Chińska papuga - Earl Derr Biggers - ebook

Chińska papuga ebook

Earl Derr Biggers

4,5

Opis

Earl Derr Biggers (1884–1933), amerykański pisarz, zyskał uznanie jako autor powieści detektywistycznych. „Chińska papuga” należy do jednej z jego serii powieściowych, w której Biggers wykreował postać detektywa chińskiego pochodzenia Charliego Chana. Charakterystyczny styl pracy śledczego oraz metodyczne podejście do rozwiązywania zagadek kryminalnych zaskarbiły i detektywowi, i autorowi sympatię czytelników. Biggers studiował na Uniwersytecie Harvarda. Zanim został pisarzem, pracował jako dziennikarz i krytyk teatralny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Earl Derr Biggers

Chińska papuga

Tłumaczenie Stefan Obmiński

Warszawa 2021

Rozdział pierwszy

Perły Phillimore’ów

Aleksander Eden wszedł z mglistej ulicy San Francisca do wielkiej hali firmy Meek i Eden. Natychmiast ustawiło się usłużnie przy witrynach, pełnych kosztownych kamieni i okazałych towarów ze złota, srebra i platyny, czterdziestu sprzedawców w nienagannych cutawayach, ze świeżym, czerwonym tulipanem w butonierce lewej klapy surduta.

Eden skinął uprzejmie głową na lewo i na prawo. Był stosunkowo niski i szpakowaty, o jasnych, bystrych oczach i energicznej postawie stosującej się do jego stanowiska. Bo biedny pan Meek przeniósł się przedwcześnie do wieczności i pozostawił swojemu wspólnikowi na wyłączną własność jedną z najbardziej znanych firm jubilerskich na zachodnim wybrzeżu amerykańskim.

Kilka stopni w głębi prowadziło do elegancko urządzonych biur w mezaninie, gdzie Aleksander Eden spędzał swoje dnie.

– Dzień dobry, panno Chate! – pozdrowił w przedpokoju piękną sekretarkę.

Zmysł estetyczny Edena, wyrobiony długim doświadczeniem w zawodzie jubilerskim, nie zawiódł go przy angażowaniu tej dziewczyny. Była to jasna blondyna z fiołkowymi oczyma i doskonałymi manierami. Nienaganna również w stroju. Bob Eden, uważany wbrew swej woli za spadkobiercę majątku, wyraził się raz, że przestępując progi sklepu ojcowskiego odnosi się wrażenie, jak gdyby się było gościem zamkniętego ściśle salonu.

Aleksander Eden spojrzał na zegarek.

– Za dziesięć minut spodziewam się odwiedzin pewnej starej przyjaciółki, pani Jordan z Honolulu. Proszę wprowadzić ją natychmiast do mnie!

Na wielkim pulpicie jego prywatnego pokoju leżała poczta ranna, którą przejrzał mimochodem, ponieważ myśli jego biegły innymi drogami. Patrzał zamyślony na dom stojący naprzeciwko. Nad ulicami zwieszały się jeszcze strzępy mgły porannej, a z szarego oparu wyłaniał się przed zamyślonym mężczyzną przy oknie obraz dawno ubiegłych, dalekich dni.

Było to przed czternastu laty, pewnego wieczora w Honolulu, w wesołym, szczęśliwym Honolulu dawnej monarchii. W rogu wielkiej sali w domu Phillimore’ów grała orkiestra za zieloną ścianą palm, a na błyszczącej posadzce tańczył Alec Eden, wówczas siedemnastoletni młodzieniec, z Alicją Phillimore. Niezgrabny młody żółtodziób potykał się od czasu do czasu, bo był to taniec zupełnie nowy, twostep, wprowadzony dopiero niedawno na Wyspach Hawajskich przez pewnego kadeta marynarki. Ale potykaniu się temu nie była może winna tylko jego niezgrabność, raczej oszałamiająca świadomość, że trzymał w swoich ramionach klejnot wysp.

Niektóre stworzenia ziemskie cieszą się niezwykłymi łaskami przyrody, a do tych właśnie należała Alicja Phillimore. Pominąwszy bajkową piękność, była spadkobierczynią po prostu niezmiernego majątku. Okręty Phillimore’a pruły tonie siedmiu mórz, a na tysiącach morgów posiadłości rodzinnych dojrzewała trzcina cukrowa. Alec Eden widział na szyi dziewczęcia, jako symbol jej stopnia i majątku, słynny sznur pereł, który stary Phillimore przywiózł z Londynu, zapłaciwszy za niego sumę, która wprawiła w zdumienie całe Honolulu.

Właściciel firmy Meek i Eden wpatrywał się ciągle jeszcze w kotłującą mgłę. Jak rozkoszne było wspomnienie owego czarownego wieczora, pełnego zapachu egzotycznych kwiatów, owianego stłumionym szmerem rozbijających się o skały fal! Jak przez zasłonę widział błękitne oczy Alicji wznoszące się nieustannie ku niemu. Jeszcze wyraźniej zaś – bo miał obecnie około sześćdziesięciu lat i był doświadczonym kupcem – widział jej wielkie błyszczące perły, których gorący blask chwytał pełnię światła jak w magicznym zwierciadle...

Fi – wzruszył ramionami – upłynęło już okrągło czterdzieści lat i od tego czasu stało się bardzo wiele. Na przykład małżeństwo Alicji z Fredem Jordanem, a w kilka lat później urodziny jej jedynego dziecka – Wiktora. Eden uśmiechnął się gorzko. Jak źle trafiła, dając temu lekkomyślnemu, głupiemu smarkaczowi to wiele obiecujące imię!

Niechętnie zwrócił się do biurka. Z pewnością jakaś głupota Wiktora dała powód do sceny, która rozegra się wkrótce w jego biurze.

Eden zagłębiony był gorliwie w odczytywaniu poczty, gdy sekretarka jego zaanonsowała w kilka minut później zapowiedzianego gościa.

Alicja Jordan wydawała się wesoła i żywa jak zawsze. Jak dzielnie oparła się latom!

– Alec, drogi, stary przyjacielu... – wybuchnęła wesoło.

Ujął jej obie wąskie ręce.

– Jakże się cieszę, Alicjo, że panią widzę! – Przysunął jej skórzany fotel. – Honorowe miejsce dla pani. Zawsze!

Usiadła z uśmiechem. Eden bawił się nożem do rozcinania papieru i odzyskał powoli panowanie nad sobą.

– A więc... co to chciałem powiedzieć... od kiedy jest pani tutaj? – zaczął rozmowę.

– Zdaje mi się, że od czternastu dni... Słusznie, w poniedziałek upłynęło czternaście dni!

– Nie dotrzymała pani obietnicy, Alicjo. Nie zawiadomiła mnie pani.

– Ale przeżyłam tak rozkoszne godziny! Wiktor jest dla mnie zawsze taki czuły!

– Zapewne – Wiktor – powodzi mu się niewątpliwie dobrze? – Uczucie lekkiego niezadowolenia skłoniło Edena do spojrzenia w okno. – Mgła znika, prawda? Będzie jeszcze piękny dzień...

– Kochany, stary Alecu, nie potrzebuje pan wcale wybadywać. Nie jest to mój zwyczaj. Najpierw interes – oto moja dewiza. Jest tak, jak panu telegrafowałam: zdecydowałam się sprzedać perły Phillimore’a.

Eden skinął głową.

– Dlaczego nie? Jakiż cel miałyby zresztą?

– Istotnie – dla mnie nie mają już żadnego. Bo były przeznaczone dla mojej młodości. Ale to nie jest powodem mojej decyzji. Zatrzymałabym je chętnie – ale, niestety, nie mogę. Jestem... zrujnowana, Alec.

Wzrok jego przeniósł się znów na okno.

– To brzmi dziwnie, prawda? Wszystkie okręty Phillimore’ów, cały majątek ziemski, należący do nas – wszystko to rozpłynęło się. Wielki dom na wybrzeżu obciążony jest aż po szczyt komina hipotekami. Chodzi mianowicie o to, że Wiktorowi nie udało się kilka interesów...

– Nie potrzebuje pani mówić więcej – rzekł Eden.

– Och, wiem, co pan myśli, Alec. Myśli pan: Wiktor to lekkoduch – powierzchowny i bez zastanowienia – a może jeszcze gorszy. Ale on jest jedynym, co mi pozostało, gdy Fred odszedł ode mnie. I jestem do niego przywiązana.

– Jak dobry towarzysz – uśmiechnął się. – Nie, nie pomyślałem o Wiktorze nic złego, Alice. I ja... też mam syna.

– Przepraszam! Powinnam była już dawno zapytać. Jak się powodzi Bobowi?

– Doskonale. Prawdopodobnie przyjdzie jeszcze, zanim pani odejdzie – o ile zjadł na czas śniadanie.

– Czy pracuje w pańskiej firmie?

Eden wzruszył ramionami.

– To nie. Bob spędził po ukończeniu szkół jeden rok nad morzem południowym, drugi rok w Europie, a trzeci – o ile wiem – w sali gry swego klubu. Ale ten sposób życia nie zadowala go. Ostatnio mówi o dziennikarstwie. Ma przyjaciół w prasie. – Wskazał ręką na swoje biuro handlowe. – Te rzeczy, Alicjo, którym poświęciłem całe życie, nudzą go.

– Biedny Alecu – pocieszyła go łagodnie stara przyjaciółka. – Nowe pokolenie jest trudne do zrozumienia. Ale przyszłam, aby mówić o moich własnych zmartwieniach. Jak już powiedziałam: jestem bankrutem. Perły są jeszcze jedyną moją kosztównością.

– No, to nie jest mało.

– Wystarczą, aby wydobyć Wiktora z matni. Może też wystarczą na tych kilka lat mojego życia. Ojciec mój zapłacił za nie dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów. To był majątek... Ale dzisiaj...

– Dzisiaj? Zapomina pani, że perły wzrosły znacznie w cenie od lat osiemdziesiątych. Naszyjnik jest wart dzisiaj trzysta tysięcy dolarów...

– Co pan mówi? Czy wie pan na pewno? Pan nie widział nigdy naszyjnika...

– Aha... właśnie zastanawiałem się, czy pani sobie przypomni – zganił ją lekko. – Ale widzę, że pani już nie pamięta. Zanim pani weszła, przeniosłem się myślami w przeszłość – w ów wieczór przed czterdziestu laty, gdy odwiedziłem mego wuja na Hawai. Byłem zaproszony do pani na tańce i nauczyła mnie pani twostepa. Miała pani wówczas na sobie perły – w tych niezapomnianych dla mnie godzinach.

– Teraz przypominam sobie! Ojciec mój przywiózł właśnie naszyjnik z Londynu i miałam go na sobie po raz pierwszy. Ale wróćmy do teraźniejszości, drogi Alecu. Wspomnienia są bolesne. – Milczała przez chwilę. – Powiedział pan, trzysta tysięcy dolarów...

– Nie ręczę, że osiągnę istotnie tę cenę, bo nie jest łatwo znaleźć dla takiego przedmiotu chętnego nabywcę. Człowiek, o którym myślę...

– Och, ma pan już pod ręką kupca?

– Tak. Ale on nie chce dać ponad dwieście dwadzieścia tysięcy. Jeśli zależy pani na tym, aby sprzedać szybko...

– Bezwarunkowo. Ale kto jest tym kupcem?

– Madden. P.J. Madden.

– Giełdziarz? Spekulant?

– Zna go pani?

– Tylko z gazet. Nie widziałam go nigdy.

Eden zmarszczył brwi.

– To dziwne. Robił wrażenie, jak gdyby znał panią. Słyszałem, że jest w mieście i gdy pani zatelefonowała do mnie, udałem się natychmiast do niego do hotelu. Przyznał, że szuka naszyjnika z pereł, aby go podarować swojej córce, ale mimo to był bardzo powściągliwy. Dopiero gdy wymieniłem nazwisko Phillimore, zmiękł. Perły Alicji Phillimore, tak, biorę je – mruknął. – Trzysta tysięcy dolarów – zażądałem. – Dwieście dwadzieścia tysięcy i ani centa więcej – rzekł niewzruszonym głosem i spojrzał na mnie... No, można by się targować z tym oto chłopakiem! – Eden wskazał małego Buddę z brązu zdobiącego biurko.

Alica Jordan była zdumiona.

– Ależ, Alec, skąd on może mnie znać? Nie pojmuję. Ale wszystko jedno, ofiarowuje ogromną sumę, która jest mi gwałtownie potrzebna. Niech pan dokona z nim odpowiednich transakcji, zanim odjedzie.

Ktoś zapukał.

– Pan Madden z Nowego Jorku – zaanonsowała sekretarka.

– Dobrze – rzekł Eden. – Proszę wprowadzić. – Zwrócił się do swojej przyjaciółki. – Prosiłem go, aby pomówił z panią osobiście. Radzę pani, aby się pani nie śpieszyła zbytnio. Możemy jeszcze uzyskać wyższą cenę, jakkolwiek wątpię o tym. To jest twardy człowiek, Alicjo. To co piszą o nim gazety, jest aż nazbyt prawdziwe.

Urwał nagle, bo twardy człowiek, o którym mówił, stał właśnie na chińskim dywanie. Sam wielki Madden, bohater tysiąca bitew giełdowych, ponad sześć stóp wysokości, wyglądający jak wieża z granitu w swoim starym, ulubionym ubraniu. Zimne, błękitne jego oczy ślizgały się po pokoju jak mroźne tchnienie.

– Ach, pan Madden, proszę, niech pan się zbliży!

Eden wstał.

Kolos postąpił naprzód, a za nim wyłoniła się smukła, delikatna dziewczyna w kosztownym futrze i chudy, pedantycznie wyglądający mężczyzna w ciemnobłękitnym ubraniu.

– Pani Jordan, pozwoli pani, że jej przedstawię pana Maddena, o którym mówiliśmy przed chwilą!

– Pani!

Madden handlował tak dużo stalą, że coś przeniosło się z niej do jego głosu.

– Przyprowadziłem z sobą moją córkę Ewelinę i mego sekretarza Martina Thorna.

– Bardzo mi miło!

Eden przyglądał się interesującej grupce, która weszła do jego cichego biura: słynnemu finansiście, zimnemu, zdecydowanemu, świadomemu swej siły, a obok niego smukłej, dumnej dziewczynie otaczanej czułą miłością przez ojca.

– Proszę zająć miejsce.

Jubiler przysunął krzesła. Madden podsunął swoje do biurka.

– Wstępy są zbyteczne! – zaskrzeczał szorstko. – Przyszliśmy tutaj, aby obejrzeć perły.

Eden się przeraził.

– Czcigodny panie Madden, obawiam się, że nie zrozumiał mnie pan dobrze. Pereł nie ma w tej chwili w San Francisco.

Madden spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Ale prosił mnie pan, abym pomówił z właścicielką...

Alicja pomogła przyjacielowi wydobyć się z kłopotu.

– W czasie wyjazdu z Honolulu nie miałam jeszcze zamiaru sprzedawać naszyjnika. Zdecydowałam się dopiero teraz. Ale napisałam już w tej sprawie na Hawai...

Wmieszała się młoda dziewczyna. Była piękna, ale metalicznie zimna, jak jej ojciec, a w tej chwili jawnie niezadowolona.

– Myślałam naturalnie, że perły są tutaj – nadąsała się. – W przeciwnym razie nie byłabym przyszła.

– No, to nic nie szkodzi – rzekł milioner. – Pani każe przysłać perły tutaj, prawda?

– Tak jest. Dzisiaj wieczorem odchodzą z Honolulu. Za sześć dni będą tutaj.

– To nie ma sensu! Córka moja odjeżdża dzisiaj po południu do Denver. Ja sam odjeżdżam jutro na Południe, a za tydzień zamierzam spotkać się z nią w Eldorado, aby odbyć w jej towarzystwie dalszą podróż na wschód.

– Jestem gotów dostarczyć panu pereł, tam dokąd pan zechce – zaproponował Eden.

– Proszę bardzo. – P.J. Madden się namyślał, potem zwrócił się do Alicji Jordan. – Czy to jest ten sam naszyjnik, który pani miała w roku 1889 w starym hotelu Palace?

Spojrzała na niego zdumiona.

– Naturalnie.

– A nawet jeszcze piękniejszy, niż był wówczas, przysiągłbym na to – rzekł Aleksander Eden. – Jak pan wie, panie Madden, w handlu jubilerskim istnieje przesąd, że perły nasiąkają osobą właścicielki i stają się matowe lub błyszczące, stosownie do usposobienia tej, która je nosi. Jeśli tak się stało, musiały stać się w ciągu lat jeszcze piękniejsze!

– Niedorzeczność! – mruknął brutalnie Madden. – Och, przepraszam, nie chciałem powiedzieć przez to niczego przeciw pani. Ale jako człowiek interesu nie lubię takich kłamstw. Ale biorę perły za cenę, jaką pani wymieniłem.

Eden zakołysał głową.

– One są warte co najmniej trzysta tysięcy dolarów.

– Dla mnie nie. Dwieście dwadzieścia tysięcy – z tego dwadzieścia zaraz, aby przypieczętować kupno, a resztę w przeciągu trzydziestu dni po otrzymaniu naszyjnika. Albo – albo!

Wstał i spojrzał na jubilera. Eden, zresztą mistrz w handlowaniu, czuł, że go opuszczają siły wobec tej skały. Wzrok jego skierował się bezsilnie w stronę jego przyjaciółki.

– Zgadzam się, Alec – uspokoiła go Alicja. – Przyjmuję propozycję.

– Dobrze – westchnął jubiler. – Robi pan świetny interes, panie Madden.

– Tak powinno być. Nigdy nie kupuję inaczej! – Madden wyjął książeczkę czekową. – Dwadzieścia tysięcy na stół, jak przyrzekłem.

Po raz pierwszy przemówił sekretarz. Słowa jego brzmiały cienko i nieprzyjemnie uprzejmie.

– Powiedziała pani, że perły nadejdą za sześć dni?

– Mniej więcej za sześć dni – potwierdziła Alicja.

– Dobrze.

Cienki głos nabrał jakiegoś pochlebiającego tonu.

– Nadejdą...

– Prywatnym posłańcem.

Eden przyjrzał się sekretarzowi w ciemnogranatowym ubraniu: blade, wysokie czoło, zielone oczy, których wzrok wprawiał w zamieszanie, długie, blade, chciwe ręce. Nie jest to miły człowiek – pomyślał. I powtórzył ostro:

– Prywatnym posłańcem.

– Naturalnie! – rzekł usłużnie Martin Thorn.

Madden wypełnił czek i położył go na biurku.

– Myślałem, panie Madden... że to jest tylko propozycja... – zaćwierkał ponownie sekretarz. – Jeśli panna Ewelina wróci i spędzi resztę zimy w Pasadenie, zechce może nosić tam nowy klejnot. Za osiem dni będziemy w owej okolicy i sądzę...

– Kto kupuje perły? – rzekł gniewnie P.J. Madden. – Pan czy ja? Ja nie chcę, w każdym razie, aby się wlokły tu i tam po całym kraju. Uważam to za zbyt ryzykowne dzisiaj, gdzie co drugi człowiek jest złodziejem.

– Ależ ojcze – rzekła Ewelina – chciałabym naprawdę mieć je jak najprędzej...

– Terefere! – Czerwona twarz jej ojca oblała się purpurą. Odrzucił w tył ciężką głowę. Ruch ten wykonywał zawsze, gdy mu się sprzeciwiano. – Perły doręczą mi w Nowym Jorku! – rzekł grzmiącym głosem. – I basta! Jadę na jakiś czas na Południe, mam w Pasadenie dom, a na pustyni, sześć kilometrów od Eldorado, farmę. Nie byłem już tam sporo czasu, a jeśli nie doglądnie się zarządców, ci gałgani rozleniwiają się. Skoro wrócę do Nowego Jorku, zatelegrafuję, a wówczas może mi pan oddać perły w moim biurze, panie Eden. W przeciągu trzydziestu dni otrzyma pan następnie kwit na resztę sumy.

– Zgoda! – odparł jubiler. – Jeśli zechce pan poczekać chwilę, każę sporządzić potwierdzenie zawartego kupna i warunków. Interes interesem – pan to rozumie lepiej ode mnie.

– Zapewne – potwierdził ułagodzony magnat giełdowy.

Eden się oddalił. Ewelina Madden wstała.

– Czekam na ciebie na dole, ojcze. Chciałabym obejrzeć klejnoty. Musi pani wiedzieć, pani Jordan, że w San Francisco można otrzymać piękniejsze drogie kamienie niż gdziekolwiek indziej.

– To możliwe! – Alicja ujęła ręce Eweliny. – Jaką cudowną ma pani szyję! Zanim pani przyszła, powiedziałam właśnie, że perły Phillimore’ów potrzebują młodości. Spodziewam się, że będzie je pani nosić przez wiele szczęśliwych lat.

– Dziękuję pani bardzo! – zanuciła chłodno dziewczyna i odeszła.

– Niech pan czeka na mnie w samochodzie, Thorn! – polecił jej ojciec sekretarzowi. Kiedy został sam z Alicją Jordan, wzrok jej zasępił się znowu.

– Pani nie widziała mnie nigdy, prawda?

– Niestety nie. A może?

– Przypuszczalnie nie. Ale ja panią widziałem. – Dzisiaj, w naszym wieku, mogę mówić o tych rzeczach swobodnie. Musi pani wiedzieć że posiadanie tych pereł sprawia mi wielką przyjemność. Goi się dzisiaj głęboka stara rana.

Spojrzała na niego zdumiona.

– Nie rozumiem pana.

– Wyjaśnię to pani. W latach osiemdziesiątych zwykła pani zajeżdżać do hotelu Palace, gdy przyjechała pani z rodziną z Wysp Hawajskich. A ja... ja byłem pokojowym w tym hotelu. Widywałem tam panią często – a raz, gdy miała pani na sobie słynny naszyjnik z pereł. W moich oczach była pani najpiękniejszą dziewczyną świata – och, dlaczego nie, jesteśmy oboje hm...

– Jesteśmy oboje starzy – dodała powoli.

– Właśnie, to chciałem powiedzieć. Uwielbiałem panią, ale byłem tylko służącym – dla pani byłem powietrzem. To raniło moją dumę. Przysiągłem, że się wybiję, aby panią poślubić Dzisiaj możemy oboje się uśmiechnąć – nawet moje plany nie dały się całkowicie przeprowadzić. Ale dzisiaj perły pani należą do mnie – będą ozdabiać szyję mojej córki. Mogłem je od pani odkupić. Jesteśmy skwitowani – tak chciał los.

– Pan jest dziwnym człowiekiem...

– Jestem tym, kim jestem. Musiałem to pani powiedzieć, w przeciwnym razie triumf mój nie byłby zupełny.

Wrócił Eden.

– Proszę, panie Eden, zechce pan to podpisać? Dziękuję bardzo. Więc otrzyma pan ode mnie depeszę. Zostaje Nowy York. Nigdzie indziej. Niech pan zapamięta! Do widzenia!

P.J. Madden podał Alicji zamaszystą rękę.

– Żegnam pana! – rzekła. – Teraz widzę pana naprawdę.

– I co pani widzi?

– Strasznie próżnego człowieka. Ale sympatycznego!

– Dziękuję pani. Tego nie zapomnę. Żegnam panią!

Poszedł. Eden opadł znużony na krzesło.

– Tak, więc załatwione. Ten olbrzym przytłacza po prostu człowieka. Chciałem wydusić większą sumę, ale to było beznadziejne. Czułem, że on zawsze zwycięża.

– Tak – potwierdziła Alicja – on zwycięża zawsze.

– Zresztą nie chciałem, aby się pani zdradziła przed sekretarzem, kto przywiezie tutaj perły. Ale mnie może to pani zdradzić.

– Przywiezie je Charlie.

– Kto to jest?

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.