Księga Dwóch Światów - Karolina Kasprzak-Dietrich - ebook + książka

Księga Dwóch Światów ebook

Kasprzak-Dietrich Karolina

5,0

Opis

Czy potrafisz wyobrazić sobie WIECZNOŚĆ?

Maria była szczęśliwa: miała syna, kochanków i poczucie bezpieczeństwa. Niestety, przez zatracanie się w chwilowych przyjemnościach i własną chciwość powoli traci to wszystko. Kiedy ze strachu przed konsekwencjami swoich czynów próbuje uciec za granicę, ulega wypadkowi, w wyniku którego balansuje na granicy życia i śmierci. Jej dusza rozpoczyna wędrówkę przez zaświaty. Najpierw wznosi się ku niebiosom, by po chwili spaść na samo dno piekła. Dokąd ostatecznie trafi? To zależy od wyniku testu, któremu ma zostać poddana…

Ta epicka opowieść o życiu i śmierci wywołuje nadzieję a zarazem trwogę. Autorka świetnie wczuła się w rolę, zmuszając do refleksji.

💥Co jest po drugiej stronie lustra?
💥Czy zło popełnione za życia można naprawić po śmierci?
💥Czy potrafisz wyobrazić sobie WIECZNOŚĆ?

To pierwsza powieść z pogranicza fantastyki autorstwa Karoliny Kasprzak-Dietrich. W tym surrealistycznym kryminale autorka oddaje hołd życiu i śmierci. Wizualizuje życie pozagrobowe, zadając pytania związane z grzechem i sensem cierpienia. To książka o upadku, skłaniająca do przemyśleń nad jakością życia i naszymi priorytetami.

Autorka ma już w swoim dorobku literackim kryminały („Grabarz”, „Podstępna schizofrenia”, „Velveteen youth”, „Moje córki”), erotyk („Truciciel”) oraz „Poradnik kosmetyczny, czyli jak prosto wyglądać bosko”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Arencl

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka. Do końca miałam nadzieję że bohaterka wróci do żywych.
00

Popularność




Każdy wojownik światła bał się kiedyś podjąć walkę.

Każdy wojownik światła zdradził i skłamał w przeszłości.

Każdy wojownik światła utracił choć raz wiarę w przyszłość.

Każdy wojownik światła cierpiał z powodu spraw, które nie były tego warte.

Każdy wojownik światła wątpił w to, że jest wojownikiem światła.

Każdy wojownik światła zaniedbywał swoje duchowe zobowiązania.

Każdy wojownik światła mówił ,,tak”, kiedy chciał powiedzieć ,,nie’’.

Każdy wojownik światła zranił kogoś, kogo kochał.

I dlatego jest wojownikiem światła.

Bowiem doświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei, że stanie się lepszym człowiekiem.

Paulo Coelho „Podręcznik wojownika światła”

Wydanie: Million

Redakcja i korekta: Dominika Kamyszek – OpiekunkaSlowa.pl

Projekt okładki: Łukasz Białek

Skład: Karolina Przesmycka-Szustak

Druk: Drukarnia Sowa – druk na życzenie

Wydanie I, 2022

© Karolina Kasprzak-Dietrich, 2022

© Studio Million licensed by Kubatura sp. z o.o., 2022

All rights reserved.

ISBN 978-83-67103-19-0

Kubatura sp. z o.o.

www.STUDIOMILLION.pl

Nie wiesz, co tak naprawdę jest TAM,

Gdy umrzesz, być może dopiero się urodzisz.

Gdy wierzysz, jest szansa, że wygrasz życie wieczne.

TAM...

Już nikt z nas nie będzie musiał kłamać.

TAM wszystkiego się o sobie dowiemy.

Rozdział I

Moje kruche życie

Wyskoczyłam z żółtej taksówki jak szalona. Choć przez całą drogę, od mojego mieszkania aż po sam dworzec, kierowca raczył mnie dość zaczepnym monologiem, ja milczałam, ale ta cisza nie potrafiła uspokoić moich emocji. Odnosiłam wrażenie, że już nigdy nie zaznam równowagi. Jedyne, co wytrąciło mnie z gąszczu złych myśli, to fakt, że gdy trzaskając drzwiami, wysiadałam z auta, usłyszałam podniesiony głos kierowcy – obrzucał mnie wulgaryzmami, twierdząc, że uszkodzę mu samochód, i krzycząc, żebym ochłonęła. To on jednak wydawał mi się bardziej podjudzony. Nie chciałam tego słuchać, nie chciałam się z niczego tłumaczyć, w mojej głowie panował chaos, moje ruchy były nieskoordynowane.

Przeprosiłam najspokojniej, jak potrafiłam, jednym głupkowatym „przepraszam”, zatapiając się kolejny raz w swoich rozterkach moralnych, które dręczyły mnie na moje własne życzenie, a liczne dylematy ryły w moim mózgu korytarze. „Nic już nie będzie takie, jak było”, pomyślałam przepełniona negatywnym przeczuciem, kopiąc czarny kamyczek, który nagle pojawił się pod moimi stopami.

Pędziłam w nieznane, a przeszłość nie chciała dać o sobie zapomnieć. Wiedziałam, że głównym powodem moich problemów byłam ja sama, że jestem beznadziejna, dlatego mam takie fatalne życie. Na nic, co dobre, nie zasłużyłam, ponieważ jestem zła. A teraz czeka mnie wieczna tułaczka, z dala od znajomych, rodziny i syna. Nie byłam nawet pewna, czy zasłużyłam na miano matki. Choć moja bliższa koleżanka, Dorota Pawlik, wychodzi z założenia, że lepsza taka matka niż żadna.

Pomimo wszechobecnego smutku, w którym od kilku tygodni byłam pogrążona, czułam też dziwną ulgę. Co prawda, uciekam z mojego miasta z nieczystym sumieniem i zaśmieconą głową, ale ta spowiedź, u której byłam chyba pierwszy raz od czasu pierwszej komunii, nieco pomogła mi zrzucić z siebie, choć w niewielkiej części, nagromadzony balast. Mimo wszystkich złych wydarzeń czułam, że moja karta nieco się wyczyściła. Poza tym ksiądz był bardzo wyrozumiały i miał taki łagodny głos, czułam się, jakbym rozmawiała z samym Bogiem. Nie chciałam nawet zakończyć tej spowiedzi, pragnęłam go słuchać i jak najdłużej zrzucać z siebie jarzmo przeszłości.

Jednak wyraz jego twarzy, który zauważyłam przez drobną kratkę, nieco mnie przyhamowywał... Jego zaskoczenie i to, jak czasem wykrzywiał twarz w grymasie, gdy zalewałam go falą informacji o własnych grzechach… Chyba po raz pierwszy w życiu tak bardzo skupiłam się na swoim wnętrzu, z którego moja rozwiązłość wylewała się jak Niagara. Przez ułamek sekundy nawet zadrżał mu głos, zająknął się, ale potem wrócił do tej łagodności, która była dla moich uszu jak muzyka.

„Pan jest łagodny i miłosierny, nieskory do gniewu i bardzo łaskawy”[1], tak powiedział i to zapamiętałam, choć chyba sama nie sądziłam, że to wszystko zabrzmi tak podle. Spodziewałam się raczej wykładu na temat tego, jak bardzo jestem zła i że w domu Bożym nie ma dla mnie miejsca. Brałam też pod uwagę taką opcję, że nie dostanę rozgrzeszenia. Zostałam bardzo mile zaskoczona, ponieważ nie spotkałam się z absolutnie niczym negatywnym z ust kapłana, choć ciężko mi było nacisnąć klamkę od drzwi kościoła. Tak samo jak przed chwilą ciężko mi było wyjść z taksówki, gdyż to wiązało się z pożegnaniem całego dotychczasowego życia. Słuchając chamskiego kierowcy, dodatkowo szarpałam się z uszkodzoną walizką. W swoim odbiciu w szybie zobaczyłam, że po moich policzkach pociekły łzy, tworząc połyskujące strużki. Gdyby nie odbicie i ta sól w ustach, to nawet nie zauważyłabym, że płaczę. Cieszył mnie jedynie fakt, że był późny wieczór, a wokół panowała ciemność, dodatkowo padał śnieg, a że temperatura była na plusie, delikatne płatki bardzo szybko zamieniały się w krople, które mieszały się z moimi łzami.

„Moje życie jest karygodne, chcę umrzeć”, powiedziałam w myślach setny raz w tym tygodniu do swojego odbicia.

Dziwne było to, że wcześniej nie sądziłam, że jestem aż tak beznadziejna. Bardziej bawiłam się życiem, brałam z niego garściami, nie oglądając się na boki. Nie liczyłam się z nikim ani z niczym. Nawet z własnym dzieckiem. Otarłam łzy mankietem beżowej kurtki i postanowiłam już więcej nie zapłakać, choć te słowa były gówno warte. Wypuściłam nagromadzone powietrze. „Nic to, trzeba żyć, teraz już na obczyźnie. Tylko tam mnie nikt nie zna, tylko tam osiągnę spokój”, pocieszałam sama siebie.

Najważniejsze było dla mnie to, że dostałam rozgrzeszenie, Bóg mi wybaczył. Musiałam tylko obiecać poprawę i odmówić pokutę. Może to spowodowało, że gdzieś w głębi serca pomimo licznych rozterek zagościł również zalążek harmonii w tym całym nieszczęściu. Liczyłam, że wydarzy się cud. Nie powiedziałam o tym księdzu, ale często modliłam się o własną śmierć. Bo temat śmierci od pewnego czasu coraz częściej mnie interesował. Lepiej dla mnie i całego otoczenia byłoby, gdybym faktycznie umarła.

W sumie to całe popołudnie i wieczór, pomimo wcześniejszych założeń, że muszę się wyspać przed podróżą, nie zmrużyłam oka, tylko kręciłam się w łóżku z boku na bok, przesuwając pomiędzy palcami drobne kuleczki różańca i prosząc o lepsze czasy, choćby w zaświatach. Potem pakując się do czarnej walizki, wznosiłam modły o lepsze jutro dla siebie i dla swojego synka, którego zaledwie kilka razy od serca i z wielką czułością trzymałam na swoich rękach.

Taksówkarz zamknął szybę, przez którą mnie zwyzywał, i ruszył z piskiem opon, by zaraz nagle zahamować, wylewając kolejną falę wulgaryzmów, tym razem na przechodnia, który właśnie wtargnął na pasy. Najprawdopodobniej nie zdążył zamknąć szyby do końca, bo wszystko słyszałam. Wyjęłam chusteczkę i wydmuchałam nos, przetarłam oczy, cały czas siepała mnie głowa. Może to ten wyż znad Islandii, o którym w porannych wiadomościach wspominał pogodynek. Początek grudnia i wczesnozimowe anomalia nigdy mi nie służyły.

„Czy tylko ja tak cierpię? Czy tylko mnie aż tak boli dusza?”, zastanawiałam się, rozglądając się jednocześnie za białym busem, który miał wywieźć mnie do pracy za granicą.

Samo zachowanie kierowcy taksówki również było co najmniej dziwne… Palił papierosa za papierosem, nawet nie pytając o moją zgodę. Zachowywał się bardzo nienaturalnie, raz włączał, a raz wyłączał podmuch ciepłego powietrza. Czasem drżał, zdawało mi się, że z zimna, choć nie było mrozu. Mimo to facet raz się trząsł, by za moment otrzeć z czoła kropelki potu. Widziałam w odbiciu w przednim lusterku, jak bawełnianą chusteczką przecierał czoło i łysą głowę. „Może chwyta go grypa?”, tak tłumaczyłam sobie jego irracjonalne zachowania. Potem bredził, że brudzę mu samochód węglem, bo mam brudne buty, i wspominał coś o ukropie.

Szamocząc się z walizką, której jedno kółko było uszkodzone i utknęło w zbyt szerokiej szczelinie w bruku, rozpamiętywałam ten krótki, bardzo nieprzyjemny przejazd, aż sama się wzdrygnęłam na wspomnienie gorącej fali powietrza wydobywającej się z nadmuchu w taksówce, już chyba wolałam ten chłód. Ogólnie atmosfera w samochodzie była dość ciężka. Ja również byłam spocona i było mi zimno. Zenek, bo taki napis kierowca miał na podszybiu, przez całą drogę na dworzec nie przestawał majstrować pokrętłami ogrzewania, jakby miał jakąś nerwicę, zaraz jak skręcił czy wyłączył dmuchawę, znowu ją uruchamiał, a temperatura i tak nie chciała się unormować. On spoglądał na mnie w przednim lusterku spod byka, w taki sposób, jakbym to ja była wszystkiemu winna, powiedział nawet, że jestem pechowa i wniosłam mu do samochodu złe moce.

W każdym razie cieszył mnie fakt, że pomimo iż bałam się wyjść z taksówki, bo wiązało się to z wielkimi zmianami, opuściłam już ten pojazd. Szczelina wypuściła kółko ze swoich szponów, a ja biegłam wybrukowanym chodnikiem przed dworcem głównym w Gnieźnie, gdyż w końcu dojrzałam autobus, który miała mnie wywieźć do lepszego jutra. Omal nie połamałabym sobie nóg, które się o siebie plątały, gdyż spoglądałam w międzyczasie na wielki zegar przymocowany na dachu budynku dworca głównego i aż nie dowierzałam swojemu szczęściu. Była dwudziesta pierwsza dwadzieścia sześć, biały bus, który miał wywieźć mnie do Niemiec, miał planowy odjazd o dwudziestej pierwszej dwadzieścia pięć, a stał nadal jakieś dwieście metrów dalej. Pocieszający był fakt, że widziałam ustawionych przy nim w kolejce podróżnych. Stał zaparkowany równolegle do chodnika, na włączonym silniku, czekając na pasażerów, którzy podobnie jak ja uciekali przed przeszłością. Jak twierdzą uczeni, przed nią nie ma ucieczki, ona zostaje z nami aż do śmierci. Ona nas buduje, nadaje nam charakteru, a nawet mimiki, krótko mówiąc: przeszłość nas tworzy. Coś było na rzeczy, mnie wykreowało zło, byłam nim przesiąknięta do szpiku kości, dlatego nie potrafiłam cieszyć się życiem, może dlatego z upływem czasu robiłam się coraz brzydsza, a teraz nawet uciekałam przed własnym życiem, jak to trafnie podsumowałam.

