Między cierpieniem a uzdrowieniem - Marcin Zieliński - ebook

Między cierpieniem a uzdrowieniem ebook

Marcin Zieliński

0,0

Opis

Cierpienie i uzdrowienie pozostają tajemnicą. Ta książka tego nie zmieni. Ale ponieważ odpowiada na wiele ważnych pytań, poszerza perspektywę patrzenia na te zagadnienia. Pozwala więcej zrozumieć i w tej tajemnicy odnaleźć nadzieję dla swojego życia.
.
 
Poddać się chorobie czy prosić o uzdrowienie? 
Jak długo prosić? 
Każdy może być uzdrowiony czy trzeba na to zasłużyć?
Po co człowiekowi cierpienie?
„Bóg tak chciał” – czy w każdej sytuacji ma to sens?
.
 
Przemyślane odpowiedzi, świadectwa uzdrowień widzianych dzisiaj i tych, które dokonały się na przestrzeni wieków przy udziale świętych Kościoła katolickiego. Głęboka, wytrwała wiara i apetyt na więcej – by oglądać cuda, jakich świat nie widział.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 208

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

KUPUJ LEGALNIE.

NIE KOPIUJ!

 

 

 

 

 

 

 

Marcin Zieliński

 

 

 

MIĘDZY CIERPIENIEM

A UZDROWIENIEM

 

Za pozwoleniem Przełożonego

Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej

Towarzystwa Jezusowego – Tomasza Ortmanna SJ

Warszawa, 14 sierpnia 2019 r.

Nihil obstat: L.dz. 2019/7/NO/P

Książka nie zawiera błędów teologicznych.

 

Wszystkie cytaty biblijne, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z Biblii Tysiąclecia.

 

 

Redakcja: Anna Lasoń-Zygadlewicz, Joanna Sztaudynger

Korekta: Kesja Lewandowska

Projekt graficzny i skład: Bogumiła Dziedzic

Zdjęcie autora: Dorota Czoch

 

© Marcin Zieliński, 2019

© Mocni w Duchu, Łódź 2019

ISBN 978-83-65469-46-5

Wydanie pierwsze

 

 

MOCNI W DUCHU – Centrum

90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60

tel. 42 288 11 53

[email protected]

www.odnowa.jezuici.pl

 

Zamówienia:

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

[email protected]

www.odnowa.jezuici.pl/sklep

 

Mocni w Duchu to ludzie, którzy szukają Boga.

Dzielą się Nim i inspirują innych.

Odwiedź nasze kanały na YouTube:

Mocni w Duchu, Mocni w Duchu Live, Mocni w Duchu Dzieciom.

Zajrzyj do nas i zostań na dłużej.

 

Przedmowa

 

Pan Jezus, który mówi nam, żebyśmy brali swój krzyż, jest tym samym Jezusem, który uzdrawia chorych, sprawia, że niewidomi widzą, głusi słyszą, a chromi zaczynają chodzić! Jak to możliwe? W swojej książce Marcin Zieliński naświetla nam jeden z największych paradoksów biblijnych: Bóg, który wydobywa dobro z naszych cierpień, który wykorzystuje nasze życiowe próby, aby upodobnić nas do obrazu swojego Syna – jest także Bogiem, który uzdrawia. A Kościół, który uczy nas ofiarowywać swoje cierpienie w zjednoczeniu z cierpieniem Chrystusa, równocześnie wkłada gigantyczny wysiłek w to, by łagodzić cierpienie – poprzez organizowanie szpitali, klinik, darmowych garkuchni, schronisk dla bezdomnych, pomocy dla uchodźców, a także – poprzez modlitwę o cudowne uzdrowienia.

Marcin zgłębia ten temat z wielką wrażliwością, prostotą i mądrością. On wie, że Jezus, Boski Lekarz, naprawdę żyje i nadal czyni to, co czynił kiedyś, chodząc po zakurzonych drogach Galilei. Jednak Marcin jest również świadomy, że nie każdy zostaje uzdrowiony, więc zna ból serca, gdy modlił się za kogoś, a potem widział, że człowiek ten nadal cierpiał z powodu bolesnej i wyniszczającej go choroby.

 

Po raz pierwszy spotkałam Marcina w Łodzi, w 2019 r. Obserwując jego rozmowy i sposób odnoszenia się do ludzi, nie miałam wątpliwości, że jego największą pasją nie jest samo uzdrawianie, ale Jezus! Podobnie jak w wielu chrześcijanach Kościoła pierwotnego oraz wielu misjonarzach, płonie w nim żarliwość doprowadzania ludzi do spotkania z żywym Chrystusem. A sam z doświadczenia wie, że jednym z najlepszych sposobów osiągnięcia tego celu – choć absolutnie nie jedynym – są uzdrowienia, znaki i cuda, które świadczą o prawdzie Ewangelii.

