52,99 zł
KAŻDY NIESIE SWOJĄ PRAWDĘ NA OSTRZU MIECZA
Crucesignati – oznaczeni krzyżem – to średniowieczne określenie uczestników wojen pokutnych, starsze niż idea krucjat. Każdy mógł zapewnić sobie duchowe zbawienie, walcząc z wrogami Chrystusa i Kościoła rzymskiego, wystarczyło, że wziął do ręki broń i ruszył do Ziemi Świętej.
Dan Jones wsłuchuje się w zgiełk tamtych bitew i oddaje głos wszystkim stronom konfliktu.
Zrywa z eurocentryczną narracją i rozszerza pole widzenia – pokazuje krucjaty nie tylko jako starcie chrześcijan z muzułmanami na Bliskim Wschodzie, ale także jako serię wojen, które toczyły się w Hiszpanii i Afryce Północnej, nad Bałtykiem i na Bałkanach. W jego ujęciu to także mechanizm ekspansji, wykorzystywany przez władzę i ideologię.
Opowiada o mnichach i najemnikach, królowych i kalifach, kupcach, prorokach i pielgrzymach. Ich świat nie jest czarno-biały – nieustannie przeplatają się w nim wiara i ambicja, chciwość i nadzieja, brutalność i transcendencja.
Krzyżowcy to opowieść o wojnie, ale jeszcze bardziej o tym, kto i jak ją pamięta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 666
Data ważności licencji: 7/10/2029
Tytuł oryginału
Crusaders. An Epic History of the Wars for the Holy Lands
Copyright © Dan Jones 2019
Projekt okładki
Urszula Gireń
Opieka redakcyjna
Natalia Gawron-Hońca
Karolina Pawlik
Urszula Ilnicka-Gębarowska
Opieka promocyjna
Aneta Kozłowska
Maciej Pietrzyk
Konsultacja merytoryczna
Dr hab. Wojciech Mruk
Adiustacja
Witold Kowalczyk
Korekta
Grażyna Rompel
Joanna Kłos
Indeks
Tomasz Babnis
© Copyright for the translation by Jan Dzierzgowski
Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025
ISBN 978-83-8367-877-1
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie II, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Walterowi
χαλεπὰ τὰ καλά
Europa i Ziemia Święta po pierwszej krucjacie, ok. 1099 roku →
Państwa krzyżowe w XII wieku →
Postępy rekonkwisty →
Trasa marszu pierwszej krucjaty po wyjściu z Konstantynopola, 1097–1099 →
Oblężenie Antiochii, 1097–1098 →
Oblężenie Jerozolimy, czerwiec–lipiec 1099 →
Druga krucjata 1147–1149 →
Pogańskie plemiona nad Bałtykiem, ok. 1100 roku →
Delta Nilu w okresie piątej krucjaty →
Mongołowie i mamelucy ok. 1260 roku →
W onym czasie ludzie równie dbali o futra, co o swe dusze nieśmiertelne.
Adam z Bremy (ok. 1076 roku)
Epos pisany krwią
Krótko przed Wielkanocą 1188 roku arcybiskup Canterbury udał się do Walii z misją werbunkową. Tysiące kilometrów dalej, w rejonie wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, wybuchła wojna i arcybiskupowi, Baldwinowi z Forde, polecono zrekrutować ludzi zdolnych do walki, którzy mieli zostać wysłani na front.
Zadanie wydawało się niełatwe. Ochotników czekałaby kosztowna podróż lądem i morzem, trwająca w obie strony co najmniej półtora roku. Po drodze groziłyby im najróżniejsze niebezpieczeństwa: katastrofy morskie, napaści, zasadzki, choroby. Każdy uczestnik wyprawy musiałby się liczyć z tym, że nie dotrze do celu, czyli do rządzonego przez chrześcijan Królestwa Jerozolimskiego w Palestynie. Szanse powrotu do domu z cennymi łupami były znikome. Ba, sam powrót wydawał się mało prawdopodobny.
Dowódca wrogiej armii, kurdyjski sułtan Egiptu i Syrii Salah ad-Din Jusuf Ibn Ajjub zwany Saladynem, był niezwykle sprawnym wojownikiem, który zdołał zadać szereg straszliwych ciosów „Frankom”, czyli chrześcijanom z Zachodu. Latem poprzedniego roku pokonał w bitwie ogromną armię, uwięził króla jerozolimskiego, przechwycił świętą relikwię, czyli fragment Krzyża Jezusowego, i wypędził chrześcijańskie władze z Jerozolimy. Jedyną pewną nagrodą za udział w wojnie z Saladynem było zbawienie: wierzono, że Bóg spojrzy łaskawym okiem na swych żołnierzy i zapewni im szybszą, łatwiejszą drogę do nieba.
W epoce silnej religijności i panującej powszechnie obsesji na punkcie rachowania i odkupywania grzechów obietnica ta miała rzecz jasna większą wartość niż obecnie. Mimo to arcybiskup Baldwin stał przed niełatwym zadaniem. Wraz ze swą świtą zjeździł kawał Walii, wygłaszał kazania, przekonywał i próbował rozbudzać entuzjazm wobec wojny przeciwko ludziom, których przecież żaden z jego słuchaczy nigdy nie widział, toczącej się w krainach znanych głównie z wyobrażeń.
Przybycie Baldwina do miasteczka Aberteifi (obecnie Cartigan) w zachodniej Walii doprowadziło do awantury małżeńskiej. Pewien młodzieniec postanowił, że pojedzie na krucjatę, żona jednak stanowczo mu tego zabroniła. Według Geralda z Walii, który podróżował z Baldwinem i spisywał relację z wyprawy (choć niestety nie zanotował imion zwaśnionych małżonków), kobieta „uczepiła się mężowskiej peleryny i pasa, i publicznie […] zakazała mu udać się do arcybiskupa”1. Doszło do szamotaniny i ostatecznie niewiasta zwyciężyła. Ale niedługo mogła się tym nacieszyć. „Trzy noce później posłyszała głos straszliwy, mówiący: «Odebrałaś mi mego sługę, przeto to, co kochasz, tobie odebrane zostanie»”.
Tego samego wieczoru kobieta we śnie przypadkowo przygniotła i udusiła swego nowo narodzonego synka, który leżał obok niej w łóżku. Był to znak. Baldwin ruszył już w dalszą drogę, lecz zrozpaczeni małżonkowie udali się do miejscowego biskupa, by opowiedzieć mu o tragedii i błagać o przebaczenie.
Wiedzieli rzecz jasna, że pozostaje im tylko jedno. Chrześcijanie, którzy postanawiali wyjechać na wojnę z Saladynem, potwierdzali swój status świętych wojowników armii Chrystusa, naszywając sobie na ramię krzyż wykrojony z materiału.
Żona własnoręcznie przyszyła więc ten znak mężowi.
Niniejsza książka opowiada o krucjatach: średniowiecznych wojnach toczonych przez chrześcijańskie armie pod egidą papiestwa przeciwko wrogom Chrystusa i Kościoła rzymskiego. Tytuł Krzyżowcy odnosi się również do logiki narracji, na którą się zdecydowałem. Przez długi czas w średniowieczu nie istniało jedno wspólne słowo na określenie krucjat, czyli – jak przyjmują obecnie historycy – ośmiu lub dziewięciu wypraw z Europy do Ziemi Świętej oraz innych, drugoplanowych wojen toczonych czy to w skąpanych w słońcu miastach wybrzeża północnoafrykańskiego, czy to w mroźnych lasach nad Bałtykiem. Mimo to od samego początku istniała wspólna nazwa uczestników tych wypraw. Mężczyźni i kobiety decydujący się na udział w pokutnych wojnach w nadziei zapewnienia sobie duchowego zbawienia byli po łacinie określani mianem crucesignati – oznaczeni krzyżem. W tym sensie idea krzyżowca jest wcześniejsza niż idea krucjaty, co miałem na uwadze, wybierając tytuł książki.
Co jednak ważniejsze, ściśle odpowiada on też mojemu podejściu do narracji, przedstawiam tu bowiem serię epizodów i skupiam się na konkretnych uczestnikach krucjat. Epizody te zostały uporządkowane chronologicznie, składając się na historyczny obraz wypraw krzyżowych. Mówiąc inaczej, wybranym osobom – tytułowym krzyżowcom – powierzyłem zadanie bycia przewodnikami w naszej podróży. Mam nadzieję, że wspólnie opowiedzą nam oni historię z pierwszych linii frontów.
Celowo dobrałem bardzo różnorodne osoby: mężczyzn i kobiety, chrześcijan wschodnich i zachodnich, sunnitów i szyitów, Arabów, Żydów, Turków, Kurdów, Syryjczyków, Egipcjan, Berberów i Mongołów. Będą nam towarzyszyć bohaterowie z Anglii, Walii, Francji, ze Skandynawii, z Niemiec, Italii, Sycylii, Hiszpanii, Portugalii, Bałkanów i Afryki Północnej. Spotkamy nawet grupę Wikingów. Niektórzy odegrają ważne role, inni tylko przemkną przez karty książki. Ale i tak będzie to ich opowieść.
Całość składa się na pluralistyczną historię wypraw krzyżowych. Z historiograficznego punktu widzenia oznacza to, że nie będę się skupiał wyłącznie na powstaniu, funkcjonowaniu i upadku państw krzyżowych w Palestynie i Syrii ani na toczonych tam wojnach z muzułmanami. Główny wątek osadzam raczej w kontekście prowadzonych równolegle oficjalnych krucjat na Półwyspie Iberyjskim, w rejonie Bałtyku, w Europie Wschodniej, w południowej Francji, na Sycylii i w Anatolii. Uwzględniam też nieoficjalne ruchy ludowe w innych regionach. Narracja obejmuje zatem wiele postaci, których losy mają się złożyć na kalejdoskopowy, intrygujący i wielobarwny obraz tamtych epok.
Taki w każdym razie przyświeca mi cel. Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że – na całe szczęście – choćby tylko w ostatnich latach powstało wiele znakomitych opracowań na temat krucjat. Bodaj najwybitniejszym dziełem poświęconym tej tematyce pozostaje wiekowa, lecz wspaniała trzytomowa praca sir Stevena Runcimana Dzieje wypraw krzyżowych, opublikowana pierwotnie w latach 1951–1954. Niedawno czytelnicy mieli szczęście otrzymać do ręki takie książki, jak God’s War: A New History of the Crusades (2006) Christophera Tyermana, Krucjaty: wojna o Ziemię Świętą (2010, wydanie polskie 2015) Thomasa Asbridge’a, Holy Warriors: A Modern History of the Crusades Jonathana Phillipsa (2010), Krucjaty: historia (2008) nieżyjącego już wybitnego Jonathana Rileya-Smitha i Krucjaty: arabska perspektywa Paula M. Cobba (2018). Wszystkie te książki są wyśmienitymi przewodnikami po epoce krucjat. Co prawda w prezentowanej tu narracji cytuję głównie teksty źródłowe, ale niezwykle się cieszę, że mam te wybitne współczesne prace na półkach obok setek innych tomów i artykułów, zarówno przeglądowych, jak i ściśle specjalistycznych. Gdyby nie ogromna praca wykonana przez historyków zajmujących się wyprawami krzyżowymi, nie mógłbym napisać mojej książki.
Krzyżowcy dzielą się na trzy części. Pierwsza omawia okres rozmaitych prądów myślowych, działań i wojen, które wpłynęły ostatecznie na rozwój ruchu krucjatowego począwszy od lat sześćdziesiątych XI wieku. Kulminacją będzie niezwykła historia pierwszej wyprawy krzyżowej i zdobycie Jerozolimy w lipcu 1099 roku.
Część druga zaczyna się kilka lat później, u zarania XII stulecia. Przedstawiam w niej rozwój państw krzyżowych w Syrii i Palestynie, omawiam wojny między chrześcijańskimi władcami a siłami islamu w Hiszpanii (zwane rekonkwistą) oraz rozprzestrzenienie się krucjat w innym rejonie, a mianowicie nad Bałtykiem. Najważniejsze punkty narracji to dwa momenty kryzysowe: upadek Edessy w 1144 roku, będący bodźcem do zorganizowania drugiej krucjaty, oraz zdobycie Jerozolimy przez Saladyna w roku 1187.
Ostatnia część książki mówi o rozpaczliwych staraniach zachodniego chrześcijaństwa, mających na celu odbicie Jerozolimy w pierwszej połowie XIII wieku, a także o schyłku państw krzyżowych na Wschodzie, zniszczonych ostatecznie, gdy powstały imperia Mongołów i mameluków. Opisuję też ekspansję i upolitycznienie zarówno ideologii krucjatowej, jak i towarzyszących jej instytucji. Procesy te wzięły początek za pontyfikatu Innocentego III i doprowadziły do szukania nowych wrogów, prawdziwych i wyobrażonych, poza Kościołem i w Kościele. Ponieważ postanowiłem przedstawić historię wypraw krzyżowych w szerokim kontekście, książka nie kończy się wraz z ostatecznym upadkiem Królestwa Jerozolimskiego w 1291 roku, lecz w roku 1492, kiedy po dopełnieniu rekonkwisty energia ruchu krucjatowego została skierowana na zachód, ku Nowemu Światu. Całość wieńczy zaś krótki epilog, omawiający pobieżnie trwanie i ewolucję pamięci o wyprawach krzyżowych aż po czasy obecne.
Każdy rozdział mógłby być osobną książką – zresztą w wielu przypadkach książki takie już istnieją. Mam nadzieję, że zainspiruję laików, by po nie sięgnęli, i że osoby bardziej obeznane z tematem docenią zastosowane przeze mnie podejście. Za każdym razem, gdy biorę się do pracy, liczę przede wszystkim, że powstanie książka przekazująca wiedzę, a zarazem dostarczająca rozrywki. Jak bowiem stwierdził niegdyś sir Steven Runciman, „romantyczna historia krucjat to epos pisany krwią”2.
Tak było. I nadal tak jest. A zatem zaczynajmy.
Dan Jones, Staines-upon-Thames, wiosna 2019 roku
Dwojakiego rodzaju korzyść: dla duszy i dla sakiewki
Roger hrabia Sycylii uniósł nogę i pierdnął. „Jak mi Bóg miły – zawołał – więcej z tego pożytku niż ze wszystkich słów waszych!”1.
Skarceni doradcy byli zdziwieni. Hrabia miał już prawie pięćdziesiąt lat, zjadł zęby, prowadząc kampanie wojskowe w południowej Italii i na wyspach Morza Śródziemnego. W młodości opiewano go jako człowieka „wysokiego i dobrej budowy, biegłego w mowie, zdolnego udzielać rad przenikliwych i plany dalekosiężne układać, a przy tym pogodnego i uprzejmego”2. Najwyraźniej jednak zhardział z wiekiem i nie miał ochoty strzępić sobie języka dla głupców.
Plan podsunięty przez doradców wydawał się całkiem dobry – ale przecież często się zdarza, że wpływowi mężowie o wybuchowym temperamencie nie pozostawiają na dobrych planach suchej nitki. Opodal Sycylii (120 kilometrów najkrótszą drogą) znajdowały się pozostałości starożytnej Kartaginy, późniejszej rzymskiej prowincji w Afryce, zwane pod koniec XI wieku Ifrikijją*. Tamtejsze miasta – w tym nadmorska stolica Al-Mahdijja i Kairuan, leżąca w głębi lądu siedziba potężnego meczetu i szkoły, w której kształcili się najwybitniejsi filozofowie, astronomowie i przyrodnicy Afryki Północnej – były pod słabnącą kontrolą Zirydów, dynastii berberyjskich muzułmanów. Rejony na prowincji podlegały różnym plemionom arabskich Beduinów, przysyłanych z Egiptu w celu wyparcia Berberów. Ifrikijja była politycznie zdestabilizowana, ale przecież zarazem ciągnęły się tam żyzne pola uprawne, nad morzem zaś leżały zamożne miasta portowe i doradcom Rogera wydawało się, że warto sięgnąć po ten łatwy skarb. Właśnie dlatego przedstawili kapryśnemu arystokracie propozycję przysłaną przez jego kuzyna, niejakiego Baldwina3.
Baldwin miał pod sobą potężną chrześcijańską armię i szukał terytoriów do zdobycia, prosił więc Rogera, by pozwolił mu przybyć na Sycylię, którą chciał wykorzystać jako bazę wypadową do wyprawy przeciwko Ifrikijji. „Zostanę waszym sąsiadem” – oznajmił przekonany chyba, że to dobra wiadomość. Tyle że hrabia Roger nie pałał entuzjazmem do takiego sąsiedztwa. Besztając swych doradców, oznajmił, że owszem, Ifrikijją rządzą wyznawcy islamu, lecz innowiercy owi są partnerami Sycylijczyków i utrzymują z nimi pokój, dzięki czemu w portach na wyspie mógł rozkwitnąć handel. Hrabia zatem nie życzył sobie zjawienia się kuzyna, który najpierw będzie oczekiwał gościny, potem zaś wda się w nieprzemyślaną wojnę. Nawet gdyby zwyciężył, i tak zaszkodziłby wymianie towarów na Sycylii. A gdyby przegrał, Roger straciłby na całym przedsięwzięciu, bo przecież wcześniej musiałby szczodrze wesprzeć wyprawę finansowo i w razie klęski nie odzyskałby pieniędzy.
Sam skądinąd wykorzystywał słabość Ifrikijji. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat – czyli prawie całe dorosłe życie – umacniał swoje rządy w regionie. Miałżeby więc zaprzepaścić te wysiłki dla jakichś niedorzecznych planów ułożonych przez kuzyna, który nie oddał sycylijskiej ziemi choćby kropli swego potu?
Jeżeli Baldwin chce walczyć z muzułmanami, oznajmił Roger, musi wziąć na cel inny rejon Morza Śródziemnego. Hrabia mógł wymienić niejedną krainę, która nadawałaby się tu bardziej niż Ifrikijja, zaplecze Sycylii. Wezwał zatem do siebie osobistego wysłannika Baldwina i przekazał mu swoją decyzję. Dodał też, że jeśli zamiary jego pana są naprawdę poważne, „najlepiej uczyni, zajmując pierwej Jerozolimę”4.
I tak się to wszystko zaczęło.
Roger, hrabia Sycylii, zawdzięczał sukcesy głównie sobie. Przyszedł na świat około roku 1040 jako najmłodszy z dwunastu synów Tankreda z Hauteville, niezbyt ważnego normandzkiego feudała. Zgodnie z regułami dziedziczenia każdy potomek prócz pierworodnego skazany był na żmudne, samodzielne poszukiwania fortuny – łatwy spadek nie wchodził w grę, a na dodatek aż jedenastu braci ustawionych wcześniej w kolejce oznaczało prawdziwą katastrofę. Pod koniec stulecia Normanowie zaczęli jednak podboje w zachodniej Europie. W 1066 roku przejęli saksońską Anglię, skierowali też chciwe spojrzenie na południe Italii. Co prawda w Normandii młodsi synowie nie mogli liczyć na wiele, ale jeśli tylko ktoś gotów był ruszyć w drogę, czekały go niezgorsze szanse na zdobycie majątku. Roger jeszcze jako młodzieniec opuścił zatem rodzime strony na północnym zachodzie dzisiejszej Francji i śladem wielu krajanów podążył ku bogatym, lecz mało stabilnym południowym regionom Półwyspu Apenińskiego – Kalabrii i Apulii – tworzących czubek i piętę włoskiego buta.
Bogactw było tam wiele, nadto zaś trwały walki o władzę, więc ambitny młodzieniec mający smykałkę do polityki i wojaczki mógł się wybić. Inni Normanowie z rodu Hauteville już wcześniej odnieśli sukcesy, walcząc przeciwko regionalnym potęgom, zwłaszcza Grekom z Bizancjum i papiestwu. Obydwie te siły odnosiły się do Normanów z podejrzliwością i niemal ze strachem, choćby za sprawą wyczynów braci Rogera: Wilhelma Żelaznej Ręki, Drogona i wybitnie utalentowanego Roberta Guiscarda (w języku starofrancuskim guischart oznacza „chytry” albo „przebiegły”). Nim Roger przybył na południe, dwaj pierwsi umarli, Robert natomiast zdobył tytuł „hrabiego Apulii i Kalabrii”. Nadal jednak było wiele okazji do przygód. Ród ujarzmił mieszkańców regionu, obcinając im nosy, ręce i nogi albo wyłupując oczy5. Normanowie wywodzili swe pochodzenie od skandynawskiego wodza Rollona, który przyjął chrześcijaństwo głównie po to, by skuteczniej podporządkowywać sobie najróżniejsze królestwa6. Nic dziwnego, że zarówno Roger, jak i Robert chętnie sięgali po metody Wikingów, wykorzystując miecz jako narzędzie perswazji.
Okrutna przemoc przyczyniała się do tego, że wiele osób krzywo patrzyło na normańską inwazję w południowej Italii. Pewien wpływowy przedstawiciel Kościoła nazywał Normanów „cuchnącą szumowiną […], synami brudnych ojców, tyranami, co wyrośli z hałastry”7. Jednak w połowie stulecia papiestwo zmieniło zdanie. Kolejni biskupi Rzymu przychylniej wypowiadali się na temat normańskich zdobywców, postrzegając ich jako nieokrzesanych, lecz potencjalnie użytecznych sojuszników. Pogląd ten nie był w pełni dobrowolny. W 1053 roku Normanowie pokonali papieską armię i wzięli papieża Leona IX do niewoli. Sześć lat później jego następca Mikołaj II przyznał rodowi Hauteville Kalabrię i Apulię. Pozwolił też, by normańskie armie szły do bitwy pod papieskim sztandarem**, a w zamian za to otrzymał od Roberta Guiscarda cztery wielbłądy. Decyzje te nie sprowadzały się wyłącznie do uznania status quo: papież przewidywał, że pewnego dnia „z pomocą Boga i świętego Piotra” normański ród mógłby podbić Sycylię. Trójkątna wyspa oddzielona od kontynentu Cieśniną Mesyńską od IX wieku należała do Arabów8. Przejęcie jej byłoby istotnym krokiem w kierunku zaspokojenia papieskich ambicji i poddaniu całej południowej Italii Kościołowi rzymskiemu9. Gdyby Normanom się udało, zadośćuczyniliby za zamęt, który od dziesięcioleci siali na półwyspie.
Rogerowi i jego bratu Robertowi Guiscardowi również marzył się podbój Sycylii, aczkolwiek kierowali się inną motywacją niż papież. Jeśli chcieli czynić rzeczy miłe Bogu, mogli zakładać męskie i żeńskie klasztory, sławić Chrystusa i obchodzić najróżniejsze dni święte. Zorganizowanie inwazji w celu chrystianizacji wyspy o obszarze 25 tysięcy kilometrów kwadratowych, o linii brzegowej mającej łączną długość 1500 kilometrów, do tego górzystej, byłoby może miłe Bogu, ale przede wszystkim musiało pociągać za sobą konkretne korzyści doczesne tu i teraz.
Szczęśliwie Sycylia miała wiele atutów. Zimą było tam wilgotno, latem zaś gorąco, toteż wyspa mogła się pochwalić wyśmienitymi ziemiami uprawnymi. Rodziła ogromne ilości zboża, szczególnie że pod władzą islamskich emirów bardzo ulepszono metody rolnicze. Do tego dochodziła obfitość ryżu, cytryn, daktyli i trzciny cukrowej. W sycylijskich warsztatach produkowano bawełnę i pergamin. Dzięki spokojnym wodom otaczającym wyspę rybacy mieli ręce pełne roboty. Muzułmańscy pielgrzymi z południowej Hiszpanii zatrzymywali się na Sycylii, by odpocząć nieco w drodze do Mekki. Nabrzeżne miasta – choćby Palermo, Syrakuzy, Katania, Mesyna czy Agrigento – były prężnymi ośrodkami handlowymi. Kupcy z Bliskiego Wschodu i Afryki Północno-Wschodniej dobijali tam targów z kupcami, których szlaki wiodły przez środkową i zachodnią Europę. Miejscowa ludność składająca się z Arabów i berberyjskich muzułmanów, z wiernych Kościoła greckiego i Żydów gwarantowała też obfite dochody z podatków, czego emirowie dowiedli, pobierając dżizję, podatek od niewiernych, którzy nie chcieli przejść na islam.
Z tych powodów Roger i Robert Guiscard chętnie wsłuchiwali się w 1059 roku w papieskie wezwania do podboju Sycylii. Według kroniki sycylijskiego mnicha Gotfryda Malaterry:
[Gdy] ów wyśmienity młodzian Roger […] posłyszał, że Sycylia znajduje się w rękach niewiernych […], owładnęło nim pragnienie, iżby ją zdobyć. […] Gdyby bowiem przywrócił Panu krainę, gdzie oddawano się bałwochwalstwu, odniósłby dwojakiego rodzaju korzyść: dla duszy i dla sakiewki10.
Pieniądze i nieśmiertelność. Dwie ponadczasowe pokusy starczyły, by zwabić Rogera i Roberta Guiscarda na drugą stronę Cieśniny Mesyńskiej. Na początku lat sześćdziesiątych XI wieku przeprowadzili serię inwazji. Odebranie Sycylii Arabom było nie lada wyzwaniem, a kampania miała zająć sporo czasu, bracia jednak skupili się na niej bez reszty. Zorganizowali blokady morskie, ściągnęli wojowników niezbyt może licznych, lecz wprawnych w normańskiej sztuce bitewnej (co obejmowało użycie lekkich zbroi i ciężkiej kawalerii, potężnych drewnianych tarcz oraz wież oblężniczych). Niełatwo było stawiać im opór, zwłaszcza że wykorzystali spory między rozmaitymi islamskimi frakcjami na wyspie, z których część w przeszłości ściągała chrześcijańskich najemników z Italii i ochoczo zapatrywała się na współpracę z Normanami w nadziei na zapewnienie sobie politycznej supremacji11. Ponadto najeźdźcy stosowali prymitywne, lecz skuteczne środki z zakresu wojny psychologicznej: gwałcili żony swych wrogów, a kolejne zwycięstwa ogłaszali nieprzyjaciołom, posyłając umazane krwią gołębie pocztowe. W 1072 roku, po trwającym pięć miesięcy oblężeniu, zdobyli Palermo. W połowie następnej dekady większość wyspy była już we władaniu Normanów. Robert Guiscard, niestrudzony poszukiwacz przygód, wyruszył na inne wojny. Rzucił wyzwanie Cesarstwu Bizantyńskiemu i ostatecznie ustanowił normańskie rządy w Dalmacji, Macedonii i Tesalii. Tymczasem jego młodszy brat Roger przyjął tytuł hrabiego Sycylii i mógł czynić tam, co mu się podobało.
Wyspa została ostatecznie podbita przed rokiem 1091, Roger zaś zyskał status jednego z najbardziej poważanych władców chrześcijańskiej Europy, o czym świadczył choćby fakt, że królowie Francji, Niemiec i Węgier zabiegali o możliwość zawarcia małżeństwa z jego córkami. Tworzył diecezje podległe papieżowi, a nie patriarchom Kościołów wschodnich, władał ludem wielce zróżnicowanym religijnie i kulturowo, budował kościoły i klasztory, jak każdy władca tamtej epoki pragnący zademonstrować pobożność i zmyć kłopotliwy nadmiar krwi ze swych rąk. Meczet w Palermo, pierwotnie będący bizantyńską bazyliką, znów zmienił charakter i stał się kościołem łacińskim. Jak się zdaje, Roger niekiedy siłą nawracał na chrześcijaństwo pokonanych muzułmańskich rywali12. Utrzymał daninę przypominającą dżizję, tyle że teraz to wyznawcy islamu musieli płacić podatek (censum lub tributum) za prawo do praktykowania swej wiary13. Dotyczyło to również żydów. Roger nie zamierzał jednak tworzyć teokracji. Dostojnicy kościelni odwiedzający wyspę kręcili nosem, dowiadując się, że nie tylko pozwalał muzułmanom służyć w swej armii, ale także (tak przynajmniej twierdzono) odmawiał im, gdy chcieli się nawrócić i oddać sprawie Chrystusowej14. Sam hrabia wolał, by poddani widzieli w nim pragmatyka. Miedziane monety, trifollaris, bite dla chrześcijańskich mieszkańców Sycylii, przedstawiały go jako wspaniałego chrześcijańskiego rycerza na koniu, dzierżącego w dłoni świętą włócznię. Widniało na nich jego łacińskie imię: ROQERIVS COMES, czyli „hrabia Roger”15. Tymczasem każde złote tari – czyli monety przeznaczone do użytku sycylijskich muzułmanów – przedstawiało arabski napis: „Nie ma Boga prócz Allaha, a Muhammad jest Jego Wysłannikiem”. Inne bite przez Rogera monety z arabskimi napisami oraz dekrety wydawane w tym języku nazywały go nie hrabią, lecz „imamem”, „malikiem” lub „sułtanem”, czyli „panem”, „suwerenem” albo „królem”16.
Pytanie jednak, jak mamy rozumieć zdumiewającą historię o tym, że Roger nie zdecydował się pójść za ciosem i odmówił współorganizowania inwazji na Ifrikijję. Opowieść tę przekazał nam uczony imieniem Ibn al-Asir, który żył w Mosulu (na terenie obecnego Iraku) w latach 1160–1233. Jego największym dziełem była kronika zatytułowana Kitab al-Kamil fi’l-Ta’rikh, czyli Doskonała księga historii.
Ibn al-Asir był poważnym historykiem. Spisał dzieje świata, począwszy od stworzenia aż po jego własną epokę, przedstawiając konflikty polityczne i wojskowe (zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne) targające ówczesnym światem islamu. Ze względu na okres, w którym przyszło mu żyć, musiał rzecz jasna poświęcić sporo uwagi krzyżowcom i ich motywacjom. Starannie zgłębiał przyczyny dramatycznych świętych wojen w rejonie Morza Śródziemnego. Jest rzeczą istotną, że winę przypisał Rogerowi hrabiemu Sycylii (którego przedstawiał jako męża nieokrzesanego i cuchnącego, a przy tym cynika – słowem jako archetyp władcy-krzyżowca), aczkolwiek nie powinniśmy przyjmować opinii Ibn al-Asira bezkrytycznie***. Postać „Baldwina” jest zapewne nawiązaniem do Baldwina I, przyszłego króla Jerozolimy, nie ma jednak żadnych innych dowodów, że opisana w kronice propozycja padła naprawdę.
Niewykluczone, że Ibn al-Asir, przedstawiając wydarzenia poprzedzające krucjaty, patrzył przez pryzmat konkretnego miejsca i czasu, w którym tworzył. Kronikarz Malaterra pisał, że w 1087 roku kupcy z Pizy zebrali armię i zaatakowali Ifrikijję od strony morza, „wcześniej bowiem wybrali się do Afryki, by robić tam interesy, zaznali jednak rozmaitych krzywd”17. Jego relacja jest o wiele mniej barwna niż relacja Ibn al-Asira. Według Malaterry Pizańczycy zaoferowali Rogerowi koronę Ifrikijji w zamian za pomoc w zdobyciu miasta Al-Mahdijja. Hrabia odmówił, tłumacząc, że niedawno zawarł pokój z tamtejszymi władcami. Ani słowem nie wspomniał o Jerozolimie. Pizańczycy natomiast doszli do porozumienia z zirydzkim władcą, który zapłacił im okup, byle zostawili Al-Mahdijję w spokoju.
W całej tej historii kryje się jednak coś jeszcze. Ibn al-Asir osadził opowieść o hrabim Rogerze i o Ifrikijji w szerokim kontekście świata śródziemnomorskiego. Pisał, że mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Normanowie podbijali Sycylię i zagrażali wybrzeżom Afryki Północnej, zdobyli również „Toledo i inne miasta w Hiszpanii. […] Później zaś jeszcze więcej zajęli, jak się przekonacie”18. Faktycznie, tak właśnie było. W dekadach poprzedzających pierwszą krucjatę w Hiszpanii, w Afryce Północnej i na wyspach Morza Śródziemnego często dochodziło do starć między władcami reprezentującymi różne wyznania.
Nie można tu mówić o wojnach religijnych. Wiara często odgrywała rolę drugorzędną, bardziej natomiast liczyły się względy ekonomiczne czy geopolityczne19. Niemniej uczestnikami byli ludzie określonych wyznań, a skutki konfliktów dawały o sobie znać jeszcze przez wiele dziesięcioleci, również w czasach Ibn al-Asira. Wojny, które miały po prostu na celu zajęcie określonych ziem, stały się wstępem do wojen toczonych w imię wiary, dogmatów i dominacji wyznaniowej. Zaczynał się okres przeszło dwustu lat walk o to, czyja religia jest słuszna i prawdziwa.
* Dziś jest to wschodni Maghreb, część północnego wybrzeża Afryki obejmującego z grubsza północno-wschodnią Algierię, Tunezję i północno-zachodnią Libię.
** Kilka lat później prawo maszerowania pod papieskim sztandarem dostał inny władca, Wilhelm Zdobywca, książę Normandii. Chorągiew niesiono na czele jego wojsk, gdy podbijał Anglię w 1066 roku.
*** Co ciekawe, nie tylko u Ibn al-Asira jest mowa o ostentacyjnym puszczaniu wiatrów przez Rogera. Gotfryd Malaterra przytacza zdarzenie z czasu, gdy normańska armia oblegała Palermo w 1064 roku. Żołnierzy nękała akurat plaga tarantul. „Każdy, kogo ukąsiły, tak silnego wzdęcia doznawał, że nie mógł zapobiec wydostawaniu się wiatrów przez odbyt z odrażającym terkotem”. Malaterra, The Deeds of Count Roger of Calabria, op. cit., s. 114.
Teraz, skoro nabrali siły i zręczności, chrześcijanie pragną przemocą odzyskać, co im zabrano
Gdy w latach siedemdziesiątych XI wieku Normanowie zaczęli podbój Sycylii i gdy kolejne miasta nie wytrzymywały naporu barbarzyńskich wojowników Rogera uzbrojonych w wydłużone tarcze w kształcie migdała, pewien młody muzułmański poeta postanowił zabrać rodzinę i uciekać. Nazywał się Ibn Hamdis (Abd al-Dżabbar Ibn Hamdis) i miał dwadzieścia cztery lata. Przyszedł na świat w Syrakuzach około 1054 roku w zamożnej rodzinie, toteż dzieciństwo upłynęło mu pośród różnych wygód. Odebrał ponadto dobre wykształcenie, dzięki któremu posiadł zdolność tworzenia wierszy. Poezja stanowiła jeden z najważniejszych elementów ówczesnej arabskiej kultury wysokiej. Talent pozwalał Ibn Hamdisowi radzić sobie z bólem, stratą, których wielokrotnie zaznał w ciągu swego długiego, burzliwego życia. Zapewnił mu też wstęp na wiele światłych islamskich dworów w rejonie Morza Śródziemnego.
Wyjazd z Sycylii był mu solą w oku. Ibn Hamdis zawsze już miał odczuwać żałobę za wyspą, na której się urodził. „Wypędzono mnie z raju” – pisał. Nostalgia i tęsknota za domem przenikały wiersze, które tworzył nawet po ukończeniu siedemdziesięciu lat1. Zarazem jednak życie na wygnaniu okazało się dlań całkiem opłacalne finansowo. Po opuszczeniu Sycylii poeta udał się na zachód i został przygarnięty przez jednego z najwybitniejszych patronów sztuki tamtego czasu, Muhammada Ibn Abbada al-Mutamida, władcę taifatu Sewilli. Gdy się poznali, Al-Mutamid zbliżał się do czterdziestki. Sam też był zdolnym poetą, dar układania wierszy odziedziczył bowiem po ojcu, Al-Mutadidzie, człowieku elokwentnym, acz brutalnym (pewnego razu w swej pałacowej łaźni udusił on grupę goszczonych na dworze dyplomatów)2, wojowniku prowadzącym nieustanne kampanie zbrojne, które uczyniły Sewillę jednym z najpotężniejszych państw w regionie.
Al-Mutamid stosował mniej podstępne metody, był za to znacznie lepszym poetą niż ojciec3. Zatrudnił Ibn Hamdisa, by ćwiczyć z nim układanie wierszy, i wyznaczył mu pensję. Niewiele dworów na zachodzie mogło się równać z sewilskim pałacem pod względem rozrywek intelektualnych i zmysłowych. Mieszkańcy śmiało kosztowali zakazanych przyjemności, choćby wina czy swobodnego seksu. Życie, pisał Ibn Hamdis, wymagało „abyśmy przechadzali się brzegiem rozkoszy, wyrzekając się zahamowań”4. Owszem, poeta tęsknił za ojczyzną, lecz sprawy – przynajmniej przez pewien czas – układały się dlań całkiem dobrze.
Sewilla dopiero od niedawna stanowiła ważny ośrodek. Sto lat wcześniej młody muzułmański twórca bez wahania udałby się do Kordoby, regionalnej stolicy kalifatu umajjadzkiego, olbrzymiego miasta zamieszkiwanego przez pół miliona ludzi, zaliczającego się do najbardziej zachwycających i światłych metropolii na całym świecie. Naukowcy, astrolodzy, filozofowie i matematycy zgłębiali tam sekrety wszechświata, rzemieślnicy i architekci nieustannie przesuwali granice artystycznej doskonałości. Jednak w 1031 roku kalifat umajjadzki upadł, Kordoba zaś pogrążyła się w intelektualnej stagnacji. Biblioteki zostały splądrowane, książki spalono, praca w słynnych warsztatach zupełnie stanęła.
Z powstałej próżni wyłoniło się kilka tuzinów niewielkich, nominalnie niezależnych królestw zwanych taifatami. Sewilla znajdowała się na pierwszym miejscu (były też taifaty Malagi i Grenady, Toledo, Walencji, Dénii, Balearów, Saragossy oraz Lleidy). Słowo taifa oznacza „samodzielne księstwo” lub „królestwo stronnictwa”. Taifat Sewilli zajmował potężną część muzułmańskiej południowej Hiszpanii, czyli Al-Andalus. Nazwę wzięła od swej stolicy, miasta leżącego około 200 kilometrów na północ od Cieśniny Gibraltarskiej, którego sercem był alkazar(czyli „zamek” lub „pałac”), wznoszący się na nabrzeżu rzeki Gwadalkiwir. Terytorium państwa rozciągało się od Silves i Algarve nad Atlantykiem, obecnie stanowiących część Portugalii, aż po Murcję na wschodzie. Pod rządami dynastii Abbadytów (z której wywodził się Al-Mutamid) Sewilla połknęła wiele małych sąsiednich królestw, pozyskując dobre ziemie uprawne, tętniące życiem porty i dostęp do ważnych szlaków handlowych, łączących Europę z Afryką Północną. Słynęła z wyśmienitych instrumentów muzycznych, z produkcji karmazynowego barwnika do tkanin, trzciny cukrowej i oliwy. Filozofię władców wyrażał fragment wiersza napisanego przez ojca Al-Mutamida: „Czas dzielę między pracę i rozrywki / Rano sprawy państwa, a wieczorem uciechy”5.
Okres rządów Al-Mutamida to apogeum sewilskiej potęgi. Gdyby miał więcej szczęścia albo gdyby stanął przed innego rodzaju wyzwaniami, mógłby dalej rozszerzać granice swego państwa, aż może zjednoczyłby wszystkie taifaty, tworząc nowy byt polityczny na podobieństwo kalifatu umajjadzkiego. Przyszło mu jednak oglądać nędzny upadek Sewilli zapoczątkowany przez władcę z drugiego końca Hiszpanii: Alfonsa VI, króla Kastylii i Leónu.
400 kilometrów na północny wschód od Sewilli znajdowało się potężne, otoczone kamiennymi murami Toledo, niegdyś ważny ośrodek imperium Wizygotów. Za czasów muzułmańskich miasto rozkwitło: budowano tam mosty i łaźnie, bazary i meczety. Przez środek Toledo płynęły szerokie, wartkie wody Tagu, najdłuższej rzeki Półwyspu Iberyjskiego, mającej źródło w paśmie górskim Montes Universales i wpadającej do Atlantyku w odległej o tysiąc kilometrów Lizbonie. Zarazem była to rzeka graniczna, po drugiej stronie rozciągały się bowiem terytoria kontrolowane przez chrześcijańskich królów rządzących odrębnymi państwami, takimi jak Galicja, León, Kastylia, Aragonia, Nawarra czy Barcelona. Północni władcy – podobnie jak muzułmanie z południa – również walczyli między sobą mimo wspólnej wiary, przy czym jedno z tamtejszych państw przewyższało pozostałe pod względem siły i wpływów.
Od roku 1072 aż do śmierci w roku 1109, krótko przed siedemdziesiątymi urodzinami, najpotężniejszym królem na północy był Alfons VI. Nosił przydomek „El Bravo” i robił wiele, by na niego zasłużyć. Nosił koronę Kastylii i Leónu, rządził Galicją i częścią Nawarry. Żaden inny chrześcijański monarcha na południe od Pirenejów nie władał równie wielkim terytorium i nie cieszył się tak wyśmienitą reputacją. Pewien kronikarz nazywał Alfonsa „katolikiem w każdym względzie […], co tak wielki strach budził u ludzi czyniących zło, że nie ważyli się stawać przed jego obliczem”6. Inny autor dodawał: „Ma mocne ramiona i mocny umysł, i mało który śmiertelnik może się z nim równać”7.
Oczywiście były to pochwały dość konwencjonalne (w pamięci Hiszpanów Alfons nie zapisał się jako ważna postać czy romantyczny bohater – w przeciwieństwie do jego niegdysiejszego sługi Rodriga Díaza de Vivara, zwanego Cydem), świadczą one jednak o tym, że Alfons zajmował znaczącą pozycję i był godnym rywalem dla Al-Mutamida, rządzącego południowymi taifatami. Aby zdobyć większą władzę, obalił młodszego brata Garcię i zajął Galicję. Skorzystał też na okrutnej śmierci starszego brata Sancho, którego zamordowano podstępnie podczas oblężenia. Alfons żył długo, łącznie miał pięć żon i dwie konkubiny, stoczył wiele bitew przeciwko chrześcijanom i muzułmanom, dodając do swego imienia coraz to kolejne wyszukane tytuły, na przykład „imperator totius Hispaniae” („cesarz całej Hiszpanii”) w 1077 roku, nie tyle opisujący rzeczywistość, ile będący wyrazem ambicji, gdyż królestwo Alfonsa rozciągało się tylko od atlantyckiego wybrzeża Galicji na zachodzie aż po Barcelonę i kończyło się na Tagu. Al-Mutamid i królowie kilku innych taifatów płacili mu ogromne daniny, tak zwane parias, byle tylko zostawił ich w spokoju. Alfons jednak pragnął nadal rozszerzać granice swego państwa. Każdy, kto zamierzał stanąć mu na drodze, potrzebował mocnych nerwów.
W drugiej połowie XI wieku ambicje Alfonsa i innych chrześcijańskich władców podsycać zaczął dwór papieski w Rzymie. Wpływy Rzymu na Półwyspie Iberyjskim sięgały starożytności: podbój Hiszpanii przez republikę trwał od III wieku przed naszą erą, aż wreszcie w 19 roku przed naszą erą dzieła dokończył Oktawian August. Później przez blisko pół tysiąclecia Hiszpania stanowiła część Cesarstwa Rzymskiego. Pod koniec XI wieku Rzymem, niegdyś miastem konsulów i tyranów, rządzili papieże, mieli oni jednak podobne jak poprzednicy zamiary co do ekspansji na zachód. Od lat sześćdziesiątych XI wieku kolejni ludzie zasiadający na tronie Piotrowym kreślili plany duchowego podporządkowania chrześcijańskiej Hiszpanii Rzymowi. Domagali się wyeliminowania rytu mozarabskiego (praktykowanego przez wielu zarabizowanych chrześcijan) i zastąpienia go rytem łacińskim. Chcieli ponadto kontrolować wszystkie sprawy dotyczące wiary i Kościoła, a także pobierać daniny od tamtejszych chrześcijan.
Nie byli w tym odosobnieni. Sytuacją na południe od Pirenejów interesowało się coraz więcej rycerzy, świętych mężów i zwyczajnych pielgrzymów z całej Europy Zachodniej. Wojownicy liczyli, że zdobędą fortunę dzięki uczestnictwu w rozmaitych wojenkach, toczonych nieustannie przeciwko taifatom przez władców z północy. Mnisi przestrzegający zreformowanej reguły kluniackiej (wywodzącej się z opactwa w Cluny w Burgundii, założonego w X wieku) pragnęli wdrażać nowe zasady w hiszpańskich klasztorach. Pobożni świeccy pielgrzymi podróżowali pokutnym szlakiem św. Jakuba do Santiago de Compostela w Galicji, jednego z najświętszych miejsc świata chrześcijańskiego. Po drodze czekało ich wiele niebezpieczeństw: francuskie vademecum z XII wieku ostrzegało choćby przed niezdrową, brudną wodą w rzekach płynących opodal szlaku i przed niemoralnością tubylców, na przykład wieśniaków z Nawarry, „co oddają się nieczystemu spółkowaniu” z mułami i klaczami8. Podróż była jednak warta wszelkich trudów. Pielgrzymi często opowiadali o cudownych zdarzeniach, których byli świadkami. Włócznie rycerzy, wetknięte w ziemię opodal Sahagún, wypuściły liście. Święty Jakub przywrócił życie wędrowcowi niesłusznie powieszonemu za kradzież i uzdrowił młodzieńca, który w akcie pokuty za grzech cudzołóstwa odciął sobie członek9. W zamierzchłej przeszłości – ponoć w roku 834 albo 844 – Jakub pojawił się w zbroi na polu bitwy toczonej przeciwko hiszpańskim muzułmanom i pomógł ich pokonać, dzięki czemu zyskał przydomek Santiago Matamoros, czyli święty Jakub Maurobójca.
Dostojnicy zasiadający na tronie Piotrowym nie mogli pozwolić sobie na zignorowanie wojowników i pielgrzymów, toteż począwszy od lat sześćdziesiątych XI wieku kolejni papieże wspierali chrześcijańskich władców na Półwyspie Iberyjskim. W roku 1063 papież Aleksander II ogłosił, że gotów jest udzielić częściowego rozgrzeszenia francuskim i italskim rycerzom, którzy „wyruszają do Hiszpanii”, przy czym inne listy z tego okresu sugerują, że frazę „wyruszyć do Hiszpanii” należy rozumieć jako „stanąć do walki z muzułmanami”10. Celem wojowników było Barbastro, miasto wierne muzułmańskim władcom Saragossy. Kronikarz Ibn Hajjan opisał trwające czterdzieści dni oblężenie. Rycerze – Ibn Hajjan nazywał ich po prostu „chrześcijanami” – przybyli z najróżniejszych miejsc: zarówno z Katalonii, jak i Normandii czy południowej Italii. Początkowo stosowali umiarkowanie brutalne środki. Zablokowali akwedukt i odcięli miastu dostawy wody, więc rozpaczliwie spragnieni mieszkańcy zaoferowali im niewolników i pieniądze w zamian za zawarcie pokoju. Wkrótce jednak zaczęła się straszliwa jatka. Wydano rozkazy splądrowania Barbastro i wyrżnięcia w pień jego obrońców. „Przeszło sześć tysięcy muzułmanów poniosło śmierć od miecza chrześcijan” – pisał Ibn Hajjan, szczegółowo relacjonując paniczną ucieczkę mieszkańców, podczas której wiele osób zostało stratowanych. Kronikarz donosił też o innych zbrodniach. Córki gwałcono na oczach ojców, żony – na oczach mężów. Bezlitośnie mordowano cywilów, co według Ibn Hajjana było „zwyczajną praktyką chrześcijan, ilekroć wzięli miasto siłą. […] Tak straszliwych zbrodni i występków dopuścili się przy tej okazji, że żadne pióro nie zdoła wszystkiego opisać”11.
Udział rycerzy z różnych krajów, papieska aprobata, spektakularnie krwawe metody i fakt, że atak na Barbastro w 1063 roku przeprowadzono w imię krzewienia wiary chrześcijańskiej, stanowiły wyraźną zapowiedź późniejszych wypraw krzyżowych. Oblężenie było znaczące również dlatego, że zwiastowało bardziej agresywną politykę ekspansji na Półwyspie Iberyjskim, określoną później mianem rekonkwisty (co można przetłumaczyć jako „ponowne zdobycie”). Cel stanowiły rzecz jasna terytoria muzułmanów, czyli taifaty. Rzym udzielał zdecydowanego wsparcia: po śmierci Aleksandra II w 1073 roku wybrano nowego papieża, Grzegorza VII, który wkrótce ogłosił swe stanowisko w kwestii podboju Hiszpanii.
„Wierzymy […] że królestwo hiszpańskie od starożytnych czasów należy do świętego Piotra” – pisał na początku pontyfikatu. Alfons VI uważał się co prawda za jej cesarza, ale i tak chętnie przyjął papieską zachętę. Pewnego razu jeden z wasali Alfonsa udał się na południe do Grenady, by odebrać daninę paria od tamtejszego księcia ‘Abd Allaha. Książę w rozmowie z nim przyznał, że dobrze wie, skąd teraz wieje wiatr. W słowach przytaczanych w jego znakomitej kronice, znanej jako Tibjan, streścił sytuację następująco: „Al-Andalus należała pierwotnie do chrześcijan, atoli później pokonali ich Arabowie. […] Teraz, skoro nabrali siły i zręczności, chrześcijanie pragną przemocą odzyskać, co im zabrano”12.
‘Abd Allah opisał tę rozmowę wiele lat później, w ostatniej dekadzie XI wieku. Do tego czasu wiele zdarzeń potwierdziło, że miał rację. Po masakrze w Barbastro przyszła seria kampanii zorganizowanych przez niestrudzonego Alfonsa VI. Władca domagał się od Sewilli coraz większych danin, aż wreszcie w roku 1082 albo 1083 Al-Mutamid postanowił nie płacić mu więcej paria. Aby decyzję tę zakomunikować dobitniej, wrócił do najgorszych praktyk swego ojca, zabił mianowicie ambasadora przysłanego przez Alfonsa13. W odpowiedzi latem 1083 roku król zorganizował serię wypraw przeciwko Sewilli. Jego żołnierze wdarli się na ziemię Al-Mutamida. Sam Alfons dotarł aż do Tarify i wjechał konno w fale obmywające plażę. W oddali majaczyło skaliste wybrzeże Afryki Północnej. „Oto sam koniec Hiszpanii i jam postawił tu stopę!” – ogłosił monarcha.
Rok później skupił się na łupie znajdującym się bliżej jego królestwa. Gdy mieszkańcy Toledo obalili swego nieudolnego władcę Al-Kadira, Alfons, rzekomo pragnąc przyjść mu z pomocą, zorganizował oblężenie miasta. 6 maja 1085 roku przełamał opór obrońców, Al-Kadir nie odzyskał jednak steru rządów – zamiast tego trafił do Walencji (niegdysiejszej kolonii Toledo) i został jej marionetkowym władcą. Alfons przejął kontrolę nad jednym z najpotężniejszych miast muzułmańskiej Hiszpanii. Zdobycie Toledo było momentem zwrotnym, zarówno z politycznego, jak i symbolicznego punktu widzenia. Świat islamu przeżył potężny wstrząs14. „Uwziął się na nas nieprzyjaciel, co nie chce ostawić nas w spokoju. Jakże żyć w koszu pełnym węży?” – lamentował pewien obserwator tych wydarzeń15. W rękach Alfonsa znalazła się teraz znaczna część doliny Tagu. Muzułmanie z Toledo nie byli już mieszkańcami taifatu – odtąd opiekę nad nimi miał roztaczać chrześcijański król.
Alfons nie dopuścił, by powtórzyła się rzeź, jaką urządzono w Barbastro dwie dekady wcześniej. Swoim nowym poddanym zapewnił swobodę praktykowania wiary muzułmańskiej w zamian za płacony raz do roku podatek. Pozwolił też, by centralny meczet Toledo pozostał świątynią wyznawców islamu. Mimo to Alfonsa nie należy uważać za wzór tolerancyjnego władcy. W 1086 roku przed grupą duchownych uzasadniał swą kampanię, mówiąc: „Przekonany, że będzie to miłe Panu, ja, Alfons, cesarz, z pomocą Chrystusa zdołałem odzyskać dla Jego wiernych miasto odebrane chrześcijanom przez przeklęty lud kierowany złą wolą swego wodza Mahometa”16. Ponadto nadał sobie kolejny chełpliwy tytuł: „cesarz dwóch wyznań”. Wypełnienie śmiałych deklaracji Alfonsa zajęło następne cztery stulecia i pochłonęło wiele uwagi późniejszych chrześcijańskich władców Hiszpanii.
Po upadku taifatu Toledo Alfons stał się sąsiadem władcy i poety Al-Mutamida. Ten, potrzebując ochrony, skierował wzrok na południe. Po drugiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej, w dzisiejszym Maroku i zachodniej Algierii, rządy sprawowała berberyjska sekta Almorawidów (Al-Murabitun), słynąca z okrucieństwa i purytanizmu. Przyjmowali oni wyjątkowo surową interpretację prawa koranicznego. Przesłaniali twarze, mieszkali w ufortyfikowanych klasztorach zwanych ribatami i wyrzekali się przyjemności w rodzaju takich, jakie praktykowano na dworze Al-Mutamida (opisywał je on następująco: „Przechadzam się pośród pięknych niewiast, co przydają blasku dostojnikom. Gdy miecze moich wojowników rozpędzają mrok, wino rozdawane przez kobiety napełnia nas światłem”)17. Przywódca Almorawidów Jusuf Ibn Taszufin tytułował się emirem muzułmanów (amir al-muslimin) i pod względem megalomanii dorównywał przeklętemu Alfonsowi. Podboje dokonywane przez Almorawidów w Afryce Północnej były świadectwem ich wyjątkowej sprawności wojskowej. Al-Mutamid wiedział, że zwracając się do nich o pomoc w Al-Andalus, prosi się o kłopoty, nie miał jednak wyboru. Po upadku Toledo zaapelował do Jusufa Ibn Taszufina o zorganizowanie inwazji i z ponurym humorem tłumaczył, że woli pasać wielbłądy południowców niż niewiernym strzec chlewu.
W istocie poddawał swe państwo. Na początku lata 1086 roku Almorawidzi przepłynęli cieśninę i, gdy już pokorny władca Sewilli obsypał ich darami, pomaszerowali na spotkanie armii Alfonsa, zadając jej potężną klęskę w bitwie pod Sagrajas, stoczonej 23 października. Alfons został poważnie ranny: podczas walki wręcz afrykański wojownik wbił mu sztylet w udo. Ostrze weszło tak głęboko, że przygwoździło nogę władcy do siodła18. Trzystu chrześcijańskich rycerzy poniosło śmierć. Zginęła blisko połowa członków armii Alfonsa, liczącej dwa i pół tysiąca ludzi. Późniejszy marokański kronikarz nazywał bitwę „jednym z najświetniejszych zwycięstw w Al-Andalus […], gdy Bóg […] pomieszał Alfonsowi szyki”19. Jusuf porozsyłał po całej Al-Andalus drewniane wozy wyładowane odrąbanymi głowami poległych chrześcijan20, potem zaś wrócił do domu. Alfons zachował Toledo i zastanawiał się nad kolejnym ruchem – podobnie jak przywódca Almorawidów.
Kiedy Al-Mutamid posłał po Jusufa, wiedział, że zawiera pakt z diabłem. W 1090 roku przyszła pora zapłaty. Jusuf pragnął ocalić muzułmańską Al-Andalus, lecz zasięgnąwszy rady marokańskich uczonych w prawie, uznał, że nic nie obliguje go, aby pozostawiać u władzy słabych i bezradnych królów poszczególnych taifatów. Fakt, że zgodzili się oni płacić trybut innowiercom z północy, wystawiał im fatalne świadectwo. Właśnie dlatego Jusuf uznał, że pora, aby ich miejsce zajął prawdziwy obrońca islamu.
We wrześniu Almorawidzi zaatakowali i obalili królów Malagi i Grenady. Al-Mutamid wiedział, co się szykuje. Latem 1091 roku Jusuf rozpoczął oblężenie Sewilli. Jak na ironię Al-Mutamid zwrócił się o pomoc do Alfonsa, ten jednak toczył akurat wojnę przeciwko władcy taifatu Saragossy i zbyt późno odpowiedział na apel. W listopadzie Sewilla upadła. Synowie Al-Mutamida musieli oddać klucze do alkazaru, król-poeta został zaś zabrany do więzienia w Maroku. Przypieczętował tym samym los nie tylko swój, ale także innych taifatów. Pod koniec stulecia prawie cała Al-Andalus trafiła w ręce Almorawidów i stała się częścią północnoafrykańskiego imperium, posłusznego (przynajmniej w teorii) abbasydzkiemu kalifowi w dalekim Bagdadzie. Chrześcijanie z północy Półwyspu Iberyjskiego stracili niewielkie terytoria, przestali jednak otrzymywać parias. Strategia Al-Mutamida okazała się kompletną porażką.
Żałosny był ponoć widok Al-Mutamida opuszczającego swe królestwo. Poeta Ibn al-Labban, przyjaciel Ibn Hamdisa, członek kręgu literatów, którzy wiedli słodkie życie na sewilskim dworze do czasu upadku taifatu, pisał:
Wszystko zapomnę
Prócz tego poranka
Nad brzegiem Gwadalkiwiru,
Gdy zabrano ich na statki
Jako umarłych składa się do grobu21.
Al-Mutamid, zamknięty w więzieniu Aghmat, dalej pisał wiersze, równie pełne goryczy:
Mówię mym kajdanom:
Czy nie rozumiecie?
Sam się wam przecież poddałem.
Czemu zatem nie macie litości
Ani czułości?22
W 1095 roku Al-Mutamid został zamordowany. Jego dawny rywal Alfons VI umarł w roku 1109, broniąc Toledo przed atakiem Almorawidów. Do końca życia nie godził się na ustępstwa wobec islamu, choć kilka lat przed śmiercią wziął sobie konkubinę imieniem Zaida, synową Al-Mutamida, muzułmankę nawróconą na chrześcijaństwo.
Ibn Hamdis znów stał się banitą. Po ucieczce z Sycylii spędził trzynaście lat w przybranej ojczyźnie, lecz wreszcie przyszło mu oglądać jej upadek. Wojna raz jeszcze rozdarła świat poety. Znów zatriumfował wrogi najeźdźca – tym razem jednak nie chrześcijański, lecz muzułmański. Gdy Al-Mutamid trafił do niewoli w roku 1091, Ibn Hamdis uciekł i przez resztę życia błąkał się po Ifrikijji, Algierii i Maroku, od jednego dworu do drugiego. Zarabiał na życie pisaniem, umarł na Majorce w 1133 roku, dożywszy prawie osiemdziesiątki, ślepy, samotny i pełen żalu. W wierszach ostrzegał wszystkich, by za wszelką cenę uniknęli jego losu. „Przykujcie się do kraju, który jest waszą ukochaną ojczyzną, i umrzyjcie we własnym domu” – pisał23.
Dalsza część w wersji pełnej
Wprowadzenie
1The Historical Works of Giraldus Cambrensis, red. T. Wright, London: George Bell & Sons 1894, s. 425–426.
2 S. Runciman, The Decline of the Crusading Ideal, „The Sewanee Review”, t. 79 (1971), s. 513.
Rozdział pierwszy: Hrabia i imam
1The Chronicle of Ibn al-Athir for the Crusading Period from al Kamil fi’l Ta’rikh, red. D.S. Richards, Aldershot: Routledge 2006, t. 1, s. 13.
2 G. Malaterra, The Deeds of Count Roger of Calabria and Sicily and of his Brother Duke Robert Guiscar,przeł. K.B. Wolf, Ann Arbor: University of Michigan Press 2005, s. 66–67.
3The Chronicle of Ibn al-Athir, op. cit., t. 1, s. 13.
4 Ibid.
5 Na temat normańskiego okrucieństwa zob. G.A. Loud, The Age of Robert Guiscard: Southern Italy and the Norman Conquest, Harlow: Longman 2000, s. 114.
6 Dudo of St. Quentin, History of the Normans, Woodbridge: Boydell Press 1998, s. 30. Rollon był pierwszym księciem Normandii i hrabią Rouen. Ziemie nadał mu król Franków Karol III Prostak w 911 roku.
7 Ibid.
8 H. Houben, Roger II of Sicily: A Ruler between East and West, Cambridge: Cambridge University Press 2002, s. 10.
9 A. Metcalfe, The Muslims of Medieval Italy, Edinburgh: Edinburgh University Press 2009, s. 88.
10 Malaterra, The Deeds of Count Roger of Calabria, op. cit., s. 85–86.
11 Metcalfe, The Muslims of Medieval Italy, op. cit., s. 181.
12 Malaterra, The Deeds of Count Roger of Calabria, op. cit., s. 181.
13 Metcalfe, The Muslims of Medieval Italy, op. cit., s. 106.
14 Houben, Roger II of Sicily, op. cit., s. 18–19.
15 Zob. np. eksponaty w Fitzwilliam Museum w Cambridge w Wielkiej Brytanii: http://classic.fitzmuseum.cam.ac.uk/gallery/normans/chapters/Normans_3_2.htm.
16 Houben, Roger II of Sicily, op. cit., s. 23.
17 Malaterra, The Deeds of Count Roger of Calabria, op. cit., s. 179.
18The Chronicle of Ibn al-Athir, op. cit., t. 1, s. 13.
19 Na ten temat w kontekście Sycylii zob. Metcalfe, The Muslims of Medieval Italy, op. cit., s. 88.
Rozdział drugi: Poeci i królowie
1 Kontekst i tematyka dywanu Ibn Hamdisa – zob. W. Granara, Ibn Hamdis and the Poetry of Nostalgia, w: The Literature of Al-Andalus, red. M.R. Menocal, R.P. Scheindlin et al., Cambridge: Cambridge University Press 2000, s. 388–403. Wypędzono mnie z raju, ibid., s. 397.
2 R. Fletcher, Moorish Spain, New York: Henry Holt and Company 1992, s. 87.
3 Przykłady twórczości Al-Mutamida – zob. Poems of Arab Andalusia, przeł. C. Franzen, San Francisco: City Lights Books 1989, s. 82–91.
4 Fletcher, Moorish Spain, op. cit., s. 91.
5 Ibid., s. 86, 90.
6 Kronika biskupa Pelagiusza z Oviedo, Chronicon Regum Legionensium, w: The World of El Cid: Chronicles of the Spanish Reconquest, przeł. S. Barton, R. Fletcher, Manchester: Manchester University Press 2000, s. 85.
7Historia silense, w: The World of El Cid, op. cit., s. 29.
8 P. Gerson, A. Shaver-Crandell, A. Stones, The Pilgrim’s Guide to Santiago de Compostela. A Gazetteer with 580 Illustrations, London: Harvey Miller 1995, s. 73.
9 Ibid., s. 67; Jacobus de Voragine, The Golden Legend: Readings on the Saints, przeł. W.G. Ryan, Princeton – Oxford: Princeton University Press 2012, s. 393–394.
10 List papieża Aleksandra z roku 1063 lub 1064, adresowany do biskupów Hiszpanii, dotyczył „tych, którzy wyruszają do Hiszpanii przeciwko Saracenom” i chwalił duchownych za to, że uchronili Żydów od rzezi, której mogliby dokonać cudzoziemscy rycerze. Zob. J.F. O’Callaghan, Rekonkwista. Krucjaty w średniowiecznej Hiszpanii, przeł. J. Szkudliński, Poznań: Wydawnictwo Poznańskie 2016, s. 51.
11 A. ibn Mohammed al Makkari, The History of the Mohammedan Dynasties in Spain,, przeł. P. De Gayangos, London: Allen 1843, t. 2, s. 266–267.
12The Tibyan: memoirs of ‘Abd Allāh B. Buluggīn, last Zīrid Amīr of Granada, Leiden: Brill 1986, s. 90.
13 B.F. Reilly, The Contest of Christian and Muslim Spain 1031–1157, Oxford: Blackwell 1992, s. 82–84.
14 P.M. Cobb, Krucjaty. Arabska perspektywa, przeł. M. Józefowicz, Kraków: Astra 2018, s. 110–112.
15 Poeta Ibn al-Assal al-Jaszubi, w: C. Melville, A. Ubaydli, Christians and Moors in Spain, Warminster: Aris & Phillips 1992, s. 91.
16 J.F. O’Callaghan, Rekonkwista. Krucjaty w średniowiecznej Hiszpanii, przeł. J. Szkudliński, Poznań: Wydawnictwo Poznańskie 2016, s. 58.
17Poems of Arab Andalusia, op. cit., s. 88–89.
18Corpus of Early Arabic Sources for West African History, red. N. Levtzion, J.P.F. Hopkins, Princeton: Markus Wiener Publishers 2000, s. 165.
19 ‘Abd al-Wahid al Marrakuszi, w: Christians and Moors in Spain, op. cit., s. 98–99.
20 J.F. O’Callaghan, A History of Medieval Spain, London: Cornell University Press 1975, s. 209.
21Poems of Arab Andalusia, op. cit., s. 88–89.
22 Ibid., s. 90.
23 Granara, Ibn Hamdis and the Poetry of Nostalgia, op. cit., s. 389.
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Spis map
Wprowadzenie
Część I. Poddani próbie
Rozdział pierwszy. Hrabia i imam
Rozdział drugi. Poeci i królowie
Przypisy
Okładka
Strona tytułowa
Spis treści
Strona redakcyjna
Dedykacja
Spis map
Motto
Meritum publikacji
Przypisy
