Córka księdza - Sylwia Kubik - ebook + audiobook + książka

Córka księdza ebook i audiobook

Kubik Sylwia

4,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Młody ksiądz, Krzysztof, przyjeżdża na urlop do malowniczej wioski, pragnąc uciec od duchowych wątpliwości. Wśród pól spotyka Zofię – ciekawą życia dziewczynę, której nie zdradza swojej prawdziwej tożsamości. Ich relacja szybko przeradza się w coś więcej, a pewnego gorącego dnia przekraczają granicę, której nie powinni.

A szczególnie nie powinien przekraczać jej on… Gdy Zofia oznajmia mu, że jest w ciąży, wszystkie jego plany, wiara i przekonania zostają wystawione na próbę. Jak postąpi? Czy zostawi za sobą dotychczasowe życie i wybierze Zosię oraz ich nienarodzone dziecko? A może odwróci się i pójdzie drogą, którą wybrał przed laty? Wybór należy do niego. Ale czy którakolwiek z tych dróg pozwoli mu zaznać spokoju? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 274

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 56 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Anna Szymańczyk

Oceny
4,8 (58 ocen)
49
7
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Książka oparta na faktach autentycznych, odzwierciedla trudną sytuację kobiet w czasach PGR-ów i dramatyczną sytuację niechcianych dzieci. Zacofanie, źle rozumiana religijność i chęć dominowania w społeczeństwie, to nie jedyne cechy, które dominowały w wielu miejscach. Miejsca, w których można by oczekiwać wsparcia i miłości, były źródłem cierpienia i udręki. Książka porusza i na długo pozostawia emocje, z którymi trudno sobie poradzić. Trudno sobie wyobrazić cierpienie dziecka, choć doskonałe wiem, jak smakuje odrzucenie. Zachęcam do przeczytania. Uważam, że warto poruszać tematy "tabu", bo wciąż jest jeszcze wiele historii, które są zamiatane pod dywan.
10
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Czasem trafia się na książkę, po której naprawdę trudno dojść do siebie. Książkę, która boli, porusza i zostaje w sercu na długo. "Córka księdza" to właśnie taka historia. Sylwia Kubik po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać z ogromnym wyczuciem, a jej lekkie i plastyczne pióro sprawia, że przez strony się płynie… nawet jeśli każda z nich zostawia w czytelniku ślad. Tę powieść pochłonęłam bardzo szybko, ale emocje, które we mnie wywołała, zostaną na długo. Spotkanie Matyldy z jej biologiczną matką po latach… To był punkt wyjścia do bolesnej podróży w przeszłość. I choć Matylda przez lata nosiła w sobie gniew, żal i poczucie odrzucenia, to nie tylko jej historia łamie serce. Opowieść Zofii, młodej dziewczyny, która zakochała się w księdzu i musiała samotnie udźwignąć konsekwencje tej zakazanej miłości, była równie wstrząsająca. Autorka z niezwykłą wrażliwością pokazuje, że za każdą decyzją kryje się historia, której często nie znamy. Że czasem to, co miało być ratunkiem, staje się ...
10
bozszk

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa. Polecam
00
SylMi

Nie oderwiesz się od lektury

Smutnae, ale prawdziwe
00
BeaRop

Nie oderwiesz się od lektury

Temat super. Dziękuję autorce że go poruszyła. Lektorka dramat. Kompletnie nie oddała dramatyzmu bohaterki. Warto się nad tym pokłonić i dobrać kogoś innego. Książkę bardzo polecam tym bardziej że jest to fakt. Nie do uwierzenia ale niestety prawdziwe.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Powieść tę dedykuję

Justynie Chaber oraz Annie Apanas

w podziękowaniu

za zaangażowanie w promocję, wsparcie

oraz otwartość na moje, niekiedy szalone, pomysły.

Bardzo Wam, dziewczyny, z całego serca dziękuję!

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

Siedząca przed nią kobieta patrzyła wyczekująco. Twarz miała napiętą, smutną, zaś całą sylwetkę przygarbioną.

– Chciała się pani ze mną spotkać.

– Tak, długo ciebię szukałam, Agnieszko.

– Agnieszko? Mam na imię Matylda.

– Może teraz tak masz, jednak twoje prawdziwe imię brzmi Agnieszka. Wiem, bo sama cię do chrztu trzymałam. A przyjechałam, bo twoja matka umiera i chce z tobą porozmawiać.

– Pani mnie z kimś myli – odparła spokojnie, choć w sercu pojawił się pewien niepokój. – Jestem sierotą. Nie mam rodziny.

– Przykro mi, Agnieszko – głos kobiety zadrżał – bardzo mi przykro, że tak się potoczyły twoje losy, ale uwierz mi, wtedy nie miało się innej możliwości. Musiało tak się stać. Dla twojego dobra.

– Dla mojego dobra?

– Tak, to było jedyne rozwiązanie. Zaufaj mi, proszę, i zgódź się spotkać z twoją matką.

– Proszę przestać opowiadać głupoty. Ja nie mam matki.

Matylda wstała nerwowo z krzesła. Zrobiła to zbyt szybko i gwałtownie, gdyż pociemniało jej w oczach. Chwyciła za oparcie i przymknęła oczy. Do głowy zaczęły napływać wspomnienia.

 

Doskonale pamiętała salę zapełnioną łóżkami i łóżeczkami. Wielką, białą i przytłaczającą. Zewsząd wydobywał się hałas. Dzieci szlochały, niektóre zanosiły się spazmatycznie, inne krzyczały. Była przerażona tym obcym miejscem. Pachniało tak inaczej niż to, które znała. Skwaśniałym mlekiem i sikami. Zaczęła się wyrywać i krzyczeć.

– Do mamy! Chcę do mamy!

– Cicho bądź. – Jakaś szczupła dłoń szarpnęła ją za ramię. – Twoja matka nie żyje.

W odpowiedzi Matylda zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć. Krzyk targał całym jej ciałem. Poczuła uderzenie. Wyrwało ją z amoku, ale nie uspokoiło, więc krzyczała nadal. Pojawiło się kolejne uderzenie. I kolejne. Zamilkła przeszyta bólem i smutkiem.

 

– Proszę nie odmawiać umierającej i jechać ze mną. Wiele życia w niej nie zostało. Bardzo proszę. Przez miłosierdzie i litość błagam, Agnieszko, jedź ze mną.

Odwróciła się w stronę starszej, pomarszczonej kobiety, której twarz zaczęły znaczyć łzy. Zrobiło jej się żal staruszki. Widać, że sobie coś ubzdurała, jednak Matylda nie miała serca wypędzać jej bez słowa. Może miała alzheimera? Lepiej było nie zostawiać jej bez opieki.

– Dobrze, zgadzam się.

 

 

 

 

 

 

 

 

I

 

 

 

MIŁOŚĆ

TAJEMNICĄ

OWIANA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wyjazd nastręczył trochę komplikacji, ale udało jej się sprawnie poprzesuwać wszystkie obowiązki i po dwóch godzinach spakowały się do małego seata, który choć wysłużony, to wciąż był niezawodny.

Janina, kobieta, która przyjechała ją prosić o odwiedzenie siostry, po uzyskaniu zgody i ruszeniu w trasę zupełnie zamilkła. Matylda zerkała co jakiś czas na siedzącą z boku staruszkę i próbowała nawiązać rozmowę, lecz nic nie przynosiło skutku. Każde jej pytanie zbywała tą samą odpowiedzią.

– Dziękuję, bardzo ci dziękuję, że się zgodziłaś ze mną jechać. Zosia wszystko ci opowie.

– Może chociaż mi pani opowie o tej pani Zosi?

– Dziękuję, bardzo ci dziękuję, że się zgodziłaś ze mną jechać. Moja siostra sama ci wszystko opowie.

I tak w kółko. Po jakimś czasie Matylda odpuściła próby wyciągnięcia informacji i zatopiła się w swoich myślach.

Wiele razy się zastanawiała, skąd pochodzi i co się stało z jej rodzicami. Z rodziną. A w szczególności z matką, której obraz szybko się zatarł w pamięci, ale niekiedy zapach wiatru nagrzanego słońcem, szum rzeki czy też krochmal parujący w garnku przywoływały ulotne wspomnienia.

Bardzo zazdrościła sierotom, które pamiętały swoich rodziców. Chciwie słuchała wszystkich opowiadań, próbując na ich podstawie stworzyć własną historię. Im była starsza, tym dramatyczniejsze sceny układała w głowie. Szczególnie pomocna w tej kwestii okazała się Monika, która wieczorami snuła różne opowieści, wzbudzając zazdrość innych sierot. Ona doskonale pamiętała swoją matkę i często o niej opowiadała. Matylda niekiedy miała wrażenie, że dziewczynka zmyśla, bo jak pogodzić bogactwo panujące w ich domu, codzienne jedzenie pieczonego kurczaka oraz trzy wyjściowe sukienki z tym, że trafiła do sierocińca?

– Zmyślasz, a wiesz, że kłamstwo to ciężki grzech – wytknęła jej jednego razu, gdy pusty żołądek ssał niemiłosiernie, a Monika opowiadała o drożdżówce z dużą ilością kruszonki.

– Nie kłamię! – oburzyła się dziewczynka. – Moja mamusia piekła takie ciasto co niedzielę. A w tygodniu dodatkowo jabłecznik i kruche ciasteczka. Zarzucasz mi kłamstwo, bo ty nawet nie wiesz, co to drożdżówka! Nigdy nie jadłaś i myślisz, że inni też pochodzą z takiej biedoty jak ty!

– Skoroś taka bogata, to co tu robisz?

– Mówiłam ci, że moja mamusia zmarła na suchoty.

– A ojciec?

– Ojciec z tęsknoty za matką umarł kilka dni później – odparła z poważną miną. – Wujostwo zagarnęło ich majątek, a mnie oddali, ale jak dorosnę, wszystko im zabiorę! To wszystko jest przecież moje, a nie ich! Dom i ogród, i koń, i wszystko! Niech no tylko dorosnę!

Mówiła tak przekonująco, że mimo wątpliwości Matylda trochę jej wierzyła i zaczęła myśleć, że i u niej musiało być podobnie. Matka na pewno zachorowała i umarła, tak jak jej powiedzieli. Na pewno umarła, bo jakby żyła, toby przecież nie oddała swojego dziecka.

Myśląc o niej, Matylda niekiedy roniła gorące łzy. Nie tyle z tęsknoty, co z żalu nad cierpieniem matki. Jakże ona musiała rozpaczać, umierając. Widziała to doskonale.

Matka leży w łóżku złożona gorączką. Płócienna koszula mokra od potu lepi się do jej ciała. Ona zaś wierci się nerwowo, co rusz spoglądając na swoją małą córeczkę. Zaciska dłonie na jej małej rączce, a spierzchnięte wargi szepczą z trudem ostatnie słowa.

– Moja Matyldziu, jakże strasznie mi żal cię zostawiać. Serce mi pęka na myśl, że zostaniesz na tym świecie sama. Samiutka. – Tu głos całkiem jej się załamuje, a łzy zalewają twarz. I gdy już dziewczynka myśli, że matka umarła, ta unosi powieki i spogląda na nią z czułością. – Kocham cię, córeczko, zawsze będę kochała i czuwała nad tobą z nieba. Pamiętaj o tym.

O, i wtedy dopiero ulatywał z niej ostatni oddech.

Tak, miała tę scenę dopracowaną w każdym szczególe. Matka była oczywiście piękna i miała gęste jasne włosy niczym anioł. Niekiedy Matylda zmieniała jej kolor oczu. Raz miała niebieskie, innym razem zielone. Nie mogła zdecydować, które bardziej jej się podobały. Tak czy siak, matka była przepiękna. Najpiękniejsza z pięknych.

Niestety, ona tej urody nie odziedziczyła. Nie żeby była szkaradna, nie. Była po prostu całkowicie przeciętna, zupełnie nijaka. Jednak myśl o tym, że matka zachwycała urodą, zawsze jej poprawiała humor.

Z czasem zaczęła snuć kolejne sceny, układać ich życie codzienne. To pomagało w zasypianiu. Takie tworzenie własnego świata. Po latach zaś zaczęła niczym Monika wierzyć w tę wymyśloną historię jako prawdziwą. Czasami nawet opowiadała ją mniejszym dzieciom, gdy wspólnie pracowali przy sprzątaniu podwórka czy też cerowaniu ubrań. Gdy koleżanka opuściła sierociniec i nie mogła słyszeć tych opowieści, dorzucała do wspomnień i drożdżówkę, i jabłecznik. Kruche ciasteczka uznała za przesadę, więc je omijała, choć korciło nieraz, żeby i ciastka piec z mamą piękną niczym anioł.

 

*

 

Czerwcowy dzień był wyjątkowo chłodny i pochmurny, więc po przejechaniu ponad stu kilometrów z ulgą spojrzała na nazwę miejscowości. Szczerze żałowała, że uległa podszeptom sumienia i się zgodziła. Doprawdy, to nie najlepszy pomysł. A gdy uzmysłowiła sobie, że jeszcze czeka ją droga powrotna, mocno zacisnęła zęby, z trudem hamując irytację.

– Majerankowo. To tutaj, tak?

– Tak. Trzeba tę wieś do końca przejechać i tam za ostatnim gospodarstwem skręcić w lewo. Polna droga prowadzi prosto do mojego domu.

Westchnęła i przycisnęła sprzęgło z gazem. Nie na długo, gdyż tuż za wsią skończyła się utwardzona droga, a na jej miejsce wskoczyła pełna zaschniętego błota, dziur i kolein.

– Matko i córko! Jak wy tą drogą jeździcie?

– Ja samochodu nie mam, moja siostra też nie, więc do wsi chodziłyśmy pieszo, a z drogi tej głównie korzystają rolnicy. Mają takie wielkie ciągniki, że nic im to nie przeszkadza w dojechaniu do pól.

Była to pierwsza dłuższa wypowiedź Janiny od czasu ruszenia w drogę, więc Matylda postanowiła skorzystać z okazji i trochę wypytać.

– Panie auta nie mają, ale może ktoś z rodziny ma? Mąż, syn?

Kobieta spojrzała na nią bystro i zacięła usta w linijkę. Nie zamierzała odpowiadać. Matylda westchnęła i skupiła się na drodze. Bała się, że zgubi tutaj tłumik albo rozwali misę. To by była katastrofa, gdyż seat to ich jedyne auto, a na inne absolutnie nie miały środków.

– Brama otwarta. Można podjechać pod dom.

„Brama” to zdecydowanie słowo na wyrost. Gdyż mocno zmurszałe deski przytwierdzone do belki przypominały raczej prowizoryczne wrota do stodoły niż furtę wjazdową. Pominęła to jednak milczeniem. Ostrożnie wjechała w głąb zachwaszczonego podwórka. Na całej jego szerokości rosła wysoka trawa, której widać nikt nigdy nie kosił. Jedyny ładny akcent, pachnący w dodatku niezwykle upojnie, stanowiły jaśminowce rosnące gęsto po obu stronach niskiego domku.

Ten zaś wyglądał niczym wyjęty z jakiejś bajki. Mały, bielony wapnem, z niewielkimi oknami, przy których wisiały drewniane okiennice, wypłowiałe od słońca i deszczu. Dach z papy porośnięty był z jednej strony mchem, z drugiej zaś wyglądał tak, jakby lada chwila miał się zarwać.

– Zapraszam do środka. Śmiało – zachęciła kobieta, widząc, że jej gość się waha. – Nie mamy ani psów, ani kotów. Nic nie ugryzie, a dom tylko tak kiepsko wygląda. W środku jest całkiem solidny.

Ruszyła za Janiną, nie do końca przekonana, czy budynek jest bezpieczny. Miała wrażenie, że stoi na słowo honoru i jak tylko jego właścicielki umrą, to on się zapadnie.

Gdy weszły do kuchni, ponownie się do niej uśmiechnęła i wskazała miejsce za stołem.

– Proszę tu sobie spocząć na krzesełku, ja sprawdzę, czy Zosia nie śpi.

 

*

 

Z ulgą przysiadła na drewnianym, mocno wysłużonym krześle i wyciągnęła przed siebie nogi, rozluźniając mięśnie. Uwielbiała jeździć samochodem, ale swoje lata też już miała i dotkliwie odczuwała kilka godzin siedzenia w jednej pozycji. Oczy też trochę szczypały, więc przetarła je wierzchem dłoni.

Pomieszczenie było skromne, schludne. Przez otwarte okno wlatywał intensywny zapach kwiatów jaśminowca. Odurzał i z chęcią by się w nim zatopiła, gdyby nie spotkanie, które ją czekało. Miała nadzieję, że szybko upora się z bzdurnym przekonaniem Janiny, iż jest tą rzekomą Agnieszką oddaną do sierocińca.

– Wejdź, proszę. – Starsza kobieta stanęła w progu. – Zosia czeka na ciebie.

Przetarła spocone dłonie, poprawiła ubiór i poszła we wskazanym kierunku.

Wewnątrz było ciepło, choć nie gorąco. Tutaj też otwarto okno, dostawał się przez nie zapach kwiatów. Pod nim stało wąskie łóżko, na którym przykryta pierzyną leżała mocno pomarszczona staruszka o długich siwych włosach zaplecionych w dwa warkocze. Nie wyglądała na umierającą. Zmęczoną życiem, owszem, jednak nie taką, która miałaby zaraz wyzionąć ducha.

Matylda zacisnęła usta i podeszła bliżej. Kobieta usiadła i wyciągnęła w jej kierunku dłoń licznie upstrzoną plamami wątrobowymi.

– Agusiu – wyszeptała drżącym głosem. – Agusieńko, tyle lat czekałam… Agusiu, jak ja marzyłam o tej chwili.

Matylda spojrzała na spowitą smutkiem i żalem twarz kobiety. Przez głowę przemknęła jej myśl, że może faktycznie to jej matka? Jednak nie może to być prawda, przecież jej mama nie żyje. Absolutnie. Poza tym gdyby żyła, byłaby piękna. Taka jak w jej wyobrażeniach. Nawet upływ czasu by nie zaszkodził jej urodzie. Ta zaś staruszka twarz miała zupełnie przeciętną, starczą, obwisłą, bez śladu jakiejkolwiek urody.

– Wyjaśniałam już pani Janinie, że to pomyłka. Moja matka nie żyje.

– Wiem, że tak myślisz. Tak ci powiedziano. Janka prosiła siostrę Bogumiłę, żeby nigdy ci prawdy nie wyjawiła. Musiałyśmy tak zrobić, córeczko.

– Doprawdy, pani się myli.

– Błagam cię, wysłuchaj mnie. Nie chcę cię prosić o wybaczenie, bo tego nie da się wybaczyć. Pragnę ci wyjaśnić, że nie miałam innego wyjścia, musiałam tak zrobić. Proszę, wysłuchaj mnie. – Chlipnęła, a w jej oczach pojawił się taki bezmiar bólu, że Matylda tknięta współczuciem ścisnęła lekko dłoń, którą do niej wyciągała.

W sercu zbudziło się współczucie, ale i ciekawość. Wiele w życiu widziała, wiele historii słyszała. Przez tyle lat poznała mnóstwo dzieci, które z różnych powodów trafiły do sierocińca. Nigdy nie miała okazji posłuchać tej drugiej strony.

Westchnęła z rezygnacją, odpuszczając nadzieję na rychły powrót do domu.

– Jeśli tak pani zależy, to mogę wysłuchać, co ma pani do powiedzenia. Jednak naprawdę moją matką pani nie jest, gdyż moja nie żyje. Tak stoi w papierach.

– Papiery – kobieta prychnęła niecierpliwie – pamiętaj, córeńko, że papier wszystko przyjmie. I nigdy nie można wierzyć temu, co ktoś tam zapisał.

Matylda lekko pobladła, a w sercu obudziła się skrywana latami tęsknota. Słowo „córeńko” zabrzmiało wręcz okrutnie. W całym swoim życiu nie pamiętała, żeby ktokolwiek tak się do niej zwrócił. W życiu realnym, bo w marzeniach często to słyszała z ust swojej pięknej matki.

– Moja piękna córeńko. – Kobieta wpatrywała się w nią załzawionymi oczami. – Jesteś taka piękna, idealna. Minione lata nic cię nie zmieniły. Wyglądasz tak, jak cię zapamiętałam.

Matylda zmarszczyła lekko brwi, słysząc tę niedorzeczną wypowiedź. Twarz kobiety ożywiła się, nabrała kolorów. Wciąż jednak była zupełnie zwyczajna, przeciętna.

– Jakże ja Panu Bogu dziękuję, że mogę na ciebie patrzeć, że doczekałam tej chwili, gdy widzę cię dorosłą, zdrową i chyba szczęśliwą, prawda? Jesteś szczęśliwa?

Drgnęła nerwowo, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czy była szczęśliwa? Czym było to szczęście i jak je mierzyć? Mogła stanowczo stwierdzić, że lata smutku i cierpienia minęły, że czas, w którym raniono ją do żywego fizycznie i psychicznie, minął.

– Moje życie jest poukładane, spokojne. Każdy dzień wyznacza określona rutyna. Nie ma w niej wielkich wzlotów. Nie ma też upadków.

– To dobre życie. Wzloty są piękne, ale upadki strasznie bolą. Wiem to chyba lepiej niż kto inny – odparła gorzko kobieta. – I nie chciałam takiego życia dla ciebie. Oddałam cię, bo to było najlepsze, co mogłam zrobić.

W Matyldzie zrodziła się taka złość, że nie mogła powstrzymać słów. Przypomniały jej się te wszystkie smutne, zapłakane dziecięce twarze i w ich imieniu, oraz swoim własnym, postanowiła zabrać głos.

– Czy oddanie dziecka kiedykolwiek może być dla niego dobre? – Spojrzała surowo na staruszkę. – Życie bez bliskich, bez rodziny, w samotności, strachu i tęsknocie może być dobre?

– Przez lata starałam się na ciebie zerkać chociaż przez płot – odrzekła kobieta, ignorując jej wypowiedź. – Widziałam, jak rośniesz, rozwijasz się, piękniejesz. Za każdym razem serce pękało mi na milion kawałków, ale… wiesz? Był czas, że mogłam cię stamtąd zabrać. Wiedziałam jednak o twoich planach i nie chciałam ich psuć, nie chciałam ich wywracać do góry nogami. Stawiać cię w sytuacji, która mogłaby przekreślić wszystko. Czy dobrze zrobiłam?

– Nie wiem, nie mnie to oceniać – powiedziała, choć inne słowa cisnęły jej się na usta.

– Ależ właśnie tobie. Ty jedna jedyna masz prawo to ocenić.

Posłała kobiecie kolejne surowe spojrzenie. Stawiała ją w trudnej, bardzo niezręcznej sytuacji. Przez lata życie nie raz jej pokazało, że nie należy oceniać drugiego człowieka, że nigdy się tak naprawdę nie wie, co nim kierowało i w jakiej los postawił go sytuacji. Jednak w temacie porzuconych dzieci wiedziała wiele. Pamiętała doskonale płacz sierot. Ich wypełnione smutkiem oczy, zasikane pościele, obgryzione do krwi paznokcie. Pamiętała i swoje cierpienie. Razy otrzymywane z byle powodu i bez powodu. Głód i chłód. Odrzucenie. I wiedziała, że nikt, kto widział, jak wygląda życie w sierocińcu, nie powie, że to był dobry wybór. Nigdy nie jest.

– Proszę, usiądź, wysłuchaj mnie – wyrzucała z siebie gorączkowo Zofia, coraz mocniej zaciskając palce na jej dłoni. – Wysłuchaj mnie, tylko o to cię proszę.

Jej twarz z zarumienionej zrobiła się trupioblada, a na czole pojawiły się krople potu. Mówiła coraz szybciej i szybciej, jakby się bała, że nie zdąży. Matylda przymknęła oczy i odegnała wewnętrzny żal.

– Chcę, żebyś miała ogląd na wszystko, żebyś wiedziała, co mną kierowało i jak to wszystko się zaczęło, a żeby ci to dobrze nakreślić, muszę się cofnąć do początku, do czasu, gdy i moja matka stanęła przed trudnym wyborem. Proszę, nie odmawiaj.

– Dobrze, skoro ma to panią uspokoić, to wysłucham wszystkiego – odparła, wysuwając dłoń z uścisku, by sięgnąć po krzesło.

– Dziękuję, bardzo ci dziękuję za tę szansę – powiedziała z wdzięcznością staruszka, moszcząc się wygodniej na łóżku. – Wszystko się zaczęło od śmierci mojego ojca, który zmarł w połowie lat sześćdziesiątych – zaczęła, a jej zamglone oczy wypełniły się łzami.

Matylda odwróciła wzrok. Słuchała, ale nie mogła na nią patrzeć. Skierowała spojrzenie na poruszane wiatrem gałęzie jaśminowca. Słowa, wypowiadane pełnym emocji głosem, docierały do najskrytszych zakamarków jej duszy. Zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie boleśnie wpiły się w skórę. Miała ochotę zerwać się z krzesła i czym prędzej odjechać. A jednak słuchała…

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Sylwia Kubik, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Tomasz Dobrenko/GIFTKING

 

Redakcja: RedKor Agnieszka Luberadzka

Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka

Skład i łamanie: Emilia Baczyńska-Majchrzycka

PR & marketing: Anna Apanas

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-484-3

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]