Miej umiar - Natalia Knopek - ebook + książka

Miej umiar ebook

Natalia Knopek

4,0

Opis

Mam na imię Natalia. Bloguję i jestem nauczycielem jogi. Lubię ładnie mieszkać i dobrze wyglądać. Zawsze wszystko robię po swojemu. Po co ci moja książka? Żeby żyć po swojemu. Znaleźć równowagę między pracą a odpoczynkiem, mądrze zorganizować swój czas i przestrzeń. Zadbać o relacje i własne szczęście. Jak to osiągnąć? Podejmij ze mną maraton minimalisty! 52 kroki w 52 tygodnie! Reguły są proste ? każdy krok to jeden tydzień i jedna drobna zmiana na lepsze. To jeden nowy nawyk do oswojenia. ? Ucz się bycia ze sobą, by umieć być z kimś ? Świadomie upraszczaj ? Porządkuj przestrzeń ? Pozwól sobie na niedoskonałość ? Bądź czasem offline ? Postaw na minimalizm w pielęgnacji i w szafie Wybierz mądre zwyczaje i stopniowo wprowadzaj je do swojego życia. Przekonaj się, jaka siła drzemie w pozytywnych nawykach. Dzięki nim osiągniesz więcej i znajdziesz czas na nowe przyjemności i pasje

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (181 ocen)
75
54
28
17
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weronika091

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Bardzo przyjemnie się czyta. Pochłonęłam całą w kilka dni. Bardzo treściwa. Polecam i gratuluje !
00
rysiaoksysia

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę rewelacyjny poradnik dający do myślenia.
00
marta8owerczuk

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka, zawierająca wszelkie drogiwskazy życiowe, którymi warto się kierować celem posiadania w sobie dobrostanu, celem uświadomienia sobie tego
00
Akombakom

Nie oderwiesz się od lektury

Życiowa, bez lukrowania ale i bez nadmiernego stawiania do pionu. Może być cenną pomocą w porządkowaniu życia.
00
lawendowabielizniarnia

Dobrze spędzony czas

Bardzo inspirujaca
00

Popularność




Re­dak­cja: Jo­an­na Ma­chaj­ska

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Ty­kar­ska

Pro­jekt ma­kie­ty i skład: IMK

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Stu­dio pro­jek­to­we &Vi­su­al/www.an­dvi­su­al.pl

Zdję­cie na okład­ce: Va­dim Gin­zburg (Dre­am­sti­me)

Po­zo­sta­łe zdję­cia: Na­ta­lia Kno­pek

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Bar­ba­ra Wa­lus

Re­dak­tor na­czel­na: Agniesz­ka Het­nał

© Co­py­ri­ght by Na­ta­lia Kno­pek

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2017

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

978-83-8103-159-2

Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński

Dla każ­de­go, kto czu­je po­trze­bę zmia­ny.

Nie by­ło­by tej książ­ki, gdy­by nie czy­tel­ni­cy blo­ga, któ­rzy sami za­pro­po­no­wa­li prze­nie­sie­nie „Ma­ra­to­nu Mi­ni­ma­li­sty” na pa­pier. W od­po­wie­dzi na su­ge­stie, po­szłam o krok da­lej i stwo­rzy­łam 52 nowe kro­ki. Tych, któ­rzy chcie­li­by prze­czy­tać rów­nież pierw­szą se­rię, za­pra­szam nasim­pli­fe.pl – wszyst­ko znaj­du­je się w za­kład­ce „Ma­ra­ton Mi­ni­ma­li­sty”.

Ogrom­ne po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się rów­nież mo­je­mu mę­żo­wi. To on pod­trzy­my­wał mnie na du­chu w chwi­lach, w któ­rych mó­wi­łam, że na pew­no nie dam rady. In­spi­ro­wał, po­ma­gał, mo­ty­wo­wał. A tak­że ser­wo­wał cie­pły obiad, gdy nie mia­łam cza­su na go­to­wa­nie.

Chcia­ła­bym tak­że po­dzię­ko­wać ro­dzi­com za to, że za­wsze po­zwa­la­li mi iść wła­sną dro­gą. Bo to wła­śnie ta dro­ga za­pro­wa­dzi­ła mnie w miej­sce, w któ­rym te­raz je­stem. Dzię­ku­ję rów­nież za to, że na­uczy­li mnie wie­rzyć w ma­rze­nia, na­wet te z po­zo­ru nie­osią­gal­ne.

Po­dzię­ko­wa­nia ślę tak­że pani Bar­ba­rze Wa­lus z wy­daw­nic­twa Pas­cal za cier­pli­wość i wszel­ką po­moc.

Dzię­ku­ję rów­nież wszyst­kim, któ­rzy świa­do­mie lub nie­świa­do­mie, w ja­kimś stop­niu przy­czy­ni­li się do po­wsta­nia tej książ­ki i ist­nie­nia blo­ga.

Na­pi­sa­nie książ­ki było moim ma­rze­niem. Choć „ma­rze­nie” nie jest tu­taj do­brym sło­wem. W przy­pad­ku ma­rzeń do­pusz­cza­my do sie­bie moż­li­wość ich speł­nie­nia. Ja książ­ki nie spo­dzie­wa­łam się zu­peł­nie.

Przed wy­da­niem tego, co trzy­masz w dło­niach, za­rów­no na blo­gu, jak i poza blo­giem, wie­lo­krot­nie pa­dło py­ta­nie: „Dla­cze­go nie na­pi­szesz książ­ki?”. Ale ja nie chcia­łam tego ro­bić. Za­wsze by­łam zda­nia, że książ­ki są dla tych, któ­rzy mają coś do po­wie­dze­nia. Któ­rzy prze­ży­li na­praw­dę wie­le i zna­ją od­po­wiedź na każ­de py­ta­nie. Oraz że książ­ki mu­szą nieść ze sobą kon­kret­ną mi­sję, gdyż prze­czy­ta­ne i po­sta­wio­ne na pół­ce sta­no­wią dla nas cza­sem punkt wyj­ścia, źró­dło wie­dzy i in­spi­ra­cji. Dziś prze­ko­nu­ję się, że od­po­wie­dzi na wszyst­kie py­ta­nia nie po­zna­my ni­g­dy, oraz że to, co dla jed­nych jest py­ta­niem, dla dru­gich sta­je się już wy­star­cza­ją­cą od­po­wie­dzią.

Je­den z mo­ich pro­mo­to­rów na stu­diach zwykł ma­wiać, że tak na­praw­dę ludz­kość wy­my­śli­ła, opi­sa­ła i po­wie­dzia­ła już wszyst­ko. Czy w związ­ku z tym ma sens two­rze­nie cze­go­kol­wiek? Musi mieć! W koń­cu to jed­na z tych nie­wie­lu cech, któ­ra wy­róż­nia nas, lu­dzi, w świe­cie ssa­ków. Chce­my two­rzyć, chce­my da­wać nowe, a nie tyl­ko kon­su­mo­wać i wal­czyć o prze­trwa­nie.

I nie, nie czu­ję się pi­sar­ką. Nie lu­bię de­fi­nio­wa­nia lu­dzi przez pry­zmat tego, czym się zaj­mu­ją i ja­kie mają po­glą­dy. W chwi­li, gdy pi­szę te sło­wa, na blo­gu wciąż jesz­cze nie po­wsta­ła za­kład­ka „o mnie”. Nie po­tra­fię wrzu­cać lu­dzi do pu­deł­ka i szu­flad­ko­wać. Tak samo i sie­bie nie po­tra­fię, a może po pro­stu nie chcę jed­no­znacz­nie kla­sy­fi­ko­wać. Cze­go i to­bie ży­czę.

Nie szu­flad­kuj, nie oce­niaj. Przyj­muj, za­miast ocze­ki­wać. Przy­glą­daj się, ciesz się chwi­lą, ale się nie przy­wią­zuj. Rze­ka jest pięk­na tyl­ko wte­dy, kie­dy pły­nie wol­no. Tak samo jak ży­cie. Oczy­wi­ście i jed­no, i dru­gie na­po­ty­ka na prze­szko­dy. Jed­nak mają wy­star­cza­ją­co dużo siły, aby so­bie z nimi po­ra­dzić.

Wszyst­ko, cze­go po­trze­bu­jesz, masz już w so­bie. Już te­raz je­steś ca­ło­ścią. Nie mu­sisz cze­kać na po­zwo­le­nie ani na spe­cjal­ne oko­licz­no­ści. Po pro­stu za­cznij, resz­ta przyj­dzie sama.

SŁO­WOWSTĘ­PU

Nie by­ło­by tej książ­ki, gdy­by nie blog. A blog nie po­wstał­by, gdy­bym nie wpa­dła w strasz­li­wą ży­cio­wą re­zy­gna­cję i w efek­cie nie za­pra­gnę­ła grun­tow­nych zmian. Miesz­ka­łam i stu­dio­wa­łam wte­dy w Da­nii, kra­ju czę­stej de­pre­sji i bra­ku słoń­ca. Spę­dza­łam na uczel­ni dłu­gie go­dzi­ny. Śred­nio oko­ło dwu­na­stu dzien­nie. Nie­raz z week­en­da­mi. Duń­czy­cy na stu­diach pra­cu­ją w gru­pach, a szczy­tem słyn­ne­go hyg­ge jest spę­dza­nie cza­su ra­zem. Na uczel­ni. Pra­cu­jąc nad pro­jek­tem albo przy­naj­mniej uda­jąc, że się to robi.

W tym cza­sie moje ży­cie było tak sza­le­nie nud­ne i bez sen­su, że mo­men­ta­mi mia­łam ocho­tę rzu­cić się pod po­ciąg. Tak było zwłasz­cza wte­dy, gdy do­cie­ra­ło do mnie, że tak może wy­glą­dać moja przy­szłość jako przy­szłe­go ar­chi­tek­ta. Dni, któ­re skle­ja­ją się w jed­ną sza­ro­bu­rą masę, były ostat­nią rze­czą, ja­kiej dla sie­bie chcia­łam.

Nie chcia­ło mi się nic ro­bić ani cze­go­kol­wiek zmie­niać. Bar­dzo mi się nie chcia­ło. Jed­nak wie­dzia­łam, że je­śli sama sie­bie nie wy­cią­gnę z tego sta­nu, nikt inny tego za mnie nie zro­bi. Był śnież­ny sty­czeń 2015 roku, a ja, za­cho­wu­jąc się zu­peł­nie bez­myśl­nie – bo prze­cież ni­ko­mu nie uda­je się do­trzy­mać po­sta­no­wień no­wo­rocz­nych – po­sta­no­wi­łam wła­śnie wte­dy zmie­nić swój świat. Nie mia­łam ab­so­lut­nie do czy­nie­nia z Pin­te­re­stem, blo­ga­mi, In­sta­gra­mem czy Fa­ce­bo­okiem. Nie szu­ka­łam in­spi­ra­cji ani po­my­słów, jak i od cze­go za­cząć. Po pro­stu po­sta­no­wi­łam zro­bić so­bie sama ka­len­darz do za­pi­sy­wa­nia ma­łych po­sta­no­wień, któ­re chcę wpro­wa­dzać w ży­cie. Na każ­dy mie­siąc prze­zna­czy­łam nową stro­nę, ale nie za­pi­sa­łam od razu ca­łe­go roku. Jed­nym z po­sta­no­wień stycz­nio­wych było wła­śnie za­ło­że­nie blo­ga.

Wie­le in­nych, w zmie­nio­nej i ulep­szo­nej for­mie, znaj­dziesz w dal­szej częś­ci książ­ki.

O co tu chodzi?

Miej umiar. 52 kro­ki do ży­cia po swo­je­mu to nie jest książ­ka, któ­rą po­win­no się prze­czy­tać jed­nym tchem. To nie jest pu­bli­ka­cja, któ­ra ma na­tchnąć cię do zu­peł­nej zmia­ny two­je­go ży­cia i wszyst­kich przy­zwy­cza­jeń. W ide­al­nym świe­cie czy­ta­li­by­śmy po jed­nym roz­dzia­le ty­go­dnio­wo, z po­rząd­ną re­flek­sją nad tym, czy chce­my wpro­wa­dzać ich treść w ży­cie.

Hen­ry Ha­zlitt w Sile woli pi­sał, że „tym, co nęka prze­cięt­ne­go czło­wie­ka, nie jest brak po­sta­no­wień, lecz to, że mno­ży on je po­nad wszel­ką mia­rę. Sta­wia­nie so­bie wy­ma­gań bywa dla nie­jed­ne­go co­dzien­nym ry­tu­ałem. Zo­bo­wią­zu­je­my się do cze­goś nie­ustan­nie, by się po­tem temu zo­bo­wią­za­niu sprze­nie­wie­rzyć, co z ko­lei zmu­sza nas do ko­lej­nych po­sta­no­wień, do obie­cy­wa­nia so­bie cze­goś i tak da­lej”1. Książ­kę szcze­rze po­le­cam. Au­tor prze­ko­nu­je w niej, by za wszel­ką cenę re­ali­zo­wać to, co so­bie po­sta­na­wia­my. W prze­ciw­nym ra­zie po­sta­no­wie­nia za­miast nas cie­szyć i roz­wi­jać, sta­ją się źró­dłem na­sze­go roz­go­ry­cze­nia.

1H. Ha­zlitt, Siła woli. Fun­da­ment ży­cio­we­go suk­ce­su, przeł. R. Sze­fler, Fi­jorr Pu­bli­shing, War­sza­wa 2009.

Naj­lep­szym spo­so­bem na do­trzy­my­wa­nie obiet­nic da­nych sa­me­mu so­bie jest wy­bie­ra­nie ich na swo­ją mia­rę i nie prze­sa­dza­nie z ich licz­bą. Każ­de do­trzy­ma­ne po­sta­no­wie­nie, na­wet naj­mniej­sze, zwięk­sza na­szą pew­ność sie­bie i siłę woli. I od­wrot­nie – gdy za­wo­dzisz sa­me­go sie­bie, tra­cisz ener­gię do dal­szej pra­cy i za­czy­nasz wąt­pić we wła­sne moż­li­wo­ści.

Krót­ko mó­wiąc – le­piej ro­bić mniej po­sta­no­wień, po to, aby jak naj­wię­cej z nich uda­ło się do­trzy­mać.

Trze­ba jed­nak pa­mię­tać, że samo po­sta­no­wie­nie to nie wszyst­ko. Nic nie zmie­ni się bez na­szej pra­cy i we­wnętrz­nej prze­mia­ny. Jak ma­wiał Al­bert Ein­ste­in, „Sza­leń­stwem jest po­stę­po­wać cią­gle tak samo i spo­dzie­wać się in­nych re­zul­ta­tów”. Wie­le może się zmie­nić, ale tyl­ko pod wa­run­kiem, że masz od­wa­gę i ocho­tę spró­bo­wać cze­goś no­we­go.

Dla­te­go za­chę­cam do sta­wia­nia py­tań i ana­li­zy swo­ich pra­gnień. Jed­nak ce­lem tej książ­ki wca­le nie jest udzie­la­nie od­po­wie­dzi. Je­że­li szu­kasz zbio­ru go­to­wych za­sad, to nie­ste­ty mu­szę cię roz­cza­ro­wać. Ta pu­bli­ka­cja nie mówi o tym, co „po­win­no się” zro­bić. Wy­ja­śnia je­dy­nie, jaki wpływ może mieć na cie­bie pod­ję­cie okre­ślo­nych kro­ków. Nikt inny, tyl­ko ty mo­żesz pod­jąć de­cy­zję od­no­śnie do tego, co zro­bić z tą wie­dzą.

Je­śli zde­cy­du­jesz się na ko­rzy­sta­nie z mo­ich pod­po­wie­dzi, bar­dzo chcia­ła­bym, żeby była to de­cy­zja świa­do­ma. Prze­czy­ta­nie tej książ­ki w kil­ka dni ra­czej nic ci nie da. Być może od­czu­jesz chwi­lo­wy przy­pływ mo­ty­wa­cji, stwier­dzisz, że to są wła­śnie te rze­czy, o któ­rych od daw­na my­ślisz, ale ja­koś nie uda­ło ci się ich do tej pory wpro­wa­dzić w ży­cie i po­sta­no­wisz dzia­łać na wszyst­kich płasz­czy­znach na­raz. Tak się nie­ste­ty nie da.

Dla­cze­go aku­rat 52 kro­ki?

Jak ła­two się do­my­ślić – dla­te­go, że rok ma 52 ty­go­dnie.

Na sa­mym wstę­pie war­to uzmy­sło­wić so­bie fakt, że nie wszyst­kie kro­ki są dla każ­de­go. Może się oka­zać, że już tak po­stę­pu­jesz, przez co dany krok nie jest dla cie­bie ni­czym no­wym. Albo po pro­stu zu­peł­nie cię to nie in­te­re­su­je lub nie do­ty­czy. Zgod­nie z za­sa­dą Pa­re­ta, 20 pro­cent z tru­dem osią­ga­nych ce­lów za­spo­ka­ja 80 pro­cent na­szych pra­gnień, pod­czas gdy po­zo­sta­łe 80 pro­cent ma nie­wiel­ki wpływ na na­sze ży­cie, a po­chła­nia masę ener­gii. Oko­ło 80 pro­cent ce­lów, któ­re z ogrom­nym tru­dem osią­ga­my, nie daje nam żad­ne­go kon­kret­ne­go po­żyt­ku. Skup­my się więc na tym, co jest na­praw­dę po­trzeb­ne. Le­piej wy­ro­bić so­bie trzy sku­tecz­ne na­wy­ki, niż wy­pró­bo­wać ich masę i do wszyst­kich stra­cić za­pał, wra­ca­jąc jed­no­cze­śnie do punk­tu wyj­ścia.

Sama przez kil­ka lat wpro­wa­dza­łam u sie­bie róż­ne zmia­ny. Mia­ły wno­sić do mo­je­go ży­cia po­zy­tyw­ną ener­gię, a nie być obo­wiąz­kiem. Nie były duże, ale zda­rza­ło się, że przy­no­si­ły za­ska­ku­ją­ce efek­ty. Ro­bi­łam wie­le eks­pe­ry­men­tów, wy­pró­bo­wy­wa­łam róż­ne me­to­dy, ale jed­no się nie zmie­nia­ło – gdy czu­łam, że coś jest nie dla mnie, po­rzu­ca­łam to i szu­ka­łam cze­goś in­ne­go. Je­że­li więc de­cy­du­jesz się po­ko­nać ten 52-ty­go­dnio­wy ma­ra­ton, po­le­cam ci kie­ro­wa­nie się po­dob­ną za­sa­dą. Zmie­niaj, po­rzu­caj, po­pra­wiaj, ale pa­mię­taj, że cho­dzi o to, byś po­zo­stał sobą.

Pro­po­no­wa­ne prze­ze mnie kro­ki to nie jest dro­ga do ulep­sze­nia ży­cia ani go­to­wy prze­pis na suk­ces. To ra­czej za­chę­ta do eks­pe­ry­men­to­wa­nia, po­sze­rza­nia ho­ry­zon­tów i do­cie­ra­nia do wnę­trza. Pod­po­wiedź jak ru­szyć w nie­zna­ne, coś zmie­nić i jak z tymi zmia­na­mi żyć. Dro­ga do więk­szej ela­stycz­no­ści i to­le­ran­cji.

Pa­mię­taj, że pa­trzę na wszyst­ko z wła­snej, ogra­ni­czo­nej per­spek­ty­wy. Pi­sa­łam o rze­czach, któ­re u mnie się spraw­dzi­ły. Jed­nak je­śli ty czy­ta­jąc, masz wra­że­nie, że zu­peł­nie to do cie­bie nie prze­ma­wia, ozna­cza to je­dy­nie tyle, że znaj­du­jesz się w zu­peł­nie in­nym miej­scu swo­je­go ży­cia i po­trze­ba ci in­nych roz­wią­zań. Wszyst­ko, co tu­taj znaj­dziesz, może stać się dla cie­bie ma­łym dro­go­wska­zem, po­my­słem, zbio­rem punk­tów. Jed­nak nie po­wi­nie­neś trak­to­wać tego jak go­to­we­go po­my­słu na ży­cie. Ja opie­ram się na tym, co mnie ota­cza, do­ty­czy i kształ­tu­je. Ty zaś masz swój wła­sny, zu­peł­nie inny zbiór te­ma­tów do prze­pra­co­wa­nia.

Burz, by bu­do­wać

Czę­sto, by za­cząć po­rząd­nie bu­do­wać, trze­ba naj­pierw wszyst­ko zbu­rzyć.

Cza­sem za­sta­na­wiam się, jak wy­glą­da­ło­by moje ży­cie, gdy­bym nie wy­je­cha­ła do Da­nii. Na do­brą spra­wę w Pol­sce mia­łam wszyst­ko uło­żo­ne. Do­sta­łam się na stu­dia ma­gi­ster­skie, pew­nie skoń­czy­ła­bym je w ter­mi­nie, po­szła do pra­cy w biu­rze i pro­wa­dzi­ła nor­mal­ne, sche­ma­tycz­ne ży­cie.

Wie­le osób na­kła­nia­ło mnie, że­bym zo­sta­ła. Prze­cież do­sta­łam się na stu­dia, pod­czas gdy spo­ro mo­ich ró­wie­śni­ków nie­ste­ty mia­ło z tym pro­blem. Zna­łam już pod­sta­wy pra­cy w biu­rze, od­by­łam prak­ty­ki, mia­łam tro­chę zna­jo­mo­ści, po­moc ze stro­ny ro­dzi­ców. Le­piej nie ku­sić losu. Jed­nak ja wie­dzia­łam, że to nie to, cze­go w ży­ciu pra­gnę.

Zbu­rzy­łam. Wy­je­cha­łam.

Prze­pro­wa­dzi­li­śmy się wraz z mę­żem do Da­nii i za­czę­łam tam stu­dia. Na po­cząt­ku nie było ła­two, nie mo­głam zna­leźć so­bie miej­sca ani pra­cy. Pła­ka­łam i prze­kli­na­łam dzień, w któ­rym pod­ję­łam de­cy­zję o wy­jeź­dzie. Mniej wię­cej w tym okre­sie za­ło­ży­łam blo­ga. Nie­co póź­niej otwo­rzy­łam szko­łę jogi. Skoń­czy­łam stu­dia. Wszyst­ko za­czę­ło się ukła­dać w sen­sow­ną ca­łość.

Jed­nak znów po­czu­łam, że nie je­stem we wła­ści­wym miej­scu. Wie­dzia­łam, że chcę wra­cać do kra­ju.

Re­ak­cje ro­dzi­ny i zna­jo­mych były bar­dzo ne­ga­tyw­ne. Pra­wie wszy­scy na­ma­wia­li mnie do po­zo­sta­nia w Da­nii. W koń­cu to, co naj­gor­sze przy zmia­nie kra­ju za­miesz­ka­nia, mie­li­śmy już za sobą. Moja szko­ła jogi za­czy­na­ła dzia­łać co­raz pręż­niej. Obo­je mie­li­śmy do­brą pra­cę. Pew­nie kwe­stią cza­su by­ło­by ku­pie­nie domu czy miesz­ka­nia i uwi­cie gniaz­da. Je­den z na­szych zna­jo­mych stwier­dził, że ty­sią­ce Po­la­ków chcia­ło­by te­raz być na na­szym miej­scu.

Moż­li­we, ale ja na tym miej­scu być nie chcia­łam. A że ży­cie jest moje, a nie tych ty­się­cy, zde­cy­do­wa­łam się po­sta­wić na swo­im.

Znów zbu­rzy­łam. Wró­ci­łam do Pol­ski.

Cie­szę się z tej de­cy­zji. Ak­cep­tu­ję to, co po­ja­wia się na mo­jej dro­dze. Roz­glą­dam się i do­ce­niam wszyst­ko, co mam. Jest do­brze i dro­gi do tego miej­sca nie za­mie­ni­ła­bym na żad­ną inną. Co wca­le nie zna­czy, że już ni­g­dy w ży­ciu ni­cze­go nie zbu­rzę.

Kie­dy naj­le­piej za­cząć?

Tak na­praw­dę każ­dy czas jest do­bry. Złe jest je­dy­nie cze­ka­nie na ide­al­ny mo­ment, bo taki ni­g­dy nie na­dej­dzie. Mo­żesz za­cząć w do­wol­nej chwi­li, o każ­dej po­rze roku. Je­że­li zło­ży­ło się tak, że czy­tasz tę książ­kę w oko­li­cach stycz­nia, mo­żesz wy­ko­rzy­stać pre­zen­to­wa­ne tu kro­ki jako po­sta­no­wie­nia no­wo­rocz­ne. Wie­le osób wła­śnie wte­dy od­czu­wa po­trze­bę zmian.

Może się rów­nież zda­rzyć, że za oknem bu­dzi się wio­sna, to rów­nież świet­ny mo­ment, by wy­ko­rzy­stać jej ener­gię i dzia­łać z nią w zgo­dzie. O tej po­rze roku wie­le osób in­stynk­tow­nie ma ocho­tę na zro­bie­nie grun­tow­nych po­rząd­ków czy wpro­wa­dze­nie do ży­cia no­wo­ści.

Czę­sto bodź­cem może być rów­nież prze­pro­wadz­ka, roz­sta­nie, zmia­na pra­cy czy chęć roz­po­czę­cia no­we­go eta­pu w ży­ciu. Nie­mniej jed­nak nie ma sen­su cze­kać, aż coś szcze­gól­ne­go się wy­da­rzy. Le­piej jest dzia­łać od razu, każ­dy czas jest do­bry.

Dla­te­go je­śli czu­jesz, że wła­śnie te­raz nad­szedł ide­al­ny mo­ment, to dzia­łaj. Zło­śliw­cy mogą cię py­tać, któ­ry to już raz pró­bu­jesz zmie­nić swo­je ży­cie, ale nie przej­muj się nimi. Prę­dzej czy póź­niej na pew­no się uda. Nie ma zna­cze­nia, czy za­czniesz od no­we­go roku, ty­go­dnia czy mie­sią­ca. Waż­ne je­dy­nie, byś nie za­wie­szał so­bie za wy­so­ko po­przecz­ki. Ani tym bar­dziej od po­wo­dze­nia lub nie­po­wo­dze­nia nie uza­leż­niał po­czu­cia wła­snej war­to­ści.

GO­TO­WOŚĆDO ZMIAN

Wie­lu z nas pra­gnie zmian. A przy­naj­mniej tak nam się wy­da­je. W rze­czy­wi­sto­ści tro­chę się ich bo­imy i w oba­wie przed tym, by coś przy­pad­kiem nie zmie­ni­ło się na gor­sze, go­dzi­my się na to, jak jest.

Jed­nak żeby wpro­wa­dzić do ży­cia coś no­we­go, trze­ba zro­bić na to miej­sce. Czę­sto kosz­tem zbu­rze­nia tego, co jest. Chcąc pięk­ne­go ży­cia, mu­si­my przy­go­to­wać się na do­ko­ny­wa­nie wy­bo­rów i śmia­łe kro­cze­nie do przo­du. Je­śli coś nie wy­cho­dzi, trze­ba to za­koń­czyć i za­cząć od nowa. I tak do skut­ku. Zwy­kle jed­nak to wła­śnie tych dwóch rze­czy bo­imy się naj­bar­dziej – koń­cze­nia sta­re­go i za­czy­na­nia no­we­go. Wo­li­my la­wi­ro­wać gdzieś po­mię­dzy, wciąż ży­wiąc złud­ną na­dzie­ję, że prze­cież ja­koś samo się uło­ży. Samo się zro­bi, po pro­stu – wyj­dzie.

Nie­ste­ty, w więk­szo­ści przy­pad­ków samo nic nie wy­cho­dzi. Moja wy­cho­waw­czy­ni w pod­sta­wów­ce ma­wia­ła, że sama to może je­dy­nie wyjść ko­szu­la ze spodni. Wszyst­ko inne mu­si­my zdo­być na­szą pra­cą i za­an­ga­żo­wa­niem.

Trud­no jest zmie­nić co­kol­wiek, po­zo­sta­jąc w miej­scu. Każ­da, na­wet naj­mniej­sza mo­dy­fi­ka­cja, za­czy­na się w na­szej gło­wie. W tym, że wy­ra­ża­my swo­ją go­to­wość do pój­ścia na­przód i go­dzi­my się ze wszyst­ki­mi kon­se­kwen­cja­mi, ja­kie ten krok może przy­nieść.

Idąc za Szam­sem z Ta­bri­zu, per­skim mi­sty­kiem: „Za­miast opie­rać się zmia­nom, pod­daj im się. Niech ży­cie bę­dzie z tobą, nie prze­ciw to­bie. Je­śli oba­wiasz się, że two­je ży­cie od­wró­ci się do góry no­ga­mi, nie bój się. Skąd wiesz, że do góry no­ga­mi nie jest le­piej niż nor­mal­nie?”.

Ela­stycz­ność i otwar­tość

Świat się zmie­nia i nie­wie­le jest w nim rze­czy, któ­rych mo­że­my być pew­ni. Kie­dyś wie­le de­cy­zji po­dej­mo­wa­ło się „na całe ży­cie”. Taką de­cy­zją był cho­ciaż­by wy­bór za­wo­du czy miej­sca za­miesz­ka­nia. W koń­cu od tego po­wsta­wa­ły ów­cze­sne na­zwi­ska – Mły­nar­ski od mły­na­rza, Ko­wal­ski od ko­wa­la czy też Sie­radz­ki lub Kra­kow­ski od mia­sta po­cho­dze­nia.

W dzi­siej­szych cza­sach wszyst­ko tak szyb­ko się zmie­nia, że na­zwi­ska po­wsta­ją­ce na ta­kiej za­sa­dzie mu­sia­ły­by być wie­lo­czło­no­we. W ten spo­sób mie­li­by­śmy na przy­kład Agniesz­kę Z-Wy­kształ­ce­nia-An­tro­po­log-Pra­cu­ją­cą-Jako-Do­rad­ca-Klien­ta-Póź­niej-Co­pyw­ri­ter-Na­stęp­nie-Pro­wa­dzą­cą-Wła­sną-Dzia­łal­ność.

Czy zmien­ność i roz­wój same w so­bie są złe? Nie, są po pro­stu zu­peł­nie inne od tego, do cze­go przy­wy­kło po­ko­le­nie na­szych ro­dzi­ców, a już na pew­no na­szych dziad­ków.

Dla­te­go mo­że­my z nimi wal­czyć i nie tra­cić nie­po­trzeb­nie ener­gii na na­rze­ka­nie albo po pro­stu pró­bo­wać się do­sto­so­wać. Ży­cie nie jest sta­bil­ne i ra­czej ni­g­dy nie bę­dzie. I to wła­śnie jest w nim naj­pięk­niej­sze. Ogrom moż­li­wo­ści, któ­re sami kształ­tu­je­my i co do któ­rych sami mo­że­my pod­jąć de­cy­zję – sko­rzy­stać z nich albo nie.

Świat zmie­nia się co­raz szyb­ciej. Róż­ni­ca wie­ku mię­dzy mną a moją młod­szą sio­strą to nie­ca­łe 10 lat. To dużo i mało. O ile pry­wat­nie do­brze się ro­zu­mie­my, o tyle na pew­no róż­ni nas po­dej­ście do świa­ta wir­tu­al­ne­go. Ja swo­je pierw­sze star­cia z In­ter­ne­tem mia­łam do­pie­ro na ko­niec gim­na­zjum. Jed­nak wte­dy In­ter­net był bar­dziej próż­nią niż skarb­ni­cą wie­dzy bez dna, tak jak to jest te­raz. Ona zaś jest przy­zwy­cza­jo­na do tego, że ma nie­ogra­ni­czo­ny i na­tych­mia­sto­wy do­stęp do in­for­ma­cji z ca­łe­go świa­ta. Szu­ka­jąc od­po­wie­dzi na py­ta­nie, czę­sto py­tam albo się­gam po książ­kę, ona od razu wkle­pu­je w Go­ogle. Żad­na z nas nie po­stę­pu­je le­piej ani go­rzej, po pro­stu na­sze od­ru­chy bez­wa­run­ko­we, z ra­cji róż­ni­cy wa­run­ków, w ja­kich się wy­cho­wa­ły­śmy, są inne.

Miej otwar­tą gło­wę

Frank Zap­pa twier­dził, że ludz­ki umysł jest jak spa­do­chron, któ­ry dzia­ła tyl­ko wte­dy, gdy jest otwar­ty. Chcąc ja­kiejś me­ta­mor­fo­zy, mu­si­my być otwar­ci na mo­dy­fi­ka­cje. Nie cho­dzi tu wca­le o wy­wró­ce­nie ca­łe­go na­sze­go ży­cia do góry no­ga­mi w cią­gu jed­ne­go ty­go­dnia, ale o nie­ne­go­wa­nie tego, co nad­cho­dzi. Los czę­sto sta­wia przed nami róż­ne­go ro­dza­ju szan­se i nowe roz­wią­za­nia, jed­nak to od nas za­le­ży, czy bę­dzie­my chcie­li z nich sko­rzy­stać.

Lu­bię fil­my i se­ria­le ko­stiu­mo­we. Szcze­gól­nie upodo­ba­łam so­bie te, któ­rych ak­cja dzie­je się w oko­li­cach pierw­szej i dru­giej woj­ny świa­to­wej. Mam wra­że­nie, że wte­dy w gło­wach, za­cho­wa­niu i prze­ko­na­niach do­ko­ny­wa­ła się naj­więk­sza re­wo­lu­cja. Je­den z fil­mów, któ­re obej­rza­łam, wspa­nia­le po­ka­zu­je re­ak­cje lu­dzi na po­ja­wie­nie się elek­trycz­no­ści. Wy­jąt­ki za­fa­scy­no­wa­ły się nią od po­cząt­ku, cała resz­ta pa­nicz­nie bała się ma­szy­ny do szy­cia czy mik­se­ra. Po­dob­nie było z po­ja­wie­niem się ra­dia – było moc­no kry­ty­ko­wa­ne jako zja­dacz cza­su i nie­po­trzeb­ny ga­dżet. Dziś do­kład­nie tak samo mówi się o smart­fo­nach i wszel­kie­go ro­dza­ju so­cial me­diach. Re­wo­lu­cja dzie­je się te­raz i dzia­ła się za­wsze. Za­miast ucie­kać, trze­ba po pro­stu na­uczyć się czer­pać z niej to, co naj­lep­sze.

Pa­mię­tam, jak w gim­na­zjum na­uczy­ciel­ka geo­gra­fii mó­wi­ła, że wi­dzia­ła gdzieś w ga­ze­cie ko­miks, w któ­rym dwo­je ja­ski­niow­ców sie­dzia­ło na drze­wie i pa­trząc z góry na grup­kę ów­cze­snej mło­dzie­ży, mó­wi­ło do sie­bie: „Kie­dyś to było ina­czej…”. Świat nie­ustan­nie się zmie­nia.

Dla­te­go war­to sta­rać się ni­cze­go nie od­rzu­cać z za­ło­że­nia. Le­piej dać so­bie chwi­lę na przyj­rze­nie się no­wo­ściom i te­sto­wać je na so­bie, za­miast po­wie­lać cu­dze opi­nie i wzor­ce. Wy­bie­rać to, co nam słu­ży i pró­bo­wać wy­eli­mi­no­wać resz­tę.

Be­ton i ze­sztyw­nie­nie

Ze­sztyw­nia­ły umysł ze wszyst­kich sił trzy­ma się tego, co już zna. Dąży do ta­kie­go sta­nu rze­czy, do ja­kie­go przy­wykł. Nie po­zwa­la wyjść ze stre­fy kom­for­tu. Ze stra­chu przed nie­zna­nym sta­ra się za wszel­ką cenę utrzy­mać nas w po­zy­cji, w któ­rej je­ste­śmy. Je­śli co­kol­wiek po­to­czy się ina­czej, niż to so­bie wy­obra­ża­li­śmy, za­miast do­strze­gać inne moż­li­wo­ści i za­le­ty no­wej sy­tu­acji, sku­pia się na tym, że coś po­szło nie tak.

Do­pó­ki nie na­uczy­my się otwie­rać na­sze­go umy­słu na zmia­nę, nic w na­szym ży­ciu się nie zmie­ni. A na­wet je­śli, trud­no bę­dzie nam to do­ce­nić i skla­sy­fi­ku­je­my to ra­czej jako „nie­zgod­ność z pla­nem”.

Je­śli je­ste­śmy bar­dzo za­cie­trze­wie­ni w swo­ich prze­ko­na­niach i nie­zmien­nie pew­ni co do słusz­no­ści swo­ich ra­cji, wszyst­ko, co idzie nie do koń­ca po na­szej my­śli, wy­wo­łu­je fru­stra­cję. Za­czy­na­my się iry­to­wać i zło­ścić, za­miast szu­kać moż­li­wo­ści w tym, co ser­wu­je los. Otwar­cie umy­słu na nowe i nie­spo­dzie­wa­ne po­mo­że pły­nąć przez ży­cie, tak by jak naj­le­piej wy­ko­rzy­stać wszyst­ko to, co na­po­ty­ka­my na swo­jej dro­dze.

Nie wszyst­ko w ży­ciu trze­ba pla­no­wać

Roz­wi­ja­my się tyl­ko wte­dy, gdy sy­tu­acja, w ja­kiej się znaj­dzie­my, prze­ra­sta na­sze ocze­ki­wa­nia. Bo to, cze­go się spo­dzie­wa­my, jest już zna­ne. Do­pie­ro zu­peł­na no­wość wy­trą­ca nas ze stre­fy kom­for­tu.

Otwar­ty umysł jest spo­so­bem na zwró­ce­nie się ku wszyst­kie­mu, co do nas w ży­ciu przy­cho­dzi. Re­agu­je na każ­dą nową sy­tu­ację i po­zwa­la się nią cie­szyć. Zwróć uwa­gę na to, że czę­sto nie ak­cep­tu­jesz ja­kiejś zmia­ny w swo­im ży­ciu tyl­ko dla­te­go, iż nie pa­su­je do do­kład­ne­go pla­nu czy sche­ma­tu, któ­ry masz w gło­wie. Trzy­ma­my się ta­kiej wer­sji ży­cia, jaką so­bie za­pla­no­wa­li­śmy i jaka jest dla nas naj­bar­dziej kom­for­to­wa. Nie do­pusz­cza­my do sie­bie my­śli, że ina­czej też może być do­brze, a może na­wet le­piej.

Je­śli choć tro­chę się otwo­rzy­my, czę­sto oka­zu­je się, że żad­na zmia­na sama w so­bie nie jest zła. Jest po pro­stu inna od tego, co skru­pu­lat­nie za­pla­no­wa­li­śmy. Za­miast więc na­rze­kać, że nie wszyst­ko ukła­da się po na­szej my­śli, szu­kaj­my moż­li­wo­ści w tym, co przy­niósł los.

Nic nie dzie­je się w ży­ciu bez przy­czy­ny.

RZE­CZYI OR­GA­NI­ZA­CJA

Oto­cze­nie ma na nas ogrom­ny wpływ. Nie cho­dzi tu jed­nak tyl­ko o lu­dzi, lecz tak­że o miej­sca i przed­mio­ty, po­śród któ­rych prze­by­wa­my. Na­sze miesz­ka­nia czy biu­ra zwy­kle są bez­po­śred­nim od­zwier­cie­dle­niem tego, co dzie­je się w nas sa­mych. Ba­ła­gan wo­kół to rów­nież ba­ła­gan w gło­wie i ży­ciu pry­wat­nym. Nie­do­koń­czo­ne pro­jek­ty, po­roz­rzu­ca­ne bi­be­lo­ty czy brak po­rząd­ku po ukoń­czo­nym za­da­niu są czę­sto rów­no­znacz­ne z bra­kiem umie­jęt­no­ści do­pro­wa­dza­nia spraw do koń­ca.

Wspól­nym mia­now­ni­kiem dla wie­lu z nas jest to, że po­sia­da­my zbyt wie­le. Za­rów­no je­śli cho­dzi o fi­zycz­ne przed­mio­ty, jak i gro­ma­dze­nie tego, co nie­wi­docz­ne – wie­dzy, za­dań na li­ście, zdjęć, apli­ka­cji czy po­sta­no­wień. Cały ten za­pas spra­wia, że czę­sto zbyt moc­no ko­twi­czy­my się w prze­szło­ści. Za dużo rze­czy i spraw nas trzy­ma i nie po­zwa­la po­sta­wić kro­ku na­przód.

Ży­cie cią­gle się zmie­nia, a my ra­zem z nim. Dla­te­go za­wsze, gdy spo­ty­ka cię coś no­we­go, ciesz się tym, do­brze wy­ko­rzy­stuj, a po­tem bez żalu po­zwól temu odejść. Sam fakt, że coś po­sia­dasz, nie ozna­cza, że mu­sisz za­trzy­mać to na za­wsze. Je­steś tym­cza­so­wym wła­ści­cie­lem, a przede wszyst­kim – użyt­kow­ni­kiem przed­mio­tów, któ­re po­ja­wia­ją się w two­im ży­ciu.

W koń­cu umie­ra­jąc, nie za­bie­rzesz ni­cze­go ze sobą. Tak na­praw­dę nic nie jest two­ją wła­sno­ścią, na­wet cia­ło.

1. CZY WIESZ, ILE PO­SIA­DASZ?

Zwy­kle po­dró­żu­je­my przez ży­cie ze spo­rym ba­ga­żem. Skła­da­ją się na nie­go za­rów­no rze­czy ma­te­rial­ne, jak i do­świad­cze­nia. W przy­pad­ku tej dru­giej gru­py, nie­za­leż­nie od tego, czy są to prze­ży­cia po­zy­tyw­ne, czy ne­ga­tyw­ne, w ja­kiś spo­sób nas wzbo­ga­ca­ją, uczą i po­zwa­la­ją wy­cią­gać wnio­ski.

Z rze­cza­mi już nie­ko­niecz­nie tak jest. Po­sia­da­my wie­le urzą­dzeń i przed­mio­tów, któ­re są zu­peł­nie nie­po­trzeb­ne. Aby przyj­rzeć się pro­ble­mo­wi i po­sta­rać się go zro­zu­mieć, naj­le­piej prze­pro­wa­dzić eks­pe­ry­ment. Za­sta­nów się, ile masz:

• par spodni?

• ko­sme­ty­ków?

• ksią­żek?

A po­tem idź i je prze­licz. Bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że sza­co­wa­na licz­ba moc­no róż­ni się od tej rze­czy­wi­stej. Dla­cze­go? Głów­nie przez to, że ko­ja­rzysz rze­czy, któ­rych rze­czy­wi­ście uży­wasz. Cała resz­ta, ze­pchnię­ta gdzieś na dno sza­fy, na pew­no ci umknę­ła.

Szyb­ki wnio­sek, jaki moż­na z tego wy­snuć – naj­wy­raź­niej te przed­mio­ty nie były ci aż tak po­trzeb­ne.

Wie­le rze­czy, któ­re po­sia­da­my, znaj­du­je się w na­szym ży­ciu bez wy­raź­ne­go po­wo­du. W ja­kiś spo­sób się w nim po­ja­wi­ły, nie był to jed­nak sku­tek świa­do­mych de­cy­zji.

Skąd bie­rze się nad­miar?

Czę­sto trzy­ma­my wie­le rze­czy, po­nie­waż tak na­praw­dę bo­imy się ich po­zbyć. Oba­wia­my się emo­cji, któ­re mo­że­my po­czuć pod­czas prze­glą­da­nia. Zgro­ma­dzo­ne przed­mio­ty by­wa­ją rów­nież pan­ce­rzem ochron­nym. Sta­ra­my się nimi ła­tać bra­ki czy dziu­ry w ser­cu, ma­sku­je­my kom­plek­sy.

Gro­ma­dze­nie może być też na­miast­ką bez­pie­czeń­stwa. Mamy za­pa­sy, mamy duże domy, mamy nie­za­wod­ne sa­mo­cho­dy – co złe­go mo­gło­by nam się przy­tra­fić?

Nad­miar może rów­nież na­ro­dzić się z tego, że po pro­stu po­sia­da­my do­brze płat­ną pra­cę. Pierw­szy raz w ży­ciu naj­zwy­czaj­niej w świe­cie stać nas na ku­po­wa­nie tego, na co mamy ocho­tę. Zwy­kle wią­że się to z wie­lo­ma go­dzi­na­mi spę­dzo­ny­mi w pra­cy, przez co tym bar­dziej uwa­ża­my, że po pro­stu na­le­ży się na­gro­da.

