Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Nowe ,rozszerzone wydanie bestsellera ostatnich lat.
Wszystko wskazuje na to, iż mimo ostrzeżeń i mimo wiedzy o obcych doświadczeniach znaleźliśmy się w podobnej sytuacji jak inne kraje Zachodu kilkadziesiąt lat temu. By dostrzec zmianę wystarczy wyjść na ulice jednego z większych polskich miast, a już na pewno znaleźć się w okolicach kolejnych, budowanych meczetów. Czy dziesięć lat temu, kiedy to ukazywało się pierwsze wydanie mojej książki "Dżihad i samozagłada Zachodu" ktoś o zdrowych zmysłach mógł sobie wyobrażać, że pewnego pięknego dnia najważniejszym wydarzeniem w Polsce, opisywanym i pokazywanym w mediach społecznościowych, będzie koniec muzułmańskiego ramadanu? Że ludzie będą wymieniać się zdjęciami z Gdańska lub Wrocławia, na których to widać jak tłoczą się na ulicach tysiące wyznawców Allaha, klęcząc obok siebie na dywanikach?
Paweł Lisicki (ze wstępu)
Brytyjczycy stali się mniejszością we własnej stolicy. Większość stanowią imigranci i ich potomkowie, w ogromnej części muzułmanie. Spośród około 5000 osób, które dotarły do Syrii z Europy, by zaciągnąć się do oddziałów wojska państwa islamskiego, ponad 2000 przybyło z Francji. Wielu z nich weszło wcześniej w konflikt z prawem i było podejrzanych o działalność terrorystyczną. W maju 2024 demonstranci w Hamburgu wzywali do ustanowienia Kalifatu w Niemczech. Latem 2024 roku podczas zamieszek w Wielkiej Brytanii tysiące muzułmanów demonstrowały w Londynie wołając "Armia Mahometa nadciąga, by was zabić".
Ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 400
Projekt okładki,
Fahrenheit 451
Projekt graficzny, przygotowanie do druku, skład i łamanie wersji do druku
Gabriela Rzeszutek
Korekta
Agata Łojek
Dyrektor wydawniczy
Maciej Marchewicz
ISBN 9788380793934
© Copyright by Paweł Lisicki
© Copyright for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydawca
Fronda PL, Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznej
Epubeum
Jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI, SI) jest wyraźnie zabronione z wyłączeniem praw autora i wydawcy. Wydawca korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Wstęp do wydania drugiego
Spis treści
Cover
Title Page
Copyright Page
Czy dziesięć lat temu, kiedy ukazywało się pierwsze wydanie mojej książki Dżihad i samozagłada Zachodu ktoś o zdrowych zmysłach mógł sobie wyobrażać, że pewnego pięknego dnia najważniejszym wydarzeniem w Polsce, opisywanym i pokazywanym w mediach społecznościowych, będzie koniec muzułmańskiego ramadanu? Że ludzie będą wymieniać się zdjęciami z Gdańska lub Wrocławia, na których widać, jak tłoczą się na ulicach tysiące wyznawców Allaha, klęcząc obok siebie na dywanikach? Dziesięć lat temu, gdyby ktoś o tym wspomniał, spotkałby się z niedowierzaniem. Więcej: zostałby oskarżony o to, że jest niepoprawnym islamofobem. Owszem, takie rzeczy mogą się zdarzyć we Francji, Niemczech czy Hiszpanii, mógłby usłyszeć taki śmiałek, ale w Polsce? Co to, to nie! Wydawało się to tym bardziej nieprawdopodobne, że akurat w 2015 roku do władzy doszła formacja polityczna, która obiecywała ustrzec Polskę przed błędami imigracjonizmu.
A jednak brutalna prawda jest taka, że wszystko wskazuje na to, iż mimo ostrzeżeń i mimo wiedzy o obcych doświadczeniach znaleźliśmy się w podobnej sytuacji jak inne kraje Zachodu kilkadziesiąt lat temu. By dostrzec zmianę, wystarczy wyjść na ulice jednego z większych polskich miast, a już na pewno znaleźć się w okolicach kolejnych budowanych meczetów. Krok po kroku, wskutek nieroztropnej polityki migracyjnej ostatnich rządów, tak rządu Prawa i Sprawiedliwości, jak i Platformy Obywatelskiej, Polska znalazła się w obliczu poważnego kryzysu. Dodatkowo niebezpiecznym czynnikiem są błędne i motywowane ideologicznie decyzje Unii Europejskiej.
Wielka islamizacja Europy
Tak, w Polsce zaczynamy obserwować to samo zjawisko, które występuje w całej Europie Zachodniej. Nazwijmy je wprost: chodzi o dokonującą się naszych oczach islamizację Polski. To, co wcześniej wydarzyło się w innych państwach europejskich, dzieje się u nas. Nie wolno się łudzić, że mowa o odległej i być może mało realistycznej przyszłości. Dla przypomnienia pokażę, jak to wyglądało gdzie indziej. Jeszcze w 1951 roku w Wielkiej Brytanii mieszkało jedynie 0,1 proc. ludności niebiałej. W 2021 roku było to już 17 proc. Największe zmiany zaszły w dużych miastach – w aglomeracji londyńskiej biali stanowili w 2021 roku 54 proc., z czego tylko 34 proc. to biali Brytyjczycy. Wniosek jest szokujący: Brytyjczycy stali się mniejszością we własnej stolicy. Większość stanowią imigranci i ich potomkowie, w ogromnej części muzułmanie.
Nie mniej uderzają dane z Francji. W pierwszej połowie XX wieku praktycznie nie było tam muzułmanów. W 1964 roku odsetek chłopców z imionami islamskimi doszedł do dwóch procent. Dziś wynosi już 22 procent. Podobnie wygląda to zjawisko w innych państwach Unii. Na przykład w Holandii zgodnie z danymi Central Bureau of Statistics (CBS) islam jest religią najszybciej zyskującą wyznawców wśród młodych Holendrów. Obecnie muzułmanie stanowią około 6 procent społeczeństwa holenderskiego, a ich największe skupiska to duże miasta, Amsterdam, Rotterdam, Haga i Utrecht. Może jeszcze bardziej zaskakuje to, że obecnie najwięcej meczetów w Europie znajduje się w Portugalii, niegdyś państwie całkowicie katolickim. Na terenie Portugalii działa rekordowa liczba meczetów – co najmniej 55, wynika z najnowszych statystyk władz tego kraju. Większość z muzułmańskich miejsc kultu działa na terenie stolicy kraju, Lizbony, bądź na jej przedmieściach. Liczba meczetów w Portugalii, gdzie pierwsze miejsce kultu muzułmańskiego działa w Lizbonie od 1985 r., zaczęła drastycznie wzrastać po 2018 r. wraz z nasilającym się napływem imigrantów z państw Azji Środkowej, wśród których dominują muzułmanie. Część z nich, co potwierdza MSW Portugalii, przebywa na terenie tego kraju w sposób nielegalny. Jednak zdecydowana większość to imigranci legalni – dokładnie tak, jak to się dzieje w Polsce. Zobaczmy: do islamizacji dużych miast wystarczyło raptem kilkanaście lat! Tyle wystarczyło, żeby błędna polityka migracyjna przyniosła efekty.
Ogólnie, jak wynika z danych Pew Research Center, o ile w roku 2010 populacja muzułmańska na świecie wynosiła 1.6 miliarda ludzi, to do roku 2030 sięgnie ona 2,2 miliarda. Jest to wzrost niemal dwa razy szybszy niż ogólny średni przyrost populacji niemuzułmańskiej. Z tych samych badań wynika, że do roku 2060 muzułmanie będą w ogóle największą grupą religijną na świecie. Jest to efekt procesów demograficznych (muzułmanki rodzą stosunkowo więcej dzieci niż niemuzułmanki) oraz rosnącej liczby konwertytów. Do roku 2060 całość populacji ludzkiej ma wzrosnąć o 32 proc., podczas gdy liczba muzułmanów wzrośnie o 70 proc. Te tendencje można też dostrzec w Europie (z pominięciem Turcji). Otóż w 2016 roku w całej Europie, niegdyś chrześcijańskiej, mieszkało 4,9 proc. muzułmanów. Ta liczba do roku 2050 ma się podwoić – i to bez uwzględnienia migracji! A więc nawet bez dopływu setek tysięcy i milionów migrantów z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu w ciągu najbliższych lat liczba muzułmanów w Europie wzrośnie dwukrotnie. A jeśli uwzględnić dopływ migrantów, tak legalnych (migracja zarobkowa), jak nielegalnych, być może w roku 2050 w Europie liczba muzułmanów się potroi. W 2016 roku najwięcej muzułmanów mieszkało we Francji (niemal 9 proc. społeczeństwa), w Wielkiej Brytanii (6,3 proc.) i Niemczech (6,1 proc). Według danych z roku 2023 w Europie (cały czas podaję dane z wyłączeniem Turcji) żyje 50,3 miliona muzułmanów, co oznacza, że islam jest drugą najliczniejszą grupą wyznawców na Starym Kontynencie.
Gwałt w imię islamu
Wzrost wpływów islamu w Europie – teza, którą postawiłem wyraźnie w Dżihadzie i samozagładzie Zachodu - potwierdzają wszystkie analizy. I tak na przykład we wrześniu 2024 roku Mathew Boyse z Hoover Institution pisał (https://www.hudson.org/national-security-defense/growing-islamism-europe-negatively-affects-us-interests-matthew-boyse): „W ciągu ostatnich dwudziestu lat w Europie błyskawicznie wzrastało znaczenie różnych form islamu, tak tych odwołujących się do przemocy, jak i tych pokojowych. Najwięcej przypadków przemocy można było dostrzec we Francji. Doszło tam do około 30 głośnych przypadków użycia przemocy w ciągu ostatnich 10 lat”. Najbardziej znane, poza wspomnianym przeze mnie w Dżihadzie atakiem na redakcję „Charlie Hebdo”, to napaść na teatr Bataclan w Paryżu oraz obcięcie głowy francuskiego nauczyciela Samuela Patry w 2020 roku. Ataki nożowników i zamachy miały też miejsce w Nicei i Marsylii. Do ataków islamistów doszło w Brukseli, Wiedniu, Berlinie, Londynie, Manchesterze, Kopenhadze, Amsterdamie, Turku, Frankfurcie. Ogółem zginęły w nich setki niewinnych ofiar. Wiele zamachów zostało udaremnionych dzięki skutecznej akcji służb specjalnych.
Na rosnące zagrożenie wskazują dane, które przytaczał Boyse. Spośród około 5000 osób, które dotarły do Syrii z Europy, by zaciągnąć się do oddziałów wojska Państwa Islamskiego, ponad 2000 przybyło z Francji. Wielu z nich weszło wcześniej w konflikt z prawem i było podejrzanych o działalność terrorystyczną.
Niemal codziennym zjawiskiem w miastach europejskich stały się napaści nożowników – w latach 2021–2023 ich liczba wzrosła o 40 procent. W samych Niemczech w tym okresie doszło do 14 tysięcy napadów. A reakcja władz? Oto, co powiedział szef niemieckiej policji w Solingen, komentując morderstwo trzech osób przez zwolennika Państwa Islamskiego w 2024 roku: „Każdy sam musi zdecydować, czy wybiera się na uroczystości, na mecze piłki nożnej, czy też lub korzysta z transportu publicznego”. Trudno o bardziej przerażający dowód kapitulacji niemieckich sił porządkowych. Człowiek, który odpowiada za bezpieczeństwo obywateli swojego miasta de facto publicznie przyznaje się do niemocy i przerzuca winę za ewentualne ofiary… na nie same. Muzułmańscy bojówkarze szczególnie upodobali sobie, co nie dziwi, ataki na kościoły, miejsca kultu chrześcijańskiego. W roku 2019 doszło w Europie do 3000 ataków na kościoły, szkoły i inne budynki kultu chrześcijańskiego. Najwięcej aktów wandalizmu miało miejsce we Francji (przeciętnie trzy na dzień) i w Niemczech (dwa na dzień). Rzadziej, ale też często, dochodziło do nich w Belgii, Wielkiej Brytanii i Danii, Irlandii, Włoszech i Hiszpanii.
Na ulicach europejskich miast coraz częściej pojawiają się też symbole Hamasu czy Hezbollahu. Podobnie powszechnie dostrzegalnym zjawiskiem stały się modlitwy uliczne, na przykład w Birmingham zakończenie ramadanu obchodziło w 2024 roku 140 tysięcy muzułmanów. Mimo że zostały one zakazane we Francji po roku 2011, takie zbiorowe demonstracje modlitewne muzułmanów nadal mają tam miejsce. Do tego dochodzą demonstracje uliczne i radykalizacja haseł. W maju 2024 demonstranci w Hamburgu wzywali do ustanowienia kalifatu w Niemczech jako „ostatecznego rozwiązania” wszystkich problemów muzułmańskich. Latem 2024 roku podczas zamieszek w Wielkiej Brytanii tysiące muzułmanów demonstrowały w Londynie, wołając: „Żydzi, pamiętajcie o Chajbarze (Khaybar)” – to miejsce bitwy między siłami proroka Mahometa i Żydami, w której wojska proroka zwyciężyły i zmusiły Żydów do płacenia daniny. Londyńscy demonstranci wołali także: „Armia Mahometa nadciąga, by was zabić”. Powtarzam: nie były to odosobnione okrzyki, które zawsze mogą się zdarzyć w wielotysięcznym tłumie, ale powszechnie skandowane hasła.
W ciągu kilku ostatnich lat, które minęły od pierwszego wydania mojej książki, w wielu państwach europejskich powstało coś, co można nazwać „społeczeństwami równoległymi”. Innymi słowy mówiąc, powstają kolejne strefy „no go”, osobne dystrykty dużych miast, gdzie obowiązuje praktycznie prawo muzułmańskie i dokąd policja boi się zapuszczać – w Polsce najczęściej przywołuje się przykład Szwecji, ale takich wydzielonych dla muzułmanów miejsc jest znacznie więcej. Powstają kolejne grupy islamskie, które powiązane są z Bractwem Muzułmańskim. Według profesora Sorbony Bernarda Rougiera w coraz większej liczbie muzułmańskich enklaw głosi się wrogość do Zachodu, do Żydów i do miejscowych grup chrześcijan. Za słowami idą przygotowania do zamachów i rozbudowa podziemnych organizacji paramilitarnych. Według ustaleń BfV (niemieckiej służby kontrwywiadu) w 2022 roku liczba islamistów w Niemczech wynosiła ponad 27 tysięcy osób. Służba ta ukuła nawet określenie „tiktokizacja islamizmu”, które to ma opisywać sieć różnych islamistycznych kanałów i mediów społecznościowych.
Kult imigracji
Łatwo zauważyć prostą relację: im szybciej dechrystianizuje się dane społeczeństwo, tym szybciej rosną w nim wpływy islamu i tym większą rolę odgrywają muzułmańscy migranci. Mimo tej wiedzy lewicowo-liberalne media praktycznie nie zmieniają swojego podejścia. Wciąż można obserwować zabójczy dla Europy sojusz liberalnej lewicy i muzułmanów. Wciąż ci pierwsi uprawiają swoisty kult migrantów. Wciąż robią wszystko co w ich mocy, by osłabić, zniszczyć, wyrugować i wyeliminować chrześcijańską cywilizację, ci drudzy przybywają na tak oczyszczone przedpole i coraz śmielej zajmują na nim miejsce. Ci pierwsi otwierają granice i pozwalają na zalew migrantów, ci drudzy z tego korzystają. Lewicowo-liberalne elity do perfekcji opanowały także retorykę, która ma mydlić Europejczykom oczy. Metody te, kiedyś tak skuteczne na Zachodzie, są używane obecnie w Polsce.
Jedni mówią zatem, że masowy napływ imigrantów muzułmańskich wcale nie jest masowy, a ci, którzy dostrzegają takie zjawisko, mylą się. Inni przyznają, że faktycznie Polska przestaje być państwem jednolitym narodowościowo i religijnie, dodając, że to bardzo dobrze. Są wreszcie i tacy, którzy mydlą oczy opowieściami o islamie jako stałym elemencie polskiej tradycji kulturowej, obsadzając nieodmiennie w roli dobrych muzułmanów polskich Tatarów. Podobnie jak w innych krajach Zachodu, architekci tej wielkiej zmiany nie przyznają wprost, że w całym projekcie migracyjnym lewicy chodzi przede wszystkim o to, co dawno już nazwano „wielką wymianą ludności”. Dla liberalno-lewicowych elit i polityków dotychczasowe narody europejskie, ze swoją nieznośną chrześcijańską tożsamością, nawet w formie szczątkowej, nawet fasadowej i zewnętrznej, są najzwyczajniej w świecie nie do zniesienia. Masowy napływ migrantów ma raz na zawsze zmienić skład narodowościowy Europy, a przez to również charakter kulturowy państw zachodnich.
Dokładnie przed tym przestrzegałem w Dżihadzie i samozagładzie Zachodu. Dlatego tak dużo miejsca poświęciłem w tej książce pierwszemu i najważniejszemu, z punktu widzenia cywilizacji i kultury, aktowi kapitulacji przed islamem, jakim była radykalna zmiana stanowiska Kościoła katolickiego jeszcze w latach 60. XX wieku. Siłą rzeczy, pisząc w 2015 roku, mogłem tylko uchwycić początek pontyfikatu papieża Franciszka, chociaż – mam nadzieję, że Czytelnicy to dostrzegą – wszystkie moje negatywne przewidywania sprawdziły się co do joty. W tej konkretnej sprawie – pozytywnego nastawienia wobec islamu - Franciszek był wyjątkowo konsekwentny. Domagał się bezwarunkowego otwierania granic i wykluczał, co gorsza, jakąkolwiek zorganizowaną działalność misyjną w stosunku do muzułmańskich przybyszów, nazywając ją prozelityzmem. Aż do ostatniej chwili życia krytykował wszystkich tych polityków zachodnich, jak Matteo Salvini czy Donald Trump, którzy próbowali występować w obronie granic państwowych i przeciwstawiali się masowemu najazdowi migrantów islamskich. Jeśli przed islamem kapituluje symboliczna głowa Zachodu, łacińskiej cywilizacji, a taką rolę pełnił papież, to kto ma stanąć na czele obrońców starego ładu?
W 2015 roku Franciszek jeszcze nie był tak radykalny jak później. Skupiał się nie na kwestiach teologicznych, ale na obronie polityki otwartych dla imigrantów granic. Tak on, jak i jego zwolennicy, mogli się przy tym powołać na Katechizm Kościoła Katolickiego, na słowa: „Narody bogate są zobowiązane przyjmować, o ile to możliwe, obcokrajowców poszukujących bezpieczeństwa i środków do życia, których nie mogą znaleźć w kraju rodzinnym. Władze publiczne powinny czuwać nad poszanowaniem prawa naturalnego, powierzającego przybysza opiece tych, którzy go przyjmują. Władze polityczne z uwagi na dobro wspólne, za które ponoszą odpowiedzialność, mogą poddać prawo do emigracji różnym warunkom prawnym, zwłaszcza poszanowaniu obowiązków migrantów względem kraju przyjmującego” (2241 KKK). Nie da się ukryć, że to jedna z tych nauk, które mogą budzić sporo wątpliwości.
Co to znaczy „narody bogate”? Jaką miarą posługują się autorzy Katechizmu? Jak przeliczają bogactwo? Czy mają na myśli bogactwo rozumiane jako dochód na jednego mieszkańca? Ale przecież to kompletne nieporozumienie. Mogą istnieć bogate narody, w których mamy do czynienia z ogromnymi dysproporcjami społecznymi. Czy to oznacza, że władze publiczne mają bardziej dbać o obcych przybyszów niż o swoich biednych? Tak samo, czy bogactwo nie obejmuje bezpieczeństwa? Co mi z tego, że jestem bogaty, jeśli żyję w państwie, gdzie grasują bandyci, szerzy się korupcja, a na ulicy panuje przemoc? Weźmy przykład Stanów Zjednoczonych, państwa z pewnością bogatego, w którym jednak żyją miliony bezdomnych i gdzie na obrzeżach wielu miast istnieją slumsy. Czy mają one obowiązek wpuszczania biednych przybyszów z zagranicy, jeśli wcześniej nie potrafią zapewnić godziwego życia własnym ubogim? Tu pojawia się kolejny problem. Czy władza publiczna, która odpowiada za dobrobyt swojego narodu, ma prawo narażać dobro publiczne i wpuszczać masowo imigrantów? Jak uczy doświadczenie, imigranci, szczególnie obcy kulturowo muzułmanie, tworzą osobne getta, które są źródłem przestępczości. Czy Katechizm uczy, że „Narody bogate są zobowiązane przyjmować (…) przybyszów”, nawet jeśli oznacza to koniec ich bogactwa i bezpieczeństwa? Nie wydaje się. W ogóle można mieć poważne zastrzeżenia do tej nauki, skoro jej podmiotem są narody i władza publiczna, a nie jednostki. Tak, człowiek ma obowiązek troski o znajdującego się w ciężkim stanie – czy to biednego, czy to chorego – bliźniego. Nie da się jednak wprost przełożyć wymagań etyki indywidualnej na moralność publiczną.
Na szczęście w tekście Katechizmu są zastrzeżenia. Mówi się „o ile to możliwe”. A także, w dalszej części tekstu wspomina się o tym, że „władze polityczne z uwagi na dobro wspólne, za które ponoszą odpowiedzialność mogą poddać prawo do emigracji różnym warunkom prawnym, zwłaszcza poszanowaniu obowiązków migrantów względem kraju przyjmującego”. A więc całkiem inaczej niż to wielokrotnie mówił Franciszek, nie ma mowy ani o bezwarunkowym otwarciu granic, ani o bezwzględnym prawie do migracji. Nie sposób w Katechizmie przeczytać nic o obowiązku każdego państwa do przyjmowania muzułmańskich przybyszów. Tak, łatwo zauważyć, że w tej kwestii przekaz papieski praktycznie od początku, to jest od 2013 roku, był nieporównanie bardziej radykalny niż to, czego nauczał Katechizm.
Kapitulacja w Polsce
Ryba psuje się od głowy – mówi stare polskie przysłowie. Tak, faktycznie, przykład idzie z góry. Dlatego trudno się dziwić, że co się tyczy stosunku do ideologii imigracjonizmu, która opiera się na przeświadczeniu, że granice państwowe praktycznie się nie liczą, różnic kulturowych i cywilizacyjnych nie ma, a swobodny wybór miejsca zamieszkania jest podstawowym prawem człowieka, właśnie polski Kościół katolicki, tak zawsze przywiązany do Rzymu, przyjął stanowisko skrajne, niedorzeczne i co się zowie szkodliwe. Nikt nie wyraził go lepiej niż kardynał Grzegorz Ryś, arcybiskup Łodzi, obecnie najwyższy rangą hierarcha katolicki w Polsce.
W liście, odczytanym we wszystkich kościołach archidiecezji łódzkiej 20 lipca 2025 roku, metropolita nawiązał do publicznej debaty na temat imigracji, jaka się toczy w Polsce. Według niego niektóre działania, uzasadniane motywacjami chrześcijańskimi, w rzeczywistości nie mają związku z chrześcijaństwem. Co to dokładnie znaczy? Hierarcha wypowiada sądy tak szokujące, że zamiast opisywać jego stanowisko, oddam mu głos. Arcybiskup Ryś: „Hejt, strach przed »obcym«, stereotypy, nienawiść stają się argumentem ważniejszym niż racje ludzkie i ewangeliczne. Tymczasem katolicka nauka społeczna (na którą tak wielu się powołuje…) wyraźnie stwierdza, że każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia; i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze. Chrześcijaństwo nie jest religią plemienną, lecz »jak uczy sobór« – »komunią, jednością całego rodzaju ludzkiego«”.
Nie da się ukryć, że twierdzenia te są jawnie niedorzeczne. Po pierwsze, „strach przed obcym” nie jest niczym złym ani moralnie nagannym, jeśli ten obcy może stanowić dla nas zagrożenie. Chrześcijanina obowiązuje w pierwszej mierze nakaz troski o swoich najbliższych, następnie o swoją wspólnotę i dopiero w dalszej kolejności o po prostu wszystkich ludzi. Doskonale i lapidarnie pisał o tym święty Paweł w Liście do Tymoteusza: „A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego” (1 Tm 5,8). W całym liście dla świętego Pawła najważniejszym kryterium, pozwalającym rozróżnić dobrego od złego przywódcy – w tym przypadku chodzi o wdowę lub biskupa – jest właśnie „dbanie o swoich”, zwłaszcza o domowników. To jest ten właściwy probierz.
Łatwo zauważyć, że większość współczesnych biskupów, głosząc nauki podobne do tych, jakie przekazał kardynał Ryś, tej miary nie wypełnia. Nienawiść jest oczywiście uczuciem nagannym i słusznie była zawsze przez chrześcijańską tradycję potępiana. Jednak odnosi się to tylko do nienawiści w ścisłym tego słowa znaczenia – to jest do ślepego, nierozumnego uczucia wrogości do bliźniego ze względu na przypisywanie mu fałszywych cech lub intencji. Na tym polega nienawiść: chce się zniszczyć drugiego, chce się wyrządzić mu maksymalną szkodę w oparciu o fałszywe wyobrażenie na jego temat. Od nienawiści trzeba zatem odróżnić uzasadnioną obawę i roztropną ostrożność. Niechęć do wpuszczania w granice Polski tysięcy muzułmanów nie jest w żadnym razie wyrazem nienawiści, ale właśnie rozwagi. Nie słyszałem, żeby Polacy pałali nienawiścią do muzułmanów jako muzułmanów, tak długo jak ci żyją w swoich państwach i nie popełniają przestępstw. Podobnie od chrześcijan należy się domagać gościnności, jednak gościnność nie jest tym samym, co rezygnacja z prawa własności czy prawa do bezpieczeństwa. Kim innym jest gość, którego się podejmuje, którym się opiekuje, a kim innym najeźdźca czy uzurpator. Nie wolno tego mylić! Nie wolno też mylić prawa do samoobrony, które wynika z „dbania o swoich”, z nienawiścią.
Dalej nie jest prawdą, że „katolicka nauka społeczna (na którą tak wielu się powołuje…) wyraźnie stwierdza, że każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia; i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze”. Jest to twierdzenie bałamutne i jeśli brać je dosłownie, jawnie zwodnicze. W jakim sensie „każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia”? Czy tym samym kardynał ogłasza, że czymś niemoralnym jest istnienie granic państwowych? Przecież jeśli „każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia”, to obowiązkiem każdego państwa byłoby uszanowanie takiego prawa i przyznanie „każdemu człowiekowi” miejsca do życia, jakiego ten pragnie. Czy to oznacza, że arcybiskup Ryś odda swój pałac arcybiskupi na przykład muzułmanom z Afganistanu, jeśli oni sobie tylko jego pałac wybiorą? I czy jeśli będą chcieli zbudować w jego pałacu meczet, przystąpi on do jego budowy? Przecież twierdzi, że każdy „ma prawo w tym miejscu [które sobie wybierze] być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze”.
To samo rozumowanie odnosiłoby się do Watykanu, który, jak wynika ze słów kardynała, powinien po prostu zniknąć, stając się pierwszą w Europie enklawą kalifatu europejskiego. Wystarczyłoby przecież, by kilka tysięcy muzułmanów ogłosiło, że wybierają sobie Watykan, a papież zostałby zobowiązany, by im w tym miejscu zapewnić „szacunek dla ich przekonań, kultury, języka i wiary”. Niesłychane są to nauki i ich głoszenie trudno usprawiedliwić nawet lipcowymi upałami, które polskiemu metropolicie mogły się dać we znaki.
Tak samo nie ma związku logicznego między twierdzeniem, że „chrześcijaństwo nie jest religią plemienną, lecz »jak uczy sobór« – »komunią, jednością całego rodzaju ludzkiego«”, a twierdzeniem, że „każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia”. Owszem, Kościół zawsze uczył (i nie jest to odkrycie soboru [Watykańskiego II], że wszyscy ludzie zostali stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, bo wszyscy są synami i córkami Adama, pierwszego człowieka. Podobnie nauczał, że wszyscy, co do zasady, zostali odkupieni przez Chrystusa, drugiego Adama, i dlatego każdy może zostać zbawiony. Na tym polega chrześcijański uniwersalizm. Nie wynika z niego jednak w żadnym razie odrzucenie naturalnych różnic kulturowych, narodowych czy cywilizacyjnych między zbiorowościami ludzkimi, czy to państwami, czy narodami. Równość duchowa – to, że każdy człowiek ma stworzoną duszę, nie oznacza urawniłowki historycznej. Narody są wybranym przez Boga sposobem istnienia ludzi na ziemi. Mają one swoje odrębne charaktery, cele, misje i zadania. Człowiek nie jest w oczach Boga nagim, pozbawionym tożsamości, pustym i ulotnym atomem, arytmetyczną jednostką, abstrakcyjnym indywiduum, ale zawsze także tą konkretną osobą, ze swoją konkretną historią, zakorzenioną zawsze w historycznej wspólnocie. Jedność rodzaju ludzkiego nie znosi odrębności wspólnot narodowych. Z tego, że wszyscy ludzie należą do rodzaju ludzkiego nie wynika, że każdy może należeć do dowolnej wspólnoty narodowej i swobodnie może się osiedlać na dowolnej ziemi, domagając się uznania dla swoich, takich czy innych, wierzeń. Odwrotnie: jeśli ktoś decyduje się na zmianę, musi uszanować obyczaje i kulturę miejsca, dokąd pragnie się przenieść. Jest to możliwe tylko wówczas, jeśli spełni warunki, jakie postawi mu przyjmująca go wspólnota. To prawo wspólnoty do zachowania własnej tożsamości ma pierwszeństwo przed indywidualną wolą osiedlenia się w danym państwie.
Jednak kardynał nie tylko głosi anarchizm czystej wody, nie tylko podpisuje się pod ideologią imigracjonizmu w jej skrajnej postaci – wyobraźmy sobie, że nie ma granic, a więc państw, a więc narodów – ale jeszcze, korzystając ze swojej funkcji, próbuje pouczać polskich chrześcijan, którzy bronią się przed najazdem przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Trudno o większe wykoślawienie znaczenia autorytetu. Arcybiskup wzywa choćby do „nawrócenia języka”: „Proszę, jeśli decydujecie się uczestniczyć w dyskusjach – a już zwłaszcza publicznych – na temat właściwej relacji do uchodźców i migrantów – to chciejcie to czynić w głębokim zjednoczeniu z rzeczywistą nauką Chrystusa i Kościoła. Jeśli zaś nie – to proszę: miejcie odwagę przynajmniej w takich wypadkach zamilknąć i nie dokładać ognia do tak rozpalonej rzeczywistości”.
Trudno o lepszy dowód upadku współczesnego Kościoła. Zamiast być obrońcą zachodniej tradycji i strażnikiem nieskalanej wiary, stał się poręcznym narzędziem globalistów. Zamiast bronić praw chrześcijańskich narodów, wysługuje się ideologom liberalizmu. Zamiast stanąć po stronie coraz bardziej przerażonych najazdem muzułmańskim katolików, wzywa ich do kapitulacji. Nie obrona praw podstawowych i nienaruszalnych – a tym jest prawo do przekazanej przez przodków ziemi, do zachowania własnej kultury, do szacunku dla własnej religii – ale ich porzucenie i podeptanie ma teraz znamionować katolików. W ten sposób miłość chrześcijańska zostaje zastąpiona świeckim altruizmem, miłość bliźniego miłością najdalszego, naturalna pobożność, na której zawsze dopiero mogła wznosić się pobożność nadprzyrodzona, zostaje wyśmiana i potępiona.
Cała ta nowa nauka jest jedynie dopełnieniem nowego, teologicznego stanowiska wobec islamu, jakie zagnieździło się w Kościele od lat 60. XX wieku. Istnieje ścisły i bezpośredni związek między głoszeniem ideologii imigracjonizmu, a nową teologią w stosunku do muzułmanów. Doskonale obrazuje to skończony już pontyfikat Franciszka.
Dom Abrahamowego relatywizmu
Z jeszcze większą pewnością niż w roku 2015, ledwo po dwóch latach pontyfikatu, mogę dziś, w maju 2025 roku, po śmierci Franciszka, stwierdzić, że jego dwunastoletni pontyfikat był ciągłym pasmem kapitulacji i uległości wobec muzułmanów. Gorzej: w relacjach z nimi papież z Argentyny zdobył się na szereg gestów wręcz szokujących. Słuchając kazań i przemówień, obserwując zachowanie papieża, zwykły katolik musiał często pytać, o co w tym wszystkim chodzi? Czyżby biskup Rzymu i następca Piotra został głównym rzecznikiem ekspansji islamu? Jednym z takich przełomowych aktów było otwarcie w lutym 2023 roku w Abu Zabi Domu rodziny Abrahamowej, niezwykłego kompleksu trzech budynków – meczetu, kościoła i synagogi, do którego budowy władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich zainspirował słynny dokument na temat ludzkiego braterstwa podpisany przez papieża i wielkiego imama al-Azhar 4 lutego 2019 roku. Na przedstawionych w 2023 roku zdjęciach widać, jak wiele wysiłku architekci włożyli w to, by żadnej religii – chrześcijaństwa, islamu i judaizmu - nie wyróżnić. Absolutnie kluczową zasadą miała być równość. Jak mogłoby zresztą być inaczej, skoro projekt architektoniczny ściśle realizuje postulaty zawarte w tekście dokumentu.
Przypomnę, pod czym podpisał się Ojciec Święty w 2019 roku: „W swej mądrości Bóg, który stworzył ludzi, chce pluralizmu i różnorodności religii, koloru skóry, płci, ras i języków. Ta Boża mądrość jest źródłem, z którego wypływa prawo do wolności wiary i prawo do bycia innym”. Wniosek: to sam Pan Bóg czuwa nad tym, by obok siebie istniały i trwały judaizm, chrześcijaństwo i islam. To sam Pan Bóg posłał do chrześcijan Chrystusa, do muzułmanów Mahometa, a do żydów Mojżesza. To sam Bóg chce być dla muzułmanów Allahem, a dla chrześcijan Trójcą i sam Pan Bóg sprawia, że żydzi czekają na Mesjasza, który do chrześcijan już przyszedł. Na czym polegać miałaby w takim razie owa Boża mądrość? Możliwości jest kilka. Albo Bóg bawi się ludźmi, każdej grupie posyłając inne Objawienie, wprowadzając między nich spór i podziały. Albo sam w sobie Bóg też jest sprzeczny i rozdarty, całkiem dla nas niedosiężny i całkowicie wobec człowieka transcendentny, w sobie zamknięty i przekraczający sprzeczność i niesprzeczność. Ale czy taki Bóg może się w ogóle objawić i przekazać cokolwiek poza kakofonią? Cóż, to co za mądrość uważały minione pokolenia chrześcijan – to, że Bóg jest Prawdą i że mówi do nas w zrozumiałym języku, że można z Nim zawrzeć Przymierze, że można Mu ufać, że jest wierny swemu Słowu – wszystko to w obliczu papieskiego dokumentu zostaje naruszone i zachwiane. Dawna mądrość staje się głupotą, a to, co teraz ma być mądrością, niegdyś uchodziło za głupie.
Jak wielokrotnie informował Wyższy Komitet ds. Ludzkiego Braterstwa, kompleks religijnych budowli ma służyć rozwojowi powszechnego braterstwa i globalnego pokoju. Jest to, wypisz wymaluj, koncepcja oświeceniowych wrogów Kościoła, najlepiej przedstawiona w Natanie mędrcu, dramacie niemieckiego oświeceniowego pisarzaGottholda Efraima Lessinga. Przesłanie jego dzieła jest jednoznaczne: chrześcijaństwo, islam i judaizm to trzy odmienne drogi, trzy osobne sposoby wyrażenia tej samej prawdy, przy czym, w istocie, chrześcijaństwo jest z nich trzech najgorsze, najbardziej irracjonalne, najbardziej barbarzyńskie. Od dawna już dopominam się od mądrzejszych ludzi, by ktoś zechciał mi wyjaśnić, od kogo/czego ów komitet był wyższy, ale mimo usilnych prób nie dostałem odpowiedzi. Wyższy od Kościoła? Wyższy od Chrystusa? Od każdej religii z osobna? Nie wiadomo.
Tak czy inaczej Wyższy Komitet zorganizował w połowie lutego w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich Abu Zabi wspaniałą ceremonię otwarcia świątyń. Na miejscu, czytałem w mediach, byli przedstawiciele Watykanu, w tym kard. Miguel Ángel Ayuso Guixot, prefekt Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, oraz wikariusz apostolski Arabii Południowej Paolo Martinelli; towarzyszyli im reprezentanci świata judaizmu oraz islamu. Główną rolę odgrywał prezydent ZEA, szejk Muhammad ibn Zajid al Nahajjan, jako gospodarz i jeden z głównych sponsorów Domu. W przemówieniach padały słowa dotyczące pokoju, braterstwa i współpracy. Wyższy Komitet na rzecz Ludzkiego Braterstwa, który powstał, by promować „Dokument o ludzkim braterstwie” składa się z katolików, muzułmanów, żydów i nawet, uwaga, ateistów. To skądinąd logiczne. Skoro Bóg chciał w swej mądrości istnienia sprzecznych opinii na swój temat, to znaczy że radykalnej redefinicji musi w ogóle ulec kategoria Prawdy. Prawda to nie zgodność słowa z rzeczą, sądu z rzeczywistością. Nieprawda to nie brak istnienia owej zgodności, bo prawda i nieprawda tracą sens. Sprzeczność nie znamionuje błędu, a spójność nie jest znakiem Prawdy. A skoro tak, to ateizm jest równie chciany przez Boga jak wiara.
Od 1 marca 2023 kompleks jest otwarty dla wszystkich zwiedzających. Na filmach widać trzy budynki, każdy w kształcie sześcianu, zewnętrznie bardzo do siebie podobne. To kościół pw. św. Franciszka, meczet im. Wielkiego Imama Ahmada al-Tayeba oraz synagoga im. Majmonidesa. Pojawiała się wprawdzie wątpliwość, o którego świętego Franciszka chodzi budowniczym. Według doniesień prasy arabskiej z 2021 roku „trzy miejsca modlitwy zostały nazwane imionami dr. Ahmeda Al-Tayeba, wielkiego imama Al Azhar, papieża Franciszka, głowy Kościoła katolickiego i Mojżesza ben Majmona, XII-wieczego filozofa żydowskiego”. Pewne jest jedno, że z tej całej trójki tylko Mojżesz Majmonides nie został zapytany o zdanie. Pozostali dwaj liderzy mieli szansę się wypowiedzieć. Jak zatem rozumieć fakt, że kościół ma być pod wezwaniem świętego Franciszka i że nosi imię papieża Franciszka?
Sprawa była niejasna. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że muzułmańscy twórcy Domu rodziny Abrahama, mówiąc o świętym Franciszku, mieli na myśli papieża Franciszka. Nawet biorąc pod uwagę obecne przyspieszone metody dokonywania kanonizacji w Kościele katolickim, wyniesienie na ołtarze żyjącego papieża przez muzułmanów byłoby rekordem nad rekordami. Być może jednak chodzi tu o pomyłkę wynikającą z niewiedzy arabskich dziennikarzy. Autor z portalu Lifesitenews.com, który badał tę kwestię, utrzymywał, że chodzi na pewno o świętego Franciszka z Asyżu, co byłoby o tyle osobliwym wyborem, że średniowieczny święty w 1219 roku próbował nawrócić muzułmańskiego sułtana na chrześcijaństwo.
Trzy budynki mają kształt takiej samej wielkości sześcianów. Wskazują one na równe znaczenie objawień i mają dawać wrażenie harmonii panującej między żydami, muzułmanami i katolikami. Jeśli tej ktoś w rzeczywistości nie będzie mógł dostrzec i na przykład będzie twierdził, że w ostatnich latach nasiliły się przypadki ataków na chrześcijan i prześladowań ze strony muzułmanów, to będzie mógł wziąć udział w konferencji w Domu rodziny Abrahamowej i tam zrozumie swój błąd. Jak bowiem zapewniają twórcy: wyznawcy trzech poszczególnych religii znajdą tam wystarczająco dużo miejsca, by „odnaleźć rzeczywisty pokój umysłu i duszy w atmosferze, w której przeważa duch bliskości” (cokolwiek by to znaczyło). I jeszcze jedno godne uwagi twierdzenie Wyższego Komitetu: kształt architektoniczny ma pokazywać „unikatowy charakter każdej z trzech religii Abrahamowych”. W 2021 roku architekt, sir David Adjaye zapewnił w rozmowie z Vatican News, że jego projekt w innowacyjny sposób opowiada historię i „tworzy mosty między ludzkimi cywilizacjami i posłaniami z nieba”. Wprawdzie, nieco oszołomiony, pytam, skąd wiadomo, że różne, sprzeczne ze sobą posłania wszystkie pochodzą z nieba, a nie z innego, znacznie niżej położonego miejsca, ale na takie rozważania miejsca nie ma.
Czytając te radosne doniesienia, najpierw w 2021, a potem w 2023 roku miałem jedną wątpliwość: dlaczego tak wyróżniono tylko trzy religie? Na szczęście Wyższy Komitet postanowił mnie uspokoić: „Dziś jesteśmy liderami religijnymi reprezentującymi islam, chrześcijaństwo i judaizm. Jutro mamy nadzieję reprezentować wielu więcej – tych, którzy pragną zbudować pokój przez wzajemne zrozumienie. Chcielibyśmy uzyskać wpływ na skalę globalną – i wkrótce będziemy dzielić się naszym zamierzeniem i wizją z wpływowymi i prominentnymi liderami różnych religii, organizacji, przedstawicielami rządów i pozostałymi”.
Muzułmańska światłość świata
Jednak ostentacyjne okazywanie przez papieża poparcia dla budowy i otwarcia Domu rodziny Abrahamowej nie było wcale, niestety, najdalej idącym aktem uznania wagi islamu. Być może Franciszek najpełniej wyraził akceptację dla religii Proroka we wrześniu 2024 roku, niespełna kilka miesięcy przed swoją śmiercią, kiedy to odbył podróż do Indonezji. Faktycznie słuchającemu jego wystąpień do muzułmanów katolikowi włos powinien jeżyć się na głowie. Oto garść cytatów, the best of the best. Podaję je za portalem pch24.pl, którego autorzy z kronikarską rzetelnością odnotowywali nauki biskupa Rzymu. „4 września papież wygłosił w pałacu prezydenckim w Dżakarcie przemówienie adresowane do władz Indonezji. (…) Papież mówił wprawdzie o Kościele katolickim, ale jego misję przedstawił wyłącznie w kategoriach doczesnych. Stwierdził:
„Kościół katolicki służy dobru wspólnemu i pragnie wzmocnić współpracę z instytucjami publicznymi i innymi podmiotami społeczeństwa obywatelskiego, ale nigdy nie prozelityzuje i zawsze szanuje wiarę każdego człowieka”. Jak to nigdy nie prozelityzuje, a więc nie nawraca? Jak się mają te deklaracje papieża do wyraźnego wezwania Pana Jezusa z zakończenia Ewangelii św. Mateusza: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem.” (Mt 28, 19-20). Gdyby słowa Franciszka były prawdziwe, to ani ja, ani nikt inny, ani on sam nie bylibyśmy katolikami. To, że wszyscy nimi jesteśmy zawdzięczamy „prozelityzowaniu”, a więc gotowości do głoszenia prawdy i przekonywania do niej najpierw uczniów Chrystusa, a następnie pokoleń, które od nich tę wiarę przejęły i przekazywały.
Dalej Franciszek: „Kościół pragnie zachęcać do tworzenia bardziej zrównoważonej tkanki społecznej i zapewnić bardziej skuteczną i sprawiedliwą dystrybucję pomocy społecznej”.
Nie da się ukryć, że słowa te brzmią, powiem ostrożnie, nieco banalnie. Do tego mógłby zachęcać pierwszy lepszy działacz społeczny. Jednak jeśli papież tak widzi sens istnienia Kościoła, to znaczy, że coś niezwykle ważnego mu umknęło. Zrównoważona tkanka społeczna – cóż to jest za cel dla Kościoła? Podobnie jak „sprawiedliwa dystrybucja pomocy społecznej”. Jeśli tak, to papież powinien skierować księży do pracy w instytucjach pomocy społecznej. Po co tracić czas na modlitwy i msze? Z narastającym przerażeniem czytałem dalej:
„5 września papież wygłosił przemówienie w największym meczecie Indonezji, Istiqlal w Dżakarcie, uczestnicząc w spotkaniu międzyreligijnym, gdzie obecni byli z natury rzeczy głównie muzułmanie (choć nie tylko oni). Rozpoczął od określenia meczetu mianem „wielkiego domu ludzkości”, do którego „każdy może wejść, robiąc miejsce dla tęsknoty za nieskończonością, którą każdy z nas nosi w sercach”. Następnie papież zaczął mówić obrazowo o jedności islamu i chrześcijaństwa. Odwołał się do bardzo specyficznego rozwiązania architektonicznego związanego z meczetem Istiqlal. Otóż meczet ów znajduje się naprzeciwko katolickiej katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Obie świątynie są połączone tunelem, który nazywa się „Tunelem Przyjaźni”.
Franciszek wykorzystał ten obraz, by przedstawić chrześcijaństwo oraz islam jako dwa porządki kulturowo-obrzędowe, które opierają się na tej samej głębokiej zasadzie, jaką jest dążenie do poszukiwania nieskończoności.
(…) „Na powierzchni zarówno w meczecie, jak i katedrze są przestrzenie, które są definiowane i odwiedzane przez swoich wiernych, ale pod ziemią w tunelu ci sami ludzie mogą spotkać się ze sobą i z perspektywą religijną drugiego. Ten obraz przypomina nam o ważnym fakcie, że widzialne aspekty religii – ryty, praktyki i tak dalej – są dziedzictwem, które należy strzec i szanować. Możemy jednak powiedzieć, że to, co leży „pod spodem”, co biegnie w podziemiach, jak „Tunel Przyjaźni”, jest jednym wspólnym korzeniem dla wszystkich wrażliwości religijnych: to poszukiwanie spotkania z boskością, pragnienie nieskończoności, które Wszechmocny umieścił w naszych sercach, poszukiwanie większej radości i życia silniejszego niż jakikolwiek rodzaj śmierci, które ożywia podróż naszego życia i nakłania nas do przekroczenia naszych granic, by spotkać Boga. Pamiętajmy tutaj, że patrząc głębiej, ujmując to, co płynie w głębinie naszego życia, to znaczy pragnienie pełni mieszkające na dnie naszego serca, odkrywamy, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, wszyscy jesteśmy pielgrzymami na naszej drodze do Boga, ponad to, co nas od siebie różni. (…)”.
Braterstwo, jedność, równość, przyjaźń. W świecie wyobrażeń papieskich nie ma miejsca dla konfliktu.
Być może jeszcze wyraźniej, zauważa pch24.pl, przesłanie papieża wybrzmiało w krótkim przemówieniu, które wygłosił on w samym „Tunelu Przyjaźni”. Powiedział tam między innymi:
„Kiedy myślimy o tunelu, łatwo pojawia się nam obraz ciemnego przejścia. Może to być przerażające, zwłaszcza gdy jesteśmy sami. Tutaj jest jednak inaczej, bo wszystko jest oświecone. Chciałbym wam powiedzieć, że to wy jesteście światłem, które to oświeca; czynicie tak poprzez swoją przyjaźń, poprzez harmonię, którą krzewicie, wsparcie, którego sobie udzielacie, przez wspólne podróżowanie, które ostatecznie prowadzi was do pełni światła (…)”.
Nie sposób pogodzić słów papieża z Nowym Testamentem, według którego to Chrystus jest światłością świata. Tymczasem Franciszek ogłasza, że to „wy [muzułmanie] jesteście światłem”. Na pierwszy rzut oka widać, że papież nie panował nad językiem, że używał niebezpiecznych i wątpliwych metafor, że gdyby dosłownie go rozumieć, należałoby uznać, że sam wyklucza się z Kościoła. Mówię o przerażeniu, bo nawet ja nie podejrzewałem pisząc w roku 2015 Dżihad, że dziewięć lat później następca świętego Piotra będzie widział w muzułmanach „światłość świata”. Jak takie słowa mogły mu przejść przez usta? Jak mógł tak nazwać tych, którzy wyznają wiarę odrzucającą prawdziwą światłość świata, Chrystusa? Cóż to była za przedziwna przewrotka? Jeśli muzułmanie są „światłością świata”, to kim są u licha chrześcijanie? Logika jest nieubłagana: wynosząc tak bardzo muzułmanów, papież poniżał wyznawców Chrystusa. Jeśli islam jest światłem, to chrześcijaństwo jest… ciemnością. Zobaczmy jak szybko ewoluowała myśl Franciszka. Zaczęło się pozornie nieśmiało, od twierdzenia, że islam jest religią pokoju i od głoszenia, iż chrześcijanie i muzułmanie czczą tego samego Boga. W 2019 roku pojawiła się nauka o tym, że Bóg chce istnienia tak islamu, jak chrześcijaństwa, w 2024 roku można było usłyszeć, że muzułmanie są „światłością świata”. Ale każdy, kto uważnie przeczyta Dżihad zauważy, że te kolejne przekroczenia były nieuchronną konsekwencją nauk wcześniej przyjętych przez Franciszka i, trzeba tu powiedzieć na jego usprawiedliwienie, odziedziczonych po poprzednikach, po posoborowych papieżach. Dlatego tak trudno do współczesnych dociera wiedza na temat prawdziwego charakteru islamu.
Prawdziwe oblicze islamu
Od czasów publikacji Dżihadu pod tym względem niewiele zmieniło się na lepsze. Jednym z chlubnych wyjątków było ukazanie się w Polsce książki francuskiego księdza Guya Pagesa Prawdziwe oblicze islamu. Jest to chyba najgłębsza teologiczna krytyka religii Proroka. Do książki napisałem wstęp, kilka jego fragmentów przytoczę, bo stanowią one, sądzę, doskonałe dopełnienie rozważań zawartych w Dżihadzie. Otóż pisałem, że Prawdziwe oblicze islamu daje nam prawdziwy, inna sprawa, że dla wielu trudny do zniesienia, obraz religii, która zawiera w sobie liczne tendencje totalitarne. Która pragnęłaby całkowicie podporządkować sobie człowieka, zmusić go, jeśli nie uda się po dobroci, to przemocą i gwałtem, do uznania w Allahu jedynego prawdziwego Boga. Religii, która nie zna pojęcia wolności, nie uznaje wartości osoby, nie rozumie godności sumienia i nie jest w stanie odkryć majestatu prawa naturalnego.
Jak mogłoby być inaczej, skoro Bóg, o którym nauczał Mahomet, jest absolutnie niczym nieskrepowaną, nieograniczoną ani prawami logiki, ani metafizyki, czystą arbitralnością. Może stwarzać przeszłość i kpić z zasad bytu. Może przeznaczać kogo chce do zbawienia, a kogo chce do potępienia. Prawo moralne jest jedynie efektem jego woli: dobro i zło mogłyby wyglądać całkiem inaczej, gdyby Allah tak postanowił. Bóg muzułmanów stanowi zatem zaprzeczenie nauki chrześcijaństwa, a z pewnością zaprzeczenie mądrości katolicyzmu, który odwołuje się do Boga, Logosu i rozumnego Stwórcy, Boga, którego akt stworzenia jest przejawem jego miłości i dobra. Allah jest ponad dobrem i złem, ponad mądrością i rozumem. Niczym niespętany, nieuchwytny, niedosiężny. Dany tylko za pośrednictwem, spadającego niczym piorun z jasnego nieba, objawienia. Dostępny tylko tym, którzy całkowicie i bezwzględnie mu się poddają. Posłuszeństwo, podporządkowanie, całkowite, bezbrzeżne – oto czego oczekuje ów Bóg od człowieka. Ten Bóg ani nie może zawrzeć z człowiekiem przymierza, jak stało się to w przypadku Abrahama, Jakuba, Mojżesza czy Dawida, ani, tym bardziej, nie może wysłać swego Syna dla odkupienia ludzkości. (…)
Ksiądz Pages broni prawdy całym swoim sercem, z całego swego umysłu. Pisze, że chciałby swoją książkę zakończyć wyzwaniem i nadzieją. „Wyzwanie: zakładam, że jeżeli islam zaakceptuje wyniki badań naukowych nad swoimi źródłami, swoim sposobem myślenia, a z drugiej strony zaprzestanie terroru i zabijania tych, którzy chcą porzucić islam (8, 89; 8, 13), nikt nie będzie chciał dalej być muzułmaninem (z wyjątkiem, pewnie, tych, którzy z tego systemu czerpią korzyść). Czy islam jest gotów przyjąć to wyzwanie?” (s. 476). Ostatnie pytanie ma charakter retoryczny. Nie, jak udowadnia na wielu stronach ksiądz Pages, islam takiego wyzwania podjąć nie chce i nie umie. Gdyby to bowiem zrobił, gdyby poddał się temu badaniu, jakiemu od swych początków poddaje się chrześcijaństwo, nieustannie zmagając się na polu rozumu z przeciwnikami, z wątpiącymi, krytykami, już by nie istniał. Paradoksalnie, można powiedzieć, że żywym tego dowodem jest właśnie Prawdziwe oblicze islamu. Po jej przeczytaniu nie sposób islamu bronić. „Muzułmanie stosują jako zasadę działania kult resentymentu, pragnienie zemsty i zazdrość wobec osiągnięć krajów zachodnich. (…) Nie chcą uznać, że historycznie islam niósł tylko wojnę i barbarzyństwo, a teologicznie można go identyfikować tylko z anty-Chrystusem zapowiadanym przez Jezusa” (s. 26).
Za każdym razem można się przekonać, jak wielkie, zasadnicze i niedające się zasypać różnice dzielą nauki Jezusa i Mahometa. Praktycznie dotyczy to każdej sfery życia, tak religijnego, jak społecznego. Stosunku do wojny, do przemocy, do prawa, do kobiet, dzieci, rozumienia cnót i występków, relacji starszych z młodszymi. Jakże mogłoby być zresztą inaczej, pokazuje ksiądz Pages, skoro w jednym przypadku mamy do czynienia z nauką miłości, w drugim miłość żadnej roli nie odgrywa. Źródłem tych wszystkich różnic jest oczywiście to, co najważniejsze: całkiem inna koncepcja Boga. Albo, jeśli nie chcemy używać słowa koncepcja, niebezpiecznie sugerującego ludzką twórczość, całkiem inna zawartość objawienia. Z tego punktu widzenia przekonanie licznych współczesnych chrześcijan, że muzułmanie wierzą co do zasady w tego samego Boga, jest albo wyrazem totalnej ignorancji, albo przejawem złej woli. „Dla islamu wyznanie jedyności Boga nie oznacza wyznania jedyności Bytu boskiego, któremu formalnie przysługuje określenie >>Osoby boskiej<<” – pisze ksiądz Pages. „Sprzeciw wobec monoteizmu muzułmańskiego jest określony arabskim terminem szirk, oznaczającym jedyny, niewybaczalny grzech, polegający na postawieniu obok Jedynego Boga innych bogów, dotyczy on także idei wcielenia Boga (…). Chrześcijan nazywa się mushrikun, bałwochwalcami, czyli politeistami. Jak zatem grupy chrześcijańsko-muzułmańskie mają prowadzić dialog na bazie wspólnego monoteizmu?”. Znowu, pytanie retoryczne. Chrześcijanie widzą przecież w Bogu Trójcę. Dzięki nadprzyrodzonemu objawieniu odsłania się przed nimi wewnętrzne życie Boga. Kiedy zatem myślą i wyznają Boga, to zawsze widzą w nim Ojca, Syna i Ducha – to właśnie, co islam z zasady odrzuca.
Autor Prawdziwego oblicza islamu poświęca sporo miejsca wykazaniu różnych słabości i niejasności Koranu. Słusznie. Nawet jeden błąd bowiem pozwoliłby pokazać, że objawienie koraniczne nie może pochodzić z Nieba. Tym bardziej że w przeciwieństwie do Biblii, tak Starego, jak i Nowego Testamentu, Koran, wierzą muzułmanie, nie powstał jako dzieło ludzi natchnionych przez Boga, ale jest po prostu, sam w sobie, autentycznym, oryginalnym i niezmiennym słowem Boga. Tak jak Allah wypowiedział go po arabsku, tak Mahomet je przyjął i w całości przekazał. Jak zatem wyjaśnić, że Koran, gdyby poddać go surowemu i ścisłemu egzaminowi, roi się wręcz od błędów? Nie tylko chodzi tu o różne wewnętrzne sprzeczności w samym obrazie koranicznego Boga, tak absolutnie jednego i wsobnego. Być może bardziej uderzające są różne nieścisłości historyczne, które jednoznacznie wskazują na błędy autora Koranu. Można w nim przeczytać choćby, że Trójca chrześcijańska to Ojciec, Syn i… Maryja. Ta ostatnia raz jest utożsamiona z Matką Jezusa, a raz z siostrą Mojżesza i Aarona. Co do samego Jezusa, to Koran przekazuje informacje zaczerpnięte najpewniej z późnej, apokryficznej tradycji, z drugiej strony zaś neguje jego ukrzyżowanie – ten fakt, co do którego zgadzają się wszyscy, nawet najbardziej krytyczni, najbardziej liberalni badacze. Jak to zatem możliwe, żeby Pismo to cały czas cieszyło się tak wielkim autorytetem?
Jak wiadomo powszechnie, muzułmanie, podobnie jak wiele innych sekt chrześcijańskich, choćby tak jak mormoni czy świadkowie Jehowy, twierdzą, że obecne Pismo Święte zostało zafałszowane. Słusznie zatem pyta ksiądz Pages gdzie, ich zdaniem, można odkryć oryginał i pierwotne Pismo? Dlaczego nigdy żaden muzułmanin nie był w stanie wskazać owego rzekomo niezafałszowanego i prawdziwego Pisma, rzekomo pierwotnej i oryginalnej Ewangelii? A jeśli nie jest jej w stanie wskazać, to jak może mówić o zafałszowaniu? Tak samo celne jest spostrzeżenie, że Mahomet, w przeciwieństwie do Jezusa, nie może się powołać na żadną wcześniejszą, zwiastującą go i przepowiadającą tradycję. Ksiądz Pages – tak jak Pascal i tak jak cała wielka, czcigodna szkoła teologii katolickiej z czasów, kiedy jeszcze nie zwyciężyło przekonanie, że zapowiedzi mesjańskie stanowią jedynie margines tradycji Starego Testamentu – wskazuje szereg tekstów zapowiadających narodziny i działalność Jezusa. Tymczasem muzułmanie nie są w stanie wskazać na żaden, powtarzam, żaden podobny tekst zapowiadający nadejście ich proroka. Próby, opisywane w książce, by taką rolę przypisać słowom Jezusa zapowiadającym nadejście Ducha Świętego z Ewangelii Jana i by w samym greckim słowie parakletos dopatrywać się słowa „Mahomet” są niepoważne i dziecinne. Prorok spada i uderza w historię ludzkości niczym meteor. Nie został przepowiedziany i nie był oczekiwany. Gorzej. Jak precyzyjnie pokazuje ksiądz Pages, nie sposób powiedzieć, po co właściwie przybył Mahomet? Jaka była jego zasadnicza misja? Pytani o to muzułmanie najczęściej odpowiadają, że przybył on po to, by potwierdzić Torę i Ewangelię. Jednak po jakie licho należało potwierdzać coś, co zostało powszechnie przyjęte? Dlaczego Bóg miałby chcieć raz jeszcze, bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi, wysłać swego proroka, który miałby powiedzieć jeszcze raz to, co było znane i uznane?
W przeciwieństwie do Jezusa, który przyszedł przede wszystkim po to, by złożyć ze swego życia doskonałą ofiarę na krzyżu, by przez swą krew uwolnić ludzkość od grzechu, uśmierzyć Boży gniew i pojednać na nowo ze sobą Boga i człowieka, cel misji Mahometa jest niejasny, niewyraźny, nieokreślony. Często zresztą można odnieść wrażenie, pisze ksiądz Pages, że autor Koranu nie znał prawdziwej ewangelii, że nie dysponował wiedzą o tym, co najbardziej charakterystyczne dla przesłania Chrystusa. Nie wiedział nic o nauce miłości, o ofierze, o odkupieniu. Jezus koraniczny, poza imieniem, nie ma nic wspólnego z Jezusem ewangelicznym. To dwie całkiem inne osoby, o przeciwnych sobie charakterach, funkcjach i zadaniach.
Naprawdę, katolicki autor nie boi się podejmować, jak byśmy to dziś powiedzieli, najbardziej nawet kontrowersyjnych wątków. Doskonale to widać również w tych rozdziałach, w których zajmuje się rzekomą tolerancyjnością i łagodnością religii Proroka. Wprost pisze, że tym, co najbardziej charakteryzuje islam, jest nie żadne wezwanie do pokoju i braterstwa – osobliwy pogląd współczesnych utopistów – ale nauka ciemności. „Stąd w 6235 wersetach Koranu znajdziemy:
129 wersetów, które nakazują muzułmanom dżihad, nowy rodzaj nieustannej i powszechnej wojny z całym światem (…);
396 wersetów wojowniczych i niewolniczych, wzywających do nienawiści i zabijania chrześcijan, żydów, apostatów i niewiernych (…);
41 wersetów wrogich kobietom, które łączą kobietę ze złym i diabłem (…);
1100 wersetów o gwałtownych atakach połączonych z obelgami, życzeniem nieszczęścia, nienawiścią i złorzeczeniem przeciw nieokreślonej kategorii niewiernych (kafirom), inaczej mówiąc przeciwko wszystkim, którzy nie chcą się podporządkować islamowi;
1500 wersetów nastawionych imiennie ze szczególną siłą na pogan i innych bałwochwalców, Beduini są tutaj szczególnie napiętnowani i obrażani, uważani za głuchych, ślepych, pozbawionych świadomości, głupich i przyrównywanych do bydła czy godnych pogardy małp. W sumie mamy ponad 3150 wersetów, czyli przeszło połowa Koranu, które nawołują do wyniszczenia wszystkich, którzy nie sa muzułmanami” (s. 211).
Nie ma wątpliwości co do autentyczności tych wszystkich wersetów. Islam to przede wszystkim religia wrogości, podboju, ucisku i nierówności. Jednak czy tylko? Jak to się bowiem dzieje, że owa tak trafnie i bez żadnej taryfy ulgowej scharakteryzowana religia nie tylko, że nie umiera, nie tylko, że nie znajduje się nad skrajem przepaści, ale, przeciwnie, rozwija się i podbija coraz wyraźniej Zachód? Skoro jest tak wewnętrznie zepsuta i zdeprawowana, dlaczego zyskuje tylu nowych wyznawców i to nawet tam, gdzie teoretycznie nie ma do tego prawa? Jak to się dzieje, że stopniowo liczba muzułmanów w Europie rośnie? Ba, że coraz częściej to ludzie Kościoła otwierają przed nimi drzwi i granice, kolejne diecezje oferują miejsca na meczety, oddają im niekiedy własne kościoły? Jak wytłumaczyć ten paradoks?
Ksiądz Pages również zadaje sobie to pytanie, choć w nieco innej formie. Pyta mianowicie, jak wytłumaczyć ów niesamowity rozwój islamu. „Przynajmniej z trzech przyczyn Bóg najprawdopodobniej dopuścił obecność islamu na Zachodzie. Pierwszą jest to, że islam ma być plagą w rękach Boga, karą za apostazję tych narodów, które niegdyś były chrześcijańskie (Ap 3, 19). Drugą przyczyną jest, że Bóg, działając na tym świecie jako miłosierny Ojciec, chce nas doprowadzić do nawrócenia, do żywej komunii z Sercem Jezusa i radości głoszenia Go i kochania. A trzecią jest w konsekwencji nie tylko nasze zbawienie, ale także zbawienie muzułmanów przez ewangelizację” (s. 34). Tak pisze autor na początku swych rozważań, na końcu zaś dodaje: „Czy Bóg nie zezwolił na obecną ekspansję islamu pod naszym niebem, żeby w ten sposób dać człowiekowi cywilizacji postmodernistycznej, pozbawionej wyczucia transcendencji, dążącej do wolności prawdy, szansę na ponowny wybór Chrystusa?” (s. 477). W obu tych przypadkach ksiądz Pages stara się przeniknąć zamysły Boże. Jednak odpowiedzi na religijną ekspansję islamu można szukać też badając słabości samego zachodniego chrześcijaństwa. Wbrew wielu innym pisarzom ksiądz Pages ten problem dostrzega. Wspomina o błędnym zapisie Nostra Aetate i posuwa się nawet do ostrożnej krytyki słynnego pocałunku Koranu, dokonanego przez Jana Pawła II. Można jednak zapytać, czy to wystarczy?”.
Wewnętrzny paraliż, zewnętrzny projekt
Na tym cytowanie zakończę. Odpowiedź na pytanie o to, co jest głównym źródłem ekspansji islamu, pojawiła się na początku obecnego wstępu. Jest nim, nie waham się powiedzieć raz jeszcze, wewnętrzny kryzys Kościoła z jednej strony i konsekwentne realizowanie projektu podmiany europejskiej ludności przez liberalną lewicę z drugiej strony. Zresztą, nie są to w żadnej mierze przyczyny wykluczające się. Można sądzić, co wykazywałem w innych miejscach, że właśnie przyjęcie przez Kościół ideologii lewicowo-liberalnej – doktryny o powszechnym prawie wolności wyznania, która to pociąga za sobą neutralność światopoglądową państwa – było pierwszym warunkiem wewnętrznego paraliżu i tak szybkiej ekspansji islamu w państwach zachodnich. Tak tylko można zrozumieć, dlaczego postępująca islamizacja nie spotkała się ze stanowczym oporem papieży i hierarchii. Jego brak ułatwił działalnie liberalnej lewicy, która mogła spokojnie i bez obaw dokonywać otwierania granic.
Zamiast głosić niezmienną Prawdę o konieczności wiary w Chrystusa jako Syna Bożego, wiele wypowiedzi kościelnych hierarchów jest popisem dyplomacji i gry dialektycznej albo, jak to wykazałem w przypadku Franciszka, wręcz zakrawa na apostazję. Trudno nie zauważyć, że ogromna część odpowiedzialności za ten stan rzeczy spada na uczestników dialogu chrześcijańsko muzułmańskiego. To ci chrześcijanie stali się mistrzami niejasności, twórcami pojęć i zdań, które mają przykryć sprzeczności. Faktycznie przyczynili się oni do rozbrojenia Kościoła. Odebrali mu własny język, zamienili ewangeliczne „tak, tak, nie, nie” na łańcuch dialektycznych tez i antytez, z których można wyciągnąć dowolny wniosek. W zderzeniu z naporem muzułmanów Kościół kruszy się. Zamiast iść śladem tych papieży, którzy zaczynając od XI a kończąc na XVIII stuleciu konsekwentnie stali na straży obrony wiary przeciw muzułmanom, czego wyrazem była wola organizowania krucjat w obronie zagrożonego chrześcijaństwa, ich dzisiejsi następcy wolą bić się w cudze piersi i przepraszać. Szukają nowego języka, nowego otwarcia i przyjmują taką wizję islamu, która pozwala mu spokojnie podbijac kolejne narody: wizję ulukrowaną, zniekształconą, dostosowaną do wymagań politycznej poprawności.
Co na przykład ma zrobić katolik, kiedy słyszy z Rzymu, że wezwanie zmartwychwstałego Chrystusa do apostołów, aby szli i czynili sobie uczniów ze wszystkich narodów, ma właściwie takie samo znaczenie jak islamski dżihad? Albo kiedy mówi mu się, że troska o nawracanie muzułmanów to prozelityzm, ten zaś winien być wykluczony? Słysząc to katolik jest bezradny. W ten sposób znika wola oporu i liberalna lewica może bez przeszkód realizować swój wielki projekt.
Z tego też powodu uważam, że najwięcej pretensji powinniśmy mieć sami do siebie. Tak, to my, chrześcijanie, Europejczycy, spadkobiercy cywilizacji łacińskiej, sami zgotowaliśmy sobie ten los. Ogół muzułmanów przybywających do Europy styka się z kulturą postchrześcijańską. Pozbawioną wszelkich wartości, skrajnie hedonistyczną, ze społeczeństwem coraz bardziej opętanym konsumpcjonizmem i materializmem. Wielu z nich sądzi, niesłusznie, że to owoc chrześcijaństwa. W zderzeniu z tą nową ateistyczną cywilizacją, z coraz bardziej radykalizującą się rewolucją, zachowują swoją tożsamość. Trudno się dziwić, że nie trafiają do nich nawet najbardziej celne argumenty rozumowe. Co bowiem oferuje się im w zamian? Jak mają przyjąć prawdę chrześcijaństwa, skoro w ich oczach jest to religia letnich, wątpiących, religia ludzi, których cała uwaga skierowana jest na doczesność i na zaspokojenie ziemskich pragnień? Jaką to wyższą postać życia duchowego mieliby od tych hedonistów otrzymać? Na tle opanowanych przez ideologię LGBT, feminizm, aborcjonizm itd. społeczeństw Zachodu ich własny islam jawi się im jako ostoja spokoju. Co więcej, religia pozwala im nadal doświadczać, choć często w zniekształconej formie, kultu, doświadczać Boga, mieć przekonanie, że ich życie ma wyższy sens.
Nic dziwnego, że trzymają się jej kurczowo. Być może zmieniłoby się to, gdyby Kościół na nowo stał się zdolny kształtować społeczeństwo, na nowo podjął walkę o duszę człowieka Zachodu, gdyby porzucił straceńczą strategię dostosowania się, przepraszania i kapitulacji. Gdyby znowu był w stanie nazywać Prawdę prawdą i fałsz fałszem, nawet jeśli wywoła to złość i wściekłość władców tego świata.
Paweł Lisicki
