12,99 zł
W 1940 roku powstała jednostka znana jako Special Boat Section. Początkowo jej zadaniem było prowadzenie operacji rozpoznawczych i sabotażowych na terenach okupowanych przez Niemców. W miarę upływu czasu i zdobywania doświadczeń, jednostka ta ewoluowała, stając się coraz bardziej wyspecjalizowaną formacją. W 1942 roku została przemianowana na Special Boat Squadron, a jej działania zaczęły obejmować również operacje na Morzu Śródziemnym i w rejonie Dalekiego Wschodu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 89
Codziennie rankiem dwaj starzy przyjaciele, Angus MacCullogh i Duncan MacKenzie, bez względu na pogodę i porę roku udawali się łodzią na połów ryb do wąskiej zatoczki dzielącą stały ląd Szkocji i wyspę Arran, na której mieszkali. Jak przystało na rodowitych Szkotów, rzadko rozmawiali ze sobą, musiało zdarzyć się coś naprawdę wyjątkowego, aby skłonić któregoś z nich do otworzenia ust. W zatoczce, między piętrzącymi się skałami wysepki i wybrzeża, bywało cicho i spokojnie. Dawniej, ale nie teraz…
Obaj rybacy spoglądali, jak po zatoczce ścigają się zdrowi, opaleni młodzieńcy na kajakach i indiańskich kanu. Część z nich wspinała się zręcznie po skałach wysepki.
– Duncan!
– Co, Angusie?
– Nie czas dziś na takie sporty…
– Dlaczego? Że jesień i zimno?
– Nie… Dlatego, że wojna. Oni są młodzi, zdrowi…
– Przygotowują się do wojny.
– Na kajakach?
– Pewnie i na kajakach też. Mówił mi oficer, co łapał ze mną łososie, że będą z nich angielscy komandosi.
– Znowu jakiś angielski wymysł. Wojny wygrywała zawsze szkocka piechota, a nie jakieś tam na niemiecki wzór wysztafirowane komandosy.
– Well, komandosy nie są pochodzenia niemieckiego tylko boerskiego.
– To jeszcze gorzej.
– O nie, przyjacielu Angusie. Brałem udział w kampanii boerskiej. Służyłem oczywiście w Kameronach.1 Boerzy tworzyli wówczas małe konne oddziałki, które nazywali commandos. Każdy z komandosów jeździł konno jak szatan, a strzelał… No, zawsze bez pudła. Oj, nieraz zalali nam oni sadła za skórę.
– I my chcemy coś takiego stworzyć?
– Zgadłeś.
– Ale na kajakach?
– A cóż w tym dziwnego? Powiem ci zresztą, że właśnie na kajakach. Kapitan Courtney, którego poznałem, przepłynął swego czasu Nil na indiańskim canoe i podobno jest jednym z najlepszych naszych myśliwych na grubą zwierzynę. Mówił mi on, że kajak, zwłaszcza składany, może oddać na wojnie niesłychane usługi. Courtney jest właśnie dowódcą grupy, która tam ćwiczy.
Duncan MacKenzie włożył z powrotem fajkę do ust i z nowym jakimś uczuciem spojrzał na kajakowców. Najwyższy czas – pomyślał – żeby Wielka Brytania zaczęła porządnie dokuczać tym jerries. Wojna teraz jakoś marnie wygląda.
Rzeczywiście, wojna toczyła się w zaskakujący sposób. Po upadku Norwegii i Francji, po zajęciu przez niemieckie wojska neutralnych państw: Belgii i Holandii, po niespodziewanym wyratowaniu 335 000 brytyjskich żołnierzy, przypartych przez hitlerowskie dywizje pancerne do morza pod Dunkierką, świat cały oczekiwał, że Anglia pójdzie śladem Francji i złoży broń. Codzienne naloty lotnictwa hitlerowskiego na Londyn dokonywały zniszczeń i dezorganizacji. Anglia jednak nie poddawała się, lecz przygotowywała do obrony, wypracowywała nowe metody walki z niemieckimi okrętami podwodnymi, usuwała z armii i floty niekompetentnych, nieudolnych dowódców, myślała o atakowaniu wybrzeży nieprzyjacielskich.
Czerwcowa noc była ciemna i bezksiężycowa. Morze robiło wrażenie bezkresnego, spokojnego jeziora, nad którym snuły się lekkie mgły. Nagle wśród panującej ciszy na powierzchnię morza wypłynął czarny, wydłużony kształt. Otworzyła się klapa kiosku, a z jego wnętrza wysunęła się głowa. Nieznany przybysz zaczął obserwować pogrążone w ciemnościach wybrzeże. Tam też było cicho i spokojnie. Gdzieniegdzie tylko przebłyskiwały światełka.
W mesie łodzi podwodnej siedziało dwóch ludzi w wojskowych battle-dressach bez odznak i zajadało kanapki z szynką.
– Jedzcie, jedzcie – zapraszał ich młodziutki, prawie gołowąsy porucznik. – Jak złapią was Włosi, to szynki wam nie dadzą.
– Złapią się za własne pokancerowane zadki – odparł jeden z gości – bo im tam taki ładunek prochu wsadzimy, że nie będą mogli siedzieć.
– No cóż, myśl niezła – rzekł młody porucznik. – My co najwyżej możemy podpłynąć do brzegu na odległość strzału naszego działa i trochę ich postraszyć. I to wszystko. Wy zaś, jeśli wam się to uda, możecie zniszczyć tunel albo most, a to już duża dla nich strata. Jak się właściwie ta wasza formacja nazywa? – zapytał po chwili.
– SBS, Special Boat Service.2
– Więc właściwie służycie w marynarce…
– Tak. Co prawda w miniaturowej, ale w marynarce.
– Czytałem kiedyś opowieść Kingsleya o hiszpańskiej armadzie, która atakowała nasze wybrzeża. Może by was tak nazwać „Miniaturową Armadą”?
– Niezła myśl. Tylko żeby się lepiej nam udawało atakowanie wybrzeży niż Hiszpanom…3
Rozkaz dowódcy, podany przez głośnik z kiosku: Gotowe! Wychodzić! – przerwał rozmowę.
Obaj mężczyźni chwycili paczki leżące u ich nóg, i stalowymi schodkami wyszli na pokład łodzi.
– Montujcie szybko wasz okręt – mruknął dowódca – a ja was podwiozę jeszcze bliżej. Szczęśliwie żadnego statku w pobliżu nie stwierdziliśmy.
Gdy łódź płynęła cichutko w stronę brzegu, mężczyźni szybko zmontowali składak, włożyli do niego swe paczki i sami zajęli w nim miejsce. Wodowanie odbyło się całkiem prosto. Łódź podpłynąwszy na odległość kilometra od brzegu zanurzyła się, a składak popłynął w stronę lądu. Dobił do plaży niedaleko miejsca, gdzie biegnąca wśród wzgórz i skał linia kolejowa wpadała w tunel.
Mężczyźni wyszli na brzeg, wyciągnęli kajak na żwir plaży, zamaskowali go i wziąwszy paczki na plecy – zaczęli wspinać się na skały. Było gorąco, nogi ślizgały się po skałach, paczki ciążyły. W ciemnościach wpadali na kolące agawy i opuncje. W najgłębszym milczeniu dotarli wreszcie do linii kolejowej i udali się torem w kierunku tunelu. Szczęściem dla nich ani tor, ani tunel nie były strzeżone. Gdzieś w oddali jaśniało białe światełko, prawdopodobnie sygnał nadchodzącego pociągu.
Trudno byłoby znaleźć bardziej dogodne miejsce na umieszczenie ładunku wybuchowego niż wejście do tunelu. Przybysze uklękli więc i rozpoczęli pracę. Mieli ze sobą łom, ale narzędzie to robiło zbyt wiele hałasu na torze zbudowanym z kamieni, zaczęli więc wydobywać je gołymi rękami. Kalecząc sobie dłonie wygrzebali wreszcie spory dołek między dwoma podkładami, włożyli weń ładunek i podłączyli go do detonatora, umieszczonego na szynie. W ten sposób parowóz wysadzał się sam w powietrze.
Tymczasem uprzednio już zauważone światełko zmieniło kolor z białego na zielony. Pociąg zbliżał się…
Sabotażyści zaczęli wycofywać się w kierunku kajaka, cicho jak duchy. Od strony wybrzeża dały się słyszeć naraz jakieś głosy. Trzeba było zachować jak najdalej idącą ostrożność. Mężczyźni przycupnęli pod skałą, czekając, kiedy przybyli ludzie się oddalą. Głosy jednak nie milkły. To rybacy przygotowywali się do nocnego połowu. Trudno, trzeba było ryzykować. Dłuższe siedzenie było i niebezpieczne, i bardzo dokuczliwe, moskity bowiem i komary przypuściły na nich koncentryczny atak. Bezszelestnie przekradali się więc jak cienie do kajaka i odpłynęli niezauważeni przez nikogo.
Znalazłszy się o kilometr od brzegu dali umówiony sygnał latarką. Prawie natychmiast, niby olbrzymia ryba głębinowa, pojawił się obok nich okręt podwodny. Wskoczyli na jego pokład, złożyli kajak i zeszli do mesy. Dowódca patrolu schwyciwszy kanapkę z szynką pobiegł do kiosku, by zaobserwować skutek swej akcji. Oświetlony pociąg wjeżdżał właśnie do tunelu. W pięćdziesiąt sekund później na drugim końcu tunelu ukazał się jaskrawy blask, a do uszu ludzi znajdujących się w łodzi podwodnej dobiegł huk eksplozji.
Zdarzyło się to w nocy 22 czerwca 1941 roku na zachodnim wybrzeżu Sycylii. Była to pierwsza w owej wojnie udana akcja na terytorium włoskim. Dokonał jej porucznik Wilson, zwany powszechnie „Holownikiem” i żołnierz morskiej piechoty, Hughes.
Wiosną 1941 roku „Miniaturowa Armada” liczyła zaledwie 30 ludzi i 8 oficerów. Każdy oficer zazwyczaj dowodził oddziałem bojowym w składzie… jednego żołnierza i w czasie pobytu na tyłach opiekował się nim jak niańka, pojąc go piwem i karmiąc ciastkami przy lada okazji.
Po zaniechaniu planów zdobycia Rodos o „Armadzie” prawie zupełnie zapomniano. Wprawdzie proponowano połączenie się jej z komandosami lądowymi, którzy dokonywali czynów bohaterskich, zapuszczając się głęboko na tyły nieprzyjacielskie niszczyli lotniska i składy amunicji, zgoda na to byłaby jednak równoznaczna z rezygnacją z pracy na morzu, do której „Armada” była przygotowana.
Ale dowódca jednostki, kapitan Courtney, umiał sobie radzić we wszystkich sytuacjach. Tak stało się i teraz. Nawiązał stosunki z admirałem Maundem, kierownikiem kombinowanych operacji przy naczelnym dowództwie Bliskiego Wschodu. Okręty podwodne Maunda pływały na patrole na wody nieprzyjacielskie. Admirał nie miał nic przeciw temu, by te dziwaczne chłopaki we włóczkowych czapkach, dźwigające z nonszalancją worki pełne materiałów wybuchowych, skorzystały z jego okrętów w celu złożenia nieproszonej wizyty na nieprzyjacielskim brzegu. Zgoda admirała Maunda umożliwiła akcję ,,Holownika” Wilsona, opisaną już poprzednio.
Oczywiście Wilson pałał żądzą złożenia nowej wizyty na nieprzyjacielskim brzegu. Nieprędko jednak nadarzyła się po temu okazja. Dopiero we wrześniu 1941 roku okręt podwodny „Utmost” udając się na patrol pod wybrzeża sycylijskie, zabrał „Holownika” z nieodstępnym Hughesem i z 200 kilogramami gelignitu. Tym razem cios był dokładnie obmyślony. Wybrano na ten cel pewien określony tunel i postanowiono go całkowicie zniszczyć.
Operacja była o wiele bardziej skomplikowana, choćby z tego względu, że dwustu kilogramów ładunku nie można przewieźć na wątłej łódeczce za jednym razem.
– Mają we łbach plewy zamiast mózgu – mruczał „Holownik” przepakowując swój ładunek w mniejsze paczki. Gniew jego wzbudzili dostojnicy ze sztabu generalnego, którzy kazali mu zabrać pakę ulotek w języku włoskim i rozrzucić w jak największym promieniu na wybrzeżu. – Nie zapomnieli dobrych czasów chamberlainowskich, kiedy się takie „confetti” rzucało na Niemcy zamiast bomb. Dużo to pomogło.
– Tylko więcej dźwigania – dodał małomówny zazwyczaj Hughes.
– Może to wyrzucić do wody? – zapytał marynarz, który im pomagał przy ładowaniu.
– Rozkaz jest rozkazem, miły przyjacielu – pouczył go Wilson. – Zresztą, gdyby to był rozkaz szkodliwy, to co innego, ale rozrzucenie tych bzdur nikomu nie zaszkodzi, ani nam, ani tym, co to będą czytać. A może nawet jakiś kacyk faszystowski dostanie po ich odczytaniu ataku serca?
Tym razem lądowanie musiało się odbywać na raty – składak przewoził materiały siedmiokrotnie. Wilson przenosił je do tunelu, a Hughes dostarczał z łodzi podwodnej na brzeg.
– Tej paczki nie ma co dźwigać na skały – zarządził dowódca, gdy przyjechały nieszczęsne ulotki. – Rozsypiemy je tu wśród krzaków.
Po wykonaniu akcji „propagandowej” sabotażyści udali się do tunelu i zaczęli gorączkowo kopać otwory na ładunek. Gdy założyli najważniejszy z nich, nagle w dalszym końcu tunelu rozległ się odgłos kroków. Nie ulegało wątpliwości – tunelem zbliżał się ku nim włoski patrol.
– O, bloody bastards4 – mruknął przez zęby „Holownik” i skinął na swój „oddział” wskazując kierunek – krzaki. Szczęściem były tuż. Schowali się w nie pełni niepokoju, by Włosi nie zauważyli paczek. Jednakże tym razem szczęście im nie dopisało. Włosi sumiennie oświetlali tunel latarkami i nagle jeden z nich skierował strumień światła na paczki. Jego pełen zdumienia okrzyk zmieszał się z okrzykiem Wilsona, który natychmiast zerwał się na równe nogi i wymierzywszy automat w stronę patrolu, zawołał:
– Ręce do góry!
Jednakże Włosi, którzy tak łatwo poddawali się w biały dzień na froncie, nie lubili widocznie iść do niewoli po ciemku. Zaczęli więc uciekać i ostrzeliwać się. Wilson odpowiedział serią. Huk strzelaniny zbudził okolicznych mieszkańców. Światła zabłysły w pobliskich domach, a na pomoc uciekającemu patrolowi zaczął biec jakiś oddział, patrolujący prawdopodobnie linię kolejową. Widocznie lekcja czerwcowa nie została jeszcze zapomniana. Wilson zaspokoił żądzę boju przybyłych na odsiecz drugą serią z automatu, po czym wrócił na pokład okrętu podwodnego z tak ponurą miną, że kapitan, chcąc go pocieszyć, wydobył butelkę whisky, trzymaną na uroczyste okazje. Wilson pił, ale ponury nastrój go nie opuszczał.
Tyle porządnego materiału wybuchowego przepadło – mruczał – bo jakiś idiota tak się przestraszył, że wolał uciec, niż podnieść ręce do góry.
Tak… – uśmiechnął się kapitan. – Jakby ich była cała dywizja, to by się poddali.
Ale to nic – pocieszył się wreszcie „Holownik” – następnym razem spróbujemy na innym terenie. Nie podejrzewam Włochów, żeby pilnowali linii kolejowych na wszystkich wybrzeżach.
Spróbował więc szczęścia na Adriatyku. Ponieważ okręt podwodny „Truant” udawał się w tamte strony na patrol, Wilson z Hughesem skorzystali z okazji i wylądowali zwykłym swym sposobem między Ankoną a Senigalią, na głównej linii między Brindisi a Mediolanem. Było to w nocy 26 października 1941 roku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Camerons – powszechnie znany pułk piechoty rekrutowany spośród Szkotów. [wróć]
2. Special Boat Service (ang.) – brytyjska jednostka sił specjalnych, wyspecjalizowana w działaniach na morzu. [wróć]
3. „Niezwyciężona Armada” króla hiszpańskiego Filipa II została pokonana na morzu u brzegów Anglii w r. 1588, a następnie rozpędzona przez burzę. [wróć]
4. Przeklęte bękarty. [wróć]
