Magiczna podróż Rysia - Natalia Boniewicz - ebook

Magiczna podróż Rysia ebook

Natalia Boniewicz

0,0

Opis

Pewnego dnia dwójka wesołych, kochających figle przedszkolaków, marzących o przygodach odnajduje zaczarowany kamień, który niespodziewanie zabiera ich na drugi koniec świata. Na nowym nieznanym lądzie dzieci doświadczą mocy wrażeń. Czeka ich między innymi rejs statkiem przez dżunglę, lot na kondorze, czy spotkanie oko w oko z pustynnymi trąbami powietrznymi. W ciągu pełnej magii podróży dzieci starają się odnaleźć tajemniczy skarb.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 56

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Natalia Boniewicz

Magiczna podróż Rysia

Oprawa graficznaLamda Murrieta

Redakcja i korektaAnna Kowalska

© Natalia Boniewicz, 2022

Pewnego dnia dwójka wesołych, kochających figle przedszkolaków, marzących o przygodach odnajduje zaczarowany kamień, który niespodziewanie zabiera ich na drugi koniec świata. Na nowym nieznanym lądzie dzieci doświadczą mocy wrażeń. Czeka ich między innymi rejs statkiem przez dżunglę, lot na kondorze, czy spotkanie oko w oko z pustynnymi trąbami powietrznymi. W ciągu pełnej magii podróży dzieci starają się odnaleźć tajemniczy skarb.

ISBN 978-83-8273-619-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Psikus Rysia

Rysio obudził się w świetnym humorze. Tak dobrym, że postanowił zacząć dzień od jakiegoś figla. Co by tu spsocić? — zastanawiał się. Rysio uwielbiał robić psikusy. Codziennie już od rana obmyślał nowe żarty. Czasem chował tacie klucze do swojej skrzynki z zabawkami, innym razem wkładał babciną ścierkę do naczyń pod poduszkę.

Tym razem Rysio postanowił ukryć się za firanką. Akurat zbliżała się godzina, gdy rodzice — jak co rano — mieli zabrać go do przedszkola. To nie tak, że Rysio nie lubił chodzić do przedszkola. Było tam przecież tyle pięknych zabawek i działo się tyle ciekawych rzeczy. Rysio najbardziej lubił bawić się ze swoim przyjacielem Kazikiem w policjantów albo w wyścigi. Mimo to chłopiec uwielbiał uciekać rodzicom, kiedy ci w pośpiechu próbowali dostarczyć go do przedszkola i nie spóźnić się do pracy. Wtedy właśnie tarzał się po podłodze i wierzgał nóżkami, nie pozwalając się ubrać.

Kiedy mama weszła do pokoju, nie zastała synka w łóżeczku.

— Rysiu, gdzie jesteś? Ojej, pewnie sam poszedł do przedszkola — usłyszał ku swojej coraz to większej uciesze i już nie mógł powstrzymać chichotu.

— Tato, czy nie widziałeś gdzieś Rysia? — zawołała mama.

— Ależ nie, nie mam pojęcia, gdzie on się mógł podziać. Pewnie jakaś magia zabrała go na drugi koniec świata.

Rysio nie mógł już dłużej wytrzymać. Zanosząc się głośnym śmiechem, wypadł zza firanki i zaczął się turlać po podłodze.

Rublin

— Hej, Kaziku! A czy ty już dzisiaj coś spsikusowałeś? — zapytał Rysio swojego najlepszego przyjaciela, kiedy znalazł się w przedszkolu.

— Nie, dzisiaj jeszcze nie — odpowiedział Kazik.

— A ja schowałem się tak dobrze, że mój tata pomyślał, że jakaś magia zaniosła mnie na koniec świata — pochwalił się drugi z chłopców.

— Ojej, naprawdę? Fantastycznie! Ja to bym chciał, żeby mnie taka magia zabrała na jakąś przygodę. Myślisz, że nam się to może zdarzyć?

— No nie wiem, Kaziku. Mama mówiła, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale trzeba mieć zafufanie.

— A co to jest to zafufanie?

— Hmm… Może zapytajmy panią Kasię? — zaproponował Rysio.

— Lepiej nie, bo jeszcze się domyśli, że planujemy magiczną podróż. Mam przeczucie, że mogłaby nam zabronić.

— Masz rację. Lepiej po prostu zafufajmy — zadecydował Rysio.

Po śniadaniu dzieci jak zwykle wyszły pobawić się do przedszkolnego ogródka. Dzień był piękny, cieplutkie słońce jasno świeciło na błękitnym niebie, motylki latały nad pachnącymi, kolorowymi kwiatkami, a wiatr delikatnie szeleścił listkami wysokich, rozłożystych drzew. Rysio bawił się z Kazikiem w policjantów. Kiedy czaił się na złodziejaszka, ukryty w bazie między krzakami, nagle jego wzrok przykuł śliczny, błyszczący, czerwony kamyczek.

— Ej, Kaziku! Chodź szybko. Coś tu znalazłem! — zawołał przyjaciela.

— Wow! Widziałem już coś takiego w jednej bajce. To chyba jakiś rublin! Czyli skarb!

— Skarb piratów? — zdumiał się Rysio. — Ale mama przecież mówiła, że w Polsce nie ma piratów.

— Jeśli chcecie odnaleźć jeszcze piękniejszy i cenniejszy skarb, musicie wyruszyć w podróż — przemówił kamień.

Kamyczek rozbłysł tysiącem kolorów i rozświetlił wszystko dookoła tak, że krzaczki, wśród których stały dzieci, wyglądały jak jakaś magiczna, tajemnicza, kolorowa jaskinia.

— Czy chcecie wyruszyć w magiczną podróż na drugi koniec świata?

— Chcemy! Tylko taka podróż to chyba bardzo długo trwa. Pani Kasia będzie się niepokoić, jeśli nie wrócimy na obiadek — odpowiedział Rysio.

— Nic się nie przejmujcie. Obiecuję, że wrócicie tutaj jeszcze przed obiadkiem — odpowiedział kamyk. — No już, chłopaki! Dotknijcie mnie i zamknijcie oczka, jeśli chcecie odnaleźć skarb.

Lot bańką

Rysio i Kazik zrobili, jak polecił kamyczek, chichocząc przy tym radośnie. Nie mogli się doczekać magicznej przygody, jaka na nich czekała. Wtem dzieci poczuły się jak na najszybszej karuzeli świata. Wirowały tak szybko, jak jeszcze nigdy na żadnym placu zabaw. Aż w końcu wylądowały na mięciutkim, ciepłym piasku. Wokół słychać było tylko szum fal. Chłopcy otworzyli oczy.

— Hej, Rysiu — odezwał się Kazik. — Gdzie my jesteśmy?

— Hmm… To chyba jakiś ocean — ocenił naukowo sytuację Rysio.

Dzieci siedziały same na pięknej plaży, pełnej muszelek o najróżniejszych kształtach i wędrujących gdzieniegdzie małych krewetek. W powietrzu latały też bańki, które w jasnych promieniach porannego słońca mieniły się nieskończoną ilością odcieni pasteli. Niektóre wydawały się bardziej fioletowe, inne błękitne, różowe, a nawet pomarańczowe czy zielone.

— Ale kto te bańki puszcza? — zapytał filozoficznie Rysio.

Z szeroko otwartymi oczami dzieci obserwowały piękny widok, jaki roztaczał się przed nimi. Delektowały się przyjemnym ciepłem słońca i świeżym zapachem morskiej bryzy.

— Ale… Kaziku, tak właściwie to gdzie może być ten skarb, o którym opowiadał kamyczek? — zaczął się zastanawiać Rysio.

— No wiesz. To tak jak w bajkach. Myślę, że trzeba go odszukać. Na pewno trzeba bardzo długo iść i przeprawić się przez ciemny las, a potem znowu iść i szukać — odparł przyjaciel.

— No tak! — rozentuzjazmował się Rysio.

Zastanawiał się, czemu wcześniej sam na to nie wpadł. Przecież to takie oczywiste! Teraz wszystko było jasne i proste.

— Dobra. To w którą stronę idziemy? — Rysio chciał od razu wkroczyć do akcji.

— Ja coś tak czuję, że powinniśmy przeprawić się przez ten ocean — powiedział Kazio.

— Wiesz, Kaziku, to bardzo dziwne, bo ja też tak czuję — zauważył drugi z chłopców. — Ale czy ty umiesz pływać?

— Nie…

— Ja też nie.

Nagle pośród fal, tam gdzie woda łączyła się ze złotą plażą, dzieci spostrzegły srebrną łódkę, której wcześniej nie zauważyły. Jej burty były tak wysokie, że przedszkolakom trudno było do niej wejść. A jednak bystrzy chłopcy usypali z piasku górkę, która posłużyła im za schodek. Wspięli się po nim i wskoczyli do łodzi.

— A gdzie są wiosła? — zaniepokoił się Kazik.

W tym momencie dzieci spostrzegły, że jedna z baniek, znacznie większa od reszty, a nawet większa niż jakakolwiek bańka, jaką Kazio i Rysio widzieli w życiu, leci wprost na ich łódź.

— Ojej, Kaziku! Ta bańka zaraz w nas uderzy! — krzyknął Rysio.

Plum! Nagle łódź z Kaziem i Rysiem znalazła się wewnątrz ogromnej, różowej bańki i wraz z nią zaczęła unosić się wysoko nad wodą. Dzieci leciały ponad spienionymi falami i patrzyły, jak w dole skakały kolorowe rybki.

Kraina potworów

Kołysane w bańkowym statku powietrznym pośród miękkich kolorowych obłoczków, wyglądających jak poduszeczki, przy relaksującej muzyce wesołego ćwierkania różnobarwnych egzotycznych ptaszków, które od czasu do czasu przysiadywały na którejś z chmurek albo na bańkach, dzieci nawet nie zauważyły, kiedy zapadły w drzemkę.

— Ej, Rysiu! Wstawaj! — Pierwszy ocknął się Kazik. — Zobacz, gdzie my jesteśmy!

— Kaziku, pozwól mi jeszcze pospać, właśnie śniłem bardzo ciekawy sen, że znaleźliśmy błyszczący rublin piratów i lecieliśmy bańką-statkiem ponad morzami — odpowiedział Rysio, obracając się na drugi bok.

— Nie, Rysiu, mylisz się. To wcale nie był sen. Zobacz!

Rysio przeciągnął się, ziewnął i wreszcie niechętnie otworzył jedno oko.

— Ojej! — Gdy tylko zobaczył, gdzie się znajduje, w mgnieniu oka poderwał się na równe nogi. — Ależ to dokładnie taka sama łódka jak w moim śnie! — zauważył. — Nie wiedziałem, że przedmioty ze snu potrafią czasem przepływać do prawdziwego życia — zdziwił się.

Łódź stała tym razem na szczycie góry pokrytej soczystą, zieloną trawą. Po oceanie i bańce nie było śladu.

— A ja nie wiedziałem, że łodzie pływają po górach. — Kazik podzielał zaskoczenie przyjaciela.

Dzieci wyskoczyły z niezwykłego statku i postanowiły rozejrzeć się po okolicy. Daleko w dole wartkim strumieniem płynęła rzeka, wesoło chlupocząc. Na wzgórzu pełno było natomiast tajemniczych kamiennych posągów. Niektóre z nich miały po kilka twarzy, patrzących na różne strony świata, a jeszcze inne częściowo przypominały zwierzęta. Najbardziej przerażający posąg miał tak długie kły, że dzieci zaczęły się zastanawiać, czy łódź nie przywiozła ich przypadkiem do straszliwej krainy potworów.

— Zobacz, jakie śmieszne drzewa. — Kazik wskazał chude, wysokie pnie, z których szczytu wystrzeliwały niczym fontanna szpiczaste liście.

— Ja wiem, co to jest! — wyjaśnił entuzjastycznie Rysio. — To palmy. Rosną w gorących krajach, w których nie ma zimy i nawet śnieg nie pada!

— Ojej, czyli musimy być bardzo daleko od przedszkola — wywnioskował logicznie Kazio. — Pamiętasz, jak raz z paniami lepiliśmy bałwanka? To znaczy, że nasze przedszkole nie jest tam, gdzie zimy nigdy nie ma.

— Trochę mnie te drzewa tutaj martwią. Lepiej szybko zejdźmy z tej góry i się od nich oddalmy, bo jak zapadnie noc, to będziemy sami w ciemnym lesie z potworami — zaproponował przezornie Rysio.

— Masz rację — zgodził się Kazik, któremu ze strachu po plecach przebiegł dreszczyk.

I chłopcy zaczęli pośpiesznie zbiegać z górki wiodącą między palmami i groźnymi posągami, pełną kamyków ścieżką. W końcu otaczający ich krajobraz się zmienił. Nie było już kamiennych posągów, a przyjaciele dotarli do szerokiej drogi, która wyglądała odrobinę bardziej swojsko.

— Podobnie jest u mojej babci na wsi — dodał sobie otuchy Kazio.

— Udało się. Uciekliśmy przed potworami, zanim zapadła noc. — Rysio także poczuł się pokrzepiony.

Nowy przyjaciel

— Kaziku, jak myślisz, w którą stronę powinniśmy teraz pójść? — zastanawiał się Rysio.

Wtem dzieci spostrzegły zbliżającą się ku nim niewielką postać.

— Mam nadzieję, że to nie jest potwór — wyraził swoje życzenie Kazik.

Na szczęście, kiedy postać się przybliżyła, obaj spostrzegli, że to po prostu mały chłopiec, bardzo podobny do nich samych.

— Cześć, chłopaki! — zawołał przybysz o bardzo czarnych, błyszczących włosach, ciemnych oczkach i śniadej cerze.

— Cześć, nowy kolego — przywitali się Rysio i Kazio.

— Czy wy też idziecie na obiadek? — zaciekawił się nowy czarnowłosy znajomy.

— Obiadek! — przypomniał sobie Rysio. — Kaziku, obawiam się, że pora spacerku już się skończyła i czym prędzej powinniśmy udać się na obiadek…

— No tak, właśnie! Koniecznie musimy iść na obiadek! — przytaknął Kazik.

— Problem tylko w tym, że…

— Że jesteśmy bardzo daleko od obiadku — wyjaśnił smutno Rysio. — Tak wynika z naszych obserwacji drzew — dodał, nie będąc pewien, czy nowy kolega wie, o czym mówili.

— Daleko od obiadku? Nic