Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
"To nie jest historia literatury. To jest opowieść o wędrówce i przygodach duszy wśród arcydzieł. Zapisana dla Czytelników, którzy chcą wybrać się w taką podróż."
Tak pisze sam autor o tej książce, dzięki której możemy poznać dzieła będące fundamentem literatury europejskiej. Od Homera i Hezjoda po Boecjusza Zygmunt Kubiak przybliża nam klasyczne dzieła, opatrując je błyskotliwym komentarzem, dzięki któremu możemy je w pełni zrozumieć i docenić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 768
Data ważności licencji: 7/10/2028
Monice i Przemkowi
Kiedy zapada wieczór, wracam do domu,
wchodzę do swojej biblioteki i już na jej progu
zrzucam z siebie codzienną, zbrukaną błotem odzież,
a przywdziewam szaty godne królewskiego dworu;
tak dostojnie ubrany wkraczam w odwieczną dziedzinę
ludzi starożytnych, gdzie uprzejmie przez nich przyjęty
posilam się tym pokarmem,
który, tylko on, jest moim i do którego spożywania
urodziłem się;
gdzie nie wstydzę się rozmawiać z nimi
i pytać o racje ich czynów,
a oni mi z właściwą sobie życzliwością
odpowiadają.
Niccolò Machiavelli do Franceska Vettori
10 grudnia 1513 roku
To nie jest historia literatury.
To jest opowieść o wędrówce
i przygodach duszy
wśród arcydzieł.
Zapisana dla Czytelników,
którzy chcą wybrać się
w taką podróż.
Wypada też podać na wstępie, że wszystkie umieszczone tu przekłady (oprócz dwuwierszy w parafrazie Kochanowskiego, wersetów biblijnych oraz cytatów z Nietzschego i z Eckermanna) są pióra autora tej książki.
Z.K.
Na samym progu tej literatury greckiej, która przechowała się (wcześniejszą pochłonął czas), wznoszą się ogromy gór: dwa wielkie poematy, Iliada i Odyseja. O, przemierzać epickie góry drogami i ścieżkami, skąd widzi się tyle różnych obrazów!…
Ale przystępu do całej owej dziedziny zdaje się bronić styl epicki.
Styl nazbyt osobliwy?
Postarajmy się jednak wziąć go w ręce, przyjrzeć się mu, pojąć jego rolę. Oto, co nas od razu zadziwia: czytając epopeje Homerowe, spotykamy wiele stałych, gotowych formuł, określających znamienne zdarzenia, które się rozgrywają w świecie. Takie zdarzenia jak budzenie się świtu (na przykład Iliada, 6, 175, Odyseja, 2, 1); palce Eos różowieją, albowiem dłońmi podniesionymi ku błogosławieństwu dnia rozsuwa ona kotarę przedrannej szarości:
Kiedy się ukazała różanopalca Jutrzenka…
Albo takie jak posilanie się ludzi (na przykładIliada,9, 91,Odyseja,1, 149):
Wyciągnęli ręce ku przygotowanym pokarmom.
Stałe formuły zresztą określają nie tylko zdarzenia, lecz także cechy wielkich zjawisk przyrody: morze, thalassa, jest „rozszumiałe”, echeessa, albo „rozgłośnie huczące”, polyphloisbos (zwróćmy uwagę na onomatopeiczność, muzyczne rozkołysanie tych greckich przymiotników); góry, urea, są „cieniste”, skioenta, kładzie się bowiem od ich skalistych albo zielonych zboczy cień na doliny i jary. Epitety przywierają też do postaci ludzkich. Wojownicy są „promienni”, phaidimoi, kiedy ich otacza łuną spiżowa zbroja. Dzielność ich sprawia, że są dioi. Byłoby może przesadą interpretowanie tego przymiotnika jako „boscy”; w tłumaczeniu wybrałem polski wyraz „wspaniali”. Poza ogólną wspaniałością ten czy inny wojownik może też mieć jakieś zalety szczególne. „Wspaniały” (nazwany tak już we wstępie do Iliady) Achilles jest więc zarazem „prędki w biegu”, podarkes. Oboma epitetami definiuje go Andromacha, wspominając „wspaniałego Achillesa, prędkiego w biegu” w zamieszczonej tu przez nas rozmowie jej z Hektorem. Andromacha niemało wie o Achillesie. Zabił on siedmiu jej braci, a przedtem jej ojca (co prawda, nie zdarł z niego rynsztunku; spalił zabitego ze zbroją, widzimy więc, że ów zwycięzca, syn bogini Tetydy, nie był wyzuty z pobożności).
Zauważmy, że Andromacha, przywołując grozę swoich dziejów rodzinnych, nie mówi „krwawy Achilles” ani „ten łotr Achilles”. Rozglądając się, Trojanka widzi, że dookoła niej toczy się wojna (będąca w antycznym świecie stanem normalnym, a nie wyjątkowym), w której wojownicy nawzajem wymierzają sobie ciosy. Jedni z nich są mocniejsi, inni słabsi, jedni bardziej, inni mniej mężni. Achilles jest największym wojownikiem, to rzecz jawna. Andromacha więc opowiada o nim obiektywnie, niezależnie od złowrogiej jego roli w jej dziejach; wskazuje na takiego, jaki on jest. Widzimy tu, że „formularny” (jak to dziś nazywają uczeni) styl Homerowy nie jest elementem propagandy. Zresztą nie jest też przejawem zdobnictwa. Jest pierwotnym sposobem określania tego, co się w świecie dzieje. Styl taki jest otwieraniem ludzkich ust.
W zamkach achajskich
Trudno wątpić w to, że kształtował się przez wiele pokoleń. Jego pierwotność jest długowieczna. Zarówno cechy Homerowego sposobu mówienia (nie tylko „formularność”, lecz także rozmaite inne znamiona, na przykład przyleganie heksametru, epickiej miary wierszowej – stałej i zarazem zmiennej dzięki ciągłej możności zastępowania dwóch zgłosek krótkich jedną długą – w każdym momencie do gwałtowności albo cichości tego, o czym poemat właśnie opowiada), jak i mistrzostwo kompozycji rozległych epopei upewniają nas, że arcydzieła te wyrosły ze starej, przez wieki cierpliwie wykuwanej tradycji. Aoidoi, „pieśniarze”, potrącając do wtóru swoich słów liczne struny formingi, epickiej liry, chyba już w megaronach (salach biesiadnych, świetlicach) zamków achajskich opiewali wobec zasłuchanych klea andron, „sławne czyny wojowników”.
Znamy te zamki. Dzięki odkryciom archeologicznym rozpoczętym w XIX wieku przez Heinricha Schliemanna i dzięki odcyfrowaniu w roku 1952 przez Michaela Ventrisa i Johna Chadwicka glinianych tabliczek, znalezionych w owych grodach, chodzimy dziś trochę pewniejszym krokiem pośród ciemnych głazów i żarliwego złota achajskich rezydencji. Tak zwane pismo linearne B, wyryte w glinie, przemówiło po grecku, informując nas przeważnie o przechowywanych przez Achajów dobrach materialnych, potem spopielonych w ogniu, który glinę tabliczek utwardził i utrwalił. Owi pragreccy wojownicy z północnych stepów do śródziemnomorskiej krainy, uprawianej wcześniej przez „Pelazgów”, nieindoeuropejskich rolników, weszli, a raczej wjechali na koniach na przełomie trzeciego i drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Wielkie zamki zbudowali dosyć późno, zwłaszcza w wiekach XIV i XIII, głównie na Peloponezie. Trzeba tu wymienić Mykeny, Argos i Tiryns w Argolidzie, a w południowej części półwyspu Pylos i Spartę. W ciągu XII wieku przed Chrystusem będą się one powoli, z pewnością broniąc się zażarcie, rozpadały, uskrzydlone łuną pożarów. Do dziś zastanawiamy się, w jakiej mierze sprawiły to nowe fale plemion pragreckich (mówiono zazwyczaj o Dorach), a w jakiej trzeba szukać przyczyn katastrofy w kruszeniu się systemu społecznego i w buntach poddanych.
Już sama archaiczność języka, jakim przemawia Homer, sztuczność i odświętność owej mowy poetyckiej, odmiennej od wszystkich dialektów greczyzny, rozbrzmiewających wówczas na gościńcach i rynkach w potocznych rozmowach, świadczy o tym, że stara tradycja poezji opiewającej „sławne czyny wojowników” nie opadła z popiołem zamków, lecz w nie znany nam sposób, może w jakichś osobliwych zakamarkach, przetrwała „ciemne wieki”, które nastały po tamtej epoce, zwanej przez nas (od miana najświetniejszego grodu) „mykeńską”. Owe późniejsze wieki, od XII do X przed Chrystusem, wypełnione wędrówkami i tropionymi przez nas zmaganiami plemion, są „ciemne” głównie dlatego, że zbyt mało o nich wiemy. Dopiero następne stulecia widzimy wyraźniej, odkąd w IX wieku wzeszła nad krajami greckimi zorza nowej kultury. Jednym z największych wydarzeń tej ery odrodzenia było przyjęcie przez Greków (najprawdopodobniej między 850 a 750 rokiem przed Chr.) alfabetu fenickiego, który dostosowali do dźwięków swojego, tak różniącego się od mowy fenickiej, języka; dorobili się pisma nieporównanie lepszego od „linearnego B”.
Data i twarz poety
W nowej erze narodziły się owe dwa arcydzieła poezji epickiej, które do naszych czasów trwają: Iliada i Odyseja. Na pewno nie stało się to przed wiekiem IX; nie wydaje się też prawdopodobne, by dokonało się po wieku VIII przed Chrystusem. Słynna, zwłaszcza w naszym XIX stuleciu, „kwestia homerycka” kazała dociekać, czy dwie epopeje są zbiorem źle scalonych fragmentów (w co dziś już nikt, kto pojął kompozycję owych wielkich poematów, nie wierzy, chociaż prawie nikt też z góry nie odrzuca domysłu, iż późniejsze czasy mogły dodać do istniejących już dzieł te czy inne epizody), czy raczej tworem jednego mistrza albo dwóch mistrzów. Dałoby się uznać, iż Odyseja, w której elementy struktury społecznej wydają się nieco późniejsze niż te, które widzimy w Iliadzie, pochodzi od innego poety, może o pięćdziesiąt lat młodszego od autora Iliady.
Niektórzy Anglicy w XIX i XX wieku, jak Samuel Butler i Robert Graves, urzeczeni kolekcją tajemniczych i uwodzicielskich postaci kobiecych w młodszym poemacie, mniemali, iż był to nie autor, lecz autorka. Córka Homera? Można na to odpowiedzieć pytaniem: któż jest zainteresowany kobietami bardziej niż mężczyzna? Nie tylko zresztą z tego powodu trudno dopatrzyć się czegoś niewłaściwego w trzymaniu się tradycyjnego poglądu, że oba arcydzieła są tworem jednego Homera: Iliada owocem pory jego najtęższej siły, a Odyseja – może późniejszych lat życia, jak sądził grecki krytyk, którego zwiemy Longinosem albo Pseudo-Longinosem (chyba z I wieku po Chr.). Oczywiście, nie on pierwszy w Grecji recenzował najstarszego poetę. Słynna była pochwała Homera (wypowiedziana w IV stuleciu przed Chr. przez Arystotelesa w Poetyce, 24, 6) za to, że niezmiernie mało mówi sam od siebie i jest rzetelnym „naśladowcą” (mimetes), czyli malarzem obiektywnej panoramy zdarzeń, który „po krótkim wstępie od razu wprowadza mężczyznę albo kobietę, albo jakąś inną postać, i to nie bez cech znamiennych, lecz zawsze mającą określone cechy”. Longinos zaś w traktacie O wzniosłości sławi Homera gorąco, ale nie bez szczypty sceptycyzmu. Tak przemawia (9, 10) do młodego Rzymianina Postumiusza Terencjanusa, któremu dedykowany jest ten esej:
„Może cię, mój drogi, nie znużę, jeśli jeszcze przytoczę, co powiada poeta o sprawach ludzkich, abyś poznał, jak zwykł on osiągać wielkość heroiczną. Oto mgła i bezmierna noc nagle wyrywają mu sprzed oczu pole walki Hellenów. Wtedy Ajas [jeden z najświetniejszych wojowników dobijających się do Troi] bezradny rzecze [Iliada, 17, 645–647]:
Ojcze Zeusie, wyrwij synów achajskich z ciemności,
Rozjaśnij niebo nad nami, pozwól nam coś widzieć.
W świetle zabij nas nawet…
To jest naprawdę godne Ajasa, że nie modli się o życie (taka prośba nie przystałaby herosowi). Nie, on się trapi tym, że w osaczającej go ciemności nie może swej dzielności natężyć ku szlachetnemu czynowi. Mierzi go bezczynność pośród bitwy, prosi więc o światło, niechże rozbłyśnie jak najrychlej, aby on tak czy inaczej mógł znaleźć grób wart jego męstwa, choćby i z samym Zeusem trzeba się było zetrzeć w boju”.
Inaczej dzieje się, zdaniem Longinosa (9, 13), w drugim poemacie, albowiem Homer Iliadę, napisaną u szczytu natchnienia, napełnił po brzegi dramatycznymi czynami, natomiast w Odysei, jak to zazwyczaj cechuje człowieka sędziwego, ogranicza się do snucia opowieści. Autora więc drugiego poematu można by porównać do słońca zachodzącego, jeszcze wielkiego, lecz już bez prężącej się siły”. Chociaż nie zaprzeczymy temu, że Longinos jest wielkim krytykiem, chyba niewielu z nas zgodzi się na takie poniżanie Odysei, utworu zaiste nie tak potężnego jak Iliada, ale górującego i nad starszą epopeją tajemniczym, rzadko nawiedzającym nawet największą literaturę czarem.
O Homerze, którego twórcze dzieje Longinos chciałby przeniknąć, nie wiemy nic pewnego. Legenda o nim jako o niewidomym pieśniarzu, oparta na przypisanym Homerowi przez Tukidydesa (Wojna peloponeska, 3, 104, 4–5) hymnie Do Apollina Delijskiego (z VII albo VI wieku przed Chr.), nie ma żadnych realnych podstaw. Natomiast nazwaniu go w owym hymnie „mężem z Chios” przyświadcza u schyłku VI wieku przed Chrystusem Simonides z Keos w jednym z przechowanych fragmentów elegijnych. Wyspę tę oraz miasto Smyrnę w Azji Mniejszej najczęściej wymieniano jako kolebkę Homera. Oba miejsca były jońskie. W Iliadzie przejawia się dobra znajomość zajętych przez plemiona jońskie wybrzeży Azji Mniejszej. W Odysei dokładnie oprowadza się nas po Itace, jak też po rozległych morzach, które przemierzają oprócz Greków Fenicjanie.
Za sprawą pieśniarza, czy może dwóch pieśniarzy, powstały (jak możemy być niemal pewni: nie tylko w zapamiętanym słowie, lecz i na piśmie) wielkie kompozycje epickie, które miałyby wskrzesić chwałę „mykeńską”, jaka jaśniała przed porą klęski wspaniałych zamków achajskich. Tak naprawdę jednak epopeje Homerowe roztaczają przed naszymi oczami obraz będący syntezą tego, co poeta z wieści powtarzanych przez pokolenia i z błąkających się wśród ludzi przedmiotów wie o leżącej za górami „ciemnych wieków” i wyzłoconej przez tęsknotę erze, i tego, co otacza go w jego czasach, które też były wojenne i heroiczne.
Fabuła obu eposów osnuta jest wokół wypadków wznieconych przez wielkie wydarzenie, które nawiedziło świat śródziemnomorski u samego schyłku czasów „mykeńskich”: słynną wojnę trojańską, będącą wspólnym czynem Achajów. Zburzenie przez nich Troi po dziesięcioletnim oblężeniu późniejsi erudyci greccy umieszczali w roku, który dla nas jest 1184 przed Chrystusem. Według tradycji mitycznej przyczyną wojny (spowodowanej może różnymi dążeniami silnej jeszcze wówczas federacji grodów achajskich, na przykład szukaniem wolnej drogi ku Kaukazowi) było uwiezienie przez królewicza trojańskiego, Parysa, żony króla Sparty Menelaosa, Heleny. Podarowała ją zresztą uwodzicielowi Afrodyta, która tak wyróżniła go (niefortunnie) za to, że Trojańczyk podczas osądzania piękności trzech bogiń: Hery, Ateny, Afrodyty, na łące gór Idy, gdzie pasał owce, właśnie tej bogini wręczył rzucone przez Erydę, Niezgodę, jabłko z napisem: „dla najpiękniejszej”. Ów słynny później „sąd Parysa” upamiętnia w Iliadzie tylko przelotna wzmianka (24, 25–30) – kto wie, czy nie dodana do tekstu Homera przez kogoś z potomnych.
Co poznajemy dokładnie?
Wojnę, a raczej krótką jej i późną część poeta przedstawia dokładnie, po grecku: atrekeos. Przywołujemy ten przysłówek, bo nieraz określa on w obu poematach wielką według Homera zaletę ludzkiej czy boskiej wypowiedzi. Posłuszny jest owej regule sam poeta. W bitwach Iliady wroga włócznia przelatuje nie nad ramieniem, lecz nad prawym lub lewym ramieniem wojownika. Konie są nie tylko wyborne, lecz po biegu zziajane i spocone. Nad uśpionymi w obozie zbrojnymi mężami blask tryska ze spiżowych grotów ich włóczni, gdy płomienie ognisk rozbłyskują i uderzają w spiż. Wojna o Troję, tak dotykalnie obecna w Iliadzie, w chwili, gdy zaczynamy słuchać poematu, toczy się już od przeszło dziewięciu lat. Akcja epopei, rozgrywająca się w dziesiątym, ostatnim roku wojny, będzie trwać około jednego miesiąca. Wiele się w tej niedługiej porze stanie.
Oto Apollo rozgniewał się na naczelnego wodza wojska achajskiego Agamemnona, króla Myken, brata Menelaosa. Władca bowiem przy podziale zdobyczy po jednej z wypraw łupieżczych na Troadę dostał brankę Chryseidę, córkę Apollinowego kapłana Chrysesa. Ten, jak przystoi, przyszedł do niego z pokaźnym okupem, aby uwolnić córkę. Lecz Agamemnon przepędził go. Kapłan odszedł, a jego wzniesione w modlitwie do Apollina ręce ściągnęły na obóz achajski ciężką niedolę: strzały z boskiego łuku przez dziewięć dni szerzyły zarazę. Powietrze ściemniało od dymu stosów żałobnych. Dziesiątego dnia Achilles zwołuje wojsko na naradę i wobec całej rzeszy pyta wróżbitę Kalchasa o przyczynę utrapień. Słyszy odpowiedź: Apollo rozgniewał się za obrażenie Chrysesa. Jedyny teraz ratunek: oddać Chryseidę. Agamemnon uważa to za swoją krzywdę. Gdy Achilles zaczyna niemal lżyć wodza, ten zapowiada, że odda Chryseidę, ale w zamian za nią weźmie Achillesowi brankę jego, Briseidę. Wojsko milczy, godząc się na to.
Achilles, syn śmiertelnego króla tesalskiej krainy Ftyi, Peleusa, i morskiej bogini Tetydy, po tak gorzkiej dla niego naradzie wojska siada nad brzegiem morza, płacze i przywołuje matkę, a ona przychodzi i pyta: Teknon, ti klaieis? – „Dziecko, dlaczego płaczesz?”. Achilles skarży się. Jeżeli urodziła go na krótkie życie, niech mu przynajmniej zapewni chwałę. Tetyda postara się o to. Zeus na Olimpie obiecuje, że będzie zsyłał klęski na Achajów, dopóki nie przebłagają jej syna. Zaczyna od posłania do Agamemnona złudnego Snu z zapowiedzią zwycięstwa. Ale i bez takich majaków kłębiłyby się pod Troją walki.
Błyska nagle nadzieja zakończenia wojny układami. Zapowiedziany i wymuszony przez najdzielniejszego z Trojan, Priamowego syna, Hektora, pojedynek jego brata, sprawcy sporu ludów, Parysa, z Menelaosem, miałby rozstrzygnąć, czy Trojanie powinni oddać Helenę, czy Parys może ją zatrzymać. Ona sama królowi Troi Priamowi i innym znakomitym mężom, siedzącym nad jedną z bram oblężonego miasta, każe patrzeć tam, w dół, na najświetniejszych Achajów. Mówienie zaś o układach okazuje się niepoważne. Parys przegrał pojedynek, ale z pola boju unosi go Afrodyta. Podburzony boską mocą Trojańczyk Pandaros wbrew przymierzu rani Menelaosa strzałą z łuku. Znowu się zażartość rozpala z obu stron. Ares i Apollo pomagają Trojanom. Atena wspiera Achajów, dając zwycięską moc jednemu z najtęższych pośród nich, Diomedesowi. Zdołał zranić nawet Eneasza (wojownika z bocznej linii dynastii trojańskiej), którego jednak broni Afrodyta i ratuje Apollo. Potem Diomedes zranił nawet samego Aresa.
Hektor z pola walki idzie do Troi, prosząc matkę, Hekabe, by złożyła Atenie ofiary, które by boginię zjednały. Wracając ku bitwie, spotyka na skraju miasta żonę Andromachę z ich synkiem, którego niesie służebna. Na polu Hektor walczy z jednym z dwóch potężnych Achajów obdarzonych imieniem Ajas, z tym szlachetniejszym, synem Telamona. Roztrąca ich nadejście nocy, rozstają się godnie, czcząc siebie nawzajem podarunkami. Podczas krótkiego rozejmu Trojanie i Achajowie zbierają i palą ciała poległych. Ale od nowego świtu znowu huczy walka. Wbrew Zeusowemu zakazowi bogowie mieszają się do niej po obu stronach. Hektor gromi najeźdźców. Lęk wstrząsa ich wojskiem i nawet naczelnym wodzem Agamemnonem, który wreszcie postanawia wyprawić poselstwo do stroniącego od walki Achillesa. Chce oddać Briseidę i jeszcze dorzucić bogate podarki. Ale obrażony heros nie daje się przekonać nawet takim posłom, jak jego własny piastun Fojniks oraz Odyseusz i Ajas, syn Telamona.
Mijają dni, toczą się dalej walki, dla Achajów przeważnie niepomyślne. Swojemu najdroższemu przyjacielowi Patroklosowi Achilles pozwala na udział w bitwach. Pomimo tego Trojanie burzą obronne mury obozu achajskiego i wdzierają się między szałasy. Dopiero Hera, sprzyjająca Achajom, sprowadza Sen, który usypia Zeusa w jej objęciach na Gargarze, jednym ze szczytów Idy, a wtedy Posejdon nie boi się zstąpić w gąszcz bitwy i na czele Achajów wyprzeć Hektora i innych Trojan z obozu. Zeus jednak wreszcie się budzi, Apollo zaś uzdrawia omdlałego Hektora. Trojanie znowu wpadają do achajskiego obozowiska. Spalą okręty?
Przerażony Achilles wysyła w bój swoje plemię, Myrmidonów, pod wodzą Patroklosa, odzianego w jego zbroję i jadącego w jego rydwanie, który ciągną dwa boskie konie, podarowane niegdyś Peleusowi przez bogów, gdy zaślubiał Tetydę. Trojanie mniemają, że to Achilles. Uciekają. W pościgu za nimi Patroklos zabija Sarpedona, syna Zeusa, oraz Kebryona, Hektorowego woźnicę. Upojony zwycięstwem heros chce nadal walczyć i gromić Trojan. Nie wypuszcza z rąk nawet zwłok Kebryona. Ale Apollo przemożną pięścią strąca mu hełm z głowy. Trojańczyk Euforbos rani Patroklosa, a Hektor dobija go i zdziera z niego Achillesową zbroję, którą niebawem przywdzieje. Boskim zaś koniom, obronionym przez Zeusa i wyprowadzonym z gąszczu boju, łzy ciekną po pyskach z żalu, że mają w rydwanie już tylko woźnicę Achillesowego, Automedonta.
Kiedy Antilochos, syn Nestora, króla Pylos, przybiega do obozu ze straszną wieścią, Achilles pada w rozpaczy na ziemię, ale potem, chcąc uratować przynajmniej zwłoki przyjaciela, o które toczy się i toczy bez końca zażarty bój między Achajami i przemagającymi Trojanami, staje przed murem obozu, u rowu, i przeraźliwy krzyk herosa, wsparty krzykiem samej Ateny, odtrąca napastników od obnażonego ciała. Zwłoki przynoszą główni ich obrońcy, Menelaos i Meriones, achajski wojownik z Krety, osłaniani dzielnością obu Ajasów. Opłakując przyjaciela, Achilles pragnie co rychlej wrócić do walki. Tetyda śpieszy do domostwa i kuźni boskiego Kowala na Olimpie, Hefajstosa, aby go uprosić o nową dla swego syna zbroję. Homer pozwala nam widzieć, jak Kowal, niezrównany Silnoramienny, wykuwa ją właśnie, kształtuje panoramę świata na przebogatej tarczy. Owo rzeźbienie wizerunków przedstawiamy tu w jednym z wyimków z Iliady.
Cudowna tarcza
Ziemię, według pojęć greckich wielką, okrągłą i płaską, opływa nurt ogromnej rzeki, której bóstwem jest Okeanos, ojciec wszystkich w ogóle wód. Nad ziemią palą się na niebie gwiazdy i konstelacje. Przeważnie są to postacie z dziejów ziemskich albo kosmicznych w gwiazdy przemienione i przeniesione w górę. Plejady („Gołębice”), zwane u nas niegdyś Babkami, to siedem córek olbrzyma Atlasa. Dobrze, iż najmożniejsi bogowie tam je porwali, bo tęskniły za przeniesionymi na niebo już wcześniej Hyadami („Dżdżystymi”), też Atlasowym potomstwem, świecącymi na głowie konstelacji Byka. Piękny Orion, zanim stał się gwiazdozbiorem w pobliżu Plejad, był olbrzymem już w świecie podniebnym; kochała go Eos, ukarała Artemida. Nigdy on nie zachodzi, to znaczy: nigdy nie zapada, jak inne gwiazdy i jak księżyc i słońce, w nurt Okeanosa. Wielką Niedźwiedzicę, której genezę przedstawiano różnie, zwaną też Wielkim Wozem, dobrze znamy na niebie i dziś.
Niebo z jego chwałą i ziemię Kowal zrobił (poiese, nie przerabiam tego na żadne „tworzył”) na samym środku owej wielkiej – osłaniającej niemal całego wojownika – owalnej tarczy, w której potężna skóra wołowa była pokryta pięcioma warstwami metalu. Do inkrustacji boski Kowal używa metali barwnych, co nasi archeologowie dobrze też znają z zabytków mykeńskiego rzemiosła artystycznego. Trzy koncentryczne kręgi otaczające kosmiczny środek zaroją się obrazami życia na ziemi. Okeanos zaś będzie opływał ziemię po okręgu najszerszym, po samym skraju tarczy.
Na okręgu od środka drugim są dwa miasta, jedno w pokoju, drugie w wojnie. Tylko trochę dorzucimy tu komentarzy. Hymenajos to pieśń weselna; formingę epicką już wcześniej wspomnieliśmy. Talent to grecka miara ciężkości; jej wartość u Homera nie jest nam dokładnie znana. Z czasu pokoju, zresztą pełnego sporów, wyrywa nas ku wojnie Kera, greckaKer, bogini śmierci, zwłaszcza zgonu w bitwie. Trzeci krąg nas pocieszy: będą tu pory roku na wsi, różne prace. Chyba najbardziej raduje to, że oraczom – za każdym razem, gdy dojdą do kresu pola – podaje się kubek słodkiego wina. Brak tu nam miejsca, by zatrzymać się dłużej nad arcyciekawą kwestią „pieśni o Linosie” (po grecku tylko:Linos); być może ów tajemniczy młodzieniec (ucieleśnienie ciepłej pory przemijającej?) wysnuł się z niezrozumiałego dla Greków refrenu śpiewu azjanickiego (z Azji Mniejszej):ajlinon, ajlinon – co znaczy chyba: „biada, biada!”.
Czwarty krąg, przedostatni, owija tarczę korowodem panien i młodzieńców, zanim ją skrajny okrąg otoczy Okeanosem. Tu też nie możemy dłużej zabawić nad sprawą owego korowodu, który niegdyś dla Ariadny, tak dobrze nam znanej z dziejów kreteńskich i Tezeuszowych, „wyćwiczył” Dedal (a więc był nie tylko architektem i konstruktorem skrzydeł, lecz i nauczycielem kunsztownego tańca). Otony i chitony to są dwa rodzaje cienkich szat lnianych (chyba ze Wschodu, bo żadne z tych dwóch słów nie wydaje się greckie). Panny, za które trzeba by dać wiele wołów, i młodzieńcy wirują jak koło w rękach garncarza, a jeszcze prędzej kręcą się kuglarze pośrodku.
To zaiste poezja cudowna, warta nieprzeliczonego stada wołów. Szczególny czar owego miejsca Iliady jest w tym, że znad ramienia boskiego Kowala sami patrzymy, jak on to robi, poiei; greckie słowo „poezja”, poiesis, pochodzi od „robienia”, po prostu. Robienie Achillesowej tarczy jest tu obrazem – nie chcę powiedzieć: „symbolem” – robienia poezji. Mamy, zamiast definiowania reguł poetyki, to, tylko to. Lubię nazywać grecką poezję „milczącą formą”. Zresztą nie tylko poezję, lecz całą grecką sztukę.
Wróćmy jednak do zdarzeń pod Troją. Achilles wobec wojska zwołanego na wiec godzi się z Agamemnonem, od którego dostaje Briseidę i sowite podarunki. Chociaż jeden z boskich koni, Ksantos, „Bułanek”, ludzkim głosem przepowiada herosowi rychły zgon, Achilles rusza do walki. Zeus już teraz pozwala, by bogowie pomagali jednej lub drugiej stronie, jak zechcą. Podmówiony przez Apollina Eneasz naciera na rozżartego Achillesa; zginąłby, gdyby go nie ocalił Posejdon, zapowiadający wielką przyszłość tego trojańskiego księcia, którą kiedyś poznamy w Eneidzie. Achilles, którego Hektor daremnie chciałby powstrzymać, rozpędza Trojan i szerzy zagładę. Gdy trupy niemal dławią nurt rzeki, boski Skamandros staje przeciw herosowi. Wchodzą niebawem w bój inni też bogowie. Achilles jednak szuka tylko Hektora.
Najmężniejszego obrońcę Troi bliscy wzywają z murów grodu, aby się schronił. Ale on zna swój obowiązek. Achilles, górujący nad nim siłą, tak bardzo przeraża go, że Hektor, uciekając, trzykrotnie okrąża mury Troi. Nie chowa się jednak za mury. Walczy, chce obronić bliskich i miasto. Pada z ręki Achillesa, który teraz, zabiwszy zabójcę przyjaciela, odprawia pogrzeb Patroklosa. Podczas pogrzebu odbywają się, jak każe zwyczaj, igrzyska zręczności i dzielności. Zwłoki zaś Hektora, już sponiewierane, zwycięzca ciągle na nowo wlecze za swoim rydwanem i hańbi. Ale nocą król Priam z heroldem Idajosem, znajdując w drodze niespodziewaną opiekę boga Hermesa, jedzie do Achillesa z okupem, aby prosić o ciało syna. Heros, przypatrzywszy się nieszczęsnemu, przyjmuje dary i oddaje zwłoki, a nawet obiecuje spokój od boju na czas pogrzebu Hektora, którego opłaczą Andromacha, Hekabe i Helena.
Wędrówka Odyseusza
Żałoba po Hektorze, która kończy akcję Iliady, jest już zapowiedzią upadku Troi. Drugi poemat, Odyseja, zaczyna się w dosyć długi czas po zburzeniu grodu Priama. Różni wodzowie achajscy mieli w drodze powrotnej i w domu, po powrocie, rozmaite, niekiedy tragiczne, przygody, ale żaden z nich nie błąkał się tyle, ile czasu musiał zmitrężyć Odyseusz, król Itaki. Na początku epopei dowiadujemy się, że od dawna (w dalszej części utworu, 7, 259, usłyszymy, że od siedmiu lat) więzi go na wyspie Ogygii (starożytni szukali jej w pobliżu Malty) nimfa Kalipso. Obradujący na Olimpie bogowie godzą się na spełnienie prośby Ateny, by Odyseusz, wbrew niechęci Posejdona, wrócił wreszcie do ojczyzny, za którą tęskni. Sama Atena w postaci Mentesa, zaprzyjaźnionego z herosem władcy Tafijczyków, jawi się na Itace synowi Odyseusza Telemachowi. Niech młodzieniec powędruje do Nestora w Pylos i do Menelaosa w Sparcie zasięgnąć wieści o ojcu. Na itackim dworze bowiem źle się dzieje. W długiej nieobecności gospodarza wierną żonę jego Penelopę osaczają zalotnicy, chcąc zmusić ją do nowego małżeństwa. Zwołany przez młodzieńca wiec ludu Itaki nie uchwala wypędzenia ich z dworu.
Znowu wiedziony przez Atenę, tym razem zatajoną pod postacią innego przyjaciela Odyseusza, mądrego Mentora, Telemach odwiedza Pylos, gdzie król Nestor nic nie wie o jego ojcu, wspomina tylko dzieje wojny trojańskiej i powroty niektórych wodzów, zwłaszcza zabicie Agamemnona przez żonę Klitajmestrę; pomścił króla Myken syn Orestes, który niechże będzie przykładem dla Telemacha. Odsłaniając boskość swoją, rzekomy Mentor, a w istocie rzeczy Atena, znika. W drodze do Sparty będzie młodzieńcowi towarzyszył syn Nestora Pejsistratos. Od Menelaosa, a także od przywróconej Sparcie Heleny Telemach dowie się wiele: o tym, jak się Achajowie kryli w brzuchu wprowadzonego podstępnie do Troi drewnianego konia, o przygodach Menelaosa w Egipcie, a co ważniejsze: o tym, że Odyseusz żyje i przebywa u Kalipso. Oby Telemach okazał się dla niego tym, czym stał się Orestes dla pamięci swojego ojca.
Na Itace zaś zalotnicy przestraszyli się tajemniczej podróży młodzieńca i knują zasadzkę, żeby go zgładzić. Ale z Olimpu przybywa już poseł, Hermes, na Ogygię, niosąc Kalipso rozkaz uwolnienia króla. Niechętnie poddaje się temu nimfa. Odyseusz buduje tratwę, którą Posejdon, ciągle gniewny, rozbija naporem fal. Żeglarz wpław przybija do wyspy Scherii, którą potomni utożsamią z Kerkyrą (Korfu). Dostrzeżona przez kryjącego się w krzakach rozbitka królewna Nausikaa, piorąca na brzegu morza w gronie dziewcząt bieliznę i grająca z nimi w piłkę, wskazuje mu drogę do pałacu jej rodziców, mądrego króla Alkinoosa i królowej Arete. Usiadłszy jako błagalnik u świętego w każdym domu ogniska Hestii, Odyseusz jest przez gospodarzy życzliwie przyjęty. Alkinoos po naradzie ze starszyzną postanawia odesłać tułacza do ojczyzny.
Na uczcie w pałacu Odyseusz opowiada swoje przygody, które dzięki temu poznajemy. Było tak. Pożegnawszy zburzoną Troję, napadł ze swoją drużyną na sprzymierzony z Trojanami gród Kikonów na wybrzeżu Tracji. Odpartych stamtąd burza pognała do kraju Lotofagów, „Żywiących-się-Lotosem”, dziwnej ziemi, gdzie wszyscy wędrowcy zapominają o ojczyźnie; trzeba było towarzyszy siłą wciągnąć na okręty. Jeszcze groźniejszy był następny kraj: górska ziemia jednookich olbrzymów Cyklopów (może jest to Sycylia). Odyseusza i jego zastęp więził w jaskini Cyklop Polifem, syn Posejdona i nimfy Toosy, pożerając wędrowców po dwóch. Przebiegłemu Odyseuszowi udało się upoić go winem, wykłuć mu oko rozgrzanym kołem i uciec z nie pożartymi jeszcze przez potwora towarzyszami. Ale gdy będąc już na morzu, wykrzyknął w przechwałce swoje imię, naraził się na mający trwać długo gniew Posejdona. Polifem bowiem pomodlił się, żeby Odyseusz, jeśli z wyroku Mojry, czyli Losu, ma wrócić do ojczyzny, wrócił sam jeden, wynędzniały i żeby zastał tam ciężkie kłopoty.
Głupota towarzyszy sprawiła, że nawet życzliwość władcy wiatrów Eola, którego wyspę (może jedną z wulkanicznych Wysp Eolskich na północny wschód od Sycylii) odwiedzili, obróciła się w niedolę: gdy Odyseusz zmęczony zasnął, rozwiązali miech, w którym Eol uwięził był wszystkie wiatry oprócz tego jednego, który miał ich nieść ku Itace. Od Eola, jeszcze raz odwiedzonego, rozgniewanego już, popłynęli do kraju straszniejszych niż Cyklopi ludożerców, Lajstrygonów; ich też będą potomni szukali na Sycylii. Pożerali towarzyszy herosa. Okręty potopili wszystkie oprócz jednego, na którym sam król Itaki umknął z resztką swojej drużyny i przybył stamtąd na wyspę Ajaję (być może przylądek Monte Circeo w południowej Italii). W urzekającym zamku cudnie śpiewająca czarodziejka Kirke swoimi złowrogimi ziołami przemieniła nieostrożnych towarzyszy króla w wieprze. Dopiero Odyseusz mieczem zmusił ją, by ich odczarowała. Przebywał u niej przez rok, a gdy zgodziła się na jego odpłynięcie, życzliwie poradziła, by odwiedził duszę wielkiego wróżbity tebańskiego, Tejrezjasza, w Hadesie, do którego jest dostęp u kresu świata.
Posłusznie wędrując aż tam, Odyseusz dowiedział się, że miota nim gniew Posejdona z powodu oślepienia Polifema. Tejrezjasz ostrzegł go też, że nie wolno tknąć wołów Heliosa (Słońca), jakie mieli zobaczyć na wyspie Trinakii. Na swoim dworze w ojczyźnie ma wybić zalotników i objąć dziedzictwo, a u kresu życia odbyć jeszcze daleką wędrówkę, której głównym celem zdaje się być uczczenie, a więc ostateczne przebłaganie, Posejdona.
Po rozmowie króla z Tejrezjaszem przepłynęli bezpiecznie obok wyspy dwóch groźnych, uwodzicielskich Syren – w naszym poemacie nie umieszczonej na mapie – a potem przemknęli między paszczami dwóch potworów nadmorskich (czających się nad Cieśniną Mesyńską?), Skylli i Charybdy, nie bez nieszczęścia, tracąc sześciu towarzyszy. Aż dopłynęli do Trinakii, której daremnie będą szukali potomni. Tu król, znowu zmęczony, zasnął, a wtedy głód skłonił głupców do zabicia kilku wołów Heliosa. Kiedy już byli na morzu, piorun trzasnął w okręt i zatopił wszystkich oprócz Odyseusza, który na belce dobił się dziesiątej nocy do brzegu Ogygii, gdzie jego pobyt u Kalipso już znamy.
Pożegnany przez królewską parę i przez urzeczoną tułaczem Nausikaę Odyseusz bezpiecznie podróżuje feackim okrętem na Itakę, zostawiając za sobą jednak (o czym on nie wie, lecz wie Homer) niedolę: Posejdon przemieni wracającą nawę w kamień, aby Feacy już więcej nikogo nie mogli przewieźć. Położony przez Feaków na miękkiej łące, Odyseusz budzi się w ojczyźnie. Atena nadaje mu wygląd starego żebraka. Gości go w szałasie zacny świniopas Eumajos. Przychodzi tu Telemach, którego nie zgładzili zalotnicy. Ojciec odkrywa się synowi, ale dla innych nadal jest osobliwym żebrakiem. Przed bramą zamku wita go umierający pies Argos, który przez dwadzieścia lat czekał na pana. Po bliźnie na nodze rozpoznaje też króla piastunka Eurykleja, kiedy go myje.
Penelopa ma jeszcze nic nie wiedzieć. Żebrak radzi jej tylko, by wezwała zalotników do strzelania z łuku Odyseuszowego przez ucha toporów. Gdy nadchodzi pora tej próby, żaden z panoszących się uzurpatorów nie jest w stanie naprężyć cięciwy. Odyseusz, jakby żartem, staje u progu i napina łuk. Nie ogranicza się do zapowiedzianego ćwiczenia. Rozpoczyna rzeź zalotników, w czym pomaga mu Telemach i ci służebnicy, którzy pozostali wierni. Na niewiernych i niewierne spada ciężka kara. Służebne, które zadawały się z uzurpatorami, giną powieszone. Penelopa z jakąż czułością rozpoznaje małżonka. Odwiedzi on też starego ojca, Laertesa. Atena zaś, znowu w postaci Mentora, po tamtym nieuniknionym boju zdoła pojednać z królem krewnych zalotników. Tak dobiega kresu napełniająca Odyseję opowieść.
Czytelnik zauważy, jakie metrum wybrałem dla polskich wersji greckiej epiki: Iliady i Odysei, a potem epiki Hezjodejskiej, i dla przekładu hymnów homeryckich: wersety podobne do heksametru, ale bynajmniej nie identyczne z nim. Drętwo bowiem, moim zdaniem, brzmi heksametr przenoszony ściśle (tylko na pozór ściśle) do naszej mowy, tak odmiennej fonetycznie od mowy greckiej, a równie jak tamta wspaniałej. Dokonuję innego wyboru, staram się tekst tłumaczony usłyszećpo polsku.
Wstęp do epopei
(1, 1–7)
Gniew opiewaj, bogini, Achillesa Pelidy
Zgubny, który tak wiele cierpień przysporzył Achajom:
Tyle mocnych dusz herosów on do Hadesu
Strącił, kiedy ich samych na pastwę psów i wszelkich
Ptaków wydał; tak Zeusa wypełniała się wola,
Odkąd pokłóceni odeszli w przeciwne strony
Atryda, wódz wojowników, i wspaniały Achilles.
Spotkanie Hektora z żoną
(6, 392–496)
Kiedy przeszedł przez duże miasto i był już u Skajskiej
Bramy, przez którą miał wyjść na pole, Andromacha
Oto wybiegła ku niemu, posażna jego małżonka,
Córka Eetiona, wielkodusznego władcy,
Który u stóp lesistego Plakosu mieszkał w Tebie,
Owej podplakijskiej, i królował Kylikijczykom;
Tego córkę miał Hektor, wojownik w spiżowym szyszaku.
Spotkała więc wówczas męża, a przy niej kroczyła służebna
Niosąc w ramionach rozkoszne dziecko, jeszcze niemowlę,
Hektorydę ukochanego, jak cudną gwiazdę.
Hektor Skamandriosem nazywał synka, a inni
Astianaksem, bo tylko Hektor ratował Ilion.
Ujrzawszy go, z uśmiechem wpatrywał się w niego bez słowa.
Lecz Andromacha, zalana łzami, podeszła blisko,
Chwyciła męża za rękę i tak mówiła żarliwie:
„Ach, ty szaleńcze, zgubi cię zapał. Wcale ci nie żal
Dziecka, takiego małego, i mnie nieszczęsnej, co rychło
Będę po tobie wdową. Achaje wnet cię zabiją,
Oni na jednego wszyscy się rzucą. Jak ciebie
Zabraknie, lepiej mi zejść pod ziemię, bo żadnej odtąd
Nie będę miała pociechy, gdy ciebie los dopadnie.
Nic, tylko same cierpienia. Nie mam już ojca ni mojej
Czcigodnej matki. Ojca zabił wspaniały Achilles,
Zburzywszy okazałe miasto Kylikijczyków,
Wysokobramną Tebę. Zasiekł Eetiona,
Lecz nie zdarł z niego rynsztunku, w sercu się uląkł tego,
Kazał spalić męża z całym kunsztownym orężem,
Usypać kurhan nad nim. Gaj wiązów tam zasadziły
Nimfy górskie, córki Zeusa zbrojnego w egidę.
Siedmiu moich rodzonych braci było we dworze
I wszyscy oni w jednym dniu do Hadesu odeszli:
Wspaniały, prędki w biegu Achilles wszystkich przy wołach
Ciężkonogich, przy białych owcach pozabijał.
Matkę, co królowała u stóp lesistego Plakosu,
Uwiózł z resztą dobytku tu pod Troję, a potem
Uwolnił za okup nie do zliczenia. Ale ją strzała
Artemidy łuczniczki dosięgła w dworze ojcowskim.
Hektorze, tyś oto dla mnie ojcem, matką czcigodną
I bratem rodzonym. Ty jesteś moim kwitnącym małżonkiem.
O, ulituj się teraz i pozostań na wieży,
Nie czyń swojego dziecka sierotą, a żony wdową.
Zgromadź wojsko tu, u figi, gdzie najgorzej
Obwarowano nasz gród. Tu na mur najłatwiej się wedrzeć.
Trzy razy już próbowali tędy wtargnąć najtężsi,
Ci z dwoma Ajasami, z słynnym Idomeneusem,
I wojownicy Atrydów i przemożnego Tydydy.
Albo im wskazał to miejsce wróżbita świadomy losów,
Albo własny duch tak pędzi ich tu i przynagla”.
Na to rzekł wielki, w hełmie połyskującym, Hektor:
„Żono, ja o tym wszystkim pamiętam. Ale okropnie
Musiałbym wstydzić się Trojan i suto odzianych Trojanek,
Gdybym tu się nędznie ukrywał daleko od bitwy.
Nie chce tego moje serce, bom się nauczył
Zawsze dzielnie walczyć w pierwszym trojańskim szeregu,
Świetną sławą opromieniając ojca i siebie.
Przecież dobrze to wiem, przewiduję w duchu i sercu:
Przyjdzie taki dzień, gdy święte Ilion zginie,
A z nim i Priam, i lud wybornego włócznika Priama.
Ale nie tak boleję nad dolą Trojan ani
Nawet nad Hekabe, ni nad królem Priamem, ani
Nad rodzonymi braćmi, których licznych i dzielnych
Wrogowie rzucą w kurz boiska, jak mi ciebie
Żal, gdyby ktoś z Achajów odzianych w spiżową zbroję
Powlókł cię płaczącą, zabrawszy dni wolności,
A potem, w Argos, dla innej chodziłabyś u krosien
Albo nosiłabyś wodę z Meseidy lub Hyperei,
Wbrew sercu, przygnieciona przemożną koniecznością.
I może ktoś, zobaczywszy zalaną łzami, powie:
»Patrzcie, to żona Hektora, który przodował w zastępie
Trojan, kiełznaczy rumaków, kiedy walczono o Ilion«.
Tak powie ktoś. A dla ciebie to jeszcze nowy ból będzie,
Że nie masz takiego męża. On by cię nie dał zniewolić.
Niech mnie zmarłego ziemia usypana pokryje,
Nim usłyszę twój krzyk, nim się dowiem, że ciebie pojmano”.
I oto promienny Hektor wyciągnął ręce do dziecka,
Lecz chłopczyk w objęcia dobrze przepasanej niańki
Wtulił się krzycząc. Przeraził go widok własnego ojca,
Spiżowa zbroja i wielka kita z końskiego włosia,
Kiedy zobaczył, jak groźnie kołysze się ona na hełmie.
Uśmiechnęli się, drogi ojciec, szlachetna matka.
Promienny Hektor zaraz zdejmuje szyszak z głowy
I kładzie go, bijący dokoła łuną, na ziemi.
Dopiero teraz synka całował, uniósł w ramionach,
A trzymając go, tak się do Zeusa i innych bóstw modlił:
„Zeusie i inni bogowie, dajcie, by i on wzrosnął,
Ten syn mój, na przodownika, jak ja jestem, wśród Trojan,
Wspaniały w mocy, i niechże kiedyś włada Ilionem.
I oby ktoś wówczas rzekł: »od ojca o wiele on lepszy«,
Gdy będzie wracał z bitwy. Niech łupy skrwawione niesie,
Zabiwszy wrogiego męża. Niechże się matka ucieszy”.
Powiedział to i żonie miłej na ręce podał
Dziecko, ta przycisnęła je do wonnego łona,
Przez łzy uśmiechała się. Mąż wzruszył się, patrząc na nią,
Ręką popieścił żonę i przemówił w te słowa:
„Biedna, ty się nie dręcz w swoim sercu tak bardzo,
Przecież nikt wbrew losowi nie zepchnie mnie do Hadesu.
Mojry zaś, to ci powiadam, żaden z ludzi, czy lichy,
Czy dzielny, nie uniknie, skoro się urodził.
Do domu już wróć, do tego, co do ciebie należy,
Do krosien, do wrzeciona, i każ służebnym, by każda
Przy swojej krzątała się pracy. O wojnie mężczyźni, którzy
Urodzili się tu, w Ilionie, pomyślą, a ja najbardziej”.
Rzekłszy to, Hektor promienny znowu przywdział szyszak
Z końską kitą, a jego żona poszła do domu,
Oglądając się za nim, za mężem, i rzewnie płacząc.
Przewagi Agamemnona
(11, 155–162)
Jak wtedy, gdy do lasu nie przerąbanego ogień
Wdarł się wściekły i z każdej go strony wir wiatru roznieca,
I krzewy padają, wyrwane z ziemi przemocą płomienia,
Tak pod ciosami Agamemnona spadały głowy
Uciekających Trojan. Konie o szerokich karkach
Łomotały pustymi rydwanami po drogach
Bitwy, żałując wybornych woźniców. A oni na ziemi
Leżeli, sępom o wiele milsi niż własnym żonom.
Hefajstos rzeźbi tarczę dla Achillesa
(18, 478–607)
Zrobił najpierw tarczę wielką i mocno zwartą,
Z wszystkich stron kunsztowną. Obręczą ją obwiódł jasną,
Potrójną, roziskrzoną. Przytwierdził pas srebrny do tarczy.
Z pięciu ją spoił warstw. A z wierzchu zrobił na niej
Wiele ozdób, jakie wywiódł z rozumnych myśli.
Uczynił więc na niej ziemię, a także niebo i morze,
I słońce niestrudzone, i księżyc w pełni, i wszystkie
Gwiezdne cuda, którymi niebo jest uwieńczone,
Plejady i Hyady, i Orionową siłę,
I Niedźwiedzicę, którą nazywają Wozem:
Obraca się, trwając w jednym miejscu, i śledzi Oriona,
I jedyna się w nurtach Okeanosa nie kąpie.
Zrobił tu również dwa miasta śmiertelnych ludzi, oba
Piękne. W jednym były wesela i huczne biesiady.
Panny z niewieścich izb pod płonącymi żagwiami
Prowadzili przez miasto i głośny brzmiał hymenajos.
Wirowali młodzieńcy, a flety i formingi
Dźwięczały pośród ich tańca. Niewiasty to podziwiały
Stojąc zapatrzone, każda u wrót swego domu.
Było też sporo ludu na agorze, gdzie kłótnia
Wybuchła. Dwaj mężowie spierali się o grzywnę
Za rozlanie krwi ludzkiej. Jeden oświadczał rzeszy,
Że spłacił wszystko, a drugi twierdził, że nic nie dostał.
Domagali się obaj, by sędzia rozstrzygnął sprawę.
Każdego z nich wspierali wrzawą liczni obrońcy,
Których powściągali heroldzi, a starsi mężowie
Na wygładzonych starannie kamieniach w świętym okręgu
Siedzieli, mając w rękach laski rozgłośnych heroldów.
Trzymając je, wstawali kolejno, by wyrokować.
Pośrodku zaś położono dwa talenty złota
Dla męża, który rzecz rozsądzi najsprawiedliwiej.
Drugie zaś miasto dwa obległy zastępy zbrojnych,
Płomiennych łuną oręża. Dwa wśród nich były zdania:
Czy zdobyć gród i złupić, czy po połowie się dzielić
Z grodzianami wszystkim, co w ponętnym kryje się mieście.
Lecz tamci nie chcieli układów, zbroili się do zasadzki.
Kiedy miłe małżonki i małe dzieci, a przy nich
Mężowie już posiwiali to była załoga murów,
Oni szli w bój, a przewodził Ares i Pallas Atena,
Oboje złoci, w złote też szaty odziani, cudni
I wielcy z orężem, osobni, zewsząd jawni jako
Dwoje bogów, gdy tuż, lecz mniejsi od nich, szli ludzie.
Kiedy do miejsca, gdzie się mieli zasadzić, przybyli
Nad rzekę, z której poją się wszystkie stada, spoczęli
I czekali, od stóp do głów w błyszczącym spiżu.
Opodal zaś siedzieli dwaj zwiadowcy na czatach,
Czy nie zobaczą owiec i krętorogich wołów.
I oto one. Dwaj za nimi idą pasterze,
Wesoło dmą w fujarki, nie przeczuwając podstępu.
Ci, co czekali w zasadzce, wybiegli z kryjówki. I stada
Zagarnęli wołów i dorodne kierdele
Białowełnistych owiec, a pasterzy zabili.
Kiedy zaś mężowie obradujący w obozie
Usłyszeli ryk i zamęt śród wołów, na konie
Wskoczyli wiatronogie. Dopadli wnet napastników.
Zażarty bój rozgorzał nad nurtami rzeki,
Gdy jedni w drugich godzili ostrym spiżem włóczni.
Spór i Wrzawa wmieszały się w to, i zgubna Kera,
Która oto kogoś zraniła, kogoś drasnęła,
A innego za nogi wyciąga z ciżby martwego,
Okryta na ramionach płaszczem krwią obryzganym.
Tak się do boju wmieszały, jak żywi ludzie, kiedy
Wydzierały sobie nawzajem trupy z zastępów.
Przedstawił też miękką nowiznę, żyzną rolę szeroką,
Trzykroć oraną. Liczni oracze prowadzili
Zaprzęgi wołów to w jedną, to w drugą stronę pola.
Ilekroć dotykali granicy, mając zawrócić,
Podchodził do nich człowiek i podawał im kubek
Wina cudownie słodkiego. Ochoczo żłobili więc bruzdy,
Śpiesząc się wciąż, by dosięgnąć kresu rozległej nowizny.
Gleba za nimi czerniała, widziało się, że zorana,
Chociaż wykuta w złocie. Można to było podziwiać.
Roztacza również dziedzinę królewską. Tu najemnicy
Żęli, trzymając w rękach bardzo ostre sierpy.
Pokosy, garść za garścią, padały na ziemię, w bruzdy.
Inne już w snopy pętano słomianym powrósłem. Wiązacze
Krzątali się przy tej robocie trzej. A za nimi chłopięta
Pilnie zbierały z ziemi pokosy i tamtym nosiły
Pełnymi naręczami. Wśród ludzi sam król, w milczeniu,
Trzymając berło, stał na polu i cieszył się w sercu.
Opodal pod dębem heroldzi, gotując biesiadę, wielkiego
Wołu zabitego oporządzali. Kobiety
Sypały białą mąkę, obfity pokarm żeńców.
Urabia też przestronną, z ciężkimi kiściami winnicę,
Prześliczną w kutym złocie, a czarne wisiały tam grona.
Utkaną srebrnymi żerdziami otoczył rowem ze stali
I płotem z cyny. Tylko jedna wiodła tam ścieżka,
Którą szli zbieracze, gdy nastał czas winobrania.
Panny i młodzieńcy, radośni wszyscy i żwawi,
Dźwigali w plecionych z wikliny koszach przesłodki owoc,
A pośród nich jeden chłopiec, trącając wdzięczną formingę,
Grał przecudnie, a śpiewnym głosem wywodził uroczą
Pieśń o Linosie, gdy oni, przytupując do wtóru,
Tańcząc i pokrzykując, szli za nim w korowodzie.
Przedstawił także stado krów o prostych rogach.
Krowy te uczynił ze złota i z cyny. Rycząc,
Właśnie szły raźnie z zagrody na pastwisko bujne
Nad pełną łoskotu rzeką, między giętkimi trzcinami.
A obok krów pasterze, urobieni ze złota,
Kroczyli czterej, dziewięć psów mieli rączych. Lecz oto
Właśnie spomiędzy pierwszego szeregu krów porwały
Jednego byka dwa straszne lwy. Przeraźliwie ryczał,
Gdy wlokły go. Ku pomocy wnet są i psy, i młodzieńcy,
Ale lwy zdarły już skórę z wielkiego byka i żarły
Trzewia, czarną chłeptały krew. Pasterze na próżno
Chcieliby je postraszyć, psy chyże szczując na nie.
Psy nie śmiały przecież na lwy się rzucić, gryźć bestie.
Podbiegały, szczekały, lecz się nie rwały do walki.
I pastwisko sporządził przesławny Silnoramienny,
Rozległe w ślicznej dolinie, bielejące owcami,
Obory i zagrody, i dachem pokryte koszary.
Przesławny Silnoramienny urobił też korowód,
Podobny do tego, jaki w szerokim Knossos niegdyś
Dla Ariadny o pięknych warkoczach wyćwiczył Dedal.
Tu panny warte wielu wołów i młodzieńcy
Tańczyli, nawzajem trzymając się za dłonie w przegubie,
One w leciutkich otonach, a młodzieńcy w chitonach
Kunsztownie uprzędzonych, rozkosznie lśniących oliwą.
Panny miały piękne wieńce, a oni sztylety
Złote, zawieszone na srebrnych paskach. Niekiedy
Na stopach nauczonych wirowali tak żwawo
Jakby koło dobrze przylegające do dłoni
Garncarza, który siedząc bada je, czy się obraca.
To się znowu w szeregi rozwijali, jedni
Naprzeciw drugich. Gęsty dokoła cudnego tańca
Zebrał się tłum zapatrzonych. A dwaj kuglarze pośrodku
Kręcili się jak frygi, dając podnietę zabawie.
W końcu przedstawił olbrzymią moc rzeki Okeanosa
Wzdłuż skrajnego okręgu szczelnie spojonej tarczy.
Hermes i Priam w obozowisku Achillesa
(24, 459–571)
Zszedłszy z wozu na ziemię, przemówił w te słowa: „Starcze,
Ja, którego spotkałeś, nieśmiertelny bóg jestem,
Hermejas. Ojciec tobie dał mnie za przewodnika.
Lecz teraz już odejdę, nie pokażę się oczom
Achillesa. Godne byłoby to nagany,
Gdyby bóg nieśmiertelny tak jawnie kochał śmiertelnych.
Sam więc tu wejdź i obejmij kolana syna Peleusa,
I na ojca jego, na pięknowłosą matkę,
Na syna go zaklinaj, aby w nim serce poruszyć”.
To powiedziawszy, powrócił Hermejas na wielki Olimp,
A Priam zeskoczył na ziemię z wozu, przy którym zostawił
Herolda Idajosa, by koni pilnował i mułów.
Sam stary człowiek poszedł wprost do domostwa, gdzie siedział
Achilles miły Zeusowi. I zastał go samego.
Towarzysze daleko gdzieś byli. Dwaj z nich tylko,
Heros Automedon i Alkimos, latorośl Aresa,
Krzątali się tu. Achilles dopiero co, przed chwilą,
Jadł i pił. Jeszcze nawet nie odsunięto stołu.
Nikt nie widział, że wchodzi ktoś. Wielki Priam podszedł
I objął Achillesowe kolana, całował ręce
Straszne, mężobójcze, które tylu mu synów zgładziły.
Jak wtedy, gdy ciężka wina obarczyła kogoś, gdy zabił
W swoim kraju człowieka i uciekł do innego ludu,
I wchodzi do domu bogacza, a ludzie patrzą zdumieni,
Tak Achilles się zdumiał, widząc podobnego bogom
Priama. Zadrżeli i inni, spoglądali jeden na drugiego.
A Priam wtedy tak przemówił do niego błagalnie:
„Wspomnij na ojca swego, do bogów podobny Achillu,
On moim jest rówieśnikiem, na przykrym progu starości.
Może dręczą go ludzie, którzy mieszkają dokoła,
A nie ma nikogo, kto by odparł szkodę i grozę.
Kiedy jednak słyszy, że ty jeszcze żyjesz na świecie,
Cieszy się w swoim sercu, przez wszystkie dni się spodziewa,
Że jego syn rodzony przecież powróci spod Troi.
Ja za to biedny, bo synów zrodziłem bardzo mężnych
W tej rozległej Troi, a żaden mi z nich nie został.
Było pięćdziesięciu, gdy Achajowie nadeszli,
Dziewiętnastu synów z jednego łona, a innych
Urodziły mi w moim pałacu inne kobiety.
Wielu im Ares srogi podciął kolana, a tego,
Który mi jeden pozostał, a bronił miasta i ludu,
Ty walczącego za ojczyznę wczoraj zabiłeś,
Hektora. To po niego tu, u okrętów achajskich,
Jestem, by go wykupić, a niosę ci dary niezmierne.
Achillu, uszanuj bogów, ulituj się nade mną,
Wspomniawszy na swego ojca. Jam biedniejszy od niego,
Ścierpiałem więcej niż jakikolwiek śmiertelny na ziemi.
Przecież całuję rękę, która mi synów zgładziła”.
Tak rzekł, a tamtemu zebrało się na płacz za ojcem.
Ujął starca za rękę i lekko odepchnął. Obu
Ogarnęło wspomnienie. Jeden mężobójcę Hektora
Długo opłakiwał skulony u stóp Achillesa,
Drugi za swoim ojcem, a co chwila znów za Patroklem
Płakał. Łkanie obu słyszało się w całym domostwie.
Ale kiedy Achilles już się nasycił płaczem
I łaknienie łez opuściło serce i członki,
Nagle powstał z krzesła, wziął tamtego za rękę
I podniósł go, pełen litości dla siwej głowy i brody.
Potem takie do niego rzekł skrzydlate słowa:
„Biedny ty, ileż niedoli musiałeś ścierpieć w sercu.
Jakżeś ty się odważył przyjść sam pod achajskie okręty,
Wprost przed oczy człowieka, co tylu ci mężnych synów
Zabił i odarł ze zbroi? O, serce w tobie żelazne.
Lecz teraz usiądź tutaj na krześle, a bóle w duszy
Ukryjmy, niech tam leżą, chociaż nam bardzo jest smutno.
Żadnego nie przyniesie pożytku lament rozpaczy.
Tak to bogowie wyprzędli dla biednych śmiertelników,
Że mają żyć w goryczy. A sami są beztroscy.
Dwie na Zeusowym progu stoją beczki, z nich czerpie
Dary, jakich udziela: z jednej złe, z drugiej dobre.
Komu zmieszane dary Zeus gromem władnący zsyła,
Ten na przemian niedolę i szczęście w życiu spotyka.
Komu daje posępne jeno, ten w hańbie żyje
I bieda go okropna gna po boskiej ziemi.
Błąka się nie szanowany ani przez bogów, ani
Przez ludzi. Tak Peleusowi słali bogowie dary
Świetne od samych narodzin. Nad wszystkich słynął on mężów
Szczęściem i bogactwem, a Myrmidonom przewodził,
I chociaż był śmiertelny, boginię mu dali za żonę.
Ale do tego dołożył bóg także zło, bo w pałacu
Nie było szczepu synów, którzy mogliby władać.
Tylko jednego zrodził, na krótki żywot. A teraz
Nie mogę mu pomóc w starości, bo z dala od ojczyzny
Siedzę pod Troją, dręcząc ciebie i twoje dzieci.
O tobie też, starcze, słyszymy, że niegdyś byłeś szczęśliwy.
Ile jest ziemi, mówią, między Lesbos, siedzibą Makara,
I Frygią, i bezmiernym Hellespontem, tu wszędzie
Zaćmiewałeś innych synami i bogactwem.
Ale skoro niebianie przywiedli na ciebie tę zgrozę,
Ciągle się wokół miasta kłębią walki i rzezie.
Znoś to i nie biadaj tak uparcie w swym sercu.
Gdy tak płaczesz nad mężnym synem, niczego nie zmienisz.
Nie wskrzesisz go, prędzej ściągniesz na siebie inną niedolę”.
Na to mu rzekł podobny bogom stary Priam:
„Nie sadzaj mnie na krześle, wychowanku Zeusa, dopóki
Hektor leży bez czci w szałasie, lecz jak najrychlej
Oddaj mi, niech go zobaczę własnymi oczami, a przyjmij
Obfity okup, jaki przywiozłem. Obyś go użył
I wrócił do swojej ziemi ojczystej, bo tyś mi pierwszy
Pozwolił, bym jeszcze żył i widział światło słońca”.
Krzywo na niego spojrzawszy, rzekł prędki w biegu Achilles:
„Nie drażnij mnie teraz, starcze. Sam zamierzam ci oddać
Hektora, bo z posłaniem od Zeusa przyszła do mnie
Rodzicielka moja, córka morskiego starca.
Ciebie też, Priamie (wiem w sercu, to mi nie umknie),
Któryś z bogów tu przywiódł do żwawych okrętów achajskich.
Nikt by nie śmiał śmiertelny, nawet i w kwiecie wieku,
Przyjść do obozu, ani nie zmyliłby straży, ani
Zasuwy u naszych wrót nie odsunąłby bez udręczenia.
Przeto wśród tylu cierpień jeszcze mi serca nie zmącaj
Tak, bym ci nie dał ostać się nawet tu w szałasie,
Choć jesteś błagalnikiem. Pogwałciłbym Zeusa nakazy”.
Tak rzekł. A starzec zadrżał w trwodze i był posłuszny.
Wstęp do epopei
(1, 1–10)
Męża opiewaj mi, Muzo, obrotnego, co wiele
Błąkał się, skoro obalił świętą warownię Troi.
Zobaczył miasta ludzi wielu i poznał ich myśli,
Dużo też w sercu przecierpiał bólu na morzu, o życie
Zabiegając i o to, by towarzysze wrócili.
A jednak ich nie ocalił, chociaż tak pragnął tego,
Albowiem zginęli przez swoje własne szaleństwo, głupcy,
Kiedy woły Heliosa Hyperiona zjedli,
A on odebrał im dzień powrotu. Zaczynając
Skądkolwiek, bogini, córko Zeusa, i nam to opowiedz.
Atena umacnia Telemacha
(1, 319–364)
Przemówiwszy do niego, sowiooka Atena odeszła.
Jak ptak między krokwie odleciała. Lecz jemu w serce
Wlała siłę i śmiałość i przypomniała mu ojca
Wyraźniej niż kiedykolwiek. Kiedy się nad tym zamyślił,
Osłupiał w duchu. Zrozumiał przecież, iż z bóstwem gwarzył.
Wnet wrócił, mąż bogom równy, między zalotników.
A dla nich śpiewał pieśniarz wielce sławny. W milczeniu
Siedzieli zasłuchani. Opiewał powrót Achajów
Mozolny, jaki spod Troi zgotowała im Pallas Atena.
W górnej zaś izbie, słysząc, pojęła ową pieśń boską
Córka Ikariosa, roztropna Penelopeja,
I zstąpiła z wysokich schodów swojego domostwa,
Nie sama, dwie kroczyły przy niej służebne. Kiedy
Przed zalotników doszła ta boska pośród kobiet,
Stanęła pod filarem, na którym wspierał się mocny
Strop, odsunęła z twarzy błyszczący welon. Po jednej
I drugiej stronie pani była służebna zacna.
Płacząc, tak rzekła pani do boskiego śpiewaka:
„Femiosie, znasz wiele innych ponęt głaszczących śmiertelnych,
Dzieła herosów i bogów, sławione przez was, pieśniarzy.
Jedno z nich, tu siedząc, opiewaj, a ci w milczeniu
Niech piją wino. Ale owej pieśni zaniechaj
Przesmutnej, która zawsze rozdziera we mnie to moje
Serce, bo w tej mi rzeczy ból przypadł najokropniejszy.
Za głową tak drogą tęsknię, pamiętając herosa,
Którego sława się szerzy w Helladzie i w samym Argos”.
Ale na to Telemach roztropny wprost odpowiedział:
„Matko, czemu byś chciała, by pieśniarz, którego lubią,
Nie cieszył ludzi tym, czym umysł go natchnie? Winni
Nie są przecież pieśniarze, lecz tylko Zeus, który daje,
Co zechce, każdemu z ludzi trudzących się dla chleba.
Pieśniarza nie gań za to, że śpiewa złą dolę Danaów.
Tę bowiem pieśń zazwyczaj ludzie bardziej chwalą,
Która dla ich uszu rozbrzmiewa najświeższą nowością.
Niechże twoje serce i umysł cierpliwie to pojmą,
Że porę powrotu utracił w Troi nie tylko jeden
Odyseusz, lecz wielu też innych mężów tam legło.
Wróć teraz do swoich izb, o swoje zatroszcz się prace,
O krosna i wrzeciono, a pilnuj też, by służebne
Starannie się przy tym krzątały. O pieśniach pomyślą mężczyźni
Wszyscy, a zwłaszcza ja. Bo moja jest władza w tym domu”.
Ona odeszła zdumiona do swoich izb. Tak rozsądne
Słowa, wypowiedziane przez syna, zapadły jej w serce.
A tam na górze, w gronie kobiet służebnych, długo
Za swoim Odyseuszem, drogim małżonkiem, płakała,
Aż ją błogo uśpiła sowiooka Atena.
Odyseusz u Kalipso
(5, 28–84)
Zeus do Hermesa rzekł, rodzonego syna: „Hermeju,
Ty i w takich, i w innych sprawach jesteś mi posłem.
Nimfie o pięknych warkoczach zanieś niechybny wyrok,
Powrót cierpliwego Odyseusza. Ma wrócić
Nie prowadzony ani przez bogów, ani przez ludzi.
Jeno na tratwie wieloma sznurami spojonej, cierpiąc,
Niech do ziemi żyznych skib dopłynie, do Scherii,
Kraju Feaków, którzy rodzą się krewni bogom.
Oni uczczą go jakby boga, z całego serca,
A potem odeślą w okręcie do miłej mu ojczyzny,
Dawszy spiż i złoto, i stertę szat, bogactwo
Takie, jakiego nigdy nie miałby z Troi, gdyby
Wrócił bez żadnych przygód, wioząc należną część łupu.
Jest mu więc przeznaczone zobaczyć bliskich, przybyć
Do wysokiego domostwa i ziemi swoich ojców”.
Tak rzekł, a ten nie omieszkał usłuchać, Argeifontes
Posłaniec. Zaraz wzuł na stopy sandały piękne,
Ambrozyjskie, złote: one nad wodą i ziemią
Niezmierzoną niosły go lekko, z powiewem wiatru.
Wziął też różdżkę, którą czaruje ludzkie oczy,
Czyje chce, i znowu może śpiących obudzić.
Mając różdżkę w rękach, leciał mocny Argeifontes,
Aż doleciawszy do Pierii, z eteru rzucił się w morze
I dalej mknął po fali, jakby był kormoranem,
Który, łowiąc ryby w strasznych ostępach morza
Nieukojonego, skrzydła w słonej topieli
Moczy. Jemu podobny Hermes biegł po mnogich bałwanach.
Kiedy zaś dobiegł do wyspy leżącej tak daleko,
Z fioletowego morza wyskoczył na ląd i kroczył
Po ziemi, aż doszedł do wielkiej pieczary, w której mieszkała
Nimfa o pięknych warkoczach. Zastał ją w jej domostwie.
Wielki na palenisku buzował ogień. Po wyspie
Szerzyła się błoga woń płonących tu polan, z tui
I z cedru, co łatwo się łupie. A ona w głębi, cudnie
Śpiewając, ze złotą w ręku iglicą chodziła przy krosnach.
Las się krzewił dokoła groty krzepki i gęsty,
Olchy i topole, i cyprys słodko pachnący.
Ptaki o rozłożystych skrzydłach mościły tu sobie
Gniazda: puszczyki, jastrzębie, długojęzyczne kruki
Morskie, takie, którym podoba się życie na morzu.
Przed samą głęboką grotą rozpościerała się bujnie
Winorośl ogrodowa, obwieszona gronami.
Cztery zdroje w szeregu tryskały przejrzystą wodą
Jeden przy drugim, lecz strugi płynęły w różne strony.
I słały się miękkie łąki, fiołkiem i opichem
Rozkwitające. Nawet i bóg się nieśmiertelny
Musiał zadziwić, widząc to, i cieszyć się w sercu.
Przystanął więc posłaniec Argeifontes i patrzał,
A kiedy wszystkim, co widział, już się w duszy nacieszył,
Raźnie do rozległej poszedł pieczary. Kalipso,
Boska śród bogiń, spojrzawszy, od razu go rozpoznała,
Bo nieśmiertelni bogowie nie są sobie nawzajem
Nieznani, choćby któryś mieszkał bardzo daleko.
Wielkodusznego zaś Odyseusza w grocie
Nie zastał. Ten, jak zawsze, siedział na wybrzeżu,
Łzami, jękiem, bólem dręcząc duszę. Co chwila
Na morze nieukojone spoglądał. Płakał a płakał.
Na wybrzeżu Scherii
(6, 85–197)
Dziewczęta, gdy przyjechały nad przepiękny nurt rzeki,
Gdzie cały rok były pralnie, a w nie tyle dobrej wody
Napływało, że mógłbyś i najbrudniejsze prać szaty,
Zaraz odprzęgły muły od wozu, aby je pognać
Brzegiem opryskiwanym wirami, niech się nasycą
Słodką jakby miód trawą. A szaty z wozu brały
W obie ręce i niosły do ciemnej wody, i żwawo
Deptały, która prędzej, w owych jamach pralniczych.
Gdy uprały szaty, zmywając z nich wszelki brud, rzędem
Rozpostarły je wszystkie na brzegu morza, gdzie fala
Najczęstszymi chlustami ogarnia nadbrzeżne kamyki.
Same zaś, też się obmywszy i namaściwszy oliwą,
Zasiadły do swojej biesiady nad wodą rzeki, czekając,
Aż promienie słońca osuszą szaty. A kiedy
Służebne i ona, pani, posiliły się, w piłkę
Grały sobie, zrzuciwszy chusty z głów. Białoramienna
Przewodziła zabawie królewna Nausikaa.
Jaka idzie po górach łuczniczka Artemida
Czy to po olbrzymim Tajgecie, czy Erimancie,
Zachwycona łaniami rączymi albo dzikami,
A przy niej nimfy, córki Zeusa zbrojnego w egidę,
Mieszkanki pól, igrają. Raduje się w sercu Leto,
Gdy ona nad wszystkimi góruje głową i czołem
I łatwo ją można rozpoznać, chociaż i inne są piękne.
Taka pośród służebnych jaśniała dziewicza królewna.
Kiedy zaś wszystkie miały już powrócić do domu,
A nawet zaprzęgły muły i ułożyły szaty,
Inaczej pomyślała sowiooka Atena:
Niech się Odyseusz przebudzi i pięknolicą
Ujrzy dziewczynę, która mu wskaże miasto Feaków.
Piłka więc przez królewnę rzucona ku jednej z dziewcząt,
Nie do niej poleciała, wpadła w głęboki wir wody.
Jakże one krzyknęły. Ocknął się boski Odysej,
A usiadłszy rozważał w swoim sercu i duchu:
„O biada mi, jakichże śmiertelnych ziemię nawiedzam?
Czy to zuchwalcy, dzicy, całkiem wyzuci z prawa,
Czy gościnni dla obcych i pełni czci dla bogów?
Jakiś tu mnie dobiegł kobiecy krzyk, z ust dziewczyńskich,
Może nimf, które żyją na szczytach gór urwistych
Albo u źródeł rzek, lub na zielonych pastwiskach?
A może raczej jestem tu blisko ludzkiej mowy?
Nie ma rady, sam to muszę zobaczyć i zbadać”.
Mówiąc tak, wynurzył się z krzaków boski Odysej,
Skoro mocną ręką ułamał z gęstych zarośli
Liściastą gałąź, którą zakrył swe części wstydliwe.
I szedł jak lew wykarmiony w górach, pewny swej mocy,
Który i przez wicher, i przez deszcz idzie, a jego
Oczy to ogień. Wdziera się między woły i owce,
I leśne łanie. A brzuch go przynagla, aby się ważył,
Szukając stad, wtargnąć nawet do zagród najmocniej zamkniętych,
Tak Odyseusz w grono dziewcząt o pięknych warkoczach
Zamierzał wejść, choć był nagi. Przymuszała konieczność.
Straszny się wydał dziewczętom, tak oszpecony solą.
Uciekały to tu, to tam, wybrzeżem, najdalej.
Jedna została córka Alkinoosa. Atena
W jej serce wlała odwagę, ciału odjęła dreszcz trwogi.
Stała niewzruszona. A wahał się Odyseusz,
Czy objąć pięknolicej kolana i tak ją prosić,
Czy raczej z dala, jak był, uprzejmymi słowami
Zapytać, czy mogłaby miasto mu wskazać i dać jakieś szaty.
Po dobrym namyśle wydało się, że będzie korzystniej
Uprzejmymi słowami poprosić ją o to z dala,
Dotknięcie bowiem kolan mogłoby ją rozgniewać.
Słowa więc wypowiedział uprzejme i roztropne:
„Przed tobą chylę się, pani. Czyś bóstwem jest, czy śmiertelną?
Jeżeliś jednym z bóstw, co władają rozległym niebem,
Do Artemidy, córki wielkiego Zeusa, pięknością,
Wzrostem i postawą zdasz mi się najpodobniejsza.
Lecz jeśliś spośród śmiertelnych, co żyją na ziemi, trzykroć
Są szczęśliwi twój ojciec i czcigodna matka,
Trzykroć szczęśliwi bracia, bo jakże się im wszystkim
Serce rozjaśnia w wielkiej radości dzięki tobie,
Gdy widzą, jaki to kwiat wchodzi w dziewczęcy korowód.
Ale najszczęśliwszy w sercu nad wszystkich innych
Ten, kto za stosy darów powiedzie ciebie do domu.
Bom jeszcze nigdy kogoś takiego nie widział na oczy,
Czy męża, czy kobiety. Dziw mnie ogarnia, gdy patrzę.
Na Delos niegdyś taką, przy Apollina ołtarzu,
Ujrzałem wznoszącą się w górę nową latorośl palmy.
Bom ja i tam powędrował, a wielkie szło za mną wojsko
W drogę, na której miałem zaznać srogiej niedoli.
Tak samo wówczas struchlałem w duchu i długo patrzałem,
Bo jeszcze nigdy takie drzewo z ziemi nie wzrosło,
Jak ciebie, pani, podziwiam, truchleję i strasznie się lękam
Dotknąć twych kolan. Lecz twarda mnie bieda zmusza do tego.
Wczoraj z sinego się morza wyrwałem po dniach dwudziestu,
Kiedy mnie ciągle gnała fala i wściekłe wichry
Od samej wyspy Ogygii. Teraz tu rzucił mnie dajmon,
Pewnie po to, bym zaznał i tu niedoli. Nie myślę,
Że to się skończy. Jeszcze wiele ześlą bogowie.
Lecz ty ulituj się, pani, bo naznoiwszy się w bólu
Do ciebie pierwszej przemawiam, a nie znam nikogo innego
Z ludzi, którzy to miasto i ziemię tę posiadają.
Wskaż mi drogę do grodu i jeśli, idąc tu, w jakiś
Łachman spowiłaś bieliznę, daj mi go, bym się okrył.
Tobie niech dadzą bogowie, czego w sercu pragniesz,
Męża i dom, a także niech dorzucą i zgodę
Zacną. Od tego nie ma lepszego nic, cenniejszego,
Kiedy zgodnymi myślami przewodzą swemu domowi
Mężczyzna i kobieta. Zgryzota dla nieżyczliwych,
Radość to dla przyjaciół, a dla nich największa chwała”.
Na to odrzekła białoramienna Nausikaa:
„Gościu, ty nie wyglądasz na łotra ani na głupca.
Lecz Zeus Olimpijski, on sam, rozdziela ludziom szczęście,
Zacnym i złym, każdemu według swej własnej woli.
Co więc on ci dał, przystoi, abyś to ścierpiał.
Teraz zaś, skoroś przybył do naszej ziemi i miasta,
Ni szaty ci nie zabraknie, ni czegokolwiek innego,
Co powinien dostać doświadczony ciężko
Błagalnik. Wskażę drogę do naszego miasta i powiem
Imię ludu. Feacy mają to miasto i ziemię.
Ja jestem córką wielkodusznego Alkinoosa,
Który pośród Feaków dzierży siłę i władzę”.
Odyseusz tułacz przed swoim zamkiem
(17, 291–327)
Argos, leżąc, podniósł łeb, nastawił uszu. Był to
Pies cierpliwego Odyseusza. Sam go wychował,
A wykorzystać nie zdążył, zanim pod święte Ilion
Poszedł. Za to używali niegdyś Argosa młodzi
Do łowów na kozice, na sarny i zające.
A teraz poniechany, gdy pan daleko, leżał
Na obfitym gnoju, który spod mułów i wołów
Zgarniano przed bramę, a potem parobcy brali ten nawóz,
By nim użyźniać rozległy majątek Odyseusza.
Tu właśnie leżał pies Argos, a wszy się na nim mrowiły.
W onej chwili, gdy poznał, że Odyseusz jest blisko,
Poruszył ogonem, opuścił oba uszy, lecz chociaż
Chciał, nie zdołał jednak podbiec do swego pana.
A ten, gdy to ujrzał, odwrócił się i łzę z oka otarł,
Łatwo się ukrywając przed Eumajosem, i rzecze:
„Eumaju, jakie to dziwne, że pies ten leży na gnoju.
Wydaje się bardzo ładny, lecz przecież nie mogę wiedzieć,
Czy przy dorodnym wyglądzie był on także rączy,
Czy raczej to jeden z piesków, co się pętają u stołu,
Trzymane przez możnych panów dla samej tylko śliczności”.
Na to odpowiedziałeś, pasterzu świń, Eumaju:
„Pies ten do człowieka, co umarł gdzieś hen, należał.
Jeśliby teraz tak wyglądał i był tak silny,
Jak wtedy, gdy Odyseusz zostawił go, idąc pod Troję,
Dopiero byś się napatrzył psiej chyżości i mocy.
Jemu nigdy nie umknął, nawet w najgłębszych ostępach,
Zwierz, za którym się puścił. W tropieniu był też niezrównany.
Lecz teraz znędzniał, bo pan daleko od ojczyzny
Przepadł, a tu kobiety wcale o psa nie dbają.
Słudzy, gdy nie ma nad nimi władczej ręki, wcale
Nie kwapią się, aby robić, co jest ich obowiązkiem.
Połowę bowiem zdolności Grzmiący Zeus człowiekowi
Odbiera, którego zagarnęła pora niewoli”.
Rzekłszy, wszedł do zamku, w którym dobrze się mieszka,
Do megaronu, w gąszcz świetnych zalotników. A dola
Czarnej śmierci wzięła Argosa zaraz po tym,
Jak ujrzał Odyseusza po dwudziestu latach.
Zaczyna się pogrom zalotników
(22, 1–43)
Oto z łachmanów nagle obnażył się Odyseusz
Przemyślny, skoczył na wielki próg, a łuk mając w ręce
I kołczan pełen strzał, wysypał sobie przed stopy
Te chyże groty. I tak przemówił do zalotników:
„Wielce groźne zawody zakończyły się wreszcie.
Teraz w inną tarczę, dotąd nie znaną, będę
Strzelał. Poszczęści się może, da mi chlubę Apollo”.
Ledwie rzekł, w Antinoosa posłał gorzką strzałę,
Właśnie kiedy tamten miał wznieść ku ustom piękny
Puchar, złoty, dwuuszny, i już go w dłoniach trzymał,
Aby się napić wina. O tym, że zginie, nawet
Myśl w duchu nie zaświtała. Któż by przypuszczał, że jeden
Wśród tylu biesiadników człowiek, choćby najtęższy,
Zgotuje mu śmierć posępną, czarną Kerę? W tchawicę
Celował Odyseusz i ugodził ją grotem:
Przez samo najmiększe miejsce szyi przeszło ostrze.
Zwinął się od ciosu i na bok runął, a puchar
Wypadł z ręki. Zaraz bluznęła z nozdrzy gęsta
Struga krwi. Wierzgając nogami, stół od siebie
Odepchnął. Jadło strącone na ziemię, chleb i pieczyste,
Wszystko krwią się zbrukało. Zawrzaśli biesiadnicy,
Ilu ich było przy stołach, gdy zobaczyli, jak upadł.
W całej świetlicy, spłoszeni, poderwali się z krzeseł,
Oczami przeszukiwali mocne ściany, lecz nigdzie
Nie było tarczy ni żadnej krzepkiej włóczni do wzięcia.
Tylko więc gniewnie przeciw Odyseuszowi krzyczeli:
„Ty obcy, niegodnie szyjesz strzałami. Lecz już nie czekaj
Innego igrzyska. Pewna już tobie urwista zagłada,
Zabiłeś bowiem męża, który był najświetniejszy
Z młodzieży itackiej. Za to sępy cię tu rozszarpią”.
Tak każdy z nich wykrzykiwał, mniemając, że nieumyślnie
Uśmiercił on człowieka. Głupcy, nie rozpoznali,
Że to już na nich wszystkich przyszedł ten kres, zatracenie.
Krzywo spojrzawszy, znów rzecze przemyślny Odyseusz:
„Psy, nie myśleliście o tym, że mogę z ziemi trojańskiej
Wrócić do domu. Dlatego dom mi mój wyżeracie,
Gwałtem wchodzicie do łóżek służebnic. I chociaż jeszcze