U mnie ta­kim cza­sem był po­czą­tek stu­diów. Wte­dy sa­mo­dziel­nie za­czę­łam od­po­wia­dać za swój bu­dżet. Zbie­gło się to z okre­sem po­wsta­wa­nia i roz­wo­ju ga­le­rii han­dlo­wych. Pierw­szy raz spo­ty­ka­łam się z ta­ki­mi po­ję­cia­mi jak pro­mo­cja, wy­prze­daż czy prze­ce­na. Wy­da­wa­ło mi się, że ku­po­wa­nie rze­czy, na­wet na za­pas, wte­dy gdy jest ta­niej, jest po pro­stu mą­dre i od­po­wie­dzial­ne.

Nie było. Skoń­czy­łam z za­pcha­ną sza­fą, peł­ną ubrań, z któ­rych wie­le wca­le mi się do koń­ca nie po­do­ba­ło. A już na pew­no nie wszyst­kie dało się ze sobą ja­koś sen­sow­nie po­łą­czyć.

Przy­czyn nad­mia­ru może być dużo, jed­nak ich po­zna­nie jest klu­czo­we. Jeś­li nie zde­fi­niu­jesz po­wo­du swo­je­go zbie­rac­twa, mo­żesz wy­rzu­cać i sprzą­tać, jed­nak prę­dzej czy póź­niej wszyst­ko i tak po­wró­ci do pier­wot­ne­go sta­nu.

Ku­po­wa­nie nie łata dziu­ry w ser­cu

Jak pi­sał An­tho­ny de Mel­lo, hin­du­ski mi­styk i psy­cho­te­ra­peu­ta: „Kie­dy wró­bel bu­du­je gniaz­do w le­sie, zaj­mu­je za­le­d­wie jed­ną ga­łąź. Kie­dy je­leń gasi pra­gnie­nie w rze­ce, pije nie wię­cej, niż może po­mie­ścić jego brzuch. My gro­ma­dzi­my rze­czy, po­nie­waż na­sze ser­ca są pu­ste”2.

2A. de Mel­lo, Mo­dli­twa żaby. Księ­ga opo­wia­dań me­dy­ta­cyj­nych, przeł. D. Ga­wę­da, B. Żak, WAM, Kra­ków 1998.

Po­myśl przez chwi­lę – jak się czu­jesz, ma­jąc wo­kół sie­bie pu­stą prze­strzeń? Ja­kie uczu­cia wy­wo­łu­je w to­bie czas wol­ny? O czym my­ślisz, gdy tak na­praw­dę nie mu­sisz nic ro­bić?

Czę­sto w ta­kich chwi­lach czu­je­my pust­kę. Bu­dzą się rów­nież lęki z prze­szło­ści. Ła­pie­my się na roz­my­śla­niu, któ­re­go chcie­li­by­śmy unik­nąć. Na­gro­ma­dzo­ne rze­czy mają tę dziw­ną wła­ści­wość, że wy­peł­nia­ją pust­kę. To jest wy­god­ne. Py­ta­nie brzmi jed­nak – przed czym ucie­ka­my? Cze­go tak usil­nie uni­ka­my? Cze­go tak bar­dzo bo­imy się usły­szeć?

Za­zwy­czaj jest to oba­wa przed sa­mot­no­ścią albo wręcz prze­ciw­nie – przed bli­sko­ścią. Ja­kiś sil­ny żal, smu­tek lub inna emo­cja, któ­rą ła­twiej jest scho­wać w ster­cie przed­mio­tów lub wy­pcha­nym po brze­gi har­mo­no­gra­mie, niż się z nią zmie­rzyć.

Tu­taj po­ja­wia się mo­ment na two­ją de­cy­zję – czy wy­star­czy ci od­wa­gi, aby się z tą emo­cją zmie­rzyć, czy jed­nak wo­lisz już za­wsze za­mia­tać ją pod dy­wan? Mu­sisz pa­mię­tać, że ja­kość ży­cia po­pra­wia się tyl­ko wte­dy, gdy de­cy­du­je­my się sta­wić czo­ła swo­im lę­kom. Od­kry­wa­jąc ich przy­czy­nę, od­naj­du­je­my sie­bie.

Złud­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa

Nie ma ni­cze­go złe­go w in­stynk­cie wi­cia gniaz­da. Dom jest od tego, by za­spo­ka­jać na­sze po­trze­by, a jed­ną z tych pod­sta­wo­wych jest wła­śnie po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

War­to jed­nak za­uwa­żyć, że samo po­sia­da­nie przed­mio­tów ni­g­dy go nie za­pew­ni. Po pierw­sze, za­wsze znaj­dzie się ko­lej­na rzecz, któ­ra wyda nam się po­trzeb­na, by czuć się le­piej. Po dru­gie, po­ja­wia się pro­blem stra­chu i nie­trwa­ło­ści – prze­cież może się zda­rzyć, że stra­ci­my wszyst­ko w wy­ni­ku kra­dzie­ży czy po­ża­ru. Przez co ma­ją­tek, za­miast być dla nas źró­dłem bez­pie­czeń­stwa, sta­je się do­dat­ko­wym po­wo­dem zmar­twień. Dla­te­go war­to zda­wać so­bie spra­wę, że to, co nas ota­cza, jest i po­win­no być w sta­nie cią­głej zmia­ny. I nie lo­ko­wać swo­ich uczuć i emo­cji w ma­te­rii nie­trwa­łej. Nie ma cze­goś ta­kie­go jak trwa­łe po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­re mo­że­my so­bie ku­pić lub za­pew­nić.

Inną spra­wą są lęki za­ko­rze­nio­ne w umy­śle, któ­re wca­le nie mu­szą być na­szą wła­sno­ścią. Do ta­kich na­le­ży na przy­kład oba­wa przed bra­kiem, nie­do­stat­kiem i ubó­stwem. Na­wet je­śli ni­g­dy nie do­świad­czy­łeś pro­ble­mu gło­du czy re­gla­men­ta­cji dóbr, to twoi ro­dzi­ce czy dziad­ko­wie ży­ją­cy w cięż­szych cza­sach, mo­gli ta­kie lęki u cie­bie za­szcze­pić. Nie da się ukryć, że hi­sto­ria Pol­ski nie na­le­ży do baj­ko­wych, wie­le było okre­sów, w któ­rych Po­la­cy mu­sie­li zmie­rzyć się z nad­ludz­ki­mi trud­no­ścia­mi. Dla­te­go wła­śnie wciąż dźwi­ga­my ba­gaż lę­ków prze­ka­zy­wa­nych z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Mo­że­my się ich wy­zbyć je­dy­nie przez po­dej­mo­wa­nie świa­do­mych dzia­łań i de­cy­zji. Sku­pia­jąc się na tym, że w grun­cie rze­czy wszyst­kie­go jest pod do­stat­kiem, więc i mo­że­my ogra­ni­czyć ilość rze­czy po­sia­da­nych „na wszel­ki wy­pa­dek”.

Po­sia­da­ne rze­czy nie świad­czą o tym, ja­kim je­steś czło­wie­kiem

Czę­sto kur­czo­wo przy­wią­zu­je­my się już do sa­me­go fak­tu po­sia­da­nia. Na pod­sta­wie tego, co mamy, bu­du­je­my cały swój wi­ze­ru­nek. Do­kład­nie na tej sa­mej za­sa­dzie oce­nia­my in­nych. Po­rów­nu­je­my się, przez co wciąż go­ni­my i sta­ra­my się prze­sko­czyć po­przecz­kę, któ­rą sami so­bie usta­wi­li­śmy tak wy­so­ko. Chce­my wię­cej, le­piej, szyb­ciej. Naj­le­piej już te­raz. Tym­cza­sem, jak pi­sał wło­ski re­por­ter Ti­zia­no Te­rza­ni: „Do­ni­kąd nie ma dro­gi na skró­ty: ani do zdro­wia, ani do szczę­ścia, ani do mą­dro­ści. Żad­na z tych rze­czy nie może być na­tych­mia­sto­wa”3.

3T. Te­rza­ni, Nic nie zda­rza się przy­pad­kiem, przeł. A. Osmól­ska-Mę­trak, Świat Książ­ki, War­sza­wa 2014.

O tym, kim je­steś, w ża­den spo­sób nie świad­czą rze­czy, któ­re po­sia­dasz. Ow­szem, ktoś od­wie­dza­jąc twój dom, może stwier­dzić, że masz do­bry gust. Ale to tyl­ko me­ble, przed­mio­ty, książ­ki. Ani ich po­sia­da­nie, ani nie­po­sia­da­nie nie zmie­nia, a przy­naj­mniej nie po­win­no zmie­niać tego, kim je­steś.

Zwy­kle new­ral­gicz­nym mo­men­tem ogra­ni­cza­nia po­sia­da­nia jest prze­gląd ksią­żek. Przy­wy­kli­śmy do tego, by lu­dzi po­sia­da­ją­cych w domu ogrom­ne bi­blio­te­ki, za­li­czać do tych in­te­li­gent­nych i oczy­ta­nych. Jest to po czę­ści na­le­cia­łość po­przed­niej epo­ki, gdzie książ­ki były na­praw­dę dro­gie i po­zwo­lić so­bie na nie mo­gli je­dy­nie lu­dzie wy­so­ko po­sta­wie­ni, pod­czas gdy cała resz­ta je­dy­nie po­dzi­wia­ła je z za­zdro­ścią. Dziś jest ina­czej, druk jest ma­so­wy, a same książ­ki ła­two do­stęp­ne. Na­wet je­śli ko­lej­ne no­wo­ści nie miesz­czą się w na­szym bu­dże­cie, za­wsze po­zo­sta­ją bi­blio­te­ki, któ­re wbrew po­zo­rom są cał­kiem do­brze za­opa­trzo­ne.

Samo po­sia­da­nie ksią­żek nie czy­ni z cie­bie czło­wie­ka oczy­ta­ne­go, tak samo jak nie de­fi­niu­ją cię na­gro­dy i dy­plo­my. Wy­star­czy, że swo­ją wie­dzę masz w gło­wie i je­steś jej w peł­ni świa­do­my. Nie trze­ba ni­ko­mu ni­cze­go udo­wad­niać przez wy­kle­ja­nie ścian w domu ko­lej­ny­mi cer­ty­fi­ka­ta­mi świad­czą­cy­mi o ukoń­czo­nych kur­sach.

Czę­sto po­sia­da­ne przed­mio­ty sta­ją się dla nas wy­znacz­ni­kiem sta­tu­su spo­łecz­ne­go. Dro­gi sa­mo­chód, duże miesz­ka­nie czy za­gra­nicz­ne wa­ka­cje mają świad­czyć o tym, że je­ste­śmy ludź­mi suk­ce­su. Sta­ram się tu­taj nie ge­ne­ra­li­zo­wać, bywa jed­nak, że ta­kie za­cho­wa­nie świad­czy o ni­skim po­czu­ciu wła­snej war­to­ści. Czu­je­my się w ja­kiś spo­sób gor­si i te bra­ki pró­bu­je­my wy­rów­ny­wać po­sia­da­niem. Nie­ste­ty, to pu­łap­ka. Żad­na licz­ba po­sia­da­nych rze­czy nie jest w sta­nie roz­wią­zać pro­ble­mu, przez co bę­dzie­my ku­po­wać wię­cej i wię­cej, na­dal czu­jąc się źle we wła­snej skó­rze.

Czę­sto po­zby­wa­nie się przed­mio­tów, któ­re w ja­kiś spo­sób nas de­fi­niu­ją, jest bar­dzo trud­ne. Czu­je­my się z nimi tak zwią­za­ni, że wy­rzu­ca­jąc je, mamy wra­że­nie, jak­by umie­ra­ła cząst­ka nas sa­mych. Jed­nak tyl­ko ta­kie dzia­ła­nie po­zwa­la po­czuć, że siła, pew­ność sie­bie i szczę­ście po­cho­dzą ze środ­ka, a nie z ze­wnątrz.

Chcę wię­cej i wię­cej, czy­li efekt Di­de­ro­ta

De­nis Di­de­rot, od któ­re­go po­cho­dzi na­zwa zja­wi­ska, był fran­cu­skim fi­lo­zo­fem. Otrzy­mał kie­dyś w pre­zen­cie je­dwab­ną sza­tę, któ­ra jego zda­niem nie pa­so­wa­ła do po­zo­sta­łych jego rze­czy. Co wię­cej – w po­rów­na­niu z nią cały jego do­by­tek za­czął pre­zen­to­wać się na­praw­dę nędz­nie. Dla­te­go suk­ce­syw­nie za­czął zmie­niać wy­strój swo­je­go wnę­trza i gar­de­ro­bę. Wpadł w szał za­ku­po­wy, każ­da zmia­na ro­dzi­ła ko­lej­ną. Nie po­tra­fił po­wie­dzieć „stop” i osta­tecz­nie wpę­dził się w dłu­gi. Jego hi­sto­ria sta­ła się na tyle in­te­re­su­ją­ca, że dziś ter­mi­nem „efekt Di­de­ro­ta” okre­śla się dy­so­nans po­wsta­ły przez na­by­cie no­wej rze­czy, któ­ry pcha nas ku ko­lej­nym za­ku­pom.

Efekt ten bar­dzo ła­two jest za­uwa­żyć w ży­ciu co­dzien­nym. Ku­pu­je­my nową su­kien­kę i do­strze­ga­my, że na­sze buty są już na tyle sta­re, że źle się przy niej pre­zen­tu­ją. Dla­te­go fun­du­je­my so­bie buty. Po­tem oka­zu­je się, że przy no­wych bu­tach to­reb­ka wy­glą­da mar­nie. Nie­koń­czą­ca się hi­sto­ria, kie­dy ku­pu­je­my na­pę­dza­ni po­trze­bą spój­no­ści i wła­sną pre­sją.

Jest to oczy­wi­ście wy­ko­rzy­sty­wa­ne przez spe­cja­li­stów od mar­ke­tin­gu, któ­rzy pró­bu­ją „sprze­dać” nam taki styl ży­cia, któ­ry po­cią­gnie za sobą la­wi­nę no­wych wy­dat­ków.

Pa­miąt­ki i pre­zen­ty

Bar­dzo moż­li­we, że trzy­masz okre­ślo­ne przed­mio­ty, po­nie­waż przy­wo­łu­ją wspo­mnie­nia. Wi­dząc sta­ry bi­let na kon­cert, przy­po­mi­nasz so­bie sza­lo­ną mło­dość i z roz­rzew­nie­niem my­ślisz o daw­nych cza­sach. Pre­zent od przy­ja­cie­la uzmy­sła­wia ci, że kie­dyś była przy to­bie bar­dzo bli­ska oso­ba. Bieg cza­su spra­wił, że wa­sze dro­gi się ro­ze­szły, cze­go te­raz moc­no ża­łu­jesz. Sta­ra wa­len­tyn­ka uwal­nia la­wi­nę wspo­mnień i re­flek­sji o tym, „co by było, gdy­by…”.

Nie ma nic złe­go w prze­cho­wy­wa­niu pre­zen­tów czy pa­mią­tek, pod wa­run­kiem jed­nak, że nie jest ich za dużo. W prze­ciw­nym ra­zie cała two­ja ener­gia bę­dzie za bar­dzo sku­pio­na na prze­szło­ści za­miast na te­raź­niej­szo­ści. Po­zby­wa­jąc się nie­któ­rych rze­czy, ro­bisz tym sa­mym miej­sce na nowe. Chy­ba każ­dy z nas woli je­chać w ko­lej­ną po­dróż czy po­znać no­wych lu­dzi, za­miast prze­glą­dać sto­ją­ce w za­ku­rzo­nych ram­kach zdję­cia z wa­ka­cji i na­rze­kać, że nie ma z kim wyjść na kawę. To samo do­ty­czy pre­zen­tów i po­zo­sta­ło­ści po by­łych związ­kach. Zwłasz­cza tych nie­uda­nych. Wy­rzu­cić, za­po­mnieć i zro­bić miej­sce na nowe.

Bar­dzo przy­dat­ne jest ro­bie­nie re­gu­lar­ne­go prze­glą­du swo­ich pa­mią­tek i przede wszyst­kim nie­przy­wo­że­nie nad­mia­ru no­wych.

Nad­miar przy­tła­cza

Zbyt wie­le przed­mio­tów na ma­łej prze­strze­ni dzia­ła przy­tła­cza­ją­co. Za­gra­co­ne miesz­ka­nie spra­wia wra­że­nie ta­kie­go, w któ­rym nie moż­na od­dy­chać. Wy­da­je się cięż­kie, ciem­ne i za­ba­ła­ga­nio­ne. Na­wet je­śli je­ste­śmy świe­żo po grun­tow­nym sprzą­ta­niu, nad­miar rze­czy roz­pra­sza nasz umysł, spra­wia, że prze­ska­ku­je on z przed­mio­tu na przed­miot, przez co mamy po­czu­cie jesz­cze więk­sze­go cha­osu. Wszyst­ko to ma bez­po­śred­ni wpływ na do­mow­ni­ków, któ­rzy za­miast od­dy­chać peł­ną pier­sią i ro­bić od­waż­ne kro­ki na­przód, kulą się w ką­cie i la­wi­ru­ją w stwo­rzo­nym przez sie­bie la­bi­ryn­cie.

Nie czu­je­my się do­brze w ta­kich miej­scach i gdy tyl­ko uświa­da­mia­my so­bie przy­czy­nę pro­ble­mu, chce­my coś z nią zro­bić. Mamy wte­dy dwa wyj­ścia – ogra­ni­czyć licz­bę po­sia­da­nych rze­czy albo zmie­nić miesz­ka­nie na więk­sze. Na py­ta­nie, któ­re z nich jest prost­sze i lep­sze, mu­sisz so­bie od­po­wie­dzieć sa­mo­dziel­nie.

De­cy­du­jąc się na oczysz­cza­nie prze­strze­ni, pa­mię­taj, że za­wsze jest ja­kiś po­wód, dla któ­re­go trzy­masz te wszyst­kie rze­czy. Naj­zwy­czaj­niej w świe­cie masz po­czu­cie, że wszyst­kich ich po­trze­bu­jesz. Prze­cież nikt z nas nie jest głu­pi i nie gro­ma­dzi przed­mio­tów ot tak, dla hecy. Dla­te­go naj­waż­niej­sze jest to, by tę przy­czy­nę zna­leźć. W prze­ciw­nym wy­pad­ku – na­wet je­śli zde­cy­du­jesz się na ra­dy­kal­ny krok i po­zbę­dziesz się wszyst­kie­go, bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że za­czniesz gro­ma­dzić nowe rze­czy, by za­peł­nić pust­kę emo­cjo­nal­ną.

Okre­ślo­na licz­ba rze­czy może być pu­łap­ką

Przy oczysz­cza­niu nie war­to prze­sa­dzać. Pro­ble­mem może być za­rów­no nad­miar, jak i wzmo­żo­na chęć wy­rzu­ca­nia wszyst­kie­go. Wy­zwa­nia w sty­lu „po­sia­dam tyl­ko sto przed­mio­tów” albo „cały mój do­by­tek mie­ści się w wa­liz­ce” sta­ły się ostat­nio bar­dzo mod­ne. Ja sama nie je­stem ich zwo­len­nicz­ką.

Oso­ba zaj­mu­ją­ca się modą na pew­no nie bę­dzie się czu­ła do­brze, gdy na­gle bę­dzie mu­sia­ła ogra­ni­czyć za­war­tość swo­jej sza­fy do dwu­dzie­stu czy trzy­dzie­stu rze­czy. Jed­nak bar­dzo moż­li­we, że nie bę­dzie mia­ła na przy­kład nic prze­ciw­ko opu­sto­sze­niu sza­fek w kuch­ni, bo go­to­wać nie­spe­cjal­nie lubi. Tym­cza­sem oso­ba ko­cha­ją­ca ku­cha­rze­nie nie zgo­dzi się na to, by zmniej­szyć jej ko­lek­cję ta­le­rzy­ków, ubi­ja­czek czy fo­re­mek do cia­sta. Tak samo jak za żad­ne pie­nią­dze nie po­zbę­dzie się swo­jej ko­lek­cji ksią­żek ku­char­skich. Je­śli jed­nak uwiel­bia styl à la dziew­czy­na z są­siedz­twa, pew­nie chęt­nie po­zbę­dzie się kil­ku par szpi­lek po­cho­dzą­cych jesz­cze z cza­sów, kie­dy wy­da­wa­ło jej się, że jako ko­bie­ta musi no­sić ta­kie buty.

Nie mam tu na celu żad­nej ge­ne­ra­li­za­cji, przy­kła­dy są zu­peł­nie przy­pad­ko­we, ce­lo­wo nie­co prze­ja­skra­wio­ne, po to żeby pod­kre­ślić, jak bar­dzo po­zba­wio­ne sen­su jest wpi­sy­wa­nie się w okre­ślo­ny sche­mat dzia­ła­nia.

Poza tym ry­tu­ał wy­rzu­ca­nia bar­dzo szyb­ko może prze­ro­dzić się w do­kład­nie taki sam na­wyk jak ku­po­wa­nie. O ile nie gor­szy.

2. ZA WSZYST­KO PŁA­CISZ NIE PIE­NIĘDZ­MI, A SWO­IM CZA­SEM

Pod­świa­do­mie na pew­no zda­jesz so­bie spra­wę, że tak na­praw­dę nic nie po­sia­dasz na za­wsze. Pro­blem w tym, by przy­jąć tę in­for­ma­cję do wia­do­mo­ści. Szczę­ście nie za­le­ży od tego, ile mamy rze­czy. Ota­cza­ją­ce nas przed­mio­ty, ow­szem, mogą po­móc w ży­cio­wej po­dro­ży, ale same po­dró­żą nie są.

An­tho­ny de Mel­lo w Mo­dli­twie żaby umie­ścił taką przy­po­wieść:

„Pe­wien ską­piec zgro­ma­dził pięć­set ty­się­cy di­na­rów i cie­szył się na rok przy­jem­ne­go ży­cia, za­nim zde­cy­du­je się jak naj­le­piej za­in­we­sto­wać pie­nią­dze, gdy na­gle Anioł Śmier­ci uka­zał się przed nim, żeby za­brać jego ży­cie.

Męż­czy­zna bła­gał i pro­sił, i uży­wał ty­sią­ca ar­gu­men­tów, żeby po­zwo­lo­no mu jesz­cze tro­chę po­żyć, ale Anioł był nie­ugię­ty. »Daj mi trzy dni ży­cia, a od­dam ci po­ło­wę mego ma­jąt­ku«, bła­gał męż­czy­zna. Anioł nie chciał o tym sły­szeć i za­czął go cią­gnąć. »Daj mi tyl­ko je­den dzień, bła­gam cię, a bę­dziesz mógł mieć wszyst­ko, co na­gro­ma­dzi­łem w ta­kim po­cie czo­ła i tru­dzie«. Anioł był na­dal nie­ugię­ty.

Męż­czy­zna zdo­łał wy­mu­sić na Anie­le tyl­ko jed­no małe ustęp­stwo – parę chwil do na­pi­sa­nia tej kar­tecz­ki: »O, ty, kim­kol­wiek je­steś, któ­ry znaj­dziesz tę kar­tę, je­śli masz za co żyć, nie trać ży­cia na gro­ma­dze­nie for­tun. Żyj! Za moje pięć­set ty­się­cy di­na­rów nie by­łem w sta­nie ku­pić jed­nej go­dzi­ny ży­cia!«”4.

4A. de Mel­lo, Mo­dli­twa żaby. Księ­ga opo­wia­dań me­dy­ta­cyj­nych, przeł. D. Ga­wę­da, B. Żak, WAM, Kra­ków 1998.

Czy na­praw­dę tego po­trze­bu­jesz?

Wie­le rze­czy „jest, bo jest” i wca­le nie za­sta­na­wia­my się nad tym, skąd do nas przy­szły ani czy ich po­trze­bu­je­my. Czy­ta­łam kie­dyś o świet­nym spo­so­bie na ogra­ni­cza­nie licz­by po­sia­da­nych przed­mio­tów – wy­star­czy za­dać so­bie py­ta­nie: „Czy gdy­by dana rzecz spło­nę­ła w po­ża­rze, ku­pił­bym ją po­now­nie?”. Je­śli nie, bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że tak na­praw­dę wca­le nie za­uwa­żysz jej znik­nię­cia. Śmia­ło mo­żesz się jej po­zbyć.

Do­brą oka­zją do prze­ana­li­zo­wa­nia swo­je­go do­byt­ku jest prze­pro­wadz­ka. Do no­we­go miesz­ka­nia za­bierz­my tyl­ko te rze­czy, któ­re będą nam po­trzeb­ne. Po­zo­sta­łe włóż­my do wor­ków. Na­gle oka­że się, że mie­li­śmy masę przed­mio­tów, bez któ­rych da się żyć. Nie­wy­klu­czo­ne, że część z nich po­sia­da­li­śmy tyl­ko dla­te­go, że u ko­goś je wy­pa­trzy­li­śmy i do­szli­śmy do wnio­sku, że może i nam się przy­da­dzą. Poza tym prze­pro­wadz­ka mo­bi­li­zu­je do ogra­ni­cza­nia. Sama czę­sto zmie­niam miej­sce za­miesz­ka­nia i żyję ze świa­do­mo­ścią, że wie­lu przed­mio­tów nie chcia­ło­by mi się pa­ko­wać, prze­no­sić i zno­wu roz­pa­ko­wy­wać w no­wym miej­scu.

Je­śli na ho­ry­zon­cie nie wid­nie­je żad­na prze­pro­wadz­ka, in­nym do­brym spo­so­bem na prze­gląd do­byt­ku jest spoj­rze­nie na wła­sne miesz­ka­nie z per­spek­ty­wy go­ścia. Wcho­dzi­my i roz­glą­da­my się do­kład­nie tak, jak­by­śmy nie zna­li ani tego miej­sca, ani oso­by, któ­ra tu miesz­ka. Ide­al­nie na­da­je się do tego po­wrót z wa­ka­cji, kie­dy tro­chę za­po­mnie­li­śmy już, jak wszyst­ko wy­glą­da i mo­że­my od­kry­wać ca­łość na nowo. Bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że rze­czy, któ­re nie pa­su­ją do wnę­trza lub nie są po­trzeb­ne, od razu rzu­cą się w oczy.

Moż­na rów­nież po pro­stu zro­bić zdję­cia wła­sne­go miesz­ka­nia i przyj­rzeć się im do­kład­nie, sta­ra­jąc się wy­ła­pać nie­po­trzeb­ne przed­mio­ty. Dzię­ki fo­to­gra­fiom zy­ska­my do nich więk­szy dy­stans.

Prze­glą­da­nie rze­czy

Prze­glą­da­jąc swo­je rze­czy pod ką­tem przy­dat­no­ści, po­dej­muj de­cy­zje od razu. Bierz do ręki każ­dy przed­miot i stwier­dzaj, czy chcesz go zo­sta­wić, czy nie. Nie od­kła­daj ni­cze­go na bok z za­ło­że­niem, że za­sta­no­wisz się póź­niej.

Do po­rząd­ko­wa­nia naj­le­piej jest za­opa­trzyć się w od­po­wied­nie wor­ki lub pu­deł­ka. Na­stęp­nie za­czy­na­my po­dej­mo­wać sen­sow­ne de­cy­zje do­ty­czą­ce każ­dej rze­czy – wy­rzu­cić, sprze­dać, od­dać, zo­sta­wić. Naj­waż­niej­sze – to, co zo­sta­je, od razu musi zna­leźć swo­je sta­łe miej­sce. Aby uła­twić so­bie spra­wę i nie bie­gać bez sen­su po ca­łym domu, moż­na rów­nież przy­go­to­wać so­bie pu­deł­ko lub pu­deł­ka, gdzie bę­dzie­my od­kła­dać przed­mio­ty, któ­re trze­ba wy­nieść do in­ne­go po­miesz­cze­nia, by tam je scho­wać.

Nie ma chy­ba ide­al­ne­go prze­pi­su na to, jak zro­bić taki prze­gląd. Nie­któ­rzy za­le­ca­ją re­wo­lu­cję i pra­cę w eu­fo­rii na wszyst­kich fron­tach na­raz. Inni opo­wia­da­ją się ra­czej za dzia­ła­niem stop­nio­wym, prze­my­śla­nym, roz­ło­żo­nym w cza­sie. Za­rów­no jed­no, jak i dru­gie ma swo­je plu­sy i mi­nu­sy. Dzia­ła­nie na­tych­mia­sto­we zwy­kle bie­rze się z fak­tu za­ra­że­nia ja­kąś ideą. Spo­ty­ka­my od­po­wied­nie­go men­to­ra albo w ręce wpa­da mo­ty­wu­ją­ca książ­ka i za­czy­na­my dzia­łać zgod­nie z jej za­ło­że­nia­mi. Jest do­brze do­pó­ki star­czy en­tu­zja­zmu, któ­rym się za­ra­zi­li­śmy. Po­tem po­ja­wia się py­ta­nie, czy je­ste­śmy w sta­nie ten en­tu­zjazm sami w so­bie wzbu­dzić? Je­śli tak, to wspa­nia­le. Je­śli nie – wte­dy le­piej jest się­gnąć po tę dru­gą me­to­dę. Dzia­łać po­wo­li i być pew­nym swo­jej de­cy­zji, tak by chęć zmian nie prze­ro­dzi­ła się w sło­mia­ny za­pał.

Ile go­dzin pra­cy po­chła­nia­ją two­je za­chcian­ki?

Kil­ka lat spę­dzi­łam za gra­ni­cą. Naj­pierw pół­rocz­ne stu­dia w Hisz­pa­nii, po­tem krót­ka prze­rwa na wi­zy­tę w Pol­sce i stu­dia ma­gi­ster­skie w Da­nii. Wszy­scy wie­my o tym, że Skan­dy­na­wia jest dro­ga, dla­te­go pod­czas stu­diów pra­co­wa­łam. Mimo wszyst­ko jed­nak czę­sto, gdy spo­glą­da­łam na ceny pro­duk­tów czy usług, zda­wa­łam so­bie spra­wę, że są wie­lo­krot­nie wyż­sze niż w Pol­sce. Przez to każ­de za­ku­py przy­pra­wia­ły mnie o wy­rzu­ty su­mie­nia.

Z po­mo­cą po­spie­szył mój tata, któ­ry po­ra­dził, bym za­ku­py prze­li­cza­ła nie na zło­tów­ki, ale na go­dzi­ny pra­cy, któ­re są mi po­trzeb­ne, by na nie za­ro­bić. Duń­skie za­rob­ki są znacz­nie wyż­sze niż na­sze, przez co przy ta­kim prze­licz­ni­ku za­ku­py prze­sta­ją już być mon­stru­al­nie dro­gie.

Tego typu prze­licz­nik może być rów­nież przy­dat­nym na­rzę­dziem pod­czas na­szych za­ku­pów, a już naj­le­piej spraw­dzi się w kon­tek­ście za­chcia­nek. Nie wiem, ile za­ra­biasz i wca­le nie chcę tego wie­dzieć. Dla­te­go po­słu­żę się lo­so­wym przy­kła­dem. We­dług da­nych GUS-u, prze­cięt­ne wy­na­gro­dze­nie w Pol­sce w I kwar­ta­le 2017 roku to 4390 zł brut­to5, co daje nam oko­ło 18 zł net­to za go­dzi­nę pra­cy. Za­ku­py na­bie­ra­ją zu­peł­nie in­ne­go zna­cze­nia, gdy uświa­da­miasz so­bie, że głu­pia ko­szul­ka z wy­prze­da­ży, któ­rej wca­le nie po­trze­bu­jesz, kosz­tu­je nie 39,99 zł, ale po­nad dwie go­dzi­ny two­jej pra­cy.

5Dane za: https://wy­na­gro­dze­nia.pl/gus (do­stęp: 2.09.2017).

Mniej rze­czy to wię­cej cza­su i ener­gii

Rze­czy po­chła­nia­ją nasz czas. Naj­pierw są to go­dzi­ny spę­dzo­ne na pra­cy po to, by umoż­li­wić so­bie ich kup­no. Póź­niej wszyst­kie za­bie­gi zwią­za­ne z ich utrzy­ma­niem, kon­ser­wa­cją i po pro­stu sprzą­ta­niem.

Nie je­stem i ni­g­dy nie by­łam mi­ło­śnicz­ką sprzą­ta­nia. Jed­nak pa­ra­dok­sal­nie lu­bię, gdy w domu jest czy­sto i schlud­nie. Dla­te­go mój wy­ma­rzo­ny dom to taki, któ­re­go utrzy­ma­nie w czy­sto­ści wy­ma­ga mi­ni­mum wy­sił­ku. Co nie ozna­cza, że ma być su­ro­wy i pu­sty. Jego za­da­niem jest za­pew­nie­nie wy­go­dy, spo­ko­ju i przy­jem­no­ści es­te­tycz­nej. Dom w moim ro­zu­mie­niu nie po­wi­nien być po­wo­dem do zmar­twień, do­dat­ko­wej pra­cy ani ja­kim­kol­wiek cię­ża­rem, któ­ry mu­si­my dźwi­gać. Zu­peł­nie od­wrot­nie – to z nie­go po­win­ni­śmy czer­pać ener­gię.

Prze­mysł re­kla­mo­wy

Do re­klam sa­mych w so­bie mam sto­su­nek bar­dzo po­zy­tyw­ny. Jako na­sto­lat­ka ma­rzy­łam o pra­cy w agen­cji re­kla­mo­wej, od­kąd pa­mię­tam fa­scy­no­wał mnie wpływ me­diów na de­cy­zje za­ku­po­we oraz psy­cho­lo­gicz­ne spo­so­by ma­ni­pu­la­cji. Ko­niec koń­ców po­dą­ży­łam w zu­peł­nie in­nym kie­run­ku, jed­nak mimo wszyst­ko nie po­tra­fię po­dejść do re­klam tak cał­ko­wi­cie kry­tycz­nie. Choć z uwa­gi na te­ma­ty­kę książ­ki po­win­nam.

Re­kla­mą na­praw­dę moż­na się fa­scy­no­wać, moż­na się jej uczyć i moż­na ją stu­dio­wać. Nie­mniej jed­nak mu­si­my zda­wać so­bie spra­wę, jak po­tęż­ną jest ma­chi­ną. To prze­mysł, któ­ry wpły­wa na za­cho­wa­nie i robi to tak, że na­wet nie zda­je­my so­bie z tego spra­wy. Re­kla­my bom­bar­du­ją ze­wsząd i na­praw­dę nie je­ste­śmy w sta­nie się przed nimi chro­nić. Moż­na nie oglą­dać te­le­wi­zji czy nie ko­rzy­stać z In­ter­ne­tu, jed­nak przed sto­ją­cy­mi w mie­ście bil­l­bo­ar­da­mi nie je­ste­śmy w sta­nie się bro­nić. Tak samo jak idąc do ja­kie­go­kol­wiek skle­pu, zu­peł­nie bez­wied­nie przy­swa­ja­my so­bie in­for­ma­cje o ak­tu­al­nych pro­mo­cjach.

Przy czym war­to zwró­cić uwa­gę na to, że re­kla­ma to wca­le nie ja­kiś bar­dzo współ­cze­sny pro­blem. Wi­ki­pe­dia jako datę po­wsta­nia pierw­szej re­kla­my po­da­je oko­li­ce roku 1480. Kie­dyś czy­ta­łam o funk­cjo­no­wa­niu re­kla­my w mię­dzy­wo­jen­nej Pol­sce, kie­dy ak­to­rzy te­atral­ni byli opła­ca­ni za to, że pod­czas sztu­ki nie­znacz­nie zmie­ni­li tekst i za­miast „za­ło­żę ka­pe­lusz” mó­wi­li „za­ło­żę ka­pe­lusz kon­kret­nej mar­ki”. Ce­le­bry­ci to wca­le nie współ­cze­sne zja­wi­sko, dla­te­go zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie tra­ci­my swo­ją ener­gię na kry­ty­ko­wa­nie go.

Róż­ne­go ro­dza­ju psy­cho­lo­gicz­ne ma­ni­pu­la­cje są spryt­nie wy­ko­rzy­sty­wa­ne przez spe­ców od mar­ke­tin­gu od dzie­sią­tek lat. Za po­śred­nic­twem me­diów sta­ra­ją się sprze­dać nam na­miast­kę ide­al­ne­go ży­cia. Ude­rza­ją w czu­łe punk­ty: w sa­mot­ność, w sła­by kon­takt z ro­dzi­ną, w zdro­wie czy w zła­ma­ne ser­ce.

Do­wia­du­jesz się, że jak tyl­ko ku­pisz naj­now­szy mo­del te­le­fo­nu, two­je dzie­ci za­czną do cie­bie czę­ściej dzwo­nić. Nowy mo­del sa­mo­cho­du wzbu­dzi po­dziw współ­pra­cow­ni­ków i zwięk­szy szan­se na awans. Ubie­ra­jąc się w szy­kow­ną su­kien­kę, wi­dzia­ną na wy­sta­wie w ga­le­rii, na pew­no spra­wisz, że twój były na nowo się w to­bie za­ko­cha. A je­śli za­ży­jesz ten su­ple­ment, za­pew­nisz so­bie i swo­jej ro­dzi­nie zdro­we i szczę­śli­we ży­cie do póź­nej sta­ro­ści.

Czy jest coś waż­niej­sze­go?

Oczy­wi­ście, że nie ma. Pro­blem tyl­ko, że w ten spo­sób tego nie osią­gniesz.

3. ŚWIA­DO­ME UPRASZ­CZA­NIE

To, jak wy­glą­da na­sze oto­cze­nie i całe ży­cie, jest efek­tem po­dej­mo­wa­nych przez nas de­cy­zji. Jed­nak nie za­wsze wi­dać to od razu. Cza­sem na re­zul­tat trze­ba nie­co po­cze­kać i prze­brnąć przez po­cząt­ko­wą fazę, któ­ra nie­ko­niecz­nie daje dużo sa­tys­fak­cji.

Tak jest cho­ciaż­by ze świa­do­mym uprasz­cza­niem. Po­cząt­ko­wo może się wy­da­wać, że nas to ogra­ni­cza, wszyst­ko za­bie­ra, a nic nie daje w za­mian. To nie jest praw­dą, jed­nak naj­le­piej jest prze­ko­nać się o tym na wła­snej skó­rze. Zmniej­sze­nie licz­by po­sia­da­nych przed­mio­tów i zo­bo­wią­zań otwie­ra przed nami wie­le no­wych moż­li­wo­ści, po­ma­ga­jąc jed­no­cze­śnie w oszczęd­no­ści cza­su. Jed­nak nie wszyst­ko dzie­je się od razu. To nie jest fi­zy­ka, gdzie przed­miot upusz­czo­ny z dzie­sią­te­go pię­tra upa­da z hu­kiem na chod­nik i robi to za­wsze, bez żad­nych wy­jąt­ków.

Pod­ję­cie de­cy­zji o uprasz­cza­niu uwal­nia nas od cię­ża­ru, ja­kim jest cią­gła po­goń i chęć zdo­by­wa­nia. Uczy cie­szyć się z tego, co mamy, do­ce­niać i być bar­dziej tu i te­raz. Uczy, czy­li tak na­praw­dę wpro­wa­dza nas w ten pro­ces, nie ser­wu­je go­to­we­go re­zul­ta­tu.

Roz­pra­wie­nie się z nad­mia­rem wca­le nie spra­wi, że sta­nie­my się uboż­si. Prze­ciw­nie. Co­dzien­ne pro­za­icz­ne czyn­no­ści, jak je­dze­nie, czy­ta­nie czy przy­go­to­wy­wa­nie się do wyj­ścia za­mie­nią się w ry­tu­ały. Od­kry­je­my, że ich sub­tel­ne pięk­no było tłam­szo­ne ogro­mem rze­czy.

Co z tym mi­ni­ma­li­zmem?

Obec­nie pa­nu­je nie­zdro­wa moda na mi­ni­ma­lizm. Wszyst­ko, co jest sim­ple i mi­ni­ma­list, sprze­da­je się jak świe­że bu­łecz­ki. Jest to oczy­wi­ście spryt­nie wy­ko­rzy­sty­wa­ne przez re­kla­mo­wych spe­ców. Kam­pa­nie pla­no­wa­ne są w ten spo­sób, by wy­da­wa­ło się, że ku­pu­jąc rze­czy uzna­ne za mi­ni­ma­li­stycz­ne, po­stę­pu­je­my słusz­nie. W koń­cu wy­ła­mu­je­my się ze sche­ma­tu ga­lo­pu­ją­ce­go kon­sump­cjo­ni­zmu i wy­bie­ra­my to, co jest kla­sycz­ne i po­wścią­gli­we, a nie po pro­stu mod­ne. Poza tym po­zby­wa­my się ba­la­stu, któ­ry już po­sia­da­my, a to prze­cież same plu­sy.

Praw­da wy­glą­da jed­nak nie­co ina­czej – po pierw­sze, za­czy­na­my ku­po­wać nie­któ­re rze­czy zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie. Tyl­ko po to, by za­miast na­szej mięk­kiej ka­na­py z ko­lo­ro­wy­mi po­dusz­ka­mi mieć tę mo­no­chro­ma­tycz­ną, o geo­me­trycz­nym kształ­cie. Po dru­gie – to, że wy­rzu­ca­my, wca­le nie roz­wią­zu­je pro­ble­mu i nie gwa­ran­tu­je, że w chwi­li sła­bo­ści nie ku­pi­my wszyst­kie­go na nowo.

Pa­ra­dok­sal­nie, to wła­śnie ten „mi­ni­ma­lizm” sta­je się nową modą, za któ­rą po­dą­ża­my.

Zdro­we po­dej­ście i ra­cjo­na­lizm

Mamy po­trze­bę na­zy­wa­nia i ka­te­go­ry­zo­wa­nia tego, co dzie­je się wo­kół. Mi­ni­ma­lizm też mu­sie­li­śmy so­bie za­szu­flad­ko­wać, zna­leźć gro­no eks­per­tów i osób god­nych do na­śla­do­wa­nia oraz stwo­rzyć sztyw­ne za­sa­dy, któ­rych każ­dy sza­nu­ją­cy się mi­ni­ma­li­sta musi się trzy­mać. Przez ręce prze­szło mi wie­le ksią­żek i po­rad­ni­ków, któ­rych au­tor okre­ślał, że mi­ni­ma­li­sta to oso­ba, któ­ra – i tu na­stę­po­wa­ło wy­li­cze­nie od­po­wied­nich cech i ekwi­pun­ku.

Pi­sząc to, przy­cho­dzi mi na myśl wiersz Ta­de­usza Ró­że­wi­cza Kto jest po­etą:

„Po­etą jest ten któ­ry pi­sze wier­sze

I ten któ­ry wier­szy nie pi­sze

Po­etą jest ten któ­ry zrzu­ca wię­zy

I ten któ­ry wię­zy so­bie na­kła­da

Po­etą jest ten któ­ry wie­rzy

I ten któ­ry uwie­rzyć nie może

Po­etą jest ten któ­ry kła­mał

I ten któ­re­go okła­ma­no

Ten któ­ry upadł

I ten któ­ry się pod­no­si

Po­etą jest ten któ­ry od­cho­dzi

I ten któ­ry odejść nie może”6

6T. Ró­że­wicz, Kto jest po­etą, http://silesius.wroclaw.pl/2014/04/24/tadeusz-rozewicz-wiersze-ktore-wypada-znac/ (do­stęp: 2.09.2017).

Tak samo mi­ni­ma­li­stą może być każ­dy, na wła­snych wa­run­kach. Jak w me­dy­ta­cji – oso­ba, któ­ra na­praw­dę me­dy­tu­je, wca­le ci o tym nie po­wie. Mi­ni­ma­li­sta też ra­czej nie bę­dzie się ob­no­sił po świe­cie ze swo­im sty­lem ży­cia. Mi­ni­ma­lizm nie jest żad­ną spe­cjal­ną dok­try­ną, a je­dy­nie – choć w su­mie przede wszyst­kim – tym, co dzie­je się w na­szej gło­wie. Jest świa­do­mo­ścią wła­snych ce­lów i po­trzeb.

Tak samo jak przy fi­zycz­nym oczysz­cza­niu prze­strze­ni, tak i przy ad­ap­to­wa­niu do swo­ich po­trzeb ja­kiejś fi­lo­zo­fii, naj­więk­sza pra­ca dzie­je się w na­szym umy­śle. Je­że­li chce­my, by na­sze dzia­ła­nia mia­ły sens, mu­si­my jed­no­cze­śnie uwal­niać się nie tyl­ko od fi­zycz­ne­go, ale i od men­tal­ne­go ba­la­stu, co bez­po­śred­nio wią­że się ze zmia­ną spo­so­bu my­śle­nia. Naj­bar­dziej pro­za­icz­nie mó­wiąc – z prze­sta­wie­nia swo­je­go kie­run­ku z „mieć” na „być”. Mi­ni­ma­lizm w tym kon­tek­ście zmie­nia się z wy­du­ma­nej fi­lo­zo­fii w umie­jęt­ność ży­cia wła­snym ży­ciem i po­dej­mo­wa­nia świa­do­mych de­cy­zji.

Zwy­kle wy­ma­ga to od nas wy­cho­dze­nia poza sche­mat, któ­ry sam w so­bie jest sza­le­nie wy­god­ny – nie trze­ba spe­cjal­nie my­śleć i ana­li­zo­wać, wy­star­czy ku­po­wać, kon­su­mo­wać i po­dą­żać za in­ny­mi. Aby się z nie­go wy­rwać, nie­zbęd­ne sta­je się spoj­rze­nie w głąb sie­bie, prze­ana­li­zo­wa­nie swo­ich po­trzeb i wy­cią­gnię­cie wnio­sków. To trud­ne za­da­nie, bo nie­spe­cjal­nie lu­bi­my re­flek­sje, zwłasz­cza te po­ten­cjal­nie bo­le­sne.

Ilość, cena, trwa­łość

Moja pra­bab­cia, miesz­ka­ją­ca od kil­ku­dzie­się­ciu lat w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, przy­wio­zła stam­tąd po­wie­dze­nie, że na ta­nie rze­czy stać tyl­ko naj­bo­gat­szych. Ta­nie pro­duk­ty, wy­ko­na­ne bez dba­ło­ści o wy­koń­cze­nie, z ma­te­ria­łów sła­bej ja­ko­ści, mają krót­ką ży­wot­ność. Cza­sem może się wy­da­wać, że upo­lo­wa­li­śmy oka­zję, bo uda­ło się ku­pić coś wy­jąt­ko­wo ko­rzyst­nie. Czę­sto jed­nak cena przy­ćmie­wa zdro­wy roz­są­dek, któ­ry na­ka­zu­je bli­żej przyj­rzeć się ja­ko­ści wy­ko­na­nia da­ne­go pro­duk­tu.

Je­że­li wy­bie­ra­my przed­mio­ty wy­ko­na­ne ze sła­bych ma­te­ria­łów, to siłą rze­czy szyb­ko się ze­psu­ją. Naj­zwy­czaj­niej w świe­cie two­rzy­wo, z któ­re­go zo­sta­ły wy­ko­na­ne, nie jest do­sta­tecz­nie od­por­ne na eks­plo­ata­cję. Po­dob­na za­sa­da do­ty­czy dba­ło­ści o de­ta­le i wy­koń­cze­nia. Mo­że­my mieć wra­że­nie, że to zbęd­ny szcze­gół i kom­bi­na­tor­stwo pro­jek­tan­tów, jed­nak ta­kie dzia­ła­nia mają swój cel. Do­kład­ne ob­szy­cie dziur­ki na gu­zik w ko­szu­li spra­wia, że mimo czę­ste­go od­pi­na­nia i za­pi­na­nia, ma­te­riał się nie strzę­pi. Me­ta­lo­we oku­cia przy tor­bie po­zwa­la­ją na swo­bod­ne sta­wia­nie jej na róż­nych po­wierzch­niach, bez oba­wy o to, że ma­te­riał, z któ­re­go zo­sta­ła wy­ko­na­na, się znisz­czy. Me­ble wy­ko­na­ne z drew­na po­tra­fią prze­trwać po­ko­le­nia, pod­czas gdy te zro­bio­ne ze sklej­ki bar­dzo szyb­ko się roz­war­stwią.

Zwy­kle więc tani za­kup koń­czy się tym, że szyb­ko mu­si­my ku­pić nową rzecz, bo sta­ra nie na­da­je się już do użyt­ku. Sy­tu­acja może po­wtó­rzyć się ko­lej­ny raz i jesz­cze ko­lej­ny, skut­kiem cze­go ze wszyst­kich tych bu­bli uzbie­ra się kwo­ta, któ­ra po­zwo­li­ła­by nam na za­kup przed­mio­tu do­brej ja­ko­ści. Albo na­wet więk­sza. Tym­cza­sem za­miast po­rząd­ne­go na­byt­ku, koń­czy­my ze ster­tą rze­czy w sła­bym ga­tun­ku.

Wy­rzu­ca­nie nie roz­wią­zu­je pro­ble­mu

Lu­bię dzia­łać stop­nio­wo. Idea zmie­nia­nia ca­łe­go swo­je­go ży­cia „od po­nie­dział­ku”, pod wpły­wem ja­kie­goś im­pul­su, rzad­ko do mnie prze­ma­wia. W ta­kiej sy­tu­acji zwy­kle jed­no­cze­snych re­wo­lu­cji jest zbyt dużo, by mo­gło nam na nie wy­star­czyć po­cząt­ko­we­go za­pa­łu.

W myśl po­dob­nej za­sa­dy wpro­wa­dza­łam w ży­cię ideę uprasz­cza­nia. Nie prze­szłam przez na­głą fazę wy­rzu­ca­nia wszyst­kie­go, co po­pad­nie, bo ta­kie­go za­cho­wa­nia naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nie ro­zu­miem ani nie po­chwa­lam. Zo­sta­łam na­uczo­na sza­cun­ku do lu­dzi, a ten wy­ra­ża się rów­nież w spo­so­bie, w jaki trak­tu­je­my rze­czy przez nich wy­two­rzo­ne.

Ma­so­we, bez­myśl­ne wy­rzu­ca­nie – w imię idei, o któ­rej prze­czy­ta­li­śmy w ga­ze­cie lub na blo­gu i do­szli­śmy do wnio­sku, że ma sens, a już na pew­no jest mod­na – jest taką samą uciecz­ką od pro­ble­mów jak kom­pul­syw­ne za­ku­py. Bez ja­kiej­kol­wiek re­flek­sji czy pró­by zna­le­zie­nia przy­czy­ny. Sko­ro już ku­pi­liś­my ja­kiś przed­miot, mu­si­my naj­pierw za­sta­no­wić się, z ja­kie­go po­wo­du to zro­bi­li­śmy. A za­nim bez­myśl­nie wy­rzu­ci­my go do ko­sza, war­to przy­po­mnieć so­bie, że ten pro­dukt to rów­nież lu­dzie, któ­rzy go wy­ko­na­li, ma­te­ria­ły uży­te do wy­pro­du­ko­wa­nia i śro­do­wi­sko, któ­re ucier­pia­ło wsku­tek pro­duk­cji. Je­śli mamy już ja­kiś przed­miot, to je­ste­śmy za nie­go te­raz od­po­wie­dzial­ni.

Wy­rzu­ca­nie bez re­flek­sji ni­cze­go nas nie uczy. Ła­two przy­szło, ła­two po­szło. Na­wet je­śli nie­po­trzeb­nie coś wy­rzu­ci­my, to prze­cież mo­że­my ku­pić raz jesz­cze to samo. Nie­trud­no jest się cze­goś po­zbyć, ko­sze na śmie­ci i śmiet­ni­ska są po brze­gi wy­pcha­ne rze­cza­mi, któ­rych nikt już nie chce. Bez­re­flek­syj­nie wy­rzu­cić po­tra­fi każ­dy, a po­tem za ty­dzień pójść do skle­pu i rów­nie bez­myśl­nie ku­pić prak­tycz­nie to samo. Wy­zwa­niem jest za­sta­no­wić się nad tym, dla­cze­go w ogó­le po­sia­da­my ten przed­miot. I je­śli fak­tycz­nie jest nam nie­po­trzeb­ny – zna­leźć dla nie­go no­we­go wła­ści­cie­la czy inne za­sto­so­wa­nie. A na­stęp­nym ra­zem ku­po­wać w spo­sób bar­dziej prze­my­śla­ny.

4. KIE­DY ZA­KU­PY STA­JĄ SIĘ PRO­BLE­MEM

Ku­po­wa­nie samo w so­bie nie jest ni­czym złym. W dzi­siej­szych cza­sach jest je­dy­nym spo­so­bem na umoż­li­wie­nie so­bie prze­trwa­nia. Mało kto bo­wiem po­sia­da go­spo­dar­stwo, dzię­ki któ­re­mu mógł­by być w peł­ni sa­mo­wy­star­czal­ny. Na do­brą spra­wę mało kto sa­mo­dziel­nie wy­twa­rza ja­ki­kol­wiek pro­dukt. Zwy­kle nasz ogród, je­że­li już coś się w tej ma­te­rii dzie­je, ogra­ni­cza się do kil­ku do­ni­czek ziół na pa­ra­pe­cie. Dla­te­go ku­po­wa­nie jest nor­mal­ne. Kie­dyś mie­li­śmy han­del wy­mien­ny, te­raz na­by­wa­my wszyst­ko za pie­nią­dze. Drob­na zmia­na, ale sens po­zo­stał taki sam. Pro­blem po­ja­wia się jed­nak wte­dy, gdy ku­po­wa­nie sta­je się jed­nym z nad­rzęd­nych ce­lów na­sze­go ży­cia.

Two­rze­nie ilu­zo­rycz­nych po­trzeb

Od kil­ku lat dużo mówi się o kry­zy­sie, bez­ro­bo­ciu czy ni­skich za­rob­kach. Tym­cza­sem (wy­łą­cza­jąc z tego oso­by ży­ją­ce w praw­dzi­wym ubó­stwie) praw­da jest taka, że two­rzy­my spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym wszyst­kie­go jest po­nad mia­rę.

Ist­nie­je coś ta­kie­go jak teo­ria hie­rar­chii po­trzeb zde­fi­nio­wa­na przez Abra­ha­ma Ma­slo­wa, okre­śla­ją­ca od naj­waż­niej­sze­go do naj­mniej waż­ne­go wszyst­kie wy­mo­gi ży­cio­we czło­wie­ka. Naj­waż­niej­sze są oczy­wi­ście po­trze­by fi­zjo­lo­gicz­ne, któ­re w więk­szo­ści przy­pad­ków są za­spo­ko­jo­ne, przy­pusz­czam, że żad­na z osób czy­ta­ją­cych tę książ­kę nie umie­ra z nie­do­ży­wie­nia.

Pro­blem leży w tym, że wie­le po­trzeb wyż­sze­go rzę­du sta­ra­my się za­spo­ko­ić za po­mo­cą za­ku­pów. Czę­sto za­czy­na­my od ku­po­wa­nia so­bie ilu­zji bez­pie­czeń­stwa. Da­lej prze­no­si­my się na mi­łość, ak­cep­ta­cję, pre­stiż czy sa­mo­re­ali­za­cję.

Rys. 1. Teo­ria hie­rar­chii ludz­kich po­trzeb – pi­ra­mi­da Ma­slo­wa.

Jest to je­den z po­wo­dów, dla któ­rych ku­pu­je­my znacz­nie wię­cej, niż po­trze­bu­je­my. Wię­cej niż w ogó­le je­ste­śmy w sta­nie wy­ko­rzy­stać czy skon­su­mo­wać. Sku­tek jest taki, że masa rze­czy naj­zwy­czaj­niej w świe­cie się mar­nu­je. Nie je­ste­śmy na­wet w sta­nie prze­jeść wy­peł­nio­nych po brze­gi lo­dó­wek. Ilość wy­rzu­ca­nej dzien­nie żyw­no­ści jest za­trwa­ża­ją­ca. I to nie tyl­ko w ska­li ogni­ska do­mo­we­go, cho­dzi o całe mar­ke­ty i li­nie pro­duk­cyj­ne. Rze­czy, któ­rych prze­zna­cze­niem nie jest kon­sump­cja, od­cho­dzą w za­po­mnie­nie, lą­du­jąc gdzieś na dnie sza­fy czy w pu­dle.

Mimo wszyst­ko cią­gle nam mało. Czę­sto na­dal je­ste­śmy błęd­nie prze­ko­na­ni, że po­dą­ża­nie za tren­da­mi i ku­po­wa­nie jest słusz­ną dro­gą do za­do­wo­le­nia.

O tym, że szczę­ścia nie da się ku­pić, niby każ­dy wie, a mimo to wie­lu pró­bu­je to ro­bić. Jak do­tąd nikt nie wy­na­lazł mie­szan­ki „szczę­ście in­stant”, któ­rą wy­star­czy wrzu­cić do ko­szy­ka w mar­ke­cie, a w domu za­lać wrząt­kiem. I coś mi mówi, że nikt ni­g­dy ta­kiej nie wy­naj­dzie.

Za­ku­py kom­pen­sa­cyj­ne i kom­pul­syw­ne

Ma­ri­lyn Mon­roe ma­wia­ła, że „pie­nią­dze szczę­ścia nie dają, do­pie­ro za­ku­py”. Pro­blem w tym, że nie za­pew­nia go ani jed­no, ani dru­gie. Jim Car­rey po­wie­dział: „Chciał­bym, żeby każ­dy czło­wiek miał szan­sę kie­dyś stać się sław­nym i bo­ga­tym oraz żeby ku­pił wszyst­ko, o czym ma­rzył – bo tyl­ko w ten spo­sób zro­zu­mie, że nie taki jest cel ży­cia”.

Sam Jim, po­dob­nie zresz­tą jak Ro­wan At­kin­son czy Ben Stil­ler, po­mi­mo swej ko­me­dio­wej otocz­ki i, jak­by nie było – za­moż­no­ści, w głę­bi du­szy po­zo­sta­je smut­ny. Każ­dy z nich przez pe­wien czas zma­gał się z de­pre­sją.

Szczę­ście nie spa­da z nie­ba, nikt nie może nam go po­da­ro­wać ani też nie moż­na go ku­pić. Je­dy­ne, co da się zro­bić, to po pro­stu two­rzyć je so­bie sa­mo­dziel­nie. Eli­mi­nu­jąc to, co zbęd­ne, a po­szu­ku­jąc w so­bie i w oto­cze­niu tego, co praw­dzi­we i war­to­ścio­we. I nie mam tu na my­śli je­dy­nie ubrań, ga­dże­tów czy ksią­żek, ale rów­nież, a może wła­śnie przede wszyst­kim, po­zby­cie się ne­ga­tyw­nych emo­cji, stre­su czy błęd­ne­go wy­obra­że­nia o so­bie. Jak rów­nież eli­mi­na­cję re­la­cji, któ­re nie są dla nas waż­ne ani ko­rzyst­ne. Czy­li po pro­stu upo­rząd­ko­wa­nie ży­cia i zro­bie­nie w nim miej­sca na więk­szą świa­do­mość i uważ­ność.

Za­ku­py to im­puls, chwi­la sła­bo­ści. W ko­szy­ku lą­du­ją rze­czy, któ­rych wca­le nie po­trze­bu­jesz. Być może odro­bi­na przy­jem­no­ści po­ja­wi­ła się w przy­mie­rzal­ni albo pod­czas pła­ce­nia przy ka­sie. To tego typu po­bud­ki spra­wia­ją, że na­sze port­fe­le sta­ją się pu­ste. Po­dob­nie zresz­tą jak ży­cie. Choć po­zor­nie wy­peł­nio­ne jest wie­lo­ma rze­cza­mi.

Świa­do­me za­ku­py

Nad­mier­ne i cha­otycz­ne za­ku­py są jak każ­dy inny na­wyk, w związ­ku z czym pra­co­wać trze­ba tu­taj nie tyl­ko ze skut­kiem, ale przede wszyst­kim z po­szu­ki­wa­niem i ni­we­lo­wa­niem przy­czy­ny. Za­cznij­my od tego, że w na­szym świe­cie bar­dzo rzad­ko zda­rza się, że na­praw­dę nie masz się w co ubrać. Albo nie masz w czym po­da­wać do sto­łu. Albo nie masz na czym spać. Krót­ko mó­wiąc – masz. A za­ku­py nie wy­ni­ka­ją z re­al­ne­go za­po­trze­bo­wa­nia, tyl­ko po pro­stu z za­chcian­ki. Ku­pu­jesz, bo chcesz ko­muś za­im­po­no­wać, lu­bisz się po­ka­zać, nu­dzisz się, pra­gniesz no­wo­ści albo pró­bu­jesz za­ku­pa­mi za­tu­szo­wać pro­ble­my w pra­cy, w domu, w związ­ku czy lub jego brak. Po­tęż­na ma­chi­na, jaką jest mar­ke­ting, chęt­nie to wy­ko­rzy­sta i za wszel­ką cenę bę­dzie cię prze­ko­ny­wać, że wła­śnie TEN przed­miot jest le­kiem na wszyst­kie two­je bo­lącz­ki.

5 spo­so­bów na świa­do­me za­ku­py:

1. Za­pi­suj wy­dat­ki

Czę­sto jest tak, że na­wet nie mamy po­ję­cia, na co wy­da­je­my na­sze pie­nią­dze. Przy­cho­dzi ko­niec mie­sią­ca, port­fel świe­ci pust­ka­mi, a my za żad­ne skar­by nie po­tra­fi­my po­wie­dzieć, gdzie po­dzia­ła się na­sza wy­pła­ta.

Naj­ła­twiej jest po pro­stu zbie­rać pa­ra­go­ny, po to, by po­tem choć z grub­sza roz­dzie­lić je so­bie na za­ku­py spo­żyw­cze, ko­sme­ty­ki, ubra­nia, roz­ryw­kę. To moje lo­so­wo wy­bra­ne przy­kła­dy, po­dział na gru­py jest zu­peł­nie do­wol­ny. Być może two­im ce­lem nie jest uświa­do­mie­nie so­bie, ile wy­da­jesz na książ­ki a ile na buty, ale ra­czej po­sta­wie­nie sie­bie przed fak­tem, że za bar­dzo da­jesz się po­nieść pod­czas za­ku­pów in­ter­ne­to­wych. Wte­dy wy­star­czy po­dzie­lić pa­ra­go­ny na to, co ku­pu­jesz w sta­cjo­nar­nych skle­pach i na za­ku­py on­li­ne. Taką we­ry­fi­ka­cję naj­le­piej jest prze­pro­wa­dzać przez dłuż­szy okres, czy­li co naj­mniej przez mie­siąc.

Naj­waż­niej­sze to wie­dzieć, na czym się stoi. Cała resz­ta już ja­koś pój­dzie.

2. Ustal li­mi­ty

Gdy już otrzą­śniesz się z fak­tu, że swo­ją wy­pła­tą dziel­nie wspie­rasz skle­py odzie­żo­we, wnę­trzar­skie, księ­gar­nie czy jesz­cze inne, czas na pod­ję­cie sen­sow­nych dzia­łań.

Do­sko­na­le wiesz, ile za­ra­biasz. Wiesz też, że pie­nią­dze nie ro­sną na drze­wie i że za swo­je za­chcian­ki pła­cisz swo­im cza­sem. Dla­te­go ustal so­bie li­mi­ty. Mo­żesz w zło­tów­kach, a mo­żesz też w go­dzi­nach. Stwier­dze­nie „na nowe mod­ne ubra­nia prze­zna­czę w tym mie­sią­cu 31 go­dzin mo­je­go ży­cia” brzmi tak do­sad­nie, że chce się ku­po­wać jesz­cze mniej.

Po­wta­rzaj to so­bie rów­nież za każ­dym ra­zem, gdy do­pad­nie cię ja­kaś za­chcian­ka. Pa­mię­taj, nowy cień do po­wiek czy pacz­ka pa­pie­ro­sów to nie tyl­ko 20 zło­tych, ale w wie­lu przy­pad­kach na­wet dwie go­dzi­ny pra­cy. A co za tym idzie – ży­cia.

3. Zrób so­bie de­toks in­spi­ra­cyj­ny

Ży­je­my w epo­ce in­for­ma­cyj­nej. Ra­dio, te­le­wi­zja, ma­ga­zy­ny (choć ten ze­staw to już tro­chę prze­ży­tek), por­ta­le, blo­gi, so­cial me­dia – wszyst­kie po­ka­zu­ją ci spo­so­by, dzię­ki któ­rym mo­żesz wy­glą­dać i czuć się le­piej. Czę­sto jed­nak bez­po­śred­nio po­wią­za­ne z za­ku­pa­mi. Je­śli chcesz się przed tym uchro­nić, je­dy­nym wyj­ściem może być de­toks in­for­ma­cyj­ny. Wy­pisz się z new­slet­te­rów, któ­re in­for­mu­ją cię o ko­lej­nych zniż­kach, prze­stań ku­po­wać ko­lo­ro­we ma­ga­zy­ny, nie prze­glą­daj blo­gów mo­do­wych, kie­dy nie szu­kasz okre­ślo­nej rze­czy ani po­my­słu na ze­sta­wie­nie kon­kret­nych ele­men­tów gar­de­ro­by. Nie oglą­daj te­le­wi­zji, któ­ra nie­ste­ty oprócz pro­gra­mu czy fil­mu, któ­re fak­tycz­nie chcesz obej­rzeć, ser­wu­je ci do­dat­ko­wo re­kla­mo­wą pap­kę.

I przede wszyst­kim – prze­stań cho­dzić po skle­pach bez kon­kret­ne­go celu i li­sty za­ku­pów. Je­śli na­praw­dę nie masz co zro­bić z cza­sem, choć w dzi­siej­szym świe­cie to ra­czej rzad­kość, po­sta­raj się o ja­kieś kre­atyw­ne, cie­ka­we, po­ży­tecz­ne albo zdro­we za­ję­cie. Umów się ze zna­jo­mym, jed­nak za­miast iść na za­ku­py, czy spę­dzać dzień przy kon­so­li, za­graj­cie w kar­ty, idź­cie na ro­wer albo ugo­tuj­cie coś wspól­nie. Za­pisz się na fit­ness czy jogę, do­łącz do ja­kie­goś koła za­in­te­re­so­wań. Za­przy­jaź­nij się z po­bli­ską bi­blio­te­ką i roz­wi­jaj sie­bie i swo­ją wy­obraź­nię, czy­ta­jąc. Wy­ra­żaj sie­bie przez pi­sa­nie, ma­lo­wa­nie, ta­niec czy śpiew. Na­praw­dę ist­nie­je nie­skoń­czo­na licz­ba fan­ta­stycz­nych rze­czy, któ­ry­mi moż­na się za­jąć. I każ­da z nich jest o nie­bo lep­sza niż za­ku­py dla za­bi­cia cza­su.

4. „Nie” dla kom­pro­mi­sów

W dzi­siej­szych cza­sach ku­pić jest na­praw­dę bar­dzo ła­two. Wszyst­kie­go jest w bród, dla­te­go roz­py­cha­nie sza­fy ko­lej­nym na­byt­kiem to na­praw­dę ża­den wy­czyn. Trud­niej­sze sta­je się ku­po­wa­nie rze­czy na­praw­dę do­brej ja­ko­ści i ta­kich, któ­re speł­nia­ją na­sze ocze­ki­wa­nia pod każ­dym wzglę­dem.

Dla­te­go nie idź na kom­pro­mi­sy, bo nie ma to żad­ne­go sen­su. Nie ro­bisz tym przy­słu­gi ni­ko­mu, a już na pew­no nie so­bie i nie swo­je­mu port­fe­lo­wi. Je­śli wi­dzisz rzecz, któ­ra niby ci się po­do­ba, ale jed­nak masz jej coś do za­rzu­ce­nia, to po pro­stu jej nie ku­puj. Pro­ste. Jak nie ku­pisz dziś, to ku­pisz kie­dy in­dziej. Za­ku­py nie za­jąc.

A na­wet je­śli nie ku­pisz wca­le, to też jesz­cze nie ko­niec świa­ta. Wi­docz­nie da się bez tego żyć.

5. Od­kła­daj za­ku­py w cza­sie i twórz wish list

Je­śli coś wpad­nie ci w oko, to wca­le jesz­cze nie ozna­cza, że od razu mu­sisz biec do skle­pu i to ku­pić. Czę­sto jest tak, że na­by­wa­my coś pod wpły­wem emo­cji, tyl­ko dla­te­go, że spryt­nie wy­ko­rzy­stał to ja­kiś spec mar­ke­tin­go­wy.

Wi­dzisz: re­kla­mę uśmiech­nię­tej ro­dzi­ny, sie­dzą­cej przy drew­nia­nym sto­le i za­ja­da­ją­cej z uśmie­chem nie­dziel­ne śnia­da­nie.

Czu­jesz: mi­łość, szczę­ście i nie­spiesz­ne ży­cie.

My­ślisz: jak tyl­ko ku­pię ten (nie­ziem­sko dro­gi) stół, to moje ży­cie też za­cznie tak wy­glą­dać.

Cza­sem po pro­stu wpa­da ci w oko ja­kiś bil­l­bo­ard, na któ­rym pięk­na mo­del­ka o nie­na­gan­nej fi­gu­rze i nie­bo­tycz­nie dłu­gich no­gach przy­cią­ga spoj­rze­nia wszyst­kich męż­czyzn. Do­cho­dzisz do wnio­sku, że gdy zdo­bę­dziesz re­kla­mo­wa­ny przez nią krem to w ten sam spo­sób cała uwa­ga sku­pi się wła­śnie na to­bie. Albo bez­myśl­nie prze­glą­dasz ga­ze­tę i tra­fiasz na zdję­cie męż­czy­zny w ele­ganc­kim sa­mo­cho­dzie, oto­czo­ne­go wia­nusz­kiem ko­biet. Chcesz mieć to, co on, więc roz­wa­żasz za­kup no­we­go auta.

Dla­te­go za­nim coś ku­pisz, za­sta­nów się, dla­cze­go tak na­praw­dę chcesz to zro­bić? I naj­le­piej za­miast biec do skle­pu, zwłasz­cza w przy­pad­ku, gdy pro­dukt na­le­ży do tych droż­szych, za­pisz so­bie jego na­zwę na kart­ce i suk­ce­syw­nie do­pi­suj wszyst­kie ar­gu­men­ty za i prze­ciw, tak by wy­cią­gnąć kon­kret­ne i spra­wie­dli­we wnio­ski od­no­śnie do tego, czy na­praw­dę jest ci po­trzeb­ny.

Za­pi­sy­wa­nie spraw­dzi się rów­nież przy tych mniej zna­czą­cych za­ku­pach. Rób so­bie li­sty rze­czy, co do któ­rych uwa­żasz, że miło by­ło­by je mieć. Z tą róż­ni­cą, że za­miast biec z taką roz­pi­ską na za­ku­py, po pro­stu odłóż ją do szu­fla­dy. Wy­cią­gnij ją do­pie­ro za mie­siąc, by prze­ko­nać się, że po pierw­sze, bez pro­ble­mu moż­na było bez tych rze­czy żyć; po dru­gie, bar­dzo moż­li­we, że już na­wet o nich nie pa­mię­tasz; po trze­cie, moda zmie­ni­ła się tak szyb­ko, że wca­le nie są już ta­kie tren­dy. Je­śli jed­nak po ta­kim cza­sie na­dal od­czu­wasz po­trze­bę ich po­sia­da­nia i masz na to sen­sow­ne, nie­pod­szy­te emo­cja­mi ar­gu­men­ty – być może war­to fak­tycz­nie roz­wa­żyć za­kup? Albo scho­wać li­stę do szu­fla­dy na ko­lej­ny mie­siąc i prze­ko­nać się, co sta­nie się wte­dy.

5. PRZE­STRZEŃ WO­KÓŁ

Dom i jego oto­cze­nie kształ­tu­ją czło­wie­ka. Co do tego są zgod­ni za­rów­no ar­chi­tek­ci i psy­cho­lo­dzy, jak i mę­dr­cy Wscho­du czy Za­cho­du. Miej­sce, w któ­rym prze­by­wa­my, wpły­wa na to, jak my­śli­my i jak kreu­je­my rze­czy­wi­stość.

Z wy­kształ­ce­nia je­stem ar­chi­tek­tem i choć po­win­nam mieć przez to sła­bość do bu­dyn­ków jako ca­ło­ści, za­wsze bar­dziej skła­nia­łam się ku wnę­trzom. Przez dłu­gi czas by­łam rów­nież moc­no za­fa­scy­no­wa­na feng shui, choć zde­cy­do­wa­nie bar­dziej pod ką­tem psy­cho­lo­gicz­nym niż śle­pe­go prze­kle­ja­nia na nasz grunt ca­łej fi­lo­zo­fii. Za­wsze sta­ra­łam się ob­ser­wo­wać i szu­kać bez­po­śred­nie­go po­łą­cze­nia po­mię­dzy prze­strze­nią, w któ­rej się ob­ra­ca­my a na­szym sa­mo­po­czu­ciem i ży­cio­wym po­wo­dze­niem. Le Cor­bu­sier, fran­cu­ski ar­chi­tekt, twier­dził, że „czło­wiek po­trze­bu­je do ży­cia prze­strze­ni, świa­tła, po­rząd­ku, tak jak po­ży­wie­nia i po­sła­nia”. Idąc tym tro­pem, dba­nie o prze­strzeń wo­kół po­win­no być pra­wie na­szą po­trze­bą fi­zjo­lo­gicz­ną.