Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Poprzednią książkę, "Mit starszych braci w wierze", poświęconą błędom katolickiego, posoborowego podejścia do judaizmu, zakończyłem "Epilogiem", w którym pokazałem, do czego musi prowadzić religijny syjonizm. Toczenie kolejnych wojen, ostatnio z Iranem, jest nieuchronną konsekwencją tej agresywnej ideologii, którą wyznaje wielu izraelskich rabinów i polityków, na czele z premierem tego kraju. – Paweł Lisicki
"Mesjasz i Trzecia Świątynia" to książka o chrześcijańskim syjonizmie i jego duchowych owocach, a więc o religii "synów Noego" – zjawisku praktycznie w Polsce nieznanym. Bez jego poznania nie da się jednak zrozumieć ani polityki amerykańskiej na Bliskim Wschodzie, ani, niestety, postępującej degradacji tradycyjnego chrześcijaństwa. Idee, a szczególnie te teologiczne, które są najważniejszym źródłem ludzkiego działania, mają swoje polityczne, praktyczne konsekwencje. Książka opisuje dwie wielkie siły, które zjednoczyły się w walce o jeden cel, o odbudowę Trzeciej Świątyni w Jerozolimie.
Chociaż Chrystus zapowiedział, że świątynia żydowska raz na zawsze pozostanie zburzona, chrześcijańscy syjoniści i żydowscy mesjaniści chcą pospołu wznieść ją od nowa. Gotowi są realizować swój projekt, nawet jeśli doprowadziłoby to do konfliktu globalnego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
Wydanie pierwsze 2025
Okładka, skład i łamanie wersji do druku
Fahrenheit 451
Redakcja i korekta
Karolina Kuć
Dyrektor wydawniczy
Maciej Marchewicz
ISBN 978-83-8079-320-0
Copyright © by Paweł Lisicki
Copyright © for Fronda PL, Sp. z o.o.
Wydawca
Fronda PL, Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznej
Epubeum
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Wstęp
Rozdział pierwszy. Koszerne chrześcijaństwo i jego stronnicy
Spis treści
Cover
Title Page
Copyright Page
Nie ma chyba innej równie niezwykłej zagadki, a mówiąc językiem nieco bardziej klasycznym, tajemnicy, jak przedziwne pojawienie się, a następnie rozprzestrzenienie nowej teologii chrześcijańskiego syjonizmu. W przeciwieństwie do wielu innych nurtów współczesnego myślenia religijnego ma ona nie tylko znaczenie dla wąskich kręgów intelektualistów, ale także dla całego świata. Więcej – chrześcijański syjonizm, a więc przekonanie, że zadaniem chrześcijan jest wspieranie państwa Izrael, bo jego powodzenie jest koniecznym warunkiem zstąpienia na świat Mesjasza, które to wydarzenie ma zresztą zostać poprzedzone przyjściem Antychrysta i wielką katastrofą, prawdziwym Armagedonem, wydaje się obecnie jedyną politycznie znaczącą formą chrześcijaństwa. Chrześcijańscy syjoniści mają obecnie co najmniej taki wpływ na politykę światową, jak papieski Rzym na średniowieczne państwa. Przesądzając o tym, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, największego światowego imperium, pośrednio wpływają na najważniejsze polityczne decyzje nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale też na całym świecie.
Wiem, że czytelnicy tych słów pokiwają teraz zdumieni głowami i uznają, że autor, czyli ja, nazbyt się rozgorączkował i popadł w dziwny stan ekscytacji własnym tematem. Faktycznie, rzecz wydaje się dość osobliwa: nieznana szerzej w Polsce (a może całkiem Polakom nieznana, opieram się tu na własnym doświadczeniu wyciągniętym z wielu rozmów, kiedy to wspominając o potędze chrześcijańskich syjonistów w USA, natrafiałem na zaskoczenie, jakby moi rozmówcy chcieli powiedzieć – czy ten człowiek, który nam to mówi, jest trzeźwy?) ideologia (bo tak należałoby nazwać chrześcijański syjonizm) miałaby być aż tak znacząca? Jak to możliwe? Przecież jej wyznawcy z USA, powiedzmy około 50 milionów protestantów, są niczym w porównaniu do grubo ponad miliarda katolików. Jednak niech liczby nas nie zwiodą. Mniejsza, ale dobrze zorganizowana i mająca własny program wspólnota jest nieporównywalnie bardziej potężna niż wspólnota amorficzna, wewnętrznie sparaliżowana.
A więc tak: bez dwóch zdań chrześcijański syjonizm stał się, czy to komuś się podoba, czy nie, najważniejszą, powiedzmy chrześcijańską, ideologią zachodniego świata. Takie zdziwienie – nigdy żeśmy nie słyszeli o tym zwierzęciu – może wynikać jedynie z niewiedzy. Każdy, kto przeczytał moją poprzednią książkę Mit starszych braci w wierze, zauważy bowiem, że poglądy, które tu teraz opisuję, przypisując je większości amerykańskich protestantów, pokrewne są nowej, katolickiej, posoborowej formie rozumienia judaizmu.
W tym sensie można uznać, że Jan Paweł II był swego rodzaju prekursorem katolickiego syjonizmu, a jego gesty i wystąpienia były katolicką wersją tego, co znacząca część protestantów w USA głosiła już od dawna. Polski papież wprowadził do nauczania Kościoła kluczowe punkty, tak ważne dla chrześcijańskich syjonistów. Po pierwsze, wskazywał, choć nie zawsze jasno, że Izrael pozostaje narodem wybranym, po drugie, utrzymywał całkiem wyraźnie, że Stare Przymierze nadal obowiązuje. Po trzecie, wielokrotnie potępiał wszelką formę antysemityzmu, nie próbując go nigdy definiować, a w końcowym okresie pontyfikatu zrównał antysemityzm z antyjudaizmem. Nie doszedł wprawdzie do kolejnego równania, na którym tak bardzo zależało jego żydowskim partnerom dialogicznym, a mianowicie do stwierdzenia, że w dzisiejszych czasach to antysyjonizm, a więc niechęć i krytyka polityki państwowej Izraela, jest tożsamy z antysemityzmem, jednak w ten sposób łatwo można interpretować niektóre jego gesty, jak choćby częste określanie współczesnych sobie Żydów starszymi braćmi w wierze.
Uwaga: nie wymyśliłem tego sam. Dokładnie do takich samych wniosków – Jan Paweł II był prekursorem katolickiego syjonizmu – doszedł Gavin D’Costa, autor eseju pod wielce znaczącym tytułem Nowy katolicki syjonizm, opublikowanego we wrześniu 2019 roku. Jego zdaniem nadszedł czas, by syjonizm stał się częścią oficjalnego nauczania Kościoła. Autor zwraca uwagę, że najważniejszym przełomem dla budowy ideologii katolickiego syjonizmu było wystąpienie polskiego papieża w Moguncji, w listopadzie 1980 roku. Pełna zgoda. Pisałem o tym kilka lat temu w Dogmacie i tiarze, gdzie wskazywałem, że przewrót teologiczny Jana Pawła II przeszedł w Polsce kompletnie bez echa. Uznanie, że przymierze Mojżeszowe nigdy nie zostało naruszone, że obowiązuje ono nadal, nie tylko zostało włączone do Katechizmu Kościoła katolickiego, ale też stanowi najbardziej radykalne zaprzeczenie nauk Nowego Testamentu (w szczególności Listu do Hebrajczyków) od wieków. Zostało też podtrzymane przez następców polskiego papieża.
Benedykt XVI w 2006 roku w rzymskiej synagodze mówił, że „życzliwość Boga Przymierza zawsze towarzyszyła Żydom, dając im siłę do przezwyciężenia prób”. Trudno nie zgodzić się z D’Costą, który pisał, że według Benedykta współczesny, rabiniczny judaizm stanowi kontynuację wiary biblijnego ludu Izraela. Tego samego nauczał Franciszek w Evangelii gaudium, ogłaszając, że Przymierze ludu żydowskiego z Bogiem nigdy nie zostało skończone. W ten sposób błąd Jana Pawła II na dobre zagościł w oficjalnej doktrynie Rzymu i stał się podstawą dla budowy katolickiego syjonizmu.
Do tego należy dodać wiele innych niejasnych, dwuznacznych, ale zawsze dających się „odpowiednio” interpretować deklaracji różnych watykańskich gremiów. Z nich wszystkich wynika, twierdzi D’Costa, że Kościół jest na progu przyjęcia tezy, iż Żydzi mają wieczne prawo do Ziemi Izraela w oparciu o biblijne obietnice, a rolą katolików, ba, moralnym obowiązkiem i powinnością, jest udzielanie Żydom i państwu Izrael wszelkiego możliwego wsparcia. Każda krytyka takiego postępowania jest formą antysyjonizmu, a więc antyjudaizmu, a więc antysemityzmu, który jest największym (a być może jedynym) grzechem dziejów.
Kluczem do zrozumienia tej nieustannej uległości wobec żydowskiej wizji historii – dzieje cywilizacji chrześcijańskiej to zapis nieustannych prześladowań, opresji, dyskryminacji, niesprawiedliwości i ucisku niewinnych Żydów przez chrześcijan – był papieski meaculpizm. Nie ma wątpliwości, że w ten sposób polski papież co najmniej otworzył drogę dla swoistej syntezy posoborowego katolicyzmu i syjonizmu: jeśli moralnym zadaniem chrześcijan miało być zwalczanie wszelkiej formy antysemityzmu i skoro to sami Żydzi decydują o tym, na czym on polega, i skoro większość z nich twierdzi, że antysemityzm wyraża się dziś w krytyce państwa Izrael, to łatwo zauważyć, że taki byłby też praktyczny efekt wielkiej papieskiej zmiany. Podważając konieczność nawrócenia – jak napisałem, w żadnej ze znanych publicznie wypowiedzi papieskich nie sposób znaleźć ani jednego stwierdzenia, które dałoby się interpretować jako wezwanie do przyjęcia wiary katolickiej przez Żydów – i nauczając, iż Żydów nadal łączy z Bogiem przymierze Mojżesza, Jan Paweł (a potem jego czcigodni następcy na tronie Piotrowym) faktycznie zdawał się dopuszczać koncepcję dwóch równoległych dróg do zbawienia. Pośrednio mogło to prowadzić, co widać u wielu katolickich autorów, do uznania syjonizmu. To logiczne. Jeśli jedyną i najważniejszą formą istnienia ludu żydowskiego w dzisiejszym świecie stało się państwo Izrael, to dialog z judaizmem, do którego papież wzywał mocno i jednoznacznie, musiał pociągać za sobą nie tylko uznanie tej państwowości, ale także, w sytuacji konfliktu między Izraelem a innymi państwami, opowiedzenie się po jego stronie.
Najważniejsza różnica między kiełkującym dopiero katolickim syjonizmem Jana Pawła a jego rozwiniętą wersją ewangelikalną miała charakter teologiczny. Po pierwsze, polski papież nie uznawał dziwacznej, ewangelikalnej doktryny „porwania do nieba” chrześcijan tuż przed nadejściem Armagedonu, kiedy to na ziemi pozostaną niewierni i Żydzi. Po drugie, nie sposób znaleźć u niego uznania dla zbawczej funkcji obecnego państwa Izrael. Po trzecie, polski papież nie wypowiadał się na tak ważny dla ewangelikanów temat przyjścia Antychrysta i nie ma w jego wypowiedziach śladu typowego dla protestantów chiliazmu, a więc przekonania, że po pokonaniu Antychrysta Chrystus założy tysiącletnie królestwo. Po czwarte, nie głosił, że zajmując ziemię Palestyny, Izrael wypełnia Bożą obietnicę. Ostatni punkt nie jest jasny. Czy twierdząc, że Przymierze z Żydami nadal obowiązuje, nie przyjmuje się, że mają oni prawo do obiecanej Abrahamowi ziemi?
W praktyce zatem różnice między nową teologią judaizmu posoborowych papieży a chrześcijańskim syjonizmem amerykańskich ewangelikanów nie są aż tak wielkie. I jedni, i drudzy przecież odrzucają dawne przekonanie, że to Kościół jest jedynym prawdziwym Izraelem, że zabicie Mesjasza pozbawiło Żydów prawa do bycia narodem wybranym, że nie mają oni przeto prawa do Ziemi Izraela i że w związku z tym judaizm jest religią fałszywą, a jego wyznawcy, jeśli tylko nie znajdują się w stanie nieprzezwyciężonej niewiedzy, o czym wie tylko sam Bóg, podlegają potępieniu. Tak katoliccy wyznawcy dialogizmu (inaczej – neomoderniści), jak również ewangelikalni sympatycy syjonizmu powtarzają przecież na każdym kroku, że, jak to ujął Matt Schlapp, jeden z organizatorów CPAC, największego konserwatywnego kongresu w USA, na którym regularnie pojawia się Donald Trump (to ta sama konferencja, na której prezydent USA znalazł w marcu 2025 roku dla polskiego prezydenta Andrzeja Dudy raptem osiem minut na spotkanie), „jesteśmy po stronie Izraela i narodu żydowskiego”. Ten sam Schlapp,wraz ze swoją żoną Mercedes Schlapp, są twórcami centrum zwalczania antysemityzmu, razem z izraelskim ministrem Amichaiem Chiklim.
Pod tym względem nie może być żadnych niejasności: amerykańskie poparcie dla Izraela nie wynika z pragmatycznych powodów. Nie jest efektem rachunku zysków i strat, ale w prawdziwym tego słowa znaczeniu wyznaniem wiary. Tego od współczesnych chrześcijan oczekują żydowscy partnerzy dialogu i dlatego ci pierwsi muszą nieustannie składać odpowiednie wyznanie wiary. Uznanie dla Izraela i opowiadanie się po jego stronie nie jest zwykłą deklaracją polityczną i nie opisuje jedynie sympatii, ale stało się w prawdziwym tego słowa znaczeniu wyznaniem wiary, przypominającym albo muzułmańską szahadę („Nie ma bóstwa oprócz Boga jedynego, a Mahomet jest Jego prorokiem”), albo żydowskie Szema Jisrael („Słuchaj, Jisraelu – Haszem jest naszym Bogiem, Haszem jest Jedyny”). Chrześcijanie syjoniści wyznają: Błogosławmy państwo Izrael, bo tak gromadzimy sobie skarb i w niebie, i na ziemi.
W swojej ciekawej i szczegółowej książce opisującej historię chrześcijańskiego syjonizmu (On The Road to Armageddon. How Ewangelicals Became Israel’s Best Friend) Timothy P. Weber pisze: „Ponad jedna trzecia tych Amerykanów, którzy popierają Izrael, twierdzi, że robią to dlatego, ponieważ Biblia naucza, że Żydzi muszą posiadać swoje własne państwo w Ziemi Świętej, zanim nastąpi powrót Jezusa” (lok. 48). Daje to liczbę kilkudziesięciu milionów i to, co ważne, nie biernych sympatyków, ale, odwrotnie, gorących, aktywnych popleczników. Wielu z nich, a na pewno dotyczy to pastorów, żyje w stanie mesjańskiego uniesienia.
Weber dostrzega to, co dostrzegają również wszyscy inni obserwatorzy: „Po założeniu państwa Izrael w 1948 roku i jego ekspansji po wojnie sześciodniowej dyspensacjonaliści agresywnie promowali swoje idee, mając pewność, że proroctwo biblijne zostało wypełnione w taki sposób, że wszyscy mogli to zobaczyć. W latach siedemdziesiątych dyspensacjonaliści przebili się do kultury masowej. Stało się tak dzięki bestsellerom książkowym, częstym występom medialnym i doskonale zorganizowanej kampanii politycznej, promującej i chroniącej interesy Izraela” (lok. 106). Pojawia się tu pierwsze zagadkowe słowo, które w uszach polskiego czytelnika brzmi egzotycznie – dyspensacjonaliści. Najkrócej mówiąc, jest to odłam protestantyzmu, powstały w XIX wieku w Wielkiej Brytanii, który wyróżnia się dosłownym odczytywaniem Biblii i, co z punktu widzenia mojej książki najważniejsze, uznaje Kościół i Izrael za dwie całkiem odrębne, niezależne od siebie wielkości. Nazwa pochodzi od słowa dyspensacja – okres, w którym Bóg działa w pewien charakterystyczny, osobny sposób. Otóż ci tajemniczy dyspensacjonaliści wszyscy są chrześcijańskimi syjonistami i, co większość czytelników przyjmie z niedowierzaniem, to oni mają największy wpływ na obecną amerykańską politykę wobec Izraela i szerzej – całego Bliskiego Wschodu.
Ich znaczenie niepomiernie wzrosło od lat siedemdziesiątych XX wieku. Z jednej strony potęga Izraela wzmacniała pozycję polityczną chrześcijańskich syjonistów, z drugiej strony ze wzrostu ich wpływów najwięcej korzystał właśnie Izrael. Była to symbioza niemal doskonała. Wprawdzie chrześcijańscy syjoniści jako protestanci jeszcze na początku XX wieku prowadzili misje wśród Żydów, jednak w ostatnich latach praktycznie tę aktywność zarzucili. Chrześcijańscy syjoniści nie tylko bronią państwa Izrael, ale są zwolennikami Wielkiego Izraela, co sprawia, że ich najbliższymi sojusznikami są przedstawiciele żydowskiej, skrajnej religijnej prawicy.
Chrześcijańscy syjoniści twierdzą, że Biblia zawiera osobno dwa plany Boże. Jeden odnosi się do ziemskiego narodu, Izraela, a drugi opisuje przeznaczenie narodu niebiańskiego, Kościoła. Rozdział stał się widoczny, gdy Żydzi odrzucili Jezusa jako swojego Mesjasza. W efekcie Bóg zawiesił swój plan wobec Izraela i w międzyczasie powołał do istnienia nowy, tym razem niebiański lud – Kościół. W ten sposób „bieg czasu został przerwany. Powstała wielka wyrwa” (lok. 218). W istocie, zauważa Weber, oznaczało to, że Kościół chrześcijański istniał poza planem prorockim i nie odnosiły się do niego żadne proroctwa. Chrześcijanin należał wyłącznie do nieba. Gdy jakakolwiek wspólnota chrześcijańska próbowała zastępować Izrael, zdradzała Boga i odrzucała Boży plan. Co więcej, zwolennicy tej teologii sądzą, że dopiero gdy prawdziwi chrześcijanie zostaną porwani do nieba przez Chrystusa, będzie mógł się zacząć siedemdziesiąty tydzień (nawiązanie do proroctwa Daniela). Chodzi o tydzień lat, o czas eschatologiczny, ostatni okres przed paruzją. Tezy te wydają się tak aberracyjne, że wielu czytelników zachodzi zapewne w głowę, w jaki sposób można je było wyprowadzić z Pisma Świętego. Ci, którzy się nad tym zastanawiają, nie rozumieją charyzmatycznego sposobu odczytania Słowa Bożego.
Weber sądzi, że źródłem historycznego zwycięstwa idei dyspensacjonalistycznych w USA było przywiązanie uczniów Johna Nelsona Darby’ego, a więc twórcy ruchu, który nauczał w latach trzydziestych XIX wieku w Irlandii, do literalizmu biblijnego. „Prawdopodobnie najważniejszym powodem rosnącej aprobaty ewangelikanów była niezłomna lojalność dyspensacjonalistów i ich obrona Biblii” (lok.410). W czasie, gdy w Stanach Zjednoczonych wzrastały wpływy darwinizmu i szerzył się importowany z Niemiec liberalizm, podważający Boże natchnienie Biblii, dyspensacjonaliści trwali twardo przy jej dosłownym rozumieniu. Amerykańscy protestanci szukali oparcia w czymś stałym i niezmiennym. Widzieli rosnący sceptycyzm, który charakteryzował społeczeństwo świeckie, dostrzegali, że wielu pastorów ulega liberalnym prądom oświecenia. W ten sposób rosło znaczenie teologii Darby’ego.
W 1908 roku pastor Cyrus Scofield wydaje w Oxford University Press książkę zatytułowaną The Scofield Reference Bible. W 1917 roku pojawia się na rynku jej druga edycja. Robi ona w USA prawdziwą furorę. Śmiało można powiedzieć, że to ona formuje od tego czasu myślenie, wiarę i rozumienie ogółu amerykańskich protestantów. Autor komentarzy, wielebny Scofield, utrzymywał, że chrześcijanie żyją pod koniec „czasów pogan”. Obejmowały one „długi okres od babilońskiej niewoli Judy za czasów króla Nabuchodonozora do destrukcji światowego imperium pogan wraz z przyjściem Pana chwały” (lok. 853). Miało ono nastąpić lada chwila. Powstanie państwa Izrael w 1948 roku dowodziło, że te proroctwa się wypełniają.
W ten sposób uruchomiony został na nowo mesjański czas. Chrześcijańscy syjoniści twierdzili, że najlepsze czasy dla Żydów dopiero nadejdą wraz z budową przez nich tysiącletniego królestwa. Miało to być wprawdzie zwycięstwo pełne goryczy: okres od porwania chrześcijan do nieba do zstąpienia Jezusa i ustanowienia królestwa miał być czasem najgorszego prześladowania Żydów. „Zanim cały Izrael zostanie zbawiony, większość Żydów zostanie zniszczona” (lok. 1733). Nadchodzący okres wielkiego ucisku dyspensacjonaliści nazywali za Johnem Nelsonem Darbym „czasem ucisku Jakuba” (Jr 30, 7). Ogólnie opisywali go, czerpiąc garściami z najbardziej mrocznych fragmentów proroctw tak Starego, jak i Nowego Testamentu.
Pierwotnie Antychryst, walcząc o opanowanie świata, będzie występował po stronie Izraela. Gdy uda się mu osiągnąć cel, zmieni swój stosunek do Żydów i będzie się domagał kultu w świątyni żydowskiej. Gdy napotka opór, przystąpi do wielkich prześladowań. Według Hala Lindseya, jednego z najbardziej popularnych kaznodziejów ewangelikalnych, „niezliczony tłum Żydów zginie, włączając 144 000 ewangelistów. Będzie to prześladowanie znacznie gorsze od tego, jakie zgotował Hitler” (lok. 2050). W tym momencie pojawi się ze swymi świętymi Jezus. „Reszta Żydów przywita Go jako swego Zbawcę i króla, a następnie razem z nim ustanowi na nowo królestwo Dawida i oczyści świątynię, ogłaszając początek tysiącletniego królestwa” (lok. 2060).
Drugą cezurą dziejów po 1948 roku był rok 1967. Dla większości chrześcijańskich syjonistów wojna sześciodniowa była prawdziwym cudem. John F. Walvoord, przewodniczący jednej z najbardziej wpływowych uczelni protestanckich, Dallas Theological Seminary, sądził, że zdobycie Jerozolimy w 1967 roku przez wojska izraelskie to „jedno z najbardziej znaczących przypadków spełnienia proroctwa biblijnego od czasów zniszczenia Jerozolimy w 70 roku po Chr.” (lok. 2528). Tuż po zwycięstwie Izraela wielu znanych protestanckich kaznodziejów wierzyło, że cykl eschatologicznych zdarzeń przypadnie na lata osiemdziesiąte XX wieku. Gdy to nie nastąpiło, krok po kroku zaczęli przesuwać datę.
W tym samym czasie zaczęli twierdzić, że niezbędnym warunkiem końca musi być odbudowa świątyni jerozolimskiej. Żeby to osiągnąć, Izrael musi zdobyć całkowitą i bezwzględną kontrolę nad własną ziemią. Chrześcijańscy syjoniści powtarzają zatem tezy premiera Izraela Binjamina Netanjahu. Łączy ich wspólna egzegeza Starego Testamentu: „Nasze roszczenie do tej ziemi oparte jest na największym i bezspornym dokumencie w całym stworzonym świecie – Świętej Biblii. To Biblia dała nam prawo do tej ziemi. To w oparciu o Biblię świat chrześcijański i ogromna większość społeczności międzynarodowej uznała nasze prawo do niej” – mówił Netanjahu (lok. 3013).
Chrześcijańscy syjoniści często odwiedzają Izrael, podobnie jak często zapraszają do USA żydowskich rabinów. Przy czym nie chodzi o pielgrzymki. Są to raczej wielotysięczne „wyprawy turystyczne”, mające wielce osobliwy program. Jak pisała Grace Halsell, dziennikarka, która wybrała się w podróż do Izraela wraz z pastorem Jerrym Falwellem, jednym z najbardziej znanych przywódców chrześcijańskich syjonistów, podczas drogi praktycznie nie zajmowano się ani przypominaniem życia, ani nauk Jezusa. Znacznie więcej uwagi poświęcało się dyskusjom o prawie Izraela do walki z Palestyńczykami. Spotykano się z urzędnikami rządowymi, z wysokiej rangi oficerami, w tym z generałami, z liderami politycznymi, jak Menachem Begin czy Szimon Peres. Pastor Falwell zapraszał na bankiety najważniejszych izraelskich przywódców. W swoim programowym wystąpieniu mówił: „Gdy wraca się do faraonów, cezarów, Adolfa Hitlera i Związku Sowieckiego, to wszyscy ci, którzy ośmielili się dotknąć gałki w oku Boga – Izraela – zostali ukarani przez Boga. Ameryka jest pobłogosławiona, ponieważ pobłogosławiła Izrael”. To prawdziwa kwintesencja nauk pastorów syjonistycznych. Przy czym owo błogosławienie ma ściśle doczesny, polityczny i materialny wymiar. Błogosławić Izrael nie oznacza modlić się o jego nawrócenie i troszczyć się o dostęp Żydów do prawdy o Chrystusie. Błogosławić to znaczy urządzać zbiórki, gromadzić pieniądze, wywierać presję na polityków, a wszystko to po to, żeby rosła polityczna, doczesna potęga Izraela. „Myślę, że jeśli Izrael upadnie, Ameryka upadnie wraz z nim”, mówił kiedy indziej Jerry Falwell. „Myślę, że to jest kluczowe. Myślę, że przyszłość świata zależy od istnienia i sukcesu państwa Izraela”. Nieskończona jest wręcz liczba takich wyznań.
Ilekroć zatem ktoś próbuje wskazywać na popełniane przez armię izraelską przestępstwa na ludności cywilnej, tylekroć trzeba takiemu śmiałkowi przypominać, że działa wbrew woli Bożej. Błogosławić Izrael znaczy przyjmować całkowicie bezkrytycznie jego stanowisko w każdej konfliktowej sprawie. Nie bada się i nie śledzi tego, co naprawdę robią politycy żydowscy, przyjmuje się z definicji, że mają oni rację. Błogosławienie to inaczej polityczny i ideologiczny aktywizm na rzecz Izraela, a ściślej, na rzecz izraelskiej prawicy narodowo-religijnej. Obie grupy – chrześcijańscy syjoniści i żydowscy syjoniści religijni – traktują Biblię jako przede wszystkim instrument służący podbojowi i ekspansji terytorialnej. Trzeba dbać o maksymalne poszerzenie potęgi Izraela. Arabowie muszą albo całkiem zniknąć, albo przynajmniej ich pozycja ma zostać skrajnie osłabiona.
Bez tego przecież nie można doprowadzić do rzeczy najważniejszej: powstania Trzeciej Świątyni w miejscu, gdzie stoi Kopuła na Skale, meczet Omara i meczet Al-Aksa. Izrael musi być tak potężny, by nie bał się dokonać tego ostatniego aktu, najważniejszego z punktu widzenia chrześcijańskich syjonistów. Zdają sobie oni sprawę z potencjalnych reperkusji, a więc wybuchu wojny na śmierć i życie z całym światem arabskim, dlatego próbują się do tego przygotować. Wspierają te reżimy arabskie, które będą zachowywały neutralność i gotowi są zaatakować tych, których uznają za potencjalne zagrożenie. Przede wszystkim jednak dążą do radykalnego ograniczenia arabskiej obecności w samym Izraelu i Jerozolimie. Gdy to się uda, gdy Gaza i Jerozolima oraz Zachodni Brzeg staną się w pełni żydowskie, będzie można przystąpić do budowy.
Całość tej ideologii robi wrażenie, jakby była to pułapka zastawiona na Boga. Błogosławieństwo dane Abrahamowi przestaje być łaską, ale, tak jak w systemie katolickiego modernizmu, okazuje się nieodwołalną koniecznością. Bóg nie może się już z tych słów wycofać, choćby potomstwo Abrahama okazywało Mu niewierność. Łaska niepostrzeżenie staje się koniecznością. Niby jest to dar Boga, ale w wersji chrześcijańskich syjonistów jest on nieodwołalny, nie do cofnięcia, nie do odebrania.
Nie jest łatwo to wszystko zrozumieć. Wielu polskich czytelników będzie zapewne po przeczytaniu tej książki zaskoczonych. Podsumujmy.
Po pierwsze, czy to możliwe, będą pytać, że we współczesnym świecie, który, jak są przekonani, podlega radykalnej sekularyzacji, dechrystianizacji itd., itp., religia może odgrywać tak znaczącą rolę, jak próbuję to pokazać? O ile jeszcze zgodzą się, że ma ona duże znaczenie dla społeczeństw, ładnie to ujmując, rozwijających się, to jak można twierdzić, co właśnie robię, że decyduje ona o polityce największego i najbardziej nowoczesnego supermocarstwa XXI wieku? Cóż, nic nie poradzę, że dokładnie tak jest. Chrześcijańscy syjoniści, kilkadziesiąt milionów amerykańskich wyborców, którzy są jednym z filarów zwycięstwa Donalda Trumpa, istnieją naprawdę i naprawdę mają ogromne wpływy. Jak to pogodzić z przyjętą podczas Soboru Watykańskiego II fatalną w skutkach koncepcją radykalnego rozdziału polityki i religii? Czyżby goniąc uporczywie za „udzisiejszeniem” (aggiornamento), Kościół katolicki ścigał chimerę? Czyżby cała koncepcja radykalnej autonomii polityki wobec religii, tak zachwalana przez ogół katolickich teologów i biskupów, była tylko humbugiem, sprytnym hasłem skutecznie eliminującym katolików z udziału w życiu politycznym? Na to niestety wygląda.
Po drugie, jak można zrozumieć, że niewielka grupa Żydów z Chabad Lubawicz (statystycznie rzecz biorąc, to 0,29 proc. populacji USA), wyznająca skrajne rasowe teorie, ma tak przemożny wpływ na najważniejszych amerykańskich polityków? Na czym polega znaczenie tej grupy i jej doktryna? Dlaczego regularnie pojawia się na ich spotkaniach Donald Trump i jak to możliwe, że ich zwolennikiem był Ronald Reagan? O specjalnych stosunkach z sektą tego drugiego już pisałem. A co do pierwszego, obecnego prezydenta, to nic nie pokazuje lepiej znaczenia żydowskiej wspólnoty niż to, że 24 października 2024, tuż przed wyborami, Donald Trump pojechał na grób Menachema Mendela Schneersona, tzw. Ofel, przy którym to spotkał się z rabinami, pomodlił z nimi, wkładając na głowę kipę, i poprosił o błogosławieństwo. Jak donosił nowojorski „The Forward”, w okręgu wyborczym Crown Heights, gdzie mieści się światowe centrum Chabad--Lubawicz, Trump otrzymał 65 procent głosów.
Po trzecie, kim są w Polsce kompletnie nieznani chrześcijańscy syjoniści, a więc chrześcijanie, których głównym celem działania jest wspieranie polityki Izraela? Co jest źródłem ich doktryny? Skąd ona się wzięła?
Po czwarte, jak należy rozumieć sam syjonizm? Przecież nie chodzi tu po prostu o ruch, który wcześniej dążył do powstania państwa Izrael, a teraz koncentruje się na jego trwaniu i rozszerzeniu. Czym jest syjonizm religijny i, w szczególności, mesjański? Jak to możliwe, że wielu izraelskich polityków, a także żydowskich rabinów, nazywa Palestyńczyków zwierzętami i chwali zabijanie kobiet i dzieci? Dlaczego konflikt, w którym racje są co najmniej podzielone, przedstawiany jest przez większość izraelskich i amerykańskich polityków jako starcie „światła i ciemności, prawdy i kłamstwa, cywilizacji przeciw morderczemu barbarzyństwu”? (cytat za nowym ambasadorem Izraela w USA Yechielem Leiterem).
Po piąte, dlaczego dla tych różnych ruchów i sekt tak duże znaczenie mają czasy ostateczne, apokaliptyczne wizje i niejasne biblijne metafory? Przecież w naszym racjonalistycznym społeczeństwie już dawno nie powinno być dla nich miejsca. A może ulegamy złudzeniu? Może to, co wydaje się nam często przezwyciężone i nieistotne, stanowi prawdziwy motor dziejów, a my, zachodni chrześcijanie, daliśmy się ogłupić i oślepić tym, którzy wieszczyli koniec historii i zwycięstwo globalnego liberalizmu. Może to wyobrażenia na temat Antychrysta napędzają najgłębsze konflikty światowe?
Po szóste, czym jest ruch na rzecz Trzeciej Świątyni i dlaczego w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat to, co było traktowane jako dziwactwo i osobliwość, stało się tak istotnym ideologicznie czynnikiem dla całego życia żydowskiego? Wzgórze Świątynne, na którym stoją dwa meczety, zaczyna w związku z tym przypominać prawdziwą beczkę prochu, pod którą raz za razem ktoś podkłada lont. Czym miałaby być taka świątynia?
Po siódme, kim są noachidzi, nie-Żydzi, którzy porzucili chrześcijaństwo i poddali się pod opiekę żydowskich rabinów, mesjanistycznych syjonistów? Nie da się ukryć, to jedna z najszybciej rozwijających się wspólnot religijnych w ostatnich czasach. Jaki wpływ na jej rozwój ma coraz częstsze poszukiwanie żydowskich korzeni chrześcijaństwa w sektach protestanckich oraz dialog z judaizmem w Kościele katolickim?
Wszystko to, jak sądzę, są istotne pytania. Postaram się na nie po kolei odpowiedzieć. Żeby to zrobić, trzeba sięgnąć do źródeł, do wypowiedzi i książek różnych bohaterów zdarzeń. Poza tym trzeba pokazać, jak różne odrębne ruchy i wspólnoty współpracują ze sobą i jak zrodzone w jednym miejscu idee zapładniają umysły członków innych grup. Poza tym należy pamiętać, że często to, co wydaje się nam naturalnie rozdzielone – polityka i teologia choćby – w umysłach bohaterów tej książki jest ściśle ze sobą splecione. W Polsce, zdaję sobie z tego sprawę, wiele z poruszanych przeze mnie kwestii robi wrażenie egzotycznych. Nie zmienia to postaci rzeczy, że są one jak najbardziej istotne. I to nie tylko dla polityki, ale też dla religii, przede wszystkim dla Kościoła katolickiego.
Jak doszło do tego, że wskutek niezwykłego, można by wręcz powiedzieć niemal alchemicznego eksperymentu, tylu chrześcijan zaczęło głosić kult świeckiego Izraela? Czy taka postawa w ogóle da się pogodzić z wiarą w Chrystusa, Pana i Króla? Co jest źródłem tego niezwykłego stopu chrześcijaństwa i syjonizmu? Być może dobrym punktem wyjścia do zrozumienia tego nowego podejścia będzie opis żydowskich oczekiwań wobec nowego chrześcijaństwa. Te są, jak można się spodziewać, różne. W wersji najbardziej radykalnej, powiedzmy tradycyjnej, polegają one (oczekiwania) po prostu na nadziei anihilacji. Najlepsze chrześcijaństwo to takie, którego nie będzie. Jednak wśród żydowskich starszych braci są też umysły bardziej otwarte, serca mniej zatwardziałe, ludzie mieniący się przyjaciółmi i braćmi chrześcijan.
Rabin pełen troski
Muszę przyznać, że tempo, w jakim amerykański rabin Shmuley Boteach, do niedawna postać całkiem w Polsce nieznana, zdobywa rozpoznawalność, musi robić wrażenie. W styczniu 2025 roku pojawił się na zdjęciach z prezydentem Andrzejem Dudą jego żoną Agatą (uwaga, rabin zamieścił fotografię na swoim x-ie i podpisał ją następująco: Prezydent Duda i jego żydowska żona Agata w #Auschwitz80), obok kardynała Grzegorza Rysia i biskupa Romana Pindela (podpis: z moimi braćmi z katolickiego kleru –#AuschwitzLiberation80) oraz udzielił dłuższego wywiadu telewizji Republika. To zresztą od spotkania z Michałem Rachoniem kilka miesięcy temu, kiedy to redaktor Rachoń zapytany przez rabina, jak jego telewizja odnosi się do wojny Izraela z Palestyńczykami, ogłosił, że jest to wojna dobra ze złem i że całym sercem wspiera Izrael (reprezentujący dziejowe dobro), zaczął się tryumfalny pochód jednego z dziesięciu najbardziej znanych rabinów w USA (tak określił go tygodnik „Newsweek”) przez Polskę albo wręcz, to opis „Washington Post”, „najbardziej popularnego rabina Ameryki”.
W międzyczasie jeszcze Shmuley Boteach zdążył wygłosić wykład otwierający pierwsze Polsko-Amerykańskie Forum w USA – Polish American Inauguration Events 2025. Za swoje słowa zebrał rzęsiste brawa: nic dziwnego, skoro poza opowieścią o tym, jak wspaniała jest Polska i jak bardzo stoi po stronie Izraela, powiedział to, co każdego Polaka może łapać za serce: „Gdy Żydzi mówią, że Polacy są antysemitami, pytam, kto był największym człowiekiem, zrodzonym przez rzymski Kościół katolicki w ciągu ostatnich pięciuset lat? Kto był tym, który kompletnie zmienił najbardziej wpływową instytucję w dziejach świata – rzymski katolicyzm? Najdłużej istniejącą instytucję w historii świata – kto zmienił całkowicie stosunek do Żydów, stosunek do Izraela? To był Polak, a jego imię to Jan Paweł II. Był jednym z największych ludzi, jacy kiedykolwiek żyli”. Muszę zresztą przyznać, że rabin jest doskonałym mówcą, świetnie nawiązującym kontakt z salą. Gesty, modulacja głosu, frazy zdradzają mistrza. Wie dobrze, czego oczekuje publiczność i którą strunę należy poruszyć, żeby wywołać efekt. Dlatego zresztą w swoim przemówieniu do Polaków tak często mówił o Polsce jako wzorze wiary, chwalił polską, katolicką religijność oraz wskazywał na Polskę jako ostoję wolności. Cóż może być piękniejszego niż te pochwały wiary w Boga, religii i wolności i to jeszcze z ust żydowskiego rabina? Ręce same składają się do oklasków.
A jednak w tej beczce miodu jest łyżka dziegciu. Ba, po dokładniejszym przyjrzeniu może się nawet okazać, że łyżka stanie się solidną warząchwią, a miód nabierze smaku goryczy. Nie bardzo na przykład rozumiem, w jaki sposób rabin Shmuley godzi swoją fascynację wolnością i katolicyzmem z trwającą od lat kampanią nienawiści wobec amerykańskiej dziennikarki Candace Owens, która, tak się akurat złożyło, przyjęła katolicyzm w kwietniu 2024. Wstępując do wspólnoty Kościoła katolickiego, Owens napisała na X: „Niedawno podjęłam decyzję o powrocie do domu. Jest oczywiście o wiele więcej rzeczy, które wpłynęły na tę decyzję i którymi zamierzam się podzielić w przyszłości. Ale na razie chwała Bogu za Jego delikatne, ale nieustępliwe prowadzenie mojego serca ku Prawdzie”. Już wcześniej była znana ze sprzeciwu wobec ideologii Black Lives Matter, mimo że sama jest czarna, oraz z walki przeciw genderystom, aborcji i polityce migracyjnej administracji Bidena. Mimo tego i mimo że była gwiazdą portalu Daily Wire, który założyła z żydowskim konserwatystą Benem Shapiro, Owens musiała z portalu odejść w marcu 2024. Powodem była jej krytyka polityki Izraela – oskarżyła rząd Binjamina Netanjahu o dokonywanie ludobójstwa na Palestyńczykach, a także to, co wielu żydowskich publicystów uznało za nazbyt ostentacyjny katolicyzm.
„Chrystus jest Królem” mową nienawiści?
Pod koniec marca 2025 roku w Ameryce, a przede wszystkim na amerykańskich portalach społecznościowych, wybuchła wielka awantura. Jedna z tzw. organizacji non-profit opublikowała specjalny raport, którego autorzy uznali, że popularne wśród wielu katolickich blogerów hasło „Chrystus jest Królem” ma… charakter antysemicki i jest przejawem mowy nienawiści. Największym zaskoczeniem nie była jednak sama teza, ale to, że wśród autorów raportu znalazł się znany kanadyjski pisarz i psycholog, od lat ostry krytyk poprawności politycznej i obrońca wolności słowa Jordan Peterson. Również w Polsce kilka jego książek było prawdziwymi bestsellerami. Na celowniku tropicieli antysemityzmu, wśród nich Petersona, znalazło się kilku najbardziej popularnych, katolickich publicystów, na czele z Candace Owens.
Równo rok temu Amerykanka straciła pracę w Daily Wire, jednym z największych konserwatywnych portali w USA. Powodem były oskarżenia o antysemityzm. Czy sygnowany przez Petersona raport – jak się okazało jednym z jego sponsorów jest sławna Liga przeciw Defamacji (ADL), radykalna żydowska organizacja wyspecjalizowana w napaściach na każdego, kto nie dość entuzjastycznie chwali działania państwa Izrael i ośmiela się opisywać wpływy diaspory żydowskiej w USA – to presja na zamknięcie kanału popularnej gwiazdy? A może to atak na zaplecze Donalda Trumpa? Candace Owens w ciągu roku zdobyła ponad cztery miliony subskrybentów na YouTube, a niektóre jej filmy obejrzało ponad pięć milionów widzów!
Przypomnę, że słowa „Chrystus jest Królem” zaczęły się regularnie pojawiać na jej koncie w portalu X w związku z nawróceniem na katolicyzm. Tłumaczyła to wtedy tak: „Chrystus jest Królem staje się światowym trendem. Zakusy mediów, które chciały ponownie Go ukrzyżować, spaliły na panewce” – pisała na platformie X. Wiele wskazuje na to, że wśród tych, których najbardziej oburzyło jej nawrócenie i hasło byli też koledzy z Daily Wire. Jeden z nich, Jeremy Boreing, zapytał najpierw: „Dlaczego mówienie Chrystus to Król jest antysemickie?”, po czym odpowiedział, nawet nie siląc się na jakąkolwiek argumentację – zauważył portal pch24.pl: „Z tego samego powodu, z którego wszystko staje się antysemickie – jeżeli jest użyte w celu wyrażenia antysemityzmu”. Następnie podał osobliwą analogię: „To tak, jakby zapytać, dlaczego łopata stała się narzędziem zbrodni? Ponieważ została użyta do popełnienia morderstwa”. Wkrótce po tym Owens zniknęła z Daily Wire. Wiele wskazuje zatem na to, że właśnie pozornie niewinne hasło „Chrystus jest Królem” było kroplą, która w oczach żydowskich współpracowników dziennikarki z portalu przelała czarę goryczy.
Teraz, mniej więcej rok po jej odejściu, w marcu 2025 roku pojawił się specjalny raport, przygotowany przez The Network Contagion Research Institute (NCRI), organizację non-profit założoną przez żydowskiego intelektualistę Joela Finkelsteina, wcześniej aktywistę ADL, w którym to jego autorzy stwierdzili, że słowa „Chrystus jest Królem” są „używane jako broń przez politycznych ekstremistów”. Hasłem posługują się ci, twierdzą autorzy raportu, którzy chcą wspierać „wykluczające i nienawistne narracje”. Oskarżenia te idealnie pasują do wcześniejszych. To dokładne powtórzenie zarzutów żydowskich rabinów, którzy krytykowali Owens.
Kolejny cytat: „Ekstremiści w Ameryce zaczęli wypaczać znaczenie tej frazy i posługiwać się nią jak zaszyfrowanym symbolem… aby zdestabilizować amerykańską politykę, podżegać do konfliktów w obrębie społeczeństwa obywatelskiego i wspierać nienawiść w stosunku do mniejszości”. Na pierwszym miejscu wśród napiętnowanych w ten sposób ekstremistów znalazła się, powtórzę, Candace Owens, w nie najgorszym zresztą towarzystwie – obok „byłego biskupa katolickiego” Josepha Stricklanda (faktycznie Joseph Strickland nadal jest biskupem, choć na emeryturze) oraz dwóch innych, amerykańskich komentatorów konserwatywnych – Jacka Posobca i Nicka Fuentesa. Wszyscy oni, wynika z raportu, używają słów „Chrystus jest Królem” jako emblematu i sztandaru, pod którym gromadzą się antysemici.
Tym, co szokuje, jest fakt, że jednym ze współautorów opracowania okazał się niezwykle popularny kanadyjski psycholog Jordan Peterson. Jak to możliwe, że człowiek tak zasłużony w walce z opresją politycznej poprawności podpisał się pod tekstem, w którym określenie „Chrystus jest Królem” zostaje uznane za przejaw mowy nienawiści? Dokładnie o to zapytali go Candace Owens (niemal siedem milionów followersów na portalu X na koniec marca 2025) i inny popularny, katolicki konserwatywny autor Jack Posobiec (ponad trzy miliony followersów na platformie X pod koniec marca 2025). Ta pierwsza wskazała, że NCRI – organizacja, która przygotowała raport – jest partnerem ADL. To ADL znana jest z brutalnych kampanii medialnych i nagonek, zamykających usta krytykom Izraela.
W odpowiedzi Peterson stwierdził, że „Owens reprezentuje podejście faryzejskie. Głośno mówi o swoim przywiązaniu do Chrystusa tylko po to, by podwyższyć sobie upragnioną pozycję. W jej oburzeniu nie chodzi o to, by głosić prawdę z dachów domów, budować mosty lub pokój, ale by niszczyć”. Doprawdy, dziwne to słowa. Pomijam drobiazg – czy używanie w negatywnym kontekście określenia „faryzeizm” nie czyni aby z doktora Petersona również nieświadomego antysemity? Ważniejsze jest to, że znany Kanadyjczyk zachowuje się, jakby nie wiedział i nie rozumiał, w czym uczestniczy: takie raporty zwykle służą jako sygnał do rozpoczęcia kampanii nienawiści i usuwania niewygodnych osób z przestrzeni publicznej. Opatrzenie Candace Owens czy Jacka Posobca łatką „antysemitów” przez „instytucję naukową” autoryzowaną przez symbol wolności słowa, bo taki wizerunek zbudował sobie Peterson, wygląda jak przygotowanie do szerszej operacji.
Jedynym deklarującym wiarę chrześcijańską autorem opracowania – większość stanowią eksperci żydowscy – był chrześcijański syjonista, wielebny Johnnie Moore. Nie tylko zresztą podpisał się pod tym studium, ale także, jak zauważył portal lifesitenews.com, aktywnie bronił swoich ustaleń. „Wyznanie «Chrystus jest Królem» zostało porwane przez antysemickich ekstremistów, by manipulować chrześcijanami” – twierdził w jednym ze swoich wpisów.
Idąc za logiką wielebnego Moore’a i pozostałych, można się zastanawiać, czy w ogóle istnieje taka formuła wiary chrześcijańskiej, która nie może zostać przejęta przez wrogie siły i użyta przez antysemitów. Skoro według niektórych chrześcijańskich i żydowskich autorów – wspomnę tu choćby Gregory’ego Bauma i Rosemary Radford – chrześcijaństwo z samej zasady ma w siebie wbudowany komponent antysemicki, to należałoby w ogóle zakazać jakichkolwiek oznak publicznego kultu Chrystusa. Z żydowskiego punktu widzenia Chrystus nie mógł być istotą boską, a więc jeśli chrześcijanie widzą w Nim osobę boską i jeszcze to publicznie wyznają, to pośrednio przynajmniej i nieświadomie sprzeciwiają się Żydom i mają w sobie nieuświadomiony antysemityzm.
Czy antysemickie nie jest twierdzenie „Chrystus prawdziwie zmartwychwstał”? Czy nie należałoby zakazać śpiewu starożytnego hymnu (notabene wciąż obecnego na falach radia Watykan) Christus vincit, Christus regnat, Christus imperat? Czy w słowach „Chrystus Wodzem, Chrystus Królem. – Chrystus, Chrystus Władcą” nie kryje się ukryte ostrze antysemityzmu? Jako żywo oznaczają one, że Chrystus jest władcą i królem również nad Izraelem i w ogóle nad całym światem. Z pewnością dla rabina Shmuleya byłyby to słowa nie do przyjęcia. Podobnie zresztą, jak dla wielu modernistycznych katolików – czyż nie są one przejawem katolickiego triumfalizmu? Czy nie żyjemy w świecie, w którym Chrystus może się przejawiać wyłącznie pod postacią cierpiącego sługi? Może On być przecież tylko słabym i pozbawionym mocy niewolnikiem – wersja chrześcijańskich modernistów, albo żydowskim nacjonalistą – wersja żydowskich przyjaciół chrześcijaństwa. No więc skąd te buńczuczne słowa? Jakim prawem chrześcijanie chcą narzucać innym, kto ma być królem i władcą? Dlaczego zamiast bić się w piersi za dwa tysiące lat nieustannych prześladowań, które doprowadziły do Holocaustu, największej zbrodni w dziejach ludzkości, pojawiają się wciąż katolicy, którzy twierdzą, że Chrystus jest Królem? Toż to imperializm i triumfalizm.
Owens napisała, że raport „został sfinansowany przez Żydów, aby wywołać wśród chrześcijan wojnę podczas Wielkiego Postu”. Z kolei Posobiec sądzi, że celem jest doprowadzenie do podziału wśród dotychczasowych zwolenników Donalda Trumpa i tym samym jego osłabienie. To prawda, że to w dużym stopniu dzięki takim publicystom jak Owens czy Posobiec, a także inny krytyk raportu, Michael Matt z tradycjonalistycznego „The Remnant”, Trump zdobył głosy milionów konserwatywnych katolików. Dość powiedzieć, że specjalny program Owens poświęcony rodzinie Kamali Harris przed wyborami, gdzie pokazała liczne fałszerstwa ówczesnej kandydatki demokratów, obejrzało kilka milionów Amerykanów.
Tym, co nie budzi wątpliwości, jest fakt, że NCRI otrzymała ponad milion dolarów od Izraela na stowarzyszenie, którego celem jest wsparcie dla tego państwa na amerykańskich uczelniach. Według danych z 2021 roku (ostatnie dostępne publicznie) NCRI była też wspierana przez Fundację na rzecz Otwartego Społeczeństwa George’a Sorosa. Jeśli do tego dodać stałą współpracę z ADL, można uznać, że atak na znanych katolickich blogerów jest kolejną odsłoną wojny kulturowej, jaką wiele środowisk żydowskich toczy z tymi grupami wyznawców Chrystusa, które nie podporządkowały się doktrynie chrześcijańskiego syjonizmu. Hasło „Chrystus jest Królem” to właśnie znak niepodległości i niezależności wobec tych żydowskich grup i dlatego budzi ono ich wrogość. Z ich punktu widzenia wcale nie jest ono niewinne.
Kryje się przecież za nim przeświadczenie, że Chrystus nie tylko króluje w niebiosach – co nawet specjalnie żydowskim i chrześcijańskim syjonistom nie musiałoby przeszkadzać, zgodnie z zasadą: nie spierajmy się o to, co i tak jest nie do udowodnienia – ale także na ziemi. I tu pojawia się problem. Według żydowskich religijnych syjonistów na ziemi, a już na pewno na Ziemi Izraela, może panować tylko naród żydowski i żadnego uzurpatora w postaci Chrystusa sobie tam nie życzą. Wprawdzie hasło to głoszone jest przez Amerykanów, ściślej, amerykańskich katolików, jednak, o czym żydowscy eksperci od walki z nienawiścią doskonale wiedzą, gdyby nie daj Boże przeniknęło ono do opinii publicznej, mogłoby to pociągać za sobą redefinicję stosunków USA-Izrael. Z tego samego założenia wychodzą chrześcijańscy syjoniści. Zgodnie z ich doktryną Chrystus przebywa obecnie w niebie i o żadnym panowaniu na ziemi nie myśli. Czeka grzecznie na swój moment, kiedy to wskutek budowy świątyni przez Izrael znowu zacznie biec czas święty. Dla jednych zatem i drugich hasło, głoszone przez niektórych znanych katolickich blogerów, jest wyjątkowo niewygodne.
Przepis na namiętność
Jednym z pierwszych, którzy wezwali do wyrzucenia Owens z portalu Daily Wire, był – oprócz rabina Michaela Barclaya, który nie mógł znieść podważania tezy o wyjątkowości cierpienia żydowskiego – nie kto inny, jak rabin Shmuley. Jak widać, rabin jest za pełną wolnością słowa, pod warunkiem, że nie krytykuje się Izraela. Pozbycie się dziennikarki z Daily Wire rabinowi nie wystarczyło – tym bardziej że Owens szybko założyła własną stronę na YouTube, gdzie ma obecnie ponad cztery miliony subskrybentów. Rabin złożył na nią w sierpniu 2024 doniesienie do FBI (najwyraźniej nie wstydził się użycia do walki z dziennikarką służb specjalnych Bidena). Ostatnio zaatakował inną gwiazdę mediów amerykańskich i brytyjskich, Piersa Morgana, za to, że ten śmiał rozmawiać w swoim programie z czarną Amerykanką. Rabin nazywa ją skrajną antysemitką, oskarża o sympatie prohitlerowskie, o nienawiść do Żydów i o co tylko się da, usiłując się pozbyć znanej publicystki z przestrzeni publicznej.
Owens nie daje za wygraną – w dyskusjach z rabinem Shmuleyem wielokrotnie zapędziła go w kozi róg, wykazując, delikatnie to ujmując, nieustanne mijanie się z prawdą swego oponenta. Czarna dziennikarka wskazywała też na bliskie związki rabina Shmuleya z grupą Chabad Lubawicz i pytała go o to, jak może wspierać rasistowskie teorie Menachema Mendela Schneersona, nieżyjącego przywódcy duchowego sekty, tzw. siódmego rebe. Faktycznie, rabin Shmuley nazywał Schneersona swoim „mentorem” i mimo że teraz jego więzi z Chabad się rozluźniły, wcześniej był jednym z misjonarzy ruchu.
Dodatkowo Owens dostrzegła, że jej prześladowca prowadzi dość osobliwą działalność handlową. Jak przypomniał portal nczas.info, Shmuley w 1999 roku wydał książkę Koszerny seks: Przepis na namiętność i intymność, która okazała się bestsellerem. Zdaniem rabina „namiętne uprawianie miłości… prowadzi do intymności”. Inne wypowiedzi oraz aktywność Shmuleya rozwijają jego rozumienie miłości i intymności. Rabin twierdzi m.in., że „pary powinny uprawiać najbrudniejszy seks”, a to oznacza, że jest zwolennikiem rozmaitych gadżetów erotycznych. Dlatego, przypomina portal, sam Shmuley jest prezesem sklepu z koszernymi artykułami seksualnymi, który założyła jego córka. Co można nabyć w sklepie rabina Shmuleya oraz jego córki? – pyta portal. Dla przykładu, w lutym 2024 roku „The Jerusalem Post” opisywał, że Shmuley „ogłosił właśnie wypuszczenie na rynek najnowszego produktu swojej firmy: lubrykantu, który jest nie tylko koszerny, ale także wyprodukowany w Izraelu”.
Wkrótce potem jego biznes skrytykowała Owens: „Bezbożny rabin Shmuley promuje teraz stronę internetową, która sprzedaje wibratory i korki analne w imieniu jego córki i nazwała ich działalność „brudną” (nieczystą/sprośną). W odpowiedzi Shmuley nazwał Owens antysemitką. Zapytał też, czy dziennikarka nie „powiedziała tak, ponieważ (zabawki erotyczne) zostały wyprodukowane w Izraelu?”. Komentarz portalu nczas.info: „Okazało się, że krytyka sprzedaży korków analnych, dildosów, wibratorów i wielu innych przedmiotów jest antysemityzmem, jeśli tylko zostaną one nazwane koszernymi i są wyprodukowane w Izraelu”.
Trudno zatem się dziwić, że zdjęciowe sesje rabina z polskimi hierarchami i politykami, a także jego medialna aktywność mogą nieco zaskakiwać. Pytanie redaktora naczelnego „Najwyższego Czasu” Tomasza Sommera wydaje się celne: „Czy polscy biskupi, w tym słynny Ryś, naprawdę nie wiedzą, czym się zajmuje rabin Shmuley? (…)?”.
Sommer dostrzega istotny problem: rzeczywiście, polscy politycy, dziennikarze i przede wszystkim hierarchowie znaleźli sobie dziwnego przyjaciela. Piszę „przede wszystkim”, bo mimo deklarowanej sympatii i ciągłych pochlebstw pod adresem papieża Polaka za to, że ten zdestruował tradycyjną naukę rzymskiego katolicyzmu, rabin Shmuley jest także autorem książki Koszerny Jezus, w której to wyłożył swoje rozumienie Kościoła, znaczenie Jezusa, a także rolę, jaką powinni odgrywać współcześnie chrześcijanie. Szczerze mówiąc, pojawiają się tam tezy na tyle przewrotne i, z punktu widzenia chrześcijańskiego, bluźniercze, że wspólne fotografowanie się z nim polskich biskupów staje się nie tylko dziwaczne czy niestosowne, ale wręcz obrazoburcze. Czyżby żaden z nich nie zapoznał się z twórczością żydowskiego brata w dialogu?
Jezus może być koszerny
W książce o dość osobliwym tytule Koszerny Jezus rabin Shmuley Boteach wielokrotnie podkreśla, że jest przyjacielem chrześcijaństwa, że darzy chrześcijan szacunkiem, ba, twierdzi, że swoje dzieło sprezentował nawet papieżowi Benedyktowi XVI. Rabin docenia zmiany, jakie zaszły w nauczaniu chrześcijańskim. „Kościół katolicki jest dzisiaj wielkim przyjacielem ludu żydowskiego. W maju 2010 roku jako gość Watykanu spotkałem papieża Benedykta; jego ciepło i szacunek do mnie jako rabina były czymś oczywistym. Ewangelikalni chrześcijanie są wśród najbardziej stanowczych zwolenników państwa Izrael”. Co się tyczy Watykanu, rabin podkreśla kluczowe znaczenie najpierw pontyfikatu Jana XXIII, a następnie Jana Pawła II, który to w jego mniemaniu dokonał w nauczaniu katolickim prawdziwego przewrotu. Chwali także późniejszych papieży – Benedykta i Franciszka. Bardzo to miłe i sympatyczne, chociaż im bardziej rabin chwali współczesnych papieży, tym śmielej przeciwstawia ich wcześniejszym.
Już na samym wstępie swojej książki twierdzi bowiem, że „aż do epoki nowożytnej chrześcijańska historia przepełniona jest fizyczną przemocą i dyskryminacją”. Mało to, trzeba przyznać, pochlebna ocena. Jak to pogodzić z peanami na cześć samego Jezusa? Czy to możliwe, że założył On Kościół, skoro ten od początku, według autora, prześladował Żydów? W żaden sposób. Rabin Shmuley, idąc tu krok w krok za tezami liberalnej protestanckiej egzegezy z XIX wieku oraz innych żydowskich badaczy już głównie z wieku XX, ogłasza, że Jezus i chrześcijaństwo to faktycznie dwie całkiem osobne, odrębne, niemające ze sobą nic wspólnego wielkości. „Od samego początku, gdy tylko chrześcijaństwo oddzieliło się od judaizmu, by rozwinąć swoją własną tożsamość, Jezusa pozbawiono celowo jego żydowskości, tak jak Samsona jego siły. Chrześcijanie zaciemnili ideę Jezusa Żyda, woląc widzieć w Nim innowatora, który jednocześnie przekraczał judaizm i doprowadził do jego wypełnienia”. Ach ci okropni chrześcijanie. Kim oni byli? Kto tak niegodziwie potraktował Jezusa? Kto odebrał Mu żydowskość i oderwał od judaizmu? Na to pytanie czytelnicy zdobędą odpowiedź w książce.
Teologia zastępstwa jako zło
Muszę przyznać, że przynajmniej w jednej sprawie rabin Shmuley nie mija się z prawdą, choć nie jestem pewien, czy akurat mu na tym zależało. Otóż pisze on: „Przez wieki, gdy powoli przemieniał się On w bóstwo i dokonywana w Jego imieniu wobec Żydów przemoc narastała, zaczęli oni widzieć w Nim źródło bezwzględnego prześladowania, najwyższy przykład herezji”. Jak w przypadku innych holocaustianistów – posługuję się tu określeniem, którego znaczenie wyjaśniam dokładnie w książce Krew na naszych rękach? – także nowy uczestnik dialogu z polskimi biskupami jest przekonany, że dzieje chrześcijaństwa to zapis nieustannych prześladowań i wrogości. Nie przychodzi mu do głowy, że taka wizja jest całkowicie sprzeczna z logiką: w jaki to niby sposób coraz bardziej prześladowani Żydzi nie tylko przetrwali w chrześcijańskiej, przednowożytnej Europie, ale dodatkowo byli w stanie zachować swoją kulturę, religię i obyczaje? Ba, jak to możliwe, że przechowali nawet te elementy własnej tożsamości, które miały wrogi wobec chrześcijaństwa charakter?
Rabin sądzi, że źródłem zła była „teologia zastępstwa, głęboko antysemickie przekonanie, że Bóg odrzucił Żydów, gdy ci odrzucili Jezusa, i zastąpił ich chrześcijanami”. Tyle że ta teologia, przedstawiona tu w sposób karykaturalny, z pewnością nie była „głęboko antysemicka”, została bowiem przekazana przez samych Żydów, pierwszych wyznawców Chrystusa. Shmuley rzutuje na świat żydowski z I wieku po Chr. swoją wizję dzisiejszego postfaryzejskiego, talmudycznego judaizmu, nie zauważając, że spór o to, kto należy do Izraela, na czym polega prawdziwa pobożność, kim jest Bóg i jak wypełnia swoje obietnice, dzieliła wówczas Żydów między sobą.
Co jeszcze ważniejsze, nie pamięta, że wrogość do chrześcijaństwa była niejako zakodowana w samej strukturze żydowskiej religii. A mimo to i mimo wiedzy wśród wielu chrześcijan na temat wrogich fragmentów Talmudu Żydzi byli w niektórych chrześcijańskich państwach tolerowani, a ich życie religijne było chronione przez Kościół.
Niezależnie jednak od tych wad rozumowania zdobywamy od niego na temat relacji Żydów do chrześcijan autentyczne świadectwo, jakże różne od lukrowanych, słodkich, sentymentalnych wspomnień wielu katolickich uczestników dialogu, na czele z Janem Pawłem II. „Dorastając w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie, żywiłem wielką antypatię do Jezusa. Samo wspomnienie jego imienia przypominało mi o cierpieniach, jakich z rąk chrześcijan przez dwa tysiące lat doznawały żydowskie wspólnoty: prześladowania, wymuszone konwersje, wygnania, inkwizycje, fałszywe oskarżenia, poniżenia, wygnanie ekonomiczne, opodatkowania, pogromy, stereotypy, gettoizacja i systematyczna eksterminacja”. Ta litania żalów i wyrzutów sama jest, gdyby tylko rabin zdobył się na odrobinę dystansu, niczym innym, jak właśnie przejawem uprzedzeń i urojeń.
Całe dzieje okazują się jednym wielkim pasmem udręk, prześladowań, okrucieństw, podłości i upokorzeń, jakich to od chrześcijan doznali Żydzi. A wszystko to ma usprawiedliwić skrajną, uporczywą wrogość wobec Jezusa: „W moim sąsiedztwie nawet nie wspominaliśmy jego imienia. Mówiliśmy „Joszke”, hebrajska gra słów, a niektóre dzieci, zamiast mówić «Jezus Chrystus», przedrzeźniały «ser i skórka» [„czizes chraist” zamieniały na „cziis and krust”]. Rabin pisze, i są to najbardziej autentyczne fragmenty książki, że w synagogach praktycznie o Chrystusie nie wspominano, a jeśli już, to rabini używali maksymalnie neutralnej frazy „założyciel chrześcijaństwa”.
Pod postacią Hamana
Ta wrogość ma bardzo głębokie korzenie – pisałem o tym w książce Krew na naszych rękach? Przyznaje to też kilku żydowskich historyków. Na przykład według znanego izraelskiego badacza Izraela Yuvala Harariego, profesora historii żydowskiej z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, to właśnie o Jezusie myśleli Żydzi przez wieki, gdy dawali upust swemu gniewowi, sprawując różne rytuały podczas święta Purim. „Gdy Żydzi mówią Haman, to w głębi duszy myślą o Jezusie” – powiedział na niedawnej konferencji historycznej zorganizowanej w lutym 2025 roku w Jerozolimie izraelski badacz. „Nasza nienawiść do niego jest faktycznie projekcją – lub może lepiej powiedzieć sublimacją – naszych uczuć do Jezusa”. Może to wyjaśnić, twierdził profesor Yuval, obyczaj, zgodnie z którym podczas święta Purim dokonywano zagłuszania imienia Hamana za pomocą grzechotek. „W ten sposób – sądzi Yuval – antychrześcijańskie emocje znajdowały swoje ujście. Było to głośne, lecz ukryte”.
Dowodem na to, że mówiąc o Hamanie, Żydzi myśleli o Jezusie, jest, według profesora Yuvala, dekret cesarza Teodozjusza II z V w. po Chr., zakazujący palenia kukły Hamana. „Z pewnością taki zakaz nie mógłby zostać wydany, gdyby nie było dobrych podstaw dla wiary, że faktycznie celem był Jezus” – to znowu opinia profesora Yuvala. Większość Żydów sądzi, że Haman został powieszony w żydowskim miesiącu adar – na ten okres przypadają zwyczajowo obchody święta Purim. Jest to jednak pomyłka. Kalkulacje oparte na przybliżonych datach, jakie można wyprowadzić z Księgi Estery, wskazują na to, że do powieszenia Hamana doszło 11 miesięcy wcześniej, podczas świąt Paschy. „Dokładnie w tym czasie został ukrzyżowany Jezus”.
Nazwa Purim wywodzi się od hebrajskiego słowa oznaczającego rzucanie losów – to z kolei nawiązanie do fragmentu opowieści z Księgi Estery, kiedy to arcywróg Żydów, pragnący ich zagłady na dworze perskim, wyciąga los, aby w ten sposób wybrać dzień, w którym zrealizuje swoją antyżydowską intrygę. Żydowski historyk pokazał, że temat rzucania losów pojawia się też w Nowym Testamencie, w związku z ukrzyżowaniem Jezusa: „Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. (Mt 27, 35). Według Yuvala nie jest to przypadek.
Wniosek z tych różnych badań jest prosty: w tradycji żydowskiej Jezus z Nazaretu odgrywał rolę modelowego nikczemnika. Ze względu na faktyczną dysproporcję sił Żydzi nie mogli całkiem otwarcie okazywać swej wrogości – musieli ją maskować i zaszyfrowywać, posługiwać się szyderstwem i przedrzeźnianiem.
Na miarę XXI wieku
To nastawienie może jednak ulec zmianie, dowodzi rabin i pokazuje, jak to może się stać: trzeba, mianowicie, zdjąć z Jezusa wszystkie zewnętrzne warstwy, które nałożyli na niego wyznawcy przez wieki, aż dotrze się do prawdziwej, autentycznej postaci Jezusa Żyda, Jezusa, którego Żydom ukradziono, Jezusa, który był po prostu jednym z wielu żydowskich bohaterów walki z Rzymem, z obcą przemocą. Taki nowy Jezus, niechrześcijański, niekatolicki, ba, antychrześcijański i antykatolicki, może zostać przyjęty na łono judaizmu i stać się, w tej nowej, przetworzonej postaci, symbolem dialogu i porozumienia z chrześcijanami. Będzie to prawdziwy Jezus na miarę XXI wieku, znak porozumienia i bliskości między chrześcijaństwem a judaizmem.
Wystarczy jedynie, że chrześcijanie zaakceptują tę nad wyraz zbawienną i słuszną terapię, którą gotów jest im zafundować rabin Shmuley. Że zobaczą, iż Jezus był „mądrym i uczonym rabinem, który gardził Rzymianami ze względu na ich okrucieństwo wobec jego braci Izraelitów, który odważnie walczył z Rzymianami i ostatecznie został zamordowany, próbując zrzucić rzymskie jarzmo opresji”. Jezus jako zelota, a więc żydowski, antyrzymski powstaniec, nie jest oczywiście żadnym oryginalnym odkryciem rabina. Pierwszym, który próbował skonstruować taką postać, był już w XVIII wieku niejaki Reimarus, po nim zaś drogą tą szło wielu innych racjonalistycznych badaczy. Ostatnio największy rozgłos w tym przycinaniu i karykaturowaniu Jezusa zdobyła, wydana również po polsku, książka Rezy Aslana Zelota. Życie i czasy Jezusa z Nazaretu. O ile jednak Aslan chciał stworzyć Jezusa, który odpowiadałby na zapotrzebowania muzułmanów, to rabin Shmuley, podobnie jak wielu innych żydowskich „przyjaciół” chrześcijan i uczestników dialogu z Kościołem, przedstawia wersję judaistyczną. „Tak bardzo kochał Jezus swój naród, tak głęboko wierzył w swoją mesjańską misję, aby zdobyć dla Żydów niezależność od Rzymu, że chciał cierpieć i umrzeć, aby zakończyć rzymskie panowanie i odnowić żydowską suwerenność w starożytnym Izraelu”.
Prekursor syjonizmu
Brzmi znajomo? Oczywiście. Jezus, jakiego nam proponuje rabin Shmuley, to nikt inny, jak wczesna wersja, poprzednik, prorok żydowskiego syjonizmu, ideologiczny krewny dzisiejszego premiera Izraela i innych żydowskich, nacjonalistycznych ugrupowań. W tym sensie Binjamin Netanjahu czy może jeszcze bardziej Itamar Ben-Gewir albo Izrael Katz są wykonawcami testamentu Jezusa, żydowskiego samozwańczego mesjasza, który chciał zbudować silne, żydowskie państwo, lecz upadł pod ciosami rzymskich ciemiężycieli.
Współcześni żydowscy syjoniści i Jezus taki, jakim go widzi rabin Shmuley, są takimi samymi żydowskimi patriotami, właściwie nacjonalistami. Jeden przyświeca im cel, jedna napędza ich wizja: budowy silnego, potężnego, zdolnego narzucać swoją wolę światu izraelskiego imperium. Zaraz, zaraz, naiwny katolicki czytelnik złapie się zapewne za głowę, ale jak to się ma do Ewangelii, do Nowego Testamentu, do królestwa Bożego, które nie jest z tego świata, do miłości nieprzyjaciół, do Jezusa jako jedynego umiłowanego Syna Bożego? Ano nijak się ma. Bowiem „wiara, że jakikolwiek człowiek jest Bogiem, była ohydą dla judaizmu i to stanowisko też przyjmował Jezus”. A więc skąd się wziął Jezus, którego czci Kościół? Z jednego wielkiego oszustwa i przekrętu. „Transformacja Jezusa z gorącego patrioty Izraela w zaprzysięgłego przeciwnika narodu żydowskiego stanowi jeden z największych aktów świadomego morderstwa w całej historii ludzkości”. Brr, naprawdę, robi się gorąco. Ktoś musiał tego dokonać. Ktoś musiał stać za tym dziejowym zabójstwem, zamachem na Jezusa Żyda, antyrzymskiego nacjonalistę, Jezusa starożytnego pioniera syjonizmu. Kim była ta niecna postać? Kto się ośmielił dokonać tego wyłudzenia? Rabin Shmuley nie trzyma nas na szczęście długo w niepewności i szybko odkrywa karty.
Wina Pawła
Odpowiedzialnym za tę niesłychaną, największą dziejową kradzież i kłamstwo jest nie kto inny, jak apostoł Paweł: „Apostoł Paweł bezpośrednio odpowiada za wprowadzenie tych elementów [wiary chrześcijańskiej] lata po śmierci Jezusa. Paweł nigdy nie spotkał Jezusa, a Jezus z pewnością nigdy nie uznałby aktywności Pawła i dokonanych przez niego upiększeń. A więc to Paweł rozwinął idee i postawy, które doprowadziły ludzi do tego, by widzieć w Jezusie założyciela i centrum nowej religii zdefiniowanej w opozycji do judaizmu”.
Wszystko to, co pisze rabin Shmuley, jest najzwyczajniej w świecie, w sensie historycznym, nieprawdą. Pierwotne chrześcijaństwo nie uformowało się w opozycji do judaizmu rabinicznego, ale, odwrotnie, stanowiło kontynuację judaizmu biblijnego. To judaizm rabina Shmuleya uformował się w opozycji do wcześniejszego od niego chrześcijaństwa. Święty Paweł nie był oszustem i fałszerzem, ale wiernym przekazicielem tej samej nauki, którą objawił Jezus i którą wiernie przekazywali wszyscy apostołowie. Pozostaje prawdziwą zagadką, jak to możliwe, że ci, którzy mają się za ich współczesnych następców, a więc katoliccy biskupi, mogą uznawać w rabinie Shmuleyu właściwego partnera dla dialogu, mimo że jego ataki na Pawła i Jana oraz przedstawiany przez niego obraz Jezusa powinny wywołać ich sprzeciw, potępienie i odrzucenie.
Faryzeusz i powstaniec
Czyż nazywanie Pawła oszustem może być tolerowane i uznawane przez katolików za przejaw szacunku do religii chrześcijańskiej? Tego nie da się zrozumieć i usprawiedliwić. Nie da się? Ależ się da! Wystarczy tylko przywołać od czasu do czasu obecne w książce rabina zaklęcia i usprawiedliwienie gotowe. Przecież pisze kilka razy, że „głęboko szanuje wiarę chrześcijańską moich chrześcijańskich braci i sióstr i stara się ją wzmocnić”. No naprawdę, nawet mnie, przyzwyczajonego od lat do podobnych fiku-miku i innych erystycznych zabawek, słowa rabina zaskoczyły. W porównaniu z innymi uczestnikami dialogu osiągnął on, muszę przyznać, niebywały wręcz poziom obłudy.
Twierdzić, że szanuje się wiarę chrześcijańską, jednocześnie uznając ją za przejaw oszustwa – toż to rekord świata. A najlepsze jest to, że nie przeszkadza to rabinowi mówić o „nowej erze braterstwa żydowsko-chrześcijańskiego”, jeśli tylko chrześcijanie wyzbędą się tych historycznych nieprawd, uznając Jezusa za tego, kim według rabina naprawdę był. Oto ten wielki, dziejowy deal, który chrześcijanom, a więc także katolikom, katolickim biskupom proponuje najbardziej popularny rabin Ameryki: przestańcie wierzyć w Jezusa jako Syna Bożego, wyrzeknijcie się Go jako Chrystusa, dostrzeżcie w Pawle oszusta, a wtedy czeka was era braterstwa. Wtedy będziecie mogli wypełnić przypisaną wam rolę sług Izraela. To się nazywa epokowa wizja: „pokornie przedstawiam czytelnikom wszystkich wyznań ten odnowiony obraz Jezusa z Nazaretu, Jezusa żydowskiego i koszernego”, pisze rabin. Pokora – a to ci dopiero. Jest takie powiedzenie – koń by się uśmiał. Sytuacja, w której żydowski autor bezczelnie oskarża apostoła o oszustwo i twierdzi, że chrześcijaństwo musi się pozbyć wiary w Chrystusa, nazywając tę postawę pokorą – naprawdę, zapiera dech w piersiach.
Odnowiony obraz Jezusa ma się nijak do obrazu znanego chrześcijanom z Ewangelii. „Inspiruje on bojaźliwych Żydów, by przezwyciężyli strach przed Rzymem. Wszem i wobec głosi wezwanie do broni, grupując wokół siebie oddanych i zaangażowanych sympatyków”. Jezus, twierdzi rabin Shmuley, głosi pochwałę walki zbrojnej, nakazuje swoim zwolennikom gromadzić miecze, za pomocą których mają zdobyć świątynię. W ten sposób wierzy, że wywoła masowe powstanie przeciw Rzymianom. Zgodnie z tą wizją nie różni się wiele od innych żydowskich powstańców. Jest wcześniejszą kopią późniejszych wodzów – Szymona bar Giory, Jana z Gishali, Eleazara czy wreszcie Bar Kochby. Poza tym jest także, jakżeby mogło być inaczej, faryzeuszem, który „bez poparcia swoich kolegów rabinów nie może mieć nadziei na zdobycie zaufania ludu”.
Rabini są po jego stronie, jednak gotowi będą uznać jego roszczenie mesjańskie, jeśli pogrąży Rzymian. Jezus jest gotowy do działania, ale „zanim uda się mu wywołać rewoltę, rzymscy centurioni nagle go łapią na żądanie najwyższego kapłana”. Powstanie zostaje stłumione w zarodku. Jezus ginie z rąk Rzymian, jeszcze jeden nieudany powstaniec przeciw krwawym, okrutnym rządom pogan. Po jego śmierci uczniowie, których liczba systematycznie spada, badają jego nauki i oddają się studiom Tory. „Nadal pragną wolności i gardzą władzą Rzymian. Agenci Rzymu nastają na nich, gdyż są uczniami pariasa”. Wydaje się, że dziedzictwo rabina Jezusa, antyrzymskiego powstańca nie zostanie podjęte.
Oszust wchodzi do gry
I wtedy, pisze rabin Shmuley, zjawia się on, czyli Paweł. Opowiada, że w drodze do Damaszku, gdzie chciał prześladować uczniów rabina Jezusa, doznał wizji. Doświadczenie zmieniło go i zaczyna głosić naukę – niby w imieniu Jezusa, naprawdę całkiem nową. „Sugeruje, że rabin Jezus był wprost istotą boską, dosłownie synem Bożym. Obcy przypisuje śmierci rabina znaczenie, jakiego nigdy nie podejrzewali autentyczni zwolennicy”. Gdy słyszą o tym, że Jezus był Synem Bożym, że umarł za grzechy ludzkości, że Tora nie jest wieczna, to ci wierni Prawu Żydzi wyganiają go. Obcy nie daje za wygraną i idzie ze swoją dziwaczną nauką do pogan, którzy łatwo dają się przekonać do opowieści o człowieku-Bogu. „Nie mamy żadnego powodu, by wierzyć, że Jezus myślał o sobie jako o istocie boskiej. Jako Żyd z pewnością uznawałby jakąkolwiek podobną interpretację za bluźnierstwo”. Jednak w świadomości pogan, inaczej niż w żydowskiej, to, co boskie, mieszało się z tym, co ludzkie. „Pojawienie się Jezusa jako istoty boskiej było imitacją gnostyckich i pogańskich wierzeń. Nastąpiło to dekady po jego śmierci”.
W ten sposób powstaje pierwotny Kościół – tworzy go grupa niedokształconych pogan, którzy liznęli co nieco z judaizmu, zwiedzionych przez obcego oszusta, Pawła. Ledwo ona powstała, musi zmierzyć się ze skutkami powstania żydowskiego, które wybuchło w 66 roku po Chr. i zostało ostatecznie stłumione siedem lat później. Liderzy nowej sekty chrześcijańskiej piszą na nowo całą historię rabina Jezusa – żeby zapewnić swojemu ruchowi przyszłość, odcinają się od żydowskich korzeni, przekształcając nauczyciela w poganina. Dokonują też nowej redakcji swoich świętych ksiąg, czyniąc z rabina wroga Żydów i przyjaciela Rzymu. Perfidia chrześcijan, sugeruje rabin Shmuley, nie ma sobie równej. Bo jak inaczej nazwać to, że Nowy Testament przedstawia Rzymian jako życzliwych widzów, podczas gdy dokonali oni „masakry populacji żydowskiej z brutalnością, która być może niewiele ustępowała Holocaustowi”.
Między Rzymem a Trzecią Rzeszą
Rzymianie okazują się zatem prekursorami Hitlera, a pierwsi chrześcijanie ich dwulicowymi pomocnikami. Czytelnik zapewne przeciera ze zdumienia oczy. I dobrze. Nie jest łatwo przenikać głębie rozważań dialogistów. A to kolejny kwiatek: „Sam Piłat był masowym mordercą. Nie wspominać o tym wyraźnie, to jak pisać historię Polski od 1939 do 1945 bez wspomnienia o nazistach”. Niezwykła jest ta łatwość, z jaką rabin potrafi powiązać dowolne zdarzenia i osoby historii, byle tylko służyło to jego wizji narodu żydowskiego: nieskalanej ofiary nieustannych prześladowań obcych mocy. W tym celu trzeba też zdemonizować Piłata. Rzymski namiestnik staje się figurą zapowiadającą hitlerowców, a Ewangelie, które przedstawiają go jako urzędnika pełnego skrupułów i wahań, zamieniają się w propagandową fikcję godną …Josepha Goebbelsa. „Wszyscy najważniejsi historycy tamtych czasów zgadzają się, że Piłat był sadystycznym masowym mordercą, który rozkoszował się swoją autokratyczną władzą”.
Oto w największym skrócie historia początków Kościoła według rabina Shmuleya, piewcy Jana Pawła II, wielkiego przyjaciela nowego chrześcijaństwa i szanowanego uczestnika dialogu z polskimi biskupami. Doprawdy, nie ma takiej niedorzeczności, której amerykański rabin by nie powiedział, byle tylko dopasować Jezusa do roli prekursora współczesnego ideologa syjonizmu. Nie jest to zresztą aż tak trudne, zważywszy na dość osobliwy obraz Żydów i Rzymian, jaki próbuje namalować amerykański przyjaciel chrześcijan: „Rzymianie czcili podbój; ich poeci i oratorzy wychwalali sztukę prowadzenia wojen. Żydzi szanowali sprawiedliwość, a ich prorocy głosili ostateczną erę wiecznego pokoju”. Nieprawdopodobne, że tego rodzaju opowieści ktoś może brać na poważnie. Wszystko jest tu odwrócone do góry nogami, wszystko załgane i wypaczone. Wszystko służy jednemu celowi: wyniesieniu Żydów i poniżeniu pogan. Na każdej niemal stronie książki można odnaleźć ten sam uporczywy ton pychy, narodowej, żydowskiej wyższości i towarzyszący mu nieustannie zestaw pretensji, oskarżeń, kalumnii wobec innych.
Pisałem już, że rabin Shmuley nie jest oryginalny. Pod wieloma względami jego pisarstwo przypomina twórczość Julesa Isaaca, pierwszego po II wojnie światowej żydowskiego autora, który zaczął głosić tezę o związku Holocaustu z Nowym Testamentem i który nawrócił na tę nową wizję katolickich teologów, być może też papieży. Obu autorów łączy ta sama pogarda dla faktów, ta sama łatwość rzucania oszczerstw i ten sam histeryczno-sentymentalny styl (powiedzmy styl ckliwie dwubiegunowy), w którym to na przemian przeplatają się deklaracje przyjaźni i szacunku do chrześcijan z najbardziej paskudnymi oskarżeniami. „Antysemickie twierdzenie, że Żydzi zabili Jezusa, stało się źródłem, z którego wypłynął chrześcijański antysemityzm, a jego korzeniem jest sam tekst Ewangelii”. Pięknie. Okazuje się, że prawdziwym źródłem krwiożerczego antysemityzmu są… Ewangelie. To one nakręcały przez tysiąclecia nienawiść, to one uzasadniały prześladowania i wrogość. To one, fałszywe pisma, oszukańcze i podżegające do gwałtu. „Do czasów Holocaustu Hitlera dwa tysiące lat chrześcijańskiej nienawiści do Żydów ułatwiły Europejczykom odwracanie wzroku, a nawet aktywną pomoc nazistom w masowym masakrowaniu Żydów”. A jednocześnie deklaracje szacunku do chrześcijaństwa.
Rozprawa z Piotrem
O ile rabin Shmuley stara się odzyskać dla judaizmu rabinicznego Jezusa, o tyle nie waha się rozprawić z jego uczniami. Toż to były nędzne kreatury, chciałoby się zawołać, czytając książkę amerykańskiego rabina. „Wydaje się czymś niemożliwym, że bezczelny tchórz, co do którego sam Jezus wiedział, że będzie kłamał na temat ich relacji, ma być traktowany poważnie, gdy później oskarża Żydów o to, że zabili Jezusa”. Gdyby ktoś pytał, o kogo chodzi, to śpieszę z odpowiedzią – o świętego Piotra. Okropny typ, nieprawdaż?
„Wydaje się, że Piotr używa Żydów jako kozła ofiarnego, ukrywając własną słabość, gdy nie ochronił swego mistrza”. Brr. Tchórz, łgarz, pokrętny intrygant, zręcznie zrzucający odpowiedzialność na swoich rodaków – kilkoma pociągnięciami pędzla (ściślej, kilkoma kliknięciami w klawiaturę komputera) amerykański przyjaciel chrześcijan kreśli sylwetkę Księcia Apostołów. „Tylko świadomie ignorując ustalone fakty na temat śmierci Jezusa, Piotr mógł rozpowszechniać swoje antysemickie fałszerstwa”.
Co ciekawe, rabin Shmuley nie poszedł drogą różnych chrześcijańskich teologów, którzy z maniackim zacięciem od lat próbują rehabilitować innego z Dwunastu, Judasza. Nie, w krótkich żołnierskich słowach nowy przyjaciel polskich biskupów napisał, że „niemal każdy szczegół w historii Judasza wskazuje na to, że został wymyślony po śmierci Jezusa i przekształcony w poręczne narzędzie do wykorzystania antysemityzmu, by zdefiniować i promować chrześcijaństwo”. Niektóre z tez rabina Shmuleya mają wręcz charakter humorystyczny: „Rabini nigdy nie prześladowaliby Jezusa za to, że przepowiadał zniszczenie świątyni”. Ależ nigdy. W ogóle rabini w starożytności niespecjalnie się przejmowali świątynią i jej losem. A to, że ktoś miałby coś przeciw kultowi świątynnemu? Bagatela. Nie, nie ma wątpliwości, można przeczytać, iż rabini widzieli w Jezusie jednego ze swego grona. „Rabini nie mieli jakiegokolwiek problemu z Jezusem”.
Najgorszy, przeklęty oszust
Wspomniałem już, że dialogiczny partner polskich biskupów szczególną niechęcią obdarza świętego Pawła. W porównaniu z niegodziwością Apostoła Narodów nawet drobne podłostki Księcia Apostołów zdają się niemal niewinne. To Paweł zredefiniował nauczanie i postać Jezusa. A skoro tak, to trzeba go pokazać takim, jakim był. A więc po pierwsze, jawi się apostoł jako patologiczny wręcz kłamca. „Po pierwsze, nie jest prawdopodobne, by Paweł był faryzeuszem lub by studiował u Gamaliela, największego faryzejskiego nauczyciela tamtych czasów”. Dlaczego zatem Paweł o tym wspomina? Bo buduje sobie fałszywą tożsamość, próbując zdobyć nieco uznania i splendoru. W języku służb nazywa się to tworzeniem legendy.
Rabin Shmuley raz-dwa rozprawia się z oszustem. Dowody? Proszę bardzo: „Gdy Paweł cytuje hebrajską Biblię, w swych pismach używa tłumaczenia greckiej Septuaginty, a nie hebrajskiego”. O Boże, czy ten człowiek w ogóle rozumie, co pisze? Czy można wygadywać takie rzeczy i nie płonąć wstydem? W jaki to niby sposób Paweł miałby, pisząc do mówiących po grecku Żydów i nie-Żydów, cytować „hebrajską Biblię”, a nie Septuagintę, której autorytet od dwóch wieków co najmniej uznawał cały świat żydowski i pogański? Więcej: rabin Shmuley pisze, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego (a może naprawdę tego nie wie), że Septuaginta jest w wielu przypadkach o wiele wcześniejszym zapisem Biblii niż hebrajski!
Tymczasem według rabina Paweł jest ignorantem, nieukiem, fałszerzem, blagierem. „Paweł przekręca cytaty z Biblii i nadaje im szalbierskie znaczenie”. No kto by pomyślał! Aż to głupi są ci chrześcijanie, którzy przez dwa tysiące lat dali się wodzić za nos spryciarzowi z Tarsu, dopóki jego machinacji nie przejrzał na wylot rabin Shmuley. „Można się wzdrygnąć na myśl, że chrześcijanie przez tysiąclecia szli za nauczaniem Pawła, opartym na błędnym przekładzie bardzo jednoznacznych wersetów biblijnych, wbrew wyraźnemu nauczaniu Jezusa”. A to ci dopiero! Prawdziwa komedia pomyłek. Ignorant Paweł nie zrozumiał tego, co czytał, i korzystając z błędnych przekładów, stworzył potwora, to jest chrześcijaństwo, chociaż, wróć, pardon, nie potwora, ale religię, do której rabin Shmuley żywi szacunek, szczególnie że zmienił ją całkowicie Jan Paweł II, a ewangelikalni pastorzy konsekwentnie opowiadają się po stronie Izraela.
Ale żeby nie było tak łatwo, rabin nie jest gotów usprawiedliwić Pawła. Niewiedza? Ignorancja? Niezrozumienie? Gdzież tam. Powiedzmy to wyraźnie, a wielbiciel dialogu z Kościołem nam w tym pomoże: Paweł podszywał się pod Żyda, podszywał się pod faryzeusza. Nie tylko niewiedza, ale po prostu oszustwo. Jeśli kogoś reprezentował, to nie arcykapłana, ale Rzym. Być może od początku był agentem rzymskich służb specjalnych, których celem było przechwycenie kontroli nad kiełkującym chrześcijaństwem po to, by uczynić z nowej religii poręczne narzędzie do walki z judaizmem? „Paweł odwraca niemal wszystkie nauki Jezusa, mówiąc, że Jezus przyszedł zmienić judaizm i obalić prawo, podczas gdy sam Jezus mówi (Mt 5, 18), że każdy przepis Tory musi być ściśle przestrzegany”. Któż mógł tak bardzo się mylić? Być może zatem Paweł nie był Żydem z urodzenia, ale konwertytą. A wiadomo przecież, że prozelitom ufać za bardzo nie można, należy czekać do czwartego pokolenia, żeby starli z siebie pokost pogaństwa.
Co ze słowami apostoła, który pisze o sobie, że pochodzi z pokolenia Beniamina? Absurd, z triumfem krzyczy rabin, bo w jego czasach pokolenie Beniamina było nie do rozpoznania. Kolejny to przykład nowej egzegezy: ależ właśnie, jak pokazuje Nowy Testament i inne, współczesne mu pisma żydowskie, w rodach żydowskich przechowywana była pamięć o genealogii i o przynależności do poszczególnych plemion. Kto by się jednak przejmował takimi drobiazgami. Przecież trzeba jakoś uzasadnić tezę, że chrześcijaństwo stanowi oszustwo. A więc proszę bardzo: jest zlecenie, jest wykonanie. „Jego rodzice w Tarsie byli poganami, a on sam został konwertytą i następnie podróżował do Ziemi Świętej, gdzie znalazł zatrudnienie w służbie arcykapłana”. Te mądrości rabin zaczerpnął od innego żydowskiego znawcy, również wielkiego przyjaciela chrześcijaństwa, Hayma Maccoby’ego, który to konsekwentnie odrzucał żydowskość Pawła i przekonywał każdego, kto tylko chciał go słuchać, że cała opowieść o nawróceniu pod Damaszkiem i wszystkie dane biograficzne w Listach to szwindel. W nagrodę za tę działalność został profesorem w Centre for Jewish Studies, na Uniwersytecie w Leeds.