Magiczne Drzewo. Świat ogromnych - Andrzej Maleszka - ebook + książka

Magiczne Drzewo. Świat ogromnych ebook

Andrzej Maleszka

0,0
29,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wyrusz z ekipą ratunkową do Świata Ogromnych. Nowe przygody czekają!

Alik i Idalia zostają przeniesieni do Świata Ogromnych. Muszą mieszkać w domu olbrzymów i chodzić do szkoły z pięciometrowymi dziećmi. Są jedynymi małymi istotami w świecie, gdzie wszystko jest ogromne, a każdy chce być jeszcze większy...

By ich uratować, Kuki, Gabi i mówiący pies Budyń wyruszają do Świata Ogromnych. Muszą znaleźć i ułożyć tajemnicze puzzle, na których jest mapa z drogą do świata ludzi. Walczą z olbrzymimi stworami, potężnym Gigunem i pokusą, by sami zmienić się w Ogromnych…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 265

Data ważności licencji: 12/31/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wdwutysięcznym roku nad doliną Warty przeszła straszliwa burza. Trwała bez przerwy przez trzy dni i trzy noce. Przerażone zwierzęta kryły się w najgłębszych norach. Małe dzieci chowały głowy pod poduszki, by nie słyszeć nieustającego huku grzmotów. W wielu domach zgasło światło, a dachy porwała wichura.

Trzeciego dnia piorun uderzył w olbrzymi stary dąb rosnący na wzgórzu. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Zadrżały domy w całej dolinie, a burza natychmiast ustała.

Nie był to zwyczajny dąb. Było to Magiczne Drzewo. Miało w sobie ogromną, cudowną moc, lecz wtedy nikt o tym nie wiedział.

Ludzie zawieźli je do tartaku i pocięli na deski. Z drewna zrobiono setki różnych przedmiotów, a w każdym przedmiocie została cząstka magicznej mocy. W zwyczajnych rzeczach ukryła się siła, jakiej nie znał dotąd świat. Wysłano je do sklepów i od tego dnia na całym świecie zaczęły się niesamowite zdarzenia.

ŚWIAT OGROMNYCH

– Nie chcę! – krzyczała Idalia.

– Musisz! – wołała Gabi.

– Nie!

– Zrozum…

– Nie! Nie! Nie!!! Nie będę chodzić do szkoły!

– Ale wszyscy chodzą!

– I co z tego!?

– Ida, zrozum! – zawołał Kuki. – Jak nie będziesz chodzić do szkoły, to nie będziesz niczego wiedzieć!

– Ja wszystko wiem! Jestem mądra.

– Ale pisać ani czytać nie umiesz – powiedział Blubek.

– Mogę wyczarować tabletki na mądrość! – krzyknęła Idalia. – Zjem i zaraz będę czytać i pisać. I liczyć do miliona milionów!

– Nie! Tylko nie to! – jęknął Budyń.

Gabi usiadła obok Idy.

– Posłuchaj. Nie chodzi tylko o to, żebyś była mądrzejsza.

– A o co?

– Jak nie będziesz chodzić do szkoły, to zaczną się nas czepiać.

– Kto?

– Urzędnicy, policjanci i nauczyciele. Zaczną sprawdzać, czemu nie chodzisz na lekcje. I odkryją, kim jesteś. Rozumiesz?

Idalia wyglądała jak zwykła dziewczynka, ale wcale nie była zwykła. Była magiczną istotą. Powstała z drewnianej figurki i miała ogromną moc. Potrafiła czarować, a jej życzenia się spełniały, co często powodowało kłopoty. Rodzice Gabi zgodzili się, by mieszkała w ich domu, ale Ida nie chodziła do szkoły. To budziło podejrzliwość sąsiadów.

– Kiedy mam iść do tej głupiej szkoły? – spytała ponuro Ida.

– Jutro.

– A nie mogę za tydzień? Albo za dwa? Proszę!

Gabi pokręciła głową.

– Tato powiedział pani Szulc, że przyjdziesz jutro.

– Kto to jest pani Szulc?

– Nauczycielka. Będzie twoją wychowawczynią, bo teraz uczy młodsze klasy. Ona jest fajna, zobaczysz!

– No dobra – westchnęła Ida. – Pójdę do szkoły. Ale jak będą mnie tam źle traktować, to wszystkich zmienię w skunksy śmierdziele!

– Nie możesz w szkole robić żadnych czarów! – zawołała Gabi. – Absolutnie żadnych, rozumiesz? I dlatego musisz…

– Co?

– Zablokować swoją magiczną moc.

– Czemu!? – oburzyła się Ida.

– Żebyś niechcący nie zrobiła groźnego czaru. Na przykład nauczycielka każe ci wymienić nazwy zwierząt. Ty powiesz „tygrys” i zaraz wyskoczy ludojad. I pożre wszystkie dzieci!

– A bez dzieci w szkole jest nudno – dodał Budyń.

– Dlatego dla bezpieczeństwa musisz zablokować swoją moc – powiedział stanowczo Kuki.

– Na jak długo?

– Na przykład na miesiąc. W tym czasie przyzwyczaisz się do szkoły i nauczysz się kontrolować.

– Naprawdę muszę to zrobić?

– Tak.

Ida westchnęła. Potem wyprostowała się i szepnęła:

– Chcę, żeby od jutra moje rozkazy się nie spełniały. Przez miesiąc!

Powiedziała to dwa razy.

TRACH! Zgasło światło. Podmuch wiatru przeszedł przez pokój, zrzucając papiery ze stołu. Potem wszystko się uspokoiło, a lampy znów zaczęły świecić.

– Załatwione – powiedział z ulgą Kuki.

Idalia siedziała smutna. Pozbawiona magicznej siły czuła się niepewnie. Gabi ją przytuliła.

– Nie martw się. To tylko miesiąc.

Kuki i Blubek poszli do domu. Gabi też musiała wyjść, żeby odnieść książki do biblioteki. Pies Budyń został z Idą, by dodać jej otuchy. Wskoczył na kolana dziewczynki.

– Nie martw się – powiedział (mówił po ludzku, bo kiedyś magia zmieniła mu głos). – W szkole nie jest tak źle.

– Jest okropnie! – zawołała Idalia. – Po pierwsze trzeba dźwigać ciężki tornister. Po drugie nienawidzę, jak mnie krytykują. A w szkole stale będą mówić, że robię coś źle. Będą się ze mnie śmiać! Bo nie umiem pisać ani czytać! I nikt nie będzie mnie lubić.

– Myślę, że wszyscy będą cię lubić.

– Na pewno nie.

– Wiesz co? – powiedział Budyń. – Zanim wziął mnie Kuki, mieszkałem w szkole i wszyscy mnie lubili. Tylko taki jeden się ze mnie wyśmiewał. Gadał, że wyglądam jak szczuropies.

– Ja nie pozwolę, żeby mnie wyśmiewali! – zaperzyła się dziewczynka. – Zaraz wyczaruję huragan i łobuz wyleci ze szkoły.

– Przez miesiąc nie możesz czarować – przypomniał Budyń.

Ida zerknęła na psiaka.

– Nie mogę dopiero od jutra. A teraz jeszcze mogę…

Wstała.

– Ej! Co ty chcesz zrobić? – pisnął psiak.

– Wyczarować kilka rzeczy do szkoły.

Idalia spojrzała w stronę okna i zaczęła coś szeptać. Po sekundzie otworzyło się okno. Załopotały firanki i do pokoju zaczęły wpadać paczki.

Ida i Budyń odskoczyli, bo pudła wlatywały z prędkością odrzutowców. TRACH! PAC! ŁUP! Kartony spadały z łomotem na podłogę. Razem było ich pięć.

– Coś ty wyczarowała!? – zawołał Budyń, obwąchując pudła.

– Zaraz zobaczysz.

Idalia otworzyła pierwszy karton. W środku był szkolny tornister. Żółty, z guzikiem na klapie.

Budyń był trochę rozczarowany.

– To zwykły plecak!

– Wcale nie.

Ida nacisnęła guzik. Z tornistra wysunęło się śmigło. Zaczęło wirować, a tornister się uniósł! Fruwał po pokoju jak helikopter albo dron.

Budyń patrzył na to osłupiały.

– Co to ma być?

– Tornidron, czyli latający tornister. Nie będę musiała go dźwigać. Sam poleci do szkoły!

– A da się tym sterować?

– No pewnie. – Ida spojrzała na tornister i zawołała: – Do mnie!

Tornidron natychmiast do niej podleciał.

– Otwórz się!

Klapa tornistra odskoczyła, a Ida zapytała:

– Budyń, masz ochotę na przejażdżkę? To znaczy przelotkę?

Psiak łypnął niepewnie na latający tornister.

– No… Nie wiem…

– Tylko krótki lot. Sprawdzimy, jak to działa.

Delikatnie chwyciła kundelka i włożyła do tornidrona. Budyń unosił się metr nad podłogą i rozglądał się niepewnie.

– Naprzód! – zawołała Ida. – Szybko!

Śmigło zawirowało. Tornister wyfrunął przez okno i poszybował nad dachami domów. Było słychać, jak kundelek woła:

– Nie tak wysoko… Ja chcę do domu! Z powrotem!

Kiedy to powiedział, tornidron wykonał zwrot tak gwałtowny, że Budyń omal nie wypadł. Po sekundzie tornister wleciał do pokoju.

– Fajnie było? – spytała Ida.

– Tak… Fajnie… Super… – jęknął psiak. – Ale chcę już wylądować!!! Jestem psem, a nie wroną.

– No dobrze. Ląduj!

Tornidron lekko jak motyl opadł na dywan. Budyń z ulgą z niego wyskoczył.

Idalia otworzyła drugie pudełko. Było tam pióro ze złotą stalówką. Dziewczynka coś wyszeptała. Pióro wyskoczyło z pudełka i zaczęło samo pisać w zeszycie leżącym na stole.

– To pióro samopiszące – powiedziała dumnie Ida. – Będzie za mnie pisać w szkole. W dodatku mogę to pióro wysłać w dowolne miejsce. Rozumiesz? Jak źle napiszę sprawdzian, to poleci do szkoły i poprawi błędy.

– To trochę nieuczciwe – pisnął Budyń.

– Jak się nauczę pisać, to przestanę go używać. Słowo!

Ida otworzyła trzecią paczkę. Była tam kryształowa buteleczka. Wyglądała jak flakon perfum.

Budyń zaczął węszyć.

– Co tam jest?

Ida ostrożnie wyjęła butelkę.

– To płyn lubienia.

– Co?

– Chcę, żeby w szkole mnie lubili. A kto tym pachnie, tego wszyscy muszą lubić. Jedna porcja starcza na pięć minut.

– To znaczy, że jak mnie tym oblejesz, to wszys­cy będą mnie uwielbiać?

– Ciebie i każdego, kto będzie tym pachnieć.

– To jest niezłe.

– Wiem – powiedziała dumnie Ida. – Ale trzeba z tym uważać. Nie można użyć zbyt dużej dawki.

Otworzyła czwartą paczkę. Był w niej pojemnik na śniadanie.

– Masz tam coś smacznego? – zainteresował się Budyń.

– Wszystko, co zechcesz.

– Jak to?

– To śniadaniówka samonapełniaczka. Stukasz w obrazek i dostajesz jedzenie, które wybrałeś.

– A jest obrazek z kiełbaskami?

– Jasne.

Ida stuknęła w ikonę na wieczku. PSTRYK. Śniadaniówka się otworzyła i wyskoczyła mała kiełbaska. Budyń złapał ją w locie.

– Czosnkowa! Pychotka! – zawołał. – To twój najlepszy czar!

Ida otworzyła ostatnią paczkę. Było tam lusterko.

– Co to jest? – spytał Budyń.

– Autodestruktor.

– Auto co?

– Autodestruktor. Czyli samobij.

– Coś do walki?

– W pewnym sensie. To lustro odbija złość. Jak ktoś będzie chciał zrobić mi coś złego, pokażę mu to lustro. Wtedy zaatakuje sam siebie.

– Zaatakuje siebie? – zdziwił się psiak.

– Tak. Napastnik całą złość skieruje na siebie. Po prostu sam się zbije.

– Dość skomplikowane.

– Wcale nie. Zobaczysz, że to będzie działać.

Ida schowała wyczarowane przedmioty do tornistra, mrucząc:

– No, teraz mogę iść do szkoły!

Kiedy wieczorem wróciła Gabi, Idalia nie powiedziała jej o wyczarowanych przedmiotach. Położyły się wcześnie do łóżek, bo Gabi chciała, żeby jej przybrana siostra poszła do szkoły wyspana i w dobrym humorze.

Zanim usnęły, Gabi szepnęła:

– Wiesz, będziesz miała tę samą wychowawczynię co ja. Pani Szulc jest fajna. Lubi dzieci.

– A ma swoje dzieci? – zainteresowała się Ida.

Gabi zerknęła na nią.

– Nie. Pani Szulc nie ma swoich dzieci – powiedziała. – Śpij już.

Następnego ranka Idalia była bardzo zdenerwowana.

– Gabi… Może pójdę do szkoły za tydzień? Bo wiesz, boli mnie głowa. I brzuch, i…

– Nie kombinuj. Zobaczysz, że w szkole jest fajnie. Spodoba ci się. Wstawaj.

Ida westchnęła i niechętnie wyszła z łóżka.

Przed domem czekali Kuki i Blubek.

– Ida, ciężki masz tornister? – spytał Kuki. – Bo możemy ci go ponieść.

– Dzięki. On sam się poniesie – odpowiedziała dziewczynka i nacisnęła guzik.

Wysunęło się śmigło i tornister uniósł się w powietrze. Fruwał wokół Idy jak mały tresowany smok.

Blubek oglądał go ze zdumieniem.

– Skąd to masz!?

– Wiadomo – westchnęła Gabi. – Po prostu wyczarowała.

– Przecież nie możesz czarować! – zawołał Blubek.

– Wczoraj jeszcze mogłam – powiedziała niewinnie Ida.

Kuki zerknął na zegarek.

– Chodźcie, bo się spóźnimy do szkoły! Trzeba lecieć. Szybko!

Kiedy to powiedział, tornidron wystrzelił do przodu. Pomknął nad ulicą jak rakieta.

– Ej! Ida! Co ten zwariowany tornister robi!?

– Powiedziałeś „trzeba lecieć”, więc poleciał.

– On reaguje na głos?

– Tak! – Idalia pobiegła za tornistrem, krzycząc: – Wracaj! Wracaj do mnie!

Ale tornidron nie reagował, bo hałas samochodów zagłuszał wołanie. Po chwili zniknął za zakrętem.

– Musimy go złapać! – zawołała Gabi.

Popędzili ulicą, tam gdzie pofrunął tornister. Dobiegli do skrzyżowania i rozglądali się we wszystkie strony. Tornidrona nigdzie nie było widać.

– Pewnie poleciał do szkoły! – zawołała Ida.

– Czuję, że będą kłopoty – jęknął Kuki.

Skręcili w prawo w ulicę Kasztanową. Przebijając się przez tłum uczniów, dobiegli do szkoły.

– Jest! – zawołał Blubek. – Tam, przy drzwiach!

Tornidron właśnie wlatywał do szkolnego budynku jak szalone UFO. Jakiś maluch stojący w drzwiach wrzeszczał ze strachu.

– Trzeba go złapać, zanim ktoś odkryje, że to magia! – krzyknął Kuki.

Wbiegli do szkoły. Idalia była tu pierwszy raz. Zatrzymała się i patrzyła niepewnie na tłum rozkrzyczanych uczniów. Gabi pociągnęła ją za rękę.

– Chodź… Trzeba znaleźć ten zwariowany tornister.

Biegali po korytarzach i zaglądali do wszystkich klas. Tornidrona nigdzie nie było.

– No trudno – wysapał zdyszany Blubek. – Najwyżej ktoś go znajdzie. Tornister ze śmigłem nie jest znowu taki dziwny. Pomyślą, że ktoś przerobił drona.

– Ale w nim były jeszcze inne rzeczy – powiedziała Ida. – Trochę niebezpieczne.

Spojrzeli na nią zaniepokojeni.

– Coś ty jeszcze wyczarowała? – spytała Gabi.

– Mów! – krzyknął Kuki. – Co było w tornistrze?

– No… Tam jeszcze były…

Zanim skończyła, usłyszeli krzyk.

Korytarzem pędził Nikodem zwany Trupkiem. Był blady i chudy, a większość dzieci go nie lubiła. Ale Kuki i Gabi ostatnio się z nim zaprzyjaźnili.

Nikodem przebiegł obok nich, gnając na chudych nogach jak struś. Oglądał się panicznie za siebie.

– Co Trupek robi? – zdziwił się Kuki.

Zanim ktoś odpowiedział, rozległy się piski i krzyki. Nadbiegł tłum uczniów, głównie dziewczyn ze starszych klas. Wszyscy pędzili za Nikodemem, krzycząc:

– Lubimy cię! Uwielbiamy! Nikodem, wracaj!

Trupek uciekał jak szalony. Wpadł do stołówki i zatrzasnął drzwi. Słychać było łomot przesuwanego mebla, jakby Nikodem barykadował wejście. Piszczący tłum dopadł do drzwi. Ktoś szarpał klamkę, wszyscy krzyczeli:

– Nikodem! Otwieraj! Uwielbiamy cię! Chodź do nas!

– O co tu chodzi? – spytał Kuki.

– Już wiem! – zawołała Ida. – Wyczarowałam płyn lubienia. Nikodem musiał go znaleźć i się nim wysmarować.

– O rany! – przeraził się Blubek. – Znowu to samo!

Kiedyś z Kukim wyczarowali płyn głupoty i cała szkoła zgłupiała, a potem były jeszcze gorsze problemy.

– Co robimy?

– Wejdziemy do stołówki tylnym wejściem, przez kuchnię! – zawołał Kuki.

Wybiegli na szkolne boisko i okrążyli szkołę. Tylnymi drzwiami weszli do kuchni, a stamtąd dostali się do stołówki. Było tu pusto. Nikodema nie było nigdzie widać.

– Ej, Trupek, jesteś tu?

Po chwili spod stołu wyjrzała blada twarz Nikodema. Ruszyli w jego stronę.

– Zatkajmy nosy – ostrzegła Ida. – Bo zaczniemy go uwielbiać.

Wszyscy zacisnęli palce na nosach i podeszli do Trupka.

– Nikodem! Co się stało? – spytała Gabi.

– Znalazłem dziwny tornister ze śmigłem – wyjąkał Trupek. – Chciałem go obejrzeć. Wtedy wypadła jakaś butelka i wylał się na mnie śmierdzący płyn. A potem rzucili się na mnie tamci wariaci. Mało mnie nie udusili! To wasza sprawka, co?

Kuki mruknął:

– No… W pewnym sensie nasza.

– Co to było za świństwo?

– To nie świństwo – powiedziała Ida. – To płyn lubienia. Oblałeś się nim, więc wszyscy cię teraz lubią. Użyłeś za dużej dawki, więc lubią cię trochę za bardzo. To potrwa tylko pięć minut – dodała pocieszająco.

– Wiedziałem, że to wasza robota – jęknął Nikodem. – Muszę to wyczyścić… Macie chusteczkę?

– Ja mam. – Gabi sięgnęła do kieszeni.

– Uważaj! – zawołali wszyscy.

Było za późno. Gabi, sięgając do kieszeni, odsłoniła nos. Zapach błyskawicznie do niej dotarł. Spojrzała na Trupka jak zahipnotyzowana. Ruszyła do niego, szepcząc:

– Nikodem! Lubię cię! Uwielbiam! Jesteś cudowny! Wspaniały!

Wyciągnęła rękę i pogłaskała chłopaka po głowie.

– Gabi, uważaj, co robisz! – zawołał Kuki. – Opanuj się!

Dopadli z Blubkiem do dziewczyny i próbowali ją odciągnąć. Było to trudne, bo jedną ręką musieli zatykać nosy. Gabi wyrwała się i znów podbiegła do Trupka.

– Uwielbiam cię, Nikodem! – szeptała. – Tak bardzo, że nawet nie umiem powiedzieć, jak bardzo. Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie!

Objęła Nikodema i go pocałowała.

W tej chwili stuknęły drzwi. Z kuchni wyszła kucharka.

– Co tu się dzieje!? – zawołała. – Stołówka jeszcze zamknięta! Zmykajcie stąd, bo…

Nagle zaczęła marszczyć nos. Spojrzała na Trupka i szepnęła:

– Nikodem! Mój ulubiony uczeń. Wspaniały chłopiec! Taki mądry i grzeczny… Bardzo cię lubię…

Kucharka ruszyła w stronę przerażonego chłopaka.

W tej chwili TRACH! Pękł zamek i otworzyły się drzwi stołówki. Wpadł tłum dzieci. Odepchnęły Gabi i kucharkę. Dopadły do Nikodema.

– Uwielbiamy cię! – piszczały.

Przypominało to film o znanym piosenkarzu, którego dopadli fani. Przerażony Trupek wyrwał się i rzucił do ucieczki. Pędził slalomem między stołami. Tłum „wielbicieli” ścigał go, piszcząc:

– Chodź do nas! Uwielbiamy cię!

Nikodem dopadł do regału z garnkami i zaczął na niego wchodzić. Nie był wysportowany, ale ze strachu wspinał się jak wiewiórka. Wlazł na najwyższą półkę. Patrzył z przerażeniem na „wielbicieli”, którzy potrząsali regałem.

– Nikodem! Chodź do nas! – krzyczeli. – Uwielbiamy cię!

TRACH! Mebel się zachwiał i runął na podłogę. Spadły garnki, a także Trupek. Na szczęście nic mu się nie stało, ale zanim wstał, „fani” rzucili się na niego. Już się zdawało, że zadepczą biednego Nikodema. Ale wtedy przez stołówkę przeszedł jakby podmuch wiatru. Zapach natychmiast się ulotnił.

Ida odetchnęła z ulgą.

– Minęło pięć minut i płyn przestał działać – szepnęła.

Zapadła cisza. Tłum „wielbicieli” się cofnął. Patrzyli na Nikodema niechętnie. Jakby to on był winny, że głupio się zachowali. Potem wszyscy jednocześnie odwrócili się i wybiegli. Tylko kucharka została i zbierała porozrzucane garnki.

Gabi spojrzała niepewnie na Kukiego, który mruknął:

– Chodźcie, musimy się naradzić.

Wycofali się ze stołówki, zabierając ze sobą Nikodema.

– Tutaj go schowałem – powiedział Trupek.

Byli w szkolnej szatni. Nikodem pokazał miejsce za szafkami, gdzie ukrył tornister.

Ida go wyciągnęła i zajrzała do wnętrza. W tornidronie były lustro, śniadaniówka i pióro. W bocznej kieszeni znalazła kryształową buteleczkę. Zostało jeszcze trochę płynu lubienia.

– Nic nie zginęło! – odetchnęła z ulgą, a potem wytłumaczyła, jak działają wyczarowane przedmioty.

– Dobrze, że nikt ich nie użył – powiedziała Gabi. – Bo naprawdę mogły być kłopoty.

– Chyba już były – mruknął Kuki. – Całowałaś Trupka jak zakochana.

– To nie moja wina! – zawołała Gabi. – To ten płyn.

– Inni aż tak się na niego nie rzucili – powiedział z wyrzutem Kuki.

– Jesteś zazdrosny czy co?

Kuki nie zdążył odpowiedzieć, bo zaterkotał dzwonek.

– Lekcja się zaczyna! – zawołała Gabi. – Ida, biegnij do klasy! Nie możesz się spóźnić na swoją pierwszą lekcję.

– Ale dokąd mam iść?

Idalia była w szkole pierwszy raz. Nie wiedziała, gdzie jest jej klasa.

Zaprowadzili ją pod salę numer pięć na pierwszym piętrze, gdzie uczyły się młodsze dzieci.

– Tu jest twoja klasa – szepnęła Gabi. – Trzymaj się, Ida!

Dziewczynka westchnęła. Nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi.

W sali siedziało kilkanaścioro dzieci. Przy tablicy stała pani Szulc, szczupła, jasnowłosa nauczycielka. Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na Idę. Nauczycielka odłożyła kredę i podeszła do dziewczynki.

– Dzień dobry. Masz do mnie jakąś sprawę…?

– Tak…

– Ach, już wiem! Wejdź.

Pani Szulc zaprowadziła ją na środek klasy.

– To jest nasza nowa uczennica – powiedziała. – Ma na imię Idalia. Zdrobniale Ida, prawda?

– Tak.

Nauczycielka uśmiechnęła się do dziewczynki.

– Bardzo się cieszymy, że do nas przyszłaś. Możesz usiąść tam. – Pokazała stolik pod oknem. – Odpowiada ci to miejsce?

– Może być – powiedziała Ida i pomaszerowała do stolika.

Usiadła. Za nią siedziała dziewczyna z warkoczami. Gapiła się na Idę, inni też na nią patrzyli. Idalię okropnie to denerwowało.

– Potem poznacie nową koleżankę bliżej – powiedziała nauczycielka. – Teraz skończymy ćwiczenie. Przepiszcie zdanie z tablicy.

Ida zerknęła niepewnie na tablicę. Nie potrafiła czytać (znała tylko kilka liter, których się nauczyła w czasie bitwy ze smokiem). Pisać nie umiała zupełnie. Wyjęła z tornistra zeszyt i zaczarowane pióro.

– Napisz to – szepnęła.

Pióro drgnęło i zaczęło samo pisać w zeszycie. Ida udawała, że je trzyma. Ale pióro, zamiast przepisać zdanie z tablicy, pisało słowo „to”. Mnóstwo razy: totototototo…

Kiedy kartka się zapełniła, pióro zaczęło pisać po stole! Ida próbowała je zatrzymać, ale przedmiot wyrwał się jej z ręki i podleciał do ściany. Zaczął na niej bazgrać: totototototo…

– Stój! – jęknęła wystraszona Ida.

Ale pióro się nie zatrzymywało. Błyskawicznie pokrywało ścianę literami. Po chwili cała była zapisana setkami: tototo… Inne dzieci gapiły się osłupiałe. Spanikowana Ida nie wiedziała, co robić. Już chciała pobiec i złapać zaczarowane pióro, kiedy to przestało bazgrać po ścianie. Podleciało do uczennicy z warkoczami i zaczęło pisać po jej policzkach! Po sekundzie twarz dziewczynki była pełna liter. Wyglądała jak wytatuowana!

– Ratunku! Na pomoc! – krzyczała przeraźliwie dziewczynka.

Pani Szulc rzuciła się w jej stronę. Pochwyciła pióro, które szarpało się i wyrywało. Atrament chlapał na białą bluzkę nauczycielki. Wreszcie przedmiot się uspokoił i zastygł w bezruchu.

Chwilę trwała cisza. Potem wychowawczyni spytała:

– Do kogo należy to pióro?

Idalia powoli wstała.

– Ono jest moje – powiedziała.

Podeszła do pani Szulc i chciała wziąć pióro.

– Poczekaj. Powiedz, skąd to masz?

– Kupiłam – skłamała Ida.

Przecież nie mogła powiedzieć, że je wyczarowała.

– Kupiłaś? – zdziwiła się pani Szulc. – Coś takiego można kupić?

– Tak… To jest… automatyczne pióro! – zmyślała dziewczynka. – Można je kupić, ale kosztuje dosyć drogo…

– Nie możesz zabierać takich rzeczy do szkoły – powiedziała nauczycielka. – To jest niebezpieczne! Nie przynoś go nigdy więcej!

– Dobrze, proszę pani.

Ida schowała pióro do tornistra.

Dziewczyna z pobazgranymi policzkami chlipała jak małe dziecko. Nauczycielka namoczyła chusteczkę i wycierała jej twarz.

– Nie płacz, Amelko… Zmyjemy to. A wy spróbujcie wytrzeć ściany, zanim atrament zaschnie.

Dzieci gąbkami i papierem próbowały zetrzeć napisy ze ścian. Wszyscy patrzyli ze złością na Idę, która czuła się okropnie.

„Ledwo tu przyszłam, a już wszyscy mnie nie cierpią” – myślała. Jednak nie miała odwagi użyć płynu lubienia.

– Siadajcie – powiedziała pani Szulc. – Żeby się uspokoić, coś sobie narysujemy.

– Co narysujemy!? – zawołały dzieci.

– Coś… do jedzenia. To, co macie w śniadaniówkach.

Kiedy Ida usłyszała o śniadaniówce, mocno się zaniepokoiła. Ale posłusznie wyjęła pudełko z tornistra. Stuknęła w ikonę pomidora, bo łatwo go narysować. To był błąd. W pojemniku coś syknęło i spod pokrywki zaczął wyłazić ketchup!

Pomidor oznaczał sos pomidorowy!

Czerwona maź wychodziła nieprzerwanie w wielkich ilościach. Strumień pomidorowego sosu ściekał na stół i podłogę. Była to ketchupowa powódź. Totalna katastrofa! Ida chciała nacisnąć „stop”, ale w tej chwili przybiegła nauczycielka. Chwyciła śniadaniówkę, krzycząc:

– Ida! Co to jest!?

Kiedy pani Szulc ścisnęła pudełko, ketchup zaczął wyłazić jeszcze bardziej. Pomidorowa fontanna tryskała we wszystkie strony. Wystraszona wychowawczyni wypuściła śniadaniówkę, która spadła na stolik Amelki. Dziewczynka ją odrzuciła. Pudełko latało po sali, bo nikt nie chciał ketchupowej bomby. Sos tryskał na ściany. Wszyscy wrzeszczeli. W końcu Ida złapała śniadaniówkę. Nacisnęła „stop”. Ketchup przestał wychodzić, ale wszędzie było go pełno, na stołach i na dzieciach.

Otworzyły się drzwi. Zajrzała woźna.

– Przepraszam, chciałam sprawdzić, co się dzieje, bo takie u was krzyki…

Woźna patrzyła niepewnie. Sala była wymazana na czerwono. Wyglądała jak po śniadaniu wampirów.

– Mieliśmy zajęcia kulinarne – powiedziała szybko nauczycielka. – Niech pani zabierze dzieci do łazienki i dopilnuje, żeby się umyły. Idalio, ty zostań w klasie.

Wychodzące dzieci patrzyły ze złością na Idę, która była coraz bardziej zdenerwowana. Kiedy wyszły, pani Szulc zapytała:

– Możesz mi wytłumaczyć, co to jest?

– Śniadaniówka. Miałam w niej ketchup.

– Tak dużo?

Ida rozpaczliwie próbowała wymyślić jakieś wyjaśnienie. W końcu powiedziała:

– To był skondensowany ketchup. Bardzo dużo, bo ja lubię ketchup. Uwielbiam!

– To wszystko jest dziwne – szepnęła nauczycielka. – Dopiero przyszłaś do naszej klasy, a już tyle z tobą kłopotów.

– Ja wcale nie chciałam tu przychodzić! – zawołała Ida. Była coraz bardziej zdenerwowana. – Ja wcale nie chcę chodzić do tej głupiej szkoły!

– Nie złość się.

– Będę się złościć! Mogę się złościć, ile chcę! – krzyknęła Ida.

Pani Szulc próbowała ją uspokoić.

– Nie denerwuj się. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze, tylko…

– Nie będzie dobrze! – zawołała Ida. – Nic nie będzie dobrze! A ja nie chcę chodzić do szkoły. Nie mam ochoty. Wracam do domu!

Złapała tornister i ruszyła do drzwi.

– Poczekaj, dziecko! Nie możesz sama iść…

– Mogę robić, co chcę! – Ida się wyrwała i wybiegła z klasy.

Nauczycielka popędziła za nią.

– Zaczekaj! – Dogoniła Idalię na korytarzu i złapała za rękę.

Dziewczynka szarpała się.

– Puść mnie! – krzyczała. Była naprawdę rozzłoszczona. – Puszczaj, słyszysz!?

– Uspokój się. Dzieci nie mogą się tak zachowywać!

– Mogą! – zawołała Ida. – A ty się nie znasz na dzieciach! Wcale się nie znasz, bo nie masz swoich dzieci!

Krzyknęła to tak głośno, że z łazienki wyjrzeli uczniowie i woźna.

Pani Szulc puściła rękę Idy.

Dziewczynka zobaczyła, że nauczycielka zbladła i patrzy jakoś dziwnie. Ale Ida była tak zła, że krzyknęła raz jeszcze:

– No właśnie! Nie masz dzieci, więc się na nich nie znasz!

Wtedy pani Szulc gwałtownie się odwróciła i pobiegła do klasy.

Z łazienki wyszła woźna.

– Jak mogłaś to powiedzieć!? – zawołała do Idy. – Jesteś bez serca! Jak mogłaś coś takiego powiedzieć pani Szulc!

– Mogę mówić, co chcę!

Idalia odwróciła się i popędziła korytarzem. Nie znała szkoły, więc nie wiedziała, jak trafić do wyjścia. Zresztą była tak rozzłoszczona, że nie myślała, dokąd biegnie. Po prostu pędziła przed siebie.

Schodami na końcu korytarza zbiegła do szatni. Schowała się za szafkami. Usiadła na kamiennej podłodze i szeptała:

– Nienawidzę szkoły! Nienawidzę!

Chyba przez godzinę siedziała samotnie w ciemnościach.

Nagle usłyszała wołanie.

– Ida! Jesteś tu?

Do szatni weszła Gabi.

Idalia się nie odezwała, ale Gabi zauważyła jej stopy wystające z kryjówki.

– Ona jest tutaj! – zawołała.

Przybiegli Kuki i Blubek. Wszyscy podeszli do dziewczynki.

– Ida… Słyszeliśmy, co się stało – powiedziała Gabi. – Musisz iść do pani Szulc i ją przeprosić.

– Nie!!! Nikogo nie przeproszę! Nigdy!

– Zrozum. Pani Szulc jest fajna. A ty zrobiłaś jej wielką przykrość.

– Ja nic nie zrobiłam! To głupie pióro samo bazgrało. To nie moja wina.

– Nie o to chodzi.

– A o co?

– O to, co powiedziałaś.

– A co ja złego powiedziałam?

– Że pani Szulc nie zna się na dzieciach, bo nie ma swoich.

– Przecież to prawda. Sama mówiłaś, że ona nie ma dzieci.

Gabi kucnęła obok Idy.

– Posłuchaj… Powiem ci teraz coś ważnego. Słuchasz mnie?

– Tak.

– Pani Szulc miała kiedyś dziecko. Syna. Ale on zaginął.

– Jak to zaginął? – spytała Ida.

– Po prostu zniknął i nigdy go nie znaleziono. Miał na imię Alik. Był wtedy jeszcze mały. To było pięć lat temu.

– Ktoś go porwał?

– Nie. Po prostu na chwilę został sam w pokoju. Rodzice byli obok, w kuchni. Jak wrócili do pokoju, Alika już nie było.

– Nie szukali go?

– Szukali, ale nie znaleźli. Nie było żadnych śladów. Jego tato wciąż jeździ po świecie i próbuje go odnaleźć, ale bez skutku. Alik po prostu zniknął. Pani Szulc nie chce o tym nigdy rozmawiać. Jest jej przykro, kiedy ktoś o tym mówi. Powinnaś ją przeprosić. Zrobisz to?

– Tak.

Poszli wszyscy do pokoju nauczycielskiego. Gabi zapukała i poprosiła nauczycielkę.

Pani Szulc po chwili wyszła. Zobaczyli, że ma podkrążone oczy, jakby płakała.

– Przepraszam – powiedziała cicho Ida. – Nie chciałam tego powiedzieć. Ja zawsze mówię coś głupiego, jak się rozzłoszczę.

– Rozumiem. Nie gniewam się. Wszystko jest dobrze. – Nauczycielka pogłaskała Idę po głowie. – Myślę, że będziemy przyjaciółkami, prawda? Wyglądasz na mądrą dziewczynkę.

– Ja jestem mądra – westchnęła Ida. – Tylko jak się złoszczę, to robię głupie rzeczy.

– Będziemy nad tym pracować. Bo wiesz, ja się znam trochę na dzieciach.

– Wiem. Nie gniewa się pani?

– Nie.

Kiedy wracali do domu, Idalia przez całą drogę milczała. W domu też się nie odzywała. Myślała o czymś bardzo mocno. Wreszcie wieczorem, kiedy kładły się do łóżek, szepnęła do Gabi:

– Ja znajdę Alika.

– Co!? – zawołała Gabi.

– Znajdę dziecko pani Szulc. Odkryję, gdzie ono jest. Tak postanowiłam.

– Jak chcesz to zrobić?

– Może użyję magii, a może sama odkryję, co się stało. Ale znajdę Alika. Tylko musicie mi pomóc.

Następnego dnia Ida powiedziała o swej decyzji Kukiemu, Blubkowi i Budyniowi.

Byli zaskoczeni.

– Jakim cudem mamy go znaleźć? – pytał Blubek. – Przecież policja szukała tego dziecka przez pięć lat. I go nie znaleźli.

– Bo źle szukali.

Ida podeszła bliżej i szepnęła:

– Jestem pewna, że on nie zniknął zwyczajnie. To znaczy nie wpadł do wody czy coś takiego.

– A jak zniknął?

– Ja myślę, że to magia.

– Magia?

– Tak. Skoro był w pokoju i nagle zniknął, to znaczy, że nie stało się to zwyczajnie. To musiała być magia.

Kuki się zerwał.

– Może ona ma rację? Ten dzieciak mógł znaleźć magiczny przedmiot i w coś się zmutować. Nigdy o tym nie pomyśleliśmy.

Blubek pokręcił głową.

– Gdyby się w coś zmienił, to pojawiłby się nowy przedmiot. Albo jakiś zwierzak. Rodzice by to zauważyli. Poza tym przez pięć lat dałby jakiś znak.

– A może to była teleportacja? – zastanowił się Kuki. – Przeniosło go gdzieś daleko.

– Wysłałby wiadomość.

– Alik miał wtedy pięć lat. Nie umiał wysyłać wiadomości.

– Fakt.

– Jak to sprawdzić? Przecież nie możemy pani Szulc powiedzieć o magii.

– Ja wiem! – zawołała Gabi. – Trzeba ściągnąć Korto!

Korto był minirobotem. Zdobyli go w walce z klonem, a potem podarowali Nikodemowi. Nazywali go przewodnikiem, bo miał zdolność znajdywania magicznych przedmiotów.

– Jeżeli to dziecko uległo magii – powiedziała Gabi – to znaczy, że w domu pani Szulc jest magiczny przedmiot. Może Korto go znajdzie? Wtedy odkryjemy, co się stało z Alikiem.

– Minęło pięć lat – mruknął Blubek. – Ten przedmiot mógł dawno zginąć. Może wyrzucili go na śmietnik albo gdzieś oddali.

– Trzeba to sprawdzić.

– Ale jak wejdziemy do mieszkania nauczycielki? Włamiemy się?

– Musimy się zachować jak detektywi – powiedział Kuki. – To oznacza, że najpierw trzeba odszukać wszystkie informacje o zniknięciu Alika.

– Gdzie?

– W internecie. Na pewno dużo o tym pisali. Kto to zrobi?

Zgłosiła się Gabi.

– Sprawdzę dane w internecie. Pójdę też do biblioteki i obejrzę gazety z tamtego okresu.

– Dobra – powiedział Kuki. – My z Blubkiem polecimy do Trupka wypożyczyć robota.

– A ja? – spytała Ida. – Co ja mam robić?

– Ty odwiedzisz panią Szulc. Musisz wymyślić jakiś powód, żeby wejść do jej domu. Może coś tam zauważysz. Jakiś ślad.

– Ale gdzie ona mieszka?

– W szkole.

– W szkole? – zdziwiła się Ida.

– Tak. Ma służbowe mieszkanie w tej wieży w rogu szkoły. Jak była chora, to zanosiliśmy jej tam kwiaty.

Następnego dnia była sobota. Kuki z Blubkiem uruchomili dra-kulę (czyli pojazd, który wyczarowali kilka lat temu) i polecieli do Nikodema.

Gabi poszła do biblioteki szukać informacji o zaginionym Aliku.

Idalia powędrowała ulicą Kasztanową do szkoły. Dźwigała koszyk z ciastkami marchewkowymi. Wymyśliła, że zaniesie je wychowawczyni „na przeprosiny” i to będzie pretekst, by ją odwiedzić.

W narożniku szkolnego budynku była wieża, trochę jak w starym zamku. Ida pobiegła tam. Zaczęła się wspinać po kręconych schodach. Co jakiś czas mijała okrągłe okna, w których stały kwiaty. Pomyślała, że taka wieża to fajne miejsce do mieszkania. Chociaż wchodzenie nie było łatwe, bo wieża była wysoka. Idalia nieźle się zasapała, zanim dotarła na najwyższe piętro. Były tu drzwi pomalowane na zielony kolor. Nacisnęła dzwonek.

Po chwili drzwi się otworzyły i wyjrzała nauczycielka. Patrzyła na Idę zdziwiona.

– Dzień dobry – powiedziała dziewczynka. – Przyniosłam pani prezent. Upiekłam ciastka, razem z Gabi… Na przeprosiny za to, co powiedziałam.

Nauczycielka się uśmiechnęła.

– To miła niespodzianka. Wejdź…

Wprowadziła Idę do dużego jasnego salonu. Stały tu półki z książkami, biurko i sofa obita miękkim pluszem. Po lewej stronie było wejście do kuchni. Po prawej niebieskie drzwi z narysowaną buzią dziecka. Przez okno było widać szkolne boisko.

– Siadaj, Ida, na kanapie. Tylko zabiorę te papiery. – Nauczycielka zgarnęła z sofy stos kartek. – Poprawiam testy piątych klas, więc jest trochę bałaganu. Chcesz soku jabłkowego?

– Tak. Poproszę.

Pani Szulc wzięła paczkę z ciastkami i poszła do kuchni.

Ida zaczęła się uważnie rozglądać. Kuki kazał jej szukać drewnianych przedmiotów. Było ich sporo. Podłoga, półki i biurko. Na biurku stało zdjęcie kilkuletniego chłopca. Ida zerknęła, czy nauczycielka nie wraca, i podbiegła do biurka. Przyjrzała się chłopcu na fotografii. Był szczupły i miał nastroszone włosy. Trzymał coś w ręku. Ida się pochyliła i zobaczyła, że to puzzel. Chłopiec układał puzzle, a jeden fragment układanki trzymał w dłoni.

Ida szybko wyciągnęła telefon i zrobiła zdjęcie.

W tej chwili usłyszała kroki. Gwałtownie się wyprostowała. Weszła pani Szulc. Postawiła na stole tacę i podeszła do dziewczynki, która zerkała niepewnie. Było jej wstyd, że nauczycielka przyłapała ją na oglądaniu zdjęcia.

Pani Szulc wzięła fotografię.

– To jest Alik. Aleksander. Mój syn – powiedziała cicho. – Pewnie Gabi opowiedziała ci o nim?

– Tak.

– To jego ostatnie zdjęcie. Bardzo lubił puzzle. Potrafił układać nawet te największe… Był jeszcze mały, ale bardzo mądry. Tak jak ty. – Spojrzała na fotografię. – Kupiłam mu wtedy pierwszy raz puzzle z tysiąca elementów. I taki mały stolik, żeby mógł te puzzle wygodnie układać. Ale on nie zdążył ich ułożyć… – Pani Szulc westchnęła. – Siadaj. Spróbujemy twoich ciastek.

Dra-kula leciała nad osiedlem domków. Pilotował Blubek, a Kuki przez okno wypatrywał domu Nikodema. Trudno go było rozpoznać, bo na osiedlu Trupka wszystkie domy były takie same. Na szczęście zlokalizowała go nawigacja. „Jesteś u celu. Ląduj” – powiedział komputerowy głos.

Blubek pociągnął joystick i po chwili dra-kula wylądowała przed domem Trupka. Wysiedli i błyskawicznie ją zmniejszyli. Nie chcieli, żeby ktoś zauważył ich niesamowity pojazd.

Otworzyły się drzwi domu. Wyjrzał Nikodem. Podbiegli do niego.

– Jesteś sam?

– Tak.

Kuki i Blubek odetchnęli z ulgą, bo rodzice Trupka ich nie znosili. Nikodem przyglądał im się nieufnie. Wiedział, że ich wizyty zwiastują niebezpieczne przygody, a on nie lubił przygód.

– Co się stało? – spytał.

– Musimy wypożyczyć Korto – powiedział Kuki.

– Po co?

– Chcemy, żeby pomógł nam coś znaleźć.

Nikodem pokręcił głową.

– Korto wam nie pomoże.

– Przekonamy go.

– Nie o to chodzi. On jest zepsuty.

– Korto się zepsuł!? – zawołał Kuki.

– Tak. Stracił zdolność mówienia. Chyba zjadł zepsutą baterię i to mu zaszkodziło. W każdym razie ma uszkodzony syntezator mowy.

Korto był robotem, ale niesamowicie inteligentnym. Rozmawiali z nim jak z człowiekiem.

– Całkiem stracił głos? – zaniepokoił się Kuki.

– Niezupełnie. Zresztą sami zobaczcie.

Poszli do pokoju Nikodema. Chłopak zdjął z regału puszkę i wyciągnął z niej Korto. Robot wyglądał normalnie, nawet pokiwał im przyjaźnie szczypcami.

Kuki pochylił się i szepnął:

– Korto, powiedz coś.

Robot rozłożył bezradnie metalowe szczypce, a potem usłyszeli:

– RIA-WA-A. BRY-DO-DZIEŃ.

– Co? Co ty mówisz? – zdumiał się Kuki.

– ŁU-TY OD WIĘ-MÓ.

Kuki i Blubek popatrzyli na siebie niepewnie.

– On tak mówi już od tygodnia – westchnął Nikodem. – Ja nic z tego nie rozumiem.

– Zaraz – mruknął Blubek. – Korto, możesz to powtórzyć? Ale powoli.

Robot powiedział w zwolnionym tempie.

– ŁU-TY OD WIĘ-MÓ. RIA-WA-A, BEK-BLU.

– Już rozumiem! – krzyknął Blubek. – On gada od tyłu. To znaczy mówi sylaby w odwrotnej kolejności. „Blubek” to u niego teraz „Bek-Blu”. Rozumiecie?

– I co powiedział, twoim zdaniem?

– „Awaria. Mówię od tyłu”. Tak powiedział.

– Korto, czy to prawda? – zapytał Kuki.

– WDA-PRA TY-STE-NIE – zaskrzeczał ponuro robot.

– Niestety prawda – przetłumaczył Blubek.

– Blubek! Co my teraz zrobimy? – jęknął Kuki. – Przecież jak on powie coś skomplikowanego, to tydzień będziemy to tłumaczyć.

– Trudno. Po prostu musi gadać krótko i powoli. A może się naprawi. On ma moduł autonaprawy.

– Okej. W takim razie go pożyczamy – powiedział Kuki.

– Na jak długo? – spytał Nikodem, który nie lubił niczego pożyczać.

– No… Powiedzmy na tydzień… Ej, Korto, dokąd idziesz? Wracaj!

Robot zeskoczył ze stołu i pognał do drzwi. Wybiegł do ogrodu. Pędził jak uciekająca mysz. Pobiegli za nim.

Znaleźli robota po dłuższych poszukiwaniach, ukrytego w pokrzywach. Wyciągnęli go z trudem, parząc sobie dłonie.

– Ej! Korto! Czemu uciekasz? – zawołał Kuki.

– STWO-CZEŃ-PIE-BEZ-NIE! – wydzierał się robot.

– Niebezpieczeństwo? Wiemy, że to niebezpieczne, ale musimy to zrobić, rozumiesz?

Kuki złapał robota. Korto wyrywał się i wrzeszczał:

– KO-ZY-RY. CHCĘ NIE!

Kuki schował go do plecaka.

– Cześć, Nikodem.

Blubek powiększył dra-kulę. Wskoczyli do pojazdu i po chwili lecieli wysoko nad miastem.

Gabi siedziała w bibliotece przy stoliku pod oknem. Bardzo lubiła bibliotekę. Był tu spokój i unosił się miły zapach papieru. No i tutaj pracował jej tato, więc wszyscy Gabi znali i lubili.

Poprosiła bibliotekarkę o gazety sprzed pięciu lat. Sympatyczna pani w grubych okularach podreptała do magazynu. Gabi w tym czasie włączyła komputer stojący na biurku. Wpisała w wyszukiwarce „Zaginiony Alik Szulc”. Wyskoczyło dużo informacji, ale nic interesującego. Po paru minutach przyszła bibliotekarka ze stosem starych gazet. Gabi zaczęła je przeglądać. Nagle coś zobaczyła. Pochyliła się nad gazetą i zaczęła uważnie czytać.

– Naprawdę miło, że mnie odwiedziłaś – powiedziała nauczycielka, żegnając w drzwiach Idę. – Ciastka były pyszne. Wiesz, w najbliższy weekend jedziemy z twoją klasą na zieloną szkołę. Może upieczemy takie ciastka na drogę, co?

– Dobrze… Proszę pani, czy mogę sobie z panią zrobić zdjęcie?

– Zdjęcie? Ze mną? No dobrze.

Ida szybko podniosła telefon i nacisnęła ikonę aparatu.

Wieczorem czwórka „detektywów” spotkała się w domu Kukiego.

– Niech każdy powie, czego się dowiedział – polecił Kuki.

Pierwsza zgłosiła się Gabi.

– O zaginięciu Alika jest dużo informacji, ale większość znamy. Z wyjątkiem jednej.

– Jakiej?

– Znalazłam gazetę z opisem tego zdarzenia. Napisali, że tuż przed zniknięciem Alik siedział przy stole. Ten stół miał czerwony kolor.

– I co w tym ważnego?

– To, że ten stół był nowy. Pani Szulc kupiła go w dniu, w którym chłopiec zniknął. Rozumiecie? Mały usiadł przy tym stole i zaraz potem zniknął!

Kuki się zerwał.

– To znaczy, że ten stół jest z magicznego drzewa! – zawołał. – I teleportował gdzieś dzieciaka.

– Ida, widziałaś u pani Szulc czerwony stół? – spytała Gabi.

– Nie. Ale tam był drugi pokój, do którego nie wchodziłam.

– A w ogóle widziałaś coś ważnego?

– Chyba tak. – Ida wyjęła telefon. – Zobaczcie. To ostatnie zdjęcie Alika.

Wszyscy pochylili się nad ekranem telefonu i oglądali fotografię.

– Co on trzyma w ręku? – spytał Blubek.

– Puzzel. Dostał na urodziny puzzle. Wielki komplet z tysiąca elementów i stolik do układania. Ale nie skończył ich układać, bo zniknął. Tak powiedziała pani Szulc.

– Czyli wszystko się zgadza! – zawołała Gabi. – Dostał stół, który go teleportował.

– Albo w coś zmienił – powiedziała Ida. – Teraz może być na przykład myszą.

– Mam nadzieję, że nie spotkał kota! – pisnął Budyń.

– Poczekajcie – uspokajał Blubek. – Wcale nie jest pewne, że ten stół jest magiczny.

– Trzeba to zbadać.

– Jak?

– Wyślemy Korto – powiedziała Gabi. – Niech sprawdzi ten stół.

– Korto jest zepsuty – westchnął Kuki. – Mówi od tyłu. Ciężko go zrozumieć.

Wyciągnął z plecaka robota, który wychrypiał:

– DZIEĆ-WI WAS ŁO-MI. TAM-WI.