Miniaturowa armada - Leonhard Wolfgang - ebook + książka

Miniaturowa armada ebook

Leonhard Wolfgang

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W 1940 roku powstała jednostka znana jako Special Boat Section. Początkowo jej zadaniem było prowadzenie operacji rozpoznawczych i sabotażowych na terenach okupowanych przez Niemców. W miarę upływu czasu i zdobywania doświadczeń, jednostka ta ewoluowała, stając się coraz bardziej wyspecjalizowaną formacją. W 1942 roku została przemianowana na Special Boat Squadron, a jej działania zaczęły obejmować również operacje na Morzu Śródziemnym i w rejonie Dalekiego Wschodu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 89

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



U wybrzeży Sycylii

Codzien­nie ran­kiem dwaj sta­rzy przy­ja­ciele, Angus Mac­Cul­logh i Dun­can Mac­Ken­zie, bez względu na pogodę i porę roku uda­wali się łodzią na połów ryb do wąskiej zatoczki dzie­lącą stały ląd Szko­cji i wyspę Arran, na któ­rej miesz­kali. Jak przy­stało na rodo­wi­tych Szko­tów, rzadko roz­ma­wiali ze sobą, musiało zda­rzyć się coś naprawdę wyjąt­ko­wego, aby skło­nić któ­re­goś z nich do otwo­rze­nia ust. W zatoczce, mię­dzy pię­trzą­cymi się ska­łami wysepki i wybrzeża, bywało cicho i spo­koj­nie. Daw­niej, ale nie teraz…

Obaj rybacy spo­glą­dali, jak po zatoczce ści­gają się zdrowi, opa­leni mło­dzieńcy na kaja­kach i indiań­skich kanu. Część z nich wspi­nała się zręcz­nie po ska­łach wysepki.

– Dun­can!

– Co, Angu­sie?

– Nie czas dziś na takie sporty…

– Dla­czego? Że jesień i zimno?

– Nie… Dla­tego, że wojna. Oni są mło­dzi, zdrowi…

– Przy­go­to­wują się do wojny.

– Na kaja­kach?

– Pew­nie i na kaja­kach też. Mówił mi ofi­cer, co łapał ze mną łoso­sie, że będą z nich angiel­scy koman­dosi.

– Znowu jakiś angiel­ski wymysł. Wojny wygry­wała zawsze szkocka pie­chota, a nie jakieś tam na nie­miecki wzór wyszta­fi­ro­wane koman­dosy.

– Well, koman­dosy nie są pocho­dze­nia nie­miec­kiego tylko boer­skiego.

– To jesz­cze gorzej.

– O nie, przy­ja­cielu Angu­sie. Bra­łem udział w kam­pa­nii boer­skiej. Słu­ży­łem oczy­wi­ście w Kame­ro­nach.1 Boerzy two­rzyli wów­czas małe konne oddziałki, które nazy­wali com­man­dos. Każdy z koman­do­sów jeź­dził konno jak sza­tan, a strze­lał… No, zawsze bez pudła. Oj, nie­raz zalali nam oni sadła za skórę.

– I my chcemy coś takiego stwo­rzyć?

– Zga­dłeś.

– Ale na kaja­kach?

– A cóż w tym dziw­nego? Powiem ci zresztą, że wła­śnie na kaja­kach. Kapi­tan Court­ney, któ­rego pozna­łem, prze­pły­nął swego czasu Nil na indiań­skim canoe i podobno jest jed­nym z naj­lep­szych naszych myśli­wych na grubą zwie­rzynę. Mówił mi on, że kajak, zwłasz­cza skła­dany, może oddać na woj­nie nie­sły­chane usługi. Court­ney jest wła­śnie dowódcą grupy, która tam ćwi­czy.

Dun­can Mac­Ken­zie wło­żył z powro­tem fajkę do ust i z nowym jakimś uczu­ciem spoj­rzał na kaja­kow­ców. Naj­wyż­szy czas – pomy­ślał – żeby Wielka Bry­ta­nia zaczęła porząd­nie doku­czać tym jer­ries. Wojna teraz jakoś mar­nie wygląda.

Rze­czy­wi­ście, wojna toczyła się w zaska­ku­jący spo­sób. Po upadku Nor­we­gii i Fran­cji, po zaję­ciu przez nie­miec­kie woj­ska neu­tral­nych państw: Bel­gii i Holan­dii, po nie­spo­dzie­wa­nym wyra­to­wa­niu 335 000 bry­tyj­skich żoł­nie­rzy, przy­par­tych przez hitle­row­skie dywi­zje pan­cerne do morza pod Dun­kierką, świat cały ocze­ki­wał, że Anglia pój­dzie śla­dem Fran­cji i złoży broń. Codzienne naloty lot­nic­twa hitle­row­skiego na Lon­dyn doko­ny­wały znisz­czeń i dez­or­ga­ni­za­cji. Anglia jed­nak nie pod­da­wała się, lecz przy­go­to­wy­wała do obrony, wypra­co­wy­wała nowe metody walki z nie­miec­kimi okrę­tami pod­wod­nymi, usu­wała z armii i floty nie­kom­pe­tent­nych, nie­udol­nych dowód­ców, myślała o ata­ko­wa­niu wybrzeży nie­przy­ja­ciel­skich.

Czerw­cowa noc była ciemna i bez­k­się­ży­cowa. Morze robiło wra­że­nie bez­kre­snego, spo­koj­nego jeziora, nad któ­rym snuły się lek­kie mgły. Nagle wśród panu­ją­cej ciszy na powierzch­nię morza wypły­nął czarny, wydłu­żony kształt. Otwo­rzyła się klapa kio­sku, a z jego wnę­trza wysu­nęła się głowa. Nie­znany przy­bysz zaczął obser­wo­wać pogrą­żone w ciem­no­ściach wybrzeże. Tam też było cicho i spo­koj­nie. Gdzie­nie­gdzie tylko prze­bły­ski­wały świa­tełka.

W mesie łodzi pod­wod­nej sie­działo dwóch ludzi w woj­sko­wych bat­tle-dres­sach bez odznak i zaja­dało kanapki z szynką.

– Jedz­cie, jedz­cie – zapra­szał ich mło­dziutki, pra­wie goło­wąsy porucz­nik. – Jak zła­pią was Włosi, to szynki wam nie dadzą.

– Zła­pią się za wła­sne pokan­ce­ro­wane zadki – odparł jeden z gości – bo im tam taki ładu­nek pro­chu wsa­dzimy, że nie będą mogli sie­dzieć.

– No cóż, myśl nie­zła – rzekł młody porucz­nik. – My co naj­wy­żej możemy pod­pły­nąć do brzegu na odle­głość strzału naszego działa i tro­chę ich postra­szyć. I to wszystko. Wy zaś, jeśli wam się to uda, może­cie znisz­czyć tunel albo most, a to już duża dla nich strata. Jak się wła­ści­wie ta wasza for­ma­cja nazywa? – zapy­tał po chwili.

– SBS, Spe­cial Boat Service.2

– Więc wła­ści­wie słu­ży­cie w mary­narce…

– Tak. Co prawda w minia­tu­ro­wej, ale w mary­narce.

– Czy­ta­łem kie­dyś opo­wieść King­sleya o hisz­pań­skiej arma­dzie, która ata­ko­wała nasze wybrzeża. Może by was tak nazwać „Minia­tu­rową Armadą”?

– Nie­zła myśl. Tylko żeby się lepiej nam uda­wało ata­ko­wa­nie wybrzeży niż Hisz­pa­nom…3

Roz­kaz dowódcy, podany przez gło­śnik z kio­sku: Gotowe! Wycho­dzić! – prze­rwał roz­mowę.

Obaj męż­czyźni chwy­cili paczki leżące u ich nóg, i sta­lo­wymi schod­kami wyszli na pokład łodzi.

– Mon­tuj­cie szybko wasz okręt – mruk­nął dowódca – a ja was pod­wiozę jesz­cze bli­żej. Szczę­śli­wie żad­nego statku w pobliżu nie stwier­dzi­li­śmy.

Gdy łódź pły­nęła cichutko w stronę brzegu, męż­czyźni szybko zmon­to­wali skła­dak, wło­żyli do niego swe paczki i sami zajęli w nim miej­sce. Wodo­wa­nie odbyło się cał­kiem pro­sto. Łódź pod­pły­nąw­szy na odle­głość kilo­me­tra od brzegu zanu­rzyła się, a skła­dak popły­nął w stronę lądu. Dobił do plaży nie­da­leko miej­sca, gdzie bie­gnąca wśród wzgórz i skał linia kole­jowa wpa­dała w tunel.

Męż­czyźni wyszli na brzeg, wycią­gnęli kajak na żwir plaży, zama­sko­wali go i wziąw­szy paczki na plecy – zaczęli wspi­nać się na skały. Było gorąco, nogi śli­zgały się po ska­łach, paczki cią­żyły. W ciem­no­ściach wpa­dali na kolące agawy i opun­cje. W naj­głęb­szym mil­cze­niu dotarli wresz­cie do linii kole­jo­wej i udali się torem w kie­runku tunelu. Szczę­ściem dla nich ani tor, ani tunel nie były strze­żone. Gdzieś w oddali jaśniało białe świa­tełko, praw­do­po­dob­nie sygnał nad­cho­dzą­cego pociągu.

Trudno byłoby zna­leźć bar­dziej dogodne miej­sce na umiesz­cze­nie ładunku wybu­cho­wego niż wej­ście do tunelu. Przy­by­sze uklę­kli więc i roz­po­częli pracę. Mieli ze sobą łom, ale narzę­dzie to robiło zbyt wiele hałasu na torze zbu­do­wa­nym z kamieni, zaczęli więc wydo­by­wać je gołymi rękami. Kale­cząc sobie dło­nie wygrze­bali wresz­cie spory dołek mię­dzy dwoma pod­kła­dami, wło­żyli weń ładu­nek i pod­łą­czyli go do deto­na­tora, umiesz­czo­nego na szy­nie. W ten spo­sób paro­wóz wysa­dzał się sam w powie­trze.

Tym­cza­sem uprzed­nio już zauwa­żone świa­tełko zmie­niło kolor z bia­łego na zie­lony. Pociąg zbli­żał się…

Sabo­ta­ży­ści zaczęli wyco­fy­wać się w kie­runku kajaka, cicho jak duchy. Od strony wybrzeża dały się sły­szeć naraz jakieś głosy. Trzeba było zacho­wać jak naj­da­lej idącą ostroż­ność. Męż­czyźni przy­cup­nęli pod skałą, cze­ka­jąc, kiedy przy­byli ludzie się oddalą. Głosy jed­nak nie mil­kły. To rybacy przy­go­to­wy­wali się do noc­nego połowu. Trudno, trzeba było ryzy­ko­wać. Dłuż­sze sie­dze­nie było i nie­bez­pieczne, i bar­dzo dokucz­liwe, moskity bowiem i komary przy­pu­ściły na nich kon­cen­tryczny atak. Bez­sze­lest­nie prze­kra­dali się więc jak cie­nie do kajaka i odpły­nęli nie­zau­wa­żeni przez nikogo.

Zna­la­zł­szy się o kilo­metr od brzegu dali umó­wiony sygnał latarką. Pra­wie natych­miast, niby olbrzy­mia ryba głę­bi­nowa, poja­wił się obok nich okręt pod­wodny. Wsko­czyli na jego pokład, zło­żyli kajak i zeszli do mesy. Dowódca patrolu schwy­ciw­szy kanapkę z szynką pobiegł do kio­sku, by zaob­ser­wo­wać sku­tek swej akcji. Oświe­tlony pociąg wjeż­dżał wła­śnie do tunelu. W pięć­dzie­siąt sekund póź­niej na dru­gim końcu tunelu uka­zał się jaskrawy blask, a do uszu ludzi znaj­du­ją­cych się w łodzi pod­wod­nej dobiegł huk eks­plo­zji.

Zda­rzyło się to w nocy 22 czerwca 1941 roku na zachod­nim wybrzeżu Sycy­lii. Była to pierw­sza w owej woj­nie udana akcja na tery­to­rium wło­skim. Doko­nał jej porucz­nik Wil­son, zwany powszech­nie „Holow­ni­kiem” i żoł­nierz mor­skiej pie­choty, Hughes.

We Włoszech i w Afryce

Wio­sną 1941 roku „Minia­tu­rowa Armada” liczyła zale­d­wie 30 ludzi i 8 ofi­ce­rów. Każdy ofi­cer zazwy­czaj dowo­dził oddzia­łem bojo­wym w skła­dzie… jed­nego żoł­nie­rza i w cza­sie pobytu na tyłach opie­ko­wał się nim jak niańka, pojąc go piwem i kar­miąc ciast­kami przy lada oka­zji.

