Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Niezwykła książka podsumowująca polską rzeczywistość medialną, autorstwa znanego komentatora z kanału YT Analiza Polityczna, którego codzienne wejścia śledzi 180 tys. subskrybentów.
Rozpoczyna się od schyłku PRL-u i opowieści o propagandowym sukcesie Jaruzelskiego w stanie wojennym. Zagląda za kulisy transformacji mediów po roku 1989, opisując monopol medialny strony liberalno-lewicowej i wejście kapitału zagranicznego. Tłumaczy zasadę i przyczyny tworzenia kasty medialnych celebrytów i informacyjnego parasola ochronnego nad wybraną klasą polityczną – na przykładzie prezydenckiej pary Kwaśniewskich, którzy do tej pory królują w rankingach zaufania społecznego.
Autor sięga również do doświadczeń mediów światowych:
Łukasz Żygadło przypomina, jak wyglądała od kulis „nocna zmiana” i obalenie rządu Olszewskiego. Naświetla, jaką cezurą w mediach okazała się katastrofa smoleńska i towarzyszący jej przemysł pogardy. Przygląda się medialnemu tworzeniu partii politycznych w kolejnych akcjach „Zróbmy sobie koalicjanta” – opisuje rolę Palikota, Petru i Hołowni. Przypomina medialne ustawki, jak wymyśloną aferę z nazistami świętującymi w lesie urodziny Hitlera. W książce znalazły się liczne fragmenty wywiadów udzielonych autorowi, wypowiedzi naukowców, polityków i ludzi mediów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 247
Projekt okładki, stron tytułowych i layoutu
Fahrenheit 451
Redakcja
Barbara Maninska
Korekta
Karolina Kuć
Skład i łamanie wersji do druku
Gabriela Rzeszutek
Dyrektor wydawniczy
Maciej Marchewicz
ISBN 9788368123487
© Copyright by Łukasz Żygadło
© Copyright for Zona Zero, Warszawa 2025
Wydawca
Zona Zero Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznej
Epubeum
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Wstęp
Rozdział 1. Szalone lata dziewięćdziesiąte
Spis treści
Cover
Title Page
Copyright Page
Żyjemy w świecie pełnym sprzeczności i niedoskonałości, gdzie ideały często ustępują miejsca brutalnym realiom. Marzymy o rzeczywistości, w której wszystko układa się po naszej myśli, ale życie szybko wybudza nas z tego snu. Ludzie, tworząc świat – czy to samotnie, czy w grupach – nieuchronnie popełniają błędy. Historia jest jak rzeka: czasem płynie spokojnie w znanym kierunku, a czasem zaskakuje nas ostrym zakrętem, czyniąc życie nieprzewidywalnym i fascynującym.
Ten krótki filozoficzny bon mot prowadzi nas do sedna: nie ma idealnego świata mediów i polityki. Nie może go być, bo tworzą go ludzie – istoty ambitne, egoistyczne, targane sprzecznymi interesami i słabościami. To arena pełna konfliktów, kompromisów i nieustającej walki o wpływy.
W czasach PRL-u media były jak tuba propagandowa: władza przemawiała, a naród miał słuchać i wierzyć. Po upadku komunizmu wydawało się, że nastała era wolności – prawdziwy kapitalizm, wolny rynek, także w prasie. Nic bardziej mylnego. Przekaz medialny został niemal zamknięty, a politycy – jak choćby małżeństwo Kwaśniewskich – zręcznie wykorzystali to, budując wokół siebie aurę nieomylności. O nich opowiem za chwilę.
Pierwsza zmiana nadeszła wraz z pojawieniem się mediów społecznościowych. Jednak prawdziwy przełom przyszedł w 2010 roku. Katastrofa smoleńska wstrząsnęła Polską jak trzęsienie ziemi. Nowe środowiska medialne zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, a dziś, ponad dekadę później, ich głos w debacie publicznej jest nie do przecenienia. Droga od propagandy do wolności przekazu była jednak wyboista i pełna pułapek. Wolność, którą mamy, niesie nowe zagrożenia, ale wolę być wolnym człowiekiem, który sam szuka prawdy, niż niewolnikiem cudzych opinii. Wiedza i wolność mediów to moja niezależność.
Nie musimy już patrzeć na świat przez pryzmat jednej, narzuconej wizji. Sami decydujemy, komu wierzyć i kogo słuchać. W latach dziewięćdziesiątych media były jak echo, które wzmacniało głos władzy. Kwaśniewscy i im podobni skorzystali na tym, otaczając się niebezpiecznym sentymentem. Dziś mamy wybór – i to jest nasza siła.
***
W kwietniu 2023 roku została wydana książka będąca wywiadem rzeką z byłym prezydentem RP Aleksandrem Kwaśniewskim. Otrzymała prosty i czytelny tytuł: Prezydent.
Publikacja oczywiście dobrze się sprzedaje. Wszak to były prezydent RP, wciąż uznawany przez wielu obywateli za najlepszego w dziejach III RP. Całość opatrzona jest skutecznym działaniem marketingowym, promocją w mediach oraz na licznych targach książki. Aleksander Kwaśniewski udziela w tym czasie wielu wywiadów, podczas których opowiada anegdoty oraz snuje wspomnienia z czasów urzędowania w Pałacu Prezydenckim. Wiele osób z pewnością zaciekawi. Zwłaszcza dawnych wyborców, sympatyków lewicy lub dyplomacji, o której w ostatnich latach opowiada coraz więcej. Zresztą w książce przeczytamy, że „dziś jest bardziej dyplomatą niż politykiem, co pozwala mu spojrzeć z dystansem i głębią nie tylko na własną drogę, ale też na zmiany, przez które przeszły zarówno Polska, jak i cały świat”.
Dobrze. Niech będzie. Przyjdzie czas, żeby się nad tym zastanowić.
Rok później, bo w roku 2024, swoją książkę wydaje Jolanta Kwaśniewska. Tym razem nie będzie „lekcji stylu”, w tym „lekcji stylu dla mężczyzn”, ani o zdrowej diecie (taką książkę Kwaśniewska też wydała, choć nie słyszałem, żeby była dietetykiem), lecz o byciu pierwszą damą. Książka nosi tytuł: Pierwsza dama. Czyli mamy Prezydenta i Pierwszą Damę. Uroczo.
Książka Kwaśniewskiej szybko stała się bestsellerem. Co ciekawe, na gali zorganizowanej przez sieć Empik autorka powiedziała, że do publikacji namówił ją mąż. Naprawdę, naprawdę uroczo, dlatego zajmiemy się tym później, jak również faktem, że inne pierwsze damy, w tym Agata Duda, w mojej ocenie nie miały tak łatwego życia z mediami, jak Jolanta Kwaśniewska.
Pragnę podkreślić, że książka, którą trzymacie w dłoniach, nie będzie rozliczeniem działalności polityczno-publicystycznej małżeństwa Kwaśniewskich. Nic z tych rzeczy. Po prostu, całkowicie przez przypadek stali się dla mnie inspiracją do pokazania idealnego przykładu działalności publicznej w ramach szeroko pojętego zamkniętego układu medialnego.
Pisząc o przypadku, mam na myśli fakt, że nie miałem pojęcia o tym, że Jolanta Kwaśniewska wydała książkę. Dowiedziałem się o tym fakcie od mamy.
Pewnego dnia, podczas wizyty u rodziców, rozmawiałem z mamą o książkach. Powiedziała, że chętnie przeczyta kilka nowych pozycji, ale księgarnie są daleko od jej domu, paczkomatów nie potrafi obsługiwać, a do sklepów internetowych ma uraz po kilku pomyłkach. Zaproponowałem, że kupię jej książkę, musi mi tylko powiedzieć, na jaki gatunek oraz tytuł ma ochotę.
– Przeczytałabym nową pozycję od Kwaśniewskiej – odpowiedziała.
– Kwaśniewskiej? – dopytałem. – Której Kwaśniewskiej?
– Prezydentowej. Zobacz, tu masz – pokazała mi okładkę na wyświetlaczu smartfona. – Wydała książkę Pierwsza dama.
Nie byłem zaskoczony.
Oczywiście pomyślałem wówczas, jak można w dzisiejszych czasach, przy obecnym stanie wiedzy, chcieć kupić i przeczytać książkę Kwaśniewskiej? Co tam może być niezwykłego i ciekawego?
– Nie kupię ci książki, która jest wywiadem z Jolantą Kwaśniewską, gdzie opowiada właśnie teraz, dwie dekady po tym, jak była pierwszą damą, o życiu w Pałacu Prezydenckim – powiedziałem.
– Dlaczego? – zapytała zdziwiona.
Powodów jest kilka.
Powodów jest kilka, ale jeden wysuwa się na pierwszy plan: Kwaśniewscy. Przez lata funkcjonowali w polskiej polityce jak pod szklanym kloszem – media rzucały na nich ochronny blask, który maskował ich potknięcia i budował wizerunek niemal nieskazitelny. Ten obraz do dziś procentuje – popularnością, wpływami i zyskami, choćby ze sprzedaży książek.
Znam ten mechanizm od podszewki. Jako autor tysięcy wywiadów i współtwórca książki z prof. Krystyną Pawłowicz wiem, jak powstają takie publikacje. To precyzyjnie wyreżyserowane opowieści, w których nie ma miejsca na spontaniczność czy niewygodne fakty. Weźmy książkę Jolanty Kwaśniewskiej – to nie analiza polityczna, a raczej luźne wspomnienia z życia pierwszej damy. Ona sama politykiem nie była, nie kształtowała rzeczywistości, była jedynie żoną prezydenta. W dzisiejszych czasach, gdy media patrzą politykom na ręce, a debata publiczna jest bezlitosna, jej mąż mógłby nie przetrwać nawet jednej kadencji. Przekonał się o tym Bronisław Komorowski, którego nowe media zmieliły bez pardonu.
Jolanta Kwaśniewska w swojej książce uniknęła wpadki, jaką zaliczyła Danuta Wałęsa. Ta ostatnia w swojej biografii zdradziła, że Lech „zawsze wygrywał w totolotka”, gdy brakowało pieniędzy. W totolotka? No jasne… Kwaśniewska takich rewelacji nam nie zafundowała – jej książka to bezpieczna paplanina, która niczego nie burzy.
Ta myśl zrodziła się podczas rozmowy z moją mamą i stała się dla mnie iskrą do głębszej refleksji. Jak bardzo media i polityka potrafią wpływać na naszą psychikę? Jak głęboko można wdrukować w czyjąś podświadomość wizerunek – pozytywny lub negatywny – jeśli tylko ma się odpowiednie narzędzia?
Chcę Szanownego Czytelnika zaprosić w podróż przez zmiany w polskich mediach. Od lat dziewięćdziesiątych, przez kolejne dekady, aż po dziś – pokażę, jak ewoluowały i jak odcisnęły swoje piętno na debacie publicznej i polityce. Razem zatrzymamy się nad pytaniami, które nurtują wielu z nas:
Czy poglądy można odziedziczyć po rodzicach?
Dlaczego środowiska lewicowo-liberalne od lat dominują w polskiej polityce?
Jakie zagrożenia niosą nowe media?
Jak chronić się przed przekazem, który zatruwa nasze umysły?
Często słyszę: jak ludzie mogą głosować na Trzaskowskiego? Jak mogą ufać Tuskowi? Dlaczego ten czy inny „ekspert” od lat bryluje w mediach mimo swojej kontrowersyjnej przeszłości? I wreszcie: jak można czytać książki Kwaśniewskich? Można. To siła sentymentu – w mojej ocenie niebezpiecznego i zwodniczego.
Każdy może napisać książkę, ale nie każdy ma równe szanse, by ją wydać i wypromować. Czy Szanowny Czytelnik wyobraża sobie książkę Agaty Dudy przyjętą z takim entuzjazmem, jak publikacja Kwaśniewskiej? Śmiem wątpić. „Salon” nie jest tak gościnny, jak mogłoby się wydawać.
W tej książce nie znajdziesz typowo politologicznych wywodów. Opieram się na obserwacjach, doświadczeniu i bliskich życiu przykładach. Opiszę, co w rozwoju mediów mnie fascynuje, ale też ostrzegę przed zagrożeniami płynącymi z nowoczesnych technologii. Chcę, by po lekturze Czytelnik spojrzał na świat z nową ostrożnością, zadając sobie pytania: Czy na pewno wiem, co widzę? Może warto sprawdzić to jeszcze raz? A może poszukać innego źródła? W życiu warto być dociekliwym – i trochę podejrzliwym.
Zapraszam do lektury, która może zmienić sposób patrzenia na media i politykę. Te strony rzucą nowe światło na mechanizmy, które nami rządzą. Ale żeby się o tym przekonać, musisz czytać dalej.
Zanim wspólnie przejdziemy przez okres pierwszych lat po transformacji ustrojowej, chciałbym przenieść Szanownego Czytelnika na moment w przeszłość, a następnie w teraźniejszość.
Czy możemy wymienić choć jeden sukces stanu wojennego wprowadzonego w Polsce przez ekipę Jaruzelskiego? Ja potrafię wskazać taką rzecz. Propaganda mediów, które w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia były całkowicie pod kontrolą władzy ludowej, okazała się skuteczna. Zanim generał ogłosił wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku, przez niemal rok w „Dzienniku Telewizyjnym”, który wówczas oglądało każdego wieczoru kilkanaście milionów widzów, oraz „Trybunie Ludu”, której nakład wynosił około 1,5 mln egzemplarzy, serwowano odbiorcy następujący przekaz: w Polsce rośnie przestępczość, rząd musi podjąć stanowcze działania w celu jej zwalczania. Kolejna kwestia, o której stale mówiono, to protesty robotników. Masowe protesty, w całej Polsce strajkują zakłady pracy, dlatego zaczyna brakować w kraju podstawowych produktów! Władza pilnie musi coś z tym zrobić! Im bliżej grudnia 1981 roku, tym intensywniej w partyjnej, medialnej propagandzie występowało podsycanie atmosfery strachu przed wojną. Wlewana do uszu obywateli propaganda oddziaływała na tyle mocno, że przez kolejne dekady zachłyśnięci nią ludzie powtarzali banialuki o tym, że Jaruzelski nie miał innego wyjścia, musiał działać, bo za naszą wschodnią granicą już czekały sowieckie wojska gotowe wjechać do Polski, podbić ją i stłamsić biednych obywateli.
Nieważne, że przestępczość na początku lat osiemdziesiątych nie była tak ogromna, jak opowiadano w mediach. Nie ma znaczenia, że wcale nie było tak wielu masowych protestów. Liczyło się to, w jaki sposób problemy Polski były opowiedziane w reżimowych mediach i jaką to przyniosło korzyść dla ówczesnej władzy. A było nią względnie gładkie wprowadzenie stanu wojennego.
Przenieśmy się w teraźniejszość. W grudniu 2024 roku w mediach pojawiła się informacja o sprzedaży stacji TVN. Informacja mówi o tym, że amerykański właściciel zdecyduje się przyjąć ofertę czesko-węgierskiego partnerstwa. Później ta oferta upada, w grze są inne podmioty, spekuluje się, że stację kupi Polak, może Włoch, a być może Amerykanie.
Rząd Donalda Tuska który nie jest zadowolony z takiego stanu rzeczy, postanawia w trybie pilnym wpisać dwie stacje telewizyjne - TVN oraz Polsat - na na listę spółek strategicznych RP, żeby zablokować bądź utrudnić ich sprzedaż. Ktoś powie, jak to? Przecież TVN to prywatna stacja, a prywatną stację właściciel może sprzedać. Tak, owszem, może. Pamiętajmy jednak, że spółka strategiczna, może otrzymywać dodatkowe wsparcie od państwa. Zatem rząd może dogadać się z właścicielem podmiotu, żeby ten zmienił zdanie, a w nagrodę spadnie na jego talerz bardzo duży kawałek tortu w postaci reklam spółek Skarbu Państwa. Łakomy kąsek, prawda? Może również poprzez identyczne działanie dogadać się z nowym właścicielem albo skierować odpowiedni podmiot do zakupu takiej stacji. Państwowe pieniądze to skarb, studnia niemal bez dna.
Dlaczego rząd tak bardzo walczy o TVN? Odpowiedzi na to pytanie wprost udzielił poseł Koalicji Obywatelskiej Roman Giertych, który w serwisie X napisał: „Jest jeszcze inny aspekt decyzji premiera w sprawie TVN. Pozwolenie na to, aby zaparkowane w USA pieniądze ukradzione przez PiS wróciły do Polski jako inwestycja w TVN oznaczałoby, że wszyscy ci dziennikarze, którzy przez 8 lat nie oddali władzy swej niezależności znaleźliby się na bruku. Tusk postąpił przyzwoicie, bo bez TVN nie byłoby zwycięstwa 15.10.2023. Naszego wspólnego, wielkiego polskiego zwycięstwa nad wpływami Rosji” – napisał Roman Giertych w serwisie X 11 grudnia 2024 roku.
Chyba wszystko jest dla Szanownego Czytelnika jasne? Poseł reprezentujący koalicję rządzącą wprost wskazuje, że bez zaangażowania telewizji nie powstałby rząd Donalda Tuska. Dlatego trzeba zrobić wszystko, żeby telewizja nie przeszła w ręce innego właściciela, a już na pewno właściciela, który może mieć jakiś układ z politykami PiS-u, bo wówczas tracimy naszą telewizję! Pragnę zaznaczyć, że radość z faktu, iż jakaś telewizja, gazeta bądź portal internetowy sprzyjają tej czy innej formacji politycznej, jest błędem powtarzanym przez każdą ze stron.
Media mają być rzetelne, pokazywać prawdę i tylko prawdę, nawet jeśli jest ona niewygodna dla polityków. To, w jakim sosie podawana jest prawda oraz jak kształtuje się linia redakcyjna danego medium, to inna sprawa.
***
Podczas rozmów w Magdalence, prowadzonych przez przedstawicieli władzy (PZPR) oraz opozycji, toczono debatę nie tylko o kwestiach politycznych, ale również o wolności prasy. W wyniku ustaleń w wolnej i demokratycznej Polsce powstaje nowe prawo prasowe.
W ustawie z 11 kwietnia 1990 roku znajduje się zapis: „Prasa zgodnie z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej”. Tego samego dnia zniesiono również cenzurę, która ciążyła niemal nad wszystkimi zarejestrowanymi i legalnie działającymi tytułami prasowymi w czasie PRL-u. Nieco wcześniej, bo w 1990 roku zlikwidowano również Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, który od 1945 roku kontrolował wszystkie działania prasy, radia i telewizji w Polsce.
W roku 1989 w Polsce działało 88 dzienników oraz 2500 czasopism i magazynów. Zmiany ustawowe sprawiły, że już w 1993 roku mieliśmy 124 dzienniki oraz 3000 czasopism i magazynów. Niewątpliwy prym wiodła powstała w 1989 roku „Gazeta Wyborcza”. W Polsce pojawił się również gracz francuski. Grupa prasowa Presse Participations Europennes Roberta Hersanta przejmuje 49 proc. udziałów wydawanego wcześniej przez RSW dziennika „Rzeczpospolita”. Pozostałe 51 proc. znajduje się w rękach Państwowego Przedsiębiorstwa Wydawniczego „Rzeczpospolita”. W 1991 roku w Warszawie powstaje „Super Express”, ogólnopolski dziennik informacyjno-sensacyjny, a w roku 1995 rynek zaczęła zdobywać „Gazeta Prawna”.
W latach dziewięćdziesiątych w Polsce rozwija się również telewizja (na niej skupimy się bardzo mocno w niniejszej książce). W 1992 roku założono Polsat, który stał się pierwszą ogólnopolską komercyjną stacją telewizyjną. Polsat szybko zdobył popularność, oferując szeroki wachlarz programów rozrywkowych, seriali i wydarzeń sportowych. Wkrótce pojawiły się inne stacje, jak Polonia 1 (1993) i TVN (1997), które także zaczęły zdobywać widownię. Na stacji TVN zdecydowanie na dłużej zatrzymamy się w drugiej części książki.
***
Nie sposób jest pominąć roli „Gazety Wyborczej” w kształtowaniu systemu medialnego III RP. „Gazeta Wyborcza” powstała w Polsce 8 maja 1989 roku, w wyniku porozumień Okrągłego Stołu, jako organ prasowy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” przed wyborami parlamentarnymi. Pierwsze wydanie miało nakład 150 tysięcy egzemplarzy. W pierwszych latach jej istnienia, średni nakład gazety sięgał nawet miliona egzemplarzy dziennie. W 1994 roku nakład wynosił 511 tysięcy egzemplarzy, z tego sprzedawano przeciętnie 418 tysięcy sztuk dziennie. Dziś to pismo, przynajmniej w wersji papierowej, jest w okresie schyłkowym, choć wciąż redakcja z Czerskiej próbuje podnosić głowę.
Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”, od dekad pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych i zarazem kontrowersyjnych postaci polskiego życia publicznego. Jego styl dziennikarski, linia redakcyjna oraz wpływ na debatę społeczną budzą emocje rozpięte między bezgranicznym podziwem a zdecydowanym sprzeciwem. Nikt nie uchwycił tego fenomenu lepiej niż Rafał Ziemkiewicz, który w swojej książce Michnikowszczyzna. Zapis choroby, wydanej w 2006 roku, podjął się nie tylko krytyki, ale także dogłębnej analizy działań Michnika oraz zespołu pracującego przy ulicy Czerskiej w Warszawie. Ziemkiewicz, znany ze swojego ostrego pióra i bezkompromisowości, stworzył dzieło, które jest zarówno pamfletem, jak i próbą zrozumienia mechanizmów kształtujących polską rzeczywistość po upadku komunizmu.
Ziemkiewicz definiuje „michnikowszczyznę” w sposób wielowymiarowy. Nie ogranicza się do wskazania jedynie tez głoszonych przez Michnika czy zachowań, które ten promuje. W jego ujęciu to znacznie szersze zjawisko – swoisty ekosystem obejmujący zarówno współpracowników redaktora naczelnego „Wyborczej”, jak i media, które przyjęły jego narrację jako dominującą. Jak pisze Ziemkiewicz:
„Michnikowszczyzna – to nie tylko zespół głoszonych przez Michnika tez i postulowanych przez niego zachowań. To grono ludzi współtworzących jego propagandową linię w «Wyborczej» i w innych, poddających się jej wpływowi mediach”.
To jednak nie wszystko. „Michnikowszczyzna” to także, a może przede wszystkim, odbiorcy tej linii – rzesza ludzi emocjonalnie związanych z Michnikiem, dla których stał się on kimś więcej niż tylko dziennikarzem czy publicystą. Ziemkiewicz ironicznie porównuje ich oddanie do fanatyzmu, jaki wśród niektórych budzi postać księdza Tadeusza Rydzyka:
„To przede wszystkim liczne grono adresatów tej propagandy, związanych z Michnikiem emocjonalnie w stopniu nie mniejszym, niż wykpiwane na salonach moherowe babcie przepojone podziwem dla księdza Rydzyka”.
W tym kontekście Michnik urasta do roli niemalże świeckiego proroka, wyroczni, której słowa przyjmowane są bezrefleksyjnie, a autorytet pozostaje nienaruszalny – zwłaszcza wśród polskich inteligentów i jeszcze liczniejszej grupy półinteligentów. Ziemkiewicz opisuje to następująco:
„To rzesza polskich inteligentów i jeszcze liczniejsza – półinteligentów, którzy ulegli graniczącemu z amokiem uwielbieniu dla redaktora naczelnego «Wyborczej» jako wyroczni etycznej, politycznej i intelektualnej”.
Jednym z najmocniejszych punktów książki jest dekonstrukcja mitu Okrągłego Stołu, który w narracji „michnikowszczyzny” przedstawiany jest jako triumf opozycji i kapitulacja komunistów. Ziemkiewicz stawia jednak tezę prowokacyjną, ale trudną do zignorowania: to nie komuniści ustąpili, lecz „solidarnościowcy” – lub raczej ci, którzy w tamtym czasie za takich uchodzili – złożyli broń przy negocjacyjnym stole. Jak zauważa:
„Zasadniczy fałsz w mitologii Okrągłego Stołu à la michnikowszczyzna polega na twierdzeniu, że dokonała się tam kapitulacja komunistów. W istocie skapitulowali przy owym meblu «solidarnościowcy», czy raczej ludzie za takowych wówczas uważani”.
Ta reinterpretacja wydarzeń z 1989 roku rzuca nowe światło na transformację ustrojową i każe zastanowić się, kto tak naprawdę odniósł zwycięstwo w tamtych negocjacjach. Ziemkiewicz nie tylko podważa oficjalną wersję historii, ale także wskazuje, jak mit ten był pielęgnowany przez środowiska związane z Michnikiem, by umocnić ich pozycję w nowej rzeczywistości.
Michnikowszczyzna. Zapis choroby to pozycja, która wykracza poza ramy zwykłej krytyki. To wnikliwa diagnoza polskiej sceny politycznej i medialnej, a zarazem portret Adama Michnika jako postaci, która odcisnęła trwałe piętno na współczesnej Polsce.
Pamiętam, że czytając pierwszy raz książkę Ziemkiewicza, byłem w całkowitym szoku. Sam sobie zadawałem pytanie, dlaczego jako młody człowiek uległem pewnej fascynacji „Gazetą Wyborczą”. Bo tak było. Byłem mało świadomym dwudziestolatkiem podsuwającym „Gazetę Wyborczą” swojemu dziadkowi, który uwielbiał czytać „Fakt” i „Super Express”, tłumacząc, że jest to porządna lektura, coś poważnego, a nie jakiś tabloid z plotkami wprost z ulicy. Po latach dowiedziałem się, dlaczego tak było, co mną kierowało. Odpowiadając krótko, byłem zaczadzony przez system medialny, który towarzyszył mi od najmłodszych lat mojego życia.
Wychowałem się na pewnych autorytetach, ludziach, których, chcąc nie chcąc, niemal codziennie oglądałem w telewizji jako chłopiec, a następnie nastolatek. Mieszkając w Opolu, wychowując się w prostej rodzinie ludzi pracujących, następnie wypoczywających przed telewizorem, mój wzorzec postrzegania rzeczywistości był prosty: to, co jest w telewizji, jest lepsze, ludzie z telewizji wiedzą lepiej od innych, są lepsi, mają rację, należy ich słuchać. Panowała wówczas jedność przekazu. Telewizja Polska oraz Polskie Radio mówiły niemal jednym głosem. Ludzie oglądali i słuchali mediów, czytali poranną gazetę, czy to ogólnopolską, czy lokalną, gdzie występowały ciągle te same autorytety. Jako dziecko, następnie nastolatek, czy bardzo młody mężczyzna, nie zastanawiałem się nad sensem tego wszystkiego. Zacząłem rozumieć świat mniej więcej w wieku 24–25 lat, gdy zderzając się z prozą życia, zacząłem szukać rozwiązań i wyszedłem poza bańkę informacyjną.
Pytanie, co z ludźmi, którzy w tej bańce zostali? Można ich podzielić na dwie grupy: świadomych odbiorców, którzy z własnej woli wybrali pewien światopogląd, oraz ludzi całkowicie zaprogramowanych przez propagandę, którzy wierzą w to, co widzą, nie mając pojęcia, co jest za kotarą oddzielającą ich świat od świata rzeczywistego. Najbardziej jest mi szkoda osób z drugiej grupy. Tych, którzy chcą kupić książkę Kwaśniewskiej, bo takie autorytety były im przez dekady podsuwane przez masowe media.