Każdy ucieka przed czymś innym. Niektórzy uciekają przed biedą, inni przed wspomnieniami, może ktoś przed kimś niebezpiecznym, a ja uciekałam przed tym wszystkim razem. Tak to jest, jak się zbyt długo tańczy i przyjdzie czas zapłacić orkiestrze. Ale mnie już zabrakło sił. Zapragnęłam uciec i za nic nie płacić, zresztą nawet nie miałam za bardzo wyjścia. W nerwach i natłoku myśli zaczęłam machać do pasażerów ustawionych w kolejce, by wstrzymali odjazd busa, obawiałam się, że odjadą beze mnie, gdyż światła stopu zamigotały. Nikt nie patrzył w moim kierunku, moje krzyki zagłuszone zostały przez liczne odgłosy z peronów, hamowanie i odjazdy pociągów, głos megafonistki, klaksony i sygnał przejeżdżającego akurat samochodu uprzywilejowanego.

Ustawieni w kolejce pasażerowie jeden po drugim wskakiwali jak kózki na pochyłe drzewo i chowali się w białym busie. Było widać, że każdemu się spieszy. Nikt nie oglądał się na boki, nikt nie zwracał na mnie uwagi, każdy miał twarz zasłoniętą szalem, był jakiś taki spłoszony, może dziki, chyba że tak chciałam to widzieć. Dziwne było też to, że nikt z nikim się nie żegnał. Nie było ustawionych w półkolu płaczących członków rodziny, którzy machają swoim bliskim na pożegnanie. Wyraźnie było widać, że każdy udający się w tę podróż jest osamotniony, więc jak najbardziej pasowałam do tego towarzystwa i to stwierdzenie sprawiło, że jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku. Z wysiłku zabrakło mi tchu, aby krzyczeć, zadławiłam się powietrzem, może własnymi myślami, aż zmrużyłam oczy, bo gardło zapiekło. W duchu modliłam się, aby zdążyć. Nie mogłam pomachać samemu kierowcy, gdyż samochód stał zaparkowany do mnie tyłem.

Podobnie jak wszyscy, u celu tej podróży spodziewałam się lepszej pracy, większych zarobków, dobrego życia. Uciekałam niczym złodziej, choć w swoim życiu nie dokonałam żadnej kradzieży. To raczej mnie okradziono ze wszystkiego, nawet z godności i honoru! Może nigdy ich nie miałam, może tylko mi się wydawało, ale i tak nawet to złudzenie, że jestem coś warta, wyrwano mi siłą i odebrano.

„Jestem zerem”, pomyślałam, rzeczywiście czując się jak nikt. Targałam po chodniku starą walizkę, która przez uszkodzone kółko odskakiwała mi z boku na bok, przeważając mnie, chwilami prawie przewracając. Kiedy kolejny raz wjechałam kółkiem w dziurę i ono tam utknęło, przeklęłam, bo byłam już pewna, że nie zdążę. Jakby jakaś siła powstrzymywała mnie przed tym wyjazdem. Szarpałam walizką, ale kółko ugrzęzło dość głęboko i nie chciało się wydostać ze szczeliny, miałam ochotę je oderwać, ale brakowało mi siły. Jednym okiem obserwowałam bus i dotarło do mnie, że wszyscy pasażerowie już weszli do środka. Krzyczałam, ale światła stopu zamigotały, a bus szykował się do odjazdu. Nadal szarpiąc się z torbą podróżną, spojrzałam w szybę zaparkowanego tuż przede mną granatowego peugeota i dość wyraźnie zobaczyłam swoje odbicie. Moje oczy zrobiły się nijakie, a ich kolor, niegdyś błękitny, obecnie stał się płowy, szary. Nie potrafiłam tego określić. Cera zmęczona, aż sina, bez żadnego blasku, policzki opadnięte, usta wąskie, zaciśnięte. Przyglądając się tak sobie, usłyszałam za swoimi plecami charkotliwy kobiecy głos. Odwróciłam się więc, bo w pierwszym momencie nawet się wystraszyłam. To była żebraczka. Brudna, ubrana na cebulkę kobieta w średnim wieku, już po fetorze, który poczułam, stwierdziłam, że jest bezdomna. Śmierdziała i miała strasznie czerwoną i opuchniętą twarz. Widać było, że nie wylewa za kołnierz.

– Dobra kobieto, daj pieniążka na bochenek chleba – powtórzyła zapewne to, co powiedziała za pierwszym razem, a czego nie zrozumiałam.

– Nie mam czasu – powiedziałam dość stanowczo. – Spieszę się, za moment mój bus odjedzie! – naskoczyłam na nią, bo nerwy wyraźnie wzięły górę.

– Wspomóż choć złotówką, proszę – nie dawała za wygraną.

Wokół ulica była pusta, byłam jej jedyną deską ratunku. Dodatkowo z przydworcowej piekarni doleciał zapach świeżego pieczywa, tak że i ja poczułam się głodna. Spojrzałam na nią uważnie. Była naprawdę zmęczona i zniszczona życiem. Miała na stopach gumowe klapki i chyba z pięć par sfilcowanych, różnokolorowych skarpet, jeszcze dodatkowo dość wysokie podkolanówki. Spódnica była rozdarta i poplamiona, tak samo jak i kożuch. Wyglądała szkaradnie, jak baba jaga. Zrobiło mi się jej żal. Mimo podejrzeń o alkoholizm, nie potrafiłam przejść obok niej obojętnie. Znowu to zrobiłam, kolejny raz oceniłam człowieka po wyglądzie. Postanowiłam jej pomóc, nawet ze zwykłego egoizmu, może bałam się tego, że na obcej ziemi podzielę jej los. Tak wtedy pomyślałam, ale jednak przeważył żal i wyciągnęłam saszetkę z pieniędzmi.

– Nie mam czasu, ale już dobrze, dam pani te pieniądze, proszę się tylko za mnie pomodlić – poprosiłam.

Czerwone światła stopu busa zamigały kilkakrotnie, kierowca wycofywał pojazd z zatoczki i już miał odjeżdżać, więc spanikowałam i zaczęłam krzyczeć za nim wniebogłosy. Musiałam stąd wyjechać, nie było innej rady, lecz los nadal nie chciał mi sprzyjać, nawet w tym zwykłym przedsięwzięciu. Widząc uśmiech żebraczki, kiedy zobaczyła, że sięgam do saszetki, chciałam dać jej te dwadzieścia złotych, a nie złotówkę, o którą prosiła na początku. Nie mogłam jednak ich wyjąć, palec ugrzązł mi w środku, a ja bałam się, że przedrę banknot na pół. Trzęsła mi się ręka, byłam zdenerwowana, bo uświadomiłam sobie, że nie miałabym nawet dokąd wrócić, przed momentem oddałam właścicielce klucze od mieszkania, które wynajmowałam. Już byłam jak ta bezdomna.

– Od trzech dni nic nie jadłam. Jest pani cudowna, Bóg wszystko pani wynagrodzi!

Chciałam jej naurągać, tyle powiedzieć, wyzwać, nakazać wziąć się do roboty, ale jakąś cudowną mocą się powstrzymywałam, bo tej kobiecie naprawdę dobrze patrzyło z tych oliwkowych oczu. Z pewnością nie na własne żądanie stała się bezdomną, zapewne kiedyś miała dom, rodzinę, musiała to wszystko w jakiś sposób stracić. Więc nie szamocząc się już z saszetką, wyjęłam z kieszeni beżowej kurtki dwieście złotych przeznaczone na zapłatę za przejazd do Niemiec i jej wręczyłam. Chwyciłam walizkę i o dziwo bez problemów kółko wyskoczyło z wąskiej szczeliny, pobiegłam w stronę busa. Kierowca wyjechał właśnie z zatoczki.

– Niechaj Bóg cię ozłoci – krzyknęła za mną, ściskając pieniądze jak największy skarb.

– Jasne, mnie, na pewno – odpowiedziałam byle jak, zupełnie nie wierząc w te słowa. W zasadzie od pewnego czasu, aż do porannej spowiedzi, nie wierzyłam w Boga. Uważałam, że skoro spotkało mnie tyle nieszczęść, to Go nie ma. On nie istnieje. Musiałam zatem się jeszcze zatrzymać, by o coś ją zapytać.

– Naprawdę wierzy pani w Boga? Jest pani bezdomna, żebrze na ulicy i pomimo to pani wierzy?

– „Według wiary waszej niech wam się stanie”[2] – zacytowała Pismo Święte. – Wiara to dar i jedyne, co mi pozostało, a nadzieja mnie uskrzydla. Dziś od rana modliłam się o to, by ktoś dał mi na chleb. Wymodliłam, bo spotkałam panią – dodała. – W najbliższym miesiącu nie będę głodna. A dziś zjem dobry obiad w mlecznym barze, od roku nie jadłam ciepłego posiłku. Niechaj Bóg cię błogosławi, na wieki wieków, amen. Leć, kochana, kierowca na ciebie zaczeka. Zdążysz...

– Wariatka – wymamrotałam pod nosem i zaczęłam krzyczeć do kierowcy busa, który właśnie włączał się do ruchu.

Krzyczałam tak głośno i w takim obłędzie, aż jakiś jadący z naprzeciwka kierowca zaczął migać na busa długimi światłami i wskazywać na mnie palcem. Byłam już bardzo blisko, ale też poczułam się spokojniejsza, gdy drzwi od busa otworzyły się i jakiś mężczyzna, nawet na niego nie spojrzałam, pomógł mi wgramolić się do środka. Nie mogłam się wszystkim nadziękować. Kiedy już wsunęłam walizkę pod fotel i usiadłam na jedynym wolnym miejscu, obok mężczyzny, który pomógł mi wejść do pojazdu, odsapnęłam z ulgą. Przechyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy, oddając się relaksowi. Niestety mężczyzna w okularach nie dał mi spokoju i zaraz do mnie zagadał. Widać było, że obserwował mnie przez przyciemniane okno busa, bo skąd by wiedział o tym, że rozmawiałam z żebraczką.

– Po co dajesz kasę darmozjadom? Powinnaś jej była powiedzieć, aby wzięła się do roboty – rozpoczął ze mną dialog, którego ja nie chciałam ciągnąć, tym bardziej że pozbyłam się pieniędzy, aby zapłacić za przejazd, i pewnie będę musiała od kogoś pożyczyć. Było mi głupio i nawet przez moment pożałowałam tej kobiecie tych pieniędzy.

– Proszę dać spokój – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.

Gdzieś tam w głębi duszy wiedziałam, że te pieniądze by mi się przydały, jak nie na opłatę za bilet, to na drobny posiłek. Kierowca zazwyczaj przewidywał podczas drogi dwa postoje, gdy będzie musiał napełnić bak. Przypomniawszy sobie, że mam jeszcze dwadzieścia złotych, uspokoiłam się, bo na kawę będzie mnie stać. A reszta… uważałam, że jakoś to będzie, bo zawsze jakoś to jest.

– Spokój, dać spokój – przedrzeźniał mnie. – Ciekawy jestem, co by było, gdyby wszyscy tak wyszli i zaczęli żebrać. Miała dwie ręce, mogła zakasać rękawy i wio do roboty! – perorował, nie chcąc odpuścić tematu.

Spojrzałam na niego badawczo. Znałam tego mężczyznę z widzenia, to facet, który dzień w dzień przychodził do baru, w którym ostatnio, dość krótko, bo zaledwie przez tydzień, pracowałam. Miał na imię Mariusz. Od zapoznanych kelnerek, moich koleżanek z pracy, zdążyłam się dowiedzieć, że ponoć od zawsze był tam częstym bywalcem. Kiedyś z jego pijackiego bełkotu wyłuskałam, że żona odeszła wraz z jego kolegą z pracy, zostawiając go z niczym. Strasznie to przeżywał i pomstował na swój los. Wspominał coś o wyjeździe za granicę, ale wtedy nie brałam jego słów na poważnie. A jednak teraz jechaliśmy razem jednym busem. Choć ja akurat wcale nie planowałam tego wyjazdu, wyszedł spontanicznie, gdy podjęłam decyzję o ucieczce. Czy powinien czynić mi wyrzuty – sama już nie wiedziałam. „Mógł pilnować swojej ślubnej”, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos, nie ja jestem od kazań, nie ja...

– Potem wykorzystują przechodniów, banda... – kontynuował, intensywnie gestykulując.

Przewróciłam oczyma i spojrzałam w pikowany, bordowy sufit wykładany skajem. Tak bardzo pragnęłam spojrzeć w niebo. Nie chciałam wwiercać się w temat, w tej rozmowie nie mogłam powiedzieć ani tak, ani nie. A wiedziałam już z zasłyszanych informacji, że to są najlepsze komunikaty.

– Bez dram – odpowiedziałam bez większego entuzjazmu. – Dałam, i tyle, nigdy nie wiadomo, co człowieka spotka. Może ja też będę kiedyś żebrać. Może każdy z nas będzie. Kto to wie, w końcu jedziemy na obczyznę.

– Ma pani dobre serce – odezwała się korpulentna blondynka, która siedziała na fotelu po drugiej stronie przejścia.

Pomimo jej postury było widać, że też jest zmęczona życiem. Wszyscy czuliśmy niepewność i nikt z nas nie wiedział, co go spotka po drugiej stronie granicy. Kiwnęłam tylko głową. Ktoś inny też zaczął opowiadać swoje przygody z bezdomnymi, w busie zrobił się gwar jak na targowisku. Każdy coś mówił. Było nas ośmioro plus kierowca, słyszałam urywki zdań, pojedyncze wyrazy, w moich uszach brzęczało, wprowadzając jeszcze większy harmider, zupełnie odcięłam się zatem od rozmowy. Musiałam pobyć sama ze sobą, oddałam się długim przemyśleniom odnośnie do swojego życia. Nadal uważałam, że jest beznadziejne, i liczyłam na to, że prędko umrę.

Jak w najbrzydszym kalejdoskopie układały się przed moimi oczyma wspomnienia minionych lat. I sama już nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz myślę o tym wszystkim, obserwując zarazem te obrazy.

Wjechaliśmy już na autostradę, głosy przycichły, a podróż zrobiła się nużąca, pojazdem bujało miarowo, a mnie zachciało się spać. Jednak wspomnienia wracały jak bumerang, musiałam o tym wszystkim myśleć, by raz jeszcze to przetrawić i ułożyć w głowie, traktowałam to jak swoistą terapię. Pewnie też i nadmiar wypitej kawy sprawił, że ilekroć przechylałam głowę na bok, to jednak sen nie przychodził. Od tych wszystkich wspomnień aż trudno było mi powstrzymać łzy. Pociłam się z nerwów, pod pachami miałam mokro i czułam, jak już zimne strużki potu ściekają mi na środkową część pleców, a nawet sięgają do lędźwi. Chciało mi się rozryczeć w głos, jednak było tu zbyt dużo świadków, abym zaczęła to robić, więc łkałam, z trudem łapiąc powietrze.

W końcu, aby nieco się rozweselić, starałam się myśleć o wszelkich przyjemnościach, których doświadczyłam przed laty. Ale zdałam sobie sprawę, że było tego tak niewiele, że nie miałam czego wspominać. Może kilka fantastycznych uniesień w ramionach cudzych mężczyzn – inni mnie nie pociągali, musiał być majętny i żonaty. Wówczas czułam największą adrenalinę. Choć tłumaczyłam się tym, że chciałam zbudować zdrowy dom dla mojego syna Jakuba, by w końcu go odzyskać. Chciałam mieć bogatego i odpowiedzialnego męża, ale tacy przeważnie byli już zajęci. Toteż pchałam się w ich życie z buciorami, bo miałam nadzieję, że pokochają mnie tak samo, jak kochali swoje żony. Niestety, dla nich to był tylko seks i zabawa. Liczne obietnice, które nigdy się nie ziściły. Tylko ja naiwnie czekałam, a to wszystko i tak z czasem obracało się przeciwko mnie. Większość moich romansów nie zakończyła się dobrze ani dla mnie, ani dla tych mężczyzn. Została mi tylko zszargana opinia, a im pusty portfel, bo zdradzona kobieta jest zdolna do wszystkiego. Dodatkowo mój już prawie jedenastoletni syn Kuba cały czas pozostawał pod opieką mojej starszej o piętnaście lat siostry Soni. Samotna, bez stałego zatrudnienia, nie miałam w sądzie żadnych szans na to, aby go odzyskać, a z roku na rok coraz bardziej tego pragnęłam, jakby instynkt macierzyński obudził się dopiero po latach. Gdy urodziłam Jakuba, nie potrafiłam się nim zająć. Nie miałam czasu, ale też bałam się, że zrobię mu krzywdę. Może to była depresja poporodowa, a może lęk przed obowiązkiem, a może to, że zostałam sama, bo mój partner odszedł.

Zresztą ja zawsze byłam pechowa, taksówkarz dobrze mnie wyczuł, przyciągałam do siebie wszelkie złe incydenty niczym magnes. Matką również byłam kiepską, bo przecież nie można powiedzieć, że nie próbowałam. A to źle zawiesiłam karuzelę nad łóżeczkiem, bo się spieszyłam, aby odpisać na esemes, a ta spadła synowi na twarz, a to nagminnie robiłam za gorące lub za zimne mleko. Nie potrafiłam przygotować mu jedzenia, dobrać proporcji, dzieliłam na zbyt duże kawałki i raz się zadławił. Tym właśnie sposobem, gdy Jakub miał niespełna pięć miesięcy, sąd pozbawił mnie praw rodzicielskich, bo akurat w ten dzień wypiłam o dwa kieliszki wina za dużo. Wszystko robiłam źle, a z frustracji, że jestem tak beznadziejna, nawet nie potrafiłam wziąć go na ręce. Na szczęście Sonia zaadoptowała Jakuba i to do niej jakiś czas później zaczął mówić „mamo”. Ból był tak silny, że na rękę mi było, gdy Sonia ograniczyła moje wizyty do jednej w roku, aż w ogóle przestałam go odwiedzać. Tymi spotkaniami największą krzywdę robiłam samej sobie, za dużo myślałam, analizowałam, tym samym wzmacniając więź. Nie chciałam tego czuć, wolałam zostawić go w spokoju i zapomnieć. Zresztą Sonia wyraziła się jasno, to wszystko dla dobra Kuby, on sam nie mógł się dowiedzieć, że to ja jestem jego biologiczną matką. Żył w przekonaniu, że jest nią jakaś inna kobieta, a Sonia wypełnia jej obowiązki, przez co czuła się ważna, jej było na wierzchu. Najbardziej dołujące było to, że zbliżał się czas Bożego Narodzenia, a co za tym idzie, mojej planowanej wizyty w mieszkaniu Soni i Jakuba… Ale mnie już nie będzie i nikt się nie dowie, gdzie jestem!

Czułam, że jest coś… Nie wiem co, ale to nie chciało, abym zaznała tutaj na ziemi spokoju.

Paweł, ojciec Kuby, odszedł ode mnie zaraz po narodzinach syna, stwierdził, że moje ciało nie jest już takie ponętne, a on potrzebuje seksu – był estetą, więc poniekąd go rozumiałam. Był czas, że sama nie potrafiłam spojrzeć w lustro. Również czułam się nieatrakcyjna, a czasem obwiniałam o to Kubę. Zostałam z tym wszystkim zupełnie sama, nikt nie chciał mi pomóc, a i ja też nie szukałam ratunku u specjalisty. Wiedziałam tylko, że w pewnym momencie, kiedy już wszystko się ułoży, wrócę po syna i się nim zaopiekuję.

Tak mijały miesiące, odzyskałam swoją figurę z młodzieńczych lat, znowu stałam się piękną kobietą, jednak Paweł już nie wrócił. Obecnie tworzy związek z moją koleżanką, są bezdzietnym małżeństwem. Nigdy nie zadzwonił do mnie w sprawie Jakuba, nie dał na jego wychowanie złamanego grosza, tak wynikało z relacji Soni. Wiem, że również przerażało go rodzicielstwo. Nikt z nas, dopóki tego nie doświadczy, nawet nie zdaje sobie sprawy, jaką odpowiedzialnością jest dziecko.

Dla mnie to był największy problem. Balast zdecydowanie zbyt ciężki.

Wolałam podziwiać syna z odległości, rósł jak na drożdżach, miał taką bujną blond czuprynę jak ja i takie jak moje błękitne jak lazur oczy. Sonia bardzo często na portalach społecznościowych udostępniała fotki, jak razem jedzą obiad, chodzą na spacery do parku miejskiego czy też grają w planszówki, spędzali ze sobą naprawdę mnóstwo czasu. Miał zdrowy dom, czego ja nie potrafiłam mu stworzyć. Jestem dla niego głupiutką ciotką, bo w taki sposób przy nim zwraca się do mnie Sonia, a on jest bystry i ma uszy. Choć jedyne, co dobre i za co poniekąd jestem Soni wdzięczna, to, że on wie, iż Sonia nie jest jego biologiczną matką.

Strasznie się w tym wszystkim pogubiłam, teraz też czułam, że gubię się w gąszczu własnych skołtunionych myśli. Szukałam wytłumaczenia, żeby sama się przed sobą usprawiedliwić. Gdybym znalazła odpowiedzialnego mężczyznę, takiego, który by mnie zrozumiał, zdołał pomóc, to myślę, że to wszystko mogłoby się skończyć dla mnie i Jakuba dobrze.

Nic nie skończyło się dobrze, a moje trudy były nadaremne.

Toteż ze złości, że dla wielu mężczyzn pozostawałam tylko kochanką, po każdym hucznym zerwaniu z zajętym wcześniej partnerem wkraczałam w jego prywatne życie, aby i jemu rozwalić rodzinę. Byłam zdeterminowana i nic mnie nie obchodziło, czy ma dzieci, czy one będą za nim płakać, czy żona jest silna i czy poradzi sobie z tą niecodzienną sytuacją. Szantażowałam facetów i prześladowałam ich małżonki, wysyłając im zdjęcia ich mężów w jednoznacznych sytuacjach. A często groziłam. Miałam wtedy frajdę, tak też odreagowywałam stres i smutek po rozstaniu z ukochanym. Jednak moja reakcja była poniekąd uzasadniona, bo to oni mnie oszukiwali, a nie ja ich. To oni obiecywali, że rozwiodą się z żoną, by związać ze mną. Kłamali, więc dlaczego nie mogłam zdradzić mojej prawdy? Czułam się pokrzywdzona i niedoceniana, ponieważ starałam się, jak mogłam, zawsze byłam na każde zawołanie, niczym pogotowie erotyczne, kiedy im się tylko zachciało.

Uroki małego miasta spowodowały, że zrobiło się o mnie bardzo głośno.

Tutaj, w Gnieźnie, informacje rozchodziły się z prędkością światła. Podejrzewam, że również Sonia o wszystkim wiedziała, dlatego tak bardzo jej zależało, aby odseparować mnie od Jakuba. Wcale jej się nie dziwię. Robiłam rzeczy złe, bo sama miałam złe doświadczenia. Moja mama często mówiła, że ze mną od zawsze było coś nie tak. Może miała rację, choć ona akurat była pogubiona nie mniej niż ja.

Myśląc o tym wszystkim, poprawiałam się na fotelu, gdy nagle wyczułam pod stopą jakąś niewygodną, sporych rozmiarów grudkę. Była twarda, a gdy nadepnęłam na nią jeszcze raz, szybko się obróciła, nieco odskakując na bok, ale nadal pozostała twarda. W busie było ciemno, jego wnętrze oświetlały jedynie łuny z przydrożnych latarni. Spojrzałam z ciekawości w dół i podniosłam to, co zaczęło mi przeszkadzać. To była niewielka czarna bryłka nie rozumiałam, skąd ten węgiel się tutaj wziął. Ściskałam go w dłoni, nie przejmując się tym, że ubrudzę sobie ręce. Byłam nim zafascynowana. Oglądałam go ze wszystkich stron, nie zważając już na czasem ciche, czasem głośne rozmowy i pokrzykiwania pasażerów. Zresztą ten cały jazgot nagle ucichł. Wszystkie pary oczu wlepiły się w moją osobę i spoglądały raz na mnie, a raz na tę bryłkę połyskującego węgla.

– Skąd masz ten węgielek? Wzięłaś na pamiątkę czy żebraczka ci dała? – zapytał męski głos i zaraz rozległ się tubalny śmiech mężczyzny w okularach, który od samego wyjazdu mnie pouczał.

– Co ty myślisz, że u dojczlandów bieda i trzeba swój węgiel wozić? – zapytała jakaś kobieta, ale nie patrzyłam w jej stronę. Nie odpowiedziałam nikomu, nie miałam ochoty na marne żarty, siedziałam wpatrzona w ten czarny odłamek, jakby on sam mnie zahipnotyzował. Wzruszyłam tylko ramionami.

– Pokaż! – usłyszałam, po czym ktoś wyrwał mi go z dłoni i zaczął podrzucać jak piłeczkę.

Czułam, że straciłam bardzo ważną rzecz, jakby ktoś wyrwał mi serce. I nagle dostałam olśnienia, przypomniałam sobie, że gdy tylko wyszłam z klatki schodowej mojego bloku, to co jakiś odcinek drogi taki węgielek mi towarzyszył. W zasadzie non stop mijałam podobną bryłkę węgla, jakby ktoś niósł ze sobą dziurawy worek i ten węgiel mu się rozsypywał. Ale czy było prawdopodobne, aby ktoś jechał z tymże workiem tą samą taksówką co ja? Tam też pod moimi stopami leżał węgielek. Kierowca zdążył zwrócić mi uwagę, ale jakim cudem on go zauważył?

Ktoś szedł moją ścieżką. I to do samego dworca, tylko kto? To wszystko zatrwożyło mnie tak, że zaczęłam się nerwowo rozglądać za tym węgielkiem. Chciałam go odzyskać. Dla mnie to był jakiś znak, niczym magia. Chyba że ów węgielek wplątał się dziwnym sposobem w nogawki moich spodni, ale jakim cudem, przecież miałam na sobie dżinsowe rurki. Pasażerowie podrzucali go pomiędzy sobą, śmiejąc się i opowiadając jakieś dziwne anegdoty o piekle. Dowiedziałam się między innymi, że szczerbaty nigdy tam nie trafi, bo tam zgrzyta się zębami, aż nie chciało mi się tego słuchać. Jak dla mnie takie zachowanie było dość infantylne.

Bryłka nie chciała wpaść w moje ręce, więc zrezygnowana, kolejny raz odpłynęłam we wspomnienia, cały czas próbując wyłapać najlepsze momenty z mojego życia. Choć z początku nie wychodziło, to nadal doszukiwałam się pozytywów. Zdałam maturę, dostałam się na upragnione studia, miałam nawet całkiem dobrze płatną pracę. Co prawda, w korporacji, ale wszelkie przyjaźnie, które nawiązałam, przetrwały aż do teraz, o czym świadczyły liczne esemesy, które otrzymywałam od znajomych. Wspominałam Dorotę, Natalkę, Marzenę – zawsze były gotowe, aby mi pomóc, kiedy na przykład pomyliłam się w obliczeniach lub źle przygotowałam umowę, przez co klienci składali na mnie skargi. Szef też nie był tyranem, wręcz przeciwnie, jak rzadko który pracodawca, ten zawsze stawał po stronie pracownika. Zwłaszcza po mojej, spodobałam mu się, tak twierdził, na jego nieszczęście z wzajemnością.

Mieliśmy romans, facet naprawdę był dobry w łóżku i potrafił dogodzić kobiecie, a ja lubiłam seks. Rewanż był dla mnie rzeczą naturalną, orgazm za orgazm. Idylla nie trwała zbyt długo, kiedy to się wydało, jego żona zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby wydalono mnie z firmy. I już wtedy zaczęły się pierwsze problemy. Nie miałam pieniędzy, oszczędności topniały jak lody w ukrop, nie dawałam już regularnie odpowiedniej kwoty na wychowanie Jakuba, przez co moja siostra zupełnie zerwała ze mną kontakt. Wtedy wyzwała mnie od nic niewartej ladacznicy, a nawet siłą wypchnęła z mieszkania. Za wszelką cenę, aby mieć pieniądze, chciałam poderwać bogatego mężczyznę. Nie liczyłam się z konsekwencjami, czułam się jak odarta ze wszelkich skrupułów. W końcu miałam doświadczenie w podrywaniu mężczyzn, zwłaszcza tych zajętych, byłam naprawdę dobra.

Był Krystian, Wojtek, Sebastian. Cała trójka straciła nie tylko majątek, ale też, co najważniejsze, swoje rodziny. A ja z biednymi już nie chciałam się spotykać, choć po Sebastianie było widać, że naprawdę się we mnie zakochał. Wszystko oddał żonie, by móc się ze mną związać. Ciągle mam w pamięci jego zapłakane, smutne oczy. Przychodził do mojego mieszkania i błagał mnie na klęczkach, obiecując, że jeszcze się wspólnie dorobimy. Ja nie chciałam trudu, nie chciałam się dorobić, uważałam, że zasługuję na coś więcej, na coś tu i teraz, najlepiej natychmiast. A potem jak zaklęta, jakby ktoś rzucił na mnie urok, spadałam coraz to niżej. Doigrałam się, stoczyłam się jeszcze bardziej, weszłam w lekkie narkotyki, potem bardzo często miewałam myśli samobójcze, zresztą mam je do teraz. Na przykład chciałabym, aby bus, którym jadę, rozwalił się na pierwszym lepszym drzewie. Potrafiłam nawet wyobrazić sobie własny pogrzeb, jak wszyscy płaczą i lamentują, że wcale nie byłam aż taka zła. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja sama w tych wyobrażeniach nad sobą płakałam.

Po biurowej aferze zostałam bez stałego zatrudnienia. A wszystko, co złe, dopiero mnie czekało. I gdybym wiedziała, że się przewrócę, tobym się położyła. Tego, co będzie, nikt nie potrafi przewidzieć. To jest właśnie życie.

Jedna dyskoteka, jeden facet, drink, ostry taniec, a potem obudziłam się w pięknym pokoju, rzekłabym nawet, że w apartamencie, przy najprzystojniejszym mężczyźnie na świecie. Moje serce co chwilę niemal przestawało bić, by za moment rozpędzić się jak galopujący koń. Tak los sobie ze mnie zadrwił, a ja byłam pewna, że to wszystko są dary, że znalazłam się w niebie. Nie zmartwiło mnie nawet to, że obudziwszy się w ramionach bruneta, byłam obolała i nie mogłam sobie przypomnieć zbyt wiele z poprzedniego wieczora. Jedno było pewne, ta noc musiała być boska, skoro wylądowaliśmy w jednym łóżku, a mnie piekło krocze. Dodatkowo wystrój jego sypialni oznaczał, że udało mi się dorwać świetną okazję, a kiedy dostrzegłam, że nie ma na palcu obrączki, miałam ochotę skakać do samego sufitu.

Za całych sił musiałam się postarać, aby on zakochał się we mnie na zabój. Zmieniłam się w drapieżną kocicę. Gładziłam jego policzki, przeczesywałam czarne włosy, masowałam go za uchem i zasypywałam komplementami. Od zawsze był to mój sprawdzony sposób na to, aby facet się zakochał. Leżał obok mnie, mruczał i miał zamknięte oczy. Tak pięknie pachniał, jego ciało było śniade i wysportowane. Na nocnym stoliku leżał złoty zegarek z firmowym znaczkiem Armani. Nawet mój szef z korporacji w żadnym stopniu mu nie dorównywał. A kiedy mężczyzna się do mnie uśmiechnął, sama miałam ochotę wyznać mu miłość. Już to prawie zrobiłam, jednak on nagle spojrzał na mnie w sposób, który wzbudził respekt. Niczego wtedy nie podejrzewałam.

Wijąc się w jedwabnej pościeli i tuląc do nowego kochanka, nie spodziewałam się tego, co mnie tak naprawdę czeka w najbliższych dniach. Byłam cała w euforii, takiej, że bardzo rozbolała mnie głowa i mimo szczerego wysiłku za cholerę nie mogłam sobie niczego przypomnieć. A oprócz głowy faktycznie bolało mnie wszystko, nawet palce u stóp. Starałam się nie myśleć o tym bólu, nie chciałam postawić bruneta, którego imienia nawet nie pamiętałam, w niezręcznej sytuacji. Nie chciałam, aby poczuł się winny. Zaczęłam kręcić na jego klatce piersiowej kółeczka i gładzić jego czarny jak smoła zarost, jego mina pozostawała niewzruszona. Chwycił mnie tylko za podbródek, sprzedając wilgotnego całusa, ale w jego oczach gościło coś odstraszającego, w końcu przemówił:

– Hej – wymamrotał.

Jego akcent brzmiał jakoś obco, co tylko dodało mu plusów. Myślałam, że to jakiś Włoch czy może Hiszpan. Z każdą wypowiedzianą przez jego usta głoską czułam już zapach swojego sukcesu.

– Cześć, kochanie. – Tak go przywitałam, trzepocząc rzęsami i serwując mu seksowny uśmiech.

– Jesteś taka piękna – odpowiedział, zaczesując moje luźne kosmyki za ucho. Zrobiło mi się bardzo miło. Poczułam się pożądana, uwierzyłam, że los w końcu się do mnie uśmiechnął.

– Co ja tu robię, jeju... – zaczęłam aktorzyć, zgrywając niewiniątko.

On popatrzył mi głęboko w oczy i zapewnił, że ta noc była przecudowna i że z pewnością ją powtórzymy. Mrugnął do mnie, co wydawało mi się niebywale piękne.

– Jesteś cudowna…

Tak co chwilę się do mnie odzywał, choć był oszczędny w słowach. Za to ja chciałam mu wiele powiedzieć, zaplanować nasz ślub, a nawet to, ile będziemy mieli dzieci. Chciałam go też poinformować, że jestem matką, ale że mój syn jest już duży i nie będzie sprawiał problemów. Tyle rzeczy chciałam mu przekazać. Powstrzymałam się jednak. Miałam cichą nadzieję, chociaż moje wilgotne krocze było trochę obolałe, że będziemy się raz jeszcze kochać. Pragnęłam tego z całego serca. Nie doczekałam się ruchu z jego strony, więc sama wyszłam z inicjatywą. Po parunastu sekundach, kiedy już chwyciłam jego rękę i swoją dłonią powiodłam ją delikatnie po białej pościeli, by ukończyć ten spacer w okolicach waginy, on nagle zerwał się z łóżka jak oparzony. Jego usta zacisnęły się w wąską linię, a spojrzenie stało się srogie. Wyrwał swoją dłoń z mojej, chwycił telefon i zaczął coś w nim czytać, przeklinając pod nosem.

Po chwili poinformował mnie, że bardzo się spieszy, że wzywają go do biura i jeszcze przyjdzie nasz czas na amory. Mówił to wszystko dość podniesionym głosem. Nakazał mi iść pod prysznic i jak najprędzej opuścić mieszkanie. Kiedy zrobiłam smutną minę, nieco zmiękł. Zaczął się tłumaczyć, że ma jakieś umówione spotkanie, że zupełnie o tym zapomniał. Zrozumiałam, że być może to go skłoniło do tego, by nagle stać się takim stanowczym, pomyślałam, że może ma problemy w pracy. Już wtedy jednak obserwacja go mogła dać mi do myślenia, bo zachowywał się bardzo nienaturalnie, jego ruchy były nieskoordynowane, gdy szukał slipków. Nakładając je, niemal się przewrócił. Jednak zauroczona kobieta pozostaje ślepa na wiele znaków. Przecież przed momentem było bardzo miło, więc przestałam analizować.

Odkryłam się i wyszłam spod jedwabnej pościeli. Spojrzałam na moje nogi, były całe zmasakrowane. Najmniejszy siniak miał średnicę około czterech centymetrów, wszystkie były dziwnie podłużne. Bolało mnie całe ciało, a jeszcze większy poczułam ból, gdy tym razem ujrzałam świeże rany i ledwie zakrzepniętą krew. Dodatkowo te czerwone pręgi, jakby ktoś okładał mnie batem. Zapytałam go więc, skąd to się wzięło. A on poinformował mnie krótko, że nie potrafiłam się pohamować z piciem drinków, że naciągnęłam go na całego tysiaka, a w efekcie spadłam ze schodów. Oblała mnie fala wstydu, moje poliki zrobiły się tak gorące, że pewnie można byłoby zrobić na nich jajecznicę. Nawet odwróciłam twarz, aby tego nie zauważył. Miałam ochotę samą siebie spoliczkować, a w ostateczności zapaść się pod ziemię.

Ani przez minutę nie wątpiłam w jego wersję, jednak niczego nie mogłam sobie przypomnieć. Ilekroć próbowałam, widziałam tylko czarną dziurę. Widząc moje zawstydzenie, podszedł, nachylił się i zaczął mnie całować po tych poranionych nogach, obiecując zarazem, że z pewnością się odezwie, żebym już nie panikowała. Zapewnił mnie, że jestem urocza, a poprzednia noc należała do tych najcudowniejszych. Uwierzyłam, bo w tym momencie w jego oczach widziałam prawdziwą miłość. Jakby odsłonił przede mną kolejną twarz – spragnionego, czułego kochanka.

Teraz, jadąc busem, gdy o tym myślałam, nie mogłam wyjść z podziwu dla swojej naiwności. Tyle razy dawałam się zwieść mężczyznom. Tak bardzo chciałam stworzyć zdrową rodzinę i odzyskać syna, że ten cel mnie oślepił. Widziałam to, co chciałam widzieć, a jak bardzo się pomyliłam, dowiedziałam dopiero po paru dniach. W każdym razie zgodnie z prośbą Tomasza, bo tak mi się przedstawił, przemyłam się i ubrałam w poplamioną od czerwonych trunków sukienkę w kolorze nude. Trochę było mi jej żal, bo wydałam na tę kreację ostatnie oszczędności. Wizja lepszego życia u boku bogatego bruneta szybko jednak zepchnęła ten problem na dalszy plan, tym bardziej że Tomasz cały czas patrzył na mnie z pożądaniem. Zamówił taksówkę, wyszliśmy z jego ekskluzywnego mieszkania, a ja wróciłam do domu. Tego dnia nie mogłam się jednak wyciszyć, byłam podekscytowana, ale też zmartwiona utratą pamięci. Głowa pękała mi w szwach, trzęsłam się z zimna, miałam problem ze snem. Czułam się obca samej sobie, co bardzo mnie frustrowało. Jednak zapach perfum Tomasza, który zdążył osiąść w moich włosach, powstrzymywał mnie przed łyknięciem kolejnych pigułek przeciwbólowych. Czekałam na telefon od niego, co chwilę zerkając na wyświetlacz, byłam wyczulona na każde drgnięcie komórki.

Milczał.

Zapewne jest zajęty i odezwie się w wolnej chwili, tak go tłumaczyłam, robiąc w domu wiele rzeczy zupełnie bez sensu. Sprzątałam w szafkach, umyłam wannę. Nagle też polubiłam myć okna, prasować, wszystko to, czego nie potrafiłam polubić wcześniej. Gdzieś w głębi serca wyobrażałam sobie, że jestem żoną Tomasza i że mieszkamy razem w jego apartamencie, mój synek jest szczęśliwy, ma swój własny pokój, a Tomasz wychodzi z nim na plac zabaw i grają w piłkę. Wyobrażałam sobie szczęśliwą rodzinę, taką, o jakiej marzyłam od zawsze. Potem zasnęłam i to wszystko mi się przyśniło. Śniło mi się, że mieszkam w pięknym domu, że mężczyzna siedzi ze mną na kanapie, dotyka moich nagich kolan, jego palce tańczą na nich jak na klawiszach fortepianu. Szepcze mi do ucha miłosne cytaty, a mnie robi się błogo. Z pokoju obok dochodzą mnie wesołe pokrzykiwania Jakuba, który bawi się z opiekunką. Potem nagle pojawiła się czarna otchłań i obraz zniknął, a ja wybudziłam się z szalonym biciem serca.