Po zanie­cha­niu pla­nów zdo­by­cia Rodos o „Arma­dzie” pra­wie zupeł­nie zapo­mniano. Wpraw­dzie pro­po­no­wano połą­cze­nie się jej z koman­do­sami lądo­wymi, któ­rzy doko­ny­wali czy­nów boha­ter­skich, zapusz­cza­jąc się głę­boko na tyły nie­przy­ja­ciel­skie nisz­czyli lot­ni­ska i składy amu­ni­cji, zgoda na to byłaby jed­nak rów­no­znaczna z rezy­gna­cją z pracy na morzu, do któ­rej „Armada” była przy­go­to­wana.

Ale dowódca jed­nostki, kapi­tan Court­ney, umiał sobie radzić we wszyst­kich sytu­acjach. Tak stało się i teraz. Nawią­zał sto­sunki z admi­ra­łem Maun­dem, kie­row­ni­kiem kom­bi­no­wa­nych ope­ra­cji przy naczel­nym dowódz­twie Bli­skiego Wschodu. Okręty pod­wodne Maunda pły­wały na patrole na wody nie­przy­ja­ciel­skie. Admi­rał nie miał nic prze­ciw temu, by te dzi­waczne chło­paki we włócz­ko­wych czap­kach, dźwi­ga­jące z non­sza­lan­cją worki pełne mate­ria­łów wybu­cho­wych, sko­rzy­stały z jego okrę­tów w celu zło­że­nia nie­pro­szo­nej wizyty na nie­przy­ja­ciel­skim brzegu. Zgoda admi­rała Maunda umoż­li­wiła akcję ,,Holow­nika” Wil­sona, opi­saną już poprzed­nio.

Oczy­wi­ście Wil­son pałał żądzą zło­że­nia nowej wizyty na nie­przy­ja­ciel­skim brzegu. Nie­prędko jed­nak nada­rzyła się po temu oka­zja. Dopiero we wrze­śniu 1941 roku okręt pod­wodny „Utmost” uda­jąc się na patrol pod wybrzeża sycy­lij­skie, zabrał „Holow­nika” z nie­od­stęp­nym Hughe­sem i z 200 kilo­gra­mami geli­gnitu. Tym razem cios był dokład­nie obmy­ślony. Wybrano na ten cel pewien okre­ślony tunel i posta­no­wiono go cał­ko­wi­cie znisz­czyć.

Ope­ra­cja była o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wana, choćby z tego względu, że dwu­stu kilo­gra­mów ładunku nie można prze­wieźć na wątłej łódeczce za jed­nym razem.

– Mają we łbach plewy zamiast mózgu – mru­czał „Holow­nik” prze­pa­ko­wu­jąc swój ładu­nek w mniej­sze paczki. Gniew jego wzbu­dzili dostoj­nicy ze sztabu gene­ral­nego, któ­rzy kazali mu zabrać pakę ulo­tek w języku wło­skim i roz­rzu­cić w jak naj­więk­szym pro­mie­niu na wybrzeżu. – Nie zapo­mnieli dobrych cza­sów cham­ber­la­inow­skich, kiedy się takie „con­fetti” rzu­cało na Niemcy zamiast bomb. Dużo to pomo­gło.

– Tylko wię­cej dźwi­ga­nia – dodał mało­mówny zazwy­czaj Hughes.

– Może to wyrzu­cić do wody? – zapy­tał mary­narz, który im poma­gał przy łado­wa­niu.

– Roz­kaz jest roz­ka­zem, miły przy­ja­cielu – pouczył go Wil­son. – Zresztą, gdyby to był roz­kaz szko­dliwy, to co innego, ale roz­rzu­ce­nie tych bzdur nikomu nie zaszko­dzi, ani nam, ani tym, co to będą czy­tać. A może nawet jakiś kacyk faszy­stow­ski dosta­nie po ich odczy­ta­niu ataku serca?

Tym razem lądo­wa­nie musiało się odby­wać na raty – skła­dak prze­wo­ził mate­riały sied­mio­krot­nie. Wil­son prze­no­sił je do tunelu, a Hughes dostar­czał z łodzi pod­wod­nej na brzeg.

– Tej paczki nie ma co dźwi­gać na skały – zarzą­dził dowódca, gdy przy­je­chały nie­szczę­sne ulotki. – Roz­sy­piemy je tu wśród krza­ków.

Po wyko­na­niu akcji „pro­pa­gan­do­wej” sabo­ta­ży­ści udali się do tunelu i zaczęli gorącz­kowo kopać otwory na ładu­nek. Gdy zało­żyli naj­waż­niej­szy z nich, nagle w dal­szym końcu tunelu roz­legł się odgłos kro­ków. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści – tune­lem zbli­żał się ku nim wło­ski patrol.

– O, blo­ody bastards4 – mruk­nął przez zęby „Holow­nik” i ski­nął na swój „oddział” wska­zu­jąc kie­ru­nek – krzaki. Szczę­ściem były tuż. Scho­wali się w nie pełni nie­po­koju, by Włosi nie zauwa­żyli paczek. Jed­nakże tym razem szczę­ście im nie dopi­sało. Włosi sumien­nie oświe­tlali tunel latar­kami i nagle jeden z nich skie­ro­wał stru­mień świa­tła na paczki. Jego pełen zdu­mie­nia okrzyk zmie­szał się z okrzy­kiem Wil­sona, który natych­miast zerwał się na równe nogi i wymie­rzyw­szy auto­mat w stronę patrolu, zawo­łał:

– Ręce do góry!

Jed­nakże Włosi, któ­rzy tak łatwo pod­da­wali się w biały dzień na fron­cie, nie lubili widocz­nie iść do nie­woli po ciemku. Zaczęli więc ucie­kać i ostrze­li­wać się. Wil­son odpo­wie­dział serią. Huk strze­la­niny zbu­dził oko­licz­nych miesz­kań­ców. Świa­tła zabły­sły w pobli­skich domach, a na pomoc ucie­ka­ją­cemu patro­lowi zaczął biec jakiś oddział, patro­lu­jący praw­do­po­dob­nie linię kole­jową. Widocz­nie lek­cja czerw­cowa nie została jesz­cze zapo­mniana. Wil­son zaspo­koił żądzę boju przy­by­łych na odsiecz drugą serią z auto­matu, po czym wró­cił na pokład okrętu pod­wod­nego z tak ponurą miną, że kapi­tan, chcąc go pocie­szyć, wydo­był butelkę whi­sky, trzy­maną na uro­czy­ste oka­zje. Wil­son pił, ale ponury nastrój go nie opusz­czał.

Tyle porząd­nego mate­riału wybu­cho­wego prze­pa­dło – mru­czał – bo jakiś idiota tak się prze­stra­szył, że wolał uciec, niż pod­nieść ręce do góry.

Tak… – uśmiech­nął się kapi­tan. – Jakby ich była cała dywi­zja, to by się pod­dali.

Ale to nic – pocie­szył się wresz­cie „Holow­nik” – następ­nym razem spró­bu­jemy na innym tere­nie. Nie podej­rze­wam Wło­chów, żeby pil­no­wali linii kole­jo­wych na wszyst­kich wybrze­żach.

Spró­bo­wał więc szczę­ścia na Adria­tyku. Ponie­waż okręt pod­wodny „Tru­ant” uda­wał się w tamte strony na patrol, Wil­son z Hughe­sem sko­rzy­stali z oka­zji i wylą­do­wali zwy­kłym swym spo­so­bem mię­dzy Ankoną a Seni­ga­lią, na głów­nej linii mię­dzy Brin­disi a Medio­la­nem. Było to w nocy 26 paź­dzier­nika 1941 roku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Came­rons – powszech­nie znany pułk pie­choty rekru­to­wany spo­śród Szko­tów. [wróć]

2. Spe­cial Boat Service (ang.) – bry­tyj­ska jed­nostka sił spe­cjal­nych, wyspe­cja­li­zo­wana w dzia­ła­niach na morzu. [wróć]

3. „Nie­zwy­cię­żona Armada” króla hisz­pań­skiego Filipa II została poko­nana na morzu u brze­gów Anglii w r. 1588, a następ­nie roz­pę­dzona przez burzę. [wróć]

4. Prze­klęte bękarty. [wróć]