Krótka historia USA - James West Davidson - ebook
NOWOŚĆ

Krótka historia USA ebook

James West Davidson

0,0

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Amerykańska historia w porywającej odsłonie

Jak to możliwe, że tak odmienni ludzie zamieszkujący tak różnorodne tereny zjednoczyli się pod sztandarem wolności i równości, powołując do życia naród, który stworzył jedno z najpotężniejszych państw na świecie? W swej dynamicznej narracji Davidson prowadzi nas przez pół tysiąca lat dziejów, od pierwszego spotkania między Starym a Nowym Światem przez ogłoszenie Deklaracji Niepodległości i wybuch wojny secesyjnej aż po wielki kryzys i narodziny supermocarstwa w epoce zagrożenia wojną nuklearną.

W opowieści towarzyszą nam najważniejsze postacie, w tym jeden z ojców założycieli Benjamin Franklin, wódz Siuksów Siedzący Byk, abolicjonistka Harriet Tubman oraz działaczka na rzecz praw człowieka Rosa Parks. W krótkich rozdziałach ożywają setki osób, których życiorysy wzbudzają pytania o wolność, równość i jedność w narodzie, który był i pozostaje niezwykle różnorodny, ale i podzielony.

James West Davidson – uznany historyk i pisarz. Uzyskał stopień doktora historii na Uniwersytecie Yale, specjalizuje się w historii Stanów Zjednoczonych. Jest współredaktorem serii książek New Narratives in American History wydawanej przez Oxford University Press i współautorem kilku podręczników. Miłośnik kajakarstwa górskiego.


Patronat medialny:

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 420

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla W.E.G., M.H.L., M.B.S., C.L.H.oraz B. DeL., którzy wspólnie kroczą po Polach Elizejskich

Wpro­wa­dze­nie

Tworzenie historii

W jaki spo­sób two­rzy się hi­sto­rię? Więk­szość z nas wy­obraża so­bie jed­nostkę, która zmie­nia bieg wy­da­rzeń po­przez czyny, które trwale wy­ryją się w pa­mięci ludz­ko­ści. W ten spo­sób two­rzy się hi­sto­rię po­przez jej prze­ży­wa­nie.

Ja na­to­miast two­rzę hi­sto­rię w inny spo­sób: spi­suję ją. Moim za­da­niem jako hi­sto­ryka jest od­kry­wa­nie szcze­gó­łów z prze­szło­ści i wy­ła­wia­nie z nich sensu.

Two­rze­nie hi­sto­rii po­przez jej prze­ży­wa­nie jawi się jako eks­cy­tu­jące, do­nio­słe, a wręcz nie­bez­pieczne za­da­nie. Naj­więksi spo­śród jej współ­twór­ców mogą czę­sto li­czyć na chwałę, nie­kiedy kry­tykę, ale ni­gdy nie po­pa­dają w za­po­mnie­nie. Jed­nak już ci, któ­rzy spi­sują hi­sto­rię, naj­czę­ściej po­zo­stają nie­wi­doczni. Żyją w świe­cie bi­blio­tek, wy­peł­nio­nych sta­rymi książ­kami, wy­blak­łymi fo­to­gra­fiami oraz pod­nisz­czo­nymi do­ku­men­tami. Chyba nie ma dwóch tak od­le­głych od sie­bie za­jęć jak spi­sy­wa­nie hi­sto­rii oraz jej prze­ży­wa­nie. A mimo to te dwa światy są ze sobą ściś­lej po­łą­czone, niż mo­głoby się wy­da­wać.

Wy­obraźmy so­bie dwie osoby do­ra­sta­jące na po­czątku XX wieku. Mi­chael King uro­dził się w 1929 roku w Atlan­cie, w Geo­r­gii, w trud­nych cza­sach wiel­kiego kry­zysu. Jego oj­ciec, ka­zno­dzieja, nadał mu przy­do­mek Mały Mike (rzecz ja­sna oj­ciec był znany jako Wielki Mike). Mike był bar­dzo emo­cjo­nal­nym chłop­cem. Po tym, jak jego bab­cia zmarła na atak serca, ogar­nął go tak głę­boki żal, że rzu­cił się z okna na dru­gim pię­trze swo­jego domu (na szczę­ście wy­szedł z tego cało). Ale bu­zo­wała w nim też krew. Już w col­lege’u dał się po­znać jako czło­wiek roz­mi­ło­wany w im­pre­zach, wy­strza­ło­wych ma­ry­nar­kach oraz dwu­ko­lo­ro­wych bu­tach. Nie trzeba chyba do­da­wać, że hi­sto­ria nie była jego pa­sją.

Miał jesz­cze jedno ob­li­cze. Mię­dzy im­pre­zami lu­bił czy­tać o prze­szło­ści. Zna­le­zioną w bi­blio­tece książką, która ufor­mo­wała jego my­śle­nie, było spi­sane w 1849 roku O oby­wa­tel­skim nie­po­słu­szeń­stwie Henry’ego Da­vida Tho­reau. Tho­reau za­sta­na­wiał się, czy ist­niała taka sy­tu­acja, w któ­rej można by uspra­wie­dli­wić ame­ry­kań­skiego oby­wa­tela za sprze­nie­wie­rze­nie się prawu obo­wią­zu­ją­cemu w jego pań­stwie. Choć Mi­chael King miał do­piero pięć lat, jego oj­ciec przed­sta­wiał mu hi­sto­rię w bar­dzo oso­bi­sty osób. Wielki Mike zde­cy­do­wał, że wraz z sy­nem przyjmą imię czło­wieka, któ­rego uwa­żali za bo­ha­tera: nie­miec­kiego re­for­ma­tora re­li­gij­nego Mar­cina Lu­tra [w ję­zyku an­giel­skim jego imię to Mar­tin Lu­ther – przyp. tłum.]. Od tam­tej pory Mi­chael King Jr. był znany jako Mar­tin Lu­ther King Jr. – i za­pi­sał się w hi­sto­rii jako je­den z naj­słyn­niej­szych przy­wód­ców ru­chu na rzecz praw oby­wa­tel­skich. Mało tego, stał się jed­nym z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych lu­dzi w hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Da­leko od Kinga, w zu­peł­nie in­nej czę­ści świata, na Fi­li­pi­nach do­ra­stał Va­len­tine Unta­lan. Pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej za­cią­gnął się do ar­mii, aby bro­nić swego kraju przed ja­poń­ską in­wa­zją i wal­czył ra­mię w ra­mię z żoł­nie­rzami ame­ry­kań­skimi. Do­stał się do nie­woli na pół­wy­spie Ba­taan, po czym wraz z ty­sią­cami in­nych Fi­li­piń­czy­ków i Ame­ry­ka­nów za­cią­gnięto go na wiel­kie pole. Ja­poń­scy straż­nicy ob­wie­ścili jeń­com, że ru­szą do Ma­nili, gdzie na ja­kiś czas zo­staną umiesz­czeni w ho­te­lach.

Val Unta­lan za­pewne nie my­ślał w tam­tych chwi­lach, że oto two­rzy hi­sto­rię. Chciał po pro­stu prze­żyć i wie­dział, że musi ra­to­wać się ucieczką. Ka­torż­ni­cza prze­prawa jeń­ców zy­ska so­bie póź­niej na­zwę ba­ta­ań­skiego mar­szu śmierci, pod­czas któ­rego zgi­nęły ty­siące żoł­nie­rzy. Unta­lan pró­bo­wał ucie­kać aż cztery razy, ale w końcu udało mu się prze­mknąć obok Ja­poń­czy­ków, po czym do­tarł do swo­jej wio­ski i wró­cił do walki. Po woj­nie prze­niósł się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, zo­stał ame­ry­kań­skim oby­wa­te­lem, zro­bił ka­rierę w ar­mii i za­ło­żył ro­dzinę. Znam jego hi­sto­rię, bo wiele lat póź­niej po­ślu­bi­łem jedną z jego có­rek.

Na pewno sły­sze­li­ście o Mar­ti­nie Lu­the­rze Kingu. O Va­len­ti­nie Unta­la­nie – śmiem wąt­pić. A mimo to obaj two­rzyli hi­sto­rię, prze­ży­wa­jąc ją i do­ko­nu­jąc czy­nów za­równo wiel­kich, jak i skrom­nych. Za­pewne ża­den w cza­sach swej mło­do­ści nie mógł prze­wi­dzieć, jak czy­ta­nie o hi­sto­rii zmieni ich ży­cia. Ale tak się stało. Po tym, jak ja­poń­scy straż­nicy ob­wie­ścili, że jeńcy wy­ru­szają w kie­runku Ma­nili, Vala Unta­lana na­szła myśl: „czy­ta­łem kie­dyś pewną hi­sto­rię z pierw­szej wojny świa­to­wej, pełną okrop­nych zajść i ak­tów okru­cień­stwa. I wów­czas zda­łem so­bie sprawę, że nie tra­fimy do żad­nego ho­telu!”. Mar­tin Lu­ther King roz­wa­ża­jąc ideę za­koń­cze­nia nie­spra­wie­dli­wej se­gre­ga­cji ra­so­wej, po­zo­sta­wał pod ogrom­nym wra­że­niem Tho­reau, który wo­lał pójść do wię­zie­nia, niż wspie­rać wojnę, w wy­niku któ­rej nie­wol­nic­two roz­leje się po Mek­syku.

Czy można uznać, że dzięki lek­tu­rze hi­sto­rycz­nych ksią­żek Va­len­tine Unta­lan oca­lił swoje ży­cie? To na­zbyt wiel­kie uprosz­cze­nie. Zna­cze­nie miały tu jego spryt, de­ter­mi­na­cja i że­la­zna wy­trzy­ma­łość. Czy zaś wsku­tek za­czy­ty­wa­nia się o prze­szło­ści Mar­tin Lu­ther King stra­cił ży­cie w za­ma­chu, choć osta­tecz­nie za­pew­nił swo­body mi­lio­nom Ame­ry­ka­nów? To rów­nież zbyt pro­ste wy­ja­śnie­nie. King nie zde­cy­do­wał się zło­żyć swego ży­cia na szali w imię szla­chet­nej sprawy tylko dla­tego, że prze­czy­tał pewną książkę.

Obaj wy­ko­rzy­stali swą zna­jo­mość hi­sto­rii do two­rze­nia hi­sto­rii. Je­śli do­brze się za­sta­no­wić, to hi­sto­ria kształ­tuje na­sze ży­cia na ty­siące spo­so­bów. Na­sza toż­sa­mość – to kim twier­dzimy, że je­ste­śmy – to w grun­cie rze­czy po pro­stu hi­sto­ria o nas. Na tę oso­bi­stą hi­sto­rię składa się to, co osią­gnę­li­śmy, gdzie by­li­śmy i co prze­czy­ta­li­śmy. Kon­stru­ujemy ją – bu­du­jemy wła­sną hi­sto­rię – z oso­bi­stych i ży­wych wspo­mnień, z opo­wie­ści prze­ka­zy­wa­nych nam przez na­szych ro­dzi­ców i krew­nych. Two­rzymy hi­sto­rię z le­gend krą­żą­cych w dru­ży­nach spor­to­wych, do któ­rych przy­na­le­żymy, ze stron in­ter­ne­to­wych, które od­wie­dzamy – i, rzecz ja­sna, z ksią­żek hi­sto­rycz­nych opi­su­ją­cych dzieje da­nego na­rodu.

Ni­niej­sza książka przed­sta­wia hi­sto­rię po­wsta­nia Sta­nów Zjed­no­czo­nych. To nie­zwy­kła, obej­mu­jąca po­nad pięć wie­ków opo­wieść o tym, jak jedna na­cja za­sie­dliła cały kon­ty­nent za­miesz­kany przez mie­szankę lu­dów. O tym, jak zjed­no­czyła się pod sztan­da­rem wol­no­ści i rów­no­ści. Motto Sta­nów Zjed­no­czo­nych to ła­ciń­ska fraza E plu­ri­bus unum: z wielu je­den. Oj­co­wie za­ło­ży­ciele, któ­rzy dali na­ro­dowi nie­pod­le­głość, byli prze­ko­nani, że jego oby­wa­tele – a w za­sa­dzie cała ludz­kość – zo­stali stwo­rzeni rów­nymi i mieli prawo do ży­cia, wol­no­ści i dą­że­nia do szczę­ścia.

Na pierw­szy rzut oka te ide­ały wol­no­ści, rów­no­ści i jed­no­ści ja­wią się ni­czym bajki, kom­plet­nie ode­rwane od rze­czy­wi­sto­ści. Jak bo­wiem na­ród mógł pro­kla­mo­wać wol­ność w sy­tu­acji, gdy setki ty­sięcy miesz­kań­ców po­rwano i za­cią­gnięto do Ame­ryki w cha­rak­te­rze nie­wol­ni­ków? Jak to moż­liwe, że oj­co­wie za­ło­ży­ciele otwar­cie mó­wili o rów­no­ści, skoro po­łowa po­pu­la­cji Sta­nów Zjed­no­czo­nych – ko­biety – nie dys­po­no­wała tymi sa­mymi pra­wami co męż­czyźni? I jak to moż­liwe, że jed­ność na­rodu spa­jała tak ogromna mo­zaika lu­dzi? Byli wśród nich po­bożni miesz­kańcy, z któ­rych część mo­dliła się w pro­stych zbo­rach, a część w wy­staw­nych ka­te­drach, z ko­lei jesz­cze inni nie przy­na­le­żeli do żad­nych ko­ścio­łów. Nie­któ­rzy świeżo co przy­byli do kraju, prag­nąc się wzbo­ga­cić na ho­dowli ty­to­niu lub ba­wełny, pod­czas gdy inni ha­ro­wali przy roz­grza­nych do bia­ło­ści pie­cach, w któ­rych po­wsta­wała stal do bu­dowy wie­żow­ców i to­rów ko­le­jo­wych. Nie bra­ko­wało pod­ju­dza­czy po­li­tycz­nych go­to­wych za­to­pić ła­du­nek her­baty w por­cie, aby nie pła­cić na­ło­żo­nych bez ich zgody po­dat­ków, far­me­rów za­kła­da­ją­cych związki za­wo­dowe, aby wal­czyć o uczciwe płace i godne wa­runki ży­cia, czy od­kryw­ców pra­cu­ją­cych nad pierw­szymi ża­rów­kami, ole­jar­kami oraz urzą­dze­niami wy­świe­tla­ją­cymi na ścia­nie ru­chome ob­razki. My­śli­cieli peł­nych po­my­słów, np. na to, jak sprze­dać nową ga­zetę mi­lio­nom lu­dzi czy uła­twić ży­cie w mia­stach.

Tak wielu róż­nych lu­dzi. Tak od­mien­nych, że na pewno nie mie­li­by­ście z nimi nic wspól­nego! Czy na pewno? Pew­nie nie zda­je­cie so­bie z tego sprawy, ale wszy­scy ci lu­dzie skła­dają się na wa­szą hi­sto­rię. Trudno od­gad­nąć, która z tych opo­wie­ści przyda się wam pew­nego dnia.

Każdy z nas ma na­dzieję, że stwo­rzy hi­sto­rię, prze­ży­wa­jąc ją. Ale nie za­po­mi­najmy, że im wię­cej czy­tamy, pi­szemy i my­ślimy o hi­sto­rii, tym więk­sze szanse, że prze­ży­jemy ją w spo­sób, który unie­śmier­telni na­sze czyny.

Roz­dział 1

Szlakiem ptaków

Wy­soki i o ru­mia­nej twa­rzy ka­pi­tan stał na po­kła­dzie statku, wzno­sząc po­nad sie­bie swe błę­kitne ni­czym samo niebo oczy. Aku­rat prze­la­ty­wało stado pta­ków. Ale nie były to zwy­kłe mewy, cią­gnące za za­ło­gami przez cały ocean, ani też drobne pe­trele, szu­ka­jące schro­nie­nia przy ste­rze statku w cza­sie bu­rzy. Po nie­bie krą­żyły ptaki lą­dowe. Jako że nad­la­ty­wały z pół­nocy, męż­czy­zna uznał, że wę­dro­wały – ucie­kały przed zimą, która ogar­niała ja­kąś od­le­głą kra­inę. Ptaki były zna­kiem – jakże wów­czas po­trzeb­nym – gdyż za­łoga także parła ku lą­dowi.

Po­zo­stali że­gla­rze rów­nież wpa­try­wali się w niebo, choć ukrad­kiem spo­glą­dali także na swo­jego ka­pi­tana. Choć sam wo­łał się Ad­mi­ra­łem Oce­anu, to za­łoga nie ufała mu bez­gra­nicz­nie. Za­równo statki, jak i za­łoga po­cho­dziły z Hisz­pa­nii, jed­nak sam ad­mi­rał Cri­sto­foro Co­lombo uro­dził się w Ge­nui, mie­ście por­to­wym po­ło­żo­nym w Ita­lii. Przez pięć ty­go­dni póź­nym la­tem i je­sie­nią 1492 roku Niña, Pinta oraz Santa Ma­ria su­nęły na za­chód przez Ocean Atlan­tycki. Nikt z za­łogi trzech stat­ków ni­gdy na tak długo nie od­da­lił się od lądu. I jak do­tąd nie uj­rzeli choćby skrawka ta­jem­ni­czych krain ani wiel­kich bo­gactw, ja­kie ten ob­co­kra­jo­wiec im obie­cał. Może już naj­wyż­sza pora, aby wznie­cić bunt i wy­rzu­cić ad­mi­rała przez burtę, za­nim ten po­pro­wa­dzi ich wszyst­kich ku zgu­bie.

Sam Co­lombo też czuł nie­po­kój, choć sta­rał się tego nie oka­zy­wać. Na­ka­zał stat­kom zmie­nić kurs. Je­śli ptaki kie­ro­wały się na po­łu­dniowy za­chód, on bę­dzie po­dą­żał za nimi.

Cri­sto­foro Co­lombo, czy też Krzysz­tof Ko­lumb, jak tłu­ma­czymy jego imię, zdą­żył wiele już przejść. Choć był sy­nem tka­cza, Ko­lumb nie po­szedł w ślady ojca, a zwią­zał swe ży­cie z mo­rzem. Ge­nua już od lat była ru­chli­wym por­tem, a wy­cho­dzące z niej statki opły­wały całe Mo­rze Śród­ziemne, do­brze znane Eu­ro­pej­czy­kom, i za­bie­rały z por­tów ze wschod­niego wy­brzeża je­dwa­bie, przy­prawy oraz inne to­wary luk­su­sowe. Do­bra te po­cho­dziły z ko­lei z od­le­głych kró­lestw Azji, gdzie krą­żyły po dro­gach i ostę­pach dłu­gich na ty­siące ki­lo­me­trów, zbior­czo zwa­nych je­dwab­nym szla­kiem. Ko­lumb z pa­sją po­chła­niał po­da­nia ital­skiego kupca Marco Polo, który prze­mie­rzał te trasy dwa stu­le­cia wcze­śniej, do­cie­ra­jąc aż do Ka­taju (dzi­siej­szych pół­noc­nych Chin), gdzie tra­fił na dwór wiel­kiego chana, a na­stęp­nie spi­sał opo­wie­ści o nie­wy­obra­żal­nych bo­gac­twach i cu­dach.

Ko­lumb że­glo­wał wzdłuż po­łu­dnio­wego wy­brzeża Afryki, gdzie Por­tu­gal­czycy po­zy­ski­wali złoto, kość sło­niową oraz han­dlo­wali nie­wol­ni­kami. Prze­mie­rzał rów­nież pół­nocny Atlan­tyk i pra­wie że wpły­nął na ob­szar ark­tyczny. Pod­czas wi­zyty w Ir­lan­dii na­tra­fił na pro­stą łódź, która do­biła do portu od strony roz­le­głych za­chod­nich wód. W środku le­żały ciała dwóch osób – męż­czy­zny i ko­biety o nad­zwy­czaj­nych ry­sach. Nie­któ­rzy uwa­żali, że roz­bit­ko­wie mieli tak nie­ty­powy wy­gląd, gdyż prądy ścią­gnęły ich aż z Ka­taju. Z pew­no­ścią nie ta­kie było wy­ja­śnie­nie. Nie­mniej jed­nak, to wła­śnie hi­sto­rie o wo­dach Atlan­tyku kar­miły wy­obraź­nię Ko­lumba.

Więk­szość uczo­nych z epoki do­brze wie­działa, że Zie­mia jest okrą­gła. Już stu­le­cia wcze­śniej w daw­nych księ­gach po­ja­wiały się za­pisy o wy­spach po­ło­żo­nych da­leko na za­cho­dzie, za­miesz­ka­nych przez nie­znane ludy. Część au­to­rów przy­pusz­czała, że mógł tam ist­nieć na­wet ogromny kon­ty­nent, pod­czas gdy inni ob­sta­wali przy te­zie, że Atlan­tyk roz­cią­gał się aż do Azji i nikt nie byłby zdolny prze­pły­nąć tak ogrom­nego dy­stansu. Ko­lumb twier­dził jed­nak, że świat jest mniej­szy, niż wska­zy­wały na to prace geo­gra­fów. W jego opi­nii droga mor­ska na za­chód z Eu­ropy do Ka­taju była moż­liwa.

Ko­lumb zwró­cił się do króla Por­tu­ga­lii Jana o sfi­nan­so­wa­nie eks­pe­dy­cji. Por­tu­ga­lia była wszak po­ło­żona nad sa­mym Atlan­ty­kiem, a jej ka­pi­ta­no­wie re­gu­lar­nie że­glo­wali wzdłuż afry­kań­skiego wy­brzeża. W 1488 roku Bar­to­lo­meu Dias opły­nął po­łu­dniowy przy­lą­dek Afryki i wpły­nął na Ocean In­dyj­ski. Tak wy­zna­czony szlak stał się pre­fe­ro­waną drogą mor­ską dla Eu­ro­pej­czy­ków pra­gną­cych po­zy­skać bo­gac­twa In­dii oraz Ka­taju. Król Jan nie dał się jed­nak po­rwać wi­zji wy­prawy na za­chód roz­wi­ja­nej przez Ko­lumba. „Cheł­pliwy fan­ta­sta… pe­łen mrzo­nek i o bo­ga­tej wy­obraźni”, stwier­dził nie­po­cie­sze­nie władca. Król Jan fak­tycz­nie mógł mieć ra­cję. Ko­lumb był uparty, nieco za­du­fany i na pewno nie bra­ko­wało mu pew­no­ści sie­bie. Ko­niec koń­ców, świat był więk­szy, niż mu się wy­da­wało. Od­le­głość z Por­tu­ga­lii do Chin szla­kiem za­chod­nim wy­no­siła ja­kieś 12 tys. mil mor­skich, a nie 25, jak przy­pusz­czał Ko­lumb.

Jed­nak lu­dzie o nie­złom­nej woli, na­wet je­śli się mylą w ja­kiś spra­wach, są w sta­nie osią­gnąć wiele. Ko­lumb przed­sta­wił na­stęp­nie swój po­mysł na dwo­rze hisz­pań­skim, gdzie rządy spra­wo­wali król Fer­dy­nand i kró­lowa Iza­bela. Po­cząt­kowo nie zwró­cili na niego więk­szej uwagi, jako że ich wy­siłki po­chła­niała wojna z arab­skimi wład­cami po­cho­dzą­cymi z Afryki, któ­rzy od wielu stu­leci kon­tro­lo­wali znaczną część Hisz­pa­nii. Do­piero po tym, jak Fer­dy­nand oraz Iza­bela prze­go­nili z pół­wy­spu resztki arab­skich ar­mii, zgo­dzili się sfi­nan­so­wać wy­prawę.

W sierp­niu 1492 roku trzy statki pod do­wódz­twem Ko­lumba, Niña, Pinta i Santa Ma­ria, wy­ru­szyły z Hisz­pa­nii. Po­cząt­kowo eks­pe­dy­cja skie­ro­wała się na po­łu­dnie, ku Wy­spom Ka­na­ryj­skim le­żą­cym u wy­brzeży Afryki. Wia­try w tam­tym re­gio­nie ułat­wiały że­glugę na za­chód. Nocą że­gla­rze spali w swych ubra­niach gdzie po­pa­dło na po­kła­dzie statku. Za dnia zaś chło­piec okrę­towy wy­śpie­wy­wał mo­dli­twę: „Chwała niech bę­dzie świa­tłu dnia i Krzy­żowi Świę­temu, niech każdy ją da”. Gdy wsta­wało słońce i wy­sy­chały resztki rosy na po­kła­dzie, za­łoga przy­stę­po­wała do swych obo­wiąz­ków. Ryby la­ta­jące wy­strze­li­wały z wody, a na­wet lą­do­wały gro­ma­dami na po­kła­dzie. Na spo­koj­nych wo­dach że­gla­rze pły­nęli wraz z prą­dem.

Ale wszyst­kie te przy­jem­no­ści nie roz­wie­wały głę­boko skry­tych obaw. Gdzie koń­czył się ten roz­le­gły ocean? Nocą syl­wetki wę­dru­ją­cych pta­ków na­dal czer­niły się na tle księ­życa bli­skiego pełni. I w końcu, gdzieś o 2 nad ra­nem 12 paź­dzier­nika, ma­ry­narz w bo­cia­nim gnieź­dzie na statku Pinta krzyk­nął: „Tierra, tierra!” – zie­mia, zie­mia! Gdy wze­szło słońce, oczom za­łóg uka­zała się ob­sy­pana bia­łym pia­skiem li­nia brze­gowa wy­spy.

Ale gdzie oni w ogóle tra­fili? Do wy­brzeży Ka­taju? Ko­lumb nie po­sia­dał się z cie­ka­wo­ści, gdy zbli­żał się do brzegu jedną z ło­dzi okrę­to­wych. Marco Polo wspo­mi­nał o peł­nej bo­gactw wy­spie Ci­pangu (dzi­siaj znamy ją jako Ja­po­nię). Ten nie­wielki skra­wek ziemi to nie było to. Może Ci­pangu było nie­da­leko? Lub był to ląd, któ­rego jak do­tąd nie od­wie­dził ża­den Eu­ro­pej­czyk?

Ko­lumb wy­ła­pał ruch na brzegu – po chwili ko­lejny. Miał wra­że­nie, że grupka lu­dzi wbie­gła do lasu roz­cią­ga­ją­cego się za plażą.

Kim byli? Gdzie tra­fił? Fale we­pchnęły łódź na brzeg, a Ko­lumb zszedł na ląd.

Roz­dział 2

Kontynent w czasie i przestrzeni

Roz­dział 3

Z jednego wielu

Roz­dział 4

Złota epoka i epoka złota

Roz­dział 5

Zderzenie światów

Roz­dział 6

Jak mogę dostąpić zbawienia?

Roz­dział 7

Święci i obcy

Roz­dział 8

Krainy obfitości

Roz­dział 9

Równi i równiejsi

Roz­dział 10

Oświeceni i przebudzeni

Roz­dział 11

Ostrożnie z życzeniami

Roz­dział 12

Coś więcej niż kłótnia

Roz­dział 13

Równi i niezależni

Roz­dział 14

Jeszcze doskonalsza unia

Roz­dział 15

Obawa Washingtona

Roz­dział 16

Imperium wolności

Roz­dział 17

Człowiek z ludu

Roz­dział 18

Królestwa bawełny

Roz­dział 19

Gorejący stan

Roz­dział 20

Pogranicza

Roz­dział 21

Łamanie granic

Roz­dział 22

To, co nadejdzie

Roz­dział 23

Jak dokonać rekonstrukcji?

Roz­dział 24

Skok ku wielkości

Roz­dział 25

Kolor kołnierzyka

Roz­dział 26

Opowieść o dwóch miastach

Roz­dział 27

Nowy Zachód

Roz­dział 28

Szczęście czy pazur?

Roz­dział 29

Progresywiści

Roz­dział 30

Demolka

Roz­dział 31

Umasowienie

Roz­dział 32

Nowy Ład

Roz­dział 33

Świat na wojnie

Roz­dział 34

Supermocarstwo

Roz­dział 35

Koniec świata

Roz­dział 36

Ty, ty albo ty

Roz­dział 37

Lawina

Roz­dział 38

Zwrot konserwatywny

Roz­dział 39

Połączeni

Roz­dział 40

Przeszłość wymaga więcej

Epilog, rok 2022

Podziękowania

Krótka historia USA

James West Davidson

Tłumaczenie: Paweł Szadkowski

© 2015 James West Davidson Originally published by Yale University Press

© for the Polish edition: Wydawnictwo RM, 2025 All rights reserved.

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książki, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]

ISBN 978-83-8151-957-1 ISBN 978-83-7147-195-7 (ePub)

Redaktorka prowadząca: Justyna ŻebrowskaRedakcja: Zuzanna ŻółtowskaKorekta: Agnieszka Anulewicz-Wypych, Justyna ŻebrowskaProjekt okładki: Magdalena Betlej na podstawie projektu oryginalnegoEdytor wersji elektronicznej: Edyta GadajOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: