Lamine Yamal. Historia chłopca, który marzył o Camp Nou - Luca Caioli, Cyril Collot  - ebook
NOWOŚĆ

Lamine Yamal. Historia chłopca, który marzył o Camp Nou ebook

Luca Caioli, Cyril Collot

0,0

Opis

W wieku pięciu miesięcy pozował do zdjęcia z Leo Messim. W wieku siedmiu lat grał już w barwach Barcelony. W wieku szesnastu lat strzelał gole dla reprezentacji Hiszpanii.

Lamine Yamal – fenomen, który w zawrotnym tempie wspiął się na szczyt światowego futbolu. Chłopak z ubogiej dzielnicy Mataró, syn marokańskiego robotnika i nastoletniej imigrantki z Gwinei Równikowej, dziś nazywany jest nowym Messim i największą nadzieją Barcelony.

Luca Caioli i Cyril Collot, autorzy bestsellerowych biografii piłkarzy, odsłaniają kulisy błyskotliwej kariery młodego geniusza. Opowiadają o jego dzieciństwie w Rocafondzie, o pierwszych meczach na betonowych boiskach, o losach rodziny, która zaryzykowała wszystko, by dać mu szansę, oraz o legendarnym zdjęciu z Messim, które po latach nabrało symbolicznego znaczenia.

To opowieść o talencie, który dojrzewał szybciej niż rówieśnicy. O chłopcu, który nie chciał podawać piłki, ale z czasem nauczył się grać zespołowo. I o piłkarzu, który swoimi dryblingami i bramkami zachwycił cały świat.

Poznaj historię Lamine’a Yamala – dziecka Barcelony, które właśnie pisze nową historię futbolu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 192

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

304

Na jednej z ławek na placu Jana XXIII w Rocafondzie rozmawia pięciu chłopaków.

– Możemy zadać wam parę pytań?

– Jasne. O co chodzi? – odpowiada jeden z nich; ma kręcone włosy i wygląda na bystrego gościa.

– Zgadnij…

– Lamine Yamal?

– Bingo.

– Co myślę o Laminie? Jest świetny, jest z Rocafondy, naszej dzielnicy, no i jest piłkarzem Barçy, której kibicuję. Ja gram w UD Molinos na tej samej pozycji, jako ofensywny pomocnik, chociaż on jest bardziej skrzydłowym. Mam z nim zdjęcie. – Marwan ma 16 lat, jest rok młodszy od Lamine’a, uczy się w liceum. Kiedy dorośnie, chce zawodowo grać w piłkę albo zostać mosso d’Esquadra, policjantem.

– Lamine jest niesamowity, imponują mi jego dryblingi, wizja gry, precyzyjne strzały, gole, ale największe wrażenie robi na mnie to, że w wieku 17 lat ma już taką pewność siebie. To niebywałe: gra przeciwko 30-letnim zawodnikom, którzy zdobyli wszystko, prezentują bardzo wysoki poziom, mają ogromne doświadczenie, a on wygląda tak, jakby grał z kumplami – mówi 16-letni Akaran, uczeń i środkowy obrońca Juventusu Mataró.

– Wcześniej tak grał tylko Messi – stwierdza Marwan.

– Cieszę się, że Lamine, chłopak stąd, tak dobrze sobie radzi. Udowadnia, że z tej dzielnicy, o której tak źle się mówi, można wyjechać i odnieść w życiu sukces – do rozmowy włącza się 16-letni Damián, który uczy się w liceum i marzy o karierze piosenkarza. Jego rodzice pochodzą z północnej Hiszpanii.

Mohamed, ich rówieśnik, chce zostać nauczycielem historii, gra na pozycji skrzydłowego albo środkowego pomocnika w Juventusie Mataró, jednym z wielu klubów w mieście.

– Znam Lamine’a – mówi – o tyle, że widywałem go w dzielnicy razem z kumplami. Mieszkał tutaj. – Wskazuje jeden z kolorowych bloków przy placu. – Jest wzorem. Reprezentuje dzielnicę i trochę też nas wszystkich. Kiedy po strzelonym golu pokazuje rękami numer 3041, okazuje swoje przywiązanie i wdzięczność dla miejsca, które dzięki niemu jest teraz znane wszędzie. To bardzo ważne dla tak biednej dzielnicy, gdzie żyją dobrzy i gościnni ludzie.

– Mieszka tutaj wiele utalentowanych osób, nie tylko piłkarsko. Ale żyjemy tu głównie futbolem – dodaje Marwan.

– To prawda, że kiedy wspomina się o Rocafondzie, to zawsze mówi się o biedzie, narkotykach, przestępczości. Tak, jest tu trochę przestępczości, ale ludzie mocno przesadzają. Nieprawda, że to niebezpieczna okolica, dzielnica przestępców, jak mówią w telewizji – komentuje Wael, również 16-letni piłkarz amator.

Marwan, Mohamed, Wael i Akaran urodzili się w Hiszpanii, ich rodzice są z pochodzenia Marokańczykami. Wszyscy czterej są dumni z tego, że taki chłopak jak oni, o korzeniach marokańsko-gwinejskich, nie zapomina, skąd pochodzi jego rodzina, mówi głośno i dobitnie, że jest synem imigrantów, i pokazuje to na co dzień.

Do piątki chłopaków dołącza dziesięcioletni Luay, brat Mohameda, napastnik UD Cirera.

– Lubię Lamine’a, podobają mi się jego dryblingi, ale moim idolem jest Cristiano Ronaldo. Kibicuję Realowi Madryt – przyznaje. Choć podziela zdanie brata na temat Yamala: – Jest sympatyczny, sympatyczniejszy niż Vinícius Júnior i Kylian Mbappé. Fajny chłopak, widać to po tym, jak zachowuje się wobec kolegów z reprezentacji i Barcelony, a kiedy przyjeżdża do Rocafondy, zawsze chętnie zgadza się na selfie.

Jest pora obiadu, więc chłopcy się żegnają i wracają do domów.

Następnego dnia zastajemy ich kilkaset metrów od placu, na boisku, gdzie Lamine całymi godzinami kopał piłkę.

Wcześniej padał deszcz. Beton boiska, wciśniętego między szkoły a stadion Municipal del Centenari, gdzie grają CF Rocafonda i CE Mataró, błyszczy jak lodowisko. Gdzieniegdzie utworzyły się spore kałuże. Ale 15, 20, 25 chłopców (trudno ich policzyć, bo są w ciągłym ruchu) nie zwraca na nie uwagi. Zawzięcie walczą o piłkę albo ryzykują brutalny wślizg, który może skutkować poważnym urazem. Każdy próbuje jakiejś sztuczki: elastico, tunel, krowi ogon, żonglerka, byle tylko uwolnić się od chmary przeciwników, a może i kolegów z drużyny, którzy za bardzo się zbliżyli. Trudno się połapać, kto gra z kim, a kto przeciwko komu. Tylko czarnoskóry drągal ma na sobie koszulkę piłkarską. Czerwoną z herbem z trzema lwami, numerem 9 i nazwiskiem Rooney na plecach. Pozostali noszą bluzy z kapturami. Mecz jest szalenie dynamiczny, a wynik niepewny: jest 8:4, a może 10:7. Zawodnicy nie mogą dojść w tej sprawie do porozumienia. Jest o czym dyskutować. Podobnie jak o tym, czy był faul, czy piłka wyszła na aut, czy padł gol. W dwóch małych bramkach w biało-czerwone pasy nie ma siatek. Rzut karny zaś zamienia się w wydarzenie. Wielu widzów albo kolegów z klasy krzyczy i oferuje czipsy któremuś z graczy. Nagle zawodnicy zaczynają opuszczać plac gry, przerwa dobiegła końca, muszą wracać na lekcje. Po chwili boisko jest puste, w głębi zostaje tylko wielki kolorowy mural, który wielkimi literami krzyczy „Rocafonda”. Na trzech białych stopniach ktoś napisał czarnymi literami: „W dzielnicy Rocafonda więcej Lamine’ów Yamalów, a mniej eksmisji”.

1 Trzy ostatnie cyfry kodu pocztowego Rocafondy, dzielnicy Mataró: 80-304 (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora).

2

Kalendarz splecionych losów

Listopad 2007 roku: barceloński dziennik „Sport” we współpracy z FC Barceloną i UNICEF-em przygotowuje kalendarz charytatywny na kolejny rok. Będzie sprzedawany w kioskach za cztery i pół euro, a 50 procent dochodu zostanie przekazane UNICEF-owi na wsparcie jego projektów i propagowanie ochrony praw najmłodszych. Na zdjęciu na każdy miesiąc jeden zawodnik Blaugrany pozuje z dziećmi. W poprzedniej edycji kalendarza, zrealizowanego w ciągu paru dni, maluchy były dziećmi pracowników gazety albo ich znajomych. Tym razem „Sport” korzysta z pomocy organizacji pozarządowej, żeby wybrać dzieci z całej Katalonii, które wezmą udział w projekcie. I tak Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci organizuje loterię dobroczynną w Rocafondzie, ubogiej dzielnicy Mataró. Mounir Nasraoui i Sheila Ebana zgłaszają się i losują zwycięski kupon: nagrodą jest zdjęcie ich dziecka z jednym z piłkarzy Barcelony na Camp Nou. Tym sposobem w grudniu 2007 roku Sheila zostaje zaproszona razem z synem na słynny stadion.

Za zdjęcia odpowiada fotograf Joan Monfort, który wtedy pracuje dla „Sportu”. Razem z Oriolem Canalsem, wówczas szefem działu marketingu gazety, przygotowuje sesję, a potem czeka na zawodników i dzieci. Zdjęcie ze stycznia 2008 przedstawia Leo Messiego i niemowlę, które nazywa się Lamine Yamal. Argentyńczyk, który w kolejnych latach będzie królował w piłkarskim świecie, jest 20-latkiem bez zarostu i z dłuższymi włosami. Jest utalentowanym piłkarzem, ale jeszcze nie gwiazdą drużyny trenowanej przez Franka Rijkaarda, w której błyszczą Ronaldinho, Deco i Eto’o.

Monfort chce zrobić coś innego niż do tej pory. Pomysł wpadł mu do głowy na krótko przed wyjściem z domu. Razem ze swoją partnerką Mercé wykąpali właśnie córkę Janę; Joan uważa więc, że mógłby sfotografować taką scenę na potrzeby kalendarza. Zabiera ze sobą do samochodu niebieską wanienkę, mydło, żeby zrobić dużo piany, ręczniki i wreszcie żółtą gumową kaczkę, którą lubi się bawić jego córka. W szatni na stadionie przygotowuje wszystko i czeka na powrót Messiego z treningu. Przyszły gwiazdor Barçy jest bardzo nieśmiały, niekomunikatywny, trochę spięty, bardziej – jak opowie później Monfort – przerażony bobasem niż aparatem fotograficznym. Przekazano mu, że ma wziąć udział w sesji fotograficznej z dziećmi, ale nie spodziewał się niemowlaka. Nie ma pojęcia, jak wziąć go na ręce, boi się, że wyrządzi mu krzywdę, nie ma – tak jak dziś – trojga potomstwa. Interakcja z maluchem jest trudna, fotograf wylewa siódme poty, by Leo poczuł się swobodnie. Żeby sesja się udała, kluczową rolę muszą odegrać mama Sheila, ostrożna i nieśmiała, mały Lamine, który uśmiechem zdobywa serce Messiego, oraz kaczuszka, doprowadzająca wszystkich do śmiechu. Ostatecznie Leo wykazuje się cierpliwością, najlepiej, jak potrafi, bierze małego na ręce i myje go razem z Sheilą. I oto najlepsze ujęcie, na którym zależało Monfortowi – obrazek pełen ciepła, czułości i słodyczy. Messi w białej bluzie, z podciągniętymi do łokci rękawami, z rękami w wanience i uśmiechem na ustach. Obok niego mama, z gęstymi warkoczykami i w złoto-czarnej bluzce, nachyla się w stronę Lamine’a, który śmieje się, pokryty pianą.

Zdjęcie pojawia się w kalendarzu charytatywnym razem z fotografiami innych zawodników Barcelony. W lutym są Victor Valdés i mały Nico, w kwietniu Eto’o karmi Mariano, w maju Andrés Iniesta i Xavi Hernández, w czerwcu Thierry Henry żartuje z Liamem, w lipcu Ronaldinho gra w koszykówkę, w październiku przeciąganie liny z Carlesem Puyolem, a rok zamykają Deco i Sylvinho.

UNICEF wysyła fotografie rodzicom dzieci, które pozowały. Ale z biegiem czasu zdjęcia, razem z wieloma innymi, popadają w zapomnienie na dnie jakiejś szuflady. Nawet Joan Monfort zapomina o tej fotografii Messiego z niemowlęciem. Mija 17 lat i 4 lipca 2024 kadr z Leo, Lamine’em i Sheilą trafia do sieci. Na swoim koncie na Instagramie zamieszcza ją Mounir, ojciec Lamine’a, z podpisem: „Początek dwóch legend”. Zdjęcie obiega świat. W mediach mówi się o szczęśliwym zbiegu okoliczności, splecionych losach, chrzcie mistrza, o przekazaniu władzy ante litteram. Monfort publikuje inne fotografie z tamtej sesji, a w rozmowie z „The Athletic” stwierdza: „Nikt sobie wtedy nie wyobrażał, że to dziecko stanie się tym, kim jest dziś, i nikt nie mógł też wiedzieć, że Messi stanie się tym, kim się stał. Jedna szansa na milion, że coś takiego mogło się zdarzyć”.

W dniu sesji Lamine Yamal Nasraoui Ebana ma pięć miesięcy. Urodził się 13 lipca 2007 roku w Esplugues de Llobregat, liczącej 48 tysięcy mieszkańców miejscowości w prowincji Barcelona. Jest synem młodziutkiej pary imigrantów: Sheila, która przybyła do Hiszpanii z Gwinei Równikowej, ma dopiero 16 lat, a pochodzący z Maroka Mounir – 19. Jak głosi legenda, wybierając imię dla syna, spełnili złożoną niegdyś obietnicę. Na początku wspólnego życia nie mieli nic, trudno im było związać koniec z końcem, opłacanie czynszu co miesiąc stanowiło spory problem. Pomogli im ksiądz z Rocafondy o imieniu Lamine oraz przyjaciel nazywający się Yamal. Mounir obiecał im, że jeśli kiedyś będzie miał z Sheilą syna, nada mu ich imiona, by się odwdzięczyć. W lipcu 2007 roku obietnica zostaje spełniona. Kilka miesięcy później niemowlę, mama i tata przeprowadzają się do Mataró, liczącego 130 tysięcy mieszkańców miasta na Costa Brava, 30 kilometrów od Barcelony. Osiadają w Rocafondzie, dzielnicy na wzgórzu, między górami a morzem.

– To wielokulturowa dzielnica ciężko pracujących ludzi. Została zbudowana w latach 60. jako dzielnica mieszkalna ukradziona terenom wiejskim. Jest tam duża gęstość zaludnienia i zabudowy, z blokami o maksymalnej dozwolonej wysokości, pięciopiętrowymi, w większości bez windy, ogrzewania i parkingu, i boryka się z poważnymi problemami urbanistycznymi. Osiedlali się tu imigranci z klasy robotniczej z południa Hiszpanii: Andaluzji i Estremadury. Wtedy w przemyśle tekstylnym w Mataró było mnóstwo miejsc pracy, a ceny mieszkań były bardziej przystępne niż gdzie indziej – opowiada Rocío Escandell, 33-letnia prezeska Associació Veïnal Rocafonda (Stowarzyszenia Sąsiedzkiego Rocafonda), które od pół wieku pracuje na rzecz poprawy warunków życia mieszkańców osiedla. – Lata 70. – ciągnie aktywistka – były tu naznaczone walką o mieszkania, o transport, o dostęp do usług. Od lat 90. zaczęli tu osiadać głównie imigranci z Maroka i innych krajów afrykańskich, a także z Ameryki Łacińskiej.

Dziś w Rocafondzie mieszka ponad 11 tysięcy osób, a w ciągu ostatniego roku wzrosła imigracja z Maroka i Kolumbii. To jedyna dzielnica Mataró, w której tylko 48 procent ogółu mieszkańców urodziło się w Katalonii. Andaluzyjczycy stanowią 8,4 procent, podczas gdy ludzie urodzeni za granicą – 36 procent, z czego ponad połowa to Marokańczycy. Według ostatniego spisu ludności Mataró Rocafonda to część miasta o najwyższym odsetku rodzin pięcioosobowych (8,6 procent całej dzielnicy), sześcio-, ośmio- i powyżej ośmioosobowych. Mieszkania są w złym stanie i znajdują się w rękach funduszy inwestycyjnych, które skupiają się na spekulacji, ludzie są eksmitowani, całe rodziny trafiają na bruk… Z danych Narodowego Instytutu Statystycznego wynika, że blisko połowie mieszkańców Rocafondy zagraża ubóstwo, a średni dochód na mieszkańca wynosi 7190 euro rocznie.

– Tak – przyznaje Rocío – to jest biedna dzielnica, ale została napiętnowana z powodu dyskusji, których celem jest powiązanie imigracji z przestępczością. To prawda, że działy się tu różne rzeczy, tak samo jak w wielu innych hiszpańskich miastach, ale to nie jest reguła i nie tylko imigranci byli w to zamieszani. To nie jest wielokulturowe gnojowisko, jak stwierdzili politycy Vox2. Powinni się raczej zastanowić, czy prawdziwym gnojowiskiem nie jest przypadkiem ich ugrupowanie. Obrażają uczciwych ludzi, którzy przyjechali tu w poszukiwaniu lepszego życia i latami walczą o to, żeby się im udało. Pochodzimy z klasy robotniczej, nie należymy do śmietanki towarzyskiej, ale nie jesteśmy złymi ludźmi. Rocafonda to nie raj, ale da się tu dobrze żyć.

To właśnie tutaj, na placu Jana XXIII, dorasta Lamine Yamal. Mieszka w domu Fatimy, babci ze strony ojca, razem z Mounirem, Sheilą, stryjem Abdulem, jego żoną i czworgiem ich dzieci. O kolejach losu rodziny Nasraoui opowiada Abdul pewnego deszczowego poranka w Rocafondzie, przy ulicy Pabla Picassa. Na ścianie w głębi jego lokalu, który nazywa się Bar Familia LY304 [LY: Lamine Yamal], wisi duży ekran plazmowy, a po bokach dwie koszulki Lamine’a z numerem 19 – jedna reprezentacji Hiszpanii, a druga Barçy. Do tego mnóstwo zdjęć utalentowanego chłopaka w akcji. Fotografia pokazująca gola strzelonego Francji w półfinale mistrzostw Europy 2024 jest z dedykacją i autografem. Za ladą, między miętową herbatą, kawą i śniadaniem dla klientów, Abdul opowiada o Maroku, Hiszpanii i licznych poświęceniach. Jest najstarszy z pięciu braci, urodził się w Al-Ara’iszu, portowym mieście na północy kraju, 86 kilometrów od Tangeru.

– Jest tam słońce, jest morze, ale panuje straszna bieda – mówi Abdul. I wspomina, jak w dzieciństwie do szkoły chodził w klapkach, a książki nosił w reklamówce. Pamięta, jak cierpiał z zimna i na jak niewiele mogli sobie pozwolić. – W Maroku nawet dziś żyje się ciężko: dniówka niewykwalifikowanego robotnika nie przekracza czterech euro, a jeśli jesteś specjalistą, możesz wyciągnąć 10–12 euro. Sam powiedz, czy w ten sposób można się utrzymać… W Hiszpanii za 1300 euro miesięcznie da się dobrze żyć, opłacić czynsz za mieszkanie, choćby skromne, możesz sobie pozwolić na samochód, choćby z drugiej ręki, a twoje dzieci chodzą do szkoły dobrze ubrane. Bez porównania.

Abdul przyjechał do Hiszpanii jako zaledwie 20-latek w 1997 roku. Imał się różnych zajęć: pracował jako budowlaniec, drogowiec, sprzedawca kwiatów na targu. Przez lata prowadził w Rocafondzie arabską piekarnię, gdzie na starej rolecie artysta Antonio Moreno namalował Lamine’a z flagami Maroka, Hiszpanii i Gwinei Równikowej oraz słynne „304”. Stryj piłkarza sprzedał ten lokal i w październiku 2024 roku otworzył bar. Osobą, która utorowała drogę Abdulowi, Mounirowi i pozostałym braciom, która jako pierwsza przemierzyła Morze Śródziemne w poszukiwaniu szczęścia, była Fatima, matka Abdula, babcia Lamine’a.

Jest 1990 rok. 40-letnia Fatima, głowa rodziny, sama wsiada w Tangerze na prom płynący do Hiszpanii. Oszczędzała, żeby kupić bilet na autobus, który przywozi ją do Katalonii. Tam znajduje pracę na kempingu w Llavaneres, gdzie zostaje przez dwa lata. Później przenosi się do Vilassar de Mar, żeby zarabiać na chleb w domu opieki. Następnie osiada w Rocafondzie. Co roku jeździ do Maroka, a wracając, zabiera ze sobą jednego z synów. Najpierw Abdula, później Mounira. To właśnie Fatima, która dziś ma 75 lat i 24 wnucząt, zajmowała się Lamine’em, kiedy rodzice byli w pracy albo kiedy młodzi się rozstali. „Ochrzczony” przez Leo Messiego chłopiec dorasta w Rocafondzie z pasją do piłki. Tę zaszczepia w nim tata Mounir, dobry napastnik, który – zdaniem przyjaciół – mógłby daleko zajść, gdyby nie pogubił się po drodze. Pierwszymi przeciwnikami Lamine’a są Killa i Clara, dwa czarno-białe szczeniaki, które ganiają za piłką po całym domu. Trudno je okiwać. „To były mecze bez żadnych zasad i dość wyrównane. Ja kontra one – wspomni po latach Lamine. – Gra kończyła się dopiero wtedy, kiedy mnie gryzły i tata interweniował, żeby nas powstrzymać”.

Pierwsze boisko, na którym gra mały Lamine, znajduje się tuż pod domem, przy placu Jana XXIII. Wtedy na środku czworokąta otoczonego czerwonymi, szarymi i pomarańczowymi blokami była ziemia, dziś są beton oraz zjeżdżalnia dla maluchów, a tabliczka informuje o zakazie gry w piłkę. Lamine musiał tylko zejść na dół, żeby spotkać kolegów, z którymi rozgrywał mecze trwające do momentu, gdy Fatima z balkonu wołała go na podwieczorek (niezapomniane babcine ciastka i herbata) albo kolację (uszczęśliwiała go panierowana pierś kurczaka).

Drugie miejsce będące świadkiem piłkarskich przygód Lamine’a znajduje się niespełna 200 metrów od placu: betonowe boiseczko, na którym zrobiono mu zdjęcie, jak siedzi na schodkach, zamyślony między jednym meczem a drugim. Gra na ulicy, w parku, na betonie ze swoimi rówieśnikami albo z chłopcami znacznie od siebie starszymi. Kuzyn, który na polecenie babci Fatimy odprowadza go do parku, każe mu czasami stawać w bramce. Efekt: wpadają wszystkie piłki, a te, które nie wpadają, trafiają go w twarz. Przez kilka miesięcy Lamine chodzi także grać na trawiastym boisku należącym do CF Rocafonda, ale nie jest jego zawodnikiem. „Moi rodzice – wyzna po latach – nie mogli sobie pozwolić na opłacenie wpisowego”.

2 Skrajnie prawicowa hiszpańska partia.

3

La Torreta

Jest ciemny wieczór w La Roca del Vallès, miasteczku położonym 15 kilometrów od Mataró. Reflektory oświetlają sztuczną murawę boiska. Po lewej stronie przylega do niego długi szary budynek. Na ścianie widnieje niebieski napis „La Torreta”. W klubowym barze światło jest włączone, mamy i tatowie tłoczą się przy kontuarze, by napić się kawy lub piwa i coś przekąsić w oczekiwaniu, aż ich pociechy skończą trening. Ekspres do kawy obsługuje Emilio Reixach. Po zrealizowaniu zamówień ma chwilę, żeby opowiedzieć o klubie, którego jest wiceprezydentem i skarbnikiem.

– Jesteśmy klubem dzielnicowym, klubem z La Torrety, liczącej niespełna trzy tysiące mieszkańców, która razem z La Roca i Santa Agnès de Malanyanes jest częścią gminy La Roca del Vallès. Jesteśmy klubem rodzinnym, chcemy, żeby dzieci się bawiły, uczyły sportowych wartości, dorastały i były tu szczęśliwe. Staramy się, żeby rodzice czuli się tu dobrze, żeby włączali się w życie drużyny i mogli się do nas zwrócić z każdym problemem. Nie jesteśmy jednym z tych klubów, dla których liczą się tylko pieniądze, zawodowstwo i sukces. Powstaliśmy w 1975 roku. Zaczęło się od lokalnego święta i pachangi, meczyku przyjaciół. Potem sprawa nabrała rozpędu, zorganizowaliśmy się i dołączyliśmy do Katalońskiej Federacji Piłkarskiej. W tym roku obchodzimy 50. rocznicę założenia.

W ciągu paru minut w barze robi się tłoczno i Reixach musi wrócić do swojej „pracy” baristy. Przekazuje nas koordynatorowi i sekretarzowi klubu. Kilka kroków dalej, za szatniami, a przed siłownią i małą zadaszoną trybuną, znajduje się pomieszczenie pełne trofeów, piłek i koszulek. Przy stole Joel García i Fran Herrera opowiadają o La Torrecie, zaczynając od klubowego herbu, który rzuca się w oczy na czerwonych koszulkach.

– Na górze są dwa symbole La Torrety: przydrożny krzyż z dwoma cyprysami oraz Glorieta de la Miranda d’en Puntes, czyli altana – wyjaśnia Herrera – z której można podziwiać zachody słońca i panoramę okolicy. Na dole znajduje się piłka z lat 50. na tle senyery, katalońskiej flagi z czerwono-złotymi pasami.

– Mamy 13 drużyn, w których gra łącznie 200 zawodników – mówi García. – Od trzy-, czterolatków po ponad 40-letnich weteranów. Co najmniej jeden zespół dla każdej kategorii wiekowej (escuelita – maluszki; pre benjamines – żaki; benjamines – skrzaty; alevines – nowicjusze; infantiles – młodziki; cadetes – trampkarze; juveniles – juniorzy; oraz amatorzy). Jest też sekcja kobieca dla dziewczyn od 18 lat wzwyż. Treningi i mecze odbywają się na sztucznym boisku gminnego stadionu. Jesteśmy mali i skromni w porównaniu z innymi okolicznymi klubami, które mogą się pochwalić dłuższą historią, większym budżetem, lepszą infrastrukturą i bardziej utalentowanymi zawodnikami. Ale bardzo się cieszymy, że możemy pracować tak, jak pracujemy z dziećmi ze znacznej części naszej dzielnicy.

– Porozmawiajmy o Laminie…

– Przez 50 lat istnienia klubu nikt sobie nigdy nie wyobrażał, że chłopiec, który zaczynał grać właśnie tutaj, dotrze na taki poziom, jak Lamine w wieku zaledwie 17 lat. To coś nie do pomyślenia, także dlatego, że od początku naszej działalności żaden piłkarz nigdy nie trafił do drużyny z La Liga czy do reprezentacji. Jedynym, który otarł się o ten poziom, jest Ignasi Vilarrasa, lewy obrońca drugoligowej Hueski – wyjaśnia Joel García. – Lamine zapewnił nam rozpoznawalność, jakiej nigdy nie mieliśmy, teraz ludzie nas znają, interesują się naszymi programami, chcą wiedzieć więcej o klubie La Torreta, a dziennikarze przyjeżdżają, żeby poznać początki tego fenomenalnego zawodnika.

– Lamine Yamal wywołał efekt przyciągania: dzieci z okolicy chcą grać tam, gdzie zaczynał on, chcą wkładać tę samą koszulkę co on – dodaje Herrera. – To bardzo pomaga, bo w ten sposób łatwiej nam rywalizować z lepszymi klubami.

Herrera i García nie pracowali jeszcze w klubie, kiedy grał w nim mały Lamine. Dobrze zna go natomiast 32-letni Leonardo Giordanella, Argentyńczyk z Cipolletti (północna Patagonia), który był jego trenerem. Wchodzi do pomieszczenia, wita się z obecnymi i siada. Ma tylko dziesięć minut, zanim będzie musiał wracać na boisko do maluszków, ale nie przejmuje się tym i zaczyna opowiadać:

– Znałem go, jeszcze zanim do nas dołączył, bo grywałem w piłkę z jego ojcem w jednym z parków w Granollers. Lamine przychodził na mecze ze swoim tatą. Zawsze miał piłkę przy nodze. Kopał futbolówkę i za nią biegł. Musiał mieć dwa, najwyżej trzy latka.

Lamine trafia do La Torrety jako trzyipółlatek. Sheila rozstaje się z Mounirem i przeprowadza do mieszkania przy ulicy Kolumbii 7 w Granollers, dwa kroki od boiska. Zaczyna pracę w McDonaldzie, gdzie poznaje Sandrę. Pewnego razu wyjawia jej, że ma syna, który chce grać w piłkę, ale ona nie wie, gdzie go zapisać, nie ma też pieniędzy na takie wydatki. Sandra jest córką Inocente Díeza, wówczas koordynatora La Torrety. Zwraca się więc do ojca, który zaprasza malucha i ułatwia mu dostanie się do klubu.

– To był mój pierwszy sezon w roli trenera. Lamine był w maluszkach świeżakiem i jednym z najmniejszych. – Giordanella pokazuje ręką, że ledwie odrósł od ziemi. – Jaki był? Wielki indywidualista, trudno było go odwieść od przekonania, że jedna piłka jest dla niego, a druga dla drużyny. Musiałem uparcie mu powtarzać, że powinien ją podawać, a nie trzymać przy sobie. W tym wieku nie tylko on był taki, inne dzieci też zawsze chciały mieć piłkę. Powtarzałem mu też, żeby podnosił głowę, patrzył, gdzie są koledzy z zespołu, żeby próbował wyobrazić sobie akcję, zagranie. Żeby miał wizję gry. Do dziś kładę na to nacisk: wszystkie dzieciaki są na środku boiska, wszystkie gonią za piłką, podczas gdy ja wolę, żeby grały na skrzydłach. Lamine’a ustawiałem przed obrońcami, nie chciałem, żeby ciągle ruszał w stronę bramki przeciwnika, chciałem, żeby grał przy linii. Miałem jeszcze dwóch innych dobrych zawodników, z którymi Lamine doskonale się rozumiał, razem budowali dobre akcje, to była otwarta gra. Co jeszcze? Robił rzeczy, które nie były normalne dla kogoś w jego wielu, próbował przekładanki, starając się zawsze minąć rywala, i loba, żeby pokonać bramkarza. U tak małego dziecka to było coś niesamowitego. Zabawnie było patrzeć na czteroletniego chłopca, który robi takie rzeczy. Kto go tego nauczył? Mounir, który bardzo dobrze grał, jeśli się nie mylę, na pozycji ofensywnego pomocnika? Robił na Laminie wrażenie niektórymi elementami swojej gry. No i Lamine bez wątpienia był doskonałym strzelcem, goleadorem, zdobywał najwięcej bramek w całej drużynie. Wiele razy ratował nam mecze, w których przegrywaliśmy 0:1 albo 0:2.

„Sam rozstrzygał spotkania. Dobrze pamiętam taką akcję, kiedy podaliśmy mu piłkę blisko linii bocznej na naszej połowie, a on okiwał wszystkich rywali i strzelił gola. Był bardzo szybki, bardzo zwinny i miał niesamowity strzał”, mówił w wywiadzie Marc Martin, jeden z jego kolegów z drużyny żaków.

– Był bardzo inteligentnym dzieckiem, na boisku zawsze próbował różnych rozwiązań. Było widać, że może zajść daleko, choć oczywiście nigdy nie sądziłem, że jeden z zawodników mojej pierwszej drużyny wzniesie się na taki poziom – przyznaje Giordanella. – To, ile osiągnął w tak młodym wieku, przedwczesna dojrzałość, a nawet bezczelność z piłką, naprawdę zaskakują.

A jak dziś wyglądają relacje szkoleniowca z dziewiętnastką Barcelony?

– Ostatnio z nim rozmawiałem. Nie łączy nas relacja trener–zawodnik, tylko relacja przyjacielska, zarówno z nim, jak i z jego matką. W czasach La Torrety Sheila zaplatała mi warkoczyki, często przychodziłem do nich do domu i z Lamine’em godzinami graliśmy na PlayStation. Teraz gramy w Fortnite’a. Traktuję go jak chrześniaka – przyznaje Giordanella. – Kiedy do niego dzwonię, pytam, jak się miewa mama, jak się miewa tata, co u brata, co u niego. Nie rozmawiamy o futbolu i o tym całym cyrku, jaki powstał wokół niego. Chodziłem patrzeć, jak grał w La Masii, a i teraz proponuje mi bilety na mecze, ale niezręcznie mi z tego korzystać.

Jest wpół do siódmej. Na Giordanellę czekają najmłodsi zawodnicy. Przed wyjściem jeszcze pokazuje w telefonie dwa zdjęcia. Na pierwszym, w otoczeniu sześciorga dzieci, trzyma puchar, który maluchy zdobyły na turnieju w Bellavista, sąsiedniej miejscowości. Wszyscy dotykają trofeum. Lamine, z medalem na szyi i w klubowej kurtce, trzyma na nim obie ręce. I nie puszcza. Na drugim zdjęciu jest ich dwanaścioro, siedzą na boisku w czerwonych koszulkach klubowych. Lamine, z loczkami na głowie, rozemocjonowany, tak jak koledzy celuje pięścią w stronę aparatu i krzyczy.

Inocente Díez, dla wszystkich Kubala (ksywka nadana mu przez jednego z trenerów, któremu przypominał Ladislao Kubalę, węgierskiego napastnika Barcelony z lat 50.), ma 64 lata. Do Katalonii przyjechał z Almadén (prowincja Ciudad Real) jako 12-latek. Futbol jest jego pasją, uwielbia nie tylko w niego grać, lecz także o nim opowiadać. Od jesieni 2024 roku nie jest już koordynatorem La Torrety, ale dwa razy w tygodniu trenuje żeńską drużynę klubu i pracuje również z zespołem skrzatów w klubie z Bellavisty.

– Lamine przyszedł do La Torrety razem z tatą i mamą. Był 2010 rok – wspomina Kubala. – Spędził u nas trzy i pół sezonu. Grał w maluszkach i żakach, chociaż często braliśmy go do skrzatów, gdzie byli chłopcy starsi od niego o dwa–trzy lata. Zwykle, kiedy sześciolatek gra z ośmio- czy dziewięciolatkami, ta różnica jest bardzo zauważalna, ale w przypadku Lamine’a nie było tego wcale widać. Miał umiejętności, które widzimy u niego dzisiaj: lewonożny chłopak, który bardzo przypominał mi Messiego z filmików nagranych w jego dzieciństwie. Potrafił przedryblować każdego, kto stawał mu na drodze. W razie potrzeby kiwał nawet sędziego. Ile to razy powtarzaliśmy mu: „Lamine, podaj piłkę, Lamine, podaj piłkę”, ale on nas nie słuchał, sam chciał strzelić gola. Raz nawet go ukaraliśmy, sadzając na ławce, ale w tamtym meczu przegrywaliśmy i w końcu wpuściliśmy go na boisko. Wszedł, odwrócił wynik i wygraliśmy. We wszystkich turniejach, w których braliśmy udział, Lamine zdobywał nagrodę dla najlepszego zawodnika i najlepszego strzelca. Ma dar, talent, który pokazał bardzo wcześnie. Jaki był poza boiskiem? Serdeczne dziecko, które od razu zyskało sympatię wszystkich w klubie. Dobrze wychowany, poważny, skryty, odpowiedzialny, nieco wstydliwy. Wiele razy zostawał po treningu, czekając na swoją matkę. „Kubala – prosiła mnie Sheila – rzuć na niego okiem do czasu, aż skończę pracę i przyjdę go odebrać”. Sheila włożyła ogromny wysiłek w rozwój Lamine’a, robiła wszystko, żeby jak najlepiej go wychować, żeby posłać go do Szkoły Pereanton w Granollers, żeby pomóc mu zostać tym, kim jest dziś. Wspieraliśmy ją, jak tylko mogliśmy. Kiedy chłopiec był u swojego ojca w Rocafondzie, a Mounir nie mógł przywieźć go na trening, jeździłem tam po niego.

Rozmawiając o teraźniejszości i przyszłości, Inocente Díez jest przekonany, że Lamine Yamal jest bardziej kompletnym piłkarzem niż Leo Messi, biorąc pod uwagę warunki fizyczne i umiejętności techniczne.

– I mówię to bez cienia wątpliwości. Jaka jest różnica? Taka, że Messi grał z Iniestą, Xavim, Puyolem, Piqué, Alvesem czy Albą. Lamine gra z Pedrim, Cubarsím, Gavim, Raphinhą. Oczywiście, oni są przyszłością, ale to nie są tacy sami zawodnicy jak ci, na których mógł liczyć Argentyńczyk. Ile osiągnął Messi z PSG bez swoich kolegów z Barçy? Lamine już w wieku 17 lat jest kluczowym piłkarzem La Roja i Barcelony. I chociaż nie gra na tej samej pozycji, ma na koncie mnóstwo asyst, a celność jego strzałów wynosi 70–80 procent. Nie lubię ich porównywać, bo Messi po Maradonie i Cruijffie jest najwybitniejszym zawodnikiem w historii futbolu, ale porównania nie wzięły się znikąd.

Kubala się ekscytuje, mówiąc o wielkich mistrzach i chłopcu dorastającym w La Torrecie. I zakłada się o kolację, że w ciągu trzech lat Lamine zdobędzie Złotą Piłkę. Na tym rozmowa się kończy: dziewczyny z La Torrety czekają już na niego na boisku.

W jednym z rogów boiska Pau, Eloi, Liam, Einar i Mateu, najmłodsi chłopcy w klubie, nie zatrzymują się ani na chwilę. Giordanella musi wołać ich po kolei, żeby zostawili piłkę w spokoju i podeszli do linii bocznej, aby porozmawiać z gośćmi. Jeden mniejszy od drugiego, wszyscy znają Lamine’a Yamala, wszyscy chcą zostać piłkarzami tak jak on i strzelać tyle goli, co on. Wszyscy widzieli w telewizji, jak gra, ale Liam widział go także tutaj, na boisku.

31 maja 2024 roku Lamine, zanim pojechał na zgrupowanie reprezentacji przed mistrzostwami Europy, wrócił do La Torrety. Kubala pełnił funkcję gospodarza, na zawodnika czekali rodzina, przyjaciele i mnóstwo małych graczy w koszulkach La Torrety, Barcelony i reprezentacji, niektórzy z imieniem Lamine’a na plecach. Popołudnie pełne autografów, zdjęć z dużymi i małymi oraz grą w dziadka na środku boiska z chłopcami. Potrzeba cierpliwości do tych wszystkich nieokiełznanych maluchów. W klubowym gabinecie Lamine doszedł do porozumienia z kierownictwem, żeby letni kampus La Torrety, przeznaczony dla dzieci, nosił jego imię. Było mnóstwo krzyków, mnóstwo uśmiechniętych twarzy, mnóstwo uściśniętych dłoni, mnóstwo padania w objęcia, mnóstwo klepnięć po plecach i mnóstwo radości w klubie, w którym Lamine zaczynał swoją przygodę. W klubie, z którego odszedł, mając zaledwie siedem lat.

Powyżej: „Błogosławiony przez Największego” – nie ma przypadków, są tylko znaki i kibice o tym wiedzą. Berlin, przed finałem Euro 2024, 14 lipca 2024 r.

Fot. Robbie Jay Barratt – AMA / Getty Images

Po lewej: To oni towarzyszyli mu w drodze na szczyt: Lamine z rodzicami, Mounirem Nasraouim i Sheilą Ebaną, oraz młodszym bratem na gali Złotej Piłki. Paryż, 28 października 2024 r.

Fot. Jean Catuffe / DPPI

Lamine Yamal

Copyright © by Luca Caioli 2025

Copyright © by Cyril Collot 2025

Copyright © for the Polish translation by Barbara Bardadyn 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Marcin Dymalski

Korekta – Jerzy Cierniak, Maciej Cierniewski

Korekta merytoryczna – Jakub Kubielas

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Przygotowanie wersji elektronicznej – Kasia Kotynia

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na okładce – Altaf Qadri/AP/East News

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788384060476

ISBN epub: 9788384060483

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Table of Contents

Okładka

Spis treści

Strony tytułowe

1. 304

2. Kalendarz splecionych losów

3. La Torreta

Zdjęcia

Strona redakcyjna

Reklama

Guide

Spis treści