Kolumna westchnień - Earl Derr Biggers - ebook + audiobook

Kolumna westchnień ebook i audiobook

Earl Derr Biggers

2,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

W sercu tętniącego życiem Londynu, kolumna ogłoszeń w gazecie staje się miejscem tajemniczych wiadomości, które prowadzą do intrygującej gry miłosnej i niebezpiecznej zagadki. Earl Derr Biggers, znany z serii o Charliem Chanie, zabiera czytelników w wir mrocznych uliczek i skrytych tajemnic, gdzie każde ogłoszenie może być kluczem do rozwiązania lub kolejnym krokiem w śmiertelnym tańcu.

Kolumna westchnień” to mistrzowsko skonstruowana opowieść o miłości, zbrodni i niewyjaśnionych tajemnicach, które trzymają w napięciu do samego końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 115

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 54 min

Lektor: Artur Ziajkiewicz

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bleblata

Z braku laku…

Pokręcona
00

Popularność




Rozdział I

Był lipiec 1914 roku. W Londynie panował upał nie do zniesienia. Dziś można by sądzić, że to olbrzymie, w oparach tonące miasto, było wówczas przedsionkiem izby tortur i że tam właśnie należało oswoić się z piekłem, które pod postacią Wielkiej Wojny miało niebawem zawładnąć światem. Amerykańscy turyści szukali ochłody w barach z wodą sodową w pobliżu hotelu Cecil, każąc sobie podawać mrożone amerykańskie napoje i kremy. Przez otwarte okna cukierni na Piccadilly widać było Anglików spijających litrami gorącą herbatę. Twierdzili, że to chłodzi i daliby się porąbać za to, że tak jest naprawdę.

Około dziewiątej rano, w piątek dwudziestego czwartego lipca, w pamiętnym roku 1914, Geoffrey West wyszedł ze swego mieszkania przy Adelphi Terrace i skierował kroki ku hotelowi Carlton, aby tam spożyć śniadanie. Stwierdził, że sala śniadaniowa w tym dostojnym hotelu jest najchłodniejsza w całym Londynie i że jakimś cudem można było tam jeszcze dostać poziomki, chociaż ich sezon dawno już minął. Gdy przeciskał się przez Strand pośród tłumów przechodniów, mijając zacne angielskie oblicza zalane zacnym angielskim potem, myślał z rozrzewnieniem o swym mieszkaniu na Washington Square w Nowym Jorku. West bowiem, mimo żejego imię Geoffrey brzmiało bardzo z angielsko, był rdzennym Amerykaninem, tak jak rdzennie amerykańskim jest stan Kansas, w którym się urodził, a tylko bardzo ważne sprawy zatrzymywały go teraz w Anglii, z dala od rodzinnego kraju. A że ten rodzinny kraj był tak daleko, zdawał się teraz bardzo uroczy.

W hotelu Carlton, w kiosku z czasopismami, West kupił dwa dzienniki – Timesa, aby się czegoś dowiedzieć i Maila, aby się rozerwać – po czym wszedł do sali restauracyjnej. Kelner, który mu zwykle usługiwał, wysoki Prusak o wojskowej postawie i blond włosach, jeszcze jaśniejszych niż włosy Westa, spostrzegł gościa, skłonił się z przylepionym, niemieckim uśmiechem i zaraz odszedł, by przynieść porcję poziomek, bo wiedział, że Amerykanin przede wszystkim ich zażąda. West usiadł przy swoim zwykłym stole, rozłożył Daily Mail i pośród ogłoszeń szukał rubryki, która go najbardziej bawiła. Już pierwsze ogłoszenie w niej zamieszczone wywołało na jego twarzy uśmiech zadowolenia:

 

Ten, który nazwał mnie Najdroższą, nie postępuje żetelnie, bo by do mnie napisał.

Kto zna trochę dziennikarstwo angielskie, domyśli się zaraz, jaka część gazety najbardziej zaciekawiła Westa. Przez trzy tygodnie swojego pobytu w Londynie śledził z prawdziwą uciechą to, co w Daily Mail wypisywano pod rubryką „Osobiste”. Długi łańcuch tych intymnych zawiadomień, znany tam pod nazwą „Kolumny Westchnień”, ma za sobą w prasie angielskiej dawną i szanowaną tradycję. Za czasów Sherlocka Holmesa tradycja ta kwitła pośród ogłoszeń Timesa i niejeden zbrodniarz został ujęty tylko dlatego, że zamieścił tam jakiś kuszący, tajemniczy anons. Później Telegraph udzielił gościny tym ogłoszeniom, a gdy nastała era groszowych gazet, całe tłumy ludzi ubogich duchem zwróciły się z nimi do Daily Mail.

Dramat i dowcip mieszają się ze sobą w „Kolumnie Westchnień”. Ci, co zbłądzili, niech wrócą, a będzie im przebaczone; niepożądanych adoratorów przestrzega się: Ojciec zwrócił się do policji! Uciekaj Najdroższy! Miłość, godna Abelarda i Heloizy wychodzi na widok publiczny, po dziesięć centów od słowa, ku uciesze całego miasta. Dżentelmen w brązowym kapeluszu wyznaje namiętnie, że nauczycielka, która wysiadła z tramwaju na przystanku Shepherd’s Bush, zdobyła jego serce na zawsze. Czy pozwoli, by ją uwielbiał? Odpowiedź: w tej rubryce. West od trzech tygodni z rozkoszą wyczytywał te wiadomości, a uderzało go to, że w owych ogłoszeniach wszystko było szczere i niewinne. W najgorszym razie chodziło tam o to, by wywikłać się z matni staroświeckich przesądów, a to jest tak rzadkie wśród Anglików, że właściwie należy popierać takie nieśmiałe próby. Zresztą przepadał za wszystkim, co tajemnicze i romantyczne, a to właśnie można było zawsze znaleźć w tej obiecującej kolumnie.

Czekając na poziomki, uśmiechał się nad nieortograficznym wyrzutem młodej damy, wątpiącej w szczerość tego, który nazwał ją Najdroższą. Przeszedł do następnego ogłoszenia. Tu przemawiał ktoś, kogo serce zostało całkowicie zdobyte:

 

Wybrana moja śpi, ta o kruczych splotach. Miejsce w rogu od stacji Victoria, środa w nocy. Miała program teatralny. Dżentelmen na zapytanie oświadcza, że pragnie poznania. Odpowiedzieć tutaj. LE ROI.

West postanowił śledzić jaka będzie odpowiedź damy o czarnych splotach. Następna pozycja była wynurzeniem lirycznym, jakich nigdy nie brak w tej kolumnie:

 

Kochanie! Całym sercem przy Tobie, teraz i zawsze! Nie ma dla mnie piękniejszej. Twe imię brzmi jak najsłodsza muzyka. Kocham Cię nad życie – cudna moja, światło mego serca, moja radości, mój świecie! O każdego jestem zazdrosny! Ręce Twe całuję i tylko Ciebie kocham! Twój na zawsze! TAK.

Był to przejaw hojności ze strony wielbiciela, pomyślał West, zwłaszcza że słowo kosztuje dziesięć centów i odbija silnie od skąpego adoratora, który pisał w następnej pozycji:

 

Kocham bardzo; daj znak, tęsknię.

Te wybitnie osobiste wiadomości nie zawsze tyczyły się spraw miłosnych. Były tam także sprawy tajemnicze, zwłaszcza w tym, przesiąkniętym wodą, ogłoszeniu:

 

Harda rusałko! Nie jesteś moja. Teraz pożerają cię krokodyle. Dobrze ci tak. Cieszę się.PIERWSZA RYBA.

Następne ogłoszenie było nabrzmiałe krwią:

 

Boks. Pierwsza runda. Zęby diabli wzięli. Będę dla ciebie NIEZAPOMINAJKĄ.

W tej chwili przyniesiono Westowi poziomki i nawet „Kolumna Westchnień” nie mogła dłużej zaprzątnąć jego uwagi. Dopiero gdy zjadł ostatnią czerwoną jagódkę, powrócił do przerwanej lektury:

 

WATERLOO: środa, pociąg 11.53. Dama, która odjechała taksówką i skinęła ręką, pragnie poznać pana, popielate ubranie. SZCZERA.

Zaraz potem słowa pełne powagi:

 

HOTEL CENTRALNY: Pan, który w poniedziałek 9 spotkał w windzie damę w czapeczce, ceniłby sobie wysoce sposobność osobistego poznania.

Na tym kończyła się dziś uciecha zawarta w „Kolumnie Westchnień” i West, jako poważny obywatel, zabrał się do Timesa, aby zobaczyć, co się wydarzyło. Dużo miejsca poświęcono tam mianowaniu nowego rektora na jakimś uniwersytecie. Uwagę zwracały również sprawy miłosne, w które wplątana była zachwycająca Gabriella Ray.

Gdzieś w rogu gazety, na całkiem poślednim miejscu, zamieszczono wiadomość, że Austria wysłała Serbii ultimatum. West przebił się już niemal przez wszystkie te nudne nowiny, gdy nagle, zarówno ten dziennik gromowładny, jak i cała jego treść przestały w ogóle dla niego istnieć.

W drzwiach restauracji Carlton pojawiła się młoda dziewczyna.

Właściwie powinien był zwrócić baczniejszą uwagę na telegramy z Wiednia. Ale wobec takiej dziewczyny! Nic to, że włosy jej były koloru matowego złota albo że jej oczy barwą przypominały fiołki. Takich dziewcząt jest wiele. Ale ten jej cudowny wdzięk, czar i swoboda, z jaką przebiegła fiołkowymi oczami cały zastęp kelnerów i dostojnych zarządców lokalu. Była jak u siebie w domu, tu w Carltonie, czy gdziekolwiek losby ją zaprowadził. Niewątpliwie przybyła z tamtej strony oceanu – ze Stanów Zjednoczonych.

Weszła do sali. Jakby część należącego do niej tła, zarysowała się teraz sylwetka jegomościa w średnim wieku, odzianego w czarną marynarkę, jakie zwykle noszą amerykańscy dostojnicy. On też zdradzał swym wyglądem rdzennego Amerykanina. Zbliżali się do Westa i wtedy zobaczył, że ona również trzymała w ręce egzemplarz Daily Mail.

Kelner usługujący Westowi był mistrzem, gdy chodziło o to, aby w gościu wywołać wrażenie, że ze wszystkich stołów na sali, tylko przez niego wskazany wart jest tego, by przy nim usiąść. W ten sposób skłonił też młodą damę i jej towarzysza, aby usiedli tuż obok stolika Westa. Dokonawszy tego dzieła, wyjął notesik, przygotował ołówek i stał jak reporter w amerykańskiej komedii.

– Mamy wyborne poziomki – odezwał się najsłodszym tonem.

Starszy pan spojrzał pytająco na dziewczynę.

– Nie chcę, ojczulku – odpowiedziała.– Nie znoszę poziomek. Proszę o winogrona.

West zatrzymał kelnera, który już odchodził od stołu. Odezwał się głośno i trochę wyzywająco:

– Proszę mi przynieść jeszcze jedną porcję poziomek. Dziś są lepsze niż zwykle.

Na chwilę fiołkowe oczy spoczęły na nim tak obojętnie, jakby był elementem wyposażenia sali. Potem dziewczyna powoli rozłożyła Daily Mail i zaczęła czytać.

– Co tam nowego? – zapytał starszy pan, popijając wodę.

– Nie pytaj ojczulku – odpowiedziała, nie odrywając oczu od gazety. – Znalazłam coś, co mnie bardziej zajmuje niż nowinki ze świata. Wiesz, angielskie dzienniki mają taką humorystyczną rubrykę. Nazywają ją co prawda inaczej, bo ma nagłówek: „Ogłoszenia Osobiste”. Ale co to za ogłoszenia! – Pochyliła się nad stołem. – Posłuchaj ojczulku:

 

Kochanie! Całym sercem przy Tobie, teraz i zawsze! Nie ma dla mnie piękniejszej.

Mężczyzna rozejrzał się zażenowany.

– Daj spokój – prosił. – Nie brzmi to zbyt przyzwoicie.

– Nie brzmi przyzwoicie? Ależ właśnie całkiem a całkiem przyzwoicie! I takie to szczere i gorące!

 

Twe imię brzmi jak najsłodsza muzyka. Kocham Cię nad życie ...

– Co mamy dziś zwiedzać? – wtrącił ojciec pośpiesznie.

– Idziemy do centrum i oglądamy Temple. Mieszkał tam Thackeray i Oliver Goldsmith.

– Doskonale! Niech będzie Temple.

– Potem zwiedzimy Tower, gdzie usłyszymy wiele romantycznych historii. Zwłaszcza o Krwawej Wieży. Tam mordowano małe, nieszczęśliwe książątka. Nie porusza cię to, Ojczulku?

– Jeżeli tak ci na tym zależy...

– Jesteś strasznie kochany, papciu! Przyrzekam ci, że gdy wrócimy, nie będę opowiadała w Teksasie, jak to interesowałeś się królami i takimi różnymi historiami, jeżeli tylko teraz zechcesz na te rzeczy zwracać uwagę. Ale jeżeli nic cię to nie będzie obchodziło, będę opowiadała, że zdejmowałeś kapelusz przed królem George'em, gdy obok nas przejeżdżał.

Starszy pan uśmiechnął się. West uśmiechnął się także, choć cała ta rozmowa nic go przecież nie obchodziła.

Kelner wrócił, niosąc zamówione winogrona, a dla Westa poziomki. Nie spojrzawszy nawet na Westa, dziewczyna odłożyła gazetę i zaczęła jeść śniadanie. West, gdy tylko mógł czynić to niepostrzeżenie, spoglądał na piękną dziewczynę i przyszło mu na myśl, że sześć miesięcy siedzi w Europie, a jednak najładniejsza kobieta jaką spotkał, pochodzi właśnie z Ameryki. Czuł, że wzbiera w nim narodowa duma.

Gdy po dwudziestu minutach z żalem opuszczał swe miejsce, sąsiednie towarzystwo siedziało jeszcze przy stole, omawiając plany na dzisiaj. Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, dziewczyna decydowała, a ojciec godził się na wszystko.

West, rzuciwszy ostatni raz okiem w ich stronę, wyszedł na rozpalony asfalt ulicy.

Powoli wracał do domu. Czekała go tam praca; jednak zamiast zabrać się do roboty, usiadł na balkonie obok swej pracowni i patrzył na dziedziniec, który był głównym powodem, że właśnie to mieszkanie, a nie inne, wynajął w Londynie. Tu, w samym środku miasta, znalazła się jakby cząstka wsi, tej wsi zielonej, uporządkowanej, takiej, która jest ozdobą ziemi angielskiej. Były tam ściany, wysoko porośnięte bluszczem, wąskie ścieżyny przewijały się między barwnymi grządkami kwiatów, a naprzeciw jego okien widniały ciężkie kraty romantycznej bramy, rzadko zapewne otwieranej. Gdy tak patrzył z balkonu, zdawało mu się, że tam w dole widzi dziewczynę spotkaną w Carltonie. Raz siedziała na wiejskiej ławeczce, to znów pochylała się nad kwiatami, albo stała tuż koło bramy wychodzącej wprost na rozpaloną ulicę.

Widział ją w tym ogrodzie, do którego ona nigdy nie wejdzie i ze smutkiem myślał, że zapewne nie zobaczy jej już nigdy w życiu. Wtedy przyszedł mu do głowy dziwaczny pomysł. W pierwszej chwili odrzucił tę myśl jako absurd. Ona, aby posłużyć się słowem często nadużywanym, była damą; siebie uważał za dżentelmena. Tacy ludzie nie uciekają się do banalnych pomysłów. Gdyby uległ tej pokusie, mógłby ją obrazić i rozzłościć. Mógłby stracić tę jedną szansę na tysiąc, że kiedyś spotka ją przypadkowo i pozna osobiście.

A jednak... jednak... „Kolumna Westchnień” zaciekawiła także i ją. Słyszał jak powiedziała, że nie ma w niej nic niewłaściwego. Zauważył w jej oczach błysk, który mówił o skłonności do romantycznej przygody. Nic w niej nie było wymuszonego, miała poczucie humoru i bujną młodość w sercu.

Głupstwo! West wszedł do pokoju i zaczął chodzić tam i z powrotem. Pomysł wydał mu się niesmaczny. Uśmiechnął się do siebie i przyszło mu do głowy, że jednak jego pomysł zawierał w sobie przeróżne zabawne możliwości. Szkoda, że musi ten koncept na zawsze porzucić i zabrać się do niemądrej pracy!

Odrzucić na zawsze? A może...

Następnego ranka, a była to sobota, West nie poszedł na śniadanie do Carltonu. Młoda lady przyszła tam jednak o tej samej porze. Usiadła przy ojcu, który zauważył:

– Widzę, że znów masz swój Daily Mail.

– Rzeczywiście. Wydaje mi się nawet, że brakowałoby mi tej gazety, gdybym jej nie miała. Tak, tak, proszę winogrona...

Zaczęła czytać. Nagle zarumieniła się i odsunęła gazetę.

– Cóż tam takiego? – zapytał dostojnik z Teksasu.

– Dziś pójdziesz ojcze zwiedzić British Museum – odpowiedziała surowo. – I tak zwlekasz z tym od dawna.

Starszy pan westchnął. Na szczęście nie miał ochoty zaglądać do Daily Mail. Gdyby to uczynił, ze złością albo ze zdziwieniem przeczytałby takie ogłoszenie, zawarte w „Kolumnie Westchnień”:

 

RESTAURACJA CARLTON. Dziewiąta rano, piątek. Czy młoda dama, która woli winogrona niż poziomki, pozwoli młodemumężczyźnie, który zjadł tych poziomek dwie porcje, powiedzieć, że nie spocznie, dopóki nie odkryje jakiegoś wspólnego znajomego, dzięki któremu będą mogli spotkać się i wspólnie pośmiać „Kolumny Westchnień”.

Młody mężczyzna, który lubił poziomki, miał szczęście, że w ostatniej chwili opuściła go odwaga i że nie było go tego ranka w restauracji Carlton. Bo chyba schowałby się pod ziemię na widok surowej i oburzonej miny młodej damy jedzącej winogrona. Pewnie straciłby głowę, czym prędzej wyszedł i już nie dostrzegł psotnego uśmiechu na pięknej twarzyczce, nie zauważyłby, jak dziewczyna znów zabrała się do czytania i że uśmiech ten nie opuszczał jej przez cały czas zgłębiania kolumny.