Modlę się, aby ta książka dodała Ci odwagi i wytrwałości, byś z wiarą oczekującą modlił się za chorych, zgodnie z obietnicą Jezusa: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą… na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,17-18).

 

dr Mary Healy

wykładowca biblistyki w Seminarium Duchownym

Najświętszego Serca Pana Jezusa w Detroit, Michigan, USA

 

Od autora

 

Zdaję sobie sprawę, że ta książka trafi do rąk wielu skrajnych środowisk. Będą ją czytać osoby, którym bliższa jest teologia cierpienia, więc być może nigdy w bezpośredni sposób nie prosiły Boga o uzdrowienie. Będą ją też czytać ci, którzy noszą w swoim sercu wielki głód poruszania się w mocy Ducha Świętego i modlą się regularnie o uzdrowienie tych, do których idą. I nie robią tego dla próżnego rozgłosu, ale by wypełnić zadanie głoszenia Ewangelii, świadomi, że nie są w stanie go wypełnić bez Mocy danej z wysoka. Moim pragnieniem jest więc to, by zarówno jedni, jak i drudzy z wielkim szacunkiem podeszli do siebie nawzajem oraz do tych przestrzeni i tematów, w których czują się mało komfortowo. Dlaczego jest to tak ważne? Tylko z pokornym i uniżonym sercem możemy być otwarci na nowe zrozumienie i przyjęcie świeżego natchnienia, pochodzącego od Ducha Świętego. Bardzo zależało mi na tym, aby ta książka była prawdziwa – to znaczy, by w żaden sposób nie zakłamywała rzeczywistości, w jakiej żyjemy, ale jednocześnie ukazywała Bożą perspektywę patrzenia na te zagadnienia. Chciałbym, byśmy ujrzeli w niej nie tylko teologiczną głębię cierpienia i uzdrowienia, ale by treści i świadectwa w niej zawarte pomogły nam każdego dnia w prostocie serca naśladować Chrystusa – w taki sposób, jakiego On sam od nas oczekuje.

Kwestia uzdrowienia, tak jak i cierpienia, jest dla nas wszystkich tajemnicą. W Ewangeliach i w tradycji Kościoła znajdujemy wskazówki prowadzące nas do coraz większej dojrzałości i coraz lepszego zrozumienia tematu. Musimy jednak z pokorą przyznać, że w tej dziedzinie istnieje wiele kwestii dla nas niezrozumiałych.

Ta książka nie odpowie pewnie na wszystkie pytania nurtujące wierzących, ale być może zaproponuje podejście, które pozwoli utrzymać płomień pasji i gorliwości w głoszeniu Ewangelii w mocy Ducha Świętego i oczekiwaniu na Jego interwencję, pomimo wielu niewiadomych. Jestem przekonany, że na wszystkie nurtujące nas pytania znajdziemy pełną odpowiedź dopiero wtedy, gdy spotkamy się z Panem twarzą w twarz.

Potrzebujemy dzisiaj świeżego objawienia, które przyjdzie do nas prosto z nieba, zrozumienia, które pochodzi od Pana. Pomódlmy się więc o to wspólnie fragmentem z Listu św. Pawła do Efezjan, którym modliłem się niezwykle często, pisząc tę książkę:

 

„Proszę (…), aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. [Niech da] wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących – na podstawie działania Jego potęgi i siły”.

(Ef 1,17-19)

 

W CO MAM WIERZYĆ?

Takie pytanie zadaje sobie zapewne niejeden katolik, nieobeznany z tematyką ewangelicznego uzdrowienia. Z jednej strony słyszy, że „w Jego ranach jest nasze uzdrowienie”, z drugiej zaś słucha o „przyjęciu choroby jako krzyża”. Są to tematy, z którymi zmagać się mogą teologowie na swoich wykładach i sympozjach. Same debaty nie rozwiążą jednak problemów „zwykłych” chrześcijan, którzy nie wiedzą, jak do tego tematu mają się odnieść. Czy dobrze jest wierzyć w uzdrowienie? Czy powinienem chodzić na modlitwy o moje zdrowie, czy może jest to coś złego? Czy moją pierwszą reakcją na złą diagnozę ma być zgoda na to, że mam cierpieć, czy może modlitwa z wiarą w to, że Pan mnie uzdrowi? Czy oczekiwanie uzdrowienia nie jest już jakimś „zwiedzeniem” ani „teologią sukcesu”?

Na fakt, że jest w tym temacie pewne napięcie nawet wśród samego duchowieństwa, wskazuje Remigiusz Recław SJ w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem na łamach „Gościa Niedzielnego”:

„Księża często boją się teologii uzdrowienia. Mówią: «Po co te Msze z modlitwą o uzdrowienie?». A jednocześnie, cóż za paradoks, przyjmują intencje o uzdrowienie: «O błogosławieństwo i zdrowie dla rodziny Kowalskich» albo: «O uzdrowienie z raka». Coś jest nie tak. Możemy powiedzieć krótko na Mszy: «O uzdrowienie z raka, Ciebie prosimy… Wysłuchaj nas, Panie». A jeśli ta modlitwa ma trwać pół godziny, to już jest problem? Może to brzmi brutalnie, ale jeśli mamy takie wewnętrzne opory przed modlitwą uzdrowienia, to może uczciwiej będzie zaproponować intencję: «O przyjęcie nowotworu w rodzinie Kowalskich».

Spójrzmy na to bez emocji, logicznie. Pojawiło się hasło «teologia sukcesu». Ciekawe, że zamiast kojarzyć ją z dobrymi samochodami, wakacjami w ciepłych krajach i przepychem na stołach, łączy się to hasło z uwolnianiem czy uzdrawianiem w imieniu Jezusa. Po drugiej stronie teologii sukcesu stawia się teologię krzyża. Dlaczego zatem krzyż utożsamia się z chorobą, a nie z biedą? Jezus nie mówi: «błogosławieni chorzy», ale mówi: «błogosławieni ubodzy». Teologia krzyża to przyjęcie ubóstwa. A teologia sukcesu to życie w bogactwie”1.

Jak widać, temat wywołuje wiele emocji. Od samego początku chrześcijaństwa zresztą budził wiele kontrowersji i sprzeciwu.

Jak mówi Francis MacNutt: „Pierwsze potężne prześladowanie Kościoła było spowodowane w głównej mierze nie tyle samym głoszeniem zmartwychwstania Pana, ale jawnym dokonywaniem uzdrowień przez apostołów w imię Jezusa:

 

«Kiedy przemawiali do ludu, podeszli do nich kapłani i dowódca straży świątynnej oraz saduceusze oburzeni, że nauczają lud i głoszą zmartwychwstanie umarłych w Jezusie. Zatrzymali ich i oddali pod straż aż do następnego dnia, bo już był wieczór. A wielu z tych, którzy słyszeli naukę, uwierzyło. Liczba mężczyzn dosięgała około pięciu tysięcy. Następnego dnia zebrali się ich przełożeni i starsi, i uczeni w Jerozolimie: arcykapłan Annasz, Kajfasz, Jan, Aleksander i ilu ich było z rodu arcykapłańskiego. Postawili ich w środku i pytali: Czyją mocą albo w czyim imieniu uczyniliście to? Wtedy Piotr napełniony Duchem Świętym powiedział do nich: Przełożeni ludu i starsi! Jeżeli przesłuchujecie nas dzisiaj w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął przed wami zdrowy. On jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni. Widząc odwagę Piotra i Jana, a dowiedziawszy się, że są oni ludźmi nieuczonymi i prostymi, dziwili się. Rozpoznawali w nich też towarzyszy Jezusa. A widząc nadto, że stoi z nimi uzdrowiony człowiek, nie znajdowali odpowiedzi»”.

(Dz 4,1-14)

 

Wydaje się więc zrozumiałe, że jeśli dwa tysiące lat temu głoszenie tej samej Ewangelii powodowało tyle napięć, sporów i niezrozumienia, podobnie będzie działo się i dzisiaj.

 

1https://www.gosc.pl/doc/3878109.Sluzba-zdrowia

1. Chwalebne momenty

 

„Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły”.

(Mk 16,20)

 

Chciałbym podzielić się kilkoma świadectwami Bożego działania. Pierwsze z nich będą historiami z życiorysów świętych, abyśmy mogli zobaczyć wielkie dzieła, jakie od zawsze dokonywane były w imię Jezusa przez poddane Mu naczynia. W przebogatym skarbcu tradycji Kościoła takich treści można znaleźć niezliczoną ilość. Po co je czytać? Abyśmy choć trochę zbliżyli się do świadomości Bożych dziedziców, w której owi święci nauczyli się chodzić po ziemi. Abyśmy „naśladowali tych, którzy przez wiarę i cierpliwość stają się dziedzicami obietnic” (Hbr 6,12).

W kolejnym rozdziale podzielę się historiami z czasów nam współczesnych, z wyjazdów czy posług, w których brałem udział. Niech historie te wzbudzą w nas wiarę, że Jezus jest „wczoraj, dziś i na wieki ten sam” (Hbr 13,8)!

Święty Augustyn, wybitny intelektualista żyjący na przełomie IV i V wieku, Doktor Kościoła, biskup Hippony w Afryce, w swoim dziele Państwo Boże postarał się odpowiedzieć na często zadawane pytanie: „Dlaczego w dzisiejszych czasach nie jesteśmy świadkami takich cudów, jakie miały miejsce w pierwszych wiekach chrześcijaństwa?”. Oto, jak to wyjaśnił:

„Bo i dzisiaj dzieją się cuda w imię Chrystusowe, bądź to przez Sakramenta Jego, bądź przez modlitwy, bądź przez szczątki świętych Jego, lecz nie bywają one tak rozgłaszane, by się tak wielką sławą cieszyły jak tamte”2.

Co ciekawe, sam św. Augustyn z początku nie był zwolennikiem cudownych uzdrowień, które miały mieć ponoć miejsce w jego czasach. Przeszedł on drogę przemiany myślenia (gr. metanoia), aż w końcu sam zaczął badać i rozgłaszać cuda, które czynił Pan.

W początkowych latach pasterzowania nie nadawał zbyt wielkiej rangi cudom, jakich był świadkiem. Dlaczego? Ponieważ na pierwszym planie była wówczas rozkrzewiająca się w zawrotnym tempie wiara. I właśnie to entuzjastyczne i masowe przyjmowanie Chrystusa i chrztu niejako spychało na dalszy plan nawet najbardziej spektakularne cuda. Bóg czyniąc je, okazuje nam swoją miłość i łaskę, ale również umacnia wiarę i przekonuje o sobie. Święty Augustyn po swoim nawróceniu „nie potrzebował” tego rodzaju doświadczeń, ponieważ już je miał. Spotkał Boga żywego i kochającego, a On rozpalał jego serce tak mocno, że znaki Jego miłości w postaci cudów (które miały wówczas miejsce) nie były w jego życiu wiarą aż tak istotne. Z tych właśnie powodów początkowo skupiał się na cudach nawrócenia ku Chrystusowi – cudach uzdrowienia duszy.

Kiedy jednak jako pasterz wszedł głębiej w codzienne życie duchowe powierzonej mu wspólnoty Kościoła, odkrył niezwykłą rolę cudów – tę samą, jaką odgrywały one od początku głoszenia Dobrej Nowiny, a mianowicie: cuda potwierdzały prawdziwość głoszonego kerygmatu i uwiarygodniały go. Można tu dostrzec dwa podejścia do cudów, uzdrowień i przejawów Bożej mocy. Dlatego w dziele Państwo Boże (pisanym w latach 413-427), w księdze 22, sporo miejsca poświęcił cudom dokonanym przez wstawiennictwo modlitewne świętych męczenników. W Mowie z 425 roku pisał: „Byłem tam, w Mediolanie. Dowiedziałem się o cudach, przez które Bóg zaświadczał, jak cenna jest śmierć Jego świętych. Przez moc tych cudów owa śmierć była nie tylko cenna w oczach Bożych, ale także wobec ludzi”3.

Ogromna ilość cudów dziejąca się przy grobach męczenników i poprzez kontakt z ich relikwiami skłoniła św. Augus­tyna do wydania polecenia, aby je spisywać i odczytywać na zebraniach ludu. Po co? Ponieważ „gdzie sprawozdania pisemne częściej są składane, cuda te bez porównania są liczniejsze”4.

Przemiana, jaka zaszła w św. Augustynie, jest bardzo interesująca. Bywa, że wierzący ludzie, których spotykam, mawiają: „Ja żadnych cudów do wiary nie potrzebuję”. Słusznie. Ty ich nie potrzebujesz, masz przecież Boże Słowo, sakramenty. Ale potrzebuje ich świat! Są przecież jeszcze niewierzący, a im nie przetłumaczysz, że spotykasz Boga duchowo, mistycznie. Oni potrzebują doświadczenia! Nie myślmy więc tak bardzo o sobie, a zacznijmy myśleć o tych, do których jesteśmy posłani. To dla nich Pan zostawił w swoim Kościele moc.

 

CUDA CZYNIONE PRZEZ ŚWIĘTYCH

 

„Otóż jedni wypędzają demony rzeczywiście i prawdziwie, tak że często ludzie uwolnieni od złych duchów wiarę przyjmują”.

św. Ireneusz5

 

W świadectwie św. Augustyna wiele mówiło się o cudach czynionych za sprawą wstawiennictwa świętych, którzy już doszli do celu (por. Hbr 12,23). Zdaniem Mary Healy, w Kościele od zawsze wierzono w cuda i uzdrowienia, jednak wiara ta przechodziła pewne wzloty i upadki. Zdarzały się również pewne marginalizacje. Zaczęto, na przykład, wierzyć w to, że cudów i znaków w imię Pana mogą dokonywać jedynie ludzie żyjący w skrajnej ascezie. To, co było na początku chrześcijaństwa czymś powszechnym, stało się zarezerwowane dla wybitnych jednostek. Później duży nacisk został położony na modlitwę świętych i ich pośmiertne wstawiennictwo. Czy to jest złe? Oczywiście, że nie! To jak najbardziej dobra wiadomość, że Kościół w niebie modli się za Kościół na ziemi. Dowodem na to są liczne świadectwa, które płyną z wielu sanktuariów na każdym krańcu globu. Jednak Bóg pozostawił nam zadanie szerzenia Jego królestwa w mocy tu, na ziemi. Mamy tę odpowiedzialność, a dana i zadana została nam ona już na chrzcie. Mieszkający w nas Duch Boży chce mieć realny wpływ na świat, w którym żyjemy, i chce to uczynić przez każdego z nas! Dlatego chciałbym w tym rozdziale podzielić się świadectwami ludzi ogłoszonych po śmierci świętymi, cuda jednak działy się w trakcie ich ziemskiego życia.

Z uwagi na sentyment zacznę od mojego patrona, św. Marcina z Tours (316-397 r.). Święty Marcin w imię Pana uczynił w swoim życiu wiele cudów, włączając w to wskrzeszenie z martwych trzech osób.

„Kiedy zaś wchodził do Paryża (…) przez Bramę Północną, spotkał żebraka z tak zaawansowanym trądem, że cały tłum, który towarzyszył świętemu, cofnął się ze zgrozą. Na widok tego nieszczęsnego człowieka Marcina ogarnęło wielkie współczucie; zatrzymał się, objął i pobłogosławił trędowatego. Okropna choroba natychmiast ustąpiła”6.

Ten cud doprowadził do nawrócenia świadków zdarzenia.

„W Chartres, które było stolicą biskupa Walentyna, św. Marcin poznał Wiktryka, arcybiskupa Rouen. Pewien ojciec przyprowadził do nich wówczas dwunastoletnią córkę, która od urodzenia była niemową. Marcin poprosił dwóch pozostałych biskupów o uzdrowienie dziecka, ale odmówili. Kazał więc wyjść wszystkim zebranym oprócz tych dwóch duszpasterzy. Pomodlił się, poświęcił olej i wlał kilka jego kropli do ust dziewczynki, przytrzymując palcami jej język. Potem zapytał, jak ma na imię jej ojciec, a ona od razu odpowiedziała. Ojciec, szlochając i krzycząc z radości, objął Marcina za kolana. Po tym wydarzeniu doszło do wielu nawróceń”7.

Ostatni opis dotyczy jednego ze wskrzeszeń, jakie dokonały się za życia św. Marcina. Pewnego dnia, podczas pewnej podróży, św. Marcin napotkał ogromny tłum pogan. Słyszeli oni już o wielkich znakach, jakie Bóg czynił przez niego. Będąc wśród tak wielkiej liczby nienawróconych, św. Marcin poczuł w sobie mocne poruszenie pochodzące od Ducha Świętego i krzyknął: „Jak to możliwe, że tak wielki tłum nie zna naszego Pana i Zbawiciela?”. Dokładnie wtedy przed szereg zgromadzonych wyszła kobieta, trzymając w ramionach nieżywe ciało swojego dziecka. Powiedziała: „Wiemy, że jesteś przyjacielem Boga, więc oddaj mi moje dziecko! To mój jedyny syn!”. A autor opisu tego wydarzenia skomentował jej błaganie: „Żaden teolog nie umiałby trafniej określić relacji między wiarą, Bogiem, Jego świętym i Bożą mocą”8. Tłum zamilkł. Marcin wiedział, że dla zbawienia całej tej rzeszy Bóg mu nie odmówi. Wziął ciało dziecka, klęknął i modlił się, a zebrani oczekiwali w milczeniu. Gdy święty skończył modlitwę, oddał matce żywe dziecko! Wszyscy zgromadzeni uznali Jezusa za Pana i padli do stóp Marcina, prosząc, by mogli stać się chrześcijanami. Święty nie tracił czasu – wziął ich na pole, kładł na nich ręce i czynił katechumenami9.

Znalazłem jeszcze coś ciekawego na temat relacji ze wskrzeszenia pierwszej z trzech osób w posłudze mojego patrona. Kiedy Marcin modlił się nad swoim zmarłym współbratem (modlitwa trwała około dwóch godzin), nagle „kończyny zmarłego zaczęły się poruszać”. Co zrobił wtedy św. Marcin? Nie powiedział w ciszy serca „chwała Panu” i nie zamknął oczu w zadumie. NIE! „Wówczas cela wypełniła się wznoszonymi przez św. Marcina okrzykami radości i dziękczynienia!”10. Czekający na zewnątrz mnisi wbiegli, by zobaczyć, co się dzieje, a okazało się, że ich współbrat żyje!

Święci nie byli „nadludźmi” bądź też robotami bez uczuć. Kiedy Pan czynił wielkie dzieła, byli pierwszymi, którzy potrafili się z tego cieszyć. Czasem nawet trochę niepoprawnie…

Przytoczę jeszcze kilka historii z życia św. Bernarda z Clair­vaux (1090-1153). Święty zaliczany do grona Doktorów Kościoła był założycielem klasztorów, człowiekiem modlitwy i wielkim mistykiem. Można o nim przeczytać: „W Doningen niedaleko Rheinfeldu w ciągu jednego dnia uzdrowił dziewięciu niewidomych, dziesięciu głuchoniemych i osiemnastu chromych lub sparaliżowanych. W następną środę w Schlafhausen dokonał jeszcze liczniejszych cudów, a w samej Konstancji, jak zanotowano w dzienniczku, aż pięćdziesiąt trzy – i nie jest to ich pełna liczba!”11.

Święty Bernard błagał kiedyś Boga, by potwierdził On jego nauczanie i zesłał cudowne znaki. „Czego oczekujesz ode mnie, mój Panie i Boże? Ci ludzie żądają cudów, więc niewiele przyjdzie nam z naszych słów, jeśli nie potwierdzisz ich małymi dowodami swej mocy”12. W tej samej chwili pewien duchowny, również o imieniu Bernard, który leżał sparaliżowany w łóżku (a współbracia myśleli, że już skonał), nagle wyskoczył z niego. A potem pobiegł za świętym, żeby mu podziękować zaodzyskane zdrowie. Mnisi myśleli, że to widmo, więc przerażeni rozbiegli się z krzykiem. Uzdrowiony mnich wstąpił potem do klasztoru w Clairvaux. Natomiast św. Bernard od tego czasu musiał ukrywać się w swojej celi, ponieważ wszędzie towarzyszyły mu potężne tłumy. Musiał nawet postawić przed wejściem do niej straż13!

Święty Bernard przyjaźnił się z biskupem Armagh, Irlandczykiem św. Malachiaszem (1094-1148). Święty Malachiasz, głosząc Ewangelię, uzdrawiał chorych: od obłąkanego Irlandczyka aż po syna króla Dawida I Szkockiego. Malachiasz swoją modlitwą wywołał także burzę, żeby rozpędzić ludzi, którzy zamierzali dokonać mordu, wyrzucił też w swoim życiu wiele złych duchów. Kiedyś został poproszony o udzielenie namaszczenia chorej kobiecie. Kobieta na widok świętego nieco się ożywiła, więc odłożono namaszczenie do rana. Rano okazało się jednak, że kobieta zmarła, czego nie mógł sobie darować Malachiasz. Modlił się więc tak: „Błagam Cię, o Panie, bo zachowałem się nieroztropnie. To ja zgrzeszyłem, ja zwlekałem, nie ona. Ona pragnęła namaszczenia”14. A potem przez całą noc skrapiał ciało zmarłej własnymi łzami i modlił się za nią z uczniami. Rano kobieta otworzyła oczy i potarła dłońmi czoło, jakby się obudziła z głębokiego snu. Malachiasz namaścił kobietę i udał się w dalszą drogę.

Bóg przez tego świętego uzdrowił jeszcze niemą dziewczynkę z wioski Cruggleton oraz sparaliżowaną kobietę, którą przywieziono do niego na wozie, a wróciła już na własnych nogach15.

Takich czynów dokonywali jeszcze m.in. św. Antoni Padewski, bł. Małgorzata z Castello, św. Katarzyna Szwedzka, św. Joanna d’Arc, św. Katarzyna Sieneńska, św. Teresa z Avilla, św. Dominik, św. Ignacy z Loyoli i wielu, wielu innych przyjaciół Boga.

 

CZY TE RZECZY MOGĄ WYDARZYĆ SIĘ DZISIAJ?

„Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki”.

(Hbr 13,8)

 

Świadectwo uzdrowienia kręgosłupa

Praktycznie od urodzenia miałam problem z wadą budowy miednicy. Nie było to widoczne podczas chodzenia, jednak kiedy fizjoterapeutka ustawiała mi miednicę prawidłowo, miałam jedną nogę krótszą od drugiej. Na początku szkoły podstawowej pojawiła się u mnie kifoza piersiowa, która pogłębiała się z upływem lat do tego stopnia, że moje plecy zaczęły zaokrąglać się w garb. Na drugim roku studiów wykryto u mnie prawostronną skoliozę lędźwiową, która była wynikiem złego układu miednicy. Dwa lata temu zaczęłam zauważać początki lordozy…

Na modlitwę o uzdrowienie poszłam jednak z zupełnie inną intencją: całym sercem modliłam się o uleczenie wady wzroku – krótkowzroczności.

Podczas modlitwy Marcin powiedział, że ma przekonanie, iż Bóg chce uzdrowić teraz osoby ze skoliozą. Przemknęło mi przez myśl: „O! To u mnie, może mnie też uleczy!”, jednak uparcie modliłam się w innej intencji. Ale w tej chwili poczułam ból z prawej strony kręgosłupa. Nie było to jednak dla mnie czymś nowym, ponieważ podczas dłuższego stania często odczuwam taki dyskomfort.

Kiedy po skończonej modlitwie okazało się, że moja krótkowzroczność nie została uleczona, byłam niesamowicie zawiedziona. Powiedziałam wtedy: „Widzisz, Panie Boże? Dziękuję Ci, załamałam się!”. Ale zaraz skupiłam się na bólu kręgosłupa, który z każdą minutą nasilał się i zaczął promieniować na całe plecy. Już wtedy wiedziałam, że coś się dzieje. A po powrocie do domu okazało się, że moje plecy wyprostowały się – nie mam kifozy, a skolioza zniknęła!

Na drugi dzień rano, gdy próbowałam wstać z łóżka, nie mogłam się ruszyć… Czułam się, jakbym spała na kamieniach lub na madejowym łożu. Śmiałam się, że jestem chyba jedyną osobą, która przyszła na modlitwę o uzdrowienie bez bólu, a wyszła z dotkliwym bólem pleców i karku.

Parę dni później poszłam na konsultację do mojej dawnej fizjoterapeutki (w pierwszej przychodni, do której się udałam, zostałam wyśmiana – nawet mnie nie zbadano!). Moja fizjoterapeutka potwierdziła, że miednica jest prosta, nie ma żadnych wad budowy, nogi się wyrównały, a kifoza i skolioza znikły! Dodała też, że gdyby zobaczył mnie ktoś, kto wcześniej nie znał moich problemów, nigdy nie powiedziałby, że cierpiałam na te schorzenia. Chwała Panu!

Martyna

 

Uzdrowienie problemów ginekologicznych

Moja historia z Bogiem zaczęła się tak naprawdę wtedy, gdy się rozchorowałam. Wcześniej byłam „standardowym polskim katolikiem”, czyli np. w niedzielę chodziłam na sumę do kościoła, żeby mama nie krzyczała.

Zawsze miałam bolesne miesiączki, co było dla mnie uciążliwe. W listopadzie ból brzucha zaczął się bardzo nasilać, a w grudniu bolało już tak bardzo, że wylądowałam na SOR-ze. Tam starsza pielęgniarka powiedziała mi, że powinnam pójść do ginekologa. Poszłam dopiero w styczniu, a na USG usłyszałam, że „mam w środku tragedię”. Miałam obniżoną, niejednorodną i zniekształconą macicę. W macicy miałam płyn z wymazami krwi, płyn w jamie brzusznej, okazało się też, że jajniki nie są na tym miejscu, na którym powinny być. Lekarka zdiagnozowała mi też narośl na pochwie i ognisko endometrium. Wiedziałam, że endometrioza prowadzi do niepłodności i że generalnie nie da się nic z tym zrobić. Pani doktor powiedziała, że teraz musimy zrobić badania z krwi, żeby wyszło, czy jej przypuszczenia się potwierdzą.

Badania potwierdziły jej diagnozę. A że „jak trwoga, to do Boga”, poszłam do kościoła franciszkanów i powiedziałam Bogu prosto z mostu, że jeśli jest moim przyjacielem (a jest!), to musi mi pomóc! Bo jak On mi nie pomoże, to koniec.

Piątego kwietnia ze szkoły zabrało mnie pogotowie, a kolejny ginekolog potwierdził pierwszą diagnozę. Powiedział, że ognisko endometrium jest bardzo duże i muszę zażywać leki antykoncepcyjne, aby moje jajniki nie mogły pracować. Podczas USG ginekolog zapytał mnie, czy rodziłam dzieci, bo moja macica tak bardzo była zniszczona. Odpowiedziałam, że nie, ale już byłam zrozpaczona.

Cały czas chodziłam do franciszkanów na spotkania „Echo”, bo tam uwielbiamy Boga. Prosiłam Go, żeby coś zrobił z tym moim życiem, bo ciągle mam pod górkę, a On się nie pojawia.

Kiedyś dowiedziałam się, że do Sanoka przyjedzie Marcin Zieliński. Miałam zapisać się na jego warsztaty, ale byłam wtedy za granicą, więc nie dałam rady.

W dzień warsztatów pomyślałam sobie, że może chociaż pójdę na Mszę, na modlitwę o uzdrowienie i do spowiedzi, żeby być w łasce uświęcającej. Poszłam do spowiedzi, ale tego dnia wszystko było inne – czułam obecność Boga. Gdy poszłam do Komunii, nie skupiałam się na tym, jak kto wygląda, ale na tym, że będę przyjmować Pana Jezusa do swojego serca.

Po Mszy Marcin rozpoczął modlitwę. Wymienił wszystkie inne dolegliwości, tylko nie endometriozę. Pomyślałam: „No to kaplica, nic już z tego nie będzie!”. Dzięki Bogu, mam takiego fajnego ojca franciszkanina od religii, więc poszłam go zapytać, czy mogę iść do Marcina do zakrystii, żeby pomodlił się o to, czego potrzebuję od Boga. I zaczepiłam Marcina, zanim zszedł z prezbiterium. Był lekko zdezorientowany, bo podchodził do niego tłum ludzi, ale powiedział: „Tak, tak, przyjdź do zakrystii, znajdę dla ciebie czas”.

Poszłam. Miałam łzy w oczach, bo koleżanka, która cierpiała na astygmatyzm, zaczęła widzieć normalnie. Kogoś innego przestało coś boleć – a ja tu stoję i płaczę. W końcu podeszłam do Marcina i zaczęłam mówić. Nie wiem, czy coś z tego zrozumiał, bo cały czas bardzo płakałam. Rozbolał mnie brzuch, więc Marcin zaczął się modlić. W czasie modlitwy ból był tak intensywny, że myślałam, że tam padnę! Bardzo mnie to zdziwiło, bo wcześniej wzięłam dużo leków przeciwbólowych.

Po modlitwie zapłakana wyszłam z kościoła, wróciłam do domu i poszłam spać. A kiedy wstałam, zobaczyłam, że mam miesiączkę! Jak to, przecież z powodu leków nie miesiączkowałam, więc coś jest nie tak! Zszokowana pobiegłam do mamy: „Mamo, Bóg zaczął mnie uzdrawiać, bo mam miesiączkę!”. I choć krew się ze mnie lała, to podczas tej miesiączki brzuch mnie nie bolał.

Od modlitwy minął ponad tydzień, poszłam więc do lekarza (tego, który stwierdził endometriozę). Gdy zaczął mi robić USG, zapytał:

– Dziecko, czyją ty masz w sobie macicę?

– Swoją. Jeszcze jej nie wymieniłam – zaśmiałam się.

– Coś mi nie pasuje, twoja macica jest jakoś bardzo wysoko. Masz wysoką, jednorodną macicę i nie masz w niej płynu.

– Może po tych lekach coś się zmieniło? – zapytałam.

– Nie wiem, wydaje mi się, że nie po tych lekach. Bo jak ostatnio cię widziałem, to to był dramat.

I badał mnie dalej, szukając płynu w jamie brzusznej. W którymś momencie zapytał:

– Co się stało z tym twoim płynem? No, masz go trochę, ale jak każda kobieta. Nie masz już tego nadmiaru.

Pomyślałam sobie: „OK, chyba Pan Bóg zaczął mnie uzdrawiać. Ale nie powiem tego lekarzowi, bo pomyśli, że jestem wariatką”.

Ginekolog sprawdził tę narośl na pochwie i okazało się, że jej też nie ma (a była dosyć duża). Badał dalej. Obejrzał jajniki, przyciskając mi brzuch od góry bardzo mocno. W końcu powiedział:

– Nie ma ogniska endometriozy. Coś jest nie tak.

Wtedy powiedziałam mu, gdzie byłam i co się wydarzyło. Spojrzał na mnie i powiedział:

– Martyna, ty jesteś zdrowa. Idź do franciszkanów i podziękuj Bogu!

Te badania zostały późniejjeszcze potwierdzone. Jestem zdrowa. Chwała Panu!

Martyna

 

Uzdrowienie słuchu małego Piotrusia

Piszemy to świadectwo, pragnąc przede wszystkim oddać chwałę Panu Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu – Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu – który sprawił, że na naszym synu Piotrze wypełniły się słowa Ewangelii: „głusi słyszą” (Mt 11,5).