Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Amerykańska historia w porywającej odsłonie
Jak to możliwe, że tak odmienni ludzie zamieszkujący tak różnorodne tereny zjednoczyli się pod sztandarem wolności i równości, powołując do życia naród, który stworzył jedno z najpotężniejszych państw na świecie? W swej dynamicznej narracji Davidson prowadzi nas przez pół tysiąca lat dziejów, od pierwszego spotkania między Starym a Nowym Światem przez ogłoszenie Deklaracji Niepodległości i wybuch wojny secesyjnej aż po wielki kryzys i narodziny supermocarstwa w epoce zagrożenia wojną nuklearną.
W opowieści towarzyszą nam najważniejsze postacie, w tym jeden z ojców założycieli Benjamin Franklin, wódz Siuksów Siedzący Byk, abolicjonistka Harriet Tubman oraz działaczka na rzecz praw człowieka Rosa Parks. W krótkich rozdziałach ożywają setki osób, których życiorysy wzbudzają pytania o wolność, równość i jedność w narodzie, który był i pozostaje niezwykle różnorodny, ale i podzielony.
James West Davidson – uznany historyk i pisarz. Uzyskał stopień doktora historii na Uniwersytecie Yale, specjalizuje się w historii Stanów Zjednoczonych. Jest współredaktorem serii książek New Narratives in American History wydawanej przez Oxford University Press i współautorem kilku podręczników. Miłośnik kajakarstwa górskiego.
Patronat medialny:
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 420
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla W.E.G., M.H.L., M.B.S., C.L.H.oraz B. DeL., którzy wspólnie kroczą po Polach Elizejskich
Wprowadzenie
W jaki sposób tworzy się historię? Większość z nas wyobraża sobie jednostkę, która zmienia bieg wydarzeń poprzez czyny, które trwale wyryją się w pamięci ludzkości. W ten sposób tworzy się historię poprzez jej przeżywanie.
Ja natomiast tworzę historię w inny sposób: spisuję ją. Moim zadaniem jako historyka jest odkrywanie szczegółów z przeszłości i wyławianie z nich sensu.
Tworzenie historii poprzez jej przeżywanie jawi się jako ekscytujące, doniosłe, a wręcz niebezpieczne zadanie. Najwięksi spośród jej współtwórców mogą często liczyć na chwałę, niekiedy krytykę, ale nigdy nie popadają w zapomnienie. Jednak już ci, którzy spisują historię, najczęściej pozostają niewidoczni. Żyją w świecie bibliotek, wypełnionych starymi książkami, wyblakłymi fotografiami oraz podniszczonymi dokumentami. Chyba nie ma dwóch tak odległych od siebie zajęć jak spisywanie historii oraz jej przeżywanie. A mimo to te dwa światy są ze sobą ściślej połączone, niż mogłoby się wydawać.
Wyobraźmy sobie dwie osoby dorastające na początku XX wieku. Michael King urodził się w 1929 roku w Atlancie, w Georgii, w trudnych czasach wielkiego kryzysu. Jego ojciec, kaznodzieja, nadał mu przydomek Mały Mike (rzecz jasna ojciec był znany jako Wielki Mike). Mike był bardzo emocjonalnym chłopcem. Po tym, jak jego babcia zmarła na atak serca, ogarnął go tak głęboki żal, że rzucił się z okna na drugim piętrze swojego domu (na szczęście wyszedł z tego cało). Ale buzowała w nim też krew. Już w college’u dał się poznać jako człowiek rozmiłowany w imprezach, wystrzałowych marynarkach oraz dwukolorowych butach. Nie trzeba chyba dodawać, że historia nie była jego pasją.
