Lekarze z natury. Jak pszczoły, małpy i inne zwierzęta dbają o swoje zdrowie - Jaap de Roode - ebook

Lekarze z natury. Jak pszczoły, małpy i inne zwierzęta dbają o swoje zdrowie ebook

Jaap de Roode

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego ptaki zbierają niedopałki papierosów? Skąd wzięła się aspiryna? Po co psy jedzą trawę, a koty tarzają się w kocimiętce? I przede wszystkim, co jest nie tak z Twoim idealnie przystrzyżonym trawnikiem?

Zwierzęta to prawdziwi eksperci w dziedzinie medycyny. Nie mówią po łacinie, nie noszą fartuchów i nie wypisują recept, ale ewolucja wyposażyła je w zadziwiająco skuteczne strategie walki z chorobami zakaźnymi i pasożytami. Wiedzą też, co robić, kiedy czują mdłości albo jak opatrzyć skaleczenie, żeby zapobiec infekcji.

Jaap de Roode obserwuje zwyczaje zwierząt (przede wszystkim swoich ulubionych motyli monarchów) nie tylko z czystej naukowej ciekawości. Wyjaśnia, że wiedza na przykład o tym, jakie rośliny wykorzystują kozy i owce, żeby się leczyć, może pomóc nam lepiej dbać o zdrowie zwierząt gospodarskich. Poznanie nawyków i strategii pszczół można wykorzystać do ochrony uli. Badania nad leczeniem u zwierząt mogą doprowadzić do odkrycia leków, które pomogą także nam, ludziom.

Lekarze z natury to zadziwiająca opowieść o tym, jak zwierzęta dbają o swoje zdrowie i czego możemy się od nich nauczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 295

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © 2025 by Co­per­ni­cus Cen­ter Press

Co­py­ri­ght © 2025 by Prin­ce­ton Uni­ver­sity PressAll ri­ghts re­se­rved.

Ty­tuł ory­gi­nałuDo­ctors by Na­ture. How Ants, Apes, and Other Ani­mals Heal Them­se­lves

Re­dak­cja ję­zy­kowaNa­ta­lia Sło­miń­ska

Ko­rekta ję­zy­kowaMał­go­rzata De­nys

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychMo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska / mo­ni­ka­imar­cin.com

SkładMo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska / mo­ni­ka­imar­cin.com

Opieka re­dak­cyjnaSo­nia Kmie­cik

Wy­da­nie I

Kra­ków 2025

ISBN 978-83-7886-851-4

Wy­dawca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o.

pl. Szcze­pań­ski 8, 31-011 Kra­ków

tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467

e-mail: re­dak­[email protected]

www.ccpress.pl

Druk i oprawa: Abe­dik SA

Opra­co­wa­nie ebo­oka: mo­ni­ka­imar­cin.com

Dla Lisy, Ja­koba i Elli

ZA­STRZE­ŻE­NIE

In­for­ma­cje przed­sta­wione w tej książce nie sta­no­wią po­rady me­dycz­nej. Czy­tel­nicy po­winni skon­sul­to­wać się z le­ka­rzem lub we­te­ry­na­rzem w spra­wach do­ty­czą­cych wła­snego zdro­wia oraz zdro­wia swo­ich zwie­rząt do­mo­wych i in­nych zwie­rząt to­wa­rzy­szą­cych.

1

Ptaki, psz­czoły i mo­tyle

– Czy wie­dzie­li­ście, że mo­tyle mo­nar­chy za­ży­wają le­kar­stwa? – py­tam.

Jest paź­dzier­nik 2022 roku. Sie­dzę przy stole na świe­żym po­wie­trzu w re­zer­wa­cie przy­rody St. Marks Na­tio­nal Wil­dlife Re­fuge, po­ło­żo­nym na po­łu­dniu Flo­rydy, tuż nad Za­toką Mek­sy­kań­ską. Za mną stoi po­ma­lo­wana na biało la­tar­nia mor­ska. Po le­wej stro­nie roz­ciąga się wi­dok na Go­ose Creek Bay, gdzie wcze­śniej wi­dzia­łem del­finy. Przede mną la­guna za­miesz­kana przez ali­ga­tory. Wo­kół stołu ze­brało się dwa­dzie­ścia osób, w prze­kroju wie­ko­wym od lat trzech po sie­dem­dzie­siąt. Uczest­ni­czymy w Fe­sti­walu Mo­tyli Mo­nar­chów w St. Marks, który od­bywa się co roku w czwartą so­botę paź­dzier­nika. To je­den z mo­ich ulu­bio­nych week­en­dów w roku. Od po­nad de­kady moi stu­denci i ja po­ko­nu­jemy sze­ścio­go­dzinną trasę z Emory Uni­ver­sity w Atlan­cie, gdzie je­stem pro­fe­so­rem, aby wspól­nie ce­le­bro­wać piękno i nie­zwy­kłość tych mo­tyli. Przy­jeż­dżamy tu­taj, by opo­wia­dać lu­dziom o tych owa­dach i pro­wa­dzo­nych przez nas ba­da­niach.

– Tak jak my mo­tyle mo­nar­chy też cho­rują – mó­wię do dziew­czynki w tiu­lo­wej spód­niczce, za­opa­trzo­nej w skrzy­dła mo­tyla, które przy­pięła do ra­mion. Trzy­ma­jąc mo­nar­cha tak, żeby mo­gła go zo­ba­czyć, tłu­ma­czę: – Ich za­razki bar­dzo im szko­dzą. Mo­tyle nie mogą iść do le­ka­rza, tak jak ty czy ja, ale na szczę­ście po­tra­fią zna­leźć le­kar­stwo w ro­śli­nach, któ­rymi się ży­wią.

Więk­szość osób, które znają mo­nar­chy, sły­szała o ich nie­sa­mo­wi­tych wę­drów­kach1. Gdy tem­pe­ra­tura za­czyna spa­dać, a dni stają się co­raz krót­sze, mo­tyle z USA i Ka­nady ru­szają w spek­ta­ku­larną, je­sienną mi­gra­cję. Po­ko­nu­jąc na­wet cztery i pół ty­siąca ki­lo­me­trów, zmie­rzają do je­dlin oy­amel* w re­jo­nie Kor­dy­liery Wul­ka­nicz­nej w środ­ko­wym Mek­syku. Od końca paź­dzier­nika do końca li­sto­pada – w cza­sie, który zbiega się z mek­sy­kań­skim Świę­tem Zmar­łych – setki mi­lio­nów mo­nar­chów do­cie­rają do tych wy­so­ko­gór­skich la­sów. Gro­ma­dzą się tam w wiel­kie sku­pi­ska na drze­wach. Choć je­den mo­tyl waży tyle co spi­nacz do pa­pieru, ga­łę­zie cza­sem ła­mią się pod cię­ża­rem ty­sięcy sku­pio­nych ra­zem osob­ni­ków. Mo­nar­chy zi­mują tam do lu­tego i marca, kiedy to łą­czą się w pary i wy­ru­szają na pół­noc. W dro­dze na po­łu­dnie wiele z nich po­dąża wzdłuż wy­brzeża Za­toki Mek­sy­kań­skiej, by do­trzeć do miejsc zi­mo­wa­nia. Sporo z nich za­trzy­muje się wła­śnie w re­zer­wa­cie St. Marks. W do­bry dzień można zo­ba­czyć ty­siące prze­la­tu­ją­cych mo­tyli, które ucztują na nek­ta­rze ob­fi­cie kwit­ną­cych sło­no­lub­nych krze­wów ło­body i in­nych ro­ślin.

Ale choć mi­gra­cje mo­nar­chów są zdu­mie­wa­jące, to nie one były po­wo­dem, dla któ­rego za­czą­łem się nimi in­te­re­so­wać. Lu­bię mó­wić lu­dziom, że ba­dam je, po­nie­waż cho­rują. To dla wielu osób za­sko­cze­nie. Przy­zwy­cza­jeni je­ste­śmy do tego, że sami cho­ru­jemy, że z na­szymi pu­pi­lami cho­dzimy do we­te­ry­na­rza – ale nie­czę­sto my­ślimy o tym, że dzi­kie zwie­rzęta też mogą być chore. A prze­cież tak wła­śnie jest. Po­dob­nie jak lu­dzie, zwie­rzęta – w tym ptaki, psz­czoły i mo­tyle – przez całe ży­cie mają kon­takt z wi­ru­sami, bak­te­riami, pa­so­ży­tami i pier­wot­nia­kami wy­wo­łu­ją­cymi cho­roby. U mo­tyli mo­nar­chów naj­częst­szą cho­robę wy­wo­łuje jed­no­ko­mór­kowy pa­so­żyt o na­zwie Oph­ry­ocy­stis elek­tro­scir­rha2. Po­nie­waż jego na­zwa nie na­leży do naj­ła­twiej­szych, wiele osób mówi po pro­stu „OE”. Pa­so­żyt ten jest spo­krew­niony z tymi, które wy­wo­łują ma­la­rię u lu­dzi – i by­naj­mniej nie jest dla mo­tyli bła­hym pro­ble­mem. Two­rzy na po­wierzchni ich ciała mi­liony za­rod­ni­ków i prze­bija de­li­katną po­włokę mo­tyla drob­nymi otwo­rami. Je­śli na­wet pa­so­żyt nie za­bije go­spo­da­rza, po­wo­duje od­wod­nie­nie i utratę masy ciała. Za­in­fe­ko­wane mo­tyle nie po­tra­fią do­brze la­tać, więc nie do­cie­rają do miejsc zi­mo­wa­nia w Mek­syku. Umie­rają po dro­dze3.

Sie­dząc przy stole w St. Marks, po­ka­zuję od­wie­dza­ją­cym, jak spraw­dzamy, czy mo­tyle są za­ra­żone. Moi stu­denci i ja na­zy­wamy to „mo­ty­lim prze­glą­dem zdro­wia”. Jak pie­lę­gniarki i le­ka­rze, za­kła­damy rę­ka­wiczki i de­li­kat­nie przy­kle­jamy prze­zro­czy­sty pla­ste­rek do od­włoka mo­tyla (nie spra­wia mu to bólu), po czym prze­kle­jamy go na kartkę in­dek­sową. Pod mi­kro­sko­pem szu­kamy ma­łych czar­nych za­rod­ni­ków pa­so­żyta. Je­śli je znaj­dziemy, po­ka­zu­jemy je uczest­ni­kom fe­sti­walu.

A po­tem opo­wia­dam im coś na­prawdę nie­zwy­kłego. Mo­nar­chy są do­sko­na­łymi le­ka­rzami. Tak jak lu­dzie sto­sują leki w walce z pa­so­ży­tami, tak i one po­tra­fią po­ra­dzić so­bie ze swo­imi do­le­gli­wo­ściami. Gdy stają oko w oko z pa­so­ży­tem OE, nie są cał­kiem bez­bronne. Po­tra­fią zna­leźć ro­śliny lecz­ni­cze, które ogra­ni­czają roz­wój in­fek­cji i ła­go­dzą ob­jawy cho­roby.

TRU­JĄCE RO­ŚLINY

Ba­da­niami nad pa­so­ży­tami mo­tyli mo­nar­chów za­ją­łem się w 2005 roku, kiedy prze­pro­wa­dzi­łem się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, by ob­jąć sta­no­wi­sko ba­daw­cze. Po­cząt­kowo in­te­re­so­wała mnie czy­sta bio­lo­gia tych pa­so­ży­tów, ale bar­dzo szybko za­czą­łem przy­glą­dać się re­la­cjom mię­dzy pa­so­ży­tami, mo­ty­lami oraz je­dy­nym źró­dłem po­ży­wie­nia dla ich gą­sie­nic – tro­je­ścią. Po­dob­nie jak wiele in­nych mo­tyli, mo­nar­chy są wy­spe­cja­li­zo­wa­nymi ro­śli­no­żer­cami – ich larwy od­ży­wiają się tylko okre­ślo­nymi ga­tun­kami ro­ślin. Dla mo­nar­chów są to wła­śnie tro­je­ście. Ist­nieje wiele ich ga­tun­ków, róż­nią­cych się wy­glą­dem i wiel­ko­ścią, ale więk­szość na­leży do ro­dzaju Asc­le­pias. Po ze­rwa­niu li­ści wy­dzie­lają one biały, mleczny sok – stąd ich na­zwa.

Poza pro­duk­cją za­sty­ga­ją­cego w la­teks mleczka tro­je­ście wy­twa­rzają także związki che­miczne zwane kar­de­no­li­dami. To ste­ro­idowe sub­stan­cje tru­jące dla więk­szo­ści zwie­rząt – ro­śliny uży­wają ich jako broni prze­ciwko ro­śli­no­żer­com4. Mo­tyle mo­nar­chy jed­nak są na nie od­porne. Co wię­cej, gą­sie­nice, zja­da­jąc li­ście, gro­ma­dzą te tok­syny w swo­ich tkan­kach5. To wła­śnie dla­tego są tru­jące dla dra­pież­ni­ków. Ich ja­skrawe po­ma­rań­czowe skrzy­dła z czar­nymi li­niami i bia­łymi krop­kami sta­no­wią ostrze­że­nie: „nie sma­kuję do­brze!”6.

Gdy za­czy­na­łem ba­da­nia nad mo­nar­chami, po­wszech­nie wia­domo było, że wy­ko­rzy­stują one kar­de­no­lidy do ochrony przed dra­pież­ni­kami. Ale po­nie­waż in­te­re­so­wa­łem się ich pa­so­ży­tami, w mo­jej gło­wie za­częło kieł­ko­wać inne py­ta­nie. Wie­dzia­łem z wcze­śniej­szych ba­dań, że nie­które tok­syczne związki che­miczne za­warte w ro­śli­nach po­tra­fią za­bi­jać wi­rusy wy­wo­łu­jące cho­roby u owa­dów7. To skło­niło mnie i mo­ich współ­pra­cow­ni­ków do za­sta­no­wie­nia się nad jed­nym: czy kar­de­no­lidy obecne w tro­je­ści mogą być tru­jące rów­nież dla pa­so­żyta OE? Czy mo­tyle wy­ko­rzy­stują ro­śliny nie tylko jako po­karm, ale też jako le­kar­stwo?

By to spraw­dzić, za­pro­jek­to­wa­łem eks­pe­ry­ment z dwiema gru­pami gą­sie­nic mo­nar­chów – jedna ży­wiła się wy­łącz­nie tro­je­ścią ku­ra­ka­oń­ską, druga tylko tro­je­ścią krwi­stą. Wszyst­kie gą­sie­nice (łącz­nie 240 osob­ni­ków) zo­stały wy­sta­wione na kon­takt z OE po­przez po­da­nie po­karmu ro­ślin­nego z za­rod­ni­kami pa­so­żyta. Z wcze­śniej­szych ba­dań wia­domo było, że tro­jeść ku­ra­ka­oń­ska (Asc­le­pias cu­ras­sa­vica) za­wiera wię­cej kar­de­no­li­dów niż krwi­sta (Asc­le­pias in­car­nata). Gdy gą­sie­nice prze­po­czwa­rzyły się w mo­tyle, zba­da­li­śmy, ile z nich zo­stało za­in­fe­ko­wa­nych i jak ciężko prze­szły cho­robę. Je­śli kar­de­no­lidy fak­tycz­nie chro­nią przed pa­so­ży­tem, to mo­tyle kar­mione tro­pi­kalną tro­je­ścią ku­ra­ka­oń­ską po­winny być zdrow­sze. Wy­niki były eks­cy­tu­jące: w gru­pie ży­wią­cej się tro­je­ścią ku­ra­ka­oń­ską in­fek­cje wy­stą­piły mniej licz­nie – za­ob­ser­wo­wa­li­śmy spa­dek ich czę­sto­ści o 20 pro­cent w po­rów­na­niu z mo­ty­lami że­ru­ją­cymi na tro­je­ści krwi­stej. Mo­tyle, które mimo wszystko za­cho­ro­wały, miały po­nad dwa razy mniej pa­so­ży­tów i cho­ro­wały lżej, ży­jąc na­wet dwa razy dłu­żej8. Wszystko wska­zy­wało na to, że tro­jeść bo­gata w tok­syny działa nie tylko jako ochrona przed dra­pież­ni­kami, ale rów­nież jako sku­teczny lek prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czy.

Ko­lejne py­ta­nie było rów­nie lo­giczne, co śmiałe: czy to moż­liwe, że mo­nar­chy po­tra­fią świa­do­mie ko­rzy­stać z lecz­ni­czych wła­ści­wo­ści tro­je­ści? Czy chore mo­tyle po­tra­fią wy­bie­rać ro­śliny o więk­szej za­war­to­ści kar­de­no­li­dów jako formę le­cze­nia? W 2008 roku ob­ją­łem sta­no­wi­sko wy­kła­dowcy na Emory Uni­ver­sity. Tam wraz z ze­spo­łem prze­pro­wa­dzi­li­śmy se­rię eks­pe­ry­men­tów w du­żych wo­lie­rach, w któ­rych za­ra­żo­nym i zdro­wym sa­mi­com mo­tyli udo­stęp­ni­li­śmy tro­jeść ku­ra­ka­oń­ską (lecz­ni­czą) i krwi­stą (nie­lecz­ni­czą)9. Li­czy­li­śmy, ile jaj zło­żyły na każ­dym z tych ga­tun­ków. Oka­zało się, że chore sa­mice znacz­nie czę­ściej wy­bie­rały ro­śliny lecz­ni­cze. Zdrowe mo­tyle nie wy­ka­zy­wały ta­kiej pre­fe­ren­cji. In­nymi słowy: gdy sa­mica mo­nar­cha jest za­in­fe­ko­wana, woli skła­dać jaja na tro­je­ści o wła­sno­ściach lecz­ni­czych.

Ryc. 1.1. Sa­mica mo­tyla mo­nar­chy składa jaja na lecz­ni­czej tro­je­ści, któ­ra­zm­niej­szy za­ka­że­nie i ob­jawy cho­roby u jej gą­sie­nic po­tom­nych. Fot. Jaap de Ro­ode.

To za­ska­ku­jące – ale jesz­cze bar­dziej nie­zwy­kłe jest to, kogo wła­ści­wie sa­mica chroni. Za­ra­żony mo­tyl nie od­nie­sie bez­po­śred­nich ko­rzy­ści z za­sto­so­wa­nia lecz­ni­czej ro­śliny – pa­so­żyt już go za­ata­ko­wał, a cho­roba po­stę­puje. Sa­mica nie może się zu­peł­nie wy­le­czyć ani za­po­biec prze­nie­sie­niu za­rod­ni­ków na po­tom­stwo – mi­liony za­rod­ni­ków pa­so­żyta po­kry­wają jej od­włok, a gdy składa jaja na li­ściach tro­je­ści, część z nich zo­staje na nich i przy­kleja się do jaj10. Ale to, co może zro­bić, to zło­żyć jaja na ro­śli­nach o wła­ści­wo­ściach lecz­ni­czych. Gdy larwy się wy­klują, wraz z pa­so­ży­tami zje­dzą także tro­jeść za­wie­ra­jącą lecz­ni­cze sub­stan­cje – a to zna­cząco zmniej­szy szansę, że in­fek­cja się roz­wi­nie. Na­wet je­śli gą­sie­nica się za­razi, tro­jeść ogra­ni­czy na­mna­ża­nie pa­so­ży­tów i zła­go­dzi ob­jawy. In­nymi słowy, matka mo­nar­cha nie le­czy sa­mej sie­bie, lecz swoje po­tom­stwo – za­nim jesz­cze się na­ro­dzi. Piękny przy­kład za­sady „matka wie naj­le­piej”.

MI­KRO­SKO­PIJNE MÓ­ZGI

Gdy ba­da­łem zja­wi­sko le­cze­nia się u mo­tyli mo­nar­chów, zo­rien­to­wa­łem się, że wiele in­nych zwie­rząt także po­trafi sto­so­wać leki prze­ciw cho­ro­bom. (Oczy­wi­ście zdaję so­bie sprawę, że czło­wiek to też zwie­rzę, ale dla uprosz­cze­nia w tej książce sło­wem „zwie­rzęta” będę okre­ślać wy­łącz­nie nie-lu­dzi).

W la­tach 80. pry­ma­to­lo­dzy od­kryli, że szym­pansy wy­ko­rzy­stują tok­syny i owło­sione li­ście ro­ślin do zwal­cza­nia pa­so­żyt­ni­czych ro­ba­ków. Inne ba­da­nia wy­ka­zały, że kozy i owce także po­tra­fią być swo­imi wła­snymi le­ka­rzami. Przez długi czas są­dzono, że do ta­kiej zdol­no­ści po­trzebny jest duży mózg – prze­ko­na­nie to wy­ni­kało z faktu, że szym­pansy są na­szymi naj­bliż­szymi krew­nia­kami – ale dane nie po­twier­dzały tej tezy.

Od­kry­łem też, że gą­sie­nice niedź­wie­dziówki oraz mrówki rud­nice rów­nież sto­sują sub­stan­cje lecz­ni­cze. A za­tem na­wet zwie­rzęta z mó­zgiem mniej­szym niż główka od szpilki po­tra­fią sku­tecz­nie się le­czyć – tak samo jak te z mó­zgiem wiel­ko­ści na­szego. To skło­niło mnie do my­śli, że zja­wi­sko le­cze­nia się jest po­wszechne w świe­cie zwie­rząt. Ta fa­scy­na­cja osta­tecz­nie do­pro­wa­dziła mnie do na­pi­sa­nia tej książki. W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się wszyst­kim tym przy­kła­dom – i wielu in­nym.

Przez ostat­nie cztery de­kady na­ukowcy od­kryli, że zwie­rzęta rze­czy­wi­ście po­tra­fią świa­do­mie po­szu­ki­wać le­ków (choć – jak zo­ba­czymy – zde­fi­nio­wa­nie tego, co wła­ści­wie zna­czy „świa­do­mie”, nie jest ta­kie pro­ste). Zwie­rzęta roz­ma­itych ga­tun­ków wy­ko­rzy­stują ogromne bo­gac­two ro­ślin, grzy­bów, tok­sycz­nych zwie­rząt, związ­ków che­micz­nych i in­nych na­tu­ral­nych sub­stan­cji do walki z in­fek­cjami i ła­go­dze­nia ob­ja­wów cho­rób. Ro­bią to na cztery różne spo­soby. Po pierw­sze – sto­sują pro­fi­lak­tykę, czyli spo­ży­wają po­karm i związki prze­ciw­pa­so­żyt­ni­cze, za­nim za­cho­rują, by utrzy­mać zdro­wie. Na przy­kład ja­poń­skie ma­kaki ży­jące na te­re­nach o wy­so­kim ry­zyku wy­stą­pie­nia pa­so­ży­tów je­dzą wię­cej ro­ślin o wła­ści­wo­ściach lecz­ni­czych niż te z te­re­nów mniej ska­żo­nych11. W Etio­pii pa­wiany, na­ra­żone na in­fek­cje pewną przy­wrą, zwięk­szają od­por­ność na ro­baki, zja­da­jąc tru­jące ja­gody12. Po dru­gie – sto­sują le­cze­nie te­ra­peu­tyczne. W tym przy­padku zwie­rzę już jest chore i spo­żywa związki lecz­ni­cze: szym­pansy wy­sy­sają sok z gorz­kich ro­ślin, by zwal­czyć pa­so­żyty je­li­towe, a gą­sie­nice niedź­wie­dziówki zja­dają al­ka­lo­idy za­bi­ja­jące larwy pa­so­żyt­ni­czych much. Trzeci spo­sób to „sma­ro­wa­nie ciała”: zwie­rzęta tak różne jak le­mury, koty czy ko­ati wcie­rają w fu­tro sub­stan­cje od­stra­sza­jące pa­so­żyty – ta­kie jak roz­to­cza, wszy i ko­mary. Wresz­cie – zwie­rzęta mogą sto­so­wać „fu­mi­ga­cję”, czyli umiesz­czają związki prze­ciw­pa­so­żyt­ni­cze w swoim śro­do­wi­sku ży­cia. Przy­kła­dowo, ptaki wy­kła­dają gniazda aro­ma­tycz­nymi ro­śli­nami, które za­bi­jają pa­so­żyty, a mrówki i psz­czoły przy­no­szą do gniazd ży­wiczne sub­stan­cje o dzia­ła­niu an­ty­bak­te­ryj­nym.

Część ba­da­czy na­zywa wszyst­kie te za­cho­wa­nia ter­mi­nem „zoo­far­ma­ko­gno­zja”13 – od grec­kich słów zoo (zwie­rzę), pharma (lek) i gnosy (po­zna­nie). Inni wolą mó­wić o „sa­mo­le­cze­niu zwie­rząt”. Mnie oso­bi­ście ża­den z tych ter­mi­nów nie prze­ko­nuje. „Zoo­far­ma­ko­gno­zja” su­ge­ruje, że zwie­rzęta mają świa­do­mość, że się le­czą (a nie­ko­niecz­nie tak jest – jak zo­ba­czymy w roz­dziale 8). „Sa­mo­le­cze­nie” z ko­lei za­kłada, że zwie­rzę le­czy tylko sie­bie (a wiemy już, że mo­nar­chy po­tra­fią le­czyć swoje po­tom­stwo). Dla­tego w tej książce będę uży­wać prost­szego i szer­szego okre­śle­nia – „zwie­rzęca me­dy­cyna” – lub okre­śleń po­krew­nych („far­ma­ko­te­ra­pia zwie­rząt”).

Wy­ka­za­nie, że dane za­cho­wa­nie rze­czy­wi­ście sta­nowi le­cze­nie, nie jest pro­ste. W ko­lej­nych roz­dzia­łach omó­wię, jak pro­wa­dzi się ba­da­nia ob­ser­wa­cyjne i eks­pe­ry­menty w tej dzie­dzi­nie. Na ra­zie chcę pod­kre­ślić dwie rze­czy. Po pierw­sze – sku­pię się głów­nie na za­cho­wa­niach, które po­ma­gają zwie­rzę­tom wal­czyć z in­fek­cjami. Wy­nika to z tego, że pa­so­żyty i pa­to­geny od­gry­wają ogromną rolę w ewo­lu­cji, a także tego, że więk­szość do­brze udo­ku­men­to­wa­nych przy­kła­dów le­cze­nia zwie­rząt do­ty­czy wła­śnie obrony przed in­fek­cjami.

Ale to nie je­dyny po­wód, dla któ­rego zwie­rzęta się le­czą. Co­raz wię­cej wska­zuje na to, że nie­które z nich po­tra­fią le­czyć rany lub ła­go­dzić bóle sta­wów14. Na przy­kład oran­gu­tany mie­szają okre­ślone ro­śliny ze śliną i wcie­rają papkę w rany15 lub kon­kretne czę­ści ciała – co zmniej­sza stan za­palny16. Na­ukowcy su­ge­rują też, że sa­mice nie­któ­rych ga­tun­ków sto­sują ro­śliny w celu wy­wo­ła­nia po­rodu. Cię­żarne sa­mice si­fak i te w okre­sie lak­ta­cji zja­dają wię­cej ro­ślin bo­ga­tych w ta­niny – co wiąże się ze wzro­stem masy ciała i sty­mu­la­cją lak­ta­cji17.

Są też re­la­cje o zwie­rzę­tach sto­su­ją­cych sub­stan­cje psy­cho­ak­tywne. Kon­cep­cja „pi­ja­nych małp” stała się wręcz po­pkul­tu­ro­wym me­mem. Do­nie­sie­nia o sło­niach, które po wy­pi­ciu sfer­men­to­wa­nych na­po­jów de­mo­lują sklepy, cie­szą się du­żym za­in­te­re­so­wa­niem. Po tym, jak w 2012 roku stado 50 słoni splą­dro­wało sklep z al­ko­ho­lem, rzecz­nik lo­kal­nej po­li­cji Asish Sa­ma­nat stwier­dził: „Za­cho­wy­wały się jak każdy pi­jany – agre­syw­nie i nie­ra­cjo­nal­nie, je­dyna róż­nica to roz­miar: ci pi­jani byli znacz­nie więksi”18. Choć to za­bawne, naj­now­sze ana­lizy su­ge­rują, że ssaki na­czelne spo­ży­wają sfer­men­to­wane owoce nie po to, by się upić, lecz dla­tego, że fer­men­ta­cja roz­kłada tok­syczne związki i spra­wia, że owoce stają się ja­dalne – a także do­stępne w okre­sach nie­do­boru świe­żych19.

Le­cze­nie ran, opieka oko­ło­po­ro­dowa i spo­ży­cie al­ko­holu nie miesz­czą się w za­kre­sie tej książki, ale je­śli chcesz do­wie­dzieć się wię­cej, po­le­cam zna­ko­mitą po­zy­cję Wild He­alth au­tor­stwa Cindy En­gel20.

Druga rzecz, którą chcę za­zna­czyć, do­ty­czy tego, że nie każde za­cho­wa­nie cho­rego zwie­rzę­cia ozna­cza, że ono się le­czy. Naj­waż­niej­szym kry­te­rium zwie­rzę­cej me­dy­cyny jest jej sku­tecz­ność: musi ona po­ma­gać zwie­rzę­ciu – ogra­ni­czać lub za­po­bie­gać in­fek­cji albo ła­go­dzić ob­jawy cho­roby. In­fek­cje mogą też zmie­niać za­cho­wa­nia zwie­rząt w spo­sób dla nich nie­ko­rzystny. Pa­so­żyty i pa­to­geny to mi­strzo­wie ma­ni­pu­la­cji21. Gdy więc wi­dzimy, że za­in­fe­ko­wane zwie­rzę za­cho­wuje się ina­czej, nie mo­żemy za­kła­dać, że to próba sa­mo­le­cze­nia. Może to wła­śnie pa­so­żyt prze­jął kon­trolę.

Dziś mamy już wiele do­wo­dów na to, że zwie­rzęta po­tra­fią się le­czyć. Na­pi­sa­łem tę książkę, by opo­wie­dzieć te nie­sa­mo­wite hi­sto­rie – ale także, by przed­sta­wić lu­dzi, któ­rzy je od­kryli. Ba­da­czy z róż­nych dzie­dzin i kon­ty­nen­tów, któ­rych łą­czy pa­sja do od­kry­wa­nia świata przy­rody. Wspólną ich ce­chą jest prze­ko­na­nie, że ba­da­nie za­cho­wań zwie­rząt nie tylko po­głę­bia na­szą wie­dzę o świe­cie, ale może też po­móc w walce z pa­so­ży­tami i pa­to­ge­nami za­gra­ża­ją­cymi lu­dziom, zwie­rzę­tom ho­dow­la­nym i na­szym pu­pi­lom.

Ta książka ma więc dwa cele. Po pierw­sze, chcę po­ka­zać, że zwie­rzęta to praw­dziwi eks­perci w dzie­dzi­nie me­dy­cyny. Nie mó­wią po ła­ci­nie, nie no­szą far­tu­chów i nie wy­pi­sują re­cept, ale ewo­lu­cja wy­po­sa­żyła je w za­dzi­wia­jąco sku­teczne stra­te­gie walki z cho­ro­bami za­kaź­nymi.

Po dru­gie – chcę po­ka­zać, że my także mo­żemy sko­rzy­stać z wie­dzy zwie­rzę­cych le­ka­rzy. Więk­szość ba­da­czy kie­ruje się czy­stą cie­ka­wo­ścią świata, ale jak zo­ba­czymy – ob­ser­wa­cja le­cze­nia u kóz i owiec może po­móc po­pra­wić zdro­wie zwie­rząt go­spo­dar­skich i ogra­ni­czyć sto­so­wa­nie an­ty­bio­ty­ków w rol­nic­twie. Za­cho­wa­nia psz­czół można wy­ko­rzy­stać do ochrony uli. Trwają też prace nad opra­co­wa­niem re­pe­len­tów na owady na ba­zie sub­stan­cji od­kry­tych u ko­tów. Wielu na­ukow­ców wie­rzy, że ba­da­nia nad le­cze­niem u zwie­rząt mogą do­pro­wa­dzić do od­kry­cia le­ków, które po­mogą także nam, lu­dziom.

Nie­któ­rzy twier­dzą, że no­wo­cze­sna tech­no­lo­gia i che­mia wy­star­czą, by two­rzyć leki od pod­staw22. Ale po­myśl: przez ostat­nie czter­dzie­ści lat po­nad po­łowa no­wych le­ków prze­ciw­bak­te­ryj­nych i 45 pro­cent le­ków prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czych, które tra­fiły na ry­nek, po­cho­dziła z na­tu­ral­nych źró­deł – ro­ślin, bak­te­rii i grzy­bów23. W ob­li­czu stale ro­sną­cego za­gro­że­nia cho­ro­bami za­kaź­nymi i opor­no­ści pa­to­ge­nów na leki ba­da­nie le­cze­nia u zwie­rząt i wy­ko­rzy­sty­wa­nie ich na­tu­ral­nej wie­dzy staje się waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek.

W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się wszyst­kim tym za­gad­nie­niom. Ale za­nim do tego doj­dzie, opo­wiem, jak pe­wien chory szym­pans za­po­cząt­ko­wał na­ro­dziny no­wej dzie­dziny na­uki.

* Oy­amel to na­zwa ga­tunku jo­dły, cho­dzi tu o spe­cy­ficzny ro­dzaj sie­dli­ska zło­żo­nego z tych do­kład­nie drzew. (przyp. tłum.)

2

Szym­pan­sica Chau­siku

W prze­mó­wie­niu wy­gło­szo­nym w 1894 roku na Wy­dziale Me­dycz­nym Uni­wer­sy­tetu McGilla ka­na­dyj­ski le­karz Wil­liam Osler po­wie­dział: „Pra­gnie­nie przyj­mo­wa­nia le­karstw to ce­cha, która od­róż­nia czło­wieka, zwie­rzę, od jego to­wa­rzy­szy w świe­cie istot ży­wych”24. Osler był jed­nym z za­ło­ży­cieli Szpi­tala Johns Hop­kinsa i twórcą pro­gramu re­zy­den­tury me­dycz­nej, w któ­rym stu­denci uczą się nie tylko w sa­lach wy­kła­do­wych, ale także – a wła­ści­wie przede wszyst­kim – przy łóż­kach pa­cjen­tów. Jego słowa brzmiały prze­ko­nu­jąco dla Ka­na­dyj­czy­ków końca XIX wieku, ale ich siła do dziś nie osła­bła.

Rze­czy­wi­ście, we współ­cze­snych za­chod­nich spo­łe­czeń­stwach po­szu­ki­wa­nie cech wy­róż­nia­ją­cych czło­wieka spo­śród in­nych istot stało się czymś w ro­dzaju ob­se­sji25. Przez długi czas uwa­żano, że to wła­śnie zdol­ność two­rze­nia i uży­wa­nia na­rzę­dzi czyni nas wy­jąt­ko­wymi. Tym­cza­sem to nie­prawda – wrony bro­date z No­wej Ka­le­do­nii są mi­strzami w kon­stru­owa­niu na­rzę­dzi, a wiele in­nych zwie­rząt, w tym szym­pansy, rów­nież z nich ko­rzy­sta26. Nie­któ­rzy ar­gu­men­to­wali, że to ję­zyk jest na­szą je­dyną do­meną. Ale i to oka­zuje się złu­dze­niem. Ja­poń­ska si­kora, nie­wielki ptak, wy­daje ostrze­gaw­cze okrzyki, gdy w po­bliżu po­ja­wia się dra­pież­nik, a także inne, przy­wo­łu­jące to­wa­rzy­szy do za­sob­nego źró­dła po­ży­wie­nia. Co wię­cej – po­trafi te dwa sy­gnały łą­czyć, two­rząc zło­żoną wia­do­mość: „Przyjdź i po­móż mi za­ata­ko­wać dra­pież­nika”27.

Lu­dzie nie są też je­dy­nym ga­tun­kiem po­sia­da­ją­cym kul­turę. Od szym­pan­sów po al­tan­niki, wiele zwie­rząt roz­wija lo­kalne zwy­czaje i za­cho­wa­nia prze­ka­zy­wane w ob­rę­bie grupy. Słynne są ja­poń­skie ma­kaki z wy­spy Kōjima, które myją słod­kie ziem­niaki w wo­dzie rzecz­nej – za­cho­wa­nie to ob­ser­wuje się tylko w tej i kilku po­bli­skich po­pu­la­cjach28.

Osler miał ra­cję, że stu­denci me­dy­cyny uczą się po­przez kon­takt z pa­cjen­tami, ale nie miał ra­cji, gdy z upo­rem twier­dził, że tylko lu­dzie sto­sują me­dy­cynę. Prze­ko­na­nie, że wy­łącz­nie czło­wiek zna się na le­cze­niu, to re­la­tyw­nie nowa idea, wy­ro­sła na grun­cie za­chod­niego świata i za­ko­rze­niona w pra­gnie­niu od­dzie­le­nia się od na­tury. W du­żej mie­rze jest to spu­ści­zna chrze­ści­jań­stwa – re­li­gii do­mi­nu­ją­cej na Za­cho­dzie, któ­rej fun­da­men­tem jest du­alizm: do­bro i zło, czło­wiek i na­tura29.

Kiedy więc miesz­kańcy za­chod­nich kra­jów prze­szli od ży­cia głę­boko osa­dzo­nego w przy­ro­dzie – jako my­śliwi i zbie­ra­cze – do ist­nie­nia w be­to­no­wych osie­dlach, ku­pu­jąc je­dze­nie i le­kar­stwa w oświe­tlo­nych ja­rze­niów­kami su­per­mar­ke­tach i ap­te­kach, za­częli za­po­mi­nać, że w isto­cie są czę­ścią na­tury. A wraz z utratą tej więzi przy­szło za­po­mnie­nie, że wiele z ludz­kiej wie­dzy – także me­dycz­nej – wy­wo­dzi się z ob­ser­wa­cji in­nych istot ży­wych.

Być może naj­lep­szym do­wo­dem na to, że lu­dzie uczyli się od zwie­rząt, są ob­ser­wa­cje niedź­wie­dzi. Duża część tra­dy­cyj­nej me­dy­cyny ludz­kiej ma swoje ko­rze­nie w sza­ma­ni­zmie – prak­tyce re­li­gij­nej, która po­zwala wy­bra­nym oso­bom (sza­ma­nom) na kon­takt z du­cho­wym świa­tem. Sza­ma­nizm wy­stę­puje w wielu rdzen­nych kul­tu­rach na ca­łym świe­cie. Sza­mani wcho­dzą w od­mienne stany świa­do­mo­ści i czę­sto ko­rzy­stają z po­mocy zwie­rząt, które do­dają im sił, przy­no­szą sny lub to­wa­rzy­szą w po­dró­żach po świe­cie du­chów. Na po­łu­dnio­wej pół­kuli sza­mani czę­sto łą­czą się z lwami, pan­te­rami czy ty­gry­sami. Na pół­kuli pół­noc­nej – ich prze­wod­ni­kiem bywa niedź­wiedź.

Po­dą­ża­jąc śla­dami niedź­wie­dzia, sza­mani wcho­dzili do ja­skiń, śpie­wali święte pie­śni i po­ścili, by stać się niedź­wie­dziami. No­sili ma­ski niedź­wie­dzi, ich skóry oraz na­szyj­niki lub amu­lety wy­ko­nane z niedź­wie­dzich zę­bów albo pa­zu­rów. Nie­któ­rzy pa­lili fajki w kształ­cie niedź­wie­dzia, je­dli zioła po­do­bne do tych, które spo­ży­wają te zwie­rzęta, i uży­wali żółci, tłusz­czu oraz pa­zu­rów niedź­wie­dzich pod­czas ce­re­mo­nii lecz­ni­czych. Wielu sza­ma­nów na­śla­do­wało niedź­wie­dzie za­pa­da­jące w sen zi­mowy. W tran­sie prze­ży­wali śmierć i na­ro­dziny – sym­bole wcho­dze­nia niedź­wie­dzi do ja­skiń na zimę i ich po­wrotu do świata wio­sną. Za­miast dy­stan­so­wać się od zwie­rząt, sza­mani dą­żyli do zjed­no­cze­nia z nimi, wie­rząc, że w ten spo­sób zdo­będą mą­drość30.

Zna­cze­nie niedź­wie­dzia w sza­ma­ni­zmie zo­stało szcze­gól­nie do­brze udo­ku­men­to­wane w kon­tek­ście kul­tur rdzen­nych Ame­ry­ka­nów31. Wśród ludu Oji­bwa (Chip­pewa) Mi­de­wi­win sto­so­wa­nie ziół lecz­ni­czych prze­ka­zy­wano z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie; ma­wiano, że ci, któ­rzy osią­gali wyż­szy sta­tus w spo­łe­czeń­stwie, „po­dą­żali ścieżką niedź­wie­dzia”32.

Jak tłu­ma­czy uzdro­wi­ciel Oji­bwa imie­niem Siy­aka: „Uwa­żamy niedź­wie­dzia za wo­dza wszyst­kich zwie­rząt, je­śli cho­dzi o zioła lecz­ni­cze. Dla­tego ro­zu­mie się samo przez się, że je­śli czło­wiek śni o niedź­wie­dziu, sta­nie się eks­per­tem w le­cze­niu zio­łami” 33.

Po­dob­nie wy­po­wia­dał się sza­man ple­mie­nia Sioux, Lame Deer: „Niedź­wiedź jest naj­mą­drzej­szym ze zwie­rząt, je­śli cho­dzi o wie­dzę o le­kar­stwach. Kto śni o tym zwie­rzę­ciu, może zo­stać wiel­kim uzdro­wi­cie­lem”34.

Ryc. 2.1. In­diań­ski sza­man-niedź­wiedź. Ob­raz au­tor­stwa Geo­rge’a Ca­tlina, Me­di­cine Man, Per­for­ming His My­ste­ries over a Dy­ing Man, 1832, olej na płót­nie, 29 × 24 cali (73,7 × 60,9 cm), Smi­th­so­nian Ame­ri­can Art Mu­seum, dar Jo­se­phy Har­ri­son Jr.

W jed­nej z opo­wie­ści Czi­ro­ke­zów o po­cho­dze­niu cho­rób ro­śliny zbie­rają się na na­radę, by zde­cy­do­wać, ja­kie scho­rze­nia będą mo­gły le­czyć. Wy­sy­ła­jąc sen do sza­mana, ogła­szają: „My, zie­loni miesz­kańcy tej ziemi, po­mo­żemy ci w każ­dej cho­ro­bie, ale je­ste­śmy nie­śmiali – mu­sisz przyjść do nas i po­pro­sić o po­moc, kiedy za­cho­ru­jesz. Mo­żesz też za­py­tać niedź­wie­dzia, bo on naj­le­piej zna na­sze wła­ści­wo­ści”35.

Tra­dy­cyjni uzdro­wi­ciele uczyli się nie tylko dzięki transom i wi­zjom in­spi­ro­wa­nym przez niedź­wie­dzie i inne zwie­rzęta, lecz także po­przez bez­po­śred­nią ob­ser­wa­cję ich za­cho­wań. Cze­je­no­wie za­uwa­żyli, że niedź­wie­dzie je­dzą krwaw­nik* – sami więc pa­rzyli her­batę z jego li­ści, by le­czyć prze­zię­bie­nia. Lud Crow ob­ser­wo­wał, jak niedź­wie­dzie spo­ży­wają li­ście, ło­dygi, ja­gody i ko­rze­nie kin­ni­kin­nick (zna­nej też jako mącz­nica**) i sto­so­wali sprosz­ko­wane li­ście tej ro­śliny na rany. Na­wa­ho­wie wi­dzieli niedź­wie­dzie ko­diaki wy­ko­pu­jące ko­rze­nie ro­śliny zwa­nej Oshá (Li­gu­sti­cum por­teri, ga­tu­nek z ro­dzaju lu­bi­śnik), prze­żu­wa­jące je, a na­stęp­nie wy­plu­wa­jące mie­sza­ninę śliny i roz­drob­nio­nego ko­rze­nia na łapy, po czym wcie­ra­jące ją w sierść36. Co naj­mniej pięt­na­ście ple­mion używa tej ro­śliny, czę­sto zwa­nej „ko­rze­niem niedź­wie­dzia”, do le­cze­nia in­fek­cji wi­ru­so­wych i bak­te­ryj­nych37. Obec­nie eks­trakt z Oshá można za­mó­wić przez in­ter­net.

Choć sam być może ni­gdy nie spró­bo­wa­łeś żad­nego z tych „niedź­wie­dzich le­karstw”, za­pewne zda­rzyło ci się wziąć aspi­rynę. A jak się oka­zuje, zwią­zek che­miczny, na któ­rym oparto ten lek, praw­do­po­dob­nie rów­nież zo­stał od­kryty przez niedź­wie­dzie. Ich hi­ber­na­cja to zdu­mie­wa­jący fe­no­men. Wy­ko­rzy­stu­jąc sa­mo­dziel­nie wy­ko­pane nory, ist­nie­jące ja­ski­nie lub dziu­ple pod drze­wami, niedź­wie­dzie w Ame­ryce Pół­noc­nej, Eu­ro­pie i Azji nie je­dzą, nie piją, nie od­dają mo­czu ani kału przez okres od pię­ciu do sied­miu mie­sięcy. Tem­pe­ra­tura ich ciała spada o pięć stopni Cel­sju­sza, a tętno zwal­nia z po­nad czter­dzie­stu ude­rzeń na mi­nutę do mniej niż dzie­się­ciu. Mogą stra­cić po­nad jedną trze­cią masy ciała38. A po­tem, wraz z na­dej­ściem wio­sny, bu­dzą się. Wy­cho­dząc z le­go­wisk, za­czy­nają jeść korę i pąki wierzb oraz młode pędy wią­zówki – ro­śliny za­wie­ra­jące kwas sa­li­cy­lowy. To wła­śnie ten zwią­zek che­miczny zo­stał prze­kształ­cony przez che­mi­ków w aspi­rynę. Niedź­wie­dzie uży­wają tej na­tu­ral­nej wer­sji aspi­ryny, by usu­wać nad­miar kwasu mo­czo­wego z krwi i tka­nek oraz ła­go­dzić ból ple­ców spo­wo­do­wany dłu­go­trwa­łym le­że­niem. Jak pi­sze Diar­muid Jef­freys w książce Aspi­rin: The Re­mar­ka­ble Story of a Won­der Drug, od­kry­cie aspi­ryny i in­nych le­ków „mo­gło mieć po­czą­tek w na­śla­dow­nic­twie – zro­dzić się z ob­ser­wa­cji, że chore zwie­rzę szuka kon­kret­nej ro­śliny albo ta­rza się w okre­ślo­nym miej­scu. Nie­trudno so­bie wy­obra­zić, jak cenna mo­gła być taka wie­dza dla my­śli­wego tro­pią­cego osła­bioną ofiarę – a po­tem za­cho­wana i po­wie­lana, gdy to sam my­śliwy za­cho­ro­wał”39.

W miarę jak bę­dziemy za­głę­biać się w na­ukę o zwie­rzę­cym le­cze­niu w tej książce, warto pa­mię­tać, że wiele z na­uko­wych od­kryć ostat­nich de­kad to w isto­cie po­nowne od­kry­cia wie­dzy tra­dy­cyj­nej. Dla­tego w na­stęp­nej czę­ści opo­wiemy hi­sto­rię współ­pracy mię­dzy pry­ma­to­lo­giem a tra­dy­cyj­nym uzdro­wi­cie­lem, która do­pro­wa­dziła do tego, co dziś uważa się za pierw­sze wia­ry­godne na­ukowe do­wody na sto­so­wa­nie le­karstw przez zwie­rzęta.

GORZ­KIE LI­ŚCIE

„Pew­nego dnia po­jadę do Afryki i za­miesz­kam z szym­pan­sami” – po­wie­dział swo­jej matce czte­ro­letni Mi­chael A. Huff­man, przy­szły pry­ma­to­log z Uni­wer­sy­tetu w Kioto40. Za­in­spi­ro­wany opo­wie­ściami o psot­nym szym­pan­sie z ksią­żek o Cie­kaw­skim Geo­rge’u***, które mama czy­tała mu na do­bra­noc, Huf­f­man za­ko­chał się w tych zwie­rzę­tach41.

„W li­ceum wo­łali na mnie Małpi Mike. Mia­łem ob­se­sję na punk­cie szym­pan­sów. Czy­ta­łem książki, pre­nu­me­ro­wa­łem ma­ga­zyn «Scien­ti­fic Ame­ri­can». Cały czas my­śla­łem o tym, jak do­stać się do Afryki”.

Kilka lat póź­niej, po tym, jak spo­tkał pierw­szego szym­pansa w zoo w De­nver jako sta­ży­sta pro­gramu skau­to­wego, za­pi­sał się na stu­dia za­gra­niczne w Ja­po­nii. Póź­niej roz­po­czął stu­dia ma­gi­ster­skie i ukoń­czył szko­le­nie z pry­ma­to­lo­gii na pre­sti­żo­wym Uni­wer­sy­te­cie w Kioto – ko­lebce pry­ma­to­lo­gii w Ja­po­nii.

W owym cza­sie ja­poń­ska pry­ma­to­lo­gia róż­niła się zna­cząco od tej ame­ry­kań­skiej i eu­ro­pej­skiej42. W kul­tu­rze Za­chodu, prze­siąk­nię­tej chrze­ści­jań­skim du­ali­zmem, pry­ma­to­lo­dzy nie trak­to­wali małp jako jed­no­stek, lecz jako bez­oso­bowe re­pre­zen­ta­cje ga­tunku. Na­le­żało je ba­dać mak­sy­mal­nie obiek­tyw­nie, uni­ka­jąc przy­pi­sy­wa­nia im oso­bo­wo­ści czy in­dy­wi­du­al­nych za­cho­wań – pod groźbą oskar­że­nia o an­tro­po­mor­fizm.

Ja­poń­scy pry­ma­to­lo­dzy nie no­sili tego kul­tu­ro­wego cię­żaru. Dzięki dzie­dzic­twu bud­dy­zmu i shintō mo­gli po­strze­gać małpy jako istoty po­sia­da­jące oso­bo­wość i uczu­cia43. Gdy za­chodni na­ukowcy ozna­czali swoje obiekty ba­dań nu­me­rami, Ja­poń­czycy nada­wali im imiona, śle­dzili ich re­la­cje ro­dzinne w cza­sie i pró­bo­wali pa­trzeć na świat z per­spek­tywy sa­mych pry­ma­tów44.

„To em­pa­tia wo­bec zwie­rząt przy­cią­gnęła mnie do Ja­po­nii” – mówi Huf­f­man.

Gdy ukoń­czył szko­le­nie w du­chu ja­poń­skiej tra­dy­cji, udo­ku­men­to­wał pierw­szy na­ukowy przy­pa­dek zwie­rzę­cia sa­mo­le­czą­cego się – tym sa­mym da­jąc po­czą­tek cał­kiem no­wej dzie­dzi­nie ba­dań.

Był 21 li­sto­pada 1987 roku. Huf­f­man przy­był do Parku Na­ro­do­wego Gór Ma­hale w Tan­za­nii, by ba­dać rolę star­szych osob­ni­ków w spo­łecz­no­ści szym­pan­sów. Wraz z Mo­ha­me­dim Se­ifu Ka­lunde, star­szym straż­ni­kiem par­ków na­ro­do­wych Tan­za­nii, śle­dził małą grupę szym­pan­sów, w któ­rej były dwie star­sze sa­mice. Do grupy na­le­żała też Chau­siku, około dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nia sa­mica. Huf­f­man spo­tkał ją już, gdy po raz pierw­szy przy­był do Ma­hale dwa lata wcze­śniej. Wy­czer­pany, od­wod­niony i głodny po dłu­giej po­dróży ło­dzią wzdłuż je­ziora Tan­ga­nika, le­żał roz­cią­gnięty na ławce w ba­zie ba­daw­czej. Chau­siku we­szła do obozu ze swoim mło­dym i spoj­rzała na niego. Była pierw­szym dzi­kim szym­pan­sem, ja­kiego spo­tkał.

Tego li­sto­pa­do­wego po­ranka, po­dą­ża­jąc za grupą szym­pan­sów, Huf­f­man i Mo­ha­medi zo­ba­czyli, jak Chau­siku wspina się na drzewo i bu­duje gniazdo. „To nie była pora, w ja­kiej szym­pansy za­zwy­czaj bu­dują gniazda”, mówi Huf­f­man. „Wi­dzę jej mło­dego, Cho­pina, który ska­cze po ga­łę­ziach poza jej za­się­giem i może wpaść w kło­poty. Zwy­kle matka jest tuż obok i pil­nuje go, ale z ja­kie­goś po­wodu dziś nie zwraca na niego uwagi”.

Po­zo­stali człon­ko­wie grupy za­bie­rają mło­dego i od­cho­dzą na że­ro­wa­nie w inne miej­sce, by póź­niej po­wró­cić. Po dłu­gim od­po­czynku Chau­siku scho­dzi z drzewa, od­naj­duje Cho­pina i za­trzy­muje się przy krze­wie, przy któ­rym Huf­f­man ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział je­dzą­cych szym­pan­sów. Chau­siku od­rywa ga­łązkę i spo­żywa ją w nie­ty­powy spo­sób – obiera z kory i li­ści, a na­stęp­nie żuje i ssie rdzeń. Sok po­łyka, lecz włók­ni­stą masę wy­pluwa.

Mo­ha­medi mówi Huf­f­ma­nowi, że ta ro­ślina znana jest wśród Wa­Ton­gwe – miej­sco­wego ludu, w któ­rym Mo­ha­medi jest człon­kiem star­szy­zny – jako mjonso. Znana na­uce pod na­zwą Ver­no­nia amyg­da­lina, nosi po­toczną na­zwę „gorz­kiego li­ścia”. Jak sama na­zwa wska­zuje, jest bar­dzo gorzka. Mo­ha­medi wy­ja­śnia, że Wa­Ton­gwe sto­sują jej li­ście jako le­kar­stwo na wiele do­le­gli­wo­ści: bóle żo­łądka, pa­so­żyty je­li­towe, ma­la­rię i bie­gunkę. W gło­wie Huf­f­mana po­ja­wia się nowe py­ta­nie: czy moż­liwe, że Chau­siku rów­nież użyła tej ro­śliny jako le­kar­stwa?

Huf­f­man i Mo­ha­medi po­sta­na­wiają, że nie będą da­lej śle­dzić star­szych osob­ni­ków, lecz skon­cen­trują się na Chau­siku. „Wszy­scy moi ko­le­dzy twier­dzili, że szym­pansy nie cho­rują”, mówi Huf­f­man. „Mó­wili, że są za­wsze zdrowe. Ale wszyst­kie znaki za­częły na­bie­rać dla mnie send­no­tesu. Bu­do­wa­nie gniazda, spę­dza­nie w nim czasu… Sa­mica od­dała kał, le­żąc bo­kiem na po­wa­lo­nym drze­wie – ni­gdy wcze­śniej cze­goś ta­kiego nie wi­dzia­łem. Nie mo­gła cho­dzić długo bez od­po­czynku. Naj­wy­raź­niej nie była w sta­nie stać wy­star­cza­jąco długo, by się nor­mal­nie wy­próż­nić”. Nie miała też ape­tytu i wy­da­lała ciemny mocz. Wszystko wska­zy­wało na to, że Chau­siku jest chora. Tam­tej nocy Huf­f­man nie mógł spać – zbyt mocno chciał się do­wie­dzieć, co ozna­czało to gorz­kie „le­kar­stwo”, które przy­jęła.

Na­stęp­nego ranka on i Mo­ha­medi po­now­nie ru­szają w te­ren i od­naj­dują Chau­siku. Na­dal po­ru­sza się wolno, lecz po po­łu­dnio­wej drzemce ca­łej grupy nie­spo­dzie­wa­nie wstaje i od­cho­dzi z Cho­pi­nem. Huf­f­man i Mo­ha­medi mu­szą biec, by do­trzy­mać jej kroku. To było zdu­mie­wa­jące! Zda­niem Mo­ha­me­diego, gdy Wa­Ton­gwe sto­sują tę ro­ślinę jako le­kar­stwo, po­prawa zwy­kle na­stę­puje w ciągu dwu­dzie­stu go­dzin. Do­kład­nie tyle czasu mi­nęło mię­dzy zje­dze­niem przez Chau­siku gorz­kiego rdze­nia a wi­do­czną po­prawą jej zdro­wia na­stęp­nego dnia. „Te dwa dni na­prawdę mnie prze­ko­nały, że to mjonso za­dzia­łało”.

Ale prze­ko­na­nie sa­mego sie­bie nie wy­star­czało. Huf­f­man po­trze­bo­wał twar­dych do­wo­dów, by prze­ko­nać także ko­le­gów, że Chau­siku fak­tycz­nie użyła tej ro­śliny jako le­kar­stwa. Za­czął eks­pe­ry­menty te­re­nowe, by spraw­dzić tok­sycz­ność ro­śliny. Wy­ko­rzy­stał ta­le­rze i mi­seczki na ryż, które udało mu się ze­brać w ba­zie, i przy­go­to­wał wodne roz­twory z roz­drob­nio­nych li­ści. Do środka do­dał cier­niki – małe rybki z po­bli­skiego stru­mie­nia. „Spraw­dza­łem je co dwie go­dziny przez dwa­na­ście go­dzin. Nie­które ryby przy du­żych daw­kach umie­rały. To pod­su­nęło mi po­mysł, by ze­brać li­ście i za­brać je do Ja­po­nii do ana­lizy che­micz­nej”.

Po po­wro­cie do Ja­po­nii Huf­f­man prze­ka­zuje wielki wo­rek z su­szo­nymi li­śćmi ko­le­gom z Uni­wer­sy­tetu w Kioto – Ha­ji­memu Ohi­ga­shiemu i Ko­ichiemu Ko­shi­mizu, eks­per­tom w dzie­dzi­nie che­mii ro­ślin. Są za­chwy­ceni moż­li­wo­ścią ana­lizy próbki. Od dawna chcieli zba­dać Ver­no­nia amyg­da­lina (mjonso), ale wcze­śniej­sze par­tie przy­sy­łane z Ka­me­runu przy­by­wały sple­śniałe i nie nada­wały się do użytku. Wraz ze stu­den­tami na­tych­miast przy­stę­pują do eks­trak­cji związ­ków che­micz­nych z li­ści Huf­f­mana i od­kry­wają liczne lak­tony se­skwi­ter­pe­nowe – klasę związ­ków zna­nych z tok­sycz­no­ści i dzia­ła­nia lecz­ni­czego wo­bec pa­so­ży­tów, ameb, bak­te­rii, a na­wet no­wo­two­rów45. Znaj­dują rów­nież inne związki, wcze­śniej nie­opi­sane w li­te­ra­tu­rze na­uko­wej. Okre­ślają ich struk­turę che­miczną i dzia­ła­nie bio­lo­giczne, iden­ty­fi­ku­jąc trzy­na­ście no­wych sub­stan­cji, które na­zwali gli­ko­zy­dami ste­ro­ido­wymi. Hi­sto­ria, jaka się z tego wy­ła­nia, wy­gląda tak: Chau­siku za­cho­ro­wała, spo­żyła ro­ślinę o wła­ści­wo­ściach prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czych i wy­zdro­wiała w ciągu dwu­dzie­stu go­dzin.

Ale czy to na pewno było le­cze­nie? Czy Chau­siku spo­żyła tę ro­ślinę, bo była chora? Czy na­prawdę mo­gła wie­dzieć, że zje­dze­nie aku­rat tej ro­śliny po­może jej wy­zdro­wieć? „Nie­moż­liwe!” – tak uwa­żała więk­szość na­ukow­ców.

„Wszy­scy moi ko­le­dzy z Ma­hale twier­dzili, że szym­pansy po pro­stu je­dzą tę ro­ślinę; nie ma to nic wspól­nego z le­cze­niem; szym­pansy nie cho­rują”. Huf­f­man się nie zga­dzał. Wi­dział wszel­kie oznaki cho­roby, ale mu­siał do­wie­dzieć się, co je wy­wo­łuje. „Je­den le­karz cho­rób tro­pi­kal­nych z In­sty­tutu Pa­steura w Kioto po­wie­dział: spró­buj przyj­rzeć się pa­so­ży­tom. Więc za­czą­łem stu­dio­wać cy­kle ży­ciowe pa­so­ży­tów. Spraw­dza­łem ob­cią­że­nia pa­so­żyt­ni­cze – ile szym­pan­sów je ma? Jak zmie­niają się po­ziomy za­ka­że­nia w za­leż­no­ści od pory roku? Po­bie­ra­łem próbki kału w celu wy­kry­cia pa­so­ży­tów i próbki mo­czu w po­szu­ki­wa­niu in­nych oznak in­fek­cji. Uży­wa­łem ma­łych pla­sti­ko­wych po­jem­ni­ków w kształ­cie ry­bek, zwy­kle prze­zna­czo­nych do sosu so­jo­wego w bento****, by za­sy­sać mocz z li­ści i ka­mieni. Ana­li­zo­wa­łem ak­tyw­ność szym­pan­sów i za­czą­łem do­strze­gać co­raz wię­cej przy­pad­ków cho­rób. Spo­rzą­dzi­łem dzienne karty me­dyczne dla dwu­dzie­stu osob­ni­ków i śle­dzi­łem ich stan przez kilka lat. Ale po­trze­bo­wa­łem jesz­cze jed­nego przy­padku prze­żu­wa­nia gorz­kiego rdze­nia. Mu­sia­łem wie­dzieć, czy mjonso rze­czy­wi­ście wpływa na pa­so­żyty”.

W 1991 roku Huf­f­man do­cze­kał się ko­lej­nej ob­ser­wa­cji46. Ra­zem z Mo­ha­me­dim po­now­nie ba­dali szym­pansy w Ma­hale. Sku­pili uwagę na Fa­tu­mie, dwu­dzie­sto­ośmio­let­niej sa­micy z mło­dym o imie­niu Pim. Za­uwa­żyli, że Fa­tuma cierpi na wzdę­cia i żółtą, wod­ni­stą bie­gunkę. Jak wcze­śniej Chau­siku, była ospała i więk­szość czasu spę­dzała od­po­czy­wa­jąc. 23 grud­nia Fa­tuma ssała gorzki sok z rdze­nia dwóch pę­dów Ver­no­nia. Już na­stęp­nego dnia za­częła wra­cać do zdro­wia; bie­gunka ustą­piła, a jej stan po­pra­wił się na tyle, że była w sta­nie za­po­lo­wać na ge­re­zankę*****. Było to do­kład­nie dwa­dzie­ścia trzy go­dziny po spo­ży­ciu gorz­kiego soku. Ana­li­zu­jąc próbki kału Fa­tumy ze­brane 23 i 24 grud­nia, Huf­f­man od­no­to­wał znaczny spa­dek liczby jaj pa­so­żyt­ni­czego ni­cie­nia Oeso­pha­go­sto­mum ste­pha­no­sto­mum, który żyje w je­li­tach. W la­bo­ra­to­rium Ohi­ga­shi i Ko­shi­mizu ob­li­czyli póź­niej, że ilość związku che­micz­nego o na­zwie ver­no­nio­zyd B, jaką przy­jęła Fa­tuma, od­po­wia­dała dawce, którą uzdro­wi­ciele Wa­Ton­gwe po­dają swoim pa­cjen­tom. Tym sa­mym Huf­f­man udo­wod­nił, że dziki szym­pans przy­jął sku­teczną dawkę ro­śliny lecz­ni­czej, co zbieg­ło się z re­duk­cją pa­so­ży­tów i po­prawą stanu zdro­wia.

Ryc. 2.2. Szym­pan­sica o imie­niu Jilba żuje gorzki rdzeń lecz­ni­czej Ver­no­nia amyg­da­lina (zna­nej także jako mjonso lub gorzki liść) w Parku Na­ro­do­wym Gór Ma­hale w Tan­za­nii. Fot. Mi­chael A. Huf­f­man.

W la­tach 1989–1992 Huf­f­man prze­pro­wa­dził ko­lejne ba­da­nie. Zbie­ra­jąc próbki kału nie­mal pięć­dzie­się­ciu szym­pan­sów, od­krył, że in­fek­cje pa­so­żyt­ni­cze O. ste­pha­no­sto­mum wy­stę­po­wały znacz­nie czę­ściej w po­rze desz­czo­wej niż w su­chej47. Ten pa­so­żyt to wy­jąt­kowo zja­dliwy ro­bak je­li­towy i wy­daje się główną przy­czyną po­waż­nych in­fek­cji pa­so­żyt­ni­czych wśród szym­pan­sów w Ma­hale. Za­ra­żone osob­niki cier­piały na bóle brzu­cha, po­draż­nie­nia je­lit, bie­gunkę i ogólne osła­bie­nie. W jed­nym przy­padku pa­so­żyty prze­mie­ściły się z je­lit do układu mo­czo­wego samca szym­pansa, po­wo­du­jąc jego śmierć. Fakt, że ro­baki te były częst­sze w po­rze desz­czo­wej, miał uza­sad­nie­nie – szym­pansy wy­da­lają jaja pa­so­ży­tów w kale, a te na­stęp­nie roz­wi­jają się w larwy wśród ro­ślin­no­ści. Larwy są póź­niej po­ły­kane, gdy szym­pansy je­dzą ro­śliny. Wil­gotne wa­runki sprzy­jają prze­trwa­niu pa­so­ży­tów znacz­nie bar­dziej niż su­che. Huf­f­man za­uwa­żył rów­nież, że szym­pansy czę­ściej ko­rzy­stały z ro­ślin lecz­ni­czych wła­śnie w po­rze desz­czo­wej, a przy­padki sa­mo­le­cze­nia współ­wy­stę­po­wały z wy­soką in­tend­no­te­syw­no­ścią in­fek­cji pa­so­żyt­ni­czych.

Pu­bli­ku­jąc se­rię ar­ty­ku­łów na te­mat swo­ich ba­dań, Huff­man prze­ko­nał nie tylko sie­bie, ale i spo­łecz­ność na­ukową, że szym­pansy po­tra­fią się le­czyć48. W swoim wy­stą­pie­niu na TEDx Osaka w 2011 roku opi­sał ob­ser­wa­cje Chau­siku – do­ko­nane wspól­nie z Mo­ha­me­dim – jako pierw­szą na­ukową do­ku­men­ta­cję zwie­rzę­cia, które ak­tyw­nie pod­jęło le­cze­nie, by wy­le­czyć się z cho­roby49.

RO­BAKI I ZA­PIĘ­CIA NA RZEP

W pew­nym send­no­te­sie Huf­f­man nie od­krył ni­czego no­wego. Sam zresztą mówi o swoim od­kry­ciu na­uko­wym jako o po­now­nej ob­ser­wa­cji tego, co lo­kalni miesz­kańcy – i szym­pansy – już dawno wie­dzieli. Zwie­rzęta le­czą się same; a tra­dy­cyjni uzdro­wi­ciele na ca­łym świe­cie przez ty­siące lat ob­ser­wo­wali je, by opra­co­wać wła­sne me­tody le­cze­nia.

Przez dwa­dzie­ścia lat Mo­ha­medi współ­pra­co­wał z Huff­ma­nem jako prze­wod­nik te­re­nowy. Ale jak mówi sam Huf­f­man – Mo­ha­medi był kimś wię­cej niż tylko prze­wod­ni­kiem. Był rów­no­rzęd­nym współ­ba­da­czem i sza­no­wa­nym przy­ja­cie­lem. Po­cho­dząc z dłu­giej li­nii tra­dy­cyj­nych uzdro­wi­cieli, sam był ak­tyw­nym le­czą­cym w lo­kal­nej spo­łecz­no­ści. W roku 2000 Huf­f­man do­wie­dział się, że ro­dzina Mo­ha­me­diego – i ogól­nie lud Wa­Ton­gwe – od dawna wie­rzy, że zwie­rzęta le­czą się same, a lu­dzie mogą się tego od nich na­uczyć.

Huf­f­man pa­mięta ten mo­ment bar­dzo do­brze. Szym­pansy, które ra­zem śle­dzili, wspięły się na strome wzgó­rze, gdzie ba­da­cze nie mo­gli już za nimi po­dą­żać. Usiadł­szy na kło­dzie, wę­drowcy roz­ma­wiali, żeby za­bić czas. „My­ślę, że pró­bo­wa­łem wy­tłu­ma­czyć mu, jak wy­gląda ży­cie na Księ­życu”, wspo­mina Huf­f­man. „Że nie ma tam tlenu, że jest bar­dzo zimno. Ro­bi­łem, co mo­głem, żeby to opi­sać w su­ahili, czyli w na­szym wspól­nym ję­zyku. I na­gle Mo­ha­medi wspo­mniał o ro­śli­nie, o któ­rej jego dzia­dek do­wie­dział się, że jest lecz­ni­cza, ob­ser­wu­jąc cho­rego je­żo­zwie­rza”.

Była to taka hi­sto­ria: dzia­dek Mo­ha­me­diego za­uwa­żył je­żo­zwie­rza z krwawą bie­gunką, który wy­ko­py­wał i zja­dał ko­rze­nie ro­śliny zwa­nej mu­len­ge­lele (z ro­dzaju Aeschy­no­mene). Ro­ślina ta była znana jako tru­jąca – lu­dzie jej uni­kali i nie przy­pi­sy­wali jej żad­nych wła­ści­wo­ści lecz­ni­czych. Ale je­żo­zwierz wy­zdro­wiał, więc dzia­dek Mo­ha­me­diego po­sta­no­wił przy­go­to­wać z jej ko­rzeni wy­war. Użył go, by le­czyć lu­dzi w swo­jej wio­sce cier­pią­cych na po­do­bne ob­jawy, któ­rych nie uda­wało się wy­le­czyć do­tych­cza­so­wymi me­to­dami. Po­nie­waż pa­cjenci byli scep­tyczni wo­bec no­wego leku, naj­pierw sam go za­żył – by udo­wod­nić, że nie była to tru­ci­zna. Dziś ro­ślina ta jest sze­roko sto­so­wana w za­chod­niej Tan­za­nii, a nie­któ­rzy uży­wają jej jako za­mien­nika an­ty­bio­ty­ków w le­cze­niu in­fek­cji wtór­nych u pa­cjen­tów z AIDS.

„To był pierw­szy raz, kiedy po­wie­dział mi o mu­len­ge­lele”, mówi Huf­f­man. „Pra­wie spa­dłem z kłody, na któ­rej sie­dzie­li­śmy!”. Mo­ha­medi opo­wie­dział mu o swo­ich wła­snych ob­ser­wa­cjach oraz o hi­sto­riach prze­ka­zy­wa­nych przez jego matkę, dziadka i wu­jów. To chore sło­nie, je­żo­zwie­rze, dzi­kie świ­nie i inne zwie­rzęta były – jak twier­dzili – źró­dłem ich od­kryć do­ty­czą­cych le­ków na czer­wonkę, do­le­gli­wo­ści żo­łąd­kowe, cho­roby we­ne­ryczne i inne scho­rze­nia.

W cza­sie współ­pracy z Huf­f­ma­nem Mo­ha­medi opra­co­wał też nową me­todę le­cze­nia bie­gunki, opartą na ob­ser­wa­cjach szym­pan­sów, które po­ły­kały li­ście ro­śliny zwa­nej  mhefu (Trema orien­ta­lis), by po­zbyć się tych sa­mych pa­so­ży­tów, które wcze­śniej le­czyły za po­mocą Ver­no­nia amyg­da­lina. Roz­gnia­tał li­ście, przy­go­to­wy­wał mik­sturę i sto­so­wał ją w le­cze­niu lu­dzi z bie­gunką. Jego matka była scep­tyczna – ni­gdy wcze­śniej nie uży­wała tej ro­śliny jako le­kar­stwa. Ale Mo­ha­medi ją prze­ko­nał i sama za­częła sto­so­wać mhefu u swo­ich pa­cjen­tów z re­jonu Bu­hingu, na pół­noc od Ma­hale, nad brze­giem je­ziora Tan­ga­nika50.

Jesz­cze za­nim Huf­f­man za­czął skła­dać w ca­łość po­szcze­gólne do­wody na lecz­ni­cze za­sto­so­wa­nie prze­żu­wa­nego gorz­kiego rdze­nia, inni pry­ma­to­lo­dzy zwró­cili uwagę na oso­bliwe zwy­czaje ży­wie­niowe szym­pan­sów, które ich zda­niem mo­gły być formą sa­mo­le­cze­nia. Już w la­tach 60. XX wieku świa­to­wej sławy pry­ma­to­lożka Jane Go­odall za­uwa­żyła, że w od­cho­dach szym­pan­sów cza­sem znaj­dują się całe, nie­stra­wione li­ście ro­śliny zna­nej jako  Aspi­lia plu­ri­seta51. Na­ukowcy Ri­chard Wran­gham i To­shi­sada Ni­shida szcze­gó­łowo opi­sali to zja­wi­sko w ar­ty­kule z 1983 roku52. Ba­da­jąc szym­pansy w Parku Na­ro­do­wym Gór Ma­hale, jak rów­nież w Parku Na­ro­do­wym Gombe – oba znaj­dują się w Tan­za­nii – za­ob­ser­wo­wali, że szym­pansy po­ły­kają li­ście Aspi­lia w ca­ło­ści. Zwie­rzę naj­pierw zrywa liść, sta­ran­nie składa go mię­dzy ję­zy­kiem a pod­nie­bie­niem, a na­stęp­nie po­łyka. Ana­liza kału wy­ka­zała, że li­ście prze­cho­dzą przez prze­wód po­kar­mowy nie­stra­wione, a w jed­nym eg­zem­pla­rzu kału zna­le­ziono na­wet pięć­dzie­siąt li­ści. Wran­gham i Ni­shida za­uwa­żyli, że Aspi­lia bywa sto­so­wana przez tra­dy­cyj­nych uzdro­wi­cieli przy le­cze­niu róż­nych do­le­gli­wo­ści – bólu dol­nej czę­ści ple­ców, ner­wo­bó­lów, nad­ci­śnie­nia. To skło­niło ich do hi­po­tezy, że szym­pansy rów­nież mogą uży­wać tej ro­śliny jako le­kar­stwa.

Wran­gham i Ni­shida po­łą­czyli siły z che­mi­kiem Eloyem Ro­dri­gu­ezem, który od­krył w li­ściach Aspi­lia zwią­zek an­ty­bio­tyczny o na­zwie tia­ru­bryna A53. Sub­stan­cja ta wy­ka­zuje silną tok­sycz­ność wo­bec bak­te­rii cho­ro­bo­twór­czych, a ba­da­cze wy­su­nęli hi­po­tezę, że szym­pansy po­ły­kają li­ście Aspi­lia jako lek prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czy. Za­su­ge­ro­wali rów­nież, że sta­ranne skła­da­nie li­ści i po­ły­ka­nie ich w ca­ło­ści chroni je przed roz­kła­dem w żo­łądku, umoż­li­wia­jąc do­star­cze­nie sub­stan­cji czyn­nych do je­lita cien­kiego, gdzie by­tują pa­so­żyt­ni­cze ro­baki54. Jed­nak ko­lejne ana­lizy che­miczne nie wy­ka­zały obec­no­ści tia­ru­bryny A w stę­że­niach wy­star­cza­jąco wy­so­kich, by uza­sad­nić taką funk­cję55.

Su­ge­ro­wało to, że po­ły­kane li­ście służą cze­muś in­nemu niż do­star­cza­nie tok­syn do je­lit. Tym­cza­sem Huf­f­man ze­brał do­wody na to, że po­do­bne za­cho­wa­nie zwią­zane ze zja­da­niem ta­kich li­ści wy­ka­zują nie tylko szym­pansy, lecz także bo­nobo i go­ryle56. Co wię­cej, od­krył, że na­czelne te uży­wają do tego celu co naj­mniej czter­dzie­stu róż­nych ga­tun­ków ro­ślin57. Po­rów­nu­jąc pory roku, Huf­f­man za­uwa­żył, że szym­pansy po­ły­kały wię­cej li­ści w po­rze desz­czo­wej, gdy in­fek­cje wy­wo­ły­wane przez groź­nego ro­baka O. ste­pha­no­sto­mum były znacz­nie częst­sze58. Wran­gham od­no­to­wał po­do­bne wzorce w Parku Na­ro­do­wym Ki­bale w Ugan­dzie – szym­pansy znacz­nie czę­ściej po­ły­kały li­ście, gdy po­wszechne były in­fek­cje ta­siem­cami59.

Do­kład­nie ana­li­zu­jąc wszyst­kie ro­śliny uży­wane przez szym­pansy do po­ły­ka­nia, Huf­f­man za­uwa­żył, że mają one jedną wspólną ce­chę: ich li­ście są szorst­kie, po­kryte drob­nymi, sztyw­nymi wło­skami. W rze­czy sa­mej, Huf­f­man i jego ko­le­dzy czę­sto uży­wali li­ści jed­nej z tych ro­ślin jako pro­wi­zo­rycz­nego pa­pieru ścier­nego do wy­gła­dza­nia drew­nia­nych trzon­ków ma­czet. Wtedy uświa­do­mił so­bie, jaką ko­rzyść mogą przy­no­sić szym­pan­som te szorst­kie, wło­chate li­ście po okre­sie cho­roby.

Pew­nego dnia, po ca­ło­dnio­wym śle­dze­niu cho­rego szym­pansa i ze­bra­niu jego kału, Huf­f­man sam za­cho­ro­wał na in­fek­cję wi­ru­sową. Po trzech dniach re­kon­wa­le­scen­cji w końcu miał oka­zję zba­dać od­chody szym­pansa, które prze­cho­wy­wał w pla­sti­ko­wym worku w ma­ga­zy­nie sta­cji te­re­no­wej w Ma­hale. Ku swo­jemu zdu­mie­niu od­krył, że wo­rek aż roił się od wi­ją­cych się ży­wych ro­ba­ków. To osta­tecz­nie pod­wa­żyło hi­po­tezę, że szym­pansy po­ły­kają li­ście ze względu na za­warte w nich tok­syny zwal­cza­jące pa­so­żyty. Za­miast tego Huf­f­man za­uwa­żył, że część ro­ba­ków była do­słow­nie przy­kle­jona do li­ści – uchwy­cona przez wło­chatą po­wierzch­nię. Gdy od­cią­gał ro­baki od li­ści, dźwięk przy­po­mi­nał roz­pi­na­nie rzepu.

Póź­niej­sze ba­da­nia prze­pro­wa­dzone wspól­nie z jego współ­pra­cow­niczką Ju­dith Ca­ton wy­ka­zały, że oprócz fi­zycz­nego wy­chwy­ty­wa­nia ro­ba­ków po­łknięte li­ście po­wo­dują także po­draż­nie­nie prze­wodu po­kar­mo­wego, wy­wo­łu­jąc wy­dzie­la­nie so­ków tra­wien­nych i gwał­towne ru­chy je­lit, co skut­kuje usu­nię­ciem pa­so­żyt­ni­czych ro­ba­ków w ciągu sze­ściu–sied­miu go­dzin60.

Z upły­wem lat Huf­f­man i inni ba­da­cze udo­ku­men­to­wali prze­żu­wa­nie gorz­kich ło­dyg i po­ły­ka­nie li­ści u szym­pan­sów, bo­nobo i go­ryli w po­nad szes­na­stu lo­ka­li­za­cjach i dwu­dzie­stu pię­ciu spo­łecz­no­ściach w ca­łym ich geo­gra­ficz­nym za­sięgu61. Wiemy już dziś, że rów­nież gi­bony bia­ło­rę­kie w Taj­lan­dii po­ły­kają li­ście w po­dob­nym celu62.

Zwy­czaje ssa­nia gorz­kiego rdze­nia ło­dygi i po­ły­ka­nia li­ści u szym­pan­sów stały się pierw­szymi do­brze udo­ku­men­to­wa­nymi, na­uko­wymi przy­kła­dami sa­mo­le­cze­nia u zwie­rząt. I nie ostat­nimi. Chau­siku, Huf­f­man, Mo­ha­medi, Wran­gham i inni dali po­czą­tek no­wej dzie­dzi­nie na­uki. W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się wielu fa­scy­nu­ją­cym spo­so­bom, w ja­kie zwie­rzęta sto­sują le­kar­stwa, by dbać o zdro­wie. Ale naj­pierw za­dajmy so­bie jedno py­ta­nie: dla­czego w ogóle zwie­rzęta po­trze­bują le­cze­nia?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

* Ro­dzaj Achil­lea (wszyst­kie przy­pisy sy­gno­wane ma­łymi li­te­rami al­fa­betu – je­śli nie za­zna­czono ina­czej – po­cho­dzą od tłu­ma­cza).

** Ro­dzaj Arc­to­sta­phy­los.

*** W Pol­sce hi­sto­ria o Cie­kaw­skim Geo­rge’u do­stępna jest jako se­rial ani­mo­wany (2006-2022, Ima­gine En­ter­ta­in­ment / Uni­ver­sal Ani­ma­tion Stu­dios / WGBH).

**** Styl przy­go­to­wy­wa­nia lun­chu w Ja­po­nii po­le­ga­jący na umiesz­cze­niu ma­łych por­cji ryżu i róż­nych po­traw w po­jem­niku po­dzie­lo­nym na nie­wiel­kie prze­gródki.

***** Nie­wielka małpa z ro­dziny kocz­ko­da­no­wa­tych.

PRZY­PISY

1. Ptaki, psz­czoły i mo­tyle

1. L.P. Bro­wer, Un­der­stan­ding and mi­sun­der­stan­ding the mi­gra­tion of the mo­narch but­ter­fly (Nym­pha­li­dae) in North Ame­rica: 1857–1995, Jo­ur­nal of the Le­pi­dop­te­ri­sts’ So­ciety 1995, tom 49, ss. 304–385.

2. R.E. McLau­gh­lin & J. My­ers, Oph­ry­ocy­stis elek­tro­scir­rha sp. n., a neo­gre­ga­rine pa­tho­gen of mo­narch but­ter­fly Da­naus ple­xip­pus (L.) and the Flo­rida qu­een but­ter­fly D. gi­lip­pus be­re­nice Cra­mer, Jo­ur­nal of Pro­to­zo­ology 1970, tom 17, ss. 300–305.

3. R.A. Bar­tel, K.S. Obe­rhau­ser, J.C. de Ro­ode & S. Al­ti­zer, Mo­narch but­ter­fly mi­gra­tion and pa­ra­site trans­mis­sion in eastern North Ame­rica, Eco­logy 2011, tom 92, ss. 342–351.

4. A.A. Agra­wal (2017). Mo­nar­chs and Mil­kweed. Prin­ce­ton Uni­ver­sity Press.

5. S.B. Mal­colm & L.P. Bro­wer, Evo­lu­tio­nary and eco­lo­gi­cal im­pli­ca­tions of car­de­no­lide se­qu­es­tra­tion in the mo­narch but­ter­fly, Expe­rien­tia 1989, tom 45, ss. 284–295.

6. L.P. Bro­wer, W.N. Ry­er­son, L. Cop­pin­ger & S.C. Gla­zier, Eco­lo­gi­cal che­mi­stry and the pa­la­ta­bi­lity spec­trum, Science 1968, tom 161, ss. 1349–1351.

7. J.S. Cory & K. Ho­over, Plant-me­dia­ted ef­fects in in­sect-pa­tho­gen in­te­rac­tions, Trends in Eco­logy & Evo­lu­tion 2006, tom 21, ss. 278–286; S.T. Ke­ating, M.D. Hun­ter & J.C. Schultz, Leaf phe­no­lic in­hi­bi­tion of gypsy moth nuc­lear po­ly­he­dro­sis vi­rus – role of po­ly­he­dral in­c­lu­sion body ag­gre­ga­tion, Jo­ur­nal of Che­mi­cal Eco­logy 1990, tom 16, ss. 1445–1457.

8. J.C. de Ro­ode, A.B. Pe­der­sen, M.D. Hun­ter & S. Al­ti­zer, Host plant spe­cies af­fects vi­ru­lence in mo­narch but­ter­fly pa­ra­si­tes, Jo­ur­nal of Ani­mal Eco­logy 2008, tom 77, ss. 120–126.

9. T. Le­fèvre, L. Oli­ver, M.D. Hun­ter & J.C. de Ro­ode, Evi­dence for trans­ge­ne­ra­tio­nal me­di­ca­tion in na­ture, Eco­logy Let­ters 2010, tom 13, ss. 1485–1493.

10. J.C. de Ro­ode, J. Chi, R.M. Ra­rick & S. Al­ti­zer, Strength in num­bers: high pa­ra­site bur­dend­no­tes in­cre­ase trans­mis­sion of a pro­to­zoan pa­ra­site of mo­narch but­ter­flies (Da­naus ple­xip­pus), Oeco­lo­gia 2009, tom 161, ss. 67–75.

11. A.J. Ma­cIn­tosh & M.A. Huf­f­man, (2010). To­ward un­der­stan­ding the role of diet in host–pa­ra­site in­te­rac­tions: The case for Ja­pa­nese Ma­ca­ques. W: The Ja­pa­nese Ma­ca­ques (red. F. Na­ka­gawa, M. Na­ka­mi­chi & H. Su­giura), ss. 323–344. Sprin­ger.

12. J.E. Phil­lips-Con­roy, (1986). Ba­bo­ons, diet and di­se­ase: food plant se­lec­tion and schi­sto­so­mia­sis. W: Cur­rent Per­spec­ti­ves in Pri­mate So­cial Dy­na­mics (red. D.M. Taub & F.A. King), ss. 287–304. Van No­strand Re­in­hold.

13. E. Ro­dri­guez & R. Wran­gham, Zoo­phar­ma­co­gnosy: the use of me­di­ci­nal plants by ani­mals, Re­cent Ad­van­ces in Phy­to­che­mi­stry 1993, tom 27, ss. 89–105.

14. A. Ma­scaro, L.M. So­uthern, T. De­sch­ner & S. Pika, Ap­pli­ca­tion of in­sects to wo­unds of self and others by chim­pan­zees in the wild, Cur­rent Bio­logy 2022, tom 32, ss. R112–R113.

15. I.B. Lau­mer, i in., Ac­tive self-tre­at­ment of a fa­cial wo­und with a bio­lo­gi­cally ac­tive plant by a male Su­ma­tran Oran­gu­tan, Scien­ti­fic Re­ports 2024, tom 14, nr 8932, https://doi.org/10.1038/s41598-024-58988-7.

16. H. Mor­rogh-Ber­nard i in., Self-me­di­ca­tion by oran­gu­tans (Pongo pyg­ma­eus) using bio­ac­tive pro­per­ties of Dra­ca­ena can­tleyi, Scien­ti­fic Re­ports 2017, tom 7, nr 16653.

17. V. Car­rai, S.M. Bor­go­gnini-Tarli, M.A. Huf­f­man & M. Bardi, In­cre­ase in tan­nin con­sump­tion by si­faka (Pro­pi­the­cus ver­re­auxi ver­re­auxi) fe­ma­les du­ring the birth se­ason: a case for self-me­di­ca­tion in pro­si­mians?, Pri­ma­tes 2003, tom 44, ss. 61–66.

18.50 drun­ken ele­phants ran­sack vil­lage in In­dia, drink 130 gal­lons of mo­on­shine (2012). Fox8 News, 7 li­sto­pada, https://my­fox8.com/news/50-drun­ken-ele­phants-ran­sack-vil­lage-in-in­dia-drink-130-gal­lons-of-mo­on­shine/.

19. K.R. Amato, i in., Fer­men­ted food con­sump­tion in wild non­hu­man pri­ma­tes and its eco­lo­gi­cal dri­vers, Ame­ri­can Jo­ur­nal of Phy­si­cal An­th­ro­po­logy 2021, tom 175, ss. 513–530.

20. C. En­gel (2002). Wild He­alth: Les­sons in Na­tu­ral Wel­l­ness from the Ani­mal King­dom. Ho­ugh­ton Mif­flin Har­co­urt.

21. D.P. Hu­ghes, J. Bro­deur & F. Tho­mas, (2012). Host Ma­ni­pu­la­tion by Pa­ra­si­tes. Oxford Uni­ver­sity Press.

22. D.R. Kirsch & O. Ogas, (2018). The Drug Hun­ters. Ar­cade Pu­bli­shing.

23. D.J. New­man & G.M. Cragg, Na­tu­ral pro­ducts as so­ur­ces of new drugs over the ne­arly four de­ca­des from 01/1981 to 09/2019, Jo­ur­nal of Na­tu­ral Pro­ducts 2020, tom 83, ss. 770–803.

2. Szym­pan­sica Chau­siku

24. W. Osler (1914). Aequ­ani­mi­tas: Te­aching and Thin­king. H.K. Le­wis & Co.

25. C.A. Chap­man & M.A. Huf­f­man, Why do we want to think hu­mans are dif­fe­rent?, Ani­mal Sen­tience 2018, tom 3, nr 163.

26. F. de Waal, (2016). By­stre zwie­rzę. Czy je­ste­śmy dość mą­drzy, aby zro­zu­mieć mą­drość zwie­rząt?, Co­per­ni­cus Cen­ter Press, tłum. Łu­kasz Lamża.

27. M. Zuk (2022). Dan­cing Coc­ka­toos and the Dead Man Test: How Be­ha­vior Evo­lves and Why It Mat­ters. W.W. Nor­ton.

28. M. Ka­wai, Newly-acqu­ired pre-cul­tu­ral be­ha­vior of the na­tu­ral troop of Ja­pa­nese mon­keys on Ko­shima Is­let, Pri­ma­tes 1965, tom 6, ss. 1–30.

29. F. de Waal, (2001). The Ape and the Su­shi Ma­ster. Ba­sic Bo­oks.

30. W.D. Storl, (2018). Bear: Myth, Ani­mal, Icon. North Atlan­tic Bo­oks; Roc­kwell, D. (1991). Gi­ving Vo­ice to Bear: North Ame­ri­can In­dian My­ths, Ri­tu­als, and Ima­ges of the Bear. Ro­berts Re­in­hart.

31. Storl, Bear; Roc­kwell, Gi­ving Vo­ice to Bear; B. Lake-Thom, (1997). Spi­rits of the Earth: A Gu­ide to Na­tive Ame­ri­can Na­ture Sym­bols, Sto­ries, and Ce­re­mo­nies. Plume; J.F. Lame Deer & R. Er­does, (2009). Lame Deer, Se­eker of Vi­sions. Si­mon & Schu­s­ter; F. Dend­no­te­smore, (1928). Uses of Plants by the Chip­pewa In­dians. US Go­vern­ment Prin­ting Of­fice

32. Dend­no­te­smore, Uses of Plants.

33. Dend­no­te­smore, Uses of Plants.

34. Lame Deer & Er­does, Lame Deer, Se­eker of Vi­sions.

35. Storl, Bear.

36. D.H. Clay­ton & N.D. Wolfe, The ad­ap­tive si­gni­fi­cance of self-me­di­ca­tion, Trends in Eco­logy & Evo­lu­tion 1993, tom 8, ss. 60–63; N. My­hal, (2017). Eth­no­bo­tany of Oshá (Li­gu­sti­cum por­teri) and Po­licy of Me­di­ci­nal Plant Ha­rvest on Uni­ted Sta­tes Fo­rest Se­rvice Lands (praca ma­gi­ster­ska, Uni­ver­sity of Kan­sas).

37. My­hal, Eth­no­bo­tany of Oshá.

38. E.C. Hel­l­gren, Phy­sio­logy of hi­ber­na­tion in be­ars, Ur­sus 1998, tom 10, ss. 467–477.

39. D. Jef­freys (2004). Aspi­rin: The Re­mar­ka­ble Story of a Won­der Drug, s. 10. Blo­oms­bury.

40. Co­nver­sa­tions be­tween Mi­chael A. Huf­f­man and the au­thor. By vi­deo call, Sep­tem­ber and Octo­ber 2021, and in per­son in Ja­pan, March 2023.

41. M. Huf­f­man (2014). Le­ar­ning to be­come a mon­key. W: Pri­mate Eth­no­gra­phies (red. K. Strier), ss. 57–68. Pe­ar­son Edu­ca­tion.

42. de Waal, Ape and Su­shi Ma­ster.

43. de Waal, Ape and Su­shi Ma­ster; P.J. Asqu­ith, Pro­vi­sio­ning and the study of free-ran­ging pri­ma­tes: hi­story, ef­fects, and pro­spects, Year­book of Phy­si­cal An­th­ro­po­logy 1989, tom 32, ss. 129–158; J. Ki­ta­hara-Frisch, Cul­ture and pri­ma­to­logy: East and West. W: The Mon­keys of Ara­shiy­ama (red. L.M. Fe­di­gan & P.J. Asqu­ith), ss. 74–80. State Uni­ver­sity of New York Press, 1991.

44. M.A. Huf­f­man, The les­sons of hi­story and tra­di­tion: on be­co­ming a mon­key and other in­si­ghts ga­ined as a pri­ma­to­lo­gist in Ja­pan, Pri­ma­tes 2023, tom 64, ss. 5–8.

45. H. Ohi­ga­shi i in., Bit­ter prin­ci­ple and a re­la­ted ste­roid glu­co­side from Ver­no­nia amyg­da­lina, a po­ssi­ble me­di­ci­nal plant for wild chim­pan­zees, Agri­cul­tu­ral and Bio­lo­gi­cal Che­mi­stry 1991, tom 55, ss. 1201–1203; M. Ji­saka i in., Bit­ter ste­roid glu­co­si­des, ver­no­nio­si­des A1, A2, and A3, and re­la­ted B1 from a po­ssi­ble me­di­ci­nal plant, Ver­no­nia amyg­da­lina, used by wild chim­pan­zees, Te­tra­he­dron 1992, tom 48, ss. 625–632; M. Ji­saka, H. Ohi­ga­shi, K. Ta­ke­gawa & K. Ko­shi­mizu, An­ti­tu­mo­ral and an­ti­mi­cro­bial ac­ti­vi­ties of bit­ter se­squ­iter­pene lac­to­nes of Ver­no­nia amyg­da­lina, a po­ssi­ble me­di­ci­nal plant used by wild chim­pan­zees, Bio­science, Bio­tech­no­logy, and Bio­che­mi­stry 1993, tom 57, ss. 833–834.

46. M.A. Huf­f­man, S. Go­toh, D. Izutsu, K. Ko­shi­mizu & M.S. Ka­lunde, Fur­ther ob­se­rva­tions on the use of the me­di­ci­nal plant, Ver­no­nia amyg­da­lina (Del), by a wild chim­pan­zee, its po­ssi­ble ef­fect on pa­ra­site load, and its phy­to­che­mi­stry, Afri­can Study Mo­no­gra­phs 1993, tom 14, ss. 227–240.

47. M.A. Huf­f­man, S. Go­toh, L.A. Tur­ner, M. Ha­mai & K. Yoshida, Se­aso­nal trends in in­te­sti­nal ne­ma­tode in­fec­tion and me­di­ci­nal plant use among chim­pan­zees in the Ma­hale Mo­un­ta­ins, Tan­za­nia, Pri­ma­tes 1997, tom 38, ss. 111–125.

48. Ohi­ga­shi i in., Bit­ter prin­ci­ple; Huf­f­man i in., Fur­ther ob­se­rva­tions on the use of Ver­no­nia amyg­da­lina; M.A. Huf­f­man, Chim­pan­zee self-me­di­ca­tion: a hi­sto­ri­cal per­spec­tive of the key fin­dings. W: Ma­hale Chim­pan­zees: 50 Years of Re­se­arch (red. M. Na­ka­mura, K. Ho­saka, N. Itoh & K. Zamma), ss. 340–353. Cam­bridge Uni­ver­sity Press, 2015; M.A. Huf­f­man & M. Se­ifu, Ob­se­rva­tions on the il­l­ness and con­sump­tion of a po­ssi­bly me­di­ci­nal plant Ver­no­nia amyg­da­lina (Del.), by a wild chim­pan­zee in the Ma­hale Mo­un­ta­ins Na­tio­nal Park, Tan­za­nia, Pri­ma­tes 1989, tom 30, ss. 51–63; M. Huf­f­man & J. Ca­ton, Self-in­du­ced in­cre­ase of gut mo­ti­lity and the con­trol of pa­ra­si­tic in­fec­tions in wild chim­pan­zees, In­ter­na­tio­nal Jo­ur­nal of Pri­ma­to­logy 2001, tom 22, ss. 329–346; K. Ko­shi­mizu, H. Ohi­ga­shi & M.A. Huf­f­man, Use of Ver­no­nia amyg­da­lina by wild chim­pan­zee: po­ssi­ble ro­les of its bit­ter and re­la­ted con­sti­tu­ents, Phy­sio­logy & Be­ha­vior 1994, tom 56, ss. 1209–1216.

49. TE­DxO­saka: Mi­chael Huf­f­man-Ani­mal Self-me­di­ca­tion, TEDx Talks, 10 lipca 2012, https://www.youtube.com/watch?v= WNn7b5VHowM&t=689s.

50. Huf­f­man, Chim­pan­zee self-me­di­ca­tion.

51. J. Go­odall, G. Hud­son, (2015). Mą­drość i cuda świata ro­ślin. Mar­gi­nesy.

52. R.W. Wran­gham & T. Ni­shida, Aspi­lia spp. le­aves: a puz­zle in the fe­eding be­ha­vior of wild chim­pan­zees, Pri­ma­tes 1983, tom 24, ss. 276–282.

53. E. Ro­dri­guez i in., Thia­ru­brine A, a bio­ac­tive con­sti­tu­ent of Aspi­lia (Aste­ra­ceae) con­su­med by wild chim­pan­zees, Expe­rien­tia 1985, tom 41, ss. 419–420.

54. E. Ro­dri­guez & R. Wran­gham, Zoo­phar­ma­co­gnosy: the use of me­di­ci­nal plants by ani­mals, Re­cent Ad­van­ces in Phy­to­che­mi­stry 1993, tom 27, ss. 89–105.

55. Huf­f­man, Chim­pan­zee self-me­di­ca­tion; Huf­f­man, M.A. i in., Leaf-swal­lo­wing by chim­pan­zees: a be­ha­vio­ral ad­ap­ta­tion for the con­trol of stron­gyle ne­ma­tode in­fec­tions, Inter­na­tio­nal Jo­ur­nal of Pri­ma­to­logy 1996, tom 17, ss. 475–503.

56. J. Du­pain i in., New evi­dence for leaf swal­lo­wing and Oeso­pha­go­sto­mum in­fec­tion in bo­no­bos (Pan pa­ni­scus), In­ter­na­tio­nal Jo­ur­nal of Pri­ma­to­logy 2002, tom 23, ss. 1053–1062.

57. M.A. Huf­f­man (2016). An ape’s per­spec­tive on the ori­gins of me­di­ci­nal plant use in hu­mans. W: Wild Ha­rvest: Plants in the Ho­mi­nin and Pre-Agra­rian Hu­man Worlds (red. K. Hardy & L. Ku­biak-­-Mar­tend­no­tes), ss. 55–70. Oxbow Bo­oks.

58. Huf­f­man i in., Se­aso­nal trends in in­te­sti­nal ne­ma­tode in­fec­tion.

59. R.W. Wran­gham, Re­la­tion­ship of chim­pan­zee leaf-swal­lo­wing to a ta­pe­worm in­fec­tion, Ame­ri­can Jo­ur­nal of Pri­ma­to­logy 1995, tom 37, ss. 297–303.

60. Huf­f­man & Ca­ton, Self-in­du­ced in­cre­ase of gut mo­ti­lity.

61. Huf­f­man, An ape’s per­spec­tive.

62. C. Ba­relli & M.A. Huf­f­man, Leaf swal­lo­wing and pa­ra­site expul­sion in Khao Yai white-han­ded gib­bons (Hy­lo­ba­tes lar), the first re­port in an Asian ape spe­cies, Ame­ri­can Jo­ur­nal of Pri­ma­to­logy 2017, tom 79, nr e22610.