Mennonitka i hrabia - Sylwia Kubik - ebook + audiobook + książka

Mennonitka i hrabia ebook i audiobook

Kubik Sylwia

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Poruszająca opowieść o miłości i wierze ponad podziałami!

Mennonici stanowią zamkniętą społeczność, do której niechętnie wpuszczają obcych. Żyją wiarą, pracą i zasadami przekazywanymi od pokoleń. Dla wiary tej opuścili swą ojczyznę i chronią ją jak najcenniejszego skarbu.

 

Wszystko się zmienia podczas zimowej śnieżycy, gdy jeden z mennonitów znajduje na drodze sanie z przysypanymi śniegiem ludźmi. Udziela im schronienia tym samym otwierając dom dla obcych. Jeden z nich okazuje się polskim hrabią, który w opiekującej się nim Gretchen dostrzega to, czego szukał przez całe życie.

 

Czy dziewczyna odwzajemni jego zainteresowanie? Czy możliwe będzie połączenie polskiej szlachty z mennonickim chłopstwem? Co wygra? Uczucie czy konwenanse?

 

Sylwia Kubik zabiera nas do świata mennonitów - pełnego tajemnic, sztywnych zasad i reguł – pokazując, jak bardzo ich rzeczywistość może różnić się od tej, którą znamy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 22 min

Lektor:

Oceny
4,4 (176 ocen)
103
44
19
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gasiorowskipiotr

Nie oderwiesz się od lektury

Książka bardzo mnie zaskoczyła. W tytule widząc słowo hrabia i mennonitka, od razu wiadomo, że będzie romans dwójki ludzi, którzy pochodzą z różnych warstw społecznych. I tak jest, ale nie jest to typowy romans z gatunku historycznego. Pani Sylwia skupiła się bardziej na pokazaniu nam kim byli mennonici. Ich religię, pracę w polu, zasady i tradycje. Byli chłopami, ale nie takimi jakich znamy z kart historii i innych powieści. Byli zamkniętą grupą, która świetnie sobie radziła i nie byli biedni. Mnie zafascynował świat tej zamkniętej grupy, która istniała naprawdę. Widać, że autorka włożyła dużo pracy w napisaniu „Mennonitki i hrabiego”. Pani Sylwia świetnie wykreowała głównych bohaterów jak i drugoplanowych oddając klimat Żuław w XIX wieku. Książka dostarczyła mi wielu emocji. Głównie ciekawość i napięcie, czy hrabiemu uda się wejść w życie nie tylko Gretchen, ale również całej społeczności, która totalnie różniła się od tego co znał Józef. Nie sposób było również nie roześmiać się z ...
31
iwona10302

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawie jest poznać życie innych, a już tym bardziej ludzi o których mało kto wie, ich historia jest bardzo ujmującą. lubię takie książki z których można wyciągnąć wiedzę historyczną. polecam
20
Agata181094

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna, nietypowa, nietuzinkowa i zupełnie inna książka. Ogromnie polecam!
20
Abige

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa historia , ale co dalej....
10

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce©Ka­thy/Ado­be­Stock, Be­reta/Ado­be­Stock, Yuriy Ma­zur/Ado­be­Stock
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Syl­wia Ku­bik, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-38-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Żu­ławy, 1878 rok

.

Ar­ka­diu­szowi Ci­szew­skiemu –

w po­dzię­ko­wa­niu za za­in­te­re­so­wa­nie mnie te­ma­tem men­no­ni­tów, życz­liwą po­moc, dzie­le­nie się wie­dzą oraz wspar­cie w trak­cie two­rze­nia.

Pro­log

Je­chali ubi­tym trak­tem wzdłuż rzeki. Po­goda zmie­niła się na­gle, bez ostrze­że­nia. Śnieg pa­dał co­raz moc­niej. Wzma­gał się wiatr, który bez prze­szkód hu­lał po otwar­tej prze­strzeni. Pła­skie po­ła­cie pól uła­twiały mu za­da­nie, z rzadka ha­mu­jąc jego pęd.

Słu­żący świ­snął ba­tem, za­chę­ca­jąc ko­nie do szyb­szego ga­lopu. Na nie­wiele jed­nak się to zdało. Nad­cią­gała bu­rza śnieżna.

– Pa­nie, drogi nie wi­dać. Ko­nie grzę­zną w śniegu. Nie prze­je­dziemy! – za­wo­łał ze stra­chem w gło­sie woź­nica.

– Zjedź gdzieś! Mu­szą tu być ja­kieś cha­łupy.

– Pa­nie, nic nie wi­dać – po­twier­dził sie­dzący obok woź­nicy sługa. – Wszę­dzie biało.

Hra­bia wy­chy­lił głowę z sań, nie wie­rząc ich sło­wom. Je­chał tą drogą nie pierw­szy raz i wie­dział, że są tu za­równo cha­łupy, jak i cał­kiem za­sobne go­spo­dar­stwa.

Nie do­strzegł nic. Wy­tę­żał wzrok, ale wi­docz­ność była bar­dzo ogra­ni­czona. Śnieg wi­ro­wał, spo­wi­ja­jąc wszystko grubą war­stwą. Zimno wdzie­rało się pod owcze skóry, któ­rymi był przy­kryty. Dal­sza jazda była zbyt nie­bez­pieczna.

– Za­trzy­maj ko­nie. Prze­cze­kamy za­mieć!

Męż­czy­zna ścią­gnął lejce. Ko­nie mo­men­tal­nie przy­su­nęły się bli­żej sie­bie. Słu­żący pod­cią­gnął skórę trzy­maną na ko­la­nach i wraz z woź­nicą sku­lili się na sie­dzi­sku, pró­bu­jąc osło­nić się przed po­dmu­chami wia­tru nio­są­cego ko­lejne war­stwy śniegu. Po­dob­nie uczy­nił hra­bia, który zsu­nął się w prze­strzeń mię­dzy sie­dze­niami, szczel­nie na­kry­wa­jąc się wszyst­kim, co miał pod ręką.

Było mu strasz­nie zimno. Ręce, mimo iż je scho­wał pod poły ko­żu­cha, szczy­pały co­raz moc­niej. Rzęsy skle­iły się od mrozu, a od­dech skra­plał, mo­men­tal­nie za­ma­rza­jąc. Dy­go­tał na ca­łym ciele.

Przed oczami po­ja­wiły się ob­razy z dzie­ciń­stwa. Uko­chany koń, któ­rego po­da­ro­wał mu oj­ciec, i duma, jaką od­czu­wał, gdy prze­sa­dził pierw­szy par­kan. To szczę­ście było tak wiel­kie, że na­pły­nęły mu do oczu łzy ra­do­ści.

Po chwili emo­cje się zmie­niły. Żal szarp­nął jego ser­cem. Wi­dział ga­snące oczy i ni­kły uśmiech. Trzy­mał ojca mocno za rękę, nie chcąc po­zwo­lić, żeby od­szedł. Dłoń star­szego męż­czy­zny po­woli się wy­su­wała, lekko mu­ska­jąc palce syna. Oj­ciec za­czął się od­da­lać, a on po­czuł doj­mu­jącą pustkę i sa­mot­ność.

Chciał wo­łać, krzy­czeć, ale nie mógł wy­do­być głosu. Zimno spo­wiło jego ciało.

Zro­biło mu się cie­pło, bar­dzo cie­pło.

Wszystko inne znik­nęło.

Prze­stał czuć co­kol­wiek.

Roz­dział 1

Wy­gło­szone przez pana Esau ka­za­nie wciąż dźwię­czało Gret­chen w uszach. Bar­dzo ce­niła go jako czło­wieka, ale i jako mówcę, który w pro­stych sło­wach po­tra­fił wy­ło­żyć wszystko to, co ważne i wy­zna­cza­jące kie­ru­nek w co­dzien­nym dzia­ła­niu.

– Gret­chen – zwró­ciła się do niej matka. – Oj­ciec z Ja­co­bem idą na ze­bra­nie, więc od­wie­dzimy pa­nią Wiebe.

– Do­brze, matko.

Ru­szyły w kie­runku domu zna­jo­mych, który mie­ścił się nie­da­leko ko­ścioła. Gret­chen wi­działa męż­czyzn zmie­rza­ją­cych do go­spo­dar­stwa pań­stwa Lotze miesz­ka­ją­cych tuż obok ro­dziny Wiebe. Tam wła­śnie miało od­być się spo­tka­nie. Do­sko­nale pa­mię­tała, że pla­no­wano dzi­siaj usta­lić składkę na dom dla ubo­gich i cho­rych. Oj­ciec za­wsze hoj­nie wspie­rał wszyst­kie wspól­no­towe ini­cja­tywy, a i ona z matką do­kła­dały sta­rań, żeby dary prze­ka­zy­wane w na­tu­rze były jak naj­lep­szej ja­ko­ści.

Dom wy­bu­do­wano w ze­szłym roku po po­wo­dzi, która uczy­niła wiele szkód we wsi. Go­spo­dar­stwo Dyc­ków, usa­do­wione na dość wy­so­kim tre­pie, unik­nęło za­la­nia. Część uszko­dzo­nych bu­dyn­ków in­nych bau­erów, dzięki współ­dzia­ła­niu są­sia­dów, szybko do­pro­wa­dzono do po­rządku. Za­to­pio­nych upraw nie dało się od­zy­skać, ale i tu z po­mocą ru­szyła wspól­nota. Po­dzie­lili się tym, co mieli, spłatę od­kła­da­jąc na czas po­żniwny.

Było jed­nak także kilka ro­dzin, zło­żo­nych z osób sta­rych i scho­ro­wa­nych, które wsku­tek róż­nych wy­da­rzeń lo­so­wych nie miały po­tom­stwa mo­gą­cego się nimi za­opie­ko­wać, więc ich domy już od lat pod­upa­dały. Po­wódź tylko przy­spie­szyła ago­nię tych bu­dyn­ków. Ich od­no­wie­nie nie miało sensu, więc pod­jęto de­cy­zję, że wy­bu­dują dla nich je­den wspólny dom na placu wy­dzie­lo­nym przy ko­ściele. Ho­spi­cja i domy dla sta­rych i cho­rych funk­cjo­no­wały też w są­sied­nich wspól­no­tach, gdyż men­no­nici ni­gdy ni­kogo ze swo­ich współ­wy­znaw­ców nie zo­sta­wiali bez opieki.

So­li­dar­ność i od­po­wie­dzial­ność za współ­to­wa­rzy­szy była jedną z cech wy­róż­nia­ją­cych men­no­ni­tów spo­śród in­nych spo­łecz­no­ści, ale kil­koro star­szych miesz­kań­ców, któ­rzy przed po­wo­dzią żyli sa­mo­dziel­nie w skrom­nych go­spo­dar­stwach, miało opory przed ko­rzy­sta­niem z jał­mużny. Usta­lono więc, że ci, któ­rzy będą się czuli na si­łach, po­mogą wio­sną i la­tem w polu, inni zaś zajmą się wy­pla­ta­niem ko­szy, przę­dze­niem wełny oraz po­mniej­szymi pra­cami ręcz­nymi na rzecz wspól­noty.

An­n­chen Dyck, matka Gret­chen, oraz pani Wiebe przo­do­wały w pra­cach zwią­za­nych z or­ga­ni­za­cją domu dla ubo­gich. Miały już do­ro­słe dzieci, uznały więc, że ich obo­wiąz­kiem jest słu­że­nie swoją pracą oraz wol­nym cza­sem. W dzia­ła­nia te za­an­ga­żo­wały córki, które choć zdatne już do ożenku, wciąż cze­kały na od­po­wied­nich kan­dy­da­tów.

Za­równo Gret­chen, jak i Le­onore Wiebe po­cho­dziły z za­moż­nych do­mów. Piękne i pra­co­wite, przy­jaź­niły się od naj­młod­szych lat. Ich star­sze ro­dzeń­stwo, poza bra­tem Gret­chen – Ja­co­bem, za­ło­żyło już swoje ro­dziny, osie­dla­jąc się w bli­skiej oko­licy. Dziew­czyny czę­sto się spo­ty­kały przy oka­zji róż­nych ze­brań, uro­czy­sto­ści czy też zwy­kłych są­siedz­kich od­wie­dzin. W mie­sią­cach mniej in­ten­syw­nej pracy jeź­dziły do nich, żeby po­ma­gać przy ich licz­nym po­tom­stwie, któ­rego każ­dego roku przy­by­wało.

Le­onore pod­czas ostat­nich od­wie­dzin u sio­stry miała oka­zję spę­dzić tro­chę czasu w to­wa­rzy­stwie Isa­aka Frie­sena. Był mło­dym wdow­cem, który zo­stał z trójką ma­ło­let­nich chłop­ców. Za­mie­rzał się sta­rać o rękę Le­onore. Gret­chen nie miała jesz­cze oka­zji z nią o tym po­roz­ma­wiać i li­czyła, że dzi­siaj znajdą chwilę na swo­bodną roz­mowę.

Nie omy­liła się. Gdy tylko we­szły do Wie­bów, zo­stały ugosz­czone kawą i cia­stem. Matki, po wy­mie­nie­niu grzecz­no­ści i omó­wie­niu ka­za­nia pana Esau, sku­piły się na bie­żą­cych spra­wach zwią­za­nych z do­mem dla ubo­gich. Szcze­gó­łowo roz­pra­wiały o po­trzeb­nym za­opa­trze­niu oraz ko­niecz­no­ści ob­sta­lo­wa­nia no­wych bu­tów dla pani Wienss, naj­star­szej pod­opiecz­nej, która mimo wieku i cho­roby pra­wie co­dzien­nie cho­dziła nad rzekę zry­wać trzcinę, z któ­rej wy­pla­tała maty. Od­że­gny­wały ją wie­lo­krot­nie od tych wy­praw, ale był to lu­biany przez nią ry­tuał i nie chciała z niego re­zy­gno­wać.

– Mamo – za­py­tała grzecz­nie Le­onore, gdy ko­biety prze­rwały na chwilę roz­mowę – mo­żemy iść do mo­jego po­koju?

Pa­nie Wiebe spoj­rzała na nią z lek­kim za­sko­cze­niem. Tak się wcią­gnęła w roz­mowę, że za­po­mniała o ich obec­no­ści.

– Tak, idź­cie. Jesz­cze nam tu chwilę zej­dzie, a i ze­bra­nie pew­nie szyb­ciej niż za go­dzinę się nie skoń­czy.

Dziew­częta z ulgą opu­ściły wielką izbę i prze­szły do po­koju Le­onore, który był mniej­szy, ale dzięki temu bar­dziej przy­tulny. Skła­nia­jący do se­kret­nych roz­mów i wy­miany ta­jem­nic.

– Jak ci się po­do­bała wi­zyta u sio­stry? – za­py­tała Gret­chen, zaj­mu­jąc miej­sce przy ma­łym sto­liku. – Do­szła już do sie­bie po po­ro­dzie?

– Tak, czuje się do­brze, a moja mała sio­strze­nica jest uro­cza. Skra­dła na­sze serca.

– Wszyst­kie małe dzieci są słod­kie. Naj­bar­dziej lu­bię nie­mow­laki.

– Ja też! Im star­sze, tym wię­cej mó­wią i cią­gle o coś py­tają. To bywa mę­czące.

– Wła­śnie – przy­tak­nęła Gret­chen i spoj­rzała na przy­ja­ciółkę uważ­nie. – Dzieci Isa­aka są jesz­cze małe. Mia­łaś oka­zję po­znać je bli­żej?

Na po­licz­kach Le­onore po­ja­wił się ru­mie­niec, który pró­bo­wała za­ma­sko­wać, po­pra­wia­jąc śnież­no­biały cze­pek skry­wa­jący jej psze­niczne włosy.

– Tak, dość czę­sto od­wie­dzali moją sio­strę, a i my raz by­li­śmy u nich z wi­zytą – od­parła, zaj­mu­jąc miej­sce na wprost przy­ja­ciółki. – Naj­star­szy chło­piec ma pięć lat, ale nie jest mę­czący. Głów­nie mil­czy i słu­cha, rzadko za­daje py­ta­nia. Młod­szy ma trzy latka, a naj­młod­szy dwa i z nim wła­śnie jest naj­wię­cej pro­blemu. Bar­dzo ru­chliwy, w miej­scu nie usie­dzi i ma mnó­stwo py­tań. Wszystko go cie­kawi.

– Po­lu­bi­łaś ich?

– Sama nie wiem – od­parła Le­onore, szar­piąc lekko wią­za­nie czepka. – To miłe dzieci i za­słu­gują na naj­lep­szą opiekę.

– Na­tu­ral­nie. Te młod­sze nie­wiele pa­mię­tają, ale star­szy chło­piec pew­nie tę­skni.

– On aku­rat jest bar­dzo spo­kojny. Czę­sto się za­my­śla i tak smutno pa­trzy, że aż żal chwyta za serce. Jego bra­cia zaś są bar­dzo roz­bry­kani. Zu­peł­nie inni niż dzieci mo­jej sio­stry.

– Isaak pew­nie tro­chę ich roz­pie­ścił, chcąc wy­na­gro­dzić stratę matki.

– My­ślę, że to ra­czej jego matka, która mu po­maga i się nimi zaj­muje. To star­sza ko­bieta i po­zwala im na zbyt wiele. Chyba brak jej sił do pil­no­wa­nia, wy­cho­wy­wa­nia i dys­cy­pli­no­wa­nia tej gro­madki. A Isaak ma tyle pracy w go­spo­dar­stwie, że rzadko ich wi­dzi.

– To zro­zu­miałe. Dużo ziemi, by­dła, więc na­wet zimą jest co ro­bić – przy­tak­nęła ze zro­zu­mie­niem Gret­chen. – Roz­ma­wiał już z twoim oj­cem?

– Tak. Oj­ciec mnie do niego prze­ko­nuje, bo to do­bra par­tia. Ma ładny dom i duże go­spo­dar­stwo. Jest pra­co­wity i o wszystko dba. Nie ma dłu­gów ani żad­nych na­ło­gów. Wspiera dzia­ła­nia wspól­noty i wła­ści­wie nic mu nie można za­rzu­cić.

– To wiem, mieszka prze­cież nie­da­leko nas. Py­ta­łam jed­nak, co ty o nim są­dzisz?

Le­onore wstała z wy­ście­ła­nego po­dusz­kami drew­nia­nego krze­sła i po­de­szła do se­kre­ta­rzyka. Chwy­ciła le­żącą na nim Bi­blię i za­częła ją ma­chi­nal­nie kart­ko­wać. Wresz­cie za­mknęła księgę z trza­skiem, odło­żyła i po­now­nie usia­dła na krze­śle.

– Och, Gret­chen! Zu­peł­nie nie wiem, co mam my­śleć.

– Le­onore, prze­cież nie mu­sisz go po­ślu­biać. Twój oj­ciec nie bę­dzie cię zmu­szał do ożenku z kimś, kto jest ci nie­miły.

– To nie tak – za­prze­czyła żywo. – To do­bry czło­wiek, pod­pora na­szej spo­łecz­no­ści. I ja go sza­nuję. A na­wet lu­bię.

– Ale?

– Boję się, że nie po­do­łam obo­wiąz­kom matki trójki dzieci. Wiesz, tak od razu. Zu­peł­nie ina­czej, gdy dzieci wy­cho­wuje się od po­czątku, a ina­czej, gdy mu­sisz wejść na czy­jeś miej­sce. Nie wiem, czy mnie za­ak­cep­tują jako swoją matkę. I nie wiem, czy ja je po­ko­cham...

– Bę­dziesz dla nich do­bra. Wiem to. Znam cię. Zro­bisz wszystko, żeby wy­cho­wać ich na po­rząd­nych lu­dzi.

– Czy to wy­star­czy? Dzieci po­winno się nie tylko do­brze trak­to­wać i wy­cho­wy­wać, ale i ko­chać. Bi­blia prze­cież mówi, że mi­łość jest naj­waż­niej­sza.

– Nie umiem ci do­ra­dzić.

– Nikt nie umie – od­parła smut­nym gło­sem. – Oj­ciec mówi, że to do­bry czło­wiek i za­słu­guje na od­daną mu żonę. Matka z ko­lei uważa, że dzieci są jesz­cze małe i się do sie­bie przy­zwy­cza­imy. Pod­kre­śla też, że obo­wiąz­kiem wspól­noty jest za­dbać o te sie­roty. Nie mogą się wy­cho­wy­wać bez ko­bie­cej ręki.

– Prze­cież babka się nimi zaj­muje.

– Tak, ale ona chce wró­cić do swo­jego domu, więc na­ci­ska na syna, żeby zna­lazł żonę. Boję się, że za­nim ja się zde­cy­duję, on się roz­my­śli, ale boję się rów­nież tego, że nie po­do­łam za­da­niu. Będę złą matką i żoną, a Isaak bę­dzie ża­ło­wał, że mnie po­ślu­bił.

– Le­onore, na pewno bę­dziesz do­sko­nałą żoną i matką. Każdy po­peł­nia błędy, więc i to­bie może ja­kieś się przy­tra­fią, ale cóż to zna­czy? Nic. Nor­malna, ludzka sprawa, więc może warto po­słu­chać ro­dzi­ców i dać mu szansę?

– Może – od­parła ma­chi­nal­nie, wy­gła­dza­jąc suk­nię. – Ro­dzice dali mi czas do na­my­słu, więc cią­gle się nad tym za­sta­na­wiam. I gdy wy­daje mi się, że już pod­ję­łam de­cy­zję, to przy­cho­dzi nowa myśl do głowy, która tak mi mąci i od nowa za­czy­nam roz­wa­żać.

Gret­chen ro­zu­miała roz­terki przy­ja­ciółki. Nie chcia­łaby zna­leźć się na jej miej­scu. Zaj­mo­wa­nie miej­sca ko­biety, która była lu­biana i sta­no­wiła wzór wszel­kich cnót, za­wsze jest trudne. Tym trud­niej­sze, gdy zo­stało po niej trzech nie­do­rost­ków, któ­rym trzeba stwo­rzyć nową ro­dzinę, nie bu­rząc przy tym wi­ze­runku matki utrwa­lo­nego w ser­cach i pa­mięci. Tak, zde­cy­do­wa­nie nie jest ła­two być drugą matką, a jesz­cze trud­niej być drugą żoną. Wi­działa jed­nak, że Le­onore jest za­in­te­re­so­wana Isa­akiem bar­dziej, niż przy­znaje. Nie umiała jej do­ra­dzić, więc po­sta­no­wiła ogra­ni­czyć się do oka­za­nia wspar­cia.

– Le­onore. Co­kol­wiek zde­cy­du­jesz, wiedz, że je­stem i za­wsze mo­żesz na mnie li­czyć.

– Dzię­kuję, Gret­chen. Do­brze mieć świa­do­mość, że ota­czają mnie życz­liwi lu­dzie, chcący mego do­bra – od­parła wzru­szona. – Wiesz? Gdy­bym się zgo­dziła, to sta­ła­bym się pra­wie twoją są­siadką zza mie­dzy.

– Do­póki ja za mąż nie pójdę – przy­po­mniała jej Gret­chen.

– O czymś nie wiem? Pla­nu­jesz coś?

– Nie, jest mi do­brze tak jak jest, ale matka co­raz czę­ściej wspo­mina, że czas na oże­nek. Oj­ciec na ra­zie nie po­dej­muje te­matu, lecz wiesz, moje sio­stry w tym wieku miały już swoje ro­dziny, więc nie­ba­wem pew­nie i dla mnie męża będą szu­kali.

– W oko­licy nie ma zbyt wielu ka­wa­le­rów w od­po­wied­nim wieku i z od­po­wied­nią ilo­ścią ziemi.

– Kilku jest, ale za żad­nego bym nie chciała iść.

– Gret­chen! Mam na­dzieję, że obie wyj­dziemy do­brze i szczę­śli­wie za mąż.

– Oby. Czas jed­nak na mnie. Sły­szę na­sze matki, więc pew­nie będą nas za­raz wo­łać.

Nie my­liła się. Gdy wy­szły z po­koju, ko­biety stały w sieni i koń­czyły usta­lać ostat­nie sprawy. Matka Gret­chen za­pi­nała ob­szerne fu­tro, więc i ona się­gnęła po swoje.

Po­że­gnały się i od­pro­wa­dzone przez go­spo­dy­nię, wy­szły przed dom. Oj­ciec pod­je­chał pod pod­cień, a nie­dawno ma­lo­wane przez Katta wzory na sa­niach za­lśniły w pro­mie­niach słońca. Wy­glą­dały za­chwy­ca­jąco.

Gret­chen wraz z matką umo­ściły się w po­jeź­dzie wy­ło­żo­nym ko­żu­chami. Brat usiadł obok ojca, który cmok­nął na ko­nia, prze­ci­na­jąc po­wie­trze ba­tem.

Bless­fuchs ru­szył żwawo i po chwili płozy gładko su­nęły w stronę domu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki