Krystyna Skarbek. Królowa antyniemieckiego podziemia czy zdrajczyni? - Molenda Jarosław - ebook

Krystyna Skarbek. Królowa antyniemieckiego podziemia czy zdrajczyni? ebook

Jarosław Molenda

3,9

Opis

Była ulubioną agentką Churchilla, Francuzi uhonorowali ją najwyższymi odznaczeniami za odwagę, podczas gdy rodacy uważali za zdrajczynię. Jeszcze przed wojną przylgnęła do niej łatka kobiety, która równie łatwo zmienia wyznania co mężczyzn. Chciała być kobietą niezależną i żyć na własnych warunkach. Jej tragiczna śmierć wciąż jest zagadką. Czy zginęła z ręki zazdrosnego kochanka czy była ofiarą wojny wywiadów? Musiała umrzeć, bo wiedziała za dużo? Tego nie dowiemy się chyba nigdy, bo jej akta w brytyjskim archiwum są utajnione do dziś.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (9 ocen)
4
3
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przyj0kr

Dobrze spędzony czas

Ciekawy epizod z niedawnej historii. Postać p. Krystyny naprawdę imponuje i wzbudza romantyczne emocje. Napisany przystępnie, dobrze się czyta. Dla mnie miażdżącym wnioskiem, kolejnym zresztą potwierdzeniem, jest, jak bardzo pokręconymi hipokrytami są brytyjscy politycy i jak bardzo nie należy im ufać. Co prawda w tamtych czasach nie było innego wyjścia, niż z nimi współpracować. Jednak ta historia, jedna z wielu, pokazuje, że na bieżąco trzeba ich traktować jak oszustów i zabezpieczać się na przyszłość, jak to tylko możliwe...
10

Popularność




Od Autora

Od Autora

Poznaw­szy dzieje Kry­styny Skar­bek, można by odnieść wra­że­nie, że próba rekon­struk­cji jej życia przy­nosi wię­cej pytań niż odpo­wie­dzi. Przez wiele lat to nazwi­sko było w naszym kraju prak­tycz­nie nie­znane; mało kto wie­dział o jej wojen­nych zasłu­gach. Prze­ciętny uczeń szkoły śred­niej, zapy­tany o boha­ter­skich Pola­ków, któ­rzy zasłu­żyli się w walce z hitle­row­cami na wojen­nych fron­tach, wymieni pew­nie gene­ra­łów Sikor­skiego i Maczka. Wspo­mni ewen­tu­al­nie o lot­ni­kach z roz­sła­wio­nego książką Arka­dego Fie­dlera Dywi­zjonu 303. Może jesz­cze przyjdą mu na myśl kryp­to­lo­dzy, któ­rzy roz­szy­fro­wali tajem­nicę nie­miec­kiej Enigmy, ale kon­kret­nych nazwisk raczej nie poda.

Od pew­nego jed­nak czasu o Kry­sty­nie Skar­bek zro­biło się gło­śno. W mediach poja­wiła się infor­ma­cja o fil­mie, jaki ma nakrę­cić Agnieszka Hol­land, choć na razie ten pro­jekt utknął chyba w jakiejś szu­fla­dzie; podob­nie zresztą jak zło­żony na Woro­ni­cza sce­na­riusz serialu o losach „ulu­bio­nej agentki Chur­chilla”. Bar­dzo trudno zna­leźć mate­riały doku­men­tu­jące jej ist­nie­nie – w końcu szpie­dzy byli szko­leni tak, aby nie pozo­sta­wiać po sobie żad­nych śla­dów. Począt­kowo wszystko, co udało mi się zna­leźć, to były rap­tem dwa ręcz­nie napi­sane przez nią listy.

Dokładne odtwo­rze­nie losów Kry­styny Skar­bek bar­dzo utrud­niają braki w doku­men­ta­cji archi­wal­nej, ponie­waż wiele z tych doku­men­tów ule­gło – czy to przy­pad­ko­wemu, czy też inten­cjo­nal­nemu – znisz­cze­niu w cza­sie dzia­łań wojen­nych 1939–1945. Jakby słowa Win­stona Chur­chilla: „A teraz pod­pal­cie Europę!” miały się oka­zać pro­ro­cze! Tym zda­niem pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii, w nocy z 16 na 17 lipca 1940 roku, dał sygnał do utwo­rze­nia Spe­cial Ope­ra­tions Exe­cu­tive, czyli Kie­row­nic­twa Ope­ra­cji Spe­cjal­nych (SOE). Rów­nie dosłow­nie potrak­to­wano potem doku­men­ta­cję: spa­lono ją, by nie zostało zbyt wiele śla­dów tej – jak sam bry­tyj­ski pre­mier sar­ka­stycz­nie to ujął – „nie­dżen­tel­meń­skiej wojny”. Pod­czas zamy­ka­nia sie­dziby SOE w Lon­dy­nie pośpiesz­nie opróż­niano biura i pozby­wano się całych stert papie­rów, które nagro­ma­dziły się przez tych pięć gorącz­ko­wych, ner­wo­wych lat. Wyrzu­cano je, czę­sto bez prze­glą­da­nia albo wręcz urzą­dza­jąc zawody, kto pierw­szy wypełni kubeł na śmieci. Sie­dzi­bom zamiej­sco­wym naka­zano ode­słać doku­menty, które jesz­cze ist­niały i mogły mieć jakie­kol­wiek zna­cze­nie. Wiele z archi­wa­liów nie prze­trwało więc wojny; zostały spa­lone przez zapo­bie­gli­wych agen­tów.

Czy jest szansa, że kie­dyś odnajdą się jakieś zapo­mniane a oca­lałe doku­menty? To mało praw­do­po­dobne, bo w lutym 1946 roku, zale­d­wie mie­siąc po połą­cze­niu SOE i SIS, w daw­nej sie­dzi­bie na Baker Street wybuchł pożar, który doszczęt­nie znisz­czył całe pię­tro. Poja­wiły się spe­ku­la­cje, że łatwo­palny mate­riał został tam z pre­me­dy­ta­cją pod­ło­żony i wiele wska­zuje na to, że to słuszna hipo­teza. Któż jed­nak w gorącz­ko­wej atmos­fe­rze tam­tego okresu mógł wie­dzieć, co było choćby w poło­wie tych akt?

Jeżeli w isto­cie pró­bo­wano wtedy pozbyć się jakichś sekre­tów naj­wyż­szej wagi, to powo­dze­nie takich dzia­łań mogło być co naj­wy­żej dzie­łem przy­padku. Wete­ran SOE, Angus Fyffe, sfor­mu­ło­wał podej­rze­nie, które wcale nie wydaje się bez­pod­stawne:

„Nie mogłem uwie­rzyć, że archi­wum znisz­czono spe­cjal­nie, a jed­no­cze­śnie wie­dzia­łem o doku­men­tach, które były ist­nymi bom­bami zega­ro­wymi. Może i ist­nieje jakaś przy­czyna wybuch­nię­cia tego pożaru, sam nie wiem, ale wcale bym się nie zdzi­wił, gdyby znisz­czono je spe­cjal­nie”1.

Tak czy ina­czej, pożar na Baker Street stał się być może odpo­wied­nim zakoń­cze­niem dla histo­rii, która roz­po­częła się pięć lat wcze­śniej roz­ka­zem Win­stona Chur­chilla, aby „pod­pa­lić Europę”. Oce­nia się, że utra­cono w ten spo­sób około 85% zaso­bów, jakie w Lon­dy­nie udało się zgro­ma­dzić. Przez wiele dzie­się­cio­leci nawet te smętne resztki akt, które oca­lały, pozo­sta­wały utaj­nione.

Dopiero od 2003 roku zaczęto je udo­stęp­niać bada­czom, ale też nie wszyst­kie. Skąpe mate­riały o Kry­sty­nie Skar­bek, ozna­czone sygna­turą: HS 9/612, prze­cho­wy­wane w Archi­wum Naro­do­wym (The Natio­nal Archi­ves) w Lon­dy­nie, w nie­wiel­kim stop­niu rzu­cają świa­tło na jej wojenną dzia­łal­ność. Sprawy nie uła­twia fakt, że Kry­styna posłu­gi­wała się wie­loma doku­men­tami na różne nazwi­ska, takie jak: Kry­styna Giżycka, Chri­stine Gra­nville, Pau­line Armand, Zofia Andrze­jew­ska czy Maria Kamiń­ska, lub pseu­do­ni­mami: „Madame Mar­chand”, „Folk­stone” czy „Mucha”.

Archiwa bry­tyj­skiego wywiadu – zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cymi w tej służ­bie zasa­dami – pozo­stają tajne przez 75 lat od śmierci agenta, chyba że on sam, za życia, ujawni dane o swej wywia­dow­czej prze­szło­ści. Nawet jed­nak w takim przy­padku ujaw­niane archi­wa­lia pod­le­gają restryk­cyj­nemu ocen­zu­ro­wa­niu.

Rów­nież komu­ni­styczna ojczy­zna Kry­styny nie miała żad­nego inte­resu w tym, aby hołu­bić i sta­wiać na pie­de­stale angiel­ską agentkę, która w nowej, zim­no­wo­jen­nej Euro­pie mogła ponow­nie ode­grać istotną rolę. Takim ludziom raczej odbie­rano pol­skie oby­wa­tel­stwo (jak na np. gene­ra­łowi Ander­sowi), niż obsy­py­wano zaszczy­tami i umiesz­czano w pan­te­onie naro­do­wych boha­te­rów. W efek­cie o hra­biance Skar­bek w Pol­sce prak­tycz­nie zapo­mniano.

Dopiero kilka lat temu zain­te­re­so­wa­nie jej osobą odżyło; być może dla­tego, że Andrzej Kower­ski, główny orę­dow­nik obrony jej imie­nia, od końca lat 80. spo­czywa u boku swo­jej uko­cha­nej na lon­dyń­skim cmen­ta­rzu Ken­sal Green. Teraz ich – już wiecz­nej – miło­ści strzeże ulu­biony ryn­graf Kry­styny z jasno­gór­ską Czarną Madonną, który przy­ja­ciele umie­ścili na nagrobku.

Ta książka nie jest bio­gra­fią; to raczej opo­wieść o kobie­cie, która chciała żyć na swo­ich warun­kach, i o cza­sach, w jakich przy­szło jej umrzeć. Była dumna, chciała być nie­za­leżna, a histo­rie takich ludzi rzadko koń­czą się happy endem. Wsze­lako śle­dząc losy Kry­styny Skar­bek, jed­nego można być pew­nym: była posta­cią nie­tu­zin­kową. Dla­czego szpie­go­wała? Wyłącz­nie dla pie­nię­dzy? Z miło­ści do ojczy­zny? A może rację miały angiel­skie bru­kowce, gdy po jej tra­gicz­nej śmierci w 1952 roku biły w oczy wiel­kimi nagłów­kami: „As wywiadu, który szpie­guje dla każ­dego i w każ­dej woj­nie!”?

Na to pyta­nie Czy­tel­nicy muszą sobie odpo­wie­dzieć sami.

Korzy­sta­jąc z tej spo­sob­no­ści, chciał­bym podzię­ko­wać Kata­rzy­nie Rokic­kiej za pomoc w prze­tłu­ma­cze­niu z języka angiel­skiego doku­men­tów, do któ­rych udało mi się dotrzeć. Bez Niej ta książka nie powsta­łaby tak szybko ani w takim kształ­cie.

Świ­no­uj­ście, 2013

D. Staf­ford, Tajny agent. Praw­dziwa histo­ria ukry­tej wojny z Hitle­rem, przeł. M. Łakomy, War­szawa 2007, s. 317. [wróć]

Roz­dział I. Pakt Czte­rech

Roz­dział I

Pakt Czte­rech

Nie możemy pozwo­lić na szar­ga­nie dobrego imie­nia Kry­styny – powie­dział dobit­nym tonem Andrzej Kower­ski i spoj­rzał badaw­czo na trzech męż­czyzn, sie­dzą­cych przy stole.

Spo­tka­nie miało cha­rak­ter nie­for­malny, by nie powie­dzieć: kon­spi­ra­cyjny. Jego uczest­ni­kami, obok Kower­skiego, byli dwaj Anglicy i Belg, wykształ­cony w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Wszyst­kich panów łączyła – oprócz aktyw­nego udziału w II woj­nie świa­to­wej – wielka zaży­łość z Kry­styną Skar­bek, w nie­któ­rych krę­gach znaną jako Chri­stine Gra­nville. Męż­czyźni, na któ­rych życiu odci­snęła ona mniej lub bar­dziej zna­czące piętno, poki­wali gło­wami, zga­dza­jąc się ze sło­wami kolegi.

– Wąt­pię, by można było stwo­rzyć logiczny obraz jakiej­kol­wiek kobiety, a co dopiero mówić o kimś o takiej oso­bo­wo­ści jak Kry­styna – stwier­dził jeden z zebra­nych.

Słowa te padły z ust dowódcy legen­dar­nych fran­cu­skich par­ty­zan­tów maquis, Fran­cisa Cam­ma­ertsa, któ­rego kilka lat wcze­śniej Kry­styna uwol­niła z rąk gestapo pod­czas nie tyle bra­wu­ro­wej, co wręcz zuchwa­łej akcji. Pozo­sta­łymi uczest­ni­kami spo­tka­nia byli: jeden z licz­nych jej kochan­ków, John Roper, i przy­ja­ciel Patrick Howarth, który praw­do­po­dob­nie też się w niej pod­ko­chi­wał.

– My, jej przy­ja­ciele, nie chcemy, aby stała się wyłącz­nie pra­sową sen­sa­cją – Kower­ski tłu­ma­czył cele zało­żo­nego wła­śnie Zespołu ds. Ochrony Pamięci Kry­styny Skar­bek. – Będziemy bro­nić jej repu­ta­cji.

– Należy wszel­kimi spo­so­bami i środ­kami powstrzy­mać publi­ka­cję arty­ku­łów, pisa­nych przez dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy ni­gdy jej nie spo­tkali, a także wspo­mnień ludzi, któ­rzy ją mało znali – zapro­po­no­wał Cam­ma­erts.

Miał na myśli choćby Wil­liama Stan­leya Mossa, któ­rego córka Kry­styna – owoc jego mał­żeń­stwa z Zofią Tar­now­ską – otrzy­mała imię wła­śnie na cześć przy­ja­ciółki żony. Moss był wyso­kim, przy­stoj­nym i dia­bel­nie roman­tycz­nym poszu­ki­wa­czem przy­gód, miał lite­rac­kie zacię­cie i przy­cią­gał uwagę bez­pre­ten­sjo­nalną auto­iro­nią. „Świet­nie wyglą­dał, dosko­nale tań­czył, był zabawny. Wspa­niały towa­rzysz!” – wspo­mi­nała jego pol­ska żona.

Poznali się w Kairze, gdzie Moss naj­pierw miesz­kał w hotelu „She­phe­ard”, ale wypro­wa­dził się stam­tąd, gdy w jego pokoju dosta­wiono łóżka i dokwa­te­ro­wano obcych. Wkrótce doszło do zatargu, który Billy musiał roz­strzy­gnąć nokau­tu­ją­cym cio­sem. Potem noco­wał w lokalu kon­tak­to­wym SOE, miesz­ka­niu urzą­dzo­nym w kosza­ro­wym stylu, które jego towa­rzy­sze okre­ślali mia­nem Han­go­ver Hall (Sala Kaca).

Zmu­sić takiego czło­wieka do cze­go­kol­wiek wbrew jego woli było nie lada sztuką. W swoim dorobku miał już wspo­mnie­niową książkę, opo­wia­da­jącą o jego wyczy­nach na Kre­cie, gdzie wio­sną 1944 roku porwał nie­miec­kiego komen­danta wyspy, gene­rała Hein­ri­cha Kre­ipe1. Moss zdą­żył opu­bli­ko­wać serię czte­rech arty­ku­łów w „Pic­ture Post” pod zna­mien­nym tytu­łem Boha­ter­ska Kry­styna, zanim zabrał się za pisa­nie książki, którą jego córka okre­śliła powścią­gli­wie: „Trudno ją nazwać hagio­gra­fią, bo Kry­styna święta nie była”.

Moss w jej przy­go­dach wyczuł dobry temat nie tylko na książkę, ale także na film. Główną rolę miała zagrać Sarah Chur­chill. Tak, tak, córka samego Win­stona, który nazwał Kry­stynę swoją „ulu­bioną agentką”. Ponoć ten fakt prze­ko­nał aktorkę do przy­ję­cia tej roli. Moss jed­nak swo­jego pro­jektu nie zre­ali­zo­wał, a na jego zanie­cha­nie być może miała wpływ kore­spon­den­cja z Wło­dzi­mie­rzem Ledó­chow­skim, który już w 1953 roku prze­ko­ny­wał go: „Chyba nie­moż­li­wo­ścią jest, aby wła­ści­wie opi­sać nie­zwy­kły cha­rak­ter Kry­styny, przed­sta­wić ją jako anioła cnoty, pozba­wić ero­ty­zmu”.

Praw­do­po­dob­nie z tego samego powodu akcep­ta­cji człon­ków paktu nie uzy­skała rów­nież bio­gra­fia Kry­styny jego autor­stwa, cho­ciaż Chri­stine Cole, de domo Moss, uznała ją za „sub­telną”. Skar­bek potra­fiła wytwa­rzać magiczne cie­pło, ale nie gnę­biły ją wyrzuty sumie­nia, które innych powstrzy­my­wały od obda­rza­nia miło­ścią wię­cej niż jed­nej osoby naraz. Uro­cza z natury i nie­zwy­kle lojalna w sto­sunku do przy­ja­ciół, raniła jed­nak cza­sami tych, któ­rych kochała naj­moc­niej. Stan, jaki wywo­ły­wała w męż­czy­znach, traf­nie oddał Wło­dzi­mierz Ledó­chow­ski:

„Byłem nie­przy­tomny. Zazdrość ciskała mną. Co noc widzia­łem ją w obję­ciach Andrzeja. Byłem zazdro­sny o każdy jej gest i uśmiech prze­zna­czony dla niego, o każde słowo nie do mnie wypo­wie­dziane. Gdy wra­ca­łem wie­czo­rem do domu, z zaci­śnię­tymi zębami patrzy­łem w niebo i wygra­ża­łem gwiaz­dom w bez­sil­nej zło­ści; tym samym gwiaz­dom, które patrzyły na pierw­szy nasz poca­łu­nek”.

Zda­wa­łem sobie sprawę, że gdy­bym miał tę kobietę dla sie­bie, z miej­sca rzu­cił­bym ją, z miej­sca miał­bym jej dość2.

Czy jed­nak na pewno? Ledó­chow­ski, opo­wia­da­jąc potem o tej histo­rii, utrzy­my­wał, że to on był obiek­tem ado­ra­cji. Skarb­kównę opi­sał dość zło­śli­wie, suge­ru­jąc, że poli­ga­mia była jej drugą naturą. Choć zda­rzały mu się też chwile szcze­ro­ści:

„Kosz­to­wał mnie ten okres w Buda­pesz­cie nie­sły­cha­nie wiele ner­wów – przy­zna­wał. – Świat znik­nął mi sprzed oczu; pozo­stało tylko jedno, dla czego warto było żyć – Kry­styna. Ona, kochanka dwóch męż­czyzn, okła­mu­jąca każ­dego z nas. Po sto­kroć pra­gną­łem wybrnąć z tej sytu­acji, ode­rwać się od tego splotu i nie mogłem, bo stale ta słaba strona woli pod­szep­ty­wała mi roz­wią­za­nie wygod­niej­sze: prze­cież za parę dni idziesz do Pol­ski i będziesz ją miał dla sie­bie”3.

Kry­stynę zawsze ota­czało kółko wiel­bi­cieli, któ­rych wabiła, nawet jeśli niektó­rych okre­ślała mia­nem „wier­nych psów”. Część z nich była w niej zako­chana, mimo że ich miłość pozo­sta­wała nie­odwza­jem­niona. Innym odda­wała się nie­mal impul­syw­nie. „Zawsze mogli­śmy roz­po­znać tych, któ­rzy zostali »pobło­go­sła­wieni«; mieli to »coś« we wzroku” – przy­zna­wał z nutką zazdro­ści jeden z człon­ków paktu.

Hra­bia Ledó­chow­ski dotrzy­mał słowa danego kole­gom i nie opu­bli­ko­wał maszy­no­pisu (choć korzy­stała z niego Clare Mul­ley, pisząc swoją książkę The Spy Who Loved).

W podobny spo­sób znie­chę­cano pro­fe­sora Micha­ela R.D. Foota, któ­remu jed­nak udało się w 1966 roku wydać mono­gra­fię SOE in France. Uzy­skał on dostęp do tego, co pozo­stało z archi­wów Kie­row­nic­twa Ope­ra­cji Spe­cjal­nych, łącz­nie z aktami per­so­nal­nymi agen­tów. Mimo że jemu samemu nie­raz bar­dzo sku­tecz­nie utrud­niano roz­mowy z tymi, któ­rzy dzia­łali w SOE, to należy uznać, że jego opra­co­wa­nie stwo­rzyło pod­wa­liny tego, co dzi­siaj możemy nazy­wać stu­diami nad SOE.

Jeśli oka­zy­wało się, że przy­ja­ciele Kry­styny nie są w sta­nie zablo­ko­wać publi­ka­cji książki o niej, natych­miast podej­mo­wali dzia­ła­nia mające na celu zdys­kre­dy­to­wa­nie war­to­ści takiej pozy­cji. Tak było w przy­padku książki Edwarda Spiro (publi­ku­ją­cego pod pseu­do­ni­mem E.H. Cookridge), któ­rego wspo­mnie­nia doty­czące Chri­stine Gra­nville wykpił Fran­cis Cam­ma­erts. „Wziął na warsz­tat histo­rię, która miała pięć tysięcy słów, i roz­dmu­chał ją do pięć­dzie­się­ciu tysięcy” – wspo­mina w nagra­niu z Muzeum Wojny. Inna sprawa, że They Came from the Sky Cookridge’a zawiera bar­dzo inte­re­su­jące opo­wie­ści i detale, które jed­nak trudno zwe­ry­fi­ko­wać czy dotrzeć do ich źró­dła; przy­kła­dem może być cytat z wywiadu dla BBC, w któ­rym Kry­styna opi­sy­wała epi­zody ze swo­jej mło­do­ści.

Mimo że melo­dra­ma­tyczna śmierć Kry­styny, w połą­cze­niu z jej szpie­gow­ską prze­szło­ścią, była dla mediów łako­mym kąskiem, to Pak­towi Czte­rech uda­wało się przez kilka dekad wyci­szać hałas wokół Skar­bek. Wszak zobo­wią­zali się, że do końca życia będą strzec jej dobrego imie­nia. Jak to robili? Podobno stra­szyli wydaw­ców, wyko­rzy­sty­wali swoje zna­jo­mo­ści, by wstrzy­my­wać publi­ka­cję „podej­rza­nych” arty­ku­łów pra­so­wych. Z powo­dze­niem two­rzyli swo­istą, przy­ja­ciel­ską blo­kadę infor­ma­cyjną. Póź­niej­szy bio­graf Skarb­kówny, Jan Larecki, zauważa:

„Trudno się oprzeć wra­że­niu, że współ­to­wa­rzy­sze Kry­styny byli w pew­nym sen­sie brą­zow­ni­kami jej losów. I mieli sporo racji w swych poczy­na­niach, bo w jej nie­zbyt dłu­gim życiu było wiele boha­ter­skich czy­nów. Ale nie tylko – w końcu była tylko kobietą, któ­rej wyba­cza się wiele”4.

Anna Rey Kon­stan­towa Potocka opi­suje histo­rię prze­mytu z oku­po­wa­nej Pol­ski do Buda­pesztu kara­binu prze­ciw­pan­cer­nego, który wzbu­dzał zain­te­re­so­wa­nie wszyst­kich euro­pej­skich wywia­dów. Skrzy­nię z tą bro­nią ukrył po kam­pa­nii wrze­śnio­wej Ludwik Popiel, który potem, w 1940 roku, jeden jej egzem­plarz prze­trans­por­to­wał na Węgry. Jesz­cze długo po woj­nie inni ludzie przy­pi­sy­wali sobie jego przy­gody, zasługi i medale.

„Będąc w Kana­dzie, pyta­łam go o powód mil­cze­nia – wspo­mi­nała. – Odpo­wie­dział, że jego kuzyn i przy­ja­ciel, Andrzej Kower­ski, kochał się w Kry­sty­nie Skar­bek i pro­sił Ludwika, by o jej dzia­łal­no­ści nie mówić, gdyż to, co ona zro­biła w Buda­pesz­cie, sta­wia­łoby ją w złym świe­tle. Więc Ludwik mil­czał – noblesse oblige”5.

Pierw­szą osobą, któ­rej udało się spo­rzą­dzić w miarę pełną, acz­kol­wiek zawie­ra­jącą liczne nie­ści­sło­ści fak­to­gra­ficzne bio­gra­fię Skar­bek, była Made­le­ine Mas­son. Na początku lat 50. przez przy­pa­dek poznała Kry­stynę pod­czas rejsu z Cape­town do Southamp­ton. Mas­son pły­nęła jako pasa­żerka promu „Win­che­ster Castle”, a Polka była jej ste­war­desą. Ponad dwa­dzie­ścia lat póź­niej, pod dyk­tando Paktu Czte­rech, powstało jedyne – przez długi czas – opra­co­wa­nie na temat Kry­styny Skar­bek, zaty­tu­ło­wane A Search for Chri­stine Gra­nville.

Co takiego w postę­po­wa­niu Kry­styny nale­żało ukryć, czego nie można było wyba­czyć? I czy za te zata­je­nia na temat „milady” odpo­wiada tylko czwórka jej „musz­kie­te­rów”? Made­le­ine Mas­son w pod­su­mo­wa­niu swo­jej książki stwier­dza, że maszy­no­pis, ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa, został prze­słany do Fore­ign and Com­mon­we­alth Office i tam spraw­dzony6. To wła­śnie Mini­ster­stwu Spraw Zagra­nicz­nych Wspól­noty Bry­tyj­skiej pod­lega m.in. tajna służba wywia­dow­cza Wiel­kiej Bry­ta­nii – Secret Intel­li­gence Service (SIS), która w maso­wej świa­do­mo­ści (zwłasz­cza dzięki fil­mom o Jame­sie Bon­dzie) znana jest jako MI6.

Co w maszy­no­pi­sie zostało potrak­to­wane czar­nym mar­ke­rem – tego nie dowiemy się pew­nie ni­gdy. Może przy oka­zji pre­miery filmu, jaki ma powstać na pod­sta­wie książki, autorka uchyli rąbka tajem­nicy, o ile nie ist­nieje jakaś klau­zula, która jej tego zaka­zuje. Dla­czego? Ponie­waż Skar­bek nie tylko pra­co­wała dla bry­tyj­skiego wywiadu; ona była jed­nym z naj­lep­szych jego szpie­gów. Pewien agent, z któ­rym pra­co­wała, powie­dział o niej: „Ta pra­wie hip­no­ty­zu­jąca siła, którą oddzia­ły­wała na męż­czyzn, była mie­szanką świe­żo­ści, flirtu, uroku i tej nie­zwy­kłej oso­bo­wo­ści, którą – jak latarkę – mogła wyłą­czać i włą­czać, kiedy chciała, ośle­pia­jąc wszyst­kich jej świa­tłem”7.

Zacho­wało się tro­chę jej foto­gra­fii, ale nie­zwy­kłe jest to, że na pra­wie każ­dym ze zdjęć wygląda jak inna osoba. Cza­sami spo­gląda z pew­no­ścią sie­bie gwiazdy fil­mo­wej, pełna wdzięku i świa­do­mo­ści swo­jej urody; innym razem widać tylko czar i radość. Mogła wyglą­dać na osobę bez trosk i pełną życia albo zamy­śloną i wyco­faną w sie­bie; potra­fiła robić wra­że­nie deli­kat­nej i sub­tel­nej albo figlar­nej i kokie­tu­ją­cej.

W uzy­ski­wa­niu nie­któ­rych z tych póz na pewno poma­gały jej prze­piękne, czarne włosy, upi­nane na różne spo­soby: raz spły­wały jej po ramio­nach ciemną falą, innym razem zwi­jała je mister­nie w kok, odsła­nia­jąc zgrabne, cudow­nie małe uszy. Ude­rza­jące były rów­nież jej deli­katne rysy i nie­wia­ry­god­nie biała kar­na­cja. „Zasta­na­wiała mnie jej gra­cja i spo­sób poru­sza­nia się”. Myśla­łam, że może była bale­riną, któ­rej w życiu się nie powio­dło – przy­po­mina sobie Made­le­ine Mas­son8.

Długo poku­to­wało prze­ko­na­nie, że tak jak wojny i rewo­lu­cje są domeną męż­czyzn, tak i wywiad powi­nien sta­no­wić obszar dla nich zare­zer­wo­wany. SOE wyła­mało się z tego sche­matu – jako jedna z nie­wielu orga­ni­za­cji czasu wojny umoż­li­wiała kobie­tom dzia­ła­nie na linii frontu w tym samym zakre­sie, co męż­czyznom.

Agentki szko­lono nie tylko na kurierki i radio­te­le­gra­fistki; w kilku przy­pad­kach stały się nawet przy­wód­czy­niami ruchu oporu – zna­nymi we Fran­cji jako rese­aux. W sytu­acji gdy coraz wię­cej męż­czyzn zaczęło pod­le­gać STO (przy­mu­so­wej pracy w Niem­czech), młode kobiety miały tę prze­wagę, że mogły się poru­szać nie­mal bez ogra­ni­czeń i bez wzbu­dza­nia więk­szych podej­rzeń.

Oczy­wi­ście, kurierki wyko­ny­wały rów­nie ważne zada­nia, prze­no­sząc mię­dzy człon­kami ruchu oporu pie­nią­dze i infor­ma­cje doty­czące naboru i zrzu­tów broni. Od momentu lądo­wa­nia w Nor­man­dii, kobiety brały też udział w orga­ni­zo­wa­niu zasa­dzek na nie­miec­kie oddziały, a także w akcjach sabo­ta­żo­wych, orga­ni­zo­wa­nych na coraz więk­szą skalę. Kurie­rzy byli nie­zbędni z powodu cen­zu­ro­wa­nia prze­sy­łek pocz­to­wych, a roz­mowy tele­fo­niczne musiały być wtedy zama­wiane przez ope­ra­to­rów, któ­rzy zazwy­czaj je pod­słu­chi­wali. Każdy, kto chciał wysłać tele­gram lub zamó­wić roz­mowę, musiał też wyle­gi­ty­mo­wać się dowo­dem toż­sa­mo­ści.

Domingo Pastor Petit w książce Kobieta szpieg przed­sta­wia dość dokład­nie zasady uży­wa­nia kobiet w wywia­dzie; wgląd w nie uzy­skał za pośred­nic­twem wyż­szego funk­cjo­na­riu­sza bry­tyj­skiej taj­nej służby, któ­rego nazwi­ska zde­cy­do­wał się nie ujaw­niać:

„Wyko­rzy­stu­jemy je z roz­wagą. Nie­zbyt lubimy korzy­stać z ich usług, ale jed­no­cze­śnie potrze­bu­jemy ich. Ogól­nie rzecz bio­rąc, są dobre w cha­rak­te­rze podwój­nych agen­tów na naszym żoł­dzie. Uwa­żam, że dobrą agentką jest ta, która dostar­cza wię­cej infor­ma­cji, niż ich ujaw­nia nie­przy­ja­cie­lowi. Agentka, którą wysy­łam za gra­nicę, musi wie­dzieć, że jedy­nie wtedy uzy­ska ważne infor­ma­cje, kiedy ujawni inne nie­przy­ja­ciel­skiej taj­nej służ­bie. Kiedy zosta­nie schwy­tana, zawsze może powie­dzieć, że pra­cuje dla wro­gów Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa. Męż­czyźni łatwiej uzy­skują infor­ma­cje, ale to nie ozna­cza, że mogą je nam z równą łatwo­ścią prze­ka­zać. Sześć­dzie­siąt pro­cent męż­czyzn nie wraca z zada­nia; kobiety są chy­trzej­sze i na ogół mają wię­cej szczę­ścia”9.

Ber­nard New­man w swo­jej mono­gra­fii The World of Espio­nage przy­znaje, że „[…] nikt nie może pochwa­lić się taką odwagą jak one. W mojej książce mówi­łem o dziel­nych kobie­tach, które we Fran­cji ska­kały ze spa­do­chro­nem, by wziąć udział w wal­kach Résistance. W więk­szo­ści były spe­cja­list­kami od radio­te­le­gra­fii. To ich tra­dy­cja. Pogar­dza się nimi jako agent­kami, ale jako spe­cja­listki od łącz­no­ści są bez­kon­ku­ren­cyjne”10.

Kie­row­nic­two Ope­ra­cji Spe­cjal­nych widocz­nie nie podzie­lało tej opi­nii, skoro w ciągu czte­rech lat tylko do Fran­cji wysłało 393 kobiety, spo­śród któ­rych śmierć ponio­sły aż 102 agentki. Wszyst­kie prze­szły takie samo szko­le­nie jak męż­czyźni, włą­cza­jąc w to walkę wręcz, obsługę broni pal­nej i wyko­rzy­sty­wa­nie ładun­ków wybu­cho­wych. Nie ist­niał żaden sys­tem, według któ­rego dzia­łały.

Jaka­kol­wiek ofi­cjalna rekru­ta­cja nie wcho­dziła w grę, ponie­waż klu­czowe zna­cze­nie miało zacho­wa­nie całej pro­ce­dury w ści­słej tajem­nicy. Zamiast tego w dys­kretny spo­sób infor­mo­wano roz­ma­ite orga­ni­za­cje zbrojne, że poszu­ki­wane są kobiety zna­jące języki obce, które byłyby zain­te­re­so­wane służbą spe­cjalną. Doświad­cze­nia Yvonne Base­den, które przy­wo­łuje David Staf­ford, mogą posłu­żyć jako mode­lowy przy­kład takiego postę­po­wa­nia:

„Słu­cha­jąc prze­mó­wień de Gaulle’a, pomy­śla­łam, że mogła­bym dowie­dzieć się, czy mogę ze swo­jej strony coś zro­bić. Poszłam do mini­ster­stwa, gdzie poin­for­mo­wano mnie, że mogą być zain­te­re­so­wani współ­pracą i że mam pocze­kać. Po chwili jed­nak dowie­dzia­łam się, że ze względu na ojca Anglika i moje podwójne oby­wa­tel­stwo nie mogą mnie zatrud­nić ani w żaden spo­sób pomóc mi w przy­stą­pie­niu do fran­cu­skich orga­ni­za­cji. To było wszystko ze strony Wol­nych Sił Fran­cu­skich.

Ode­szłam więc i prze­my­śla­łam wszystko jesz­cze raz. Pamię­tam, jak mój ojciec opo­wia­dał mi, że w cza­sie I wojny świa­to­wej był kurie­rem, a póź­niej także jed­nym z pierw­szych pilo­tów Kró­lew­skiego Kor­pusu Lot­ni­czego (Royal Fly­ing Corps), zatem pomy­śla­łam, że wstą­pię do Kobie­cych Kró­lew­skich Sił Powietrz­nych (WRAF). Peł­ni­łam różne role w Mini­ster­stwie Lot­nic­twa (Air Mini­stry), pra­co­wa­łam jako sekre­tarka pod­puł­kow­nika lot­nic­twa tego depar­ta­mentu, a także dla Fran­cuzki, która wyko­ny­wała zada­nia polowe dla SOE. Nie sły­sza­łam wcze­śniej o SOE, ale naj­wy­raź­niej powie­dziano jej, że jeśli spo­tka kogoś, kto będzie nada­wał się do współ­pracy, ma o tym powia­do­mić. Tak wła­śnie tra­fi­łam do tej orga­ni­za­cji”11.

Do coraz szer­szej poli­tyki rekru­ta­cyj­nej kobiet przez SOE przy­czy­niały się też suk­cesy dwóch z naj­wcze­śniej zre­kru­to­wa­nych agen­tek. Pierw­szą z nich była wła­śnie Kry­styna Skar­bek, jedna z naj­od­waż­niej­szych i naj­dłu­żej dzia­ła­ją­cych agen­tek SOE. Druga to Vir­gi­nia Hall, która dzięki swo­jemu ame­ry­kań­skiemu oby­wa­tel­stwu pro­wa­dziła dzia­łal­ność szpie­gow­ską pod przy­krywką kore­spon­dentki „New York Timesa” do listo­pada 1942 roku.

Tajna siatka wywia­dow­cza SIS dzia­łała cicho i spo­koj­nie, nato­miast akcje sabo­ta­żowe SOE z defi­ni­cji były gło­śne i przy­cią­gały uwagę Niem­ców, dla­tego mię­dzy SOE a SIS czę­sto miał miej­sce kon­flikt inte­re­sów. Ofi­ce­ro­wie SIS (lub MI6) uwa­żali sie­bie za pro­fe­sjo­na­li­stów, obec­nych w branży od dzie­się­cio­leci, pod­czas gdy do SOE nale­żeli „ama­to­rzy” i „żół­to­dzioby”. Zawo­dowy brak zaufa­nia ze strony SIS ocie­rał się nie­kiedy o absurd, a naj­lep­szym tego przy­kła­dem był przy­pa­dek brata sław­nego mini­stra nie­miec­kiego, Got­t­frieda Rein­holda Tre­vi­ra­nusa, któ­rego znał hra­bia Ledó­chow­ski:

„Był on z nami na statku «War­szawa» i swoim wyglą­dem, przy­po­mi­na­ją­cym wychu­dzo­nego bociana, wzbu­dzał powszechną weso­łość i zain­te­re­so­wa­nie. Ponie­waż mówił dobrze po nie­miecku, co jest rze­czą co naj­mniej nie­co­dzienną u Angli­ków, mogłem się z nim dosko­nale poro­zu­mieć, toteż dowie­dzia­łem się nie­któ­rych inte­re­su­ją­cych szcze­gó­łów z jego życia. Matką jego była Angielka, a dziw­nym zrzą­dze­niem losu on – brat mini­stra, haka­ty­sty nie­miec­kiego – poszedł za gło­sem krwi swych przod­ków po kądzieli i stał się Angli­kiem.

Zna­jąc dosko­nale język nie­miecki, zgło­sił się do usług swego rządu w Intel­li­gence Service. Przed wojną miesz­kał w Kenii, a po jej wybu­chu pra­co­wał na Bał­ka­nach. Póź­niej, jako obser­wa­tor angiel­ski, zna­lazł się w Fin­lan­dii, obec­nie zaś w jakiejś misji wraca znów do Kenii. Kolek­cja pasz­por­tów, jaką mi poka­zy­wał, świad­czyła rze­czy­wi­ście o jego dość roz­le­głych sto­sun­kach. Miał nawet pasz­port pol­ski na nazwi­sko fik­cyjne, który umoż­li­wił mu podróż naszym stat­kiem.

Byłem prze­ko­nany, że wła­dze angiel­skie odniosą się do niego z ogrom­nym sza­cun­kiem, że od razu poczy­nią mu wszel­kiego rodzaju uła­twie­nia. Tym­cza­sem jakież było moje zdzi­wie­nie, gdy Anglik nagle znikł z naszego namiotu. Wró­cił potem wście­kły, klnąc Angli­ków i Dwójkę w spo­sób dość nie­par­la­men­tarny. Potem powtór­nie znikł, jak się oka­zało, w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym dla podej­rza­nych. Znacz­nie póź­niej spo­tka­łem go dopiero w Jero­zo­li­mie, dokąd po paru mie­sią­cach, po dość dłu­gich bada­niach, udał się, wypusz­czony osta­tecz­nie przez zbyt ostroż­nych lub też głu­pich ofi­ce­rów Dwójki angiel­skiej”12.

Chri­sto­pher Mon­ta­gue Woodho­use, który dzia­łał w ruchu oporu na Pelo­po­ne­zie, wspo­mi­nał potem, jak Grecy czę­sto komen­to­wali jaskrawe sprzecz­no­ści w tak­tyce bry­tyj­skiej: „Jeśli trzech bry­tyj­skich ofi­ce­rów powie ci dokład­nie co innego, to wcale nie zna­czy, że któ­ryś z nich się myli albo że jest mało zorien­to­wany. Ozna­cza to tylko, iż sprawa jest bar­dziej zawi­kłana i sięga dalej, niż z początku przy­pusz­czano”13.

Co skło­niło Kry­stynę do pracy w wywia­dzie? Zda­niem jed­nej z sekre­ta­rek SOE, którą wyko­rzy­sty­wano nie tylko do pracy biu­ro­wej, dzia­łal­ność agentki nie miała w sobie nic z tego, co wyobraża sobie prze­ciętny zja­dacz chleba, wycho­wany na lite­ra­tu­rze szpie­gow­skiej. David Staf­ford przy­ta­cza wypo­wiedź Noreen Riols, która stwier­dziła:

„Nie uwa­żam, żeby życie szpiega było choćby w nie­wiel­kim stop­niu tak roman­tyczne, jak przed­sta­wiają to książki. Nie było tam przy­jęć z kok­taj­lami ani przy­stoj­nych szpie­gów z dłu­gimi cygar­nicz­kami, ujmu­ją­cych całe oto­cze­nie. Była to proza życia, czę­sto bar­dzo trudna. Nie, nie było w tym ani krzty roman­ty­zmu”14.

Wywiad bry­tyj­ski nie pro­wa­dził wer­bunku wśród kobiet pokroju Maty Hari. Oczy­wi­ście, były sytu­acje, w któ­rych agentki, aby unik­nąć nie­bez­piecz­nych kon­se­kwen­cji, musiały ucie­kać się do swo­jego kobie­cego wdzięku. Świad­kiem takiego zacho­wa­nia Kry­styny Skar­bek był Wło­dzi­mierz Ledó­chow­ski:

„Widzę teraz, że coś szep­cze żan­dar­mom, że o coś ich prosi. Sta­ram się usły­szeć, o co cho­dzi. Tak, rozu­miem, ze strzęp­ków roz­mowy domy­ślam się tre­ści. Kry­styna wygrywa swoje atuty, korzy­sta z ciem­nej nocy, by pozwo­lić swoim wło­som musnąć twa­rze żan­dar­mów. Już roz­ma­wiają z nią łagod­niej, już jest dla nich kobietą, a nie zbie­giem i szpie­giem”15.

Agentki nie były także dziew­czy­nami Bonda w dzi­siej­szym tego słowa zna­cze­niu, eks­pert­kami w jujitsu, karate lub innych sztu­kach walki. Spo­śród nich wszyst­kich Vio­lette Szabo, chłop­czyca, która zawsze pra­gnęła być lep­sza w ćwi­cze­niach fizycz­nych od brata, była naj­praw­do­po­dob­niej naj­sil­niej­sza i naj­bar­dziej atle­tycz­nie zbu­do­wana.

Kry­styna nie ustę­po­wała jej na tym polu. Cho­ciaż szczu­pła, była świa­doma tego, że musi być fizycz­nie sprawna. Była nie­by­wale wytrzy­mała, nie wspo­mi­na­jąc już o jej har­cie ducha. Paola Del Din pra­co­wała nad swoją kon­dy­cją pod­czas prze­praw przez Alpy z ojcem, który był żoł­nie­rzem. Co cie­kawe, w tam­tym cza­sie młode kobiety raczej znie­chę­cano do jazdy na rowe­rze, gdyż mogło to skut­ko­wać zbyt umię­śnio­nymi udami i łyd­kami. Potwier­dzają to wspo­mnie­nia dowódcy szwa­dronu, opu­bli­ko­wane w „Sun­day Express” z 11 marca 1945 roku:

„Inte­re­su­jącą rze­czą w tych dziew­czę­tach jest to, że nie są one krzep­kimi, mło­dymi kobie­tami o koń­skich twa­rzach z męskimi pod­bród­kami. Są to ładne, młode dziew­częta, które wyglą­da­łyby skrom­nie i słodko w kry­no­li­nach. Nie­które były kształ­cone w klasz­tor­nych szko­łach, inne ukoń­czyły szkoły w Szwaj­ca­rii. Odwaga, inte­li­gen­cja i duże moż­li­wo­ści adap­ta­cyjne są ich naj­waż­niej­szymi atry­bu­tami. Muszą posia­dać te cechy, jeżeli chcą ucho­dzić za słu­żące ze wsi albo sprytne pary­żanki”16.

Mimo to Niemcy wiele z nich schwy­tali, a następ­nie osa­dzili w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych. Część została zamor­do­wana, a tylko nie­liczne zdo­łały prze­żyć to pie­kło. Wśród nich była Kry­styna Skar­bek, a zawdzię­czała to swo­jej bez­czel­nej bra­wu­rze, sta­lo­wym ner­wom i… tak zwa­nemu far­towi, czyli po pro­stu nie­prze­cięt­nej oso­bo­wo­ści. Nasz super szpieg Zbi­gniew „Rygor” Sło­wi­kow­ski przy­zna­wał: „Naj­waż­niej­szą bro­nią nato­miast jest sam cha­rak­ter czło­wieka, jego wie­dza i doświad­cze­nie, inte­li­gen­cja, spryt i sta­now­czość, opa­no­wa­nie i odwaga, zna­jo­mość psy­chiki ludz­kiej, a przede wszyst­kim – szczę­ście”17.

Kry­styna okre­ślała te cechy mia­nem „instynktu psa”. „Prze­ko­na­łam się o tym przed wojną, pod­czas let­nich waka­cji – opo­wia­dała Jadwi­dze Kar­bow­skiej. – Wyobraź sobie dom pełen mło­dzieży, pootwie­rane okna. Pewien ofi­cer doszedł do wnio­sku, zupeł­nie nie­po­trzeb­nie, że jest we mnie zako­chany. Zaczął mi robić sceny zazdro­ści, zanim jesz­cze się oświad­czył. Odmó­wi­łam. Tego dnia był jakiś nie­swój. Sie­dząc na kana­pie w salo­nie, pod­czas oży­wio­nej roz­mowy, zmie­ni­łam nagle pozy­cję, to zna­czy pod­cią­gnę­łam w górę kolana, obej­mu­jąc je rękami. Nie umiem powie­dzieć dla­czego. W tym momen­cie zza okna padł strzał. Dosta­łam w kolano zamiast w serce”18.

Przy­kłady zacho­wa­nia przez Kry­stynę przy­sło­wio­wej zim­nej krwi można mno­żyć. Jeden z takich przy­pad­ków, kiedy Skarb­kówna nie stra­ciła głowy, opi­sy­wał Wło­dzi­mierz Ledó­chow­ski:

„Wojna zastała Kry­stynę w Anglii. To dzielna dziew­czyna. Wyje­chała z fał­szy­wym pasz­por­tem, wyro­bio­nym jej przez naszą orga­ni­za­cję, do Włoch i stam­tąd, po zała­twie­niu spraw z Pary­żem, wra­cała do Pol­ski tą samą drogą, obła­do­wana róż­nymi papie­rami, instruk­cjami i mate­ria­łem pro­pa­gan­do­wym. Głowę sobie łamała, jak prze­wieźć te papiery przez gra­nicę, gdy do wagonu, w któ­rym sie­działa, wszedł gesta­po­wiec. Jechała z Wied­nia do Kra­kowa. W trak­cie roz­mowy z ofi­ce­rem popro­siła go, żeby był tak uprzejmy i ukrył jej paczkę her­baty, którą wie­zie dla cho­rej matki. Ofi­cer z goto­wo­ścią dżen­tel­mena speł­nił jej prośbę i scho­wał her­batę do swo­jej walizki, nie domy­śla­jąc się nawet, że w paczce ukryte były wszyst­kie kom­pro­mi­tu­jące doku­menty”19.

Nie­stety, prawda była taka, że kobiety jej pro­fe­sji, nie słu­żąc w mun­du­rach, nie pod­le­gały pra­wom kon­wen­cji genew­skiej. Jeżeli zostały zła­pane, prę­dzej czy póź­niej ska­zy­wano je na śmierć. Ich jedyną nadzieją było zaprze­cze­nie temu, że miały cokol­wiek wspól­nego z dzia­łal­no­ścią szpie­gow­ską. Na przy­kład Didi Nearne udało się prze­ko­nać Niem­ców, że prze­ka­zała infor­ma­cje biz­nes­me­nowi, nie mając poję­cia o tym, że pra­cuje on dla Bry­tyj­czy­ków.

Jeżeli ta gra zawio­dła, człon­ko­wie nie­sław­nego komanda śmierci Hitlera czu­wali nad tym, aby wszy­scy schwy­tani agenci zostali roz­strze­lani – wielu z nich nawet w ostat­nich mie­sią­cach wojny. W wia­do­mo­ściach nada­nych przez Wehr­macht 7 paź­dzier­nika 1942 roku, kilka dni po napa­ści alian­tów na Dieppe, można było usły­szeć:

„W przy­szło­ści ter­ro­ry­ści i sabo­ta­ży­ści alianccy, zarówno bry­tyj­scy, jak i inni, któ­rzy nie zacho­wują god­no­ści żoł­nier­skiej, ale oka­zują swoją ban­dycką naturę, będą tak wła­śnie trak­to­wani przez nie­miec­kie oddziały, będą eli­mi­no­wani z cał­ko­witą bez­względ­no­ścią w walce i gdzie­kol­wiek się poja­wią”.

Ba, 18 paź­dzier­nika tego samego roku z kwa­tery Hitlera wyszedł komu­ni­kat:

„Roz­ka­zuję zatem, że od dnia dzi­siej­szego wszy­scy prze­ciw­nicy, zaan­ga­żo­wani w tak zwane ope­ra­cje koman­do­skie w Euro­pie i Afryce, nawet kiedy są oni ubrani w mun­dury i posia­dają lub nie posia­dają broni, mają zostać zli­kwi­do­wani i ani jeden nie powi­nien pozo­stać przy życiu. Jest bez zna­cze­nia, czy zostali oni prze­rzu­ceni stat­kami, samo­lo­tami, czy sko­czyli ze spa­do­chro­nami. Nawet jeśli osoby te pod­da­dzą się, kiedy zostaną wykryte, mają zostać potrak­to­wane bez par­donu”.

Dodat­kowa dyrek­tywa, która towa­rzy­szyła głów­nemu roz­ka­zowi, brzmiała:

„Zosta­łem zmu­szony, aby wydać roz­kaz znisz­cze­nia wszyst­kich wro­gich oddzia­łów dywer­syj­nych i nie­po­słu­szeń­stwo wobec tych roz­kazów będzie surowo karane (…). Dla wroga musi stać się jasne, że wszyst­kie sabo­tu­jące oddziały zostaną zli­kwi­do­wane, bez wyjątku, do ostat­niego czło­wieka. Ozna­cza to, że ich szanse prze­ży­cia maleją do zera. Jeżeli będzie konieczne, aby ze względu na prze­słu­cha­nie oszczę­dzić jed­nego lub dwóch ludzi, powinni zostać oni roz­strze­lani natych­miast po prze­słu­cha­niu. Ten roz­kaz jest prze­zna­czony tylko dla dowód­ców i nie powi­nien ni­gdy wpaść w ręce wroga”.

Wydo­sta­wa­nie agen­tów po zakoń­cze­niu misji było rów­nie istotne, jak prze­rzu­ce­nie ich na miej­sce akcji. Nie­któ­rzy ni­gdy z niej nie powró­cili. Śred­nia prze­ży­wal­no­ści agen­tów SOE, dzia­ła­ją­cych w Euro­pie za linią wroga, wyno­siła od 60 do 70 pro­cent. Było to wię­cej niż ofi­cjalne sza­cunki, które okre­ślały tę war­tość na 50 pro­cent, i znacz­nie wię­cej niż wyno­sił ten sam wskaź­nik dla załóg bom­bow­ców.

Nie zmie­nia to faktu, że jed­nak było to bar­dzo ryzy­kowne zaję­cie. Czym zatem kie­ro­wała się Kry­styna? Co powo­do­wało córką hra­biego, że wybrała takie życie? Czy była to jej samo­dzielna decy­zja? A może po pro­stu została zmu­szona do wyboru mniej­szego zła, tak jak w przy­padku słyn­nego podwój­nego agenta Krzysz­tofa Sta­rzyń­skiego:

„[…] mia­łem dwa­dzie­ścia lat, zazdro­ści­łem star­szym kole­gom szkol­nym, któ­rzy już brali udział w akcjach bojo­wych Pol­ski Wal­czą­cej, i rówie­śni­kom uczest­ni­czą­cym teraz w powsta­niu z bro­nią w ręku – przy­znał po latach. – Wie­rzy­łem ofi­ce­rowi wywiadu, kole­dze mojego Ojca i stry­jów, że ten wróg, który wła­śnie wkra­czał na zie­mie pol­skie pod maską sprzy­mie­rzeńca, jest nie mniej groźny od hitle­row­skich najeźdź­ców. Zgo­dzi­łem się, żeby zostać «kre­tem» wywiadu Pol­ski Pod­ziem­nej”20.

Wia­domo – o czym jesz­cze będzie mowa – że Kry­styna znała, a praw­do­po­dob­nie rów­nież roman­so­wała z Ianem Fle­min­giem, twórcą przy­gód Jamesa Bonda. Podobno postać Vesper Lund, boha­terki pierw­szej książki cyklu, była wzo­ro­wana na pol­skiej hra­biance. Cie­kawe, ile prawdy było w poże­gnal­nym liście z powie­ści Casino Roy­ale, gdzie autor uczy­nił z Vesper podwójną agentkę?

„Jestem agentką MGB. Tak, jestem podwójną agentką rosyj­ską. Zwer­bo­wali mnie rok po woj­nie i odtąd pra­cuję dla nich. Zako­cha­łam się w Polaku z RAF-u. Kocha­łam go aż do pozna­nia cie­bie. Możesz się dowie­dzieć, kim był. Dostał dwa razy Distin­gu­ished Service Order za odwagę, a po woj­nie prze­szko­lił go M. i zrzu­cono go z powro­tem do Pol­ski. Zła­pali go i tor­tu­rami wiele z niego wydo­byli, także i o mnie. Tra­fili do mnie i powie­dzieli mi, że go pozo­sta­wią przy życiu, jeśli ja będę dla nich pra­co­wać. Nic o tym nie wie­dział, ale pozwo­lili mu pisać do mnie. List przy­cho­dził co mie­siąc pięt­na­stego. Oka­zało się, że nie mogę prze­stać. Nie znio­sła­bym myśli o tym, że nadej­dzie pięt­na­sty bez jego listu. Zna­czy­łoby to, że ja go zabi­łam. Sta­ra­łam się dawać im jak naj­mniej. Musisz mi wie­rzyć. […] W cza­sie pierw­szej kola­cji, którą jedli­śmy razem, mówi­łeś mi, jak ten Jugo­sło­wia­nin, któ­remu udo­wod­niono zdradę, powie­dział: «Ponio­sła mnie świa­towa zawie­ru­cha». To jedyne moje uspra­wie­dli­wie­nie. To i miłość do czło­wieka, któ­remu sta­ra­łam się rato­wać życie”21.

Nic nie wia­domo, aby jej uko­chany, Andrzej Kower­ski, miał takie kło­poty, w prze­ci­wień­stwie do brata Kry­styny, też Andrzeja, który w latach 1948–1949 został osa­dzony w wię­zie­niu we Wron­kach za „nie­słuszne kla­sowo pocho­dze­nie”. Trudno o lep­szy powód do szan­tażu agenta. Czyżby zatem coś było na rze­czy? Jeśli spoj­rzy się z pew­nej per­spek­tywy, sto­pień sowiec­kiej pene­tra­cji wśród agen­tów dzia­ła­ją­cych w Wiel­kiej Bry­ta­nii osią­gnął sto­pień plagi. Kom­pe­tentni dzien­ni­ka­rze ujaw­niali nazwi­ska zdraj­ców, któ­rym po ich zde­ma­sko­wa­niu… daro­wy­wano winy.

Pro­cesy o zdradę i zwią­zany z tym roz­głos, który mógłby obna­żyć wię­cej zra­ko­wa­ce­nia, zostały zanie­chane w wyniku tego dość nie­zwy­kłego, ale dobrze obli­czo­nego pre­ce­densu. Duże zna­cze­nie miała praw­do­po­dob­nie chęć zacho­wa­nia obrazu bry­tyj­skiej inte­gral­no­ści, tak utrwa­lo­nego w świa­to­wej opi­nii. Czy Kry­styna Skar­bek była ofiarą tej „stra­te­gii ukry­wa­nia”, o któ­rej – z racji swych kon­tak­tów – Fle­ming z pew­no­ścią wie­dział?

Wpraw­dzie spóź­nione docho­dze­nia z lat 80. objęły 41 osób, z czego 21 wypad­ków uznano za udo­wod­nione, ale prze­cież już w roku 1948 bry­tyj­ska służba bez­pie­czeń­stwa usta­liła, że 16 podej­rza­nych było ponad wszelką wąt­pli­wość agen­tami wywiadu sowiec­kiego. Wielu z nich było wyso­kimi urzęd­ni­kami w Fore­ign Office i w wywia­dzie. Zna­lazł się na tej liście asy­stent puł­kow­nika Harolda Per­kinsa w SOE – kapi­tan Armant Uhren, który miał pod swoją pie­czą sprawy pol­skie. Wraz z innym agen­tem został aresz­to­wany przed koń­cem wojny i ska­zany na sie­dem lat wię­zie­nia22. Czy dla­tego Kry­styna musiała zgi­nąć?

Dla­czego kobiety zga­dzały się podej­mo­wać tak nie­bez­pieczne zada­nia? Naj­czę­ściej ludzie para­jący się taką dzia­łal­no­ścią opo­wia­dali, że chcieli coś zro­bić dla kraju, aby w ten spo­sób mieć swój wkład w oba­le­nie hitle­row­skiej Rze­szy. Żeby słu­żyć za liniami wroga, potrzebna była odwaga i poświę­ce­nie innego kali­bru niż na fron­cie, a cechą łączącą wszyst­kie kobiety-agentki była nie­złomna deter­mi­na­cja, aby brać czynny udział w zada­wa­niu wro­gowi praw­dzi­wych szkód.

W przy­padku Vio­letty Szabo był to gniew na wieść o śmierci męża-legio­ni­sty pod El-Ala­mejn. W podobny spo­sób zwer­bo­wany został Fran­cis Cam­ma­erts, jeden z wyróż­nia­ją­cych się we Fran­cji agen­tów. Przed wojną był on zare­je­stro­wany jako osoba odma­wia­jąca służby woj­sko­wej ze względu na prze­ko­na­nia, ale po tym, jak jego brat zgi­nął, peł­niąc służbę w RAF-ie, zmie­nił zda­nie:

„Z wielu przy­czyn posta­no­wi­łem, że powi­nie­nem włą­czyć się w walkę z faszy­zmem, z któ­rym wal­czył cały naród. Pró­bo­wa­łem zna­leźć dzie­dzinę, w któ­rej moje talenty zosta­łyby dobrze wyko­rzy­stane. Jed­nym z nich była zna­jo­mość języka fran­cu­skiego, w związku z czym skon­tak­to­wa­łem się z Har­rym Ree, który był moim przy­ja­cie­lem, dzia­ła­ją­cym w służ­bie wywia­dow­czej. Zgo­dził się zała­twić mi prze­słu­cha­nie. Pole­cono mi, abym udał się na Nor­thum­ber­land Ave­nue, gdzie w jed­nym z pomiesz­czeń będzie na mnie cze­kał ofi­cer. Cała roz­mowa toczyła się w języku fran­cu­skim […]”23.

Pra­wie w każ­dym przy­padku agentki prawdę o natu­rze swo­jej pracy musiały ukry­wać przed przy­ja­ciółmi i rodziną. Paola Del Din była wyjąt­kiem, gdyż w nie­bez­piecz­nej, samot­nej podroży przez nie­miec­kie linie frontu we Flo­ren­cji i w skon­tak­to­wa­niu się z SOE poma­gała jej matka. W kilku przy­pad­kach, na przy­kład u Odette San­som i Vio­lette Szabo, służba ozna­czała porzu­ce­nie małych dzieci. Ale kobiety, które podej­mo­wały tę nie­sa­mo­wi­cie trudną decy­zję, pod­cho­dziły do tego w taki sam spo­sób, jak męż­czyźni – po pro­stu był to czas, kiedy służba kra­jowi była naj­waż­niej­sza.

Co było nie­zwy­kłe, to wiek tych dziew­cząt. Paola Del Din wyru­szyła do Flo­ren­cji na cztery tygo­dnie przed 21. uro­dzi­nami. Vio­lette Szabo miała tylko 23 lata, kiedy została zrzu­cona we Fran­cji; Peggy Kni­ght była 24-latką, kiedy roz­po­częła swoją misję, led­wie o rok star­sza była Alix d’Unie­nvielle. Paddy O’Sul­li­van, Pearl Whi­te­hintg­ton, Noor Inayan Khan, kiedy zostały wysłane za linie wroga, liczyły odpo­wied­nio 26, 27 i 29 lat.

Nie powinno dzi­wić ani szo­ko­wać, że poja­wie­nie się tylu mło­dych i pięk­nych kobiet wywo­ły­wało wiele pro­ble­mów uczu­cio­wych pośród męskiej czę­ści agen­tury. Jak się oka­zuje, pol­ska łamaczka męskich serc pod tym wzglę­dem nie odbie­gała spe­cjal­nie od normy. Mar­ga­ret Paw­ley z FANY24, która prze­by­wała z nią w Kairze, wspo­mi­nała: „Nie była piękna w kla­sycz­nym sen­sie, ale miała w sobie coś, czemu męż­czyźni nie potra­fili się oprzeć. Kiedy wcho­dziła do pokoju, każdy męż­czy­zna musiał na nią spoj­rzeć”25.

Jej hip­no­ty­zu­jąca siła przy­cią­ga­nia męż­czyzn spra­wiała, że przez całą wojnę ule­gali jej cza­rowi. Cho­ciaż z dru­gim mężem, Jerzym Giżyc­kim (rów­nież agen­tem bry­tyj­skim), któ­rego nazy­wała swoim „guru”, roz­wio­dła się dopiero po woj­nie, i mimo pozo­sta­wa­nia w dłu­go­trwa­łym związku z Andrze­jem Kower­skim, miała na kon­cie wiele innych roman­sów. Wśród agen­tek zda­rzało się to dość czę­sto.

Kapi­tan Fer­di­nand Tuohy, ofi­cer wywiadu pod­czas I wojny świa­to­wej, w swo­jej książce The Secret Corps. A Tale of „Intel­li­gence” on All Fronts, przy­ta­cza wiele przy­pad­ków, kiedy to agentki zako­chi­wały się w męż­czy­znach, któ­rych miały roz­pra­co­wy­wać: „Kobiety te zwra­cały nawet pie­nią­dze, powie­rzone im na wyko­na­nie zada­nia, ponie­waż… nie były w sta­nie zdra­dzić obiektu swo­ich uczuć!”26.

W podob­nym tonie wypo­wiada się Ber­nard New­man w swo­jej mono­gra­fii The World of Espio­nage: „Ogól­nie można powie­dzieć, że kobiety nie wyka­zy­wały zbyt wiel­kich kwa­li­fi­ka­cji wywia­dow­czych. Wojna jest przed­się­wzię­ciem par excel­lence tech­nicz­nym, nie­wiele więc przed­sta­wi­cie­lek płci pięk­nej wyka­zuje pre­dys­po­zy­cje do dzia­ła­nia we współ­cze­snym wywia­dzie. Ponadto kobiety mają ten­den­cję do ule­ga­nia swoim emo­cjom”27.

Mode­lo­wym przy­kła­dem jest przy­pa­dek mło­dej Mary Her­bert, która wysłana do Bor­de­aux jako kurier siatki „Scien­tist”, nawią­zała romans ze swoim łącz­ni­kiem, Clau­dem de Bais­sac. Ba, zaszła z nim w ciążę i pod koniec 1943 roku uro­dziła córkę. Odważna i buń­czuczna Sonia Butt była pod takim wra­że­niem słu­żą­cego z nią kana­dyj­sko–fran­cu­skiego agenta, że wyco­fała się ze służby, aby wyjść za niego za mąż bez poin­for­mo­wa­nia prze­ło­żo­nych (ku ich zro­zu­mia­łemu nie­za­do­wo­le­niu)28.

Pod wpły­wem eks­tre­mal­nego wysiłku, napię­cia psy­chicz­nego i oko­licz­no­ści czło­wiek łatwo daje się ponieść gorą­cym uczu­ciom, ale ten stan emo­cjo­nalny z pew­no­ścią łatwiej pojmą ludzie o psy­chice wzbo­ga­ca­nej nie­ustan­nie o dozna­nia, któ­rych darem­nie by szu­kać w codzien­nej, pro­za­icz­nej egzy­sten­cji. Trudno zro­zu­mieć ową szcze­gólną więź, jaka łączy tych, któ­rzy poko­nali strach, wspólne prze­ży­wa­nie rado­ści, trudno pojąć nie­zwy­kłą szcze­rość uczuć, jakie rodzi wspólna walka o prze­trwa­nie; sło­wem: to wszystko, co pozo­sta­wia w pamięci naj­głęb­szy ślad.

„Bywa­li­śmy głodni – przy­zna­wała na przy­kład hima­la­istka Nicole Leinin­ger. – Ale pozna­li­śmy za to praw­dziwą roz­kosz spo­ży­wa­nia pokarmu. Bywa­li­śmy spra­gnieni. Cier­pie­li­śmy, zmu­szeni do życia w bru­dzie. Dzięki temu pozna­li­śmy w całej pełni cud wody. A nade wszystko pozna­li­śmy praw­dziwą war­tość czło­wieka; każdy z nas dawał zespo­łowi wszystko, co miał w sobie naj­lep­szego. Każdy darzył towa­rzy­szy tym, co w nim było naj­cen­niej­sze […]. Ale może naj­bar­dziej war­to­ściowe było to, że każdy z nas zro­bił ogromny wysi­łek, by zdo­być się na ową bystrą obser­wa­cję samego sie­bie, która pozwala tłu­mić drobne przy­wary cha­rak­teru, a przez to dosko­na­lić w sobie trudną sztukę współ­ży­cia z ludźmi”29.

Czy jeste­śmy w sta­nie pojąć, w jakim stre­sie musiała dzia­łać Kry­styna? Wyobraźmy sobie ten stan wiecz­nego ocze­ki­wa­nia, kiedy każ­dego ranka budziła się wbrew sobie samej, leżąc jesz­cze w łóżku, i nasłu­chi­wała odgło­sów budzą­cego się życia, które tak łatwo mogły stać się gło­sami śmierci. Wsłu­chi­wała się w rytm pierw­szych kro­ków, roz­le­ga­ją­cych się na ulicy, w pierw­sze głosy. Sły­szała, jak zatrzy­mują się i odjeż­dżają pierw­sze auta; momenty ciszy sta­wały się coraz rzad­sze w nara­sta­ją­cym hała­sie. I wbrew samej sobie szy­ko­wała się w każ­dej chwili na to wale­nie do drzwi o świ­cie, które obu­dziło już tylu jej kole­gów i po któ­rym zawsze nastę­po­wał fatalny w skut­kach okrzyk: „Otwie­rać! Gestapo!”. Nic dziw­nego, że na każdy ostry dźwięk dzwonka do drzwi jej serce zamie­niało się w kamień. I te myśli, galo­pu­jące przez głowę. Kto jest za drzwiami? Czy ten dzwo­nek ozna­cza koniec okresu zawie­sze­nia, w któ­rym żyła? Jedna sekunda, tylko jedna sekunda ocze­ki­wa­nia, ale była to sekunda tak głę­boka, jak bez­denna jest woda dla toną­cego.

Z dru­giej strony Kry­styna prze­sad­nie oba­wiała się posą­dze­nia o tchó­rzo­stwo, wobec czego wyma­gała od sie­bie wię­cej, niż kto­kol­wiek mógłby się po niej spo­dzie­wać. Cie­kawy rys cha­rak­te­ro­lo­giczny kre­śli Jolanta Kar­bow­ska w książce Z Mac­kie­wi­czem na ty:

„Spo­ty­ka­ły­śmy się od czasu do czasu w kawiarni. Kry­styna cho­dziła bez kape­lu­sza, co wtedy nie było przy­jęte. Zwra­cała uwagę urodą, ni­gdy spo­so­bem bycia.

– Prze­pra­szam za banalne pyta­nie, ale czy twoja praca przy­po­mi­nała w czym­kol­wiek role kobiet-szpie­gów z poprzed­niej wojny?

– W niczym. W umó­wio­nym dniu zabie­rał nas samo­lot, na dany sygnał świetlny [wyko­ny­wa­li­śmy] skok na plecy. Odbie­rali nas ludzie z miej­sco­wego pod­zie­mia, potem dłu­gie cze­ka­nie w kry­jówce, naj­czę­ściej cia­snej i zaplu­skwio­nej, bły­ska­wiczna akcja i powrót do bazy.

– Czy nie prze­sa­dzasz z tą lako­nicz­no­ścią?

– Nic a nic”30.

Z kolei angiel­ski instruk­tor, który kształ­cił nie­które z agen­tek, mówił, że pod­czas tre­nin­gów usi­ło­wali przy­go­to­wać je fizycz­nie, zwięk­sza­jąc ich odpor­ność za sprawą wspi­na­czek w dzi­kich tere­nach. Wszyst­kie nauczono walki wręcz, co dawało im wiarę we wła­sne siły, nawet jeśli więk­szość z nich nie wyka­zy­wała w tym kie­runku żad­nych talen­tów. Te dziew­częta nie nada­wały się na mate­riał na koman­do­sów. Nie posia­dały do tego fizycz­nych przy­mio­tów, choć nie­które cha­rak­te­ry­zo­wała nie­zwy­kle silna psy­chika. Trudno było ocze­ki­wać po dobrze wycho­wa­nych pan­nach, że staną za kimś i pode­rżną mu gar­dło, acz­kol­wiek na wypa­dek takiego ataku uczono je kilku wred­nych sztu­czek, pod­rzu­co­nych przez poli­cję z Szan­ghaju.

Moty­wów Kry­styny nie poznamy pew­nie ni­gdy, chyba że odnaj­dzie się jakiś jej dzien­nik lub pamięt­nik, o ile nie wpadł wcze­śniej w ręce jej towa­rzy­szy z pod­zie­mia lub przy­ja­ciół, któ­rzy przez lata blo­ko­wali wszel­kie publi­ka­cje na jej temat w oba­wie, że na jaw wyjdą rze­czy nie­godne boha­terki wojen­nej, odzna­czo­nej naj­wyż­szymi meda­lami Anglii i Fran­cji. Ona bowiem – w prze­ci­wień­stwie do lite­rac­kiego Jamesa Bonda, który na ogół na jedną par­tię przy­gód miał jedną dziew­czynę – nie narzu­cała sobie takich ogra­ni­czeń i mie­wała po dwóch kochan­ków naraz.

„Wie­czo­rem bie­gnę do Kry­styny – rela­cjo­no­wał jeden z nich, Wło­dzi­mierz Ledó­chow­ski. – Jedziemy do «From­bi­tasu» – muzyka wita Kry­stynę, jak dobrą zna­jomą, a gdy sia­damy, grają pol­skie mazurki i pio­senki. Posy­łam więc orkie­strze wino, posy­łam litr drugi i znów szum w uszach, i spoj­rze­nie Kry­styny na moich oczach. Potem, gdym ją do domu odpro­wa­dzał, pła­kała. Pro­siła, żeby nie, że nie może, że ktoś na nią czeka.

– Nie rozu­miem. Kto czeka, Kry­styno? – ale ona już poca­łun­kiem zatrzy­muje mi pyta­nie na ustach, szep­cząc:

– Ty wiesz naj­le­piej, jak bar­dzo chcę cię mieć, jak mi przy­kro żegnać się teraz, ale zro­zum, nie mogę!

[…] I znów jakaś kola­cja z Kry­styną, w knaj­pie z muzyką i winem czer­wo­nym. Mam tego dość. Trzeba zerwać ten dziwny sto­su­nek. Zaczyna mi dzia­łać na nerwy to, że ona coś przede mną ukrywa. Dostęp do jej domu nocą jest dla mnie nie­moż­liwy. Naza­jutrz pytam ją, co to zna­czy, a ona odpo­wiada:

– Prze­cież ci mówi­łam, że mam w Buda­pesz­cie kogoś… kochanka”31.

Przez lata była uwi­kłana w długi i skom­pli­ko­wany zwią­zek z Andrze­jem Kower­skim. Wie­lo­krot­nie odma­wiała poślu­bie­nia go, cho­ciaż kolejny raz miała się z nim zejść na krótko przed zamor­do­wa­niem. „Kiedy byli razem, wyglą­dali jak para” – przy­zna­wał jej kuzyn, Jan Skar­bek. Męż­czyźni sza­leli za nią, bo miała nie­zwy­kły dar wczu­wa­nia się w emo­cje dru­giej osoby; naj­le­piej wycho­dziło jej cie­sze­nie się czy­jąś rado­ścią. Miała też w sobie łagod­ność wobec tych, u któ­rych podej­rze­wała kom­pleks niż­szo­ści, co jesz­cze bar­dziej powięk­szało krąg jej wiel­bi­cieli.

„[…] przed oczami mam roz­mowę sprzed kilku dni, kiedy Kry­styna powie­działa, że to taki dzielny, porządny chło­pak, że wła­śnie on tknięty jest takim kalec­twem – wspo­mi­nał Ledó­chow­ski. – A potem jesz­cze, pamię­tam, że lito­wała się nad jego ułom­no­ścią, mówiąc, że chyba taki chło­piec musi z miło­ści zre­zy­gno­wać, bo która kobieta taką ułom­ność znie­sie. Wzdry­gnęła się – pamię­tam – wtedy, mówiąc:

– Wyobra­żam sobie kon­takty kobiety z taką pro­tezą, a może to się w łóżku odpina?

Pamię­tam te słowa. Ach, to tak, wszystko rozu­miem, zdradę Radzy­miń­skiego, który Andrze­jowi to powie­dział tam­tej nocy. Rozu­miem nie­do­mó­wie­nia Kry­styny”32.

Podobno męż­czyźni padali Kry­sty­nie do stóp; ucho­dziła nawet za uwo­dzi­cielkę. „The Guar­dian” napi­sał, że Skar­bek „[…] cecho­wała jakaś nie­zwy­kła magia, która odróż­niała ją od innych ludzi […]. Jej oso­bo­wość ema­no­wała iście magne­tyczną siłą. Jako kobieta nie potra­fiła przy­sto­so­wać się do jed­no­staj­nego życia i spo­koj­nej pracy za biur­kiem. Potrze­bo­wała akcji, adre­na­liny, doświad­czeń eks­tre­mal­nych. Była nie­prze­cięt­nie nie­za­leżna we wszyst­kich poczy­na­niach, ale raczej skryta i cza­sem nie­do­stępna, jeśli pró­bo­wano ogra­ni­czyć jej swo­bodę”.

To m.in. przez bujne życie ero­tyczne Kry­styny tak nie­wiele o niej wiemy, choć pewne szcze­góły zamie­ścił cyto­wany wcze­śniej hra­bia Ledó­chow­ski:

„Wcho­dzi jakiś typ, ude­rza­jąco podobny do Bustera Keatona. Wstaję, on patrzy na mnie wzro­kiem zdu­mio­nym i wyraź­nie nie­przy­chyl­nym. Przed­sta­wiam się, on rów­nież. Radzy­miń­ski.

– Jaka była droga, Kry­styno? Cie­szę się, że wró­ci­łaś.

– Opo­wiem ci wszystko póź­niej – mówi Kry­styna. – Bar­dzo cię prze­pra­szam, że musisz prze­no­co­wać gdzie indziej. Nie gnie­wasz się chyba? – mówi zalot­nie.

– By­naj­mniej – odpo­wiada z kamienną twa­rzą. – Ale ja wyjeż­dżam jutro, więc się już nie zoba­czymy. Wezwali mnie do Lon­dynu – mówiąc to, pakuje swoje kuferki. Po chwili jest gotów. Żegna się. Całuje Kry­stynę w usta, a ona żegna­jąc się z nim mówi:

– O jedno cię pro­szę. Nie mów nikomu, nikomu – z naci­skiem – że przy­je­cha­łam. Chcę mieć spo­kój. – W tym miej­scu Kry­styna się zacina tak, jakby się jąkała. Śmieje się zmie­szana, a on, patrząc na nią poważ­nie, mówi:

– Widzę, żeś znów zako­chana! – Ona, cią­gle z uśmie­chem zmie­sza­nia na twa­rzy, patrząc na mnie, mówi:

– Tak, i to bar­dzo. Czy nie widzisz, jaki on podobny do Władka Wol­skiego?

Radzy­miń­ski odpo­wie­dział zimno i nie patrząc na mnie:

– Tak, rze­czy­wi­ście.

Patrzę na tę scenę ze zdu­mie­niem. Co zna­czą te tajem­ni­cze prze­mil­cze­nia, ten typ o twa­rzy komika z tra­gicz­nym wyra­zem? Czuję się dość głu­pio, żeby coś powie­dzieć”33.

Potem ten sam dzien­ni­karz, Józef Radzy­miń­ski, po odtrą­ce­niu jego uczu­cia, posta­no­wił sko­czyć z buda­pesz­teń­skiego mostu. Nie zauwa­żył jed­nak, że „fale” Dunaju skuła gruba tafla lodu – to się nazywa ślepa miłość! W efek­cie miał zła­mane nie tylko serce, ale rów­nież nogę (według innej wer­sji, był to oboj­czyk). Wydaje się jed­nak, że dla Kry­styny naprawdę liczył się tylko jeden męż­czy­zna.

Andrzej Kower­ski był postaw­nym męż­czy­zną i wiel­kim pol­skim patriotą. Rozu­miał Kry­stynę i jej potrzebę nie­bez­piecz­nego życia. Jemu samemu drew­niana pro­teza (nogę stra­cił jesz­cze przed wojną na polo­wa­niu) nie prze­szko­dziła w zna­le­zie­niu się w eli­tar­nym gro­nie skocz­ków spa­do­chro­no­wych. Pra­cu­jąca dla bry­tyj­skiego wywiadu para stała się legendą, zanim skoń­czyła się wojna.

I tej legendy bro­nił Andrzej Kower­ski, ale czy cho­dziło tylko o legendę? Chyba chciał uciąć spe­ku­la­cje na jesz­cze inny temat. Nie­któ­rzy bowiem twier­dzili – bądź tylko podej­rze­wali – że już w cza­sach bez­po­śred­nio poprze­dza­ją­cych wojnę Kry­styna Skar­bek była agentką wywiadu bry­tyj­skiego. Podobne podej­rze­nia żywił hra­bia Ledó­chow­ski:

„W trak­cie dłu­gich roz­mów z Kry­styną w Buda­pesz­cie zro­zu­mia­łem, na czym pole­gała tajem­nica jej byt­no­ści w Pol­sce – kon­sta­to­wał. – Dla­czego ja w Kra­ko­wie, słusz­nie rozu­mu­jąc, nie mogłem dociec, przez kogo została ona do Pol­ski przy­słana. Otóż Kry­styna była od sze­regu lat na usłu­gach wywiadu angiel­skiego. Po wybu­chu wojny posta­rała się o to, żeby przy­dzie­lono ją do roboty zwią­za­nej z Pol­ską. Tutaj Anglicy posta­no­wili wyko­rzy­stać ją do kie­ro­wa­nia opi­nią prasy w Pol­sce. […] za pie­nią­dze angiel­skie Kry­styna poszła pierw­szy raz do Pol­ski, nio­sąc komu­ni­katy i obszerny mate­riał pro­pa­gan­dowy angiel­ski dla prasy w Pol­sce”34.

W tej akcji brał rów­nież udział mjr Patrick Leigh Fer­mor i, oczy­wi­ście, grecki ruch oporu. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, Pamięt­nik pozo­sta­wiony w Anka­rze, War­szawa 1990, s. 133. [wróć]

Ibi­dem, s. 132–133. [wróć]

J. Larecki, Kry­styna Skar­bek. Agentka o wielu twa­rzach, War­szawa 2008, s. 11. [wróć]

A. Rey Kon­stan­towa Potocka, Przez góry, doliny… Wspo­mnie­nia, Łomianki 2011, s. 141. [wróć]

M. Mas­son, Kry­styna. Ulu­biona agentka Chur­chilla, przeł. W. M. Próch­nie­wicz, War­szawa 2007, s. 323. [wróć]

M. Bin­ney, The Women Who Lived for Dan­ger: Women Agents of SOE In the Second World War, Lon­don 2002, s. 49. [wróć]

M. Mas­son, op. cit., s. 11. [wróć]

D. Pastor Petit, Kobieta szpieg, przeł. J. Bojar­ski, War­szawa 1975, s. 247–248. [wróć]

Ibi­dem, s. 245. [wróć]

D. Staf­ford, Tajny…, op. cit., s. 24–25. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, op. cit., s. 189–190. [wróć]

D. Staf­ford, Wielka Bry­ta­nia i ruch oporu w Euro­pie (1940–1945). Zarys dzie­jów Kie­row­nic­twa Ope­ra­cji Spe­cjal­nych (SOE) oraz wybór doku­men­tów, przeł. Z. Sro­czyń­ska, War­szawa 1984, s. 18. [wróć]

D. Staf­ford, Tajny…, op. cit., s. 60–61. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, op. cit., s. 157. [wróć]

M. Bin­ney, op. cit., s. 6. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, op. cit., s. 111. [wróć]

J. Kar­bow­ska, Z Mac­kie­wi­czem na ty, War­szawa 1994, s. 274. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, op. cit., s. 111. [wróć]

K. Sta­rzyń­ski, Uśpiony agent, War­szawa 1996, s. 35. [wróć]

I. Fle­ming, Casino Roy­ale, przeł. R. Śmie­tana, Kra­ków 2006, s. 182–184. [wróć]

R. Jef­fery, Wisła jak krew czer­wona. Wspo­mnie­nia Anglika – żoł­nie­rza Armii Kra­jo­wej, przeł. R. Anto­szew­ski, War­szawa 2006, s. 9. [wróć]

D. Staf­ford, Tajny…, op. cit., s. 22. [wróć]

FANY (First Aid Nur­sing Yeomanry) – Ochot­ni­czy Kor­pus Pierw­szej Pomocy Pie­lę­gniar­skiej. [wróć]

M. Bin­ney, op. cit., s. 5. [wróć]

D. Pastor Petit, op. cit., s. 244. [wróć]

Ibi­dem, s. 245. [wróć]

M. Bin­ney, op. cit., s. 5–6. [wróć]

G. Kogan, N. Leinin­ger, Białe Kor­dy­liery, przeł. K. Żuław­ska, War­szawa 1961, s. 108. [wróć]

J. Kar­bow­ska, op. cit., s. 274. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, op. cit., s. 130–131. [wróć]

Ibi­dem, s. 131–132. [wróć]

Ibi­dem, s. 127. [wróć]

W. Ledó­chow­ski, op. cit., s. 134–135. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki