Kochanek królowej - Bodil Steensen-Leth - ebook

Kochanek królowej ebook

Bodil Steensen-Leth

0,0

Opis

Kochanek królowej to wybitna powieść duńskiej autorki Bodil Steensen-Leth, na podstawie której powstał scenariusz filmowy. Ekranizacja została nominowana do Oscara w kategorii “Najlepszy film nieanglojęzyczny” (2013) oraz do nagrody Złotego Globu w kategorii “Najlepszy film zagraniczny” (2013). Film został także uhonorowany Srebrnym Niedźwiedziem (2012) i nominowany do Złotego Niedźwiedzia (2012).

15-letnia Karolina Matylda Hanowerska jest młodszą siostrą króla Anglii Jerzego III. W 1766 roku została wysłana do Danii, aby poślubić dwa lata starszego od siebie króla Chrystiana VII. Życie ich obojga na rozwiązłym, kipiącym wręcz od namiętności i intryg duńskim dworze przybiera dramatyczny obrót przez nasilającą się chorobę psychiczną króla z jednej oraz miłość młodej królowej do inteligentnego i czarującego Johanna Struensee z drugiej strony. Struensee jest bowiem nie tylko uznanym królewskim medykiem, ale także człowiekiem o wyjątkowo silnej pozycji politycznej – po przyjęciu posady na królewskim dworze zostaje zaufanym poplecznikiem duńskiego monarchy, rozkochując w sobie młodą królową, samotną i nierozumianą zarówno przez poddanych, jak i przez małżonka.

Znakomita książka duńskiej pisarki to powieść, w której wielkie idee stają się punktem wyjścia do miłosnej historii. Powieściowy świat Bodil Steensen-Leth to nie tylko uczucie dwojga ludzi, ale także zaangażowanie w oświeceniowe reformy kraju, dzięki którym los zacofanej Danii ma szansę ulec poprawie. Epizod oświeceniowego reformatora na duńskim dworze królewskim to dla Duńczyków jeden z najbardziej doniosłych momentów w historii ich kraju. Jednakże przyjaźń Struensee z chorym królem i jednoczesne wielkie uczucie do jego małżonki – klasyczny dworski mezalians – mogą prowadzić jedynie do tragicznego finału…

Kim była owa Angielka, która jako duńska królowa Karolina Matylda zaangażowała się w jeden z najdziwniejszych trójkątów miłosnych w historii?

Bodil Steensen-Leth odpowiada na to pytanie w iście mistrzowski sposób. Zaznacza jednocześnie, że scenariusz filmowy nie wykorzystuje wszystkich nietuzinkowych aspektów powieści – książka jest znakomitym poszerzeniem historii przedstawionej w filmie w reżyserii Nikolaja Arcela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 579

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:Prinsesse af blodet

Copyright © 2000 Bodil Steensen-Leith

First published Forlaget Forum, Kobenhavn 2000

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2014

Przekład: Edyta Stępkowska

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Aleksandra Marczuk Jacek Małkowski

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Fotografia na okładce: Best Film Co. Sp. z o. o.

Wydanie I Kraków 2014

ISBN 978-83-66625-50-1

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

1

– Otrzyj łzy, Matyldo. Czy muszę ci znów przypominać, że twoim jedynym atutem jest porcelanowa cera, której nikt nie doceni, jeśli pokażesz się ludziom z opuchniętą twarzą? Uważaj, bo damy na duńskim dworze zaczną rozpowiadać, że ich nowa królowa to beksa.

Księżna Augusta pochyliła się i nakryła dłoń córki ręką o skórze pomarszczonej jak sucha skórka figowa.

– Postaraj się spojrzeć na to racjonalnie, moje dziecko. Naprawdę nie masz nad czym rozpaczać. Odebrałaś wprawdzie dobre wychowanie, lecz brak ci jakichkolwiek szczególnych talentów…

– Nauczyciele zawsze powtarzali, że ładnie śpiewam…

– Nie przerywaj matce, kiedy do ciebie mówi. – Księżna Augusta zmarszczyła brwi i mocno zastukała zgrzybiałymi palcami w blat stołu. – Jak powiedziałam, twoje talenty nie rzucają się ani w uszy, ani w oczy. Nie sposób także uznać cię za piękność. Najgorsze zaś, co się może przytrafić kobiecie, nawet jeśli jest księżniczką krwi, to nigdy nie wyjść za mąż i do końca swych dni żyć na łasce rodziny. Twoje wiano, jak na siostrę angielskiego króla, nie jest bynajmniej imponujące. Nie masz złotej ani srebrnej zastawy, klejnotów, które mogłyby zrobić na kimkolwiek wrażenie, żadnych sukien czy butów z Paryża. No, może futra są całkiem do rzeczy, ale…

– Przecież jest jeszcze ślubny strój podróżny z atłasu przetykanego srebrną nicią i jest to futro od ojca chrzestnego – wtrąciła Matylda.

– Znowu mi przerywasz! – Księżna Augusta pokręciła głową z dezaprobatą. – Prezent od ojca chrzestnego rzeczywiście jest aż nazbyt bogaty. Miękkie jak jedwab futro obszyte gronostajami i do kompletu mufka. Owszem, stroje ślubny i podróżny rzeczywiście masz na miarę przyszłej królowej. Lecz pominąwszy je, twój posag z ledwością wystarczyłby na zjednanie jakiegoś nic nieznaczącego księcia jednego z nikomu nieznanych niemieckich państewek. Urodziłam się jako niemiecka księżniczka, więc dobrze wiem, o czym mówię. A tymczasem kim masz zostać ty, która tak niewiele masz do zaoferowania? Zostaniesz królową Danii i Norwegii! Matyldo, tu naprawdę nie ma nad czym płakać.

– Czy mogę chociaż zabrać ze sobą Chippersa?

– Nie. To już postanowione.

Matylda pochyliła głowę. Łzy popłynęły po policzkach kobiety wartkim strumieniem. Piesek wskoczył jej na kolana, oparł łapki na ramionach księżniczki i, merdając ogonem, począł zlizywać słone krople z jej twarzy.

– Matyldo, postaw Chippersa na podłodze, zanim ci pogniecie poduszki pod spódnicą i zburzy fryzurę. Zastanów się nad swoim zachowaniem. Pamiętaj o tym, co tyle razy mówiłam tobie i twoim siostrom, o radzie, jakiej w liście udzielił swojemu synowi lord Chesterfield: „Dobre maniery. Nigdy nie zapominaj, jak ważne są dobre maniery”. Ja, twoja matka, przypominam ci: nigdy nie zapominaj, jak ważne są królewskie maniery! Tak niewiele potrzeba. Uśmiech królowej, lekkie skinienie, przyjazne słowo z królewskich ust – ludzie na zawsze to zapamiętają. I odstawże w końcu tego psa na podłogę. Otrzyj łzy, skoro cię o to proszę Bóg wie, który raz.

Matylda, choć niechętnie, posłuchała matki. Kiedy pies zawinął się w fałdy jej sukni, niepostrzeżenie podrapała go za uszami.

– Chippers będzie za mną tęsknił.

– Nie chcę już słyszeć ani słowa o tym psie. Tu chodzi o twoje przyszłe małżeństwo. Nie rozumiesz?

– Rozumiem, matko. – Matylda pochyliła głowę i rąbkiem sukni otarła mokre od łez policzki.

– Trzymaj, moje dziecko. – Księżna Augusta podała jej swoją chusteczkę. – A teraz doprowadź się do porządku. I pozwól, że ci przypomnę, iż królowie i królowe nie pobierają się z miłości, jak by się mogło wydawać młodym dziewczętom zaczytanym w powieściach. Otóż w małżeństwach władców chodzi o promowanie interesów obu państw. Twoje zaślubiny mają przypieczętować koniec dekady wrogości między naszymi krajami. My, księżniczki krwi, w pewnym sensie jesteśmy towarem. Jesteśmy niczym artykuł wysokiej klasy. A jeśli którejś się poszczęści, to z czasem, gdzieś przy okazji, pojawi się miłość. Tak było ze mną i twoim ojcem. Matyldo, zostaniesz królową. Małe księżniczki w całej Europie będą ci zazdrościć. Pozwól, że ci przypomnę, iż twój świętej pamięci pradziadek, gdy przybył z Hanoweru do Anglii w 1714 roku, nie miał pojęcia o tutejszej ludności i jej zwyczajach. Nawet nie rozumiał miejscowego języka. A jak wiadomo, niewiele osób na angielskim dworze włada niemieckim czy francuskim. Wiedział zaś, że aplauz, z jakim go powitano, nie był przeznaczony dla niego jako człowieka, lecz dla monarchii, którą uosabiał. I to właśnie jest twoim aktem zaślubin – staniesz się dla ludu Danii symbolem jako nowa królowa dwóch państw. A jeśli znów ogarnie cię ochota, by się nad sobą użalać, przypomnij sobie, że twojemu pradziadkowi było na obczyźnie znacznie trudniej niż będzie tobie. Był, jakby nie patrzeć, pięćdziesięciotrzyletnim starcem, a ty masz dopiero piętnaście lat. Słyszysz, co do ciebie mówię?

Matylda podniosła głowę i wyszeptała:

– Tak, matko.

– Miałam ledwie siedemnaście lat, kiedy wyszłam za twojego ojca, którego oczywiście wcześniej nie znałam. Tylko czternaście lat dane nam było spędzić razem. Twój dziadek w swej podłości poczytywał sobie za największy triumf to, że przeżył swego najstarszego syna. Nienawidził twojego ojca, bo wiedział, że któregoś dnia zajmie jego miejsce na tronie. Stary potwór nie chciał umrzeć, więc nigdy nie zostałam królową. Lecz ty, Matyldo, ty zostaniesz królową! I to w wieku piętnastu lat. Kiedy znów się spotkamy, ja – twoja matka, która dała ci życie – będę musiała się pokłonić przed własną córką. Jesteś królową. Ja zaś jestem tylko matką króla. Już na zawsze będziesz nade mną górować.

Matylda podeszła do księżnej Augusty i, pochylając się nisko, pocałowała ją w rękę.

– Poszczęściło ci się, moje dziecko. Zapamiętaj na zawsze to, co ci dziś powiedziałam. I pamiętaj o królewskich manierach. Ludzie zawsze dostrzegą słabość czy niefrasobliwość panującego władcy. Natomiast siłę i przymioty biorą za pewnik. Nigdy o tym nie zapominaj. A teraz idź do swoich komnat i przygotuj się do drogi. Król, twój brat, powiedział, że przyjdzie się z tobą pożegnać. Duńska ochmistrzyni niewątpliwie będzie umiała to docenić.

Przyszła królowa ponownie się ukłoniła i ruszyła w stronę drzwi. Chippers, ukryty pod jej spódnicami, posłusznie wyszedł wraz z nią.

– Matyldo, ruszaj się z gracją zamiast kolebać się jak krowa. I pamiętaj, że gdy opuścisz mury tego pałacu, masz się nigdy więcej nikomu nie kłaniać.

– Jesteś jeszcze dzieckiem – zaczął Jerzy – ale i dzieci mają pewne obowiązki. A jako że w twoich żyłach płynie królewska krew, masz ich więcej niż twoi rówieśnicy i inna jest ich waga. Miałem dwadzieścia dwa lata, gdy zostałem królem Anglii. Ty poradzisz sobie jako piętnastoletnia królowa Danii. Nie będziesz przecież musiała rządzić. Masz jedynie rodzić dzieci – to twoje najważniejsze i najbardziej podniosłe zadanie. Kobiety nie mają głowy do polityki. Możesz brać przykład z najdroższej matki. Ona nigdy nie wtrącała się w sprawy kraju, za to uszczęśliwiała naszego świętej pamięci ojca, rodząc mu dziewięcioro dzieci, i to w ciągu zaledwie czternastu lat.

Silny podmuch wiatru uderzył w szybę.

– Znowu rozpada się na dobre – mruknął Jerzy. – Czy kiedykolwiek opady były tak obfite, jak tej jesieni? Wątpię. I szczerze mówiąc, wątpię także, czy cały ten deszcz dobrze zrobi uprawom. No, ale na czym to stanęliśmy? Ach tak, na królewskich obowiązkach i odpowiedzialności. Jako starszy o trzynaście lat brat często zastępowałem ci ojca. Z radością więc udzielę ci kilku ojcowskich wskazówek przed podróżą.

Matylda stłumiła ziewnięcie. Dlaczego Jerzy musi zawsze wszystko tak niemiłosiernie przedłużać i tak potwornie przynudzać?

– Gdy byłem księciem, wiedziałem, że najważniejszym zadaniem króla jest prowadzić się moralnie i unikać wszelkich ekscesów. Każdy dzień zaczynam i kończę modlitwą. Król musi bowiem zawsze nieść dobry przykład poddanym. Oczywiście, dotyczy to także królowej. Oboje powinni się starać przewyższać lud cnotami, pobożnością i dobroczynnością.

– Brzmi nudno. – Matylda uważnie oglądała swoje paznokcie. Uniosła dłoń w stronę ust, by znów ukryć ziewnięcie.

– Król, którego kochają za sprawiedliwość, odwagę i dobroć, jest poważany także za granicą. – Jerzy zdjął perukę, położył ją na stole i obiema dłońmi podrapał się po głowie. – A to ważne dla tego, kto ma rządzić. O tym pisał nasz świętej pamięci ojciec w swym politycznym testamencie skierowanym do mnie, a którego treść dotyczy także i ciebie.

– Nigdy nie wspominałeś o tym testamencie. Chociaż nie powinno mnie to dziwić, skoro widujemy się dwa razy do roku.

– Cóż to za słowa? Nie chcę tego słuchać! Czyżby znów dochodziła do głosu twoja gorąca krew? Dobrze ci radzę, Matyldo, okiełznaj swój temperament, zanim dotrzesz na dwór królewski w Danii i zajmiesz tam należne ci miejsce. – To powiedziawszy, odchrząknął krótko i nieporadnym gestem wyjął z kieszeni płaszcza mały pakunek, który przez czas ich rozmowy tam spoczywał.

– Mam dla ciebie podarunek. Prezent pożegnalny.

– Prezent? Dla mnie? – Matylda ożywiła się i wbiła wzrok w czworokątną paczuszkę. Czyżby pod pomiętym papierem kryło się pudełko z pięknym i kosztownym klejnotem, który wzbudzi zachwyt całego kopenhaskiego dworu? Może to słynna tiara po prababce, przywieziona z Rosji? Paczka rzeczywiście wyglądała, jakby mieściła pudełko z biżuterią. Kochany Jerzy. Zawsze wie, jak poprawić mi humor. Matylda uśmiechnęła się do brata i poczuła nieprzyjemne ukłucie wyrzutu sumienia za to, że w duszy nazwała go nudziarzem. Kochany, kochany Jerzy. Od początku miała nadzieję, że matka podaruje jej jakąś osobistą biżuterię, coś, co będzie należało tylko do niej i nie będzie częścią posagu. Jerzy ziści jej marzenia. To nawet lepiej. Klejnot zrobi znacznie większe wrażenie na duńskim dworze. Będą to bowiem precjoza podarowane na pożegnanie nowej królowej Danii przez króla Wielkiej Brytanii. Matka wszak jest jedynie księżną wdową Walii.

– To Biblia – powiedział Jerzy, rozwijając pakunek. – Mam nadzieję, że co rano po przebudzeniu i wieczorem przed pójściem spać będziesz czytać słowa tej mądrej księgi. Jestem przekonany, że przyniesie ci to pociechę tak, jak przynosi mnie. W ten sposób przynajmniej dwa razy dziennie będziesz mogła dokonać samooczyszczenia, którego potrzebują wszyscy ludzie, a zwłaszcza ci, którzy zasiadają na tronie i całymi dniami są zasypywani pustymi pochlebstwami i otaczani fałszem.

Kolejny silny podmuch wiatru uderzył w okna, wprawiając szyby w drżenie i nadymając zasłony. Jerzy zamrugał oczami i ruszył do okna, gestem nakazując Matyldzie, żeby poszła za nim. Posłuchała z ociąganiem. Drzewa w Parku Świętego Jakuba uginały się pod naporem wiatru, a na The Mall – reprezentacyjnej drodze prowadzącej do pałacu – widać było tylko jeden powóz i dwójkę pochylonych pieszych siłujących się z wichrem.

– W taką pogodę rozsądni ludzie siedzą w domach – powiedział Jerzy. Zwrócił się ku Matyldzie i położył jej dłonie na ramionach. – Tymczasem ty, moja najmłodsza siostra, wkrótce wyruszysz na wybrzeże i popłyniesz na kontynent, by tam zacząć nowe życie. Mam nadzieję, że sztorm ustanie, nim wejdziesz na pokład mojej królewskiej „Mary”. W przeciwnym razie może cię czekać naprawdę nieprzyjemna przeprawa. Radzę ci, byś obcięła jeden ze swoich pukli i przed podróżą wysłała go kurierem duńskiemu królowi. Jeśli okręt zatonie albo cokolwiek ci się stanie w czasie podróży, twój przyszły mąż będzie mógł go zachować jako pamiątkę po zmarłej narzeczonej. Kiedy tylko oświadczyłem się mej najdroższej Charlotcie, przysłała mi kosmyk, by na wiekuiste czasy przypieczętować naszą umowę. Muszę przyznać, że ten drobny gest sprawił mi niezmierną radość i naprawdę podniósł mnie na duchu. Zapadłem wtedy na ospę wietrzną i, jak może pamiętasz, byłem bardzo osłabiony. Gdy leżałem w łóżku zdjęty chorobą, czubkami palców uczyłem się na pamięć miękkości jej włosów i podziwiałem ich piękny brązowy połysk.

– Ja jestem blondynką – wtrąciła Matylda.

– To prawda. Nigdy nie byłaś szczególnie piękna. Jedynie dekolt masz imponujący, choć niektórzy powiedzieliby pewnie, że jest zbyt obfity. Lecz nie to jest najważniejsze w królewskim małżeństwie.

„Chyba naprawdę jestem brzydka, skoro cała moja rodzina stale podkreśla, że zdecydowanie nie ma we mnie nic dla oka”, przemknęło Matyldzie przez myśl. Żeby się nie rozpłakać, mocno przycisnęła język do zębów.

– Najważniejsze, żebyś urodziła dzieci. Jak najwięcej dzieci. A najlepiej – następcę tronu. Jeśli tak się stanie, król Chrystian będzie z ciebie zadowolony i przychylny ci. Poza tym radzę okazywać najwyższy szacunek obu królowym wdowom, babce i macosze króla. A na dobry początek, gdy zobaczysz Jego Wysokość po raz pierwszy, powinnaś się ukłonić. Moja najdroższa Charlotta tak właśnie postąpiła, kiedy się poznaliśmy w Parku Świętego Jakuba. Byłem głęboko poruszony, gdy podążała w moją stronę, prowadzona pod rękę przez księcia Yorku, który kilka godzin czekał, aby ją powitać i do mnie przyprowadzić. Pamiętam, że chwyciłem ją za ramiona, objąłem i wprowadziłem do pałacu, aby poznała moją najukochańszą matkę i resztę rodziny jeszcze przed ślubem, który – jak wiadomo – odbył się tamtego dnia.

„Czy starsi bracia naprawdę muszą być tak bezlitośnie nudni?”, pomyślała Matylda, a głośno powiedziała:

– Matka poradziła mi, abym po opuszczeniu tego domu nigdy więcej się nie kłaniała. Poza tym duńskiego króla poznam dopiero, gdy dotrę do Kopenhagi.

– Myślałem, że powita cię, gdy zawiniesz do Altony – powiedział Jerzy i podrapał się po głowie tak mocno, że łupież posypał mu się na kołnierz.

– Nie.

– To dziwne. – Jerzy zauważył, że ma pod paznokciami łuski łupieżu. Włożył palce do ust i wyssał drobinki. – No dobrze. Tak czy inaczej, powiedziałem matce, że możesz zabrać ze sobą tylko jedną pokojówkę.

Matylda tupnęła nogą i podniosła głos:

– Nie mogę mieć tylko jednej pokojówki!

– One zawsze mają za długie języki. Węszą, plotkują i sieją zamieszanie. Dlatego będziesz musiała poradzić sobie z jedną. Poza tym, na duńskim dworze na pewno docenią, że ich nowa królowa potrafi zachować umiar.

– Królowe mogą robić to, na co mają ochotę. Czyżbyś o tym zapomniał? A ja mam być właśnie królową Danii.

Na górnej wardze Jerzego pojawiło się kilka kropel potu.

– Ja zaś jestem królem Anglii. I o tym też nie zapominaj. – Cedząc te słowa, opluł sobie brodę. – Nie przywykłem do tego, by mi się sprzeciwiano. A już najmniej do tego, by znosić pyskowanie mojej młodszej siostry.

„Zawsze taki wszystkowiedzący i nadęty. Jerzy nigdy nie był inny”. Matylda zaczęła się niemal cieszyć, że wyjeżdża. Może rzeczywiście gdzieś w Danii czeka ją lepsze życie, choć teraz trudno uwierzyć, że w tak małym kraju i przy boku tak dziwacznego – jeśli wierzyć opisom – monarchy spotka ją szczęście. Lecz nigdzie chyba życie nie może być nudniejsze i bardziej sztywne niż tu, na angielskim dworze. Właściwie już zaczęła cieplej myśleć o Duńczykach.

– Nianiu, dlaczego Jerzy zawsze jest dla mnie taki niemiły?

– On nie chce być niemiły. Przeciwnie. Jerzy jest po prostu Jerzym i nic na to nie poradzi.

Zapadła cisza.

– Nianiu, czy na świecie prócz ciebie jest jeszcze ktoś, kto mnie kocha?

Niania zastanowiła się chwilę, nim odparła:

– Chippers. I oczywiście rodzina panienki oraz Jaśnie Pani, matka panienki. Ona panienkę lubi. Wszak jest panienka jej dzieckiem. Choć – niestety – nie synem.

– Czasem można by pomyśleć, że ona kocha tylko Jerzego, a potem Fryderyka i Elżbietę. To zresztą łatwe, skoro oboje nie żyją.

– Matka panienki bardzo za Fryderykiem tęskni. Pomimo że wydaje się surowa, bardzo panienkę lubi. I proszę nie zapominać, że wobec siebie jest równie wymagająca. Zresztą, niektórym ludziom być może łatwiej jest kochać tych, którzy zmarli.

– Ja również tęsknię za Fryderykiem. Kiedy byliśmy mali, zawsze trzymaliśmy się razem.

– Wiem, moje dziecko. Wiem.

– Zawarliśmy z Fryderykiem umowę, że nigdy nie pozwolimy, by nas zaślubiono z kimś z zagranicy. Że zawsze będziemy razem. I on mnie zdradził. Złamał obietnicę, umierając. Po jego śmierci przyobiecali mnie duńskiemu królowi, a przecież mam dopiero piętnaście lat.

– To nie jest wina Fryderyka. I tak by panienkę wydali za granicę, bez względu na wszystko. On panienki nie zdradził. Nikt młody nie pragnie śmierci.

– Ja pragnę. Przynajmniej w tej chwili.

– Spokojnie, moje dziecko. Tylko spokojnie.

Znów cisza.

– Ach, nianiu… To wszystko jest takie beznadziejne i okrutne. Matka zachowuje się tak, jakbym jechała na kilka dni do Kew, a ja mam wyjechać na resztę życia. I co ja tam pocznę w obcym kraju bez was wszystkich? Bez ciebie, nianiu? Może już nigdy nie zobaczę nikogo z was? A Jerzy jak zwykle mnie poucza. Do tego wolno mi zabrać tylko jedną pokojówkę. Jak mam sobie poradzić z jedną?! Ja, która mam być królową. I Chippersa skazali na pozostanie tutaj. Umrze ze zgryzoty. Zresztą ja też. Co mam robić?!

Położyła głowę na usztywnionym, pachnącym dekolcie niani i głośno zapłakała.

– I ciebie pewnie też już więcej nie zobaczę. Odbierają mi wszystko. Nianiu, ja umrę z rozpaczy.

Poczuła na głowie kojący dotyk. Znów usłyszała ten głos i poczuła ten zapach – woń, która od najwcześniejszych lat kojarzyła się jej z mlekiem, troską i miłością.

– Nie ja dałam ci życie, lecz to ja cię karmiłam, odkąd przyszłaś na świat. I tak łatwo cię nie opuszczę, nawet jeśli inni zachowują się tak, jakby to właśnie robili. Matyldo, zapamiętaj sobie: nie opuszczę cię dopóty, dopóki będę chodzić po tym świecie. A o Chippersa się nie martw. Zajmę się nim i będę go karmić tak dobrze, że całkiem o tobie zapomni.

– Chippers nigdy o mnie nie zapomni.

– A w nowym kraju powiedz po prostu swojej ochmistrzyni, żeby ci sprowadziła nowego pieska. I sama zobaczysz, że pokochasz go tak samo, jak kochasz Chippersa.

– Nigdy! Chippers to mój najlepszy przyjaciel. Żaden pies go nie zastąpi.

– Zobaczymy.

Jeszcze chwilę siedziały w milczeniu, obejmując się i kołysząc w ramionach.

– Matyldo, musisz się szykować. Za chwilę przyjdą duńskie damy, aby cię zabrać na kontynent.

– Nie chcę.

– Wiem. Rozumiem.

Znów zapadła cisza.

– A o jakiego psa powinnam poprosić ochmistrzynię?

– O king charlesa spaniela. Chociaż tej rasy pewnie w Danii nie znają. Czy oni tam w ogóle mają rasowe psy?

2

Coś obudziło ją w środku nocy i zdenerwowana usiadła na łóżku. Z zewnątrz z sekundowymi odstępami dobiegało głośne dudnienie. Rogal księżyca świecił wprost na jej łóżko. Gdzie ja u licha jestem? Rozejrzała się. Owalne frędzle przy zasłonach, których zupełnie nie rozpoznawała, rzucały dziwaczne cienie na podłogę. A trochę mniejsze sznureczki zwisające z baldachimu nad jej łóżkiem w księżycowej poświacie wyglądały niczym małe złośliwe stworzenia, które zbliżają się, żeby ją pożreć. Z wolna zaczęło do niej docierać, gdzie się znajduje. Ani nie w pałacu Kew u Jerzego, ani nie w Carlton House u niani i matki. Była w swojej komnacie sypialnej na zamku Christiansborg. Jutro miała się odbyć jej uroczysta koronacja.

Opadła na poduszki. Bolała ją głowa, uszy, gardło. Pewnie się przeziębiła albo dopadło ją coś gorszego po długiej i uciążliwej podróży nieogrzewanym powozem. Nawet Jerzy w swym królewskim powozie zawsze miał na siedzeniu urządzenie, którego dotknięcie groziło śmiercią, lecz które dawało ciepło. I jeszcze to przenikliwe zimno panujące w całym pałacu. Duńczycy nie potrafią porządnie napalić. Do ogrzewania pomieszczeń używają norweskiego drewna zamiast węgla kamiennego, jak w domu, w Anglii. Mówią, że u nich nie ma węgla.

– Czy wobec tego nie można go sprowadzić? – powiedziała, szczękając zębami. – W przeciwnym razie zamarznę tu na śmierć.

Kiedy pakowała swoje skrzynie, niania kilkakrotnie ją przestrzegała, że wyjeżdżając za granicę, dobrze jest zabrać wełnianą koszulę nocną i haftowany czepek. Gdyby tylko jej posłuchała, zamiast upierać się przy jedwabiach i brokatach. Przywiozła do Danii kilka nocnych koszul ze srebrnymi haftami, obszytych taftą w złote paski. To przez swój upór teraz tak potwornie marznie.

Skuliła się i naciągnęła kołdrę na głowę – trochę po to, by zatrzymać ciepło, a trochę dlatego, aby wyciszyć te monotonne, dudniące dźwięki dobiegające od morza. Od stopy na całą nogę rozchodził się pulsujący ból spowodowany odciskiem, który zrobił się na małym palcu. Wolała nie myśleć, jak zdoła jutro rano wbić się w jedwabne, obszyte perłami pantofelki na wysokim obcasie, nie wspominając o długim przejściu do ołtarza w zamkowej kaplicy, podczas gdy oczy wszystkich skierowane będą na nią. Z pewnością przez ten odcisk będzie się kolebać jak krowa i wszyscy to zauważą. Ale przecież zawsze tak chodzi. „Matyldo, ruszaj się z gracją” – powiedziała matka przed samym odjazdem z Carlton House. Nawet jej rodzina nie potrafiła ukryć, że nie jest pięknością. „Twoja dolna warga jest zbyt wydatna” – powiedział Jerzy, kiedy w zeszłym roku przybył posłaniec w sprawie zaręczyn z Chrystianem, następcą tronu. – „Przez tę wargę wyglądasz, jakbyś wiecznie była zła i niesforna, a to nie przystoi przyszłej królowej”. Można wręcz pomyśleć, że jej rodzina cieszyła się, iż w końcu pozbędzie się takiego ciężaru, a przy okazji poprawi swoje stosunki z Danią. Lecz czy dla wielkiej Anglii naprawdę istotne są dobre relacje z maleńką Danią i z Norwegią? Nie pojmowała tego. Najpewniej rację ma jej brat Jerzy, który twierdzi, że kobiety nie znają się na polityce. Ona w każdym razie na pewno nie.

Przesunęła dłonią po brzuchu. Niestety, znów sporo przytyła i ze zgrozą pomyślała o ciasnym gorsecie sukni galowej o mocno ściśniętej talii i rozkloszowanej spódnicy. Suknia była zachwycająca, gęsto obszyta złotymi i srebrnymi haftami, tu i ówdzie inkrustowana diamentami. Połyskiwała pięknie w świetle księżyca ze stojaka w kącie komnaty. Spódnica także była bogato zdobiona srebrnym brokatem i pokryta haftem. Tren wykonany z tego samego materiału co suknia obszyto białą jedwabną taftą i przyczepiono do przyszytych wokół talii haftek. Osiem dwórek miało jej pomóc nieść tren po tym, jak na ramiona zostanie jej nałożony czerwony płaszcz obszyty gronostajem, z wyszytym emblematem czterech złotych koron, spięty szmaragdową broszą wysadzaną diamentami. Królowa Ludwika, nieżyjąca matka Chrystiana i zarazem ciotka Matyldy, miała na sobie ten płaszcz i tę broszę, kiedy oficjalnie obejmowała urząd. Matylda w duchu powtarzała sobie, że skoro siostra ojca zdołała udźwignąć ciężki strój królowej, to i jej się uda.

Bardziej martwiła się tym, jaki zapach będzie miał olej, którym zostanie namaszczona. Ochmistrzyni, fru von Plessen, próbowała się wywiedzieć w dworskiej aptece, czy wśród składników będzie heliotrop, róża, fiołki czy też coś innego. Na próżno – aptekarz otrzymał zakaz ujawniania, jakiego zapachu zażyczył sobie król, mimo że ochmistrzyni wyraźnie zaznaczyła, iż Jej Wysokość jest niezwykle wrażliwa na ekstrakt heliotropu i dostaje od niego ataku kichania.

Najbardziej Matylda obawiała się jednak tego, że gdy będzie klękać przed ołtarzem, korona spadnie jej z głowy. Obręcz korony jest za bardzo wygładzona, i choć nadworna fryzjerka na pewno nie będzie szczędzić szpilek, by dobrze przypiąć ją do włosów, i tak należy uważać, by nie pochylić głowy za bardzo.

Matylda wsparła się wygodnie na poduszkach i pomasowała skronie, by ulżyć nieco bolącej głowie. Kto wie, może jednak jutrzejsze celebracje nie będą takie złe. Prócz dojmującego zimna panującego w komnatach to, co tu zastała, było znacznie lepsze niż się spodziewała i na pewno będzie umiała zachować się tak, aby wszyscy byli zadowoleni. Bo wszak matka miała rację, przypominając jej, jak ważne są królewskie maniery. Potrzeba tak niewiele. Wystarczy zwykły uśmiech, by zadowolić wszystkich wokół. Zrobiło jej się ciepło wokół serca na wspomnienie entuzjazmu, z jakim ją powitano. W pierwszym większym mieście, do którego przybył jej orszak po przekroczeniu granicy, ulice były wyszorowane do czysta i przystrojone powiewającymi flagami, a budynki ozdobione kwiatami i kolorowymi lampionami.

– O tej porze roku niełatwo dostać w Danii tak piękne kwiaty – powiedziała ochmistrzyni von Plessen i posłała Matyldzie znaczące spojrzenie. – Duńczycy dołożyli wszelkich starań. To przecież wstęp do uroczystych obchodów przybycia przyszłej królowej do Kopenhagi.

Wokół zebrały się tłumy, a fru von Plessen wydała polecenie, by orszak przesuwał się powoli, tak aby jak najwięcej zebranych mogło spojrzeć na nową królową. W innym mieście członkowie straży miejskiej powitali ją koncertem na kotłach, gigach i fletach. Konie, które ciągnęły powóz dwóch dostojnych dam, przestraszyły się hałasu i stanęły dęba, a wóz omal się nie przewrócił. Ochmistrzyni zakomunikowała wszystkim, że ona i królowa chcą natychmiast wysiąść. Matylda jednak złapała kobietę za ramię, zdecydowanym ruchem pociągnęła ją na miejsce i uspokoiła, mówiąc, że w Anglii przywykła do jazdy z przygodami. Ludzie zaczęli klaskać i wymachiwać czapkami, a konie się uspokoiły. Matylda śmiała się i wymachiwała na powitanie przyjaznym ludziom zebranym wokoło. Raz po raz do powozu wrzucano wiersze na jej cześć, z których jeden szczególnie trafił do jej serca: „Z Anglii, kraju aniołów, tylko anioły ku nam przybywać mogą”1 – przetłumaczyła von Plessen.

We wszystkich miastach, nawet tam, gdzie orszak zatrzymywał się tylko po to, by zmienić konie, przyszłą królową witano z wszelkimi honorami, obwieszczając to trąbami i grą na kotłach, a członkowie straży ogniowej stali na baczność przy wozie strażackim obok przedstawicieli mieszczaństwa. Ludzie zbierali się gromadnie i raz po raz wznosili okrzyki, przepychając się i tłocząc. Ochmistrzyni wydawała rozkazy, napominała i próbowała zaprowadzić ład, podczas gdy Matylda, siedząc w karecie, czerpała cichą przyjemność z faktu, że to właśnie ją ludzie chcieli zobaczyć i to o niej szeptali do siebie z podziwem. Może rzeczywiście bycie ich królową okaże się dla niej darem losu.

W jednym z miast na Fionii, gdzie jej świta zatrzymała się, by zmienić konie – Matylda nie pamiętała już jego nazwy – przywitano ją tak entuzjastycznie, że na moment odchyliła połę futrzanego płaszcza, by pokazać zebranym, jak szykownie prezentuje się ich nowa królowa w swoim stroju skrojonym z kosztownego zielonego atłasu wyszywanego w złote i srebrne kwiaty. Rozzłościła tym fru von Plessen, która powiedziała, iż królowa niechybnie przeziębi się, zanim dotrą do Kopenhagi. Matylda w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła i pomachała do rozradowanych Duńczyków, którzy tak życzliwie ją u siebie przyjęli.

Po trwającej dwie godziny i dwadzieścia minut przeprawie przez większą z dwóch cieśnin, Matylda musiała pilnie i w miarę dyskretnie pozbyć się treści żołądkowej, bezlitośnie wstrząsanej morskimi falami. Gdy więc z pokładu zjeżdżały kolejne powozy, fru von Plessen i dwie inne damy stanęły wokół królowej i szalami oraz spódnicami zasłoniły ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Matylda mogła w spokoju złożyć ofiarę bogom mórz i oceanów.

Na Zelandii nocowali tylko raz – w miasteczku Sorø, gdzie wystawnie ich ugoszczono w akademii barona Holberga. Matyldę powitał oddział reprezentacyjny z kotłami i trąbami przy wtórującej im kanonadzie salw armatnich. Miejscowi prominenci i duchowieństwo czekali na nią na schodach akademii. Bramę zdobiły girlandy z kwiatów i bukszpanu, a powyżej zawieszono kosze z owocami i kolorowe lampiony z emblematami jej i króla pod baldachimem zwieńczonym koroną. Wszystkie budynki akademii, podobnie jak większość domów w mieście, ozdobiono iluminacjami i malowidłami, a największy podziw budziły domy wójta, asesora i ubogiego dyrektora szkoły. Na jeziorze przed akademią stał ołtarz, na którym jedno z miejscowych dzieci właśnie złożyło ofiarę w podzięce za szczęśliwe pojednanie dworu angielskiego i duńskiego. Z inicjatywy ochmistrzyni Jej Wysokość wydała uroczystą kolację, zapraszając miejscowych notabli, by mogli nacieszyć oczy widokiem królowej. Ona sama ze strachu przed kolejnym atakiem choroby morskiej nie była w stanie niczego przełknąć. Czas umilała gościom muzyka i tańce pod przewodnictwem tancmistrza i organisty Schübelera.

Matyldę rozczulał zachwyt i ceremonie urządzane na jej cześć. I chociaż pobyt w Sorø był dla niej szczególnie męczący, wszyscy mieli jak najlepsze intencje. Teraz musiała jednak myśleć o czekającej ją rano koronacji. Dobrze byłoby wypocząć, aby mieć siłę stawić czoła trudom dnia, jakie ją czekały, lecz złowieszcze, dudniące dźwięki dobiegające od strony morza nie pozwalały jej na to. Wydawało się, że hałas się nasila. Zdumienie budził fakt, że mieszkańcy miasta mogli spać w takich warunkach. Matylda wyciągnęła rękę i szarpnęła mocno sznurem dzwonka. Długo czekała, nim ktokolwiek się zjawił. Dopiero po piątym bądź szóstym pociągnięciu w drzwiach pojawiły się zaspane, zdezorientowane twarze pokojówek. Matylda ze złością zażądała wyjaśnienia źródła hałasu dobiegającego z zewnątrz.

– To syreny przeciwmgielne, Wasza Wysokość.

– Każcie je wyłączyć.

Jedna z dziewcząt ośmieliła się prychnąć, co nieudolnie próbowała ukryć, zasłaniając usta dłonią. Inna wyglądała, jakby spała na stojąco i z trudem usiłowała podnieść ciężkie od snu powieki.

– Nie da się ich wyłączyć, Wasza Wysokość – odparła ta z tupetem, która przynajmniej była w pełni przytomna. – Syreny przeciwmgielne są umieszczone na statku i załoga dmie w nie, by ostrzec o swej obecności inne okręty, aby nie doszło do kolizji.

– Czy może być mgliście, skoro księżyc świeci tak jasno?

– Tego nie umiem powiedzieć, Wasza Wysokość…

Matylda pomasowała skronie z rezygnacją. Czuła, jakby za moment miała jej eksplodować głowa.

– Przynieś mi proszek od bólu głowy – rozkazała. – I zapal świece na świeczniku przy stole. Podaj mi jeszcze ciepłego mleka do popicia proszku.

Chociaż fru von Plessen wiele razy ostrzegała królową przed Chrystianem, kilka dni temu Matylda wpuściła go do swych komnat. Każdej nocy, odkąd tylko przybyła do stolicy, król wysyłał posłańca, by ten się dowiedział, czy dwórki już poszły na spoczynek. Za radą fru von Plessen Matylda za każdym razem odpowiadała, że jeszcze nie, a poza tym, że jest u niej ochmistrzyni. Chrystian trzymał się więc od niej z daleka.

Kilka dni temu przyszedł. Było już po północy i fru von Plessen od dawna spała w swojej komnacie. Matylda podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, by zobaczyć, jaka pogoda zapowiada się na następny dzień. Ku swemu zdziwieniu zobaczyła Chrystiana pląsającego w parku. Choć panował przejmujący chłód, król nie miał ani futra, ani płaszcza, a jedynie swój atłasowy kostium. Wyglądał, jakby wcale nie czuł zimna. Wykonywał dziwaczne ruchy, które najwyraźniej miały stanowić rodzaj tańca. Dwaj paziowie, którzy bardziej dbali o utrzymanie wysokiej pozycji na dworze niż o zdrowie monarchy, posłusznie dreptali tuż za nim. „Przecież oni się natrząsają ze swojego króla” – pomyślała Matylda ze złością. Kiedy nieco później Chrystian odwiedził ją w komnacie, próbowała mu powiedzieć o niestosownym zachowaniu paziów. On jednak nie chciał jej słuchać. W końcu uznała, że nie warto o to kruszyć kopii. Chrystian wydawał się niezwykle radosny – nigdy wcześniej go takim nie widziała.

– To radość z pełni Księżyca, madame – powiedział, po czym poprosił, by go wpuściła do swego łoża. Kiedy leżał obok, przypomniało się jej, jak niegdyś z Edgarem, synem głównego ogrodnika matki, bawili się w tatę, mamę i dziecko w pałacu w Kew. Teraz było nieco inaczej, ale wcale nie tak źle, jak to sobie wyobrażała. Chrystian nabrudził tak, jak nigdy się to nie zdarzyło Edgarowi. Kiedy wstał z łóżka, zafascynowana przyglądała się plamom na pościeli.

– Nieźle. Całkiem nieźle – mruknął i schylił się, by podnieść z podłogi swoje ubranie. Nagle zesztywniał i wbił wzrok przed siebie. – Czy jest tu ktoś jeszcze prócz ciebie, madame? Muszę cię ostrzec, że ktoś próbuje mnie zabić. Czy na pewno nikt nie zaczaił się w sypialnej komnacie samej królowej? – Mając na sobie tylko koszulę, począł na czworakach sprawdzać pod stołami i za zasłonami. – Nie – powiedział, gdy skończył. – Nie ma żywej duszy. Nie ma nawet ochmistrzyni. No, chyba że sam szatan postanowił tu się ukryć. Jego nie tak łatwo znaleźć.

– Niech wasza królewska mość przestanie – jęknęła Matylda – bo strach mnie sparaliżuje.

Chrystian cofnął się kilka kroków.

– Cóż, moja pani, z szatanem nie ma żartów. Tak powiedział biskup w kazaniu z okazji mojej konfirmacji. Przemawiał cztery długie godziny. Niepojęte, prawda? Przez dziewięć kwadransów musiałem odpowiadać na pytania w obecności całego dworu, konsylium, wszystkich kolegiów i notabli aż po sąd najwyższy i najróżniejszych zagranicznych ministrów. I choć odpowiedziałem poprawnie na wszystkie pytania, biskup i tak stwierdził, że widzi już, jak szatan wyciąga ku mnie swe szpony. – Chrystian przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z niej niewidoczny cień, po czym rozłożył szeroko ramiona. – Znikam tymczasem z twoich oczu, madame. Muszę bowiem jeszcze wydoić noc i ucałować gwiazdy, co oznacza, że stanę się duchem, którym w istocie jestem.

Cofnął się kilka kroków i niemal zespolił się w jedno z księżycową poświatą. Gdyby Matylda nie wiedziała, że wciąż tu jest, nie dostrzegłaby go. Jakby naprawdę stał się zjawą…

– Na tym dworze i w tym teatrzyku nie znajdziesz pani błazna. Błaznem jest tu bowiem sam król. Tyle musisz wiedzieć, madame. A może jest na odwrót? Może to błazen jest królem? Albo to wcale nie jest teatr, lecz teatrzyk kukiełkowy, po którym król i królowa pod postaciami dzieci przechadzają się dumnym krokiem, jakby występowali na największej scenie świata? – Usiadł na krześle. Nadal był w samej koszuli. – Co ty na to, Matyldo? Może usiądziemy we dwoje i uraczymy się nawzajem smutnymi historiami o królach? Jak myślisz? Może ty będziesz Henrykiem Bolingbroke, a ja Ryszardem II? – Gdyby nie ciemne oczy wyzierające spod równie ciemnych brwi, przez swoją jasną skórę byłby niemal niewidzialny, gdy tak stał skąpany w świetle księżyca. – Ja naprawdę sam nie mam pewności, czy jestem z tego, czy z innego świata – wymamrotał. – Przed dwoma laty podczas spektaklu teatru włoskiego poczułem, jakby wszystko w nim było inne, lepsze i większe od tego, co znałem. Aktorzy nie byli ludźmi, lecz istotami z innego, wyższego uniwersum. I uwierz mi, Matyldo, że nagle uświadomiłem sobie, że i mnie pisane było znaleźć się w tym lepszym świecie. Lecz z jakiegoś powodu zostałem z niego wykluczony. Czy potrafisz sobie wyobrazić, jaka to męka, móc zajrzeć w ten prawdziwy, uwznioślony byt, nie mogąc do niego wejść?

– Przestań, panie – jęknęła Matylda. – Nie mogę dłużej tego słuchać.

Natychmiast przyskoczył do łoża.

– Żartuję tylko – mruknął jej do ucha. – Na Boga, nie możesz mnie brać zbyt serio. Z całą powagą zaś powinnaś traktować moje nogi. Czy nie sądzisz, pani, że mam wyjątkowo okazałe nogi? Zapewniam, że doskonale prezentują się na scenie obleczone w białe, przylegające pończochy podkreślające kształt i mięśnie łydek. W świecie mody niezwykle ważne jest, by mężczyzna miał kształtne nogi. Nie sądzisz, madame? Za to kobieta może sobie mieć nogi tłuste niczym świńskie szynki. Nie ma to większego znaczenia, skoro i tak je chowa pod spódnicami na fiszbinowym stelażu. – Pochylił się i pogłaskał ją po policzku. – Masz niewiarygodnie wielkie oczy, Matyldo. Wielkie jak u dziecka. Takie, które nie znają żadnego zła i żadnych potworności nie widziały. Natomiast głęboko niepokoi mnie twój podwójny podbródek. Jest stworzony do największego wysiłku. Jakież to trudy przyjdzie mu znosić, Matyldo? Jest tak wielki, że każda ochmistrzyni musi ci go zazdrościć. Von Plessen z jej wiecznie skwaszoną miną nie ma ani podbródka, ani piersi, tylko ten długi, sztywny nos. Twój nos też jest długi, lecz miękki. To wszystko zmienia. A ja? Jaki mam nos – sztywny czy miękki? Wiem, że jest co najmniej tak samo długi jak twój. Oboje jesteśmy długonosi. Lecz to miękkość nosa określa, czy jest się dobrym, czy złym człowiekiem. Proszę, Matyldo, dotknij mojego nosa i sprawdź, czy twój małżonek, król, jest miękki czy twardy, zły czy dobry?

– Szczerze mówiąc, jest dokładnie taki jak wszystkie inne nosy – odparła Matylda.

Chociaż powszechnie uważano, że Chrystian jest dziwnym człowiekiem, to w gruncie rzeczy niewiele się różnił od Jerzego z jego wiecznymi humorami, a przy tym był zdecydowanie bardziej zabawny. Zresztą, może wszyscy królowie mają swoje dziwactwa – w każdym razie ci, których znała. Jednak jak dotąd miała do czynienia tylko z dwoma monarchami – mężem i bratem. Tak czy inaczej, wiedziała, że byłoby znacznie gorzej, gdyby ją wydano za króla czy księcia starszego od niej o trzydzieści lat. Chrystiana zaś dzieliły od niej tylko dwa lata. Pomyślała też, że gdy lepiej się poznają, będą mogli ze sobą naprawdę wesoło spędzać czas. O świcie, nim wszyscy w pałacu wstaną, będą mogli urządzać „gonitwy” w samych koszulach po długich korytarzach, budować kryjówki z pierzyn, tańczyć i chować się w oranżerii. Wszystko to, co robiła z Edgarem, kiedy nie bawili się w mamę, tatę i dziecko, teraz będzie mogła robić z Chrystianem. Kto wie, może on też jest na wpół dzieckiem. W końcu ma dopiero siedemnaście lat. Ona z całą pewnością jeszcze była dzieckiem. Powinni się razem całkiem nieźle bawić.

Kiedy zachowanie Chrystiana stawało się nieco osobliwe, tak naprawdę o to mu właśnie chodziło – o zabawę. Przynajmniej tak się jej wydawało, a potwierdzeniem był choćby wykonany na jego polecenie ogromny koń na biegunach wielkością przypominający prawdziwe zwierzę, na którym potrafił siedzieć godzinami i bujać się w jednym z boksów w królewskiej stajni. Któregoś dnia spojrzał na nią swoimi smutnymi wielkimi oczami osadzonymi w bladej, delikatnej twarzy i znów zaczął mówić dziwne rzeczy, których nie rozumiała. Podeszła do niego, pokłoniła się i pogłaskała zamknięte powieki, które drżały pod naporem wzbierających łez. Miał wygląd najsmutniejszego dziecka na ziemi. Zaproponowała mu szeptem, by pobawili się w mamę, tatę i dziecko. Słysząc to, rozkazał dworzanom natychmiast zostawić ich samych. Zrobił to tak donośnym tonem, że Matylda się przestraszyła i omal się nie rozpłakała. Przyskoczył do niej i gdy za ostatnim z dworzan zamknęły się drzwi, zaczęli się bawić za kotarą. Jej spódnice trochę przeszkadzały, ale gdy było po wszystkim, Chrystian wyglądał na zadowolonego.

– Teraz muszę iść i rządzić – zawołał. – Pora, by kukiełka odziana w jedwabie pokazała swoją siłę i to już, natychmiast, zanim powieki na stałe przyszyją jej do policzków. – Pokłonił się szarmancko i, głośno pokrzykując, wybiegł ze stajni.

To, że Chrystian był ekscentrycznym człowiekiem, było jasne dla wszystkich, a fru von Plessen najwyraźniej nigdy nie nudziło opowiadanie najróżniejszych historii o jego wyczynach. Wspomniała, że w dzień po pochówku jego ojca, świętej pamięci Fryderyka V, Chrystian zażądał, aby ponownie uruchomiono wszystkie wielkie iluminacje, ponieważ chciałby przejechać przez miasto i obejrzeć je. Życzenie to było nad wyraz niestosowne – wszak widział je, gdy jechał za trumną swego ojca, i niedorzeczne było wykorzystywanie miejskich pochodni żałobnych do zaspokojenia własnych zachcianek.

– Co innego – wycedziła fru von Plessen – gdyby chodziło o iluminacje na cześć zbliżającego się ślubu jego królewskiej mości. Lecz tak nie było. Na własne oczy widziałam, jak król jechał przez miasto niemal zlany w jedno z przybranym na czarno powozem i, nie uroniwszy ani łzy, przystawał, by chłodnym wzrokiem dokładnie przyjrzeć się iluminacjom i przeczytać, co na nich napisano. Nagle powiał silniejszy wiatr i znaczna część lampionów zgasła. Wyglądało to niczym podmuch bożej sprawiedliwości.

Potem fru von Plessen przestrzegła Matyldę, aby nigdy nie zapominała, że przyszła na świat jako księżniczka krwi i wkrótce ma zostać matką narodu i zasiąść na królewskim tronie. To z jej łona narodzą się potomkowie rodu, co czyni ją świętą i stawia ponad wszystkimi. Nawet królowi nie wolno się do niej zbliżać bez stosownej nabożności. Król powinien odgrywać rolę wzdychającego ku niej kochanka, a wedle zapewnień fru von Plessen, Chrystian był świetnym aktorem. Ona zaś nie powinna mu okazywać żadnych względów, gdyż w przeciwnym razie stanie się dla niego metresą jak pierwsza lepsza. Wszyscy na dworze od dawna wiedzą o tak zwanych spotkaniach króla w jego prywatnych komnatach. Początkowo chciał się jedynie siłować z kolegami, ale zapasy przerodziły się w zwykłe bijatyki. Teraz zaś w spotkaniach uczestniczyły także kobiety i całe towarzystwo nie znało wstydu ni umiaru.

– Biegają nago po komnatach – powiedziała fru von Plessen – i nie próbują nawet się kryć ze swoimi grzesznymi swawolami. O nie, król powinien paść na kolana, wielbiąc cię, pani, i okazując ci najwyższy respekt.

Matylda z ledwością powstrzymywała uśmiech na myśl o tym, ile to już razy Chrystianowi udało się przechytrzyć surową ochmistrzynię.

Król trzymał fru von Plessen w szachu i Matylda nie miała wątpliwości, że ochmistrzyni obmyślała plan zemsty. Konflikt między nimi zaczął się już wtedy, gdy jej świta po dwunastodniowej podróży z Altony w końcu dotarła do Roskilde, gdzie zgodnie z obyczajem powitały ją przystrojone ulice, fanfary, pływające łabędzie oraz oczywiście król i jego przyrodni brat, następca tronu Fryderyk – wszyscy w pełnej gali. Szybko złamano protokół dworski i Chrystian zabrał ją do swojej karocy ciągniętej przez osiem białych klaczy, zaś księcia posłał do powozu Matyldy, by dotrzymał towarzystwa „skwaszonej ochmistrzyni”. Fru von Plessen pobladła ze złości i poczęła dawać Matyldzie znaki, wymachując przy tym rękami, że nie wolno dopuścić do tak oburzającego naruszenia etykiety i to na oczach tłumnie zgromadzonych miejscowych elit. Chrystian tymczasem, nie zważając na jej protesty, kazał woźnicom ruszać. Matylda nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Widząc to, król także się roześmiał. Widzieli się po raz pierwszy, ale byli przecież mężem i żoną, królem i królową, a także parą kuzynów, która zachowywała się jak dwójka rozbrykanych dzieci, które zrobiły psikusa dorosłym.

– Babka i macocha pewnie zielenieją z zazdrości. Obie kiedyś uroczyście wjeżdżały do stolicy. Lecz ty, pani, wjedziesz niczym wódz po zwycięskiej bitwie. – Król wybuchnął krótkim, przerywanym śmiechem i posłał jej tajemnicze spojrzenie. – Nie wiem, madame, co skwaszona fru von Plessen opowiedziała wam o mnie i kopenhażanach. Tyle jednak musicie usłyszeć prosto z ust konia2 – czy nie tak mawiacie w waszym języku, pani? – i samego króla: zewsząd pojawiały się głosy, że wasz wjazd do stolicy nie powinien być zbyt kosztowny, a konsylium zabroniło wręcz mieszkańcom stawiania iluminacji. Bardzo im się to nie spodobało, wszyscy bowiem ogromnie się cieszą na przyjazd prawdziwej „angielskiej róży”. A gdy jeszcze w gazetach przeczytali, że najmniejsze nawet miasteczka na prowincji powitały Waszą Wysokość muzyką, iluminacjami i czym tam jeszcze, rozzłościli się nie na żarty. Czy naprawdę miasteczko takie jak Sorø ma uczyć stolicę, jak należy przyjmować królową? Zdaniem kopenhażan zakaz miał tak naprawdę zrazić królową do mieszkańców miasta. Uznano, że tak być nie może. I wiesz, pani, co wymyślono na waszą cześć? Za ogromne pieniądze zbudowano – to nie żart – rzymski łuk triumfalny, aby powitać cię w mieście, madame. To bardzo miłe, prawda? Choć w sumie także nieco komiczne. – Król uderzył się w uda i znów wybuchnął śmiechem. Matylda musiała przyznać mu rację. To wyglądało nieco komicznie, nawet jeśli intencje były dobre. – Ostatecznie jesteś pani tylko młodą dziewczyną, a nie rzymskim cesarzem. Zresztą, nawet takiego nie przypominasz. Najbardziej przypominasz wyrosłe angielskie dziecko, które je za dużo słodyczy.

Matylda odruchowo przygryzła policzki, by jej twarz wydała się mniej pucołowata.

– Nie można jednak wciąż wychodzić z założenia, że tylko kwiaty o najbardziej wyszukanym wyglądzie pachną najpiękniej. Przeciwnie, zdarzają się rośliny niezwykłej urody, które nie pachną w ogóle, a te najbardziej niepozorne potrafią oszałamiać swą wonią.

Matylda poprawiła wstążkę kapelusza. Nie rozumiała ani słowa z królewskiej mowy.

– Nie wiem, panie, co masz na myśli. Cieszę się jednak na spotkanie z królowymi wdowami, to jest z waszą babką i macochą. Nie mogę się doczekać chwili, gdy oddam się w ich ręce.

– Zapewniam cię, że nie ma się z czego cieszyć.

Matylda zaniemówiła, gdy król nagle przeszedł na ty.

– To dwie zgorzkniałe damy. Chociaż nie, babka nie jest w sumie taka zła. Ale zaraz, o czym ja mówiłem? Ach tak, o rzymskim łuku triumfalnym, który pan Wiedewelt postawił na Gammelholm i który kosztował kolegium admiralskie krocie. I nie myśl, madame, że to jakaś miniatura. Łuk ma trzydzieści pięć metrów wysokości, a szeroki jest na dwadzieścia dwa. Łacińska inskrypcja na górze brzmi: „Na pamiątkę majestatycznego wjazdu królowej Karoliny Matyldy”. Musisz przyznać, Matyldo, że to komiczne, jeśli spojrzeć na to, kim jesteś. Wszak nie ma w tobie nic majestatycznego. Jesteś tylko dużym, zdrowym i nieco pulchnym dzieckiem.

Matylda pomyślała, że król ma rację. Oboje w rzeczywistości byli dwójką dzieci, które się bawią w monarchów. Może byli jak dwie przyjaciółki? Bo choć Chrystian był królem i chociaż już nie raz bawili się w tę zabawę, która tak mu się podoba, to w jej oczach coraz bardziej przypominał dziewczynę.

Chrystian czasami okazywał Matyldzie troskę, do której zdolna byłaby tylko dobra przyjaciółka. Któregoś dnia przechadzali się po parku – jako król i królowa. Tuż za nimi ciągnął się sznur dworzan z fru von Plessen na czele. Chrystian był wyraźnie w złym nastroju i nie odzywał się, tylko patrzył przed siebie pustym wzrokiem, drapał się po brzuchu i robił dziwne miny, do czasu gdy zauważył, że buty Matyldy przemokły od chodzenia po wilgotnej trawie. Nie dawało mu to spokoju, i choć fru von Plessen uparcie próbowała podtrzymać fałszywie uprzejmą konwersację, na którą żadne z nich nie miało ochoty, on chciał rozmawiać tylko o przemoczonych butach królowej. Ochmistrzyni zacisnęła zęby i ciągnęła wytworny dyskurs, w którym skwapliwie uczestniczyli dworzanie idący za nią. Chrystian tym bardziej nie zamierzał się poddać:

– Mokre buty, madame! – zawołał i zatrzymał się tak gwałtownie, że uczestnicy dworskiej procesji niemal powpadali na siebie nawzajem. – Od tych przemokniętych jedwabnych pantofelków możesz pani nabawić się choroby gardła. Tak, dokładnie: gardła. Wszak sama pani widzisz, że jedwab jest całkiem mokry od wilgotnej trawy i wilgoć ta zapewne już dawno przeniknęła przez skórę i zagnieździła się w waszych delikatnych kostkach. Co z tym zrobimy? Co na to poradzić? Czy powinniśmy polecić ochmistrzyni, aby niczym koń wyścigowy czym prędzej pomknęła do zamku i sprowadziła tu dziesięciu ludzi, by zanieśli swą panią do komnat tak, by uchronić jej stopy przed przemożną wilgocią? Jak sądzisz, madame? Czy twoje kosteczki nie cierpią z powodu zimna i wilgoci? Wiesz przecież – matka niewątpliwie ci o tym mówiła – że zimne, mokre stopy są źródłem wszelkiego zła. A jak się ma ciepła i tajemna skrytka twa? – Tu Krystian poklepał się dłońmi po udach i, wybuchając śmiechem, zgiął się wpół. – Ha! Zrymowałem! Słyszałaś, Matyldo? „Zła i twa” to przecież rym!

Nie, nie mogła powiedzieć, że był niemiły. Nawet jeśli również nieco ekscentryczny, to i opiekuńczy zarazem. Czy kogokolwiek innego obchodziło, że ma mokre stopy? Oprócz niani nikt nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak ona się czuje. Nawet ochmistrzyni. Tę ostatnią ewidentnie interesowało jedynie opakowanie i splendor, którym mogła błyszczeć przed ludźmi, kiedy było jej to na rękę. Natomiast to, co kryje się w sercu królowej, jakie targają nią pragnienia czy tęsknoty, zupełnie ją nie interesowało. Pozory i blask, w których się pławi, po prostu powinny niewzruszenie trwać.

Chrystian, gdy dopadł go zły humor, potrafił też być wyjątkowo nieprzyjemny. Matylda nie raz widziała, jak bez najmniejszego powodu i niczym nie prowokowany, podchodził do osoby, która miała pecha znajdować się w pobliżu, i mocno szarpał ją za nos. Kiedyś kazał upiec figurki ze słodkiego ciasta i postawił je na miejscu pań podczas uroczystej kolacji. Z czasem jego humory stały się trudniejsze do zniesienia niż fanaberie Jerzego. Matylda pomyślała, że niania nie polubiłaby mężczyzny, za którego ją wydano. Pamiętała zdarzenie, gdy matka chciała pochwalić zarówno Jerzego, jak i jego doradcę lorda Bute’a. Podkreślała wtedy, że młodzi, słabi królowie powinni mieć przy boku starszych i silnych mężczyzn. Matylda musiała przyznać matce rację, gdyż wyraźnie rzucało się w oczy, że nauczyciele i doradcy Chrystiana byli wystarczająco silni, aby mu się sprzeciwiać, a nawet dawać mu reprymendy. Poza tym hrabia Holck i Brandt, ulubieni kompani pijackich eskapad Chrystiana, zdecydowanie nie byli dobrym towarzystwem dla jej męża. Matyldzie nie podobał się żaden z nich. Szczególną niechęć budził w niej Holck. Fru von Plessen powiedziała jej, że jedną z ulubionych zabaw króla jest pozwalanie, by Holck bił go i poniżał.

– Mało tego że się bawią w biczowanie, co samo w sobie jest żenujące w oświeconych czasach, w jakich żyjemy – perorowała wzburzona fru von Plessen – to jeszcze hrabia Holck żąda gratyfikacji w postaci pieniędzy albo drogich prezentów. I bynajmniej nie wystarcza hrabiemu, że król płaci mu, by ten zaspokoił jego chore fantazje. Również przyjaciele hrabiego otrzymują od króla zapłatę. Doprawdy, ten człowiek nie ma wstydu ani honoru! Zachowuje się tak, jakby był królewską metresą, a nie dworzaninem z otoczenia króla Danii.

Matylda nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Zupełnie nie znała Chrystiana z tej strony. Owszem, był dziwny, ale w żaden sposób nie wydawał się jej człowiekiem tak chorym czy perwersyjnym. Zresztą nie była do końca pewna, co to słowo oznacza. Co więcej, Chrystian często potrafił ją rozbawić, choć miała świadomość, że tak naprawdę był dziwakiem, i ani matka, ani niania nie byłyby zachwycone, słysząc, co wygaduje i widząc, co wyprawia w jej towarzystwie.

O wysokim, szczupłym hrabim Moltke, który był postacią niezwykle wpływową za panowania poprzedniego króla Fryderyka V i który przyjechał aż z rodzinnego Bregentved specjalnie po to, by wziąć udział w uroczystej kolacji, Chrystian powiedział, że „górę ma z bociana, a dół z lisa”. Matylda po tych słowach wybuchnęła śmiechem, za co fru von Plessen skarciła ją wzrokiem. Innego dnia król oznajmił prosto w twarz staremu członkowi rady, Thottowi: „Śmierdzi pan. Czyżbyś, ekscelencjo, nie podtarł dokładnie tyłka? A może to taki szczególny Thottowy zapach? Albo też wszystkie stare ekscelencje wydają z siebie taki smród?”. Matylda musiała pochylić głowę, by nikt nie widział, że zachichotała. W rzeczy samej Thott naprawdę śmierdział i czasem trudno jej było wytrzymać w otoczeniu starych, napudrowanych, cuchnących ekscelencji. Komnaty w zamku Christiansborg należałoby porządnie przewietrzyć. Równie obcesowo Chrystian odnosił się do ministra spraw wewnętrznych, Bernstorffa, jednej z najważniejszych osób w państwie, posiadacza tytułu hrabiowskiego najwyższej rangi. Matylda nie raz słyszała, jak król mówił, że minister cuchnie jak mokra gazeta, w którą ktoś zawinął solonego śledzia, lecz gospodyni zapomniała go posolić i przyprawić koperkiem.

Nazajutrz planowano wielką uroczystość i cały naród miał świętować historyczne wydarzenie – pierwszą koronację dokonaną w samej stolicy. Wszystkie arkady wokół wybiegu dla koni przed zamkiem Christiansborg przybrano wieńcami i girlandami kwiatów. Na placu między stajnią a kanałem Gammel Strands ustawiono barak z desek ozdobiony monogramem pary królewskiej, a kucharze od wielu dni uwijali się jak w ukropie, by móc ugościć kopenhażan pieczoną jagnięciną, wieprzowiną, dzikim drobiem i przyrządzonym na ruszcie wołem o pozłacanych rogach. Z fontann z żółtego marmuru tryskać miało zarówno białe, jak i czerwone wino, a w tłum planowano rzucić osiemset duńskich talarów.

Matylda miała nadzieję, że Chrystian będzie umiał odpowiednio się zachować. W przeciwnym razie, niewykluczone, że to ona stanie się ofiarą. Czuła się winna, że był w złym nastroju, gdyż uraziła go, gdy rano niespodziewanie przyszedł do jej komnat, akurat gdy dwórki ją oporządzały i upinały jej włosy. Jedna z nich narzuciła Matyldzie na ramiona jedwabny szal, żeby się nie przeziębiła. Chrystian, nie witając się z nikim, podszedł prosto do Matyldy, ściągnął z niej szal i pocałował ją w szyję, mrucząc coś niezrozumiale. Gdy fru von Plessen zobaczyła usta króla na szyi królowej, krzyknęła, odwróciła się ostentacyjnie i przewróciła oczami, jakby była świadkiem cudzołóstwa lub gorszej rozpusty. Matylda instynktownie zganiła Chrystiana za to, że tak bezceremonialnie wtargnął do jej komnat i nieprzystojnie się zachował. Do końca życia nie zapomni wyrazu twarzy króla. Wyglądał, jakby na jego wielkie smutne oczy opadła czarna, ciężka kurtyna.

– Ktoś kiedyś powiedział, że albo się grzeszy, posuwając się zbyt daleko, albo nie idąc tak daleko, jak się powinno – powiedział stłumionym głosem. – I albo się wierzy w jedno, albo w drugie. Można też wierzyć za bardzo w zbyt wiele rzeczy. – Odrzucił głowę i podniósł szal. Rozdarł go i, rzuciwszy strzępy na podłogę, podeptał jedwabny całun. Opuścił komnatę w wielkim wzburzeniu.

Matylda czuła wyrzuty sumienia z powodu swojego zachowania. Już dawno wszak się przekonała, jak delikatny i wrażliwy bywa Chrystian. Król powinien być opanowany, gdy jutro stanie przed swoim ludem. Jeśli się skompromituje, to ona będzie za to odpowiedzialna.

1 Gra słów – w dawnej pisowni duńskiej nazwę „Anglia” (dziś: England) pisano Engelland, co dosłownie oznacza kraj aniołów (przyp. tłum.).

2 Ang. straight from the horse’s mouth – usłyszeć wiadomość z pewnych źródeł, najczęściej od osoby zorientowanej w problemie (przyp. red.).

3

Życie na duńskim dworze składało się z samych rozrywek. W ciągu dnia co rusz organizowano polowania, konne wyprawy, kuligi albo odwiedzano rozmaite rezydencje na północy Zelandii, gdzie raczono się wystawnymi potrawami. Zdarzały się też pojedynki na pistolety, które jednak były tylko dodatkowym urozmaiceniem beztroskiej egzystencji, jako że kule na szczęście – a może celowo – trafiały przeważnie w powietrze. W niedzielne wieczory odbywały się koncerty, w poniedziałki – przedstawienia w Teatrze Królewskim, we wtorki uroczyste gale w pałacach arystokracji rozsianych po całym mieście, w środy – bal paré na dworze królewskim, w czwartki bal domino, w piątki Bernstorff wydawał wielkie przyjęcia, w soboty zaś urządzano bale maskowe w odnowionej z rozmachem sali rycerskiej na zamku Christiansborg, na którym król wystąpił w tureckim turbanie i z bułatem przy boku. W maskaradach mogli uczestniczyć przedstawiciele sześciu najwyższych klas szlacheckich oraz oficerowie, a sama zabawa budziła głębokie zgorszenie wśród starszego pokolenia. Spora grupa ministrów i wielu kopenhaskich duchownych bezskutecznie starało się położyć kres niestosownym przebierankom, podczas których młodzi panowie i panny w poczuciu wolności, jaką dawało im przebranie, zapominali o przyzwoitości i bez skrępowania oddawali się wszelakim uciechom.

Na dworze tak wiele się działo, a Matylda tak wybornie się tym wszystkim bawiła, że właściwie nie miała czasu tęsknić za rodziną w Anglii. Czasem tylko czuła w sercu bolesne ukłucie, kiedy pomyślała o niani. Gdy widziała gdzieś pieska do towarzystwa, z żalem wspominała Chippersa. Zdarzało się to jednak coraz rzadziej. Czas biegł tak szybko, że z trudem udawało się jej znaleźć chwilę, by napisać do matki, na co ta już nie raz skarżyła się w swych listach do córki.

Chrystian bardzo się zmienił od pojawienia się Matyldy. Nawet z wyglądu zdawał się innym człowiekiem. Zaczął wyjątkowo mocno pudrować perukę, przez co jego podłużna, blada twarz wydawała się jeszcze bardziej osobliwa. Z czasem usta stały się jednym wielkim grymasem, a w jego oczach nie było już wrażliwości i smutku, lecz bezwzględny chłód. Gdyby tak jak dawniej spróbowała pogłaskać je przez zamknięte powieki, z pewnością jej palce zmieniłyby się w sople lodu.

Podczas kolacji albo patrzył pustym wzrokiem przed siebie, albo zadawał niedorzeczne pytania bez związku z rozmową. Gdy mu coś nie smakowało, pluł jedzeniem na podłogę.

– Od tego puszcza się najgorsze bąki – powiedział któregoś razu. – Sos z czerwoną papryką, od którego pierdzi się różami, a defekacja przebiega bez zakłóceń. No co, taka jest prawda! Co tak na mnie patrzycie? Dam głowę, że was wszystkich, jak tu siedzicie, bardziej interesuje własna defekacja niż wasze kochanki czy kochankowie. Ich można przecież w każdej chwili wymienić. Bąki zaś i fekalia nigdy nie zmieniają właściciela – powiedziawszy to, podrapał się po nosie. – A wiecie, że kolor bąka zależy od tego, co się zjadło? Bo owszem, bąki czasem mają kolor, mimo że zasadniczo są niewidoczne. To jest taki zapacho-kolor. Rozumiecie?

Za to gdy na stole pojawiało się danie, które mu smakowało, napełniał talerz i jadł tak szybko, że prawie się dławił albo dostawał ataku kaszlu. Czasami napady te były tak silne, że Matylda i inni, którzy mieli pecha siedzieć obok niego, musieli zasłaniać twarze serwetkami, gdyż pluł wokoło resztkami jedzenia i śliną. Jeśli postawiono przy nim jakieś półmiski lub tace, natychmiast je od siebie odsuwał, sprawnie i szybko opróżniając za to kieliszki wina siedzących obok niego dam i panów. Niekiedy podczas kolacji zabawiał towarzystwo różnymi sztuczkami – a to rozrywał wachlarze dam, jeśli jakiś wpadł w jego ręce, a to rzucał kieliszkami za głowę przy żywiołowym aplauzie dworzan, zaśmiewając się do rozpuku.

Podczas audiencji często się zacinał i w nieskończoność potrafił się wpatrywać we własne dłonie albo dotykać podbrzusza. I nieważne, jak bardzo starał się sekretarz kancelarii Reverdil. Najwyraźniej nic nie było w stanie wyrwać go z odrętwienia. Wydawał się pogrążony w głębokim śnie na jawie, po czym niespodziewanie się budził i zadawał całą masę niedorzecznych pytań. Chociaż nie szczędził wysiłków, sekretarzowi nie zawsze udawało się powstrzymać króla przed szczypaniem w brzuch czy pstrykaniem w nos przypadkowych osób. Gdy Chrystianowi udało się przechytrzyć starego sekretarza, wybuchał niekontrolowanym śmiechem brzmiącym jak rżenie konia.

– Trzeba być twardym – wołał. – Dopiero wtedy można ruszyć z miejsca i dopiero wtedy będę widział, że zbliżam się do spełnienia. Muszę być jak drzewo z żelaza – twardsze i silniejsze od wszystkiego, co dotąd poznano.

Matylda nie rozumiała, co się stało z jej towarzyszem zabaw. Zaczął cuchnąć. Nie wiedziała, czy to zapach potu czy brudu. Nikt w Anglii nie wydawał tak przykrej woni. A gdy teraz na nią spoglądał, skóra na jego policzkach i pod oczami zaczynała mu drgać, a wargi poruszały się jak ślepe ryby w akwarium. Wyraz jego twarzy wzbudzał w niej odrazę. Przestała więc podchodzić do męża i, pokłoniwszy się, proponować zabawę w mamę, tatę i dziecko. Co się stało z Chrystianem? Czy zmiana w jego zachowaniu naprawdę była skutkiem tego, co zaszło w jej sypialni na dzień przed koronacją, kiedy Chrystian podarł jedwabny szal i go podeptał?

– Nie. Król jest po prostu zazdrosny – powiedziała fru von Plessen. – Wasza Wysokość zachowuje się zawsze z majestatem i godnością, jakie przystają królowej, co budzi powszechny podziw. Przypomnij sobie, pani, swoją koronację. Nigdy nie zapomnę podniosłej procesji przy dźwiękach kotłów i fanfar oraz radosnych okrzyków zebranego tłumu, które cię pani odprowadzały z dziedzińca zamkowego do kościoła. Z przodu szedł król w odświętnych szatach koronacyjnych, lecz to na twoją cześć, pani, wiwatowała gawiedź, gdyś przechodziła w równie wykwintnym stroju. I nic w tym dziwnego. Wasza Wysokość prezentowała się naprawdę pięknie, gdy, krocząc dostojnie, skinieniem i uśmiechem pozdrawiała zebranych. Król zaś nie był w stanie ukryć, jak wielką odrazą napawa go ten spektakl. Pomyślałam sobie wówczas: „Korona może ciążyć”. W każdym razie na pewno wtedy, gdy spoczywa na niewłaściwej głowie. Tak, wiem, że niewybaczalne jest myśleć w ten sposób. I mówię to wyłącznie Waszej Wysokości. Lecz doprawdy trudno mi było uwierzyć, że nowy król w istocie jest namaszczony przez Stwórcę. Nie potrafiłam się w nim dopatrzeć śladów Boga wszechmocnego. Widziałam jedynie zapijaczonego młodzika, który chwiejnym krokiem zmierza w stronę koronacyjnego kobierca ze swoją królową – różą kroczącą za nim. W kaplicy zamkowej ty, pani, klęczałaś i odwracałaś się we właściwych momentach. Wszystko robiłaś jak należy, mimo że – jak sama mi pani mówiłaś – potwornie bolał cię odcisk na palcu. Jego Wysokość zaś wyraźnie był myślami gdzie indziej. Naprawdę się bałam, że napluje biskupowi w twarz, wybuchnie tym swoim końskim śmiechem albo wyrzuci przez okno królewskie jabłko. Mówię szczerze, wcale nie przesadzam. Słowo daję, że król wydawał się wystarczająco niezrównoważony, aby zmienić koronację w ponury skandal. Zresztą nie ja jedna obawiałam się najgorszego, zwłaszcza gdy zaczął nerwowo skubać berło, aż górna część odpadła i potoczyła się po posadzce, znikając między ławkami. Wasza Wysokość pamięta zapewne ten niefortunny incydent. Pamiętasz pani i to, jak przed kilkoma dniami, jadąc wzdłuż kanału Holms, przypadkiem wyprzedziłaś o kilkanaście kroków powóz króla, a żeglarze, którzy wracali właśnie z pracy, jak jeden mąż oburzyli się na ten widok. Ich zdaniem król nie powinien pozwalać nowej, młodej królowej Danii jeździć w pojedynkę. Krzyknęli do niego, że nie jest wart takiej królowej. Zapewniam Waszą Wysokość, że król pobladł i śmiertelnie się przeraził – z wściekłości albo ze wstydu, a może z dwóch powodów jednocześnie. Żeglarze byli jednak po twojej stronie, pani. I nic dziwnego. Lud rozumie więcej niż się wszystkim wydaje.

Matylda nie wierzyła, że Chrystian może być zazdrosny o to, iż w jego kraju jest darzona sympatią. Jego wszak także lubią – ludzie nie wiedzą przecież o wszystkim, co się dzieje za murami zamku. Bardziej prawdopodobne wydawało jej się, że denerwuje go, iż to ona wraz ze swoimi damami dworu zaczęła bywać na przedstawieniach francuskiej trupy teatralnej, którą Chrystian sprowadził do kraju i która wystawiała spektakle w Duńskim Teatrze Królewskim do czasu ukończenia przez architekta Jardina budowy właściwego Teatru Dworskiego na wzór tego, który w Berlinie założył Fryderyk Wielki. Chrystian uwielbiał teatr i był dumny, że teraz w Danii pokazuje się nie tylko rodzime sztuki i urządza bale, ale także chadza się na francuskie spektakle. Cieszyły go rozmowy z francuskimi aktorami i wspólne z nimi występy. Nie. Zdecydowanie nie był zazdrosny. Mógł się jednak obawiać, że i ona zacznie występować i przyćmi jego blask, choć jej nigdy nie przyszłoby to do głowy. Być może, gdyby nadarzyła się okazja, mogłaby zaśpiewać jeden albo dwa duety z la Tourem, śpiewakiem z francuskiej trupy… On bowiem poznał się na jej głosie. Natomiast za nic nie pokazałaby siebie ani swojej tuszy na scenie. W tym zresztą fru von Plessen przyznawała jej rację, co nie było takie dziwne, jako że ochmistrzyni z zasady nie lubiła tego typu rozrywek. Teatr ma na ludzi zły wpływ, zwykła mawiać. Podobnie zresztą uważała matka Matyldy. Matylda już wcześniej dostrzegła podobieństwa między nimi. Matka pozwalała swoim dzieciom oglądać wyłącznie Davida Garricka w Królu Ryszardzie II. Lżejsze sztuki były dla nich zakazane. Oburzenie fru von Plessen dodatkowo wzmagał fakt, iż Francuzi, których nazywano „zwyczajnymi komediantami króla”, otrzymali trzysta tysięcy królewskich talarów na swoje przedstawienia, podczas gdy duński teatr dostawał jedynie siedem tysięcy. Fru von Plessen uważała ponadto – i nie zamierzała się z tym kryć – że przebywanie całymi dniami w towarzystwie aktorów i aktorek z całą pewnością nie jest w dobrym tonie.

Dziwactwa Chrystiana z dnia na dzień się nasilały. Z całą powagą opowiadał, że zawrze związek morganatyczny ze swoim psem Gourmandem, żeby mogli razem chodzić do teatru, gdzie zwierzę będzie siedziało w loży po jego lewicy.

Król żył w ciągłym strachu, że zniknie mu pępek. Nie wierzył, że każdy człowiek ma pępek i ku zgrozie sekretarza gabinetu, Reverdila, nie raz zdarzyło mu się podczas audiencji podchodzić do ludzi i szeptem prosić, by pokazali mu swoje pępki. Większość stała oniemiała, gdy król bezceremonialnie gmerał przy ich guzikach, próbując naocznie się przekonać, jaka jest prawda. I choć czasami udawało mu się zobaczyć cudzy pępek zanim przerażony Reverdil zdążył go odciągnąć, nadal nie wierzył, że w istocie każdy człowiek go posiada.

Król tak mocno drapał się po głowie, że na peruce pojawiały się plamy krwi. Podczas posiłków jak gdyby bezwiednie zabierał jedzenie z talerzy, które znalazły się w jego zasięgu, mimo że należały one do gości, a ci nie skończyli jeszcze spożywać. Podczas kolacji u szambelana Gabla nabrał łyżką cukru i posypał nim perukę dystyngowanej starszej pani. Goście zamilkli ze zdumienia, a król zaśmiał się przeraźliwie. Zdezorientowana dama próbowała strzepnąć cukier z peruki. Następnego dnia był z Matyldą w teatrze i w antrakcie tak mocno nadmuchał do herbaty panny von Eyben, że gorący płyn prysnął jej na obnażony dekolt.

Coraz rzadziej panował nad mimiką i niemal bez przerwy stroił miny. Wielu ludzi uważało, że sobie z nich żartuje. Bywało, że naśladował sposób mówienia czy gestykulację innych.

– Król do tego stopnia nad sobą nie panuje – powiedziała któregoś dnia fru von Plessen – że słuchając go i przyglądając mu się, zawsze wiadomo, z kim się spotkał danego dnia. To jednak głęboko niepokojące, gdyż ludzie sądzą, że ich król jawnie z nich szydzi.

– Lud? A cóż to jest? – zapytał Chrystian któregoś wieczoru podczas kolacji. – Być może lud to tylko sen, a sen jest zawsze czymś innym niż my sami. Lud istnieje więc wyłącznie w snach. – Położył palec wskazujący na ustach. – Trzeba pamiętać, by do zmarłych mówić niskim głosem. I aby w dzień zawsze mówić cicho.

Wydawało się, że ulubioną rozrywką króla jest drażnienie fru von Plessen. W ubiegłym tygodniu podczas balu książę Karol poprowadził ostatni tego wieczora taniec, przechodząc z jednej komnaty do drugiej. Gdy korowód wszedł do komnat Matyldy, w drzwiach do białego gabinetu stanęła fru von Plessen i zagrodziła księciu drogę. Chrystian zawołał, aby książę się nie przejmował babskim gadaniem, i towarzystwo tanecznym krokiem wtoczyło się obok pofukującej z oburzenia ochmistrzyni do komnat królowej.

– Wola królowej jest ukryta w brudnych pantalonach ochmistrzyni – oświadczył któregoś dnia. A gdy wieczorem Matylda zjawiła się, by zasiąść do kolacji, powiedział głośno: – Patrzcie, oto wielka angielska krowa we własnej osobie. Cóż za wymiona! Podobno la Tour lubi ciągnąć wielkie wymiona!

Niektórzy z obecnych panów i dam z zażenowania wbili wzrok w podłogę. Inni triumfowali, nieudolnie próbując to ukryć. Matylda zaś udała, że nic się nie stało, wyprostowała plecy i z dumnie podniesioną głową przeszła przez salę, po czym uśmiechnęła się, skinęła i zajęła miejsce obok Chrystiana. Duży biust oczywiście od zawsze był jej czułym punktem. I chociaż w zasadzie niewiele mogła poradzić na jego rozmiar, to na tyle, na ile się dało, próbowała okiełznać go gorsetami i fiszbinami.

Jednak nie czuła się urażona bezpośredniością Chrystiana. Mógł sobie mówić, co chciał. Bo jakkolwiek to dzięki niemu została królową, to jednak urodziła się księżniczką i tego nikt jej nigdy nie odbierze. Poza tym nie wierzyła, że jego zachowanie było wymierzone przeciwko niej. Każdy przecież widział, jak bardzo król był zagubiony i nieszczęśliwy. Zdaniem Matyldy, jej mąż nienawidził sprawowania rządów. Ciężko było mu znieść fakt, że zgodnie z etykietą stale musi mu towarzyszyć cała armia dworzan. I, podobnie jak Jerzemu, trudno mu rozmawiać z nieznajomymi. Można by pomyśleć, że obaj cierpią na chorobę typową dla młodych władców, która im przeszkadza konwersować z podwładnymi. Jerzy wprawdzie starał się przynajmniej zawsze robić to, co do niego należy, lecz mimo to obaj są zwykłymi niemotami. Jedyna różnica polega na tym, że gdy w rozmowie zapadała krępująca cisza, Jerzy wołał: „Co? Co? Co?”, podczas gdy Chrystian – ku powszechnemu zdumieniu – wybuchał swoim końskim śmiechem, szurał butem po podłodze, szczypał siebie lub innych po brzuchu albo sprawdzał, czy mają pępek.

Król był tak naprawdę jak pies, który nie mogąc poprosić o wpuszczenie do środka, staje na tylnych łapach i drapie w drzwi.

Ochmistrzyni na bieżąco i z wyraźną satysfakcją informowała Matyldę o najnowszych wyczynach króla. Razem z Holckiem, Brandtem, adiutantem Juulem i kilkoma innymi szlachetnie urodzonymi młodzieńcami z królewskiego dworu król w przebraniu przechadzał się ulicami miasta, odwiedzając szynki okryte złą sławą domów rozpusty. Panowie stłukli przy okazji niejedną latarnię i wybili niejedną szybę przy Magstræde, Snaregade i Løngangsstræde. Zaczepiali przypadkowych przechodniów i tak narozrabiali, że doszło do bójki ze stróżami porządku. Stróże mieli przewagę i król ostatecznie musiał się poddać. Odsłonił płaszcz i pokazał funkcjonariuszom insygnia na dowód, że jest królem, na co ci puścili go wolno. Gdy strażnicy składali u policmajstra raport z wydarzeń minionej nocy, ten początkowo się strapił, a potem naubliżał im od starych głupców, których musiała zmorzyć senność albo nalewka, skoro dali się oszukać bezczelnemu młodzikowi, który posłużył się imieniem króla. Wówczas strażnicy wpadli we wściekłość i poprzysięgli zemstę. Fru von Plessen zarzekała się, że rozpętała się wojna między strażnikami z jednej a królem i jego kompanami z drugiej strony. I jeśli akurat nie było przedstawienia ani balu, a na dworze nie odbywała się żadna maskarada, to ulice miasta zamieniały się w pole walki. Obie strony poniosły straty. Jeden ze strażników stracił nos, inny również został tak okaleczony, że uznano go za niezdolnego do służby. Pomimo to stróże porządku utrzymywali przewagę, a król ze swym towarzystwem musiał uciekać. Którejś nocy jednak jeden ze strażników tak mocno uderzył kropaczem króla w głowę, że ten padł nieprzytomny na ziemię.