Miał jeszcze jedno oblicze. Między imprezami lubił czytać o przeszłości. Znalezioną w bibliotece książką, która uformowała jego myślenie, było spisane w 1849 roku O obywatelskim nieposłuszeństwie Henry’ego Davida Thoreau. Thoreau zastanawiał się, czy istniała taka sytuacja, w której można by usprawiedliwić amerykańskiego obywatela za sprzeniewierzenie się prawu obowiązującemu w jego państwie. Choć Michael King miał dopiero pięć lat, jego ojciec przedstawiał mu historię w bardzo osobisty osób. Wielki Mike zdecydował, że wraz z synem przyjmą imię człowieka, którego uważali za bohatera: niemieckiego reformatora religijnego Marcina Lutra [w języku angielskim jego imię to Martin Luther – przyp. tłum.]. Od tamtej pory Michael King Jr. był znany jako Martin Luther King Jr. – i zapisał się w historii jako jeden z najsłynniejszych przywódców ruchu na rzecz praw obywatelskich. Mało tego, stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi w historii Stanów Zjednoczonych.
Daleko od Kinga, w zupełnie innej części świata, na Filipinach dorastał Valentine Untalan. Podczas drugiej wojny światowej zaciągnął się do armii, aby bronić swego kraju przed japońską inwazją i walczył ramię w ramię z żołnierzami amerykańskimi. Dostał się do niewoli na półwyspie Bataan, po czym wraz z tysiącami innych Filipińczyków i Amerykanów zaciągnięto go na wielkie pole. Japońscy strażnicy obwieścili jeńcom, że ruszą do Manili, gdzie na jakiś czas zostaną umieszczeni w hotelach.
Val Untalan zapewne nie myślał w tamtych chwilach, że oto tworzy historię. Chciał po prostu przeżyć i wiedział, że musi ratować się ucieczką. Katorżnicza przeprawa jeńców zyska sobie później nazwę bataańskiego marszu śmierci, podczas którego zginęły tysiące żołnierzy. Untalan próbował uciekać aż cztery razy, ale w końcu udało mu się przemknąć obok Japończyków, po czym dotarł do swojej wioski i wrócił do walki. Po wojnie przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, został amerykańskim obywatelem, zrobił karierę w armii i założył rodzinę. Znam jego historię, bo wiele lat później poślubiłem jedną z jego córek.
Na pewno słyszeliście o Martinie Lutherze Kingu. O Valentinie Untalanie – śmiem wątpić. A mimo to obaj tworzyli historię, przeżywając ją i dokonując czynów zarówno wielkich, jak i skromnych. Zapewne żaden w czasach swej młodości nie mógł przewidzieć, jak czytanie o historii zmieni ich życia. Ale tak się stało. Po tym, jak japońscy strażnicy obwieścili, że jeńcy wyruszają w kierunku Manili, Vala Untalana naszła myśl: „czytałem kiedyś pewną historię z pierwszej wojny światowej, pełną okropnych zajść i aktów okrucieństwa. I wówczas zdałem sobie sprawę, że nie trafimy do żadnego hotelu!”. Martin Luther King rozważając ideę zakończenia niesprawiedliwej segregacji rasowej, pozostawał pod ogromnym wrażeniem Thoreau, który wolał pójść do więzienia, niż wspierać wojnę, w wyniku której niewolnictwo rozleje się po Meksyku.
Czy można uznać, że dzięki lekturze historycznych książek Valentine Untalan ocalił swoje życie? To nazbyt wielkie uproszczenie. Znaczenie miały tu jego spryt, determinacja i żelazna wytrzymałość. Czy zaś wskutek zaczytywania się o przeszłości Martin Luther King stracił życie w zamachu, choć ostatecznie zapewnił swobody milionom Amerykanów? To również zbyt proste wyjaśnienie. King nie zdecydował się złożyć swego życia na szali w imię szlachetnej sprawy tylko dlatego, że przeczytał pewną książkę.
Obaj wykorzystali swą znajomość historii do tworzenia historii. Jeśli dobrze się zastanowić, to historia kształtuje nasze życia na tysiące sposobów. Nasza tożsamość – to kim twierdzimy, że jesteśmy – to w gruncie rzeczy po prostu historia o nas. Na tę osobistą historię składa się to, co osiągnęliśmy, gdzie byliśmy i co przeczytaliśmy. Konstruujemy ją – budujemy własną historię – z osobistych i żywych wspomnień, z opowieści przekazywanych nam przez naszych rodziców i krewnych. Tworzymy historię z legend krążących w drużynach sportowych, do których przynależymy, ze stron internetowych, które odwiedzamy – i, rzecz jasna, z książek historycznych opisujących dzieje danego narodu.
Niniejsza książka przedstawia historię powstania Stanów Zjednoczonych. To niezwykła, obejmująca ponad pięć wieków opowieść o tym, jak jedna nacja zasiedliła cały kontynent zamieszkany przez mieszankę ludów. O tym, jak zjednoczyła się pod sztandarem wolności i równości. Motto Stanów Zjednoczonych to łacińska fraza E pluribus unum: z wielu jeden. Ojcowie założyciele, którzy dali narodowi niepodległość, byli przekonani, że jego obywatele – a w zasadzie cała ludzkość – zostali stworzeni równymi i mieli prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia.
Na pierwszy rzut oka te ideały wolności, równości i jedności jawią się niczym bajki, kompletnie oderwane od rzeczywistości. Jak bowiem naród mógł proklamować wolność w sytuacji, gdy setki tysięcy mieszkańców porwano i zaciągnięto do Ameryki w charakterze niewolników? Jak to możliwe, że ojcowie założyciele otwarcie mówili o równości, skoro połowa populacji Stanów Zjednoczonych – kobiety – nie dysponowała tymi samymi prawami co mężczyźni? I jak to możliwe, że jedność narodu spajała tak ogromna mozaika ludzi? Byli wśród nich pobożni mieszkańcy, z których część modliła się w prostych zborach, a część w wystawnych katedrach, z kolei jeszcze inni nie przynależeli do żadnych kościołów. Niektórzy świeżo co przybyli do kraju, pragnąc się wzbogacić na hodowli tytoniu lub bawełny, podczas gdy inni harowali przy rozgrzanych do białości piecach, w których powstawała stal do budowy wieżowców i torów kolejowych. Nie brakowało podjudzaczy politycznych gotowych zatopić ładunek herbaty w porcie, aby nie płacić nałożonych bez ich zgody podatków, farmerów zakładających związki zawodowe, aby walczyć o uczciwe płace i godne warunki życia, czy odkrywców pracujących nad pierwszymi żarówkami, olejarkami oraz urządzeniami wyświetlającymi na ścianie ruchome obrazki. Myślicieli pełnych pomysłów, np. na to, jak sprzedać nową gazetę milionom ludzi czy ułatwić życie w miastach.
Tak wielu różnych ludzi. Tak odmiennych, że na pewno nie mielibyście z nimi nic wspólnego! Czy na pewno? Pewnie nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale wszyscy ci ludzie składają się na waszą historię. Trudno odgadnąć, która z tych opowieści przyda się wam pewnego dnia.
Każdy z nas ma nadzieję, że stworzy historię, przeżywając ją. Ale nie zapominajmy, że im więcej czytamy, piszemy i myślimy o historii, tym większe szanse, że przeżyjemy ją w sposób, który unieśmiertelni nasze czyny.
Rozdział 1
Wysoki i o rumianej twarzy kapitan stał na pokładzie statku, wznosząc ponad siebie swe błękitne niczym samo niebo oczy. Akurat przelatywało stado ptaków. Ale nie były to zwykłe mewy, ciągnące za załogami przez cały ocean, ani też drobne petrele, szukające schronienia przy sterze statku w czasie burzy. Po niebie krążyły ptaki lądowe. Jako że nadlatywały z północy, mężczyzna uznał, że wędrowały – uciekały przed zimą, która ogarniała jakąś odległą krainę. Ptaki były znakiem – jakże wówczas potrzebnym – gdyż załoga także parła ku lądowi.
Pozostali żeglarze również wpatrywali się w niebo, choć ukradkiem spoglądali także na swojego kapitana. Choć sam wołał się Admirałem Oceanu, to załoga nie ufała mu bezgranicznie. Zarówno statki, jak i załoga pochodziły z Hiszpanii, jednak sam admirał Cristoforo Colombo urodził się w Genui, mieście portowym położonym w Italii. Przez pięć tygodni późnym latem i jesienią 1492 roku Niña, Pinta oraz Santa Maria sunęły na zachód przez Ocean Atlantycki. Nikt z załogi trzech statków nigdy na tak długo nie oddalił się od lądu. I jak dotąd nie ujrzeli choćby skrawka tajemniczych krain ani wielkich bogactw, jakie ten obcokrajowiec im obiecał. Może już najwyższa pora, aby wzniecić bunt i wyrzucić admirała przez burtę, zanim ten poprowadzi ich wszystkich ku zgubie.
Sam Colombo też czuł niepokój, choć starał się tego nie okazywać. Nakazał statkom zmienić kurs. Jeśli ptaki kierowały się na południowy zachód, on będzie podążał za nimi.
Cristoforo Colombo, czy też Krzysztof Kolumb, jak tłumaczymy jego imię, zdążył wiele już przejść. Choć był synem tkacza, Kolumb nie poszedł w ślady ojca, a związał swe życie z morzem. Genua już od lat była ruchliwym portem, a wychodzące z niej statki opływały całe Morze Śródziemne, dobrze znane Europejczykom, i zabierały z portów ze wschodniego wybrzeża jedwabie, przyprawy oraz inne towary luksusowe. Dobra te pochodziły z kolei z odległych królestw Azji, gdzie krążyły po drogach i ostępach długich na tysiące kilometrów, zbiorczo zwanych jedwabnym szlakiem. Kolumb z pasją pochłaniał podania italskiego kupca Marco Polo, który przemierzał te trasy dwa stulecia wcześniej, docierając aż do Kataju (dzisiejszych północnych Chin), gdzie trafił na dwór wielkiego chana, a następnie spisał opowieści o niewyobrażalnych bogactwach i cudach.
Kolumb żeglował wzdłuż południowego wybrzeża Afryki, gdzie Portugalczycy pozyskiwali złoto, kość słoniową oraz handlowali niewolnikami. Przemierzał również północny Atlantyk i prawie że wpłynął na obszar arktyczny. Podczas wizyty w Irlandii natrafił na prostą łódź, która dobiła do portu od strony rozległych zachodnich wód. W środku leżały ciała dwóch osób – mężczyzny i kobiety o nadzwyczajnych rysach. Niektórzy uważali, że rozbitkowie mieli tak nietypowy wygląd, gdyż prądy ściągnęły ich aż z Kataju. Z pewnością nie takie było wyjaśnienie. Niemniej jednak, to właśnie historie o wodach Atlantyku karmiły wyobraźnię Kolumba.
Większość uczonych z epoki dobrze wiedziała, że Ziemia jest okrągła. Już stulecia wcześniej w dawnych księgach pojawiały się zapisy o wyspach położonych daleko na zachodzie, zamieszkanych przez nieznane ludy. Część autorów przypuszczała, że mógł tam istnieć nawet ogromny kontynent, podczas gdy inni obstawali przy tezie, że Atlantyk rozciągał się aż do Azji i nikt nie byłby zdolny przepłynąć tak ogromnego dystansu. Kolumb twierdził jednak, że świat jest mniejszy, niż wskazywały na to prace geografów. W jego opinii droga morska na zachód z Europy do Kataju była możliwa.
Kolumb zwrócił się do króla Portugalii Jana o sfinansowanie ekspedycji. Portugalia była wszak położona nad samym Atlantykiem, a jej kapitanowie regularnie żeglowali wzdłuż afrykańskiego wybrzeża. W 1488 roku Bartolomeu Dias opłynął południowy przylądek Afryki i wpłynął na Ocean Indyjski. Tak wyznaczony szlak stał się preferowaną drogą morską dla Europejczyków pragnących pozyskać bogactwa Indii oraz Kataju. Król Jan nie dał się jednak porwać wizji wyprawy na zachód rozwijanej przez Kolumba. „Chełpliwy fantasta… pełen mrzonek i o bogatej wyobraźni”, stwierdził niepocieszenie władca. Król Jan faktycznie mógł mieć rację. Kolumb był uparty, nieco zadufany i na pewno nie brakowało mu pewności siebie. Koniec końców, świat był większy, niż mu się wydawało. Odległość z Portugalii do Chin szlakiem zachodnim wynosiła jakieś 12 tys. mil morskich, a nie 25, jak przypuszczał Kolumb.
Jednak ludzie o niezłomnej woli, nawet jeśli się mylą w jakiś sprawach, są w stanie osiągnąć wiele. Kolumb przedstawił następnie swój pomysł na dworze hiszpańskim, gdzie rządy sprawowali król Ferdynand i królowa Izabela. Początkowo nie zwrócili na niego większej uwagi, jako że ich wysiłki pochłaniała wojna z arabskimi władcami pochodzącymi z Afryki, którzy od wielu stuleci kontrolowali znaczną część Hiszpanii. Dopiero po tym, jak Ferdynand oraz Izabela przegonili z półwyspu resztki arabskich armii, zgodzili się sfinansować wyprawę.
W sierpniu 1492 roku trzy statki pod dowództwem Kolumba, Niña, Pinta i Santa Maria, wyruszyły z Hiszpanii. Początkowo ekspedycja skierowała się na południe, ku Wyspom Kanaryjskim leżącym u wybrzeży Afryki. Wiatry w tamtym regionie ułatwiały żeglugę na zachód. Nocą żeglarze spali w swych ubraniach gdzie popadło na pokładzie statku. Za dnia zaś chłopiec okrętowy wyśpiewywał modlitwę: „Chwała niech będzie światłu dnia i Krzyżowi Świętemu, niech każdy ją da”. Gdy wstawało słońce i wysychały resztki rosy na pokładzie, załoga przystępowała do swych obowiązków. Ryby latające wystrzeliwały z wody, a nawet lądowały gromadami na pokładzie. Na spokojnych wodach żeglarze płynęli wraz z prądem.
Ale wszystkie te przyjemności nie rozwiewały głęboko skrytych obaw. Gdzie kończył się ten rozległy ocean? Nocą sylwetki wędrujących ptaków nadal czerniły się na tle księżyca bliskiego pełni. I w końcu, gdzieś o 2 nad ranem 12 października, marynarz w bocianim gnieździe na statku Pinta krzyknął: „Tierra, tierra!” – ziemia, ziemia! Gdy wzeszło słońce, oczom załóg ukazała się obsypana białym piaskiem linia brzegowa wyspy.
Ale gdzie oni w ogóle trafili? Do wybrzeży Kataju? Kolumb nie posiadał się z ciekawości, gdy zbliżał się do brzegu jedną z łodzi okrętowych. Marco Polo wspominał o pełnej bogactw wyspie Cipangu (dzisiaj znamy ją jako Japonię). Ten niewielki skrawek ziemi to nie było to. Może Cipangu było niedaleko? Lub był to ląd, którego jak dotąd nie odwiedził żaden Europejczyk?
Kolumb wyłapał ruch na brzegu – po chwili kolejny. Miał wrażenie, że grupka ludzi wbiegła do lasu rozciągającego się za plażą.
Kim byli? Gdzie trafił? Fale wepchnęły łódź na brzeg, a Kolumb zszedł na ląd.
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Krótka historia USA
James West Davidson
Tłumaczenie: Paweł Szadkowski
© 2015 James West Davidson Originally published by Yale University Press
© for the Polish edition: Wydawnictwo RM, 2025 All rights reserved.
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książki, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]
ISBN 978-83-8151-957-1 ISBN 978-83-7147-195-7 (ePub)
Redaktorka prowadząca: Justyna ŻebrowskaRedakcja: Zuzanna ŻółtowskaKorekta: Agnieszka Anulewicz-Wypych, Justyna ŻebrowskaProjekt okładki: Magdalena Betlej na podstawie projektu oryginalnegoEdytor wersji elektronicznej: Edyta GadajOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: