Kobiety, które kochał Bóg. Nowy Testament - Maria Miduch - ebook
NOWOŚĆ

Kobiety, które kochał Bóg. Nowy Testament ebook

Maria Miduch

0,0

Opis

Jezus zatrzymał się przy tobie…

Kobiety takie jak ty: odważne i zagubione, ciche i wyraziste, poranione i pełne nadziei. Łączy je jedno – każda z nich została pokochana przez Boga. Jezus, spotykając je na ich drodze, nie ocenia, nie narzuca niczego, tylko zatrzymuje się, patrzy z uwagą i chce być blisko.

Maria Miduch, biblistka znana z wrażliwości i głębokiego rozumienia Słowa Bożego, po raz kolejny odkrywa przed nami niezwykłe kobiety. Tym razem są to bohaterki z Nowego Testamentu. Wśród nich znajdziemy: Annę, prorokinię ze Świątyni, Marię i Martę z Betanii, Marię Magdalenę, Samarytankę, córkę Jaira czy kobietę cierpiącą na krwotok. Każdej z nich autorka daje głos, wydobywając z ewangelicznej narracji to, co najważniejsze – prawdę o Bogu, który nas dostrzega, wysłuchuje i kocha.

Przyglądam się Jezusowi i kobietom obecnym na stronach Ewangelii i w moje serce wlewa się nadzieja. (...) Czytam, pochylam się nad tymi postaciami i nabieram pewności, że pasuję do tej opowieści; że mimo upływu czasu jesteśmy sobie bliskie, znalazłybyśmy wspólny język, mogłybyśmy wzajemnie się inspirować.

To nie tylko opowieść o kobietach sprzed dwóch tysięcy lat. To także zaproszenie dla ciebie, współczesnej kobiety. Odkryj, że jesteś częścią tej samej historii miłości.

 

***

Maria Miduch – dr teologii biblijnej z zakresu judaistyki i hermeneutyki biblijnej, mgr teologii i studiów bliskowschodnich, wykładowca języka hebrajskiego i Starego Testamentu. Członek Stowarzyszenia Biblistów Polskich, zaangażowana w inicjatywę TJCII Polska. Zakochana w podróżach − szczególnie tych do Ziemi Świętej. Autorka bestsellerów: Biografia Ducha Świętego (2015); Biografia Boga Ojca (2016); Biografia Syna Bożego (2017); Kobiety, które kochał Bóg(2018); Oddech Boga. Modlitwa ludzi Biblii(2019), Słowo przed Słowem. Zachwyć się Pismem Świętym(2024).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Maria Miduch

Kobiety, które kochał Bóg

Nowy Testament

Moim przyjaciółkom: tym starszym i młodszym, kobietom, które mnie inspirują, wspierają i dodają odwagi. Jak bardzo pasujemy do Ewangelii! Musimy to wspólnie celebrować…

Słowo na początek

Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie lubię rozróżnienia na Stary i Nowy Testament. Dla mnie to jedna historia, która – jeśli którąś z części pominiemy – staje się niekompletna. Nie zawsze tak było. Kiedyś miałam duży problem ze zrozumieniem Nowego Testamentu. Po prostu mocniej przemawiał do mnie Stary; czułam się w nim bardziej zadomowiona, jego bohaterki i bohaterowie byli mi bliżsi. Pewnego razu słuchałam wykładu pewnego Żyda, który uwierzył w Jezusa. Ów rabin powiedział, że nie rozumie, dlaczego niektórzy wydawcy rozdzielają Biblię na Stary i Nowy Testament, wstawiając między obie części kartki, które mają na celu uświadomienie czytelnikowi, że oto kończy się jedno, a zaczyna coś nowego, innego. Mówił, że on zwykle te strony wyrywa… I może niektórych to zgorszy, ale ja również tak robię… Ułatwia mi to patrzenie na całą Biblię jako na jedną księgę. To także pomogło mi „przekonać się” do Nowego Testamentu i odkryć, że postacie w nim występujące mogą inspirować na równi z moimi ulubionymi bohaterami starotestamentalnymi.

Żeby polubić kobiece bohaterki Nowego Testamentu, musiałam podjąć pewien wysiłek. Potrzebowałam oczyścić je z „kościółkowego” lukru – z tego, co mówi o nich tradycja, ta pisana przez małe „t”, często niemająca wiele wspólnego z biblijnym przekazem – i odczytać je na nowo. Pozwolić im być sobą. To była pasjonująca podróż: z często kiczowatych postaci zaczęły się wyłaniać sylwetki pełne głębi i autentyczności – niezwykłe kobiety, z którymi aż chce się zaprzyjaźnić i którymi warto się inspirować.

One są tak różne! Co za ulga, że – wbrew temu, co niektórzy chcieliby sugerować – Biblia nie przedstawia jednego wzoru kobiety, który wszystkie miałybyśmy bezwzględnie naśladować. I jakie to piękne, że są niedoskonałe! Bóg potrafi działać mimo ich słabości, a nawet wydobywać z nich coś głębokiego i pięknego. Ich historie są złożone, nieoczywiste – i właśnie w tym tkwi nadzieja także dla nas: czasem pogubionych, często idących bardzo okrężną drogą