38,25 zł
Mam nadzieję nie dożyć takiego poziomu błogostanu, by przeszło mi przez usta ‒ „jestem poetą!”. Pomijając to wybłyszczone od nadużywania „poetą się bywa”, owo „poeta” raczej zastrzegłbym dla literackich matuzalemów, którzy oblani miodem spiżu już tylko tkwią na wyżynach, a jeśli raczą wydać słowo, to nosi ono znamiona boskości, zanim jeszcze wybrzmi. Jest wielki i już!
Wolę tych mniejszych, niezależnych od namaszczenia przez historię, leksykony, krytyków i nauczycielki od polskiego (lub innego).
Tego wybranego przez każdego z czytelników jako swojego spowiednika, alter ego, któremu winien wdzięczność za pokrewieństwo dusz.
Ja piszę wiersze i piosenki. Po swojemu. Bez tego całego intelektualnego „prężenia firan”. Mniej z mózgu, bardziej z serca. Mniej z biurka, bardziej z ulicy.
Poezja jest dla mnie stanem permanentnego napięcia. Permanentnej gotowości. Stanem czujnego rozglądania się wokół. Odsączoną, wyżętą prozą. Potem tylko dodać wody i już mamy. Ale nie tą udręczoną, wyszarpniętą torturami odpowiedzią na pytanie, „co poeta miał na myśli”. Każdy dolewa swoją wodę. Współtworzy. Zatem Ty, który czytasz to, co napisałem, jesteś także odpowiedzialny za ten wiersz. Napisaliśmy go razem.
Jan Wołek
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 38
Rok wydania: 2025
Ja jestem ktokolwiek
Pierwszy lepszy z brzegu
Nie staram się być pierwszy
Staram się być lepszy.
Na półeczce historii
Wśród podobnych bibelotów
Porastam miałkim kurzem
Ani mi się spieszy
Ani mi się dłuży
O wolności nie myślę
Nie czuję jej braku
Tak bywa zazwyczaj
Gdy się coś posiada
Na świat przyszedłem na tarczy
I na tarczy zejdę
Nim mnie zniosą z areny
Biorę udział w bitwie
Nie wygram jej, nie przegram
Lecz ma być chwalebna
Mam żonę, mam dziecko
Cały mój dobytek
Nie cierpię za miliony
Ani one za mnie
Chcę by nad mym grobem
Nikt nie westchnął z ulgą
Ja jestem ktokolwiek
Pierwszy lepszy z brzegu.
Żółta staruszka
Z wyspy Samed
Zanurza palce
W zmarszczki mojej twarzy
Jak w żywe rany.
Chce czas oszukać
Rozgrzeszyć winy
Obrócić dramat
W cichutki płacz dziecka.
I będzie czoło
Jak obrus z magla.
Lecz w ukośnikach
Jej czarnych oczu
Czytam zwątpienie
Gdyby się dało
To, co się nie da.
Więc w modlitewnym
Sklejeniu dłoni
Ze wzrokiem w ziemi
W dziwnym języku
Bardzo przeprasza:
Widzisz kochasiu
Ja nie dam rady
Zbyt dużo cierpień
Za ciężkie grzechy
Zmarszczki zbyt głębokie
Na te stare palce
Musisz poczekać
Do następnej stacji
Gdy czaszka goła
Już się nic nie marszczy
A teraz zapłać
Następny proszę!
(Rocznica powstania w Getcie Warszawskim)
Dziś jest dziś. Świeci słońce
Z okna widzę powidoki kamienic
Których nie ma.
Okopowa 29. Tam mieszkała
Gela Seksztajn.
78 lat temu napisała:
„Jestem już spokojna. Muszę zginąć”
Tu mieszkam od mojego „zawsze”
Nowolipki, Nowotki, Dzika
(Tramwaj Muranów Leszno 42)
Urodziłem się w getcie
8 kilometrów kwadratowych łez
8 kilometrów kwadratowych krwi.
Starzy Warszawiacy wzdrygają się:
„Mieszkasz na trupach”
Nie. Mieszkam z cieniami
Szanujemy się. Milczymy do siebie znacząco.
Dziś jest dziś.
Idę po chleb, spotykam znajomych
Stawiam stopy na cieniach tych,
Których bóg się zagapił.
Jest od nich gęsto
Układają się warstwami
Jak zwoje Tory, strony Biblii
Lub najzwyklejsze liście.
Chłonę pamięć z tych cieni
Odrasta we mnie człowiek.
Dziś jest dziś. Świeci słońce.
W gardle łza wielka jak globus.
„Jestem spokojna. Muszę zginąć”
Drepczę po cieniach
Nie pozwalam sobie na chwilę wytchnienia.
Ciągle gotowy na strzał zza rogu.
Gdy potykałem się, jako dziecko
Ojciec nie współczuł.
Teraz rozumiem, co miał na myśli mówiąc:
Patrz pod nogi!
To co ważne, zamknięte jest w cudzysłów
Skompresowane, zgęszczone
W klatce, w celi czterech przecinków.
Do tego co ważne, nie masz klucza.
Może to otworzyć jedynie wytrych intuicji
Spowolnienie mózgu w półśnie
Czytanie przez październikową mgłę
Przymknięte oczy, cedzenie przez zęby.
To co w cudzysłowie
Zamknięte w kulkę wiersza
Wypranego w kieszeni spodni
Zgniecioną na kamień kartkę papieru
W dziecinnej grze „kamień papier nożyce”
Teraz widzę wyraźnie
Jak smutnieją ludzie
Na chudych nogach
Słania się nadzieja
Coraz wyższe czoła
IQ coraz niższe
Żołądki pełne
I puste kościoły
Bóg stracił nieodwracalnie
Panowanie nad kierownicą
Cofnęli mu prawo jazdy
Bo nadużył w Kanie.
Jesteś nieznaną melodią
Piękną i obcą
Chciałbym się ciebie nauczyć na pamięć
Ale nie ma cię w żadnym zapisie nutowym.
Nie da się ciebie zagwizdać.
Nie da się ciebie zanucić.
Czasem można cię usłyszeć,
Ale za cenę pękniętego serca.
Krzykliwi w białych koszulach
W źle związanych krawatach
W rocznicę wybuchu Wielkiej Światowej
Idą do szkoły przekrzykując się, potrącając
Licytując w wakacyjnych wspomnieniach.
Dzieciaki.
A teraz się przyznaj!
Nie lubisz ich za tę głośność
Tę ruchliwość i wulgarność
A najbardziej nie lubisz ich za to
Że przed nimi wszystko to
Co już dawno za tobą
Przed nimi horyzont
A przed tobą ściana
I tyle nadziei, co w kolejnym
Kuponie loterii, nawet jeśli wygranym
To nie zdążysz wydać.
Nic jednak nie wkurwia cię bardziej
Jak to, że kurzą papierochy
A tobie zabronił lekarz!
Nie daj się zaczadzić
Słodkim dymem lojalności
Uśmiechami lepkimi jak napalm.
Przyjaźniami z szablonu.
Nie umawiałeś się
Na wysoką cenę zdrady
Więc nie dawaj zaliczek.
Nie daj się okadzić
A jeśli, to zostaw miejsce na zderzak
Na strefę zgniotu
A wyjdziesz z wypadku cało.
Wówczas będziesz mógł ze spokojem
Po pięknie odegranej scence
Odczytać w okrągłych oczach „przyjaciół”
Więc to nie było to?
Ona nie może być cicha i nienachalna
Wyprzedzająca twoje oczekiwania
Małomówna i w zasadzie
Zakłopotana obowiązkiem
Składania wizyt i rewizyt
Wysyłania życzeń i codziennych telefonów
Trzymania do chrztu
Tak by nie upuścić
Tak trwała, że nie potrzebująca
Potwierdzeń w słowach
A jeśli to w czynach
Konkretnych, pewnych, precyzyjnych
I bezwarunkowych.
Ona musi być głośna i manifestacyjna
W niegasnącym uśmiechu
Jak guma od majtek
Obśliniona pocałunkami
Posiniaczona poklepywaniem
Porządnie podlana piwskiem
Potwierdzona odbytą wspólnie
Służbą wojskową, lub chociaż
Wspólnym przeżyciem
Kilku meczów piłki nożnej
Lub wyjazdów do Egiptu
Udokumentowana niezliczonymi
Radosnymi selfie
Z kciukiem do góry.
I to jest obowiązujący przepis na przyjaźń.
A najbardziej lubię słuchać sam siebie
Jestem wówczas najdowcipniejszy
I wzbudzam sobą
Najwyższe zainteresowanie
Mam dla siebie kołderkę cierpliwości
Obcy jest mi ton polemiczny
I w pełni zgadzam się z przedmówcą.
Gdy mówię do innych
Jestem przeraźliwie dbały
O formę, logikę, zwięzłość i temat
Ten we mnie nudzi się wówczas
I ziewa z obraźliwą ostentacją
Widoczną na zewnątrz
Co wzbudza niechęć słuchaczy.
Więc odchodzę w najbliższą samotność
Posłuchać samego siebie.
Zazwyczaj głosimy własną wielkość
Pastwiąc się nad małością innych
Pochylamy się nad nimi z niesmakiem
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Opracowanie graficzne i typograficzne: Maciej Sadowski Na okładce i w książce wykorzystano rysunki autorstwa Jana Wołka Korekta Elwira Wyszyńska
Wydanie I elektroniczne
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl tel.: 22 583 14 07, e-mail: [email protected]
Partnerem wydania jest Stowarzyszenie Autorów ZAiKS
© Copyright by Jan Wołek, 2025 © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2025
ISBN 978-83-07-03668-7