Konie nigdy nie kłamią. Istota pasywnego przywództwa - Rashid Mark - ebook

Konie nigdy nie kłamią. Istota pasywnego przywództwa ebook

Rashid Mark

0,0
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Słynny trener, Mark Rashid, przedstawia swoją rewolucyjną metodę szkolenia koni. Jego podejście do tych zwierząt opiera się na próbie odnajdywania równowagi w ich treningu.

Zawsze uważałem, że praca z końmi polega – a przynajmniej powinna polegać – na odnajdywaniu złotego środka, jeśli chodzi o to, jak dużo lub jak mało wskazówek należy dać koniowi, żeby mógł zrozumieć, czego próbujemy go nauczyć. Jeżeli wskazówek jest zbyt mało albo są zbyt słabe – nasze wysiłki mogą okazać się nieskuteczne. Jeżeli jest ich za wiele albo są za mocne, mogą zaś wywoływać opór i niechęć konia do człowieka.

Wrażliwe i przemyślane podejście Rashida – zwanego często prawdziwym zaklinaczem koni – stawia pod znakiem zapytania konwencjonalną koncepcję przywództwa polegającą na byciu osobnikiem alfa. Autor przekonuje czytelników, by stali się „pasywnymi przywódcami” – ludzkimi odpowiednikami konia, z którym reszta osobników w stadzie pragnie przebywać i za którym podąża. Zastosowanie zasad i technik Rashida sprawia, że szkolone jego metodami konie są chętne do pracy i godne zaufania, niezależnie od tego, kto ich dosiada.

Mark Rashid to prawdziwy koniarz, z krwi i kości. O takich się mówi, że urodzili się w stajni pod żłobem. Jest miłośnikiem i znawcą koni oraz doskonałym trenerem. To człowiek o niezwykłej osobowości, a jego rozległa wiedza o koniach pozwala mu tworzyć takie relacje z tymi wspaniałymi zwierzętami, o jakich inni często tylko marzą. Jest przy tym znakomitym gawędziarzem, co sprawia, że każdą z jego kilkunastu książek czyta się jednym tchem. Mark Rashid należy do orędowników pasywnego przywództwa, czyli relacji przywództwa, którą tworzy się dzięki wzajemnemu zrozumieniu i zapewnieniu zwierzęciu bezpieczeństwa. Jest przeciwnikiem wymuszania na koniach posłuszeństwa przy zastosowaniu metod z użyciem siły. Uważa on – i jego doświadczenie to potwierdza – że metody siłowe często prowadzą do zniewolenia zwierzęcia mylnie interpretowanego jako okazywanie szacunku człowiekowi, będącego w rzeczywistości wyuczoną bezradnością. Udowadnia, że nawet w przypadkach „beznadziejnych” można znaleźć wspólny język z koniem, rezygnując z powszechnie przyjętych metod.

Wojciech Mickunas

Jak wiele prawd o nas samych odkrywamy w obecności koni? Czy dzięki temu jesteśmy gotowi do zmian? W jaki sposób zmienić własną naturę, aby móc odciąć się od przyzwyczajeń i nawiązać niezwykłą relację z tymi pięknymi stworzeniami? Przebywanie wśród koni sprawia, że inaczej patrzymy na życie. Moje marzenia od dziecka były związane z końmi. Pragnęłam poznać ich świat, zrozumieć, czego potrzebują, co jest dla nich ważne, a co trudne do przyjęcia i co je zniechęca. Chciałam być najlepszym przyjacielem swojego konia, dawać mu oparcie i sprawić, aby czas spędzany ze mną był dla niego tak samo wartościowy i wyczekiwany, jak dla mnie. Niestety, moja ludzka natura i doświadczenia, jakie wyniosłam z tradycyjnej edukacji jeździeckiej, były przyczyną wielu błędów. Siła, przymus i agresja nigdy nie będą drogą do końskiego serca. Bez zrozumienia naturalnych zachowań koni, poznania sposobów komunikacji oraz zasad panujących wewnątrz stada nie uda się stać takim przewodnikiem i partnerem, jakiego potrzebuje koń. Mark Rashid po raz kolejny daje szansę na zmiany w naszym, ludzi, zachowaniu. Opisując swoje historie, za każdym razem podkreśla, jak ważne jest bycie przywódcą cierpliwym, konsekwentnym i otwartym na drugą istotę. Dopasowanie treningu do charakteru konia, jego talentów, możliwości fizycznych i otwartość na komunikację – oto najlepsza droga do stworzenia prawdziwej relacji, opartej na wzajemnym szacunku, zaufaniu i poczuciu bezpieczeństwa. Relacji, która da koniowi szansę na odnalezienie się w ludzkim świecie, a nam pozwoli spełnić marzenia z dzieciństwa i stać się lepszym człowiekiem, nie tylko dla naszego konia.

Katarzyna Michałek, autorka książki Podstawy treningu naturalnego

Mark Rashid jako wyjątkowo wnikliwy trener wie, że branie pod uwagę punktu widzenia konia prowadzi do niesamowitych, pozytywnych zmian zarówno u samych wierzchowców, jak i ludzi, którzy je kochają. Jest też świetnym gawędziarzem, który gładko wplata wyznawane przez siebie zasady obchodzenia się z końmi we wciągające anegdoty z własnego życia, w szczególności z okresu, kiedy jako młody chłopiec trafił pod opiekę starszego koniarza.

Rick Lamb, program radiowy The Horse Show

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 236

Data ważności licencji: 9/22/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przedmowa

Wstęp

Pytanie

(…)

Na roz­prę­żalni tre­ner miał pro­blem z uzy­ska­niem od swo­jego konia sli­ding sto­pów, a jego przej­ścia też nie były o wiele lep­sze. Wałach nie chciał wyko­ny­wać lot­nych zmian nogi w galo­pie, a jego spiny były wolne i pozba­wione ener­gii. Tre­ner zde­ner­wo­wany ane­micz­nym zacho­wa­niem konia mocno go zmę­czył na roz­prę­żalni i wresz­cie osią­gnął zado­wa­la­jące go zacho­wa­nie zwie­rzę­cia.

Jed­nak to jego wierz­cho­wiec miał tego dnia ostat­nie słowo. Kiedy nade­szła jego pora, wszedł spo­koj­nie na ujeż­dżal­nię, ale potem dał naj­więk­szy pokaz nie­po­słu­szeń­stwa, jaki widziano w owych stro­nach. Opu­ścił głowę i zaczął wierz­gać jak na fina­łach rodeo w Las Vegas.

Tre­ner utrzy­mał się co prawda w sio­dle przez kilka pierw­szych bara­nich sko­ków, ale potem chyba tego poża­ło­wał. To były jedne z naj­wyż­szych wysko­ków, jakie kto­kol­wiek z obec­nych widział (szcze­gól­nie na zawo­dach reinin­go­wych), a więk­szość nie potra­fiła stwier­dzić, kto bar­dziej kwi­czał – koń, który wyda­wał dzi­kie dźwięki przy każ­dym skoku, czy tre­ner, który naj­pierw opadł na tylny łęk sio­dła, potem na jego róg, by w końcu wylą­do­wać na szyi wierz­chowca.

W każ­dym razie tre­ner skoń­czył na ziemi z poła­ma­nym kape­lu­szem i podar­tymi dżin­sami, a koń wyko­nał jesz­cze trzy eks­pre­syjne rundy wokół ujeż­dżalni, pędząc, wierz­ga­jąc i pusz­cza­jąc gazy przez całą drogę. Para po cichutku opu­ściła arenę, a poten­cjalni kupcy stra­cili zain­te­re­so­wa­nie zarówno koniem, jak i tre­nerem.

Tak więc przy­naj­mniej w tej kon­kret­nej sytu­acji sta­nie się „domi­nu­ją­cym przy­wódcą stada” dla konia nie skoń­czyło się dobrze i nie przy­nio­sło spo­dzie­wa­nych efek­tów dla tre­nera. Koń, być może, był innego zda­nia. Podej­rze­wam, że uznał, że skoń­czyło się to dokład­nie tak, jak powinno.

•••

Jest jesz­cze jeden spo­sób, w jaki ludzie stają się przy­wód­cami czy też osob­ni­kami alfa w „sta­dzie” swo­jego konia. To dużo powszech­niej­sza metoda uczona na dużą skalę przez wielu tre­ne­rów. Jej pod­sta­wowe zało­że­nie wciąż polega na tym, żeby koń postrze­gał cię jako domi­nu­ją­cego przy­wódcę, ale masz też posta­rać się spo­glą­dać na każdą sytu­ację z per­spek­tywy konia. A przy­naj­mniej tak jest w teo­rii. Z moich obser­wa­cji prak­tycz­nego wyko­rzy­sty­wa­nia tej metody wynika, że wygląda ona bar­dzo podob­nie do tej uży­wa­nej przez owego tre­nera konia reinin­go­wego. Efekty jej sto­so­wa­nia u konia (choć więk­szość z nich nie zrzuca swo­ich jeźdź­ców pod­czas waż­nych zawo­dów) są pod wie­loma wzglę­dami podobne. Szko­lony w ten spo­sób koń pra­cuje bez „uczu­cia” i przy­po­mina bar­dziej maszynę niż chęt­nego do współ­pracy part­nera.

Widzia­łem konie szko­lone przez wła­ści­cieli zacho­wu­ją­cych się jak osob­niki alfa: one po pro­stu wyłą­czają się men­tal­nie. Nie twier­dzę, że nie sto­sują się do pole­ceń czło­wieka, bo to robią – z pozoru nawet bez zarzutu. Jed­nakże ich występy nie utrzy­mują sta­łego poziomu, a same zwie­rzęta nie wyglą­dają na szczę­śliwe, wyko­nu­jąc swoją pracę. Jed­nego razu mogą wyko­ny­wać dane zada­nie bez waha­nia, a następ­nego nawet nie pró­bo­wać do niego podejść. Takie konie czę­sto usi­łują powie­dzieć swo­jemu jeźdź­cowi, że nie są zado­wo­lone z ich wza­jem­nych sto­sun­ków. Koń komu­ni­kuje to na różne spo­soby: poprzez nie­obecny wzrok, poło­żone po sobie uszy, ner­wowo rusza­jący się ogon i odmowę wyko­na­nia zada­nia. W nie­któ­rych przy­pad­kach nie daje się zła­pać, nawet jeśli wła­ści­ciel poświę­cił dużo czasu na naukę posłu­szeń­stwa w tej kwe­stii.

Zanim przejdę dalej, chciał­bym stwier­dzić, że sama idea takiego stylu szko­le­nia nie jest zła. Nie ma w niej abso­lut­nie nic złego. Nie wszyst­kie konie szko­lone w ten spo­sób naba­wiają się pro­ble­mów beha­wio­ral­nych i zacho­wują się tak, jak opi­sa­łem powy­żej. Uwa­żam, że to kwe­stia oso­bi­stego wyboru – to metoda, która u jed­nych ludzi i ich koni się spraw­dza, a u innych nie. Wie­rzę, że wszystko spro­wa­dza się do tego, jakie chcesz mieć rela­cje ze swoim zwie­rzę­ciem. Jeśli chcesz, by postrze­gało cię jak alfę czy też domi­nu­ją­cego przy­wódcę stada, powi­nie­neś postę­po­wać w ten spo­sób. Bar­dzo wielu tre­ne­rów i wła­ści­cieli koni osiąga olbrzy­mie suk­cesy, pra­cu­jąc z końmi tą metodą. Nie­które wierz­chowce wręcz pre­fe­rują takie trak­to­wa­nie.

Uwa­żam jed­nak – na pod­sta­wie obser­wa­cji wielu koni, któ­rych jeźdźcy sto­sują tę metodę – że sto­sunki mię­dzy nimi nie są part­ner­skie, przy­po­mi­nają bar­dziej dyk­ta­turę. Coś w stylu: „Ja mówię, a ty robisz”.

Oso­bi­ście wolał­bym, żeby mój koń widział we mnie part­nera, a nie dyk­ta­tora. Bar­dziej: „Zróbmy to razem”. Takie podej­ście pano­wało w nie­wiel­kiej stajni mojego zna­jo­mego sta­ruszka. Kiedy ktoś musi przy­jąć funk­cję przy­wódcy, mogę to być ja. Ale zro­bię to w taki spo­sób, żeby koń nie czuł się zdo­mi­no­wany ani też nie czuł, że go nie sza­nuję.

Kiedy wspo­mi­nam spo­sób, w jaki star­szy czło­wiek pra­co­wał ze swo­imi końmi, pamię­tam, że zawsze miał bar­dzo swo­bodną postawę. Nie chcę przez to powie­dzieć, że pozwa­lał koniom na wszystko, czy też nie ocze­ki­wał od nich, żeby grzecz­nie się zacho­wy­wały i miały przy­zwo­ite maniery. Sta­rał się jed­nak także zawsze pozwa­lać im mieć swoje zda­nie na temat tego, o co je pro­sił. Słu­chał ich, brał pod uwagę ich punkt widze­nia i dopiero dzia­łał. Dzięki temu jego konie były bar­dzo godne zaufa­nia, chętne do współ­pracy, spo­kojne i żywo reagu­jące.

Tak było ze sta­rym Sal­tym. Wałach posta­no­wił, że nie da się zła­pać. Sta­ru­szek stwier­dził, że nic mu do tego. Jed­nakże Salty musiał żyć z kon­se­kwen­cjami swo­jej decy­zji, które, jak wkrótce się prze­ko­nał, były bar­dzo nie­po­żą­dane. Kiedy spró­bo­wał zna­leźć wyj­ście z sytu­acji, sta­ru­szek był gotowy mu pomóc – jed­nak sama decy­zja nale­żała do konia. Dostaw­szy oka­zję, sam wybrał, co jest dla niego wła­ściwe w dłuż­szej per­spek­ty­wie. Nie musiał w tym celu prze­cho­dzić żad­nego spe­cjal­nego szko­le­nia. Sta­ru­szek zna­lazł spo­sób, żeby Salty zacho­wał god­ność, osią­ga­jąc przy tym cel.

Być może na tym pole­gał sekret sta­ruszka pod­czas pracy z końmi. Ten dro­biazg był chyba jej naj­waż­niej­szą cechą – osią­gał cel bez poni­ża­nia konia czy też zmu­sza­nia go do przy­ję­cia wła­snych pomy­słów, dzięki czemu wierz­cho­wiec chciał robić dla niego pewne rze­czy. Pozwa­lał, by wła­ściwa decy­zja była podej­mo­wana samo­dziel­nie przez konia, i nie przej­mo­wał się zbyt­nio, gdy ten doko­ny­wał złego wyboru. Wła­ści­wie może nie powinno to sta­no­wić zbyt­niej róż­nicy dla nikogo z nas.

Jedna myśl nie daje mi spo­koju. Jeśli konie mają reago­wać pozy­tyw­nie na szko­le­nie pole­ga­jące na tym, że czło­wiek staje się alfą w sta­dzie, to dla­czego tak wiele z nich ma pro­blem z tym podej­ściem? Czy coś prze­oczy­li­śmy? Może robimy coś nie­wła­ści­wie w trak­cie szko­le­nia?

Odpo­wie­dzi na te pyta­nia bar­dzo długo mi umy­kały, ale kon­cep­cja sta­nia się przy­wódcą stada wciąż mi doskwie­rała. W końcu olśniło mnie, że być może zadaję złe pyta­nia. Może powi­nie­nem zapy­tać o coś, co zupeł­nie prze­oczy­łem. Widzia­łem tę całą sytu­ację z mojej per­spek­tywy – osoby patrzą­cej na konia. Aby spoj­rzeć na nią z punktu widze­nia zwie­rzę­cia, musia­łem zro­zu­mieć, jak koń postrzega jego sto­sunki z alfą w sta­dzie. Czy jest z nich zado­wo­lony, lubi je? Czy to jego sza­nuje i chęt­nie naśla­duje? A może wolałby być jak naj­da­lej od niego?

Przez kilka następ­nych lat, dzięki pomocy i cier­pli­wo­ści licz­nych koni i osób, odpo­wie­dzi na te pyta­nia zaczęły się wresz­cie poja­wiać.

Wkrótce prze­ko­na­łem się, że dla koni były one od dawna jasne.

UWAGI DO ROZ­DZIAŁU „PYTA­NIE”

Zawsze twier­dzi­łem, że praca z koniem opiera się – a przy­naj­mniej powinna się opie­rać – na pró­bach odkry­cia, jak dużo czy też jak mało wska­zó­wek potrzeba, żeby koń, z któ­rym pra­cu­jemy, zro­zu­miał, czego pró­bu­jemy go nauczyć. Za mało wska­zó­wek, a nie będziemy sku­teczni. Kiedy uży­jemy ich za dużo, możemy wywo­łać u konia opór i nie­chęć wobec nas.

W cza­sie, gdy pisa­łem tę książkę, w krę­gach konia­rzy ist­niała silna ten­den­cja, żeby osoba pra­cu­jąca z koniem stała się w jego oczach „alfą” – koniem, sze­fem. Trend ten przy­bie­rał na sile, przez co widy­wa­łem sporo roz­go­ry­czo­nych koni i sfru­stro­wa­nych wła­ści­cieli. Myślę, że działo się tak dla­tego, że dla wielu ludzi zosta­nie alfa ozna­czało danie upu­stu emo­cjom takim jak gniew, gdy pró­bo­wali skło­nić swo­jego konia do zro­bie­nia cze­goś, co czę­sto prze­kła­dało się na arbi­tralne uży­cie siły. W wielu przy­pad­kach ani koń, ani jeź­dziec nie rozu­mieli za bar­dzo owego sto­so­wa­nia siły, przez co po tre­ningu jeźdźcy mieli z końmi jesz­cze więk­szy pro­blem niż ten, z któ­rym zaczy­nali.

Deli­katna rów­no­waga i sub­telne niu­anse, które mogą być istotą postę­po­wa­nia z końmi, zatra­cały się w biciu i wywo­ły­wa­niu pre­sji, czego uczono jako spo­sobu, by czło­wiek stał się alfą. Pisząc ten roz­dział, chcia­łem tro­chę spo­wol­nić mój tok rozu­mo­wa­nia, żeby ludzie, któ­rzy postę­pują (lub sądzą, że postę­pują) zgod­nie z filo­zo­fią konia alfa, mogli porów­nać to, co sły­szą lub być może robią, z nieco inną drogą… drogą, na któ­rej sto­sunki z koniem mogą być odro­binę bar­dziej zrów­no­wa­żone, zarówno pod wzglę­dem tego, jak postę­pu­jemy z koniem, jak i tego, w jaki spo­sób on reaguje.

Natura stada

Otis i Buck

Perspektywy i postrzeganie

Jak dostrzec starania

– A niech cię – wymam­ro­ta­łem. – O co ci u dia­bła cho­dzi?

Minęło już czter­dzie­ści pięć minut, odkąd wsia­dłem na konia, a sprawy nie ukła­dały się dobrze. Dosia­da­łem mło­dej kla­czy o imie­niu Lacey. Pra­co­wa­li­śmy spo­koj­nie w lon­żow­niku, kiedy wpa­dłem na pomysł, żeby nauczyć ją cofa­nia. Naj­pierw popro­si­łem ją o zatrzy­ma­nie ze stępa, co od razu uczy­niła. Następ­nie zro­bi­łem to, co każdy, kiedy chce, żeby koń zaczął cofać – pocią­gną­łem za wodze. Z początku uży­łem – jak sądzi­łem – lek­kiego naci­sku, ale klacz się nie cof­nęła. Pocią­gną­łem moc­niej. Wciąż nic.

Minęło kilka minut, a ja zwięk­sza­łem nacisk do momentu, gdy już nie tylko cią­gną­łem oby­dwiema dłońmi, ale nawet odchy­la­łem się do tyłu, żeby mieć więk­szą dźwi­gnię. Gdy­bym miał zga­dy­wać, powie­dział­bym, że dzia­ła­łem na wędzi­dło z siłą mojego cię­żaru – całych trzy­dzie­stu dwóch kilo­gra­mów, a ona cią­gnęła w drugą stronę.

Trwało to jakiś czas, zanim zaczą­łem się męczyć, a ręce roz­bo­lały mnie od cią­gnię­cia. W końcu musia­łem się pod­dać. Owi­ną­łem wodze wokół rogu sio­dła i spoj­rza­łem na ich ślady odci­śnięte na moich dło­niach.

– A niech to – powie­dzia­łem, roz­ma­so­wu­jąc ręce. – Ale masz twardy pysk…

– Jak ci idzie? – usły­sza­łem nagle z tyłu głos sta­ruszka.

Zasko­czony, szybko prze­rwa­łem pocie­ra­nie dłoni, wzią­łem w nie wodze i skrę­ci­łem klacz w jego stronę.

– Dobrze – wypa­li­łem. – Idzie mi dobrze.

– Jak ona się spra­wuje?

– Zero pro­ble­mów – powie­dzia­łem, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu i głasz­cząc klacz po szyi.

– Rozu­miem. – Poki­wał głową. – Nad czym pra­cu­jesz?

– Nad czym? – Nie­świa­do­mie zaczą­łem pocie­rać o sie­bie dło­nie, żeby pozbyć się z nich uczu­cia pie­cze­nia. – Och, my tylko… Pomy­śla­łem, że spró­buję spra­wić, żeby…

– Stała w miej­scu?

– Słu­cham?

– Stała w miej­scu – powie­dział, opie­ra­jąc stopę o dolną żerdź. – Zauwa­ży­łem, że od dłuż­szego czasu nie rusza­cie się z miej­sca. Pra­cu­jesz nad tym, by się nie ruszała?

– No, chyba. Coś w tym stylu.

Sta­ru­szek poki­wał wolno głową i nad czymś się zamy­ślił. Prze­cią­gnął dło­nią po bro­dzie i w końcu oparł oby­dwa łok­cie o górną żerdź lon­żow­nika.

– Chyba już to umie – powie­dział, kiwa­jąc wolno głową.

– Co?

– Stać nie­ru­chomo. – Wska­zał non­sza­lancko na klacz. – Wydaje mi się, że cał­kiem nie­źle stoi.

– A tak – zgo­dzi­łem się z miną znawcy. – Robi to już cał­kiem dobrze.

– To pew­nie powi­nie­neś pomy­śleć o tym, żeby popra­co­wać nad czymś innym – powie­dział. – Skoro już tak dobrze stoi w miej­scu.

– Tak. – Ski­ną­łem głową. – Chyba popra­cuję nad przej­ściami.

– Pew­nie mógł­byś. – Znów pogła­dził się po bro­dzie. – Ale jesz­cze lepiej byłoby, gdy­byś popra­co­wał nad naucze­niem jej cofa­nia.

– Cofa­nia?

– Tak – potwier­dził. – Upew­nijmy się, że umie cofać, zanim popra­cu­jemy nad przej­ściami.

– No nie wiem. – Sku­li­łem się na samą myśl o tym. – Nie jestem pewien, czy to koń do cofa­nia.

– Czyżby? – Lekki uśmiech prze­mknął przez jego spa­loną słoń­cem twarz. – Chyba musimy spró­bo­wać, żeby się o tym prze­ko­nać.

– Wła­ści­wie to już pró­bo­wa­łem, ale jej się to chyba nie podo­bało.

– Rozu­miem. – Znowu kiw­nął głową. – Ale może i tak spró­buj.

– Jasne – zgo­dzi­łem się z nutką sar­ka­zmu w gło­sie. – Ale ona chyba tego nie lubi.

To powie­dziaw­szy, ostatni raz potar­łem o sie­bie dło­nie, wzią­łem w nie wodze i zaczą­łem powoli wywie­rać nacisk na wędzi­dło. Czu­łem, jak Lacey się ze mną mocuje, wysu­wa­jąc pysk w przód. Utrzy­ma­łem ten sam nacisk jesz­cze kilka sekund, zanim zaczą­łem odczu­wać znowu zmę­cze­nie w dło­niach. Puści­łem wodze i spoj­rza­łem na sta­ruszka.

– Widzi pan – powie­dzia­łem. – Ona chyba tego nie lubi.

Męż­czy­zna poki­wał wolno głową i prze­szedł na prze­ciwną stronę lon­żow­nika. Otwo­rzył bramkę, wszedł do środka i cicho zamknął ją za sobą. Zbli­żył się do nas, pogła­skał Lacey po szyi i popro­sił, żebym spró­bo­wał ponow­nie. Zgo­dzi­łem się, choć dałem mu wyraź­nie do zro­zu­mie­nia, że nie pod­cho­dzę do tego zbyt entu­zja­stycz­nie.

Znowu napią­łem wodze i wywar­łem nacisk na wędzi­dło, a Lacey znów odpo­wie­działa, wysu­wa­jąc głowę w przód.

– No dobrze – stwier­dził sta­ru­szek. – Chyba wiem, w czym tkwi pro­blem.

Świet­nie. Wresz­cie dostrzegł to, co cały czas usi­ło­wa­łem mu powie­dzieć. Ten uparty koń nie chciał cofać. Wresz­cie. Szcze­rze mówiąc, byłem tro­chę zasko­czony, że zajęło mu to tyle czasu. Zwy­kle nie był taki ocię­żały umy­słowo.

– Mogę ja spró­bo­wać? – zapy­tał.

– Jasne – odpar­łem zasko­czony. – Pro­szę bar­dzo.

Wypu­ści­łem wodze z rąk i już mia­łem zsia­dać, kiedy mnie powstrzy­mał. Odchy­li­łem się do tyłu i opar­łem dło­nie na bio­drach, kiedy on sta­nął obok Lacey i deli­kat­nie wziął w ręce wodze. Zaczął powoli je skra­cać, ale nagle prze­stał i oddał jej je tro­chę. Odcze­kał parę sekund, po czym znowu zaczął skra­cać wodze. I znów nagle prze­stał, i oddał kla­czy wodze. Zro­bił tak jesz­cze trzy razy. Za czwar­tym nagle poczu­łem, jak Lacey prze­nosi cię­żar ciała na zad. Sta­ru­szek puścił wodze, po czym jesz­cze raz je zebrał, a klacz deli­kat­nie cof­nęła nos i spo­koj­nie zaczęła cofać. Jeden, drugi, trzeci krok – miękko jeden za dru­gim.

Sta­ru­szek polu­zo­wał wodze, a Lacey prze­stała cofać. Puścił je cał­ko­wi­cie i wolno pogła­skał klacz po szyi. Odcze­kał kilka minut, zanim znów zebrał wodze i wywarł nie­wielki nacisk na wędzi­dło. Klacz zawa­hała się kilka sekund i kiedy już zaczy­na­łem sądzić, że kilka pierw­szych kro­ków cofa­nia było tylko szczę­śli­wym tra­fem, znów ruszyła do tyłu. Tym razem jej kroki były nieco szyb­sze i jesz­cze bar­dziej mięk­kie.

Po tym, jak cof­nęła się o jakieś dwa, trzy metry, sta­ru­szek puścił wodze i pogła­skał Lacey po szyi.

– Chyba jed­nak nie prze­szka­dza jej cofa­nie – powie­dział. – Popra­cuj z nią jesz­cze tro­chę. Tylko nie cią­gnij tak mocno i pamię­taj, że nie cofasz jej od wędzi­dła. Ono jest tylko wska­zówką. – To powie­dziaw­szy, obró­cił się i wyszedł z lon­żow­nika, zosta­wia­jąc mnie samego, żebym mógł prze­my­śleć to, co się wyda­rzyło.

Obser­wo­wa­łem, jak znika za rogiem stajni, a w uszach wciąż brzmiały mi jego słowa. Co miał na myśli, mówiąc, że mam jej nie cofać od wędzi­dła? To nie miało sensu. Oczy­wi­ście, że cofa­łem ją od wędzi­dła. Po to wła­śnie ono było. Prawda?

Zro­bi­łem jesz­cze kilka okrą­żeń wokół lon­żow­nika na kla­czy, ale nie pro­si­łem jej wię­cej o cofa­nie. Zda­nie sta­ruszka nie dawało mi spo­koju. Nie wie­dzia­łem, o co mu cho­dziło. To mnie spa­ra­li­żo­wało. Nie chcia­łem nawet spró­bo­wać.

Po skoń­czo­nej jeź­dzie wypu­ści­łem Lacey na pastwi­sko, posze­dłem do stajni i zaczą­łem przy­bi­jać deski w sta­no­wi­sku tuż obok sio­dlarni. Od kilku dni zaj­mo­wa­łem się wymie­nia­niem spróch­nia­łych desek i mia­łem nadzieję skoń­czyć tam­tego dnia, o ile sta­ru­szek nie znaj­dzie mi jakie­goś innego zaję­cia w mię­dzy­cza­sie.

Wbi­łem może ze dwa gwoź­dzie, kiedy męż­czy­zna sta­nął w przej­ściu. Przez kilka sekund nic nie mówił, jakby oce­niał moją pracę, a potem się­gnął do kie­szeni po paczkę papie­ro­sów. Wbi­łem jesz­cze jeden czy dwa gwoź­dzie, zanim olśniło mnie, że może nie stoi tam po to, żeby podzi­wiać moje umie­jęt­no­ści cie­siel­skie. Mia­łem wra­że­nie, że cze­kał, aż zadam mu pyta­nie, które nie dawało mi spo­koju: o nie­uży­wa­nie wędzi­dła do cof­nię­cia Lacey.

– Jak ci idzie? – zapy­tał, zapa­liw­szy papie­rosa.

– Dobrze – stwier­dzi­łem, wbi­ja­jąc ostatni gwóźdź.

Spoj­rza­łem na niego, odkła­da­jąc mło­tek i się­ga­jąc po następną deskę, ale nic nie powie­dzia­łem. Męczy­łem się z uło­że­niem deski. Oczy­wi­ście, dopiero wtedy zauwa­ży­łem, że nie mam pod ręką młotka i gwoź­dzi. Gdy­bym puścił deskę, żeby po nie się­gnąć, na pewno by spa­dła. Musia­łem więc ją odło­żyć.

Nie chcąc wyjść przed sta­rusz­kiem na kom­plet­nego idiotę, który zapo­mniał narzę­dzi, przyj­rza­łem się dokład­nie desce, jak­bym chciał się upew­nić, że ide­al­nie pasuje w wybrane przeze mnie miej­sce. Odcze­kaw­szy dość czasu, żeby wyglą­dało na to, że jestem zado­wo­lony z dopa­so­wa­nia deski (która została wcze­śniej przy­cięta, żeby była odpo­wied­nia do tego miej­sca), zdją­łem ją i odło­ży­łem na zie­mię. Uda­jąc, że cały czas mia­łem taki plan, posze­dłem po mło­tek i garść gwoź­dzi. Wło­ży­łem je mię­dzy zęby, jak praw­dziwy cie­śla, i zatkną­łem sobie mło­tek za pasek. Następ­nie umie­ści­łem deskę na ścia­nie i zaczą­łem ją przy­bi­jać.

Sta­ru­szek nie ruszył się miej­sca. Po pro­stu stał tam, jakby obser­wo­wa­nie wbi­ja­nia gwoź­dzi było naj­waż­niej­szym, co miał do zro­bie­nia tego dnia. Po krót­kim cza­sie skoń­czy­łem przy­bi­jać deskę. Było już jasne, że męż­czy­zna ni­gdzie się nie wybiera, póki nie zadam mu drę­czą­cego mnie pyta­nia.

– Lacey bar­dzo dobrze dziś pra­co­wała – wspo­mnia­łem, oce­nia­jąc moje wysiłki.

– Tak to wyglą­dało – odparł, wypusz­cza­jąc z ust kłąb dymu. – Jak cofała po tym, jak wysze­dłem?

– Wła­ści­wie – zaczą­łem – to nie mia­łem już wię­cej oka­zji na niej cofać.

– Nie?

– Nie – powie­dzia­łem lekko zawsty­dzony. – Nie wie­dzia­łem, o co panu cho­dziło, kiedy mówił pan, że mam jej nie cofać od wędzi­dła.

W końcu spoj­rza­łem na sta­ruszka. Miał lekki uśmiech na twa­rzy. Zacią­gnął się dymem, poki­wał wolno głową i gestem wska­zał, żebym poszedł za nim do sio­dlarni.

Odło­ży­łem mło­tek na stertę drewna i podą­ży­łem za nim. Wpa­try­wał się w ogło­wia wiszące na ścia­nie. Zdjął stare ogło­wie ze zwy­kłym, łama­nym wędzi­dłem. Roz­plą­tał poskrę­cane skó­rzane wodze i podał mi ogło­wie z wędzi­dłem, a sam zosta­wił sobie wodze.

– Weź wędzi­dło w rękę – powie­dział, wypusz­cza­jąc kłęby dymu kąci­kami ust, przez co lekko zmru­żył oczy – i prze­łóż sobie ogło­wie przez ramię.

Poło­ży­łem ogło­wie na całej ręce, zakła­da­jąc nagłó­wek na bark i wzią­łem wędzi­dło w dłoń, zaci­ska­jąc ją w pięść.

– A teraz zamknij oczy i powiedz mi, kiedy poczu­jesz, że pocią­gam za wodze.

Zamkną­łem oczy i cze­ka­łem. Po kilku sekun­dach poczu­łem, że wędzi­dło się rusza, ale nic nie powie­dzia­łem, bo nie czu­łem, by za nie cią­gnął.

– Czu­jesz już coś? – zapy­tał.

– Nie. Tak. Tak jakby.

– Czyli?

– Chyba tak. Coś czuję.

– Dobrze. – Poczu­łem, że wędzi­dło wraca do pozy­cji wyj­ścio­wej. – Tym razem, jak tylko poczu­jesz jakiś nacisk wędzi­dła, rusz w jego stronę. Rozu­miesz?

Ski­ną­łem głową i cze­ka­łem, aż wędzi­dło znów się poru­szy. Poczu­łem bar­dzo deli­katne pocią­gnię­cie, ledwo wyczu­walne, ale rze­czy­wi­ste. Jak tylko je poczu­łem (chcąc oczy­wi­ście być dobrym uczniem), zro­bi­łem krok naprzód, w stronę naci­sku.

– Bar­dzo dobrze. – Choć mia­łem zamknięte oczy, wie­dzia­łem, że sta­ru­szek się uśmie­cha. – Spró­bujmy jesz­cze raz.

Znów się roz­luź­ni­łem i cze­ka­łem, aż wędzi­dło się poru­szy. Tym razem poru­szyło się nawet mniej niż poprzed­nio, ale znów chcąc być pil­nym uczniem, posze­dłem w stronę naci­sku, jak tylko go poczu­łem.

– Dobrze – stwier­dził znowu. – A teraz coś mi powiedz.

Otwo­rzy­łem oczy i spoj­rza­łem na niego.

– Czy cią­gną­łem cię w moją stronę wędzi­dłem?

– Cią­gnął pan? – Byłem lekko oszo­ło­miony. – Nie, pro­szę pana.

– Mia­łeś ochotę się zapie­rać?

– Nie.

– Czy łatwo ci było zro­bić to, o co cię popro­si­łem?

– Tak, pro­szę pana – powie­dzia­łem z nutą zasko­cze­nia w gło­sie. – Bar­dzo łatwo.

– Powiem ci – rzekł, zabie­ra­jąc ogło­wie z mojego ramie­nia i wie­sza­jąc je na ścia­nie – że mnie też było łatwo.

To powie­dziaw­szy, zacią­gnął się jesz­cze raz dymem, pod­szedł do drzwi i zgniótł nie­do­pa­łek pal­cami. Resztki tyto­niu posy­pały się na zie­mię z pozo­sta­ło­ściami owi­ja­ją­cej je bibuły. Wgniótł je w zie­mię i wyszedł.

•••

Następ­nego dnia przy­pro­wa­dzi­łem Lacey z pastwi­ska, wyczy­ści­łem ją, zało­ży­łem jej sio­dło i ogło­wie i zapro­wa­dzi­łem na lon­żow­nik na naszą codzienną jazdę. Z tego, co pamię­tam, oby­dwoje byli­śmy w dobrym nastroju; już po chwili sie­dzia­łem na koniu i roz­po­czą­łem tre­ning. Rusze­nie stę­pem, zakręt w prawo, zakręt w lewo, zatrzy­ma­nie, kil­ku­se­kun­dowe sta­nie w miej­scu i od początku. Po około pię­ciu minu­tach stwier­dzi­łem, że nad­szedł czas, żeby popro­sić ją o cofa­nie.

Klacz ład­nie się zatrzy­mała i stała spo­koj­nie, kiedy zaczą­łem zbie­rać wodze. Bar­dzo się sta­ra­łem mieć mięk­kie i spo­kojne dło­nie, podob­nie jak sta­ru­szek, gdy cofał ją dzień wcze­śniej i gdy demon­stro­wał mi to w stajni.

Z początku, choć uży­łem bar­dzo lek­kiego naci­sku, nie czu­łem, żeby klacz w jaki­kol­wiek spo­sób zare­ago­wała. Już mia­łem go zwięk­szyć, aż nagle wpa­dłem na pewien pomysł. Gdy sta­ru­szek kazał mi mówić, kiedy zaczyna sto­so­wać nacisk na wędzi­dło, które trzy­ma­łem w ręku, pole­cił mi zamknąć oczy. Oczy­wi­ście nie mogłem być pewien, czy cho­dziło mu o to, żebym nie pod­glą­dał, czy też chciał, żebym naprawdę to poczuł. W każ­dym razie uzna­łem, że to był ważny, bra­ku­jący ele­ment ukła­danki, więc zbie­ra­jąc wodze, po pro­stu zamkną­łem oczy.

I nagle zaczą­łem czuć poprzez wodze rze­czy, któ­rych nie doświad­cza­łem wcze­śniej. Poczu­łem lekki opór, ustą­pie­nie, drgnię­cie wędzi­dła, scho­wa­nie głowy, lek­kie ugię­cie szyi w poty­licy – a to wszystko w ciągu zale­d­wie kilku sekund. Odda­łem na chwilę wodze, po czym znów je zebra­łem, aby poczuć poprzez nie kolejną sze­roką gamę ruchów. Nagle, kiedy byłem zajęty roz­szy­fro­wy­wa­niem róż­nych sygna­łów prze­no­szo­nych przez wodze, poczu­łem, że Lacey robi coś zupeł­nie innego. Prze­nio­sła cię­żar ciała do tyłu! Nie był to duży ruch. Wła­ści­wie, gdy­bym go wypa­try­wał, zapewne wcale bym go nie zauwa­żył. Myślę jed­nak, że fakt, iż mia­łem zamknięte oczy, zmu­sił mnie, abym go poczuł.

Natych­miast puści­łem nie­wielki nacisk, jaki wywie­ra­łem na wodze, otwo­rzy­łem oczy i pochy­li­łem się, żeby pogła­skać klacz po szyi. Posie­dzia­łem spo­koj­nie kilka sekund, po czym spró­bo­wa­łem ponow­nie. Zamkną­łem oczy, zebra­łem lekko wodze, a gdy poczu­łem kon­takt z pyskiem konia, po pro­stu cze­ka­łem. Minęło jakieś sześć sekund, zanim znów zaczą­łem odczu­wać wiele róż­nych, lek­kich reak­cji. Po nie­ca­łych dzie­się­ciu sekun­dach klacz prze­nio­sła cię­żar ciała do tyłu, a ja od razu puści­łem wodze. Zro­bi­łem tak jesz­cze trzy razy, gdy nagle, w odpo­wie­dzi na nie­mal nie­zau­wa­żalny nacisk na wędzi­dło, Lacey zro­biła kilka kro­ków do tyłu!

Zszo­ko­wany, że klacz poszła do tyłu w odpo­wie­dzi na tak lekki nacisk, rzu­ci­łem wodze. Pod­eks­cy­to­wany roz­glą­da­łem się za sta­rusz­kiem w nadziei, że widział, co wła­śnie zro­bi­li­śmy, ale ni­gdzie go nie dostrze­głem. Opa­no­wa­łem emo­cje i wró­ci­łem do pracy, dzia­ła­jąc w ten sam spo­sób. W nie­całe pięć minut Lacey cofała pięć, dzie­sięć, pięt­na­ście kro­ków naraz od tak lek­kiego naci­sku, że wprost nie mogłem w to uwie­rzyć. A jed­nak!

Nieco póź­niej z wiel­kim prze­ję­ciem opo­wia­da­łem sta­rusz­kowi o tym, co osią­gną­łem z Lacey, ale jak zwy­kle nie wywo­łało to u niego zbyt wiel­kiej reak­cji. Sie­dział, słu­cha­jąc cier­pli­wie, co mam do powie­dze­nia, kiwał wolno głową od czasu do czasu, ale nie wyda­wał się być pod wra­że­niem tego, co mówi­łem. Pamię­tam, że zacze­kał, aż skoń­czę mówić, a następ­nie zapa­lił papie­rosa. Wydmuch­nął dym mię­dzy zębami, roz­siadł się wygod­nie w fotelu i spoj­rzał przez okno na pastwi­sko.

– Zawsze, kiedy chcesz wal­czyć z końmi – powie­dział niskim, moc­nym gło­sem – one będą wal­czyły z tobą. A jed­nak nawet pod­czas takiej walki koń wciąż stara się zro­zu­mieć, o co ci cho­dzi. Smutne jest to, że jesteś tak zajęty walką, nie zauwa­żasz jego sta­rań. Wydaje mi się, że wresz­cie prze­sta­łeś wal­czyć.

W owym cza­sie to były dla mnie tylko słowa. Nie miały szcze­gól­nego zna­cze­nia. Być może dla­tego, że byłem jesz­cze mło­dym chłop­cem, a może wciąż myśla­łem o tym, co zaszło mię­dzy mną i Lacey. W każ­dym razie dopiero po latach zro­zu­mia­łem w pełni to, co powie­dział mi tego dnia sta­ru­szek.

Cień szansy

Czy to się uda?

Więź

Przypisy

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji ebo­oka.