Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka nie jest przeznaczona tylko dla dzieci. To magiczna podróż dla każdego, kto chce się zatopić w czarodziejskiej, przytulnej lekturze, kto kocha swoje wewnętrzne dziecko, kto miał w dzieciństwie swoje ukochane zabawki, które były jego przyjaciółmi. To nasze doświadczenia i wspomnienia sprawiają, że te wyjątkowe dla nas przedmioty były prawdziwie magiczne.
[…] Nagle brama wejściowa przed nami otworzyła się sama. Odruchowo cofnąłem się o krok.
– Wejdź, proszę – powiedziała staruszka łagodnym tonem i poprowadziła mnie w głąb podwórza.
Całe porośnięte było roślinami, których zapach aż uderzał w nozdrza. Krople wody mieniły się wśród kwiatów niczym kryształowe koraliki. Przyjrzałem się im uważnie, to nie były wcale żadne wyszukane gatunki, ale najzwyczajniejsze polne kwiaty. Nie było w nich niczego niezwykłego, a jednak każdy z nich był bardzo piękny, jakby ktoś rzucił na nie czar. Nie spodziewałem się, że polne kwiaty mogą być takie urodziwe.
Wszedłem za starszą panią do budynku wewnątrz podwórza. Przy ścianach stały wysokie, wysokie drewniane regały, na których poukładane były setki dawnych zabawek. Niektóre z nich znałem: latawce, wańki-wstańki, kolorowe szmaciane tygrysy, ale większości nie potrafiłem nawet nazwać. Na oko wszystkie te zabawki miały już swoje lata, ale były w bardzo dobrym stanie, wszystkie bardzo czyściutkie.
Między nimi zobaczyłem drewniany szyld z napisem:
MAGICZNY SKLEP Z ZABAWKAMI
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 131
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: 永远玩具店
Redakcja i korekta: Anna Kuziemska
Skład i łamanie: Anna Szarko
Projekt i wykonanie okładki: Dariusz Adamski
Copyright © Ge Jing
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Akademickie DIALOG Sp. z o.o.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Akademickie DIALOG 2024
This edition is published by arrangement with Wydawnictwo Akademickie Dialog Sp. z o.o. through the agency of China National Publications Import & Export (Group) Co., Ltd.
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN e-pub 978-83-8238-159-7
ISBN mobi 978-83-8238-160-3
Wydawnictwo Akademickie DIALOG Sp. z o.o.
00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218
tel.: 22 620 87 03
e-mail: [email protected]
wydawnictwodialog.pl
Gdzie jest Magiczny Sklep z Zabawkami?
Są tacy, którzy szukali go przez całe życie, a i tak nie znaleźli. Lecz jeśli Twoje pragnienie pochodzi ze szczerego serca, droga prowadząca do Magicznego Sklepu z Zabawkami ukaże się przed Tobą.
Zamknij oczy, posłuchaj uważnie mojej opowieści, a dowiesz się, gdzie się znajduje.
Wyścig zaraz miał się zacząć.
Staliśmy na brzegu ciemnoniebieskiego basenu gotowi do startu. W pełni skupienia wpatrywaliśmy się w powierzchnię wody przed nami. Widownia na trybunach również zamilkła, koncentrując uwagę na nas, zawodnikach. Atmosfera w całym pomieszczeniu jakby gęstniała. Wiele par oczu spoczywało na mnie. Wszyscy wiedzieli, że w żabce na sto metrów byłem mocnym zawodnikiem i miałem duże szanse wygrać.
Jednak w tamtym momencie zupełnie się rozproszyłem. Gorączkowo rozglądałem się po trybunie, próbując znaleźć tę jedną, znajomą sylwetkę. Pierwszy rząd… dziesiąte miejsce… puste… Dlaczego tata jeszcze nie przyszedł?
Były moje urodziny. Specjalnie wcześniej mu mówiłem – miał przyjść na moje zawody, a po nich mieliśmy iść razem na prawdziwą ucztę!
Zza okna dobiegło mnie wycie syren ambulansu. Serce mi zamarło – chyba nie mogło mu się nic stać, prawda?
„Puf!” – nagle rozległ się sygnał startu. Pozostali zawodnicy w mgnieniu oka wskoczyli do wody. Dopiero to wyrwało mnie z zamyślenia i w roztargnieniu dałem nura do basenu. Desperacko wiosłowałem rękami: zagarnięcie wody, wynurzenie głowy, zejście pod wodę i powtórzyć. Jednak byłem tak daleko w tyle, że nawet gdybym wykrzesał z siebie jakieś ukryte pokłady sił, to i tak mogłem tylko patrzeć na poruszające się rytmicznie przede mną stopy współzawodników.
W rezultacie ukończyłem wyścig jako czwarty. Pierwsze miejsce zdobył „Rekin”, mój odwieczny rywal. Wcześniej zawsze ze mną przegrywał. Ależ był teraz z siebie zadowolony! Rzucał mi spojrzenia z ukosa tymi swoimi małymi oczkami, a ja udawałem, że tego nie widzę. Rekin był potężnym chłopakiem, ale niezbyt bystrym, do tego lubił wdawać się w bójki.
Kiedy byliśmy w przebieralni, zastąpił mi drogę i prowokacyjnie uniósł brew.
– No i co, teraz widzisz, jaki jestem dobry?! Odważysz się przyjść jutro na zawody? – powiedział drwiąco.
Nie chciałem z nim gadać. Otworzyłem szafkę, żeby wyciągnąć z niej telefon. Jednak Rekin zatrzasnął ją przed moim nosem i przytrzymał drzwiczki, blokując mi do niej dostęp. Palcem drugiej ręki zaczął dźgać mnie w czoło, mówiąc:
– Puszczę cię, jeżeli grzecznie przyznasz, że przegrałeś!
Byłem bardzo zdenerwowany. Z całych sił odtrąciłem jego dłoń.
– Gdyby nie mój błąd, w życiu nie miałbyś szansy na wygraną! – odpaliłem.
Rekin wyszczerzył zęby w cwanym uśmieszku.
– Ty gnojku, jeszcze mnie atakujesz?!
W tej sekundzie zrozumiałem, że dałem się podpuścić. Rekin właśnie znalazł pretekst, żeby uderzyć. Zrobił sobie ze mnie worek treningowy, na którym ćwiczył prawy i lewy sierpowy. Bił tak, że nie miałem siły się bronić.
Wtedy do przebieralni wbiegł trener i odciągnął mnie. Na mojej twarzy i ciele widniały siniaki, byłem cały obolały. Rekin chwycił się za głowę, udając, że też oberwał. Z miną poszkodowanego zaczął skarżyć się trenerowi, że to ja zacząłem bójkę, ponieważ nie mogłem pogodzić się z przegraną.
Doskonale rozumiałem, co Rekin chciał tym osiągnąć. Jutro mieliśmy jeszcze jedne zawody w stylu dowolnym, a ja byłem przeciwnikiem, którego Rekin najbardziej się bał. Dlatego przed chwilą chciał wykorzystać okazję, żeby mnie osłabić, najlepiej pobić na tyle dotkliwie, żebym nie był w stanie wziąć udziału w jutrzejszym wyścigu!
Trener kazał zostać nam obydwóm na pogadankę. Rekin grzeczniutko zwiesił głowę przed nauczycielem, ale co chwila przekręcał twarz w moją stronę, uśmiechając się ukradkiem. Trener, marszcząc mocno brwi, zganił mnie wyjątkowo surowo. Najwyraźniej był rozczarowany moim dzisiejszym brakiem skupienia na zawodach.
– Jeżeli jutro znowu zobaczę taką postawę, to możesz się pożegnać z drużyną pływacką! – powiedział bardzo poważnym tonem.
Aż mnie ścisnęło w dołku, dostanie się do drużyny pływackiej od zawsze było moim marzeniem. Tyle musiałem się napracować, by w końcu mnie przyjęli, a teraz…
– Jutro dam z siebie wszystko, panie trenerze! – odkrzyknąłem z entuzjazmem w głosie, chociaż ramiona odpadały mi z bólu.
Wcale nie było łatwo doczekać, aż trener nas puści. Kiedy w końcu to zrobił, prędko rzuciłem się do domu. Przez całą drogę próbowałem dodzwonić się do taty, ale nie odbierał.
Z impetem pchnąłem drzwi wejściowe i od razu poczułem papierosowy dym. Tata jest w domu?
Nasz dom był malutki, ale cały zastawiony akwariami, które dzieliły go na wiele części. Akwaria tworzyły w ten sposób przeźroczysty „labirynt”, w którego ścianach pływały kolorowe ryby.
Przez jedno z akwariów zobaczyłem twarz taty. Falująca wewnątrz woda sprawiła, że jego oczy stały się ogromne, a głowa spuchła jak bania. Przypominał cudacznego ufoludka. Teraz ten ufoludek siedział z papierosem w dłoni, przyglądając się czerwono-białej rybce koi i uśmiechając się z zadowoleniem.
– Tato, co ty tutaj robisz? – zapytałem.
Ufoludek wzdrygnął się zaskoczony i powoli wynurzył głowę zza akwarium, zmieniając się z powrotem w mojego tatę.
– Xiao Ang, kiedy wróciłeś?
– Nie odbierasz telefonu, myślałem, że coś ci się stało – odsapnąłem zmęczony, opadając na kanapę.
– Tfu, tfu, tfu! – Tata rzucił mi niezadowolone spojrzenie. – Nie gadaj głupot. Niedawno byłem u znajomego od ryb. Śpieszyłem się i zostawiłem telefon w domu. O, zobacz, to jest rybka, na którą się z nim zamieniłem. Ładna, prawda? Ale tym razem ustrzeliłem okazję!
– Tato, nie umówiliśmy się, że przyjdziesz dzisiaj na moje zawody?
Tata stanął jak zamurowany. Po dłuższej chwili pacnął się w czoło i powiedział:
– Jejku, rzeczywiście! Tak się ucieszyłem, kiedy znajomy zadzwonił, że ma taką wspaniałą rybę, że zupełnie wyleciało mi z głowy! To jak ci poszło na zawodach, Xiao Ang?
Odwróciłem głowę, nie chcąc z nim rozmawiać.
Tata sprzedawał ozdobne rybki na targu. Nad wyraz ambitnie twierdził, że wszystkie jego ryby są cennych odmian i że prędzej czy później zbije na nich fortunę. Niestety, tata nie miał szczęścia. Ryby często chorowały, a ze sprzętem wciąż były jakieś problemy. Raz popsuła się grzałka. Podgrzewała wodę bez przerwy i z ozdobnego akwarium zrobił się garnek z zupą rybną!
Jednak tata, mimo tak licznych potknięć, nie przyznawał się do porażki i jeszcze wkładał w to wszystko, co miał. Wcześnie wychodził, wracał późno, często tygodniami nie miałem okazji zamienić z nim nawet słowa. Jednak im dłużej to trwało, tym więcej tracił. Mieszkania, które wynajmowaliśmy, były coraz mniejsze, a posiłki, które jedliśmy, coraz skromniejsze. Ciągle słyszałem, jak dzwoni do znajomych, żeby pożyczyć pieniądze. Mimo wszystko pozostawał optymistą. „Najciemniej jest zawsze przed świtem, zaraz odbiję się od dna. Aj, szkoda, że twoja mama tego nie zobaczy” – mawiał.
Mama umarła, gdy byłem całkiem mały. Zawsze byliśmy tylko we dwóch z tatą.
Tata hodował ryby chyba już zbyt długo, do tego stopnia, że jego własna pamięć stała się niczym pamięć złotej rybki – ledwie siedmiosekundowa. Zawsze zapominał o swoich niepowodzeniach i z zapałem pracował dalej. Jeżeli chodzi zaś o sprawy związane ze mną, oczywiście nie pamiętał o żadnej z nich.
Nie pamiętał, że codziennie trenuję na basenie przez dwie godziny. Nie pamiętał o dniu, który zakreśliłem w kalendarzu. Tym bardziej nie pamiętał, że wczoraj wysłałem mu wiadomość, w której wyraźnie napisałem czas i miejsce dzisiejszych zawodów.
Powinienem był wiedzieć, że o moich urodzinach też zapomni.
Jak można się było spodziewać, tata wyciągnął drobne z kieszeni i położył je na stole, żebym kupił sobie coś do jedzenia wieczorem. Sam śpieszył się na spotkanie z jakimś dużym kupcem rybek, którego przedstawił mu wcześniej jeden z kolegów. Gdy już miał wychodzić, nagle podszedł do mnie, jakby coś sobie uświadomił.
– Co ci się stało? – zapytał, patrząc na siniaki na mojej twarzy.
– Zostaw mnie w spokoju! – Odwróciłem się od niego.
– Jeżeli ktoś cię gnębi, powiedz mi, a ja już mu pokażę!
Nagle we mnie zawrzało.
– To, to wszystko twoja wina! – wykrzyczałem.
– Ty smarkaczu, dlaczego jesteś taki… – Tata nie skończył tego zdania, tylko przystanął na chwilę i zniżając głos, powiedział: – Jak tylko uporam się z tą robotą, to obiecuję…
– Przestań! Nie chcę tego słuchać! – przerwałem mu i pobiegłem do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Usłyszałem, że stał jeszcze chwilę w salonie, po czym i tak wyszedł. Leżałem na swoim łóżku, obojętnie patrząc przez okno. I to są te urodziny, na które tak bardzo czekałem? Moimi prezentami są siniaki i tata z pamięcią złotej rybki?
Wieczorem rozległo się pukanie do drzwi, wybudzając mnie ze snu, w który wcześniej bezwiednie zapadłem.
Kiedy je otworzyłem, przed wejściem nie było nikogo. Uderzyłem za to w coś nogą. Popatrzyłem w dół, a tam leżała duża paczka zaadresowana do mnie. Jednak nie było na niej nadawcy, jedynie nadrukowane proste logo: „Magiczny Sklep z Zabawkami”.
Zdziwiłem się. Ktoś wysłał mi paczkę?
Wróciłem z nią do pokoju i zabrałem się do rozpakowywania. W środku znajdowało się pudełko prezentowe przewiązane piękną wstążką, a za nią wetknięta była kartka z napisem: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!”.
Prezent urodzinowy dla mnie? – nie mogłem w to uwierzyć.
Pudełko było ciężkie. Zastanawiałem się, co mogło być w środku. Może buty sportowe albo kask rowerowy? Zdarłem papier i przez mały otwór w pudełku poczułem, że przedmiot w środku jest chłodny i okrągły.
Pośpiesznie otworzyłem je i ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu zobaczyłem coś, czego mieliśmy aż nadto w domu, najzwyczajniejszą dla mnie rzecz pod słońcem – akwarium!
Dlaczego ktoś mi to dał? – zastanawiałem się.
Na dnie pudełka leżała jeszcze karteczka z napisem: „Niewidzialna latająca rybka”. No chyba ktoś sobie ze mnie stroił żarty! Ten, kto mi to wysłał, musiał wiedzieć, że mój tata sprzedaje rybki i że akwaria wypełniają nasz dom aż po sufit! To nie było śmieszne!
Odłożyłem puste akwarium na bok. Nie chciałem na nie patrzeć.
„Bul, bul, bul” – niespodziewanie kilka okrągłych bąbelków uniosło się koło mnie. Wyciągnąłem rękę, żeby ich dotknąć. Bąbelki przeleciały mi przez palce i nagle poczułem, jakbym opuszkami natknął się na coś śliskiego. Powietrze wypełnił zapach wodorostów. Był to zapach, który dobrze znałem – tak pachniały ryby.
Cofnąłem rękę, ale przede mną nic nie było, nawet jednej rybiej łuski. Znowu wyciągnąłem palce, jednak tym razem nic nie poczułem. To musiała być moja wyobraźnia. Nic dziwnego, całymi dniami przesiadywałem w domu pełnym rybek. Nawet w snach często zamieniałem się w jedną z nich.
Zapadła już głęboka noc. Wspierając się na parapecie, wyglądałem przez okno. Światła w mieście gasły jedno po drugim, pogrążając je w cichej ciemności. A ja, niczym zanurzająca się łódź podwodna, powoli opadałem w otchłań snu.
Zgasiłem więc lampę i właśnie miałem położyć się do łóżka, gdy nagle zobaczyłem słabe światełko w rogu pokoju. Podniosłem się, żeby lepiej widzieć. Pod krzesłem znajdowało się coś, co łagodnie migotało.
Zeskoczyłem na podłogę, a światełko natychmiast uciekło pod łóżko. Nie myśląc zbyt długo, dałem nura za nim, wzbijając przy tym drobinki kurzu w powietrze. „A psik! A psik! A psik!” – nie mogłem przestać kichać.
Pod łóżkiem leżało kilka par starych butów, wśród których jedna z tenisówek właśnie lekko świeciła.
A mam cię! – pomyślałem i szybkim ruchem zakryłem otwór w tenisówce, po czym wygramoliłem się z nią spod łóżka. Zaświeciłem lampkę przy biurku i mrużąc oczy, zaglądnąłem do buta.
Ale w środku było pusto! Unosił się jedynie smrodek starego obuwia.
Nagle coś pacnęło mnie w nos! Było wilgotne i śliskie! Wyskoczyło z tenisówki i rozpłynęło się w powietrzu. Zamrugałem, myśląc o wszystkim, co się przed chwilą wydarzyło. Nie mówcie mi, że to naprawdę jest…
Podbiegłem do biurka zgasić lampkę. W pokoju zapanowała całkowita ciemność, z której tuż przede mną ponownie wyłoniło się migające światełko. Wtedy w końcu ją zobaczyłem: latającą złotą rybkę!
Była półprzeźroczysta, a ogon miała niczym welon. Jej łuski połyskiwały złotem i cała delikatnie świeciła. Para pięknych, czarnych oczu wpatrywała się we mnie.
Rybka unosiła się w przestrzeni, a powietrze było jej wodą.
Wyciągnąłem rękę, nie odleciała, lecz zbliżyła się do mnie i lekko otarła o moją dłoń, traktując ją jak towarzysza do zabawy. Prześlizgiwała się między moimi palcami, a nawet podlatywała i muskała pyszczkiem czubek mojego nosa. Najwidoczniej mnie polubiła. Zobaczywszy sińce na mojej twarzy, zaczęła mnie okrążać, delikatnie omiatając bolesne miejsca ogonem. Był przyjemnie chłodny i zdawał się koić ból.
Co właściwie jedzą latające rybki?
Wyciągnąłem z lodówki wszystko, co nadawało się do zjedzenia, ale latająca rybka jakoś nie była zainteresowana. Ledwie czegoś skosztowała i już bezceremonialnie wypluwała jedzenie.
Kiedy zmęczyła się zabawą, wróciła do swojego pustego, okrągłego akwarium. W środku musiał znajdować się jej niewidzialny pokarm, ponieważ otwierała szeroko pyszczek i „mniam, mniam, mniam” zajadała go ze smakiem.
Głęboko odetchnąłem. Teraz w domu już nigdy nie będzie ciemno – pomyślałem – nawet jeśli zgasną wszystkie światła, latająca rybka rozświetli mrok swoim ciepłym blaskiem.
Złota rybka zbliżyła się do okna. Jej oczy lśniły w ciemności jak dwie czarne perełki.
– Chciałabyś wyjść? – zapytałem.
Rybka wcisnęła głowę w szczelinę okna i zamachała ogonem, oddychając przy tym przez szeroko otwarty pyszczek. Chwyciłem ją w dłonie.
– Ale nie możesz sama wychodzić.
Rybka jednak mnie nie posłuchała. Zanim zdążyłem zareagować, prześlizgnęła się między moimi palcami, wymknęła przez okno i nie oglądając się za siebie, zniknęła w ciemności niczym malutka błyskawica.
Wybiegłem na zewnątrz i zacząłem się rozglądać. Nagle jasne światełko nadleciało z góry i świsnęło mnie w czubek głowy.
– Ha, latająca rybko! – zawołałem.
Wygłupiała się ze mną. O tej porze na ulicach nie było nikogo poza nami. Przeszliśmy więc przez alejkę na pogrążony w ciemności plac zabaw. Bawiliśmy się w chowanego w krzakach, zjeżdżaliśmy z wielkiej zjeżdżalni i kręciliśmy się na karuzeli coraz szybciej i szybciej, aż kołowało nam się w głowach.
Dawno nie bawiłem się z nikim tak dobrze. Zadyszany położyłem się na zjeżdżalni, patrząc na gwiazdy, które wyglądały jak złote kwiaty rozsiane po czarnym polu. Rybka unosiła się nade mną, oświetlając moją twarz, jak kołyszący się na wietrze lampion.
Opowiedziałem jej o swoich zmartwieniach, o moim tacie, o przegranych zawodach, o tym, jak dręczy mnie Rekin. Latająca rybka kiwała głową, jakby wszystko rozumiała.
Coś chłodnego spadło mi na twarz. Odchyliłem głowę do tyłu, zaczęło padać, a powietrze wypełnił zapach deszczu. W ciemności zimne krople moczyły moje policzki.
Krople lądowały również na rybce, która zaczęła cała drżeć, a z jej ciała sypały się iskry! W popłochu schowała się w moich ramionach. Przyjrzałem się uważnie, na łuskach pojawiły się brązowe plamki – deszcz parzył jej skórę! Co za biedactwo!
Czyli od innych ryb odróżniała ją jeszcze jedna zasadnicza rzecz – latająca rybka panicznie bała się wody, a krople deszczu były dla niej jak ogniste kule.
Biegiem zaniosłem ją do domu. Taty jeszcze nie było. Ułożyłem rybkę w jej akwarium, po czym sam wróciłem do ciepłego łóżka. Oboje szybko zasnęliśmy.
* * *
Następnego dnia latająca rybka towarzyszyła mi w szkole. Mimo że nie mogłem jej zobaczyć, to wiedziałem, że jest przy mnie. Tu wypuściła kilka bąbelków tuż przed moim nosem, tu musnęła mnie płetwą po policzku, a nawet wślizgiwała mi się za kołnierz i łaskotała w szyję!
Uśmiechałem się, patrząc w pustą przestrzeń klasy. Wiedziałem, że rybka po kryjomu zaczepia mnie do zabawy. Jednak dla innych musiałem wyglądać głupkowato.
Po lekcjach przyszedł trener, żeby zabrać nas na zawody. Kiedy Rekin zobaczył, że jestem w dobrym humorze, wpadł na kolejny złośliwy pomysł. Ukradkiem odkręcił bidon i rozchlapał wodę na podłodze szatni, żeby zrobiło się tam ślisko. To miała być pułapka na mnie!
Jednak kiedy wszystko przygotował i już miał się wymknąć z szatni, nagle sam się potknął i runął na ziemię.
Akurat wtedy latająca rybka wcisnęła mi się pod koszulkę. Jej ogon tak mnie łaskotał, że parsknąłem śmiechem. Wyglądało to tak, jakbym śmiał się z upadku Rekina.
Rekin ze wściekłą miną wystrzelił do mnie, chwycił mnie mocno za kołnierz i uniósł tak, że aż palce stóp oderwały mi się od ziemi. Zamknąłem oczy, czekając na cios.
Wtedy jednak mnie puścił. Złapał się za ucho i z twarzą wykrzywioną w bolesnym grymasie uciekł. Nikt nie rozumiał, co się właściwie przed chwilą stało. Tylko ja odgadłem, że to latająca rybka ugryzła go z zacięciem w ucho, ratując mi skórę. Jego wywrotka przed chwilą też musiała być jej sprawką! Jednak udawałem, że o niczym nie wiem i tylko uśmiechałem się do siebie w duchu.
Rekin pojawił się na basenie ze zbolałą miną dopiero tuż przed rozpoczęciem zawodów. Na uchu naklejony miał wodoodporny plaster, wyglądał żałośnie. Tak naprawdę draśnięcie zostawione przez latającą rybkę nie było większe niż ziarenko ryżu. Niepotrzebnie tak dramatyzował.
Wpatrywał się we mnie intensywnie.
– Wiem, że to twoje sztuczki, śmierdzielu! – wycedził cicho do mnie.
– Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi – odparłem, uśmiechając się do niego drwiąco.
Rozległ się dźwięk startu. Obaj z Rekinem równocześnie wskoczyliśmy do wody i co sił ruszyliśmy naprzód. Przy każdym ruchu ramiona bolały mnie w miejscach, w których pobił mnie poprzedniego dnia Rekin. Moje ruchy stały się wolniejsze, ale gdy zacząłem zostawać w tyle, jakaś siła pchnęła mnie do przodu.
To niewidzialna rybka leciała nade mną i za każdym razem, gdy wynurzałem się z wody, z determinacją machała ogonkiem, wbijając głowę w moje plecy. Rozpryskujące się krople wody spadały na nią, pozostawiając na jej łuskach spalone plamki, ale rybka parła do przodu mimo bólu.
Tak naprawdę nie miała dość sił, by rzeczywiście mi pomóc, ale nie chciałem jej zawieść. Dlatego przyśpieszyłem i zacząłem po kolei wyprzedzać zawodników przede mną.
Rekin pędził na samym czele. Gdy robił nawrót, nagle zorientował się, że go dogoniłem. Otworzył usta ze zdziwienia, przez co nabrał duży łyk wody, a ja wyszedłem na prowadzenie.
Kiedy dotknąłem brzegu basenu, wiedziałem, że tym razem wygrałem wyścig!
Cała widownia mi wiwatowała. Z radości podskakiwałem w wodzie, machając do zgromadzonych. Trener podszedł na skraj basenu i przybił mi piątkę, chwaląc mnie za świetny występ i pobicie rekordu szkolnych zawodów.
Latająca rybka poklepywała mnie leciutko ogonem po policzku, również mi gratulując.
W szatni Rekin zaszedł mi drogę i wpatrując się we mnie intensywnie, powiedział:
– Poczekaj no, aż zostaniemy sami. Ciekawe, jaki wtedy będziesz odważny!
Hala basenu opustoszała i zrobiło się bardzo cicho. Zostaliśmy na niej tylko ja i Rekin.
– Ty gnojku, najpierw próbujesz na mnie jakichś dziwnych sztuczek, a potem jeszcze oszukujesz na zawodach! – zaczął Rekin, mierząc mnie z góry na dół.
– Przecież to ty mnie wczoraj zaatakowałeś! I jeszcze dzisiaj rozlałeś wodę, żebym się poślizgnął! – odparowałem.
– Bzdury! Co ty tam ukrywasz?!
Zawstydzony Rekin jeszcze bardziej się rozzłościł. Nagle wepchnął mnie do wody, po czym sam wskoczył za mną, przytrzymując mnie pod jej powierzchnią. Nie zdążyłem zareagować. Pod naporem jego ciała nie miałem nawet siły się ruszyć.
Wtedy kątem oka zauważyłem, że coś wpadło do basenu – latająca rybka! W wodzie jej zarysy się uwidoczniły i można było ją wyraźnie zobaczyć. Chwyciła mocno w pyszczek ubranie Rekina i wkładając w to całą siebie, usiłowała go odciągnąć. Woda w zawrotnym tempie wyżerała łuski na jej ciele. Rybka kawałek po kawałeczku znikała.
Jednak Rekin był dla niej zbyt silny, nie była w stanie ruszyć go nawet o milimetr. Wtedy wypłynęła na powierzchnię i zaciekle ugryzła go w nos.
– Co to było?! – wrzasnął zaskoczony.
Nie miał pojęcia, skąd wzięła się ta mała rybka. I jeszcze go ugryzła! Wpatrując się w nią, bezwiednie rozluźnił rękę, a ja skorzystałem z okazji, by się uwolnić.
Rekin chciał chwycić mnie za nogę, ale wtedy rybka zasłoniła mu oczy ogonem. Zauważyłem, że staje się coraz bardziej przeźroczysta, jakby była zrobiona z lodu i właśnie topniała. Ogonek już całkowicie zniknął, a płetwy były coraz mniejsze…
Wyciągnąłem pośpiesznie rękę w jej stronę, żeby ją stamtąd zabrać, ale Rekin chwycił ją pierwszy i nie puszczał. Wytężając siły, ruszyłem, by rozewrzeć jego dłonie. Chciałem uratować latającą rybkę, ale wtedy ktoś mocno chwycił mnie za ramię i pewnym ruchem wyciągnął na powierzchnię.
Siedząc na krawędzi basenu, kaszlałem i wypluwałem wodę. Kręciło mi się w głowie.
– Xiao Ang, nic ci nie jest? – usłyszałem.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że osobą, która mnie wyciągnęła, był mój tata. Miał na sobie długie spodnie i skarpety, które były całe przemoczone.
Rekin w tym czasie również wyszedł z basenu. Gdy zobaczył mojego tatę, chciał się wymknąć po cichu. Jednak tata chwycił go stanowczo i powiedział:
– Stój. To ty wczoraj pobiłeś mojego syna?
Rekin był prawie tak wysoki jak mój tata i miał od niego mocniejszą budowę. Wyszarpnął się więc, mówiąc:
– On też mnie wczoraj uderzył!
Jednak Rekin nie mógł wiedzieć, że tata w młodości trenował sztuki walki. Kiedy zacisnął mocno uścisk na jego ramieniu i przyciągnął do siebie, chłopak nie był już w stanie wyrwać się i nawet nie ośmielił się dalej stawiać. Usiadł tylko obrażony na ziemi i mamrotał pod nosem:
– Co to za porządki, żeby dorosły dokuczał dziecku?
Tata już miał coś powiedzieć, ale go powstrzymałem. Tę sprawę chciałem rozwiązać sam, nie potrzebowałem jego wtrącania się.
– Gdzie się podziała moja rybka? – zwróciłem się do Rekina, dociekając.
– Myślałem, że się przewidziałem, a to naprawdę była ryba. – Wzruszył ramionami. – Nagle zniknęła w wodzie bez śladu. Skąd mam niby wiedzieć, co się z nią stało?
– Rybko, gdzie jesteś? – wstałem i zacząłem nawoływać.
Jednak nie przyleciała do mnie. Ponownie wskoczyłem do basenu, ale pod wodą też jej nie było.
Rekin tymczasem czmychnął z budynku.
– Czego szukasz? – Tata był wyraźnie zdezorientowany moim zachowaniem.
Latająca rybka była gotowa się rozpuścić, aby mnie uratować. Usiadłem na brzegu basenu oszołomiony, nie wiedząc, co dalej robić.
Tata podszedł do mnie i objął mnie.
– Dobrze, że się tu dzisiaj pojawiłem, inaczej mogłoby się to dla ciebie źle skończyć! Trener powiedział mi, że wygrałeś i od razu przybiegłem. Świetnie się dzisiaj spisałeś. Musimy to uczcić! Chodź, zjemy coś dobrego.
Nie wytrzymałem i odepchnąłem go, krzycząc:
– Nie dzięki tobie dzisiaj wygrałem, a dzięki latającej rybce!
– Jakiej rybce? Ty też zacząłeś hodować rybki?
Pokiwałem głową, po czym od razu nią pokręciłem. Nawet gdybym opowiedział tacie o wszystkim, to i tak by nie uwierzył.
Tata nagle się zaśmiał i tajemniczo powiedział:
– Wracajmy do domu, mam dla ciebie niespodziankę!
Do domu? Właśnie! Może rybka sama wróciła do domu? W końcu mieszka w tamtym okrągłym akwarium. Jeżeli tak zrobiła, możliwe, że odzyska swoją dawną formę!
Kiedy jednak weszliśmy do domu, ujrzałem, że jej akwarium stoi na stole w dużym pokoju, a w środku pływa czarna welonka!
– Niespodzianka! To twój prezent urodzinowy! – powiedział tata, wyraźnie zadowolony. – Zobaczyłem, że leży u ciebie w pokoju puste akwarium. Sam je kupiłeś? Niesamowite, że idziesz w moje ślady. Ach, jaki ojciec, taki syn! No popatrz tylko, wybrałem dla ciebie najlepszą z moich rybek!
Wpatrywałem się w czarną welonkę bez słowa, ale moje myśli szalały. Jakie puste akwarium?! Przecież to był domek latającej rybki! Ona najbardziej boi się wody, teraz już nigdy nie wróci!
Sięgnąłem do akwarium, żeby wyłowić welonkę. Rybka w popłochu uciekała przed moją ręką.
– Tego akwarium nie wolno napełniać wodą! Moja rybka może utonąć! – wydarłem się na tatę.
Popatrzył na mnie z konsternacją.
– Wygląda, jakby jej niczego tu nie brakowało – odparł ostrożnie.
– To nie jest moja rybka!
Tata chciał zabrać mi akwarium, ale przeze mnie stało się mokre i śliskie. Kiedy więc się o nie siłowaliśmy, wypadło nam z rąk i roztrzaskało na błyszczące kawałeczki. Czarna welonka podrygiwała żałośnie na ziemi.
– Co właściwie chciałeś tym osiągnąć?! – zezłościł się tata. – Próbowałem tylko dać ci zaległy prezent urodzinowy!
– Zaległy? Teraz już za późno! Nie wszystko da się nadrobić!
W przypływie złości wybiegłem z domu.
Na zewnątrz padał deszcz, jednak nie powstrzymało mnie to. Biegłem przed siebie, dopóki starczyło mi sił. Zdyszany zatrzymałem się na rogu jakiejś nieznanej mi uliczki. Łzy mieszały się z kroplami deszczu i razem spływały z mojej twarzy.
Błagam, zrobię wszystko, żeby latająca rybka do mnie wróciła! – zaklinałem w duchu. W tym momencie deszcz przestał padać mi na głowę. Uniosłem wzrok i zobaczyłem rozłożony nade mną parasol.
Trzymała go miła staruszka. Miała całą pomarszczoną twarz i siwiutkie włosy. Jej pełne uśmiechu oczy wykrzywiały się niczym półksiężyce.
– Czyżbyś coś zgubił? – zapytała.
Miała bardzo przyjemny głos. Nie przypominał głosu starszej osoby, lecz dźwięk najpiękniejszego instrumentu muzycznego na świecie. Miałem wrażenie, że już kiedyś go słyszałem.
– Skąd pani wie?
– Być może jestem w stanie pomóc ci to odzyskać. Chodź ze mną.
Starsza pani skinęła na mnie dłonią.
Podążyłem za nią. Przeszliśmy przez cichą alejkę między murami tradycyjnej, niskiej zabudowy,do wejścia na niewielkie podwórze. Szary mur obrośnięty był winobluszczem, przez co wyglądał, jakby zawieszono na nim zielony gobelin. Daszek pokryty był strzechą z długich ogonów tataraku.
Deszcz ustał, a na niebie pojawiła się tęcza. Nagle brama wejściowa przed nami otworzyła się sama. Odruchowo cofnąłem się o krok.
– Wejdź, proszę – powiedziała staruszka łagodnym tonem i poprowadziła mnie w głąb podwórza.
Było ono całe porośnięte roślinami, których zapach aż uderzał w nozdrza. Krople wody mieniły się wśród kwiatów niczym kryształowe koraliki. Przyjrzałem się im uważnie, to nie były wcale żadne wyszukane gatunki, ale najzwyczajniejsze, polne kwiaty. Nie było w nich niczego niezwykłego, a jednak każdy z nich był bardzo piękny, jakby ktoś rzucił na nie czar. Nie spodziewałem się, że polne kwiaty mogą być takie urodziwe.
Wszedłem za starszą panią do budynku wewnątrz podwórza. Przy ścianach stały wysokie drewniane regały, na których poukładane były setki dawnych zabawek. Niektóre z nich znałem: latawce, wańki-wstańki, kolorowe szmaciane tygrysy, ale większości nie potrafiłem nawet nazwać. Na oko wszystkie te zabawki miały już swoje lata, ale były w bardzo dobrym stanie, wszystkie bardzo czyściutkie.
Między nimi zobaczyłem drewniany szyld z napisem: „Magiczny Sklep z Zabawkami”.
Taki sam napis widniał na tamtej paczce!
– Czy to pani dała mi latającą rybkę?
Staruszka pokręciła głową.
– Ktoś inny ci ją podarował. Wymienił swoją najcenniejszą rzecz na tę zabawkę.
– Kto to był? Gdzie teraz jest?
– Poczekaj tu cierpliwie, a zaraz sam się przekonasz.
Usiedliśmy na bujanych fotelach wśród kwiatów, kołysząc się lekko wraz z delikatnymi powiewami wiatru. Czułem się, jakby czas stanął w miejscu. Zachodzące słońce świeciło na nas łagodnie, jakby spowijało nas złotą kołderką, a wiatr przynosił świeżą woń kwiatów i trawy.
Kiedy ten ktoś w końcu się pojawi? – niecierpliwiłem się.
Staruszka zupełnie jakby przejrzała moje myśli, wyciągnęła drewniany kalejdoskop i podając mi go, powiedziała:
– Spójrz.
Roztargniony wziąłem go od niej i przyłożyłem do oka. Soczewka odbijała widok podwórka: rośliny, kwiaty, dom, a także niebo i chmury.
– Przekręć go, a ujrzysz to, co chcesz zobaczyć – rozległ się jej piękny głos gdzieś przy moim uchu.
Powolutku obracałem kalejdoskop, a obraz w nim zmieniał się wraz z ruchem moich palców. Niczym przetaczająca się woda, niebo z ziemią zamieniały się miejscami, a kolory mieszały ze sobą, tworząc ciągle nowe wzory z niezliczonych lśniących płytek. Przepiękne!
Patrzyłem na nie jak zahipnotyzowany, tracąc poczucie czasu. Kiedy odłożyłem kalejdoskop, starszej pani nie było już w bujaku obok. Powietrze wypełniała wilgotna mgła, zatapiając w sobie sklep i podwórze z kwiatami, które stały się ledwo widoczne, jak widmo, które może w każdej chwili zniknąć.
Otulony mgłą zmrużyłem oczy i poczułem się bardzo sennie. W tym momencie od strony bramy do podwórza rozległo się pukanie. Poszedłem otworzyć, pod bramą stał siwiuteńki staruszek, przygarbiony, o pomarszczonej twarzy, poruszał się bardzo, bardzo powoli. Od razu było widać, że jest mocno leciwy. Miałem wrażenie, że gdzieś już go widziałem.
– Czy to sklep z zabawkami? – zapytał.
Pokiwałem twierdząco głową.
– Chciałbym kupić zabawkę, potrzebuję jej na już – kontynuował, wyraźnie się niecierpliwiąc.
Rozejrzałem się dookoła, starszej pani wciąż nie było nigdzie w pobliżu.
– Właścicielki nie ma teraz w sklepie. Proszę spróbować przyjść jutro.
– Nie mam tyle czasu. Muszę wejść i się rozejrzeć.
Staruszek wyminął mnie podirytowany i wszedł na podwórze. Nie miałem lepszego wyjścia, niż podążać za nim. Zaczął przechadzać się chwiejnie między półkami, szukając czegoś wśród licznych zabawek.
– Chcę kupić prezent dla mojego syna, dzisiaj ma urodziny. Skończy sześć lat. Wcześniej zawsze zapominałem o jego urodzinach, w tym roku będzie inaczej. Dzisiaj spotka się z kolegami, muszę kupić mu najpiękniejszy lampion.
Urodziny? Sam dopiero co obchodziłem urodziny bez żadnego prezentu.
Starszy pan obszedł cały sklep, jednak nie znalazł żadnego lampionu. Westchnął zawiedziony.
Wtedy dostrzegłem miękkie światełko migoczące wśród traw. Otworzyłem szeroko oczy.
To moja latająca rybka!
Pływała między giętkimi źdźbłami tak swobodnie, jakby była w seledynowym stawie. Czyli cały czas była tutaj!
Podbiegłem do niej, a ona wyskoczyła z traw i wzbiła się w powietrze. Szybko zdjąłem z siebie kurtkę i gwałtownie wyrzuciłem do góry, łapiąc rybkę do środka. Kiedy jednak ją rozwinąłem, ku mojemu zaskoczeniu, zobaczyłem papierowy lampion w kształcie złotej welonki, który ani drgnął.
Przetarłem oczy, myśląc, że coś mi się przewidziało.
– Właśnie czegoś takiego szukałem! Mojemu synkowi na pewno spodoba się taki lampion! – ucieszył się staruszek, po czym popatrzył na zegarek. – Jeszcze zdążę! To pędzę do niego! – dodał, zabierając mi z rąk papierową welonkę i szybko wychodząc.
Chwila! Przecież to moja latająca rybka! – pomyślałem, ruszając za nim w pościg.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
wydawnictwodialog.pl
Każdy z nas ma kilka takich zabawek z dzieciństwa, których nigdy nie zapomni. Może zostały kupione za długo zbierane kieszonkowe albo zrobione wspólnie z rodzicami. W każdym razie ci prości „mali przyjaciele” po cichu towarzyszą nam w dorastaniu.
Tradycyjne chińskie zabawki wciąż są w Chinach często spotykane: latawce na wiosennym niebie, lampiony w kształcie złotych rybek rozświetlające małe uliczki w letnie wieczory, figurki Tu’er Ye – Króliczego Pana w pekińskich domach w blasku jesiennego księżyca, szmaciane tygrysy strzegące zimą dziecięcych poduszek. Każda z nich przekazuje rodzinną czułość i troskę, a także niesie ze sobą chińskie tradycje i podejście do świata. Zabawki mogą być małe, ale historie, które się za nimi kryją, są wielobarwne i poruszające. Na kolejnych stronach chciałabym Wam przybliżyć prawdziwe dzieje tych starych, tradycyjnych zabawek.
Dawniej, przechadzając się między hutongami – czyli tradycyjnymi parterowymi zabudowaniami mieszkalnymi, skupionymi wokół dziedzińców i ogrodzonymi murami, które ściśle do siebie przylegały, tworząc całe dzielnice z wąskimi uliczkami i zaułkami (teraz można je znaleźć głównie w Pekinie), wśród których rozgrywa się akcja opowiadań zawartych w tej książce: o latającej rybce i Duszku Grubuszku – często można było usłyszeć dziecięcy śpiew:
Jeśli lampion masz w dłoni, wychodź szybko! Hej!
Jeśli puste masz dłonie, podnieś dziecko! Hej!
Niech uliczki pojaśnieją kwiatem,
karpiem i złotą rybką!
Niektóre lampiony w kształcie złotych rybek są wykonywane z czerwonej folii lub cienkiego materiału, podczas gdy inne robi się z czerwonego papieru ryżowego. Mają namalowane złote oczy i czerwono-złote łuski, a niektóre ruchome głowy i ogonki. Są szczególnie urocze.
Ryba po chińsku to 鱼 yú, co brzmi tak samo jak znak 余 yú, oznaczający nadmiar lub nadwyżkę. Popularne są w Chinach życzenia 年年有余 nián nián yǒu yú – „niech ci się rokrocznie przelewa”, które brzmią identycznie jak „każdego roku miej rybę”. Dlatego ryba jest dla Chińczyków symbolem dostatku i obfitości, reprezentując oczekiwanie, żeby wszystkim się dobrze powodziło i wiedli szczęśliwe życie.
Lampion w kształcie złotej rybki można wykonać przy użyciu bambusowych pasków, papieru ryżowego, pędzla i farbek. Dzieci mogą je zrobić z pomocą starszych osób z rodziny. Z giętkich pasków bambusa buduje się szkielet lampionu, związując je ciasno cienkimi sznureczkami – rama ma być solidna, ale elastyczna. Przycina się papier ryżowy do odpowiedniego kształtu i ostrożnie przykleja do szkieletu. Następnie złotą farbką obrysowuje się oczy i łuski rybki na papierze ryżowym. Można też użyć nożyka do papieru i naciąć zarys łusek, aby światło wychodziło przez tak powstałe szczeliny.
Wyobraźcie sobie taką scenę: jest wieczór w dzielnicy hutongów. Dzieci biegną, trzymając w dłoniach migoczące ciepłym światłem lampiony rybki. Niesione krętymi alejkami, wyglądają jakby radośnie płynęły czystym strumieniem, a śmiech dzieci rozbrzmiewa, zdając się szmerem wody i pluskami wyskakujących ponad jej powierzchnię rybek.
Zabawki są wyrazem ciepła i nadziei dorosłych, jakie żywią wobec dzieci, a lampion w kształcie złotej rybki to jeden z najbardziej interesujących i czułych prezentów, jaki można podarować dziecku. W Tianjinie, mieście na północno-wschodnim wybrzeżu Chin, niedaleko Pekinu, jest taki zwyczaj, że piętnastego dnia po Lunarnym Nowym Roku, czyli w Święto Latarni, wujkowie obdarowują siostrzeńców właśnie lampionowymi rybkami. Wiąże się to z lokalnym zabawnym powiedzeniem opartym na grze słów: 外甥打灯笼—照旧 wàishēng dǎ dēnglóng — zhàojiù, co dosłownie oznacza „Siostrzeniec rozpala lampion – wszystko jest po staremu”, ale druga część powiedzenia brzmi tak samo jak照舅 zhàojiù, czyli „oświetlać wujka”. W ten sposób wyraża się nadzieję, że wszystko potoczy się jak zwykle i kolejny rok będzie spokojny i radosny.
Serdeczne życzenia, pragnienia pomyślności, ciepłe słowa – to wszystko Chińczycy wlewają w tę uroczą zabawkę.
Jaki był Twój pierwszy instrument muzyczny?
Ja w dzieciństwie miałam czerwony, plastikowy gwizdek. Lubiłam nosić go na szyi i sędziować, gdy bawiliśmy się z kolegami na podwórku w zawody. Wszyscy biegaliśmy jak szaleni, a ja głośno gwizdałam „fiu, fiu!”.
Jednym z najwcześniejszych instrumentów dętych w Chinach był xun, owalny, wypalany z gliny instrument z dziurkami, podobny do okaryny. Granie na nim nie było wcale łatwe, wymagało dociskania palców do otworów bocznych i dmuchania w górny otwór. Dla dzieci wymyślono więc prostszy instrument i tak właśnie powstał gwizdek!
Pierwsze gwizdki wykonywano z pestek moreli. W twardej łupinie robiono jedną lub dwie okrągłe dziurki i wydłubywano pestkę ze środka. Gdy przyłożyło się usta do otworu i dmuchnęło, morelowy gwizdek wydawał głośny, czysty dźwięk. Od czasów dynastii Tang i Song (ok. VII–XVIII w.) zaczęto wytwarzać gwizdki z gliny, odwzorowując kształt pestek moreli. Przywiązywano je do sznurka i zawieszano na szyi. Później w środku gwizdków zaczęto umieszczać małą kulkę przypominającą ziarnko grochu, która podczas dmuchania w gwizdek nieustannie się obracała. Dzięki temu gwizdek był głośniejszy, a także, wraz ze zmianami podmuchu, można było wydobyć z niego różne dźwięki.
Proces wynalezienia gwizdka w pewnym sensie odzwierciedla wyrozumiałość i cierpliwość dorosłych wobec dzieci – od prostych początków, przez powolne uczenie się i stopniowe dorastanie. Kryje się w tym także prosta myśl: instrumenty muzyczne nigdy nie miały na celu popisywania się umiejętnościami, ale umożliwienie ludziom wyrażania siebie za pomocą bogatszych dźwięków.
Granie na gwizdku może wyrażać emocje, a wiele różnych kształtów glinianych gwizdków ukazuje elementy chińskiego folkloru. Są gwizdki w kształcie zwierząt, a także postaci z legend i bajek – każdy z nich może stać się towarzyszem dziecięcych zabaw, wyrażając najlepsze życzenia od dorosłych.
Gwizdek jest jedną z najprostszych, a zarazem najpowszechniejszych zabawek. Dzieci zawsze lubią mieć go przy sobie, gwizdać nim i nosić go na szyi niczym magiczny talizman.
W Chinach pozytywki nazywane są 八音盒 bāyīnhé, pudełeczkami ośmiu dźwięków. W dawnych klasycznych tekstach chińskich instrumenty muzyczne dzielono na osiem grup według materiału, z którego zostały wykonane. Materiałami tymi były: metal, kamień, glina, skóra, jedwab, drewno, tykwa i bambus. Każdy z nich wydawał inny rodzaj dźwięku, stąd określenie „osiem dźwięków”. Gdy słyszycie tę nazwę, na pewno już się domyślacie, że pozytywki, chociaż są malutkie, to zawierają w sobie symfonię różnych dźwięków, jakby w środku grała cała orkiestra, jakby w pudełeczku zamknięty był cały muzyczny świat! Czy to nie jest cudowne?
Jednak obudowa pozytywki nie zawsze jest zwykłym pudełeczkiem. W XIX wieku mechanizm samogrający umieszczano w ruchomych figurkach muzyków, tworząc proste „pozytywki-roboty”. Obecnie możemy również spotkać misternie zdobione pozytywki w pięknych szkatułkach, ukryte w zegarkach lub przybierające przeróżne formy, nawet takie z jadącym przez las miniaturowym pociągiem.
Ale czy widzieliście kiedyś „serce” pozytywki?
Mimo że pozytywka jest niewielkim instrumentem, składa się z setek części. Najważniejszy jest mechanizm grający, którego głównymi elementami są obrotowy wałek i metalowy grzebień. Napędza go podobna jak w zegarku sprężyna, która wprawia w ruch wałek. Rzemieślnik wytwarzający pozytywki z wielką precyzją wybija na wałku małe wypustki, układając je jak nuty na pięciolinii. Gdy wałek się obraca, wypustki zahaczają o zęby odpowiednio nastrojonego grzebienia, wydając dźwięk. Grzebień ten jest wykonany ze stali, która, aby wydobyć z niej jak najpiękniejszą barwę dźwięku, musi przejść proces hartowania w wysokich temperaturach – nawet ośmiuset stopni Celsjusza!
W ten sposób „serce” pozytywki wyłania się z ognia, jest zahartowane i niezwykle wytrzymałe, a wygrywane na cieniutkich ząbkach grzebienia dźwięczne nuty łączą się ze sobą, tworząc piękne melodie.
Dacie wiarę? Niektóre zabawki nie pochodzą ze sklepu, ale wyrastają z ziemi.
Gdy byłam dzieckiem, o zmierzchu babcia zabierała mnie ze sobą, by zbierać przy polnej drodze dmuszki – bardzo uroczy rodzaj trawy zakończonej puszystym „ogonkiem”. Potem skręcałyśmy je, zaplątywałyśmy i rachu-ciachu powstawał z nich puchaty, zielono-biały króliczek.
Zbliżałam go zawsze do nosa i oddychałam głęboko jego lekkim, trawiastym zapachem. Z króliczka sypały się na ziemię nasionka i nie potrzeba było dużo czasu, zanim z ziemi znów kiełkowały nowe dmuszki.
Chińska sztuka ludowa już od dawna wykorzystuje rzemiosło wyplatania przedmiotów z traw. Naturalne struktury i wzory na liściach stają się teksturą na ciałach wyplatanych owadów: jasnozielone, słomkowe, złotawe, jakie tylko natura stworzyła plamki, paski i przebarwienia.
Gliniane naczynia kultury Dawenkou wydobyte w okolicach miasta Tai’an w północno-wschodniej prowincji Shandong świadczą o tym, że słomiane przedmioty powstawały już sześć tysięcy lat temu. Przez tysiąclecia wykonywano je z różnych, powszechnie występujących na polach i łąkach materiałów, jak słoma ze zbóż, łuski kukurydzy, pałki wodne czy trawa ryżowa. Narzędzia, którymi je obrabiano, również były łatwo dostępne i proste – nożyki, szydła, igły, nożyczki.
Bardziej kunsztowne owady są tworzone z połączenia kilku rodzajów traw. W ten sposób pasikonikowi można nawet zrobić długie, cienkie czułki, mocne żuwaczki i szerokie skrzydełka.
Takie, przypominające żywe owady, ręcznie robione zabawki mają za zadanie zachęcać dzieci do przebywania na świeżym powietrzu, radosnej zabawy na łonie natury i poszukiwania niepozornych „skarbów” przyrody. Małe wyplatane z trawy owady odzwierciedlają przekonanie Chińczyków o harmonijnym współistnieniu wszystkiego w naturze. Jesienią trawy usychają, ale ich nasiona już dawno są w ziemi, spokojnie czekając na następną wiosnę. Powtarzający się nieskończenie cykl wzrostu roślin podświadomie pobudza w dzieciach ciekawość świata i pomaga zrozumieć naturę życia.
Wydawnictwo Akademickie Dialog
00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218
tel.: 22 620 32 11, 22 654 01 49
e-mail: redakcja@wydawnictwodialog.pl
wydawnictwodialog.pl
Odwiedź nas na Twitterze, YouTube, Facebooku!
X (Twitter)
YouTube