytarne. Państwo takie – dodaje – nie powinno podporządkować gospodarki zasadom „sprawiedliwości społecznej” i innym postulatom ideologicznym. Przeciwnie:

Powinnością państwa w sferze gospodarczej jest strzec „prawa wartości” przed woluntaryzmem grup nacisku (także przed woluntaryzmem mas) i chronić ludzi pracowitych przed zawiścią motłochu29.

W swych późniejszych artykułach Łagowski podkreślił konieczność ograniczenia zakresu władzy politycznej jako takiej, co wyraźnie uwidoczniło liberalny charakter jego filozofii politycznej. Dowodził, w duchu Hayeka, że między demokracją (wszechwładzą społeczeństwa) a liberalizmem (wolnością jednostki) nie musi zachodzić zbieżność i że demokracja nieograniczona, czyli rozciągnięcie zasady woli ludu na wszystkie sfery życia społecznego, popada w konflikt z wolnością gospodarczą30. Wyprowadził z tego wniosek, że w warunkach „realnego socjalizmu”, czyli władzy rozciągającej się na całą gospodarkę, wzrost wolności możliwy jest tylko przez liberalizację, czyli przez ograniczenie zakresu władzy politycznej, a nie przez demokratyzację, czyli dopuszczenie czynników społecznych do partycypacji we władzy. Demokratyzacja władzy politycznej bez uprzedniego ograniczenia jej zakresu spowodowałaby tylko anarchizację życia i gospodarczą katastrofę, byłoby to bowiem

[…] zastąpienie woluntaryzmu, który miał zdolności wykonawcze wystarczające do opanowania wywołanego przez siebie chaosu, woluntaryzmem, który wywołałby chaos i na tym zakończył swą rolę31.

Liberalizm a masy

Jedną z głównych przesłanek myśli Łagowskiego jest, jak sądzę, mocne przeświadczenie, że wolność indywidualna nie daje się pogodzić z władzą arbitralną, w szczególności zaś z woluntarystycznym kolektywizmem, nie jest natomiast sprzeczna z porządkiem prawnym współczesnego (nieideologicznego) państwa i ze spontanicznym ładem rynkowym. Więcej nawet: uważa on wolność indywidualną, rządy prawa i gospodarkę rynkową za trzy filary cywilizacji, nieustannie zagrożone przez ideologie odwołujące się do atawistycznych instynktów pierwotnej hordy. Należy dodać, że formułując ten pogląd, całkowicie odrzucał zasadę kulturowego relatywizmu. W tytule omawianej książki znajdujemy aluzję do poglądu Leszka Kołakowskiego, że obiektywna prawda jest tylko epistemologiczną utopią, w rzeczywistości bowiem umysły ludzi żywią się mitami i nie potrafią się od nich uwolnić32. Poglądom takim przeciwstawił Łagowski obronę prawdy w sensie klasycznym – nie ma bowiem niczego, co byłoby „lepsze od prawdy”.

Łagowski nie chce więc walczyć z komunistyczną mitologią w imię jakichś innych mitów, bliższych sercu, ale równie dalekich od obiektywnej prawdy. Chce prawdy i tylko prawdy, woli gorzkie fakty od różowych złudzeń. Wierzy więc w uniwersalną, obiektywną prawdziwość swej liberalnej definicji podstaw cywilizacji.

W sytuacji polskiej, po wprowadzeniu stanu wojennego, pozbawiona złudzeń analiza faktów nie dawała Łagowskiemu podstaw do optymizmu. Z jednej strony określał on bardzo klarownie, co należy uczynić, aby wyprowadzić kraj z zapaści gospodarczej; atakował doktrynę komunistyczną jako „millenaryzm gospodarczy”33; podkreślał konieczność konsekwentnego urynkowienia, godząc się zapłacić za to wzrostem nierówności społecznych i strukturalnym bezrobociem. Z drugiej strony jednak widział bardzo poważne przeszkody na tej drodze. Dostrzegał je nie w interesach rządzącej elity, ale głównie w postawach mas, w ich głęboko zakorzenionej mentalności socjalistycznej, wzmacnianej dodatkowo przez katolicyzm. Jest rzeczą oczywistą, że Solidarność, mimo swej antykomunistycznej retoryki, była w jego oczach o wiele bardziej socjalistyczna niż nomenklatura partyjna. Również Kościół wydawał mu się nazbyt przeniknięty wartościami socjalistycznymi. „Polski papież”, na przykład, stosował do gospodarki kryterium „sprawiedliwości społecznej”, czego Łagowski, rzecz jasna, nie mógł akceptować. W zakończeniu omawianej książki Łagowski spróbował przeciwstawić poglądom społecznym Jana Pawła II stanowisko kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozumującego w kategoriach prawa naturalnego i mającego dzięki temu większe zrozumienie dla gospodarczego liberalizmu34.

Jak widać, Łagowski jest myślicielem ostentacyjnie wręcz niezależnym i prowokująco krytycznym. Celem jego krytyki są nie tylko najbardziej szanowane organizacje narodowe – Solidarność i Kościół – lecz również najbardziej poważani intelektualiści, łącznie z Leszkiem Kołakowskim i Czesławem Miłoszem. Na przykład w artykule Nie bójcie się konkurencji Łagowski zaatakował Miłosza za hołdowanie przesądom antykapitalistycznym i nie do końca przezwyciężone sympatie do socjalizmu35. Spróbujmy odczuć specyficzny posmak tej sytuacji: oto poeta polski, mieszkający w USA i stale pisujący do emigracyjnej „Kultury”, podkreśla „ontologiczne zło kapitalizmu” i relatywne zalety ustroju socjalistycznego, podczas gdy uczony z Krakowa, pisujący do marksistowskiego ponoć „Zdania”, oskarża go o intelektualne i moralne wspieranie komunizmu.

Recepcja poglądów Łagowskiego była oczywiście bardzo zróżnicowana, w sumie jednak – wziąwszy pod uwagę polityczne okoliczności – nadspodziewanie pozytywna. W kręgu „Polityki” uważano go wprawdzie za swego rodzaju ekstremistę, widziano w nim jednak cennego sojusznika w walce z „antyekonomiczną mentalnością” większości Polaków, zarówno partyjnych, jak i bezpartyjnych. Ocena ta sprawiła, że niektórzy wysocy funkcjonariusze partyjnorządowi zaczęli zwracać się do niego z prośbami o konsultacje. W bardziej „twardogłowych” organach partii przedstawiano Łagowskiego jako myśliciela drobnomieszczańskiego, wyrażającego poglądy przedstawicieli sektora prywatnego w gospodarce polskiej. I tam jednak traktowano go na ogół z szacunkiem – jako człowieka, który wykazał patriotyczną troskę o państwo i stanął w jego obronie w momencie ostrego politycznego kryzysu. „Stara opozycja”, doceniając jego odporność na „moralny terror” oraz zdolność energicznej obrony, nie ośmielała się nękać go atakami, natomiast niektórzy przywódcy „nowej opozycji” uznali go za jednego ze swych głównych nauczycieli. Szczególną popularność uzyskał wśród studentów Krakowa. Nawet „Tygodnik Powszechny” po stoicku pogodził się z odejściem Łagowskiego i opublikował bardzo pozytywną recenzję jego książki Co jest lepsze od prawdy?.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Część druga

RELACJE

Dostępne w wersji pełnej

Część trzecia

Aneks

Dostępne w wersji pełnej

Wybrane prace poświęcone dziełu Mirosława Dzielskiego publikowane po 1995 roku

Wybrane prace poświęcone dziełu Mirosława Dzielskiego publikowane po 1995 roku

Dostępne w wersji pełnej

Przypisy

Przypisy

1 J. Hartwig, Nie ma odpowiedzi, Warszawa: Wydawnictwo Sic!, 2001.

2 M. Dzielski, Odrodzenie ducha – budowa wolności. Pisma zebrane, red. G. Łuczkiewicz, Kraków: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 1995.

3 Pierwodruk Polskie zmagania z wolnością, Kraków: Universitas, 2000, s. 35–66. Jak pisze Walicki: „Artykuł wywołał duże zainteresowanie wśród amerykańskich obrońców gospodarki wolnorynkowej. Jego wyrazem był m.in. list, który otrzymałem od Miltona Friedmana, datowany 17 VIII 1988”. Dopisek ten znajduje się w pierwszym polskim wydaniu artykułu – w zbiorze Widzieć mądrość w wolności. Księga pamięci Mirosława Dzielskiego, red. B. Chrabota, Kraków: KTP, 1991 [przyp. red.].

4 Zob. felieton S. Kisielewskiego w „Tygodniku Powszechnym” 1985, nr 1.

5 Felieton S. Kisielewskiego w „Tygodniku Powszechnym” 1985, nr 17.

6 „13. Pismo chrześcijańsko-liberalne” [Kraków] 1987, nr 3 (66). Wydawcą i głównym autorem artykułów do tego pisma był Mirosław Dzielski.

7 Opublikowane w „Reformie Gospodarczej” [dodatek socjalny do gazety „Rzeczpospolita”], kwiecień 1987.

8 Zebranie to odbyło się 5 czerwca na Uniwersytecie Warszawskim.

9 Zob. drugoobiegowe pismo „Dwadzieścia Jeden” z 1987, nr 4, s. 68–77, oraz katolicki tygodnik „Ład” z końca lipca 1987.

10 Zob. J. Szczepański, Od diagnoz do działań, wydanie specjalne „Rady Narodowej”, 3 lipca 1987, s. 6.

11 Mam na myśli Janusza Korwin-Mikkego, Bronisława Łagowskiego i Mirosława Dzielskiego.

12Wiosna nasza, „Stańczyk” 1987, nr 6.

13 Zob. artykuł U.S. Agrees to Help Poland, „The New York Times”, 28 września 1987, s. 4. Czytamy tam: „Referując dyskusję o Solidarności na spotkaniu Busha z Jaruzelskim, urzędnik Departamentu Stanu powiedział, że – wedle poglądu Warszawy – ruch pracowniczy (Solidarność) przeszkodzi wprowadzeniu w życie reformy gospodarczej”. Dlatego też rząd Jaruzelskiego postanowił rozpisać w tej sprawie referendum, w którym ludność kraju dokonałaby wyboru między radykalnym a umiarkowanym wariantem reform.

14 „Stańczyk” 1987, nr 6, s. 2–4.

15 D. Passent, Na prawo-patrz, „Polityka” 1987, nr 25.

16 Zob. M. Dzielski, Duch nadchodzącego czasu, Wrocław 1985 [drugoobiegowe wydawnictwo „Wektory”], s. 167–170 [artykuł pod tym samym tytułem co książka].

17 P. Śpiewak, Czas polityki, „Res Publica” 1987, nr 1, s. 24–27.

18 Odmienne stanowisko zajmował w tej kwestii A. Macierewicz.

19 Wpływ marksizmu na encyklikę Laborem exercens mocno podkreśla G. Baum w książce The Priority of Labor (New York: Paulist Press, 1982).

20 Por. B. Wildstein, Krakowska szkoła liberałów, „Kontakt” [Paryż], październik 1983.

21 Mocne przekonanie o potrzebie urynkowienia stworzyło możliwość osobliwego sojuszu między „otwartymi marksistami” a liberałami, co przyczyniło się z kolei do wzrostu zainteresowania postmarksistów teoriami liberalnymi. Dzięki temu redaktorzy „Zdania” zwrócili uwagę na mój artykuł Marx and Freedom („The New York Review of Books”, 24 listopada 1983), zawierający krytykę Marksowskiej koncepcji wolności z punktu widzenia liberalnego. Owocem tego zainteresowania było przetłumaczenie tego artykułu na język polski oraz opublikowanie go w „Zdaniu” (1984, nr 2, s. 27–34).

22 B. Łagowski, Co jest lepsze od prawdy?, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1986.

23 Tamże, s. 169–170.

24 Tamże, s. 170.

25 Różnicę tę podkreślałem w artykule Wstronę przeciętności, opublikowanym w „Polityce” (4 lipca 1981). Intencją moją była krytyka wulgarnego egalitaryzmu w programie Solidarności oraz w nowym programie PZPR. Zgadzam się jednak, że w ogólnym bilansie marksizm był w PRL głównym źródłem myślenia „wulgarno-socjalistycznego”. Warto wspomnieć, że zamierzałem opublikować ten artykuł w „Tygodniku Solidarność”. Redaktor „Tygodnika” Bohdan Cywiński odmówił jednak przyjęcia go do druku.

26 B. Łagowski, Co jest lepsze od prawdy?, dz. cyt., s. 172.

27 Tamże, s. 175.

28 Tamże, s. 179–181.

29 Tamże, s. 185.

30 Tamże, s. 198.

31 Tamże, s. 209.

32 Tamże, s. 157 (L. Kołakowski rozwijał takie poglądy w książce Obecność mitu, Paryż: Instytut Literacki, 1972).

33 B. Łagowski, Co jest lepsze od prawdy?, dz. cyt., s. 205.

34 Tamże, s. 224–225.

35 Tenże, Nie bójcie się konkurencji, „Zdanie” 1987, nr 1, s. 5–13. Jest to krytyka artykułu Cz. Miłosza pt. Szlachetność, niestety, opublikowanego w „Kulturze” (1984, nr 9).

Projekt okładki Michał Pawłowski / kreskaikropka.pl

Fotografia na okładce Grzegorz Kozakiewicz / Forum

Opieka redakcyjna Karol Kleczka Katarzyna Mach

Recenzenci naukowi dr hab. Rafał Matyja prof. dr hab. Bogdan Szlachta

Adiustacja Bogusława Wójcikowska

Korekta Barbara Gąsiorowska Katarzyna Onderka

Copyright © by Piotr Bartula, Bogusław Chrabota, Jan Czerniawski, Witold Dzielski, Aleksander Hall, Jan Hertrich-Woleński, Małgorzata Hueckel, Paweł Kłoczowski, Konrad Knoch, Ryszard Legutko, Bronisław Łagowski, Adam Plichta, Andrzej Sadowski, Joanna Schiller-Walicka, Jan Skoczyński, Jerzy Stępień, Tadeusz Syryjczyk, Adam Walicki, Bronisław Wildstein, Henryk Woźniakowski, Leopold Zgoda, Waldemar Żyszkiewicz

Copyright © for the translation by Piotr Żak Copyright © for the selection by Szymon Bródka Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z.o.o., 2021

ISBN 978-83-240-4434-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska