Manipulacja - Klaudia Muniak - ebook + książka

Manipulacja ebook

Muniak Klaudia

4,0

Opis

Kiedy śnisz, mogę ci wmówić wszystko, co chcę.

Irmina to uznana psychoterapeutka, która leczy za pomocą nowoczesnej metody – ukierunkowanej inkubacji snów. Jedną z jej pacjentek jest Anna, młoda kobieta przeżywająca dramat związany z kolejnymi poronieniami. Będąca w fatalnym stanie psychicznym Anna zaczyna dostawać niepokojące wiadomości od nieznanego nadawcy. Jej mocno już pogmatwane życie wali się teraz w gruzy.

Wkrótce okazuje się, że historia Anny łączy się z życiem innych pacjentek leczących się u Irminy, w tym z Lidką – byłą prawniczką zmagającą się z uzależnieniem od alkoholu.

Na ile lęki dręczące kobiety są realne, a na ile są skutkiem terapii? I czy skumulowane mogą doprowadzić do... morderstwa?

Klaudia Muniak po raz kolejny udowadnia, jak fascynujący, a zarazem mroczny może być świat nauki i medycyny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 278

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (53 oceny)
22
17
8
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alutek_17

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, mocne
00
Hanka173

Całkiem niezła

Anna i Olaf są małżeństwem bezskutecznie starającym się o dziecko. Anna roni jedną ciążę za drugą. Trauma. Potrzebny terapeuta. Ktoś znajomy poleca Irminę. Jest ona doskonałym terapeutą. Bardzo angażuje się w pracę. Na co dzień stosuje nowoczesną technologię psychoanalityczną DreamFactor. Technika ta polega na indukowanej inkubacji snów . To takie wkładanie do głowy pacjenta myśli. Takich myśli jakie chce. Annę ktoś nęka w Internecie a ona stara się tę osobę zignorować. Do złego samopoczucia Anny dochodzi podejrzenie o zdradę. Czyżby Olaf miał kochankę? Taaak. Siła złego na jednego. Anna nie może tego wszystkiego udźwignąć nawet wsparta przez męża, terapeutkę, matkę i przyjaciółkę. Miota się, obraża bliskich i na stronie 202 wypala szczerze i bez skrępowania: Nie miałam pojęcia jak wiele osób ma obsesję na moim punkcie. Książka jest krótka. Co półtorej strony nowy rozdział. Dziewczyna , główna bohaterka, jest infantylna, zadufana w sobie, niemądra, podejrzliwa. Jednym słowem beznadziej...
00
Jaskoleczki

Całkiem niezła

całkiem niezła pozycja wakacyjna, chociaż autorka ma zdecydowanie lepsze książki (oczywiście moim zdaniem) w swoim dorobku, mimo to niedługa i czyta się szybko, chociaż pod koniec odczuwałam już lekkie znużenie i wymeczeie tematu. mimo to polecam
00
Re7-Bobie

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka, polecam.
00
Martusia080394

Nie oderwiesz się od lektury

Klaudia Muniak napisała świetna książkę. Taka życiową. Na prawdziwych wydarzeniach. Dziękuję że ja napisałaś
00

Popularność




Prolog

Słaniam się na nogach, potykam kilka razy, chyba nawet upadam. Ktoś brutalnie mnie podnosi, ale nie widzę kto, wzrok mam za bardzo zamglony. Ledwo kontaktuję, co mi się stało.

Trzaskają drzwi.

Przewracam się, obijając przy tym kolana i łokcie. Posadzka jest twarda i nieprzyjemnie śliska. Mimo to mam ochotę się na niej położyć i już nic nie czuć, zwłaszcza tej przejmującej dezorientacji. Przykładam policzek do podłogi. Wydaje mi się kojąco chłodna, za moment jednak wzdrygam się pod wpływem jej przenikliwego zimna.

A nie, to nie zimno. To setki igieł atakują skórę mojej głowy, tak przynajmniej to odczuwam. Dopiero za moment dociera do mnie, że ktoś mocno ciągnie mnie za włosy.

Słyszę głos. Ktoś coś do mnie mówi, ale nie reaguję. Jestem za bardzo zamroczona, by podjąć jakiekolwiek konkretne działanie. Za chwilę rozlega się krzyk. Czy to ja krzyczę? Nie, to na mnie ktoś krzyczy, a nawet wrzeszczy. Czegoś ode mnie żąda, ale ja kompletnie nie wiem, o co mu chodzi.

Łup. Coś spadło.

Nie, nie coś, to ja znów upadłam, to moje ciało w kontakcie z jakimś sztywnym podłożem wydało ten głuchy dźwięk.

Obolała przewracam się na plecy. Resztkami świadomości próbuję ogarnąć sytuację, ale przeszkadza mi nowy ból – skóra na nadgarstkach zaczyna mnie szczypać jak wściekła. Chcę się na tym skupić, aby choć w małym stopniu zrozumieć, co się ze mną dzieje, ale nagle coś podrywa moje ręce do góry. Szarpnięcie jest tak silne, że aż kłuje mnie od niego w barku; ból promieniuje do piersi. Po chwili nie mogę nawet ruszyć nogami, za to dociera do mnie szum. To pierwszy przyjemny bodziec, odkąd… Jak ja się tutaj właściwie znalazłam? I gdzie jest to „tutaj”?

Szum nie znika, przeciwnie – przybiera na sile. Nie wiem już, czy szumi mi w głowie, czy faktycznie gdzieś obok leje się woda, ale jej plusk wyraźnie dźwięczy mi w uszach, o dziwo, przynosząc ukojenie. Wydaje mi się, że czuję także wilgoć, która stopniowo ogarnia coraz większą powierzchnię mojego ciała. Zamykam oczy, nie zważając na kolejne szarpnięcia i nowe porcje bólu. Pozycja jest mało wygodna, ale oddaję się rytmicznemu hałasowi, pozwalam, aby mnie otulił…

Odpływam.

1

Anna

Nie wytrzymam dłużej, muszę iść do toalety. Odkładam książkę na właściwą półkę, po czym odsuwam karton z nierozpakowanymi jeszcze świeżutkimi egzemplarzami tłumaczenia najnowszej powieści mojej ulubionej amerykańskiej autorki Tarryn Fisher. To thriller, który już rankiem, tuż po dostawie, wylądował w mojej torebce. Nie wyobrażam sobie nie mieć go w domowej biblioteczce.

Kierując się na zaplecze, kiwam wymownie głową do koleżanki, która obsługuje klientów przy kasie. Sonia uśmiecha się krótko i wyrozumiale. Jest darem niebios dla nas wszystkich. Wcześniejsza menadżerka księgarni, Milena, była zarozumiałą pindą, która rozliczała podwładnych niemal z każdej minuty spędzonej w pracy. Dochodziło do tak absurdalnych scysji, że włos się jeżył na głowie. Potrafiła nam grozić zwolnieniami i o mało nie wprowadziła w życie odliczania czasu spędzonego w łazience. Brzmi niewiarygodnie, ale tak właśnie było. Zresztą zwykle znajdowałam się w centrum tego typu konfliktów. Nic na to nie poradzę, że mam słaby pęcherz, a że zwykle dbam o odpowiednie nawodnienie organizmu, wizyty w toalecie zdarzają mi się często. Cóż, teraz ten kłopot – i kilka innych równie niedorzecznych – nie spędza już snu z powiek pracownikom księgarni, w której jestem zatrudniona. Właściwie odkąd rządy przejęła Sonia, zapanował tu taki spokój, że czasem, po ośmiu godzinach nieustannej krzątaniny między wypełnionymi po brzegi regałami, zastanawiam się, czy faktycznie spędziłam je w pracy.

Często myślę o poprzedniej kierowniczce, o tym, co popychało ją do tak toksycznego zachowania. Wytrzymanie presji, jaką na nas wywierała, stanowiło nie lada wyzwanie. Sama nie raz rozważałam zmianę posady. Ludzka natura doprawdy jest zaskakująca, a jej kwintesencja – psychika – nieskończenie złożona, nawet niezrozumiała. I to właśnie jej wielowarstwowość sprawia, że człowiek pozostaje niezbadaną istotą, której reakcje rzadko dają się przewidzieć. To nas wyróżnia spośród wszystkich ziemskich stworzeń, czyni wyjątkowymi, pozwala robić wielkie rzeczy, wspinać się na wyżyny bohaterstwa, ale także wyniszcza, stwarza grunt dla zepsucia, często popycha do okrucieństwa. Myślę, że wnętrze Mileny było po prostu zepsute, nie mam jednak pojęcia, co konkretnie doprowadziło do jego degeneracji.

Zastanawiam się też, gdzie sama się znajduję. Nie jestem ani święta, ani idealna, daleko mi też do dobrego człowieka. Tego, co zrobiłam bardzo dawno temu, w żaden sposób nie wymażę, nie wiem nawet, czy mogę liczyć na rozgrzeszenie. Dopuściłam się nikczemności tak ogromnej, że naiwnością byłoby oczekiwać, iż kiedykolwiek odzyskam wewnętrzny spokój. Pewne rzeczy można zapomnieć, ale nie można uwolnić się od ich duszącego piętna.

Mimo to próbuję. Ciągle próbuję i nawet przez chwilę wydawało mi się, że jest to możliwe. W pewnym momencie, tuż po poznaniu Olafa, moje życie zaczęło nabierać jasnych, ciepłych kolorów. Początkowo podchodziłam do nich ostrożnie, z dużą dozą czujności, finalnie jednak zatraciłam się w nich tylko po to, by później znów oblec się w ciemność, która z dnia na dzień coraz skuteczniej pozbawia mnie oddechu. Czuję się jak zawieszona w próżni. Gdybym miała to jakoś precyzyjniej określić, wydaje mi się, że balansuję gdzieś pomiędzy desperacją a bezradnością. Porównałabym się do przejrzałego owocu, który zaczyna powoli gnić. Jeszcze ciągle dobry, aby go zerwać i cieszyć się jego smakiem, a jednak konsekwentnie pomijany. Niebawem stanie się bezużyteczny, na zawsze zmarnieje. Ckliwa metafora, wiem o tym doskonale, ale im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że ten melodramatyczny obraz świetnie oddaje moje obecne położenie.

Mam trzydzieści trzy lata i szczęśliwie pracuję w miejscu, do którego lubię przychodzić. Żyję u boku mężczyzny, którego kocham i który kocha mnie. Pięć lat temu wzięliśmy ślub, a zaraz po nim zamieszkaliśmy w nowym mieszkaniu, podarunku od moich rodziców. Właściwie to podarunku od mamy i ojczyma. Bo mój ojciec…

Robię, co mogę, aby nie wracać do niego myślami. Nawet Olaf nie zna całej prawdy, musi mu wystarczyć to, co wie – mój ojciec nie żyje, odszedł z tego świata dawno temu, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Spokojnie, nie potrzebuję współczucia, wręcz przeciwnie. Po jakimś czasie jego miejsce zajął Edek, drugi mąż mojej matki, który okazał się ciepłym człowiekiem o dobrym sercu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że pokochał mnie jak rodzoną córkę.

Wydawałoby się zatem, że mam wszystko. Że niczego mi nie brakuje. Kiedyś jedna z koleżanek zapytała mnie, czy można chcieć czegoś więcej. Cóż, dla mnie odpowiedź była i jest tyle oczywista, co bolesna.

Można.

Można marzyć o czymś tak wspaniałym i niepowtarzalnym, że wszystkie dotychczasowe dobra tracą przy tym na znaczeniu. Stają się tylko ładnym tłem. Tłem, które z biegiem czasu i wraz z przedłużającym się w nieskończoność oczekiwaniem brzydnie, zaczyna przybierać ponury wyraz, z dnia na dzień czyniąc codzienność mniej atrakcyjną. Spoglądamy na swoje życie i widzimy, że wcale nie jest takie, jak je sobie wyobrażaliśmy. Zastanawiamy się, gdzie popełniliśmy błąd. Szukamy momentu, w którym zaprzepaściliśmy szansę na upragnione szczęście, nie mając nawet pewności, że mieliśmy jakąkolwiek siłę sprawczą. Czy w ogóle mieliśmy wpływ na to, jak się ono potoczyło? Czy mogliśmy zrobić coś inaczej?

Nie chcę wierzyć, że po prostu jestem skazana na ciągłą tęsknotę, że swoista karma – ta, jak mówią, suka – okaże się wobec mnie wyjątkowo bezlitosna. Czasem mam wrażenie, że zaczynam od tego wszystkiego wariować, ale jak mam tego uniknąć?

Docieram do toalety już porządnie roztrzęsiona. Stawiam kroki niepewnie, chyba nawet trochę chybotliwie, ale nic nie mogę na to poradzić. Coraz wyraźniej wyczuwam wilgoć między nogami i choć wiem, że to nie mocz, daję słowo, wolałabym się zsikać w majtki, niż zobaczyć na nich czerwień, która znów wszystko przekreśli.

Zamykam się pospiesznie w kabinie i drżącymi dłońmi rozpinam spodnie. Palce dygoczą mi tak bardzo, że mocuję się z guzikami znacznie dłużej niż zwykle. Wmawiam sobie, że wszystko jest w porządku, że nie tym razem. NIE TYM RAZEM, powtarzam uparcie. Mimo to oczami wyobraźni widzę już zaplamioną bieliznę.

Wreszcie udaje mi się uporać z guzikami i szarpię za spodnie. W popłochu zsuwam je z bioder. Odkładałam moment pójścia do toalety najdłużej, jak się dało, ale teraz, kiedy już w niej jestem, nie chcę czekać ani chwili więcej. Chcę natychmiast wiedzieć, na czym stoję. Chcę pozbyć się tej szalejącej we mnie paniki.

Szybko odchylam brzeg majtek, ale to za mało, nie widzę dobrze. Zsuwam je nieco niżej i wypuszczam zgromadzone w płucach powietrze. Nawet nie wiem, kiedy wstrzymałam oddech. W głowie mi się kręci, a przed oczami wirują kolorowe mroczki. To nic. To mało ważne w tej chwili, myślę, opuszczając bieliznę do kolan. Wbijam wzrok w swoje majtki i…

– Nie tym razem – szepczę pod nosem.

Szybko siadam na sedesie, bo nogi kompletnie mi wiotczeją. Podpieram głowę rękoma, nadal trzęsąc się jak osika. Ulga zastępuje strach w tempie, za którym nie nadąża moje ciało. Czuję się jak przekłuty balon. Od powietrza uchodzącego ze mnie pod gigantycznym ciśnieniem nieprzyjemnie szumi mi w uszach.

Nie tym razem, powtarzam sobie, aby fakt, że wszystko jednak jest w porządku, ostatecznie do mnie dotarł. Dłuższą chwilę zajmuje mi opanowanie emocji, ale w końcu udaje mi się jako tako wziąć w garść.

Wreszcie uspokajam się na tyle, że ponowne wciągnięcie spodni na biodra nie sprawia mi problemu, przestaję też dygotać. Wychodzę z kabiny w znacznie lepszej formie. Myję ręce, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Moją trójkątną twarz okalają półdługie ciemne włosy, a szeroko rozstawione piwne oczy czynią mnie całkiem ładną. Szkoda tylko, że sine cienie pod nimi odbierają mi atrakcyjność. Przyszły jakiś czas temu i wygląda na to, że zadomowiły się na dobre. Nie pamiętam, kiedy ostatnio skutecznie udało mi się zamaskować je lekkim makijażem, który zwykle noszę, ale prawda jest taka, że nie pamiętam też, kiedy ostatnio spałam spokojnie. W nocy budzę się często, bo śnią mi się koszmary, po których powrót w objęcia Morfeusza nie zawsze jest możliwy.

Nie da się ukryć, że wariuję, stwierdzam w duchu, ciągle spoglądając na swoją twarz. Mimo to zauważam, że w kącikach moich ust błąka się uśmiech. Chwile, kiedy faktycznie zachowuję się nieracjonalnie, może nawet infantylnie, odchodzą w niepamięć. Teraz liczy się tylko to, że wszystko jest w porządku. Jeszcze przez jeden krótki moment tłumię uśmiech radości, ale kiedy wycieram ręce papierowym ręcznikiem, pozwalam mu wypłynąć z całą mocą. Kładę dłoń na ciągle jeszcze płaskim brzuchu i głaszczę go delikatnie. Mam nadzieję, że to maleństwo, dopiero kiełkujące w mojej macicy, czuje, jak bardzo je kocham i jak bardzo chcę, abyśmy się spotkali. Jak bardzo pragnę zostać jego matką.

2

– Mam wrażenie, że oddalamy się od sobie… – wyznaję, podnosząc wzrok na psychoterapeutkę.

Irmina spogląda na mnie zachęcająco. Na jej twarzy maluje się dobrze mi znana troska i wyrozumiałość. W jej spojrzeniu brak jakiejkolwiek przesady czy natarczywości, jest perfekcyjnie wyważone. Do tego stopnia, że ilekroć je widzę, zastanawiam się, czy to naturalny dar, którym została obdarowana ta kobieta, czy też umiejętnie wyuczony profesjonalizm. Tak czy inaczej, wyraz jej oczu koi i uspokaja, dodaje tak potrzebnej mi otuchy.

– Dlaczego tak myślisz? – pyta. Jej ton również taki jest, wyważony. Delikatny i rzeczowy zarazem, współczujący i otrzeźwiający. – Powiedziałaś, że oddalacie się od siebie. Co konkretnie masz na myśli? – formułuje pytanie nieco inaczej, kiedy nie odpowiadam.

– Niby wszystko jest w porządku – wzdycham, instynktownie dotykając dłonią swojego brzucha – ale…

Przechyla nieco głowę, tym razem jednak milczy, daje mi czas na zebranie myśli i wypowiedzenie ich w odpowiadającym mi tempie.

– Olaf… – jąkam się. – Olaf chyba ma dosyć.

– Dosyć?

– Ciąża została potwierdzona, zażywam odpowiednie leki, trwa już nawet tydzień dłużej niż poprzednie, ale… – Znów urywam w połowie zdania. Nie chcę mówić głośno, że to przecież nic nie znaczy, że to nie daje żadnej gwarancji. Nie mam najmniejszej pewności, że nie skończy się jak zwykle. – Cała się trzęsę, gdy idę do toalety – oznajmiam i zaciskam usta, jakbym zaraz miała się rozpłakać. – Czasem trudno mi nawet ściągnąć spodnie, męczę się z nimi jak jakieś nieporadne dziecko – śmieję się nerwowo.

– Strach jest nieodzownym elementem naszego życia, Anno. Zwłaszcza po tak traumatycznych doświadczeniach, z jakimi przyszło ci się zmierzyć – mówi spokojnie terapeutka. – Wiem, że trudno zignorować lęk, ale może warto się skupić, a przynajmniej dołożyć starań, aby przekierować swoją uwagę przede wszystkim na to, co tu i teraz. Na te dobre rzeczy.

Przymykam powieki, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Chciałabym. Naprawdę chciałabym zapomnieć o całym strachu i oddać się wyłącznie pozytywnym myślom. Jednak to nie takie proste. Nie kiedy traci się cztery kolejne ciąże. Nie kiedy wspomnienie pierwszego poronienia nie blednie, a każde kolejne tylko potęguje tamten obraz. Nie kiedy – pomimo serii badań – nie znaleziono istoty problemu, a ostatnia ciąża nie utrzymała się nawet po przepisanych lekach. Hormony, kwas acetylosalicylowy, leki syntetyczne, których nazw stale nie potrafię zapamiętać, i jeszcze więcej hormonów. Wszystko na nic.

– Myślę, że skoncentrowanie się na pozytywnych aspektach powinno pomóc. Jesteś w ciąży, stosujesz się do zaleceń lekarzy i tym razem rokowania są naprawdę dobre… – przypomina mi Irmina.

– Staram się, naprawdę staram się skupiać na tym, co dobre – mówię, siląc się na uśmiech.

I naprawdę tak jest, tyle że ciągle rozpamiętuję tamten dzień.

Najpierw pojawiło się drobne plamienie. Nie udało mi się złapać mojego ginekologa, akurat wyjechał z miasta. Tak to zwykle w życiu bywa, prawda? Że zostajemy sami, kiedy najbardziej potrzebujemy wsparcia. Przestraszona zgłosiłam się na SOR. Nie potraktowano mnie poważnie, ot, drobne plamienie na wczesnym etapie ciąży, nic wielkiego. Oczekiwanie na przyjęcie przedłużało się w nieskończoność, Olaf urwał się z pracy i zdążył przyjechać do szpitala. Kiedy poczułam, że zaczynam mocniej krwawić, zaniepokojony pognał po pielęgniarkę. Kazano nam nadal czekać. No to czekaliśmy – coraz bardziej przejęci, coraz bardziej zdenerwowani, z coraz czarniejszymi myślami, o których nie rozmawialiśmy, ale które były wypisane na naszych zatroskanych twarzach. Kiedy poczułam parcie na pęcherz, poszłam do toalety. Zsunęłam spodnie i wtedy po prostu ze mnie chlusnęło. Potok krwi najpierw zalał moje uda, a potem spodnie. Zanim zorientowałam się w sytuacji, na posadzce między moimi nogami zebrała się spora kałuża krwi. Otrzeźwiło mnie walenie do drzwi, dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nieświadomie krzyknęłam, gdy ujrzałam krew, a swoim wrzaskiem zaalarmowałam Olafa. Tak straciłam moje pierwsze maleństwo. Później było już tylko gorzej.

– Ludzie nie rozumieją, jak bardzo to boli… – Po policzkach spływa mi kilka łez, zbieram je językiem ze spierzchniętych warg. – Tylko kobieta, która przez to przeszła – szepczę – wie, że ten ból ogarnia każdą komórkę, wnika głęboko do samego środka, przenika na wylot i już nigdy nie odpuszcza. A ja… Ja przeżyłam to cztery razy. Nie dam rady zmierzyć się z tym ponownie… Naprawdę nie dam rady. – Kręcę głową, wycierając wilgotny nos o rękaw swetra. – Ludziom wydaje się, że strata ośmio- czy dziewięciotygodniowej ciąży to nic takiego. – Ciągle mam przed oczami strumień gęstej purpurowej krwi. – Ale to nieprawda. Oczywiście, że strata dziecka w zaawansowanej ciąży jest niewyobrażalną tragedią, jednak czy można stopniować dotykające nas dramaty? – Pociągam nosem, po czym powtórnie go wycieram. – Nigdy nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji… Nosić pod sercem dziecko przez pięć czy sześć miesięcy, a później… a później je stracić, tyle że… – Zacinam się, bo nowa porcja łez mimowolnie napływa mi do oczu. – Każde z moich dziewięciotygodniowych dzieciątek mogło stać się tym pięciomiesięcznym, dziewięciomiesięcznym, a wreszcie noworodkiem, prawda?

– Tak, to prawda – przytakuje Irmina poważnym tonem, ani na moment nie uciekając ode mnie wzrokiem.

Podziwiam siłę tej kobiety, jej zaangażowanie i spokój. Jej postawa jak zawsze dodaje mi otuchy, a dziś dodatkowo popycha do wyrzucenia z siebie obawy, która od dłuższego czasu coraz bardziej mnie dręczy.

– A Olaf… – Biorę głęboki wdech. – Odnoszę wrażenie, że Olaf kogoś ma… kogoś poza mną. Że ma dość mojego pogłębiającego się załamania… tych wszystkich huśtawek nastroju, a przede wszystkim tego, że mój organizm nie potrafi… – Wzdycham ciężko. – Że nie jestem zdolna utrzymać ciąży.

Irmina spogląda na mnie przez dłuższą chwilę, eterycznie, niemal niezauważalnie kiwając głową.

– Jesteś dla siebie zbyt surowa – mówi w końcu.

Rozkładam bezradnie ręce, bo nie mogę nic poradzić na to, jak się czuję. Mam wrażenie, że emocje wymykają mi się spod kontroli, a strach przed utratą miłości męża rozrasta się agresywnie, wręcz bez ograniczeń. Zalewa mnie coraz śmielej, paraliżuje od środka. I choć długo usiłowałam to ignorować, z dnia na dzień coraz bardziej utrudnia mi normalne funkcjonowanie.

– Dobrze… – odzywa się znów Irmina. Podnosi się przy tym z miejsca i kieruje do szafki ulokowanej po przeciwnej stronie gabinetu. – Dziś mamy dłuższą sesję, prawda?

– Yyy… tak, tak, zgadza się – potwierdzam, czując jednocześnie potworny ucisk w dołku. Zaciskam dłonie w pięści i mimowolnie zasysam do płuc więcej powietrza, niż jest mi potrzebne.

Tymczasem psychoterapeutka sięga po średniej wielkości pudełko, po czym wyjmuje z niego urządzenie o kształcie rękawicy i ostrożnie rozkłada je na blacie szafki.

– Zapraszam. – Odwraca się do mnie i dłonią wskazuje na niewielki tapczan. Wygląda niepozornie, ale z doświadczenia wiem, że jest całkiem wygodny. – Wszystko w porządku? – dopytuje, kiedy nie ruszam się z miejsca.

– Po prostu zawsze denerwuję się przed – tłumaczę.

– Rozumiem. – Irmina znów obraca się do szafki, na której leży rękawica, i kończy rozplątywanie odchodzących od niej kabli. – Anno, TDI to obecnie jedna z najlepszych metod radzenia sobie z lękami, a DreamFactor jest w pełni bezpiecznym urządzeniem.

– Wiem – zapewniam, ale moje zdenerwowanie wcale nie słabnie.

Wreszcie podnoszę się z fotela i podchodzę do tapczanu. Kładę się na nim, a Irmina uśmiecha się do mnie pogodnie.

– Spróbuj się odprężyć – prosi łagodnym tonem. – Zaraz wracam.

Wychodzi z gabinetu, a ja odprowadzam ją wzrokiem. Kiedy zostaję sama, przenoszę spojrzenie na sufit i biorę jeszcze jeden głębszy oddech.

3

Wracam do domu autobusem. Mamy tylko jedno auto, z którego korzysta głównie mój mąż. Olaf dojeżdża do pracy ponad czterdzieści kilometrów, więc potrzebuje go zdecydowanie bardziej niż ja. Moja księgarnia znajduje się w niewielkiej odległości od Nowego Miasta, gdzie mieszkamy. Nie przeszkadza mi przemieszczenie się pieszo, lubię spacery, a w razie złej pogody czy gorszego samopoczucia mogę użyć komunikacji miejskiej. Transport publiczny zapewnia mi też dogodny dojazd do gabinetu Irminy. Olaf uważa, że stać nas na utrzymanie drugiego wozu, i zasadniczo ma rację. Dzięki temu, że moi rodzice podarowali nam mieszkanie w prezencie ślubnym, mieliśmy łatwiejszy start, jednak w moim odczuciu kupno drugiego samochodu na chwilę obecną to po prostu zbyteczny wydatek. Może zmienię zdanie, kiedy ciąża stanie się bardziej zaawansowana albo gdy na świecie pojawi się nasze upragnione maleństwo.

Na wspomnienie mojej małej kruszynki zapadam się głęboko w sobie, przygniata mnie wstyd i poczucie winy. Są tak namacalne, że aż kulę ramiona. Czuję się paskudnie z tym, co dzisiaj powiedziałam Irminie. Nie da się ukryć, że brzmiało to wszystko tak, jakbym już wydała wyrok na rozwijające się we mnie dziecko, jakbym nie dawała mu szans na przetrwanie, gorzej – jakbym nawet nie wierzyła, że ma jakiekolwiek szanse…

Mimowolnie w oczach stają mi łzy, tak bardzo próbuję znaleźć w sobie tę wiarę, ale nigdzie jej nie ma. Nie wiem, czy jej pokłady jednak nie są – jak twierdzą niektórzy – niewyczerpalne i po prostu się skończyły, czy może to ja nie potrafię do nich dotrzeć. Pragnę zostać matką, pragnę tego jak niczego innego na świecie, a jednak tak trudno mi wierzyć. Nie dopuszczam do siebie myśli, że znów coś pójdzie nie tak, ale z drugiej strony podświadomie wiem, że to się nie uda. Czy można utknąć w większej sprzeczności? Czy można czuć się bardziej rozbitym? Trudno mi w tej całej sytuacji nie wątpić w swoją wartość, ciężko nie postrzegać siebie jak wybrakowaną kobietę. Jak jałową istotę niezdolną do przekazania najcenniejszego daru – życia. Nawet w momencie, kiedy to nowe życie właśnie się we mnie rozwija. Wiem, że to z tego powodu nękają mnie wątpliwości co do Olafa. Przysięgaliśmy sobie miłość niezależnie od tego, co zaplanowało dla nas życie, później mój mąż wielokrotnie mnie o tym zapewniał, a mimo to przestałam mu ufać. Nawet nie wiem, kiedy to się stało.

Z korowodu myśli wyrywa mnie piknięcie mojej komórki. Wdzięczna, że mogę przekierować uwagę na spokojniejszy grunt, wyjmuję telefon z torebki. Na Messengerze czeka nieodczytana wiadomość. To Lena dopytuje, czy nasz jutrzejszy wypad na zakupy jest aktualny. Odpisuję, że nic się nie zmieniło, i potwierdzam godzinę spotkania. Chętnie spędzę trochę czasu z przyjaciółką, może nawet kupię sobie coś ładnego na poprawę humoru, choć wiem, że tak naprawdę w niczym mi to nie pomoże. Te proste chwyty już od dawna na mnie nie działają. Jedyne, co może mnie teraz uszczęśliwić, to kwilące w moich ramionach kilkukilogramowe zawiniątko. Przy okazji zauważam, że mam również wiadomość na Instagramie. Nie jestem szczególnie aktywna na tej platformie, niemniej lubię podglądać na niej ludzi, którzy prowadzą profile książkowe. Podoba mi się ich kreatywność i zamiłowanie do książek, zresztą sama je uwielbiam, między innymi dlatego podjęłam pracę w księgarni.

Sprawdzam, kto postanowił do mnie napisać. Kiedy widzę, że ta osoba chwilę temu zaobserwowała mój profil, robi mi się cieplej na całym ciele. Jestem niemal pewna, w jakim tonie będzie wiadomość. Czytam ją i wiem, że się nie pomyliłam. Nadawcą jest mężczyzna, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Facet – jak zwykle – nie podaje swojego imienia, za to treść jego komunikatu zalatuje portalem randkowym, wręcz ocieka testosteronem, który popycha nadawcę do nękania dziewczyn w internecie.

użytkownik_xyz987987987

wtorek, 18:35

Cześć, pogadamy? ☺ Nie pożałujesz!

W ostatnim czasie dostałam kilkanaście tego typu wiadomości i najzwyczajniej w świecie zaczynają mnie one wkurzać. Zawsze brzmią bardzo podobnie: krótkie powitanie i próba nawiązania rozmowy, czasem dodatkowo mniej lub bardziej nachalne starania wymuszenia reakcji z mojej strony.

Bez większego namysłu kasuję wiadomość, po czym odnajduję właściwy login na liście swoich obserwatorów i go blokuję. Nie potrzebuję tego typu podglądaczy, nie szukam żadnych internetowych znajomości, a tym bardziej nie w głowie mi nawiązywanie relacji damsko-męskich. Zaczynam się zastanawiać, czy te wszystkie namolne próby kontaktu to dowód, że w internecie faktycznie roi się od typów spod ciemnej gwiazdy, czy trafiłam na popaprańca, który z jakiegoś powodu nie potrafi sobie mnie odpuścić. Za moment myślę już o tym, jaka jest szansa, że za dzisiejszą i za wszystkimi wcześniejszymi wiadomościami stoi ten sam człowiek.

Unoszę głowę, kiedy czuję lekkie szarpnięcie. Autobus zajeżdża na mój przystanek. Chowam telefon do kieszeni kurtki, wyrzucając z głowy myśli o niechcianych wiadomościach, i pospiesznie wysiadam.

Jest ciemno i ponuro. Niebo pokryło się gęstymi chmurami, których poranna aura wcale nie zapowiadała. Siąpi z nich zimny deszcz. Wilgoć nieprzyjemnie smaga mnie po twarzy, ograniczając widzialność. Paskudna późna jesień. Z utęsknieniem czekam na śnieg, który wreszcie ją przegoni. Wiem, że mogę się go nie doczekać, bo ostatnie zimy to jakaś kpina, a ja powoli zapominam, jak wyglądają drogi zasypane białym puchem. Mimowolnie przychodzi mi na myśl, że jest mnóstwo innych rzeczy, na które czekam i których mogę już nigdy nie doświadczyć…

Potykam się na nierównym chodniku, a zebrana pod obluzowaną płytą woda chlusta i ląduje na moich spodniach. Klnę pod nosem, czując nieprzyjemną wilgoć na skórze. Od jej zimna aż się wzdrygam. Przystaję i ze złością strzepuję z kurtki nadmiar wody, choć to zbyteczne, bo deszcz z minuty na minutę przybiera na intensywności. Oglądam się za siebie, ciekawa, czy idący za mną przechodzień widział, jak najpierw omal nie wywinęłam orła, a później padłam ofiarą błotnistej brei. To tak mało ważne w tym momencie, a jednak czuję się upokorzona. Czy już faktycznie nic mi się nie udaje? Nawet najprostsza czynność, jak sprawne dotarcie do mieszkania, znalazło się poza zasięgiem moich umiejętności? W moje myśli znów wkrada się Olaf. Kiedyś mąż nie pozwoliłby mi wracać samej o tej porze, uparłby się, że po mnie przyjedzie. Albo zamówił taksówkę, która podwiozłaby mnie pod sam blok. Teraz jednak…

Nie, nie mogę tak myśleć, upominam się w duchu. Nie mogę! Przecież on też cierpi. To oczywiste. Przez to tak dużo pracuje, dlatego tyle godzin spędza w biurze. Oby tylko to koiło jego ból, a nie było jedynie ucieczką.

Deszcz się nasila, a do domu pozostało mi jeszcze dobrych dwieście metrów. Zanim dotrę na miejsce, z pewnością nie zostanie na mnie sucha nitka. Napominam się w duchu, aby przy najbliższej okazji zaopatrzyć się w małą składaną parasolkę i włączyć ją do stałego wyposażenia torebki. Kiedyś przemoknięcie nie stanowiło dla mnie większego problemu, teraz jednak, odkąd nie jestem sama w swoim ciele, wszystko się zmieniło. Żebym się tylko nie rozchorowała, przeziębienie to ostatnie, czego mi trzeba, myślę i odruchowo ponownie zerkam przez ramię.

Dostrzegam poruszającą się kilka kroków za mną niewyraźną postać. Oczywiście jest zbyt ciemno i zbyt deszczowo, abym mogła uchwycić twarz tego człowieka, kłopot sprawia mi nawet określenie jego płci. Przychodzi mi za to do głowy, że podąża w tym samym kierunku, co ja, od samego przystanku. Chwilę później jestem już przekonana, że gdy wcześniej obejrzałam się za siebie, także ktoś za mną szedł.

Ogarnia mnie niepokój, choć w gruncie rzeczy nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Nie jestem na odludziu, a pora nie jest tak późna, by okolica świeciła pustkami. Z natury bywam jednak płochliwa, a dzieciństwo na zawsze przypieczętowało moją bojaźliwość. Często mam wrażenie, że przeszłość snuje się za mną, i tylko czekam, kiedy przybierze fizyczny kształt, namacalną formę. Nie da się również ukryć, że ostatnie miesiące nie były dla mnie łaskawe. Może to wszystko, co się kiedyś wydarzyło i co teraz dzieje się w moim życiu, to dla mnie po prostu zbyt wiele?

Przyspieszam kroku i już wręcz nie potrafię się powstrzymać od lustrowania otoczenia. Czuję się idiotycznie, oceniając, czy w razie czego znajdzie się ktoś, kto zechce mi pomóc, ale naprawdę nie umiem inaczej. Jeszcze jeden rzut oka za siebie i zaczyna mnie ściskać w dołku. Ten ktoś wciąż za mną idzie. Na darmo sobie tłumaczę, że to zwykły mieszkaniec pobliskiego osiedla; moje myśli bezwiednie zaczynają zakręcać w innym kierunku. A co, jeśli to ten facet? Ten z internetu. Ten, który tyle razy próbował nawiązać ze mną kontakt. I który ostatnio pisał do mnie… Boże jedyny, tak, zaledwie kilka minut temu!

Mój strach narasta. Nagle z niewinnie szturchającego mnie niepokoju zmienia się w duszną, wręcz dławiącą mgłę, która skutecznie mąci mi w głowie. Nie potrafię się powstrzymać i znów zerkam za siebie. Postać wciąż za mną kroczy. Cholera! Czego on może ode mnie chcieć? I jak w ogóle mnie namierzył? Przecież nie odpowiedziałam na żadną z jego wiadomości. Przypomina mi się Lena. Kiedy wrzuca zdjęcia do mediów społecznościowych, nigdy nie oznacza swojej lokalizacji, nie hasztaguje nawet znajdujących się w pobliżu popularnych miejsc. Zawsze wydawało mi się to mało znaczące, ale w tej chwili… Zaledwie wczoraj dodałam fotkę sprzed bloku, oznajmiając swoim internetowym znajomym, że wybieram się do pracy. Na pewno oznaczyłam lokalizację. Robiłam tak wiele razy. Podobnie jak oznaczałam księgarnię, w której jestem zatrudniona. Ale przecież tak robią tysiące ludzi!

Kim, do diabła, jest ten człowiek i czego ode mnie chce?!

Kiedy zza horyzontu wyłania się mój blok, tracę resztki opanowania i zrywam się do biegu. Niemal natychmiast uderzam w coś, co nagle wyrasta przede mną, i zaczynam krzyczeć. Dźwięki z mojego gardła wydobywają się samoistnie, nie jestem nawet w stanie stwierdzić, czy wyrażają konkretne słowa, czy to jedynie nieartykułowana eksplozja paniki.

– Ożeż cholera! – słyszę. – Nie zauważyłem cię. Przepraszam! Nic ci nie jest?

Skupiam wzrok na osobie stojącej tuż przede mną. Dyszę ciężko, jakbym zaraz miała zejść na zawał, ale wreszcie dociera do mnie rzeczywistość. Patrzę na sąsiada z góry, młodego chłopaka, chyba studenta, który dorabia sobie, rozwożąc wieczorami pizzę. Wiem o tym, bo kilka razy zapukał do naszego mieszkania z posiłkiem z włoskiej knajpy, którą oboje z Olafem tak lubimy.

– Wszystko OK? – dopytuje, kiedy raz po raz gorączkowo oglądam się za siebie. Chcę sprawdzić, czy tamten mężczyzna nadal tam jest. Czy zbliżył się do nas na tyle, że zdołam mu się uważniej przyjrzeć, czy może stanął w bezpiecznej odległości i mnie obserwuje. – Coś się stało?

– Nie, nie… – Odwracam się twarzą do chłopaka.

Miłosz. Wynajmujący pokój w mieszkaniu tuż nad nami chłopak ma na imię Miłosz. Choć jego współlokatorzy też najpewniej są studentami, nigdy nie mieliśmy z nimi problemów. Żadnych hałasów, głośnych imprez do późnej nocy czy podpitego towarzystwa szwendającego się po korytarzu. W sumie nawet nie wiem, ilu ich tam mieszka. Miłosza kojarzę jedynie stąd, że pracuje w restauracji, z której często zamawiamy jedzenie.

– Aha, to dobrze – mówi przeciągle. Wydaje się zdezorientowany, wręcz zagubiony.

Przestaję się dziwić jego reakcji, kiedy dociera do mnie, że zachowuję się odrobinę… dziwacznie.

– Przepraszam – rzucam w końcu. – Nie chciałam cię staranować – dodaję, próbując się roześmiać, ale zamiast tego z moich ust wydobywa się nerwowy pogłos.

– Nie szkodzi. Ja też cię nie zauważyłem przez ten deszcz. Nie masz parasolki? Jesteś cała mokra! – zauważa.

Cóż, wypadałoby powiedzieć, że jego ubranie także zdążyło przemoknąć, ale wciąż jestem zbyt oszołomiona, aby podejmować tego typu dyskusje. Pomimo przeróżnych doświadczeń, jakie zafundowało mi życie, głowę daję, że coś takiego jak chwilę temu przytrafia mi się po raz pierwszy. Może to te ciążowe hormony? Nie tylko mój organizm od kilku tygodni je produkuje, ale dzień w dzień przyjmuję ich dodatkowe porcje.

– Chodź, bo się zaziębisz – rzuca Miłosz i łapie mnie za przedramię.

Jestem zaskoczona, ale zrywa się tak porywisty wiatr, że nie protestuję, kiedy sąsiad lekko pociąga mnie za sobą. Ruszamy z miejsca, a wtedy atakuje nas kolejny silny podmuch. Przeszywająca wichura przyprawia mnie o dreszcze na całym ciele, a grube krople lądujące mi na policzkach przypominają o tym, jak bardzo przemarzłam.

Na szczęście kilka minut później jestem już w mieszkaniu. Przemoknięta i zziębnięta na kość, ale już w suchym i ciepłym miejscu. A przede wszystkim zupełnie bezpiecznym.

Zrzucam z siebie mokre ubranie i idę do łazienki. Tam patrzę w lustro i posyłam sobie uśmiech. Miał być pokrzepiający, ale wyszedł ironiczny, wręcz drwiący. Odrywam wzrok od swojego marnego odbicia i rozbieram się z bielizny. Biorę długą ciepłą kąpiel, podczas której zastanawiam się, jak mogłam pomyśleć, że jakiś facet z internetu mnie znalazł. Pomijając kwestie techniczne, przecież nie ma powodu, dla którego komukolwiek zależałoby na czymś takim. Ale czy na pewno? – wpada mi chwilę później do głowy. Moje myśli zanurzają się głęboko w przeszłość, wędrują aż do czasu, kiedy byłam małą dziewczynką.

Nie, zaprzeczam sama sobie, to niemożliwe, to po prostu niemożliwe. Igor mnie nienawidzi, wręcz brzydzi się mną, i to do tego stopnia, że nie chce utrzymywać ze mną kontaktu. Nie znajduję żadnej sensownej przyczyny, dla której nagle miałby zacząć mnie nękać w internecie. To niedorzeczne i zupełnie bezpodstawne.

Nie mam nawet pewności, że te wszystkie wiadomości zostały wysłane przez tę samą osobę. Najpewniej to mężczyzna, choć… W rzeczywistości kwestia płci nadawcy także pozostaje nierozstrzygnięta. Tak naprawdę to mógł być każdy. Złośliwa koleżanka, może kolega z kiepskim poczuciem humoru. Albo ktoś, komu się nudziło, może zblazowany nastolatek? Mogła to być nawet robota jakiejś firmy, która przyjęła nietypową strategię promocyjną. A może to najzwyklejszy zbieg okoliczności, że kilku mężczyzn wybrało akurat mój profil w celach czysto randkowych. Może sama nieco sprowokowałam sytuację – w końcu na zdjęcie profilowe wybrałam jedno z najbardziej atrakcyjnych. Ale przecież wszyscy tak robią, prawda? Każdy z nas pokazuje się od tej najlepszej strony, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Nikt nie lubi publicznie obnażać swoich słabości, chyba że upatruje w tym jakiś konkretny, nie zawsze godny pochwały cel. Ja takich celów nie mam, ale może bezpieczniej byłoby zmienić to zdjęcie? Oczywiście nie wrzucę tam swojej twarzy usłanej przedmenstruacyjnymi pryszczami – nie mam zamiaru karmić ego „życzliwych” koleżanek – jednak może zamieszczenie mniej wyraźnej czy zrobionej z dystansu fotografii byłoby dobrym rozwiązaniem. Nie zaszkodzi pozostać czujnym.

Co ja w ogóle bredzę! – grzmię na siebie w duchu. Od tego stresu, w jakim żyję, odkąd staramy się o dziecko, zaczynam zachowywać się jak przewrażliwiona małolata! Pomijając już fakt, że brzmię jak pospolity seksista, który twierdzi, że ofiara gwałtu sama jest sobie winna. Za kusa bluzka albo za krótka spódniczka, cóż, makijaż też był zbyt wyzywający…

Przymykam oczy i choć przez chwilę usiłuję o niczym nie myśleć, po prostu chcę się odprężyć. Odpłynąć gdzieś, gdzie jest spokojnie, gdzie nie ma tych wszystkich napięć i zmartwień. Początkowo wydaje mi się to niemożliwe, ale kiedy przekierowuję uwagę na delikatnie kołyszącą się wodę, udaje się.

Wychodzę z wanny, dopiero kiedy robi mi się zimno. Narzucam na siebie ręcznik i wtedy słyszę trzaśnięcie drzwi.

– Cześć! – wołam, ale nie słyszę odpowiedzi. – To ty, Olaf? – pytam, ale wciąż nikt mi nie odpowiada. Owijam się ciaśniej ręcznikiem. – Olaf? – wołam ponownie.

Gdy znów odpowiada mi cisza, w mojej głowie eksploduje niekontrolowany strumień myśli. Szumi mi od nich w uszach tak bardzo, że przez moment niczego nie słyszę.

Nagle robi mi się ciemno przed oczami, a w głowie huczy tylko jedno pytanie.

Czy po wejściu do mieszkania zamknęłam drzwi na klucz?

4

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Justyna Żebrowska

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz

Zdjęcie na okładce: © Alice Alinari / Unsplash.com

Copyright © 2022 by Klaudia Muniak. All Rights Reserved.

Published by Agreement with Book/lab Literary Agency, Poland

www.literatura.com.pl

Copyright © 2022, Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-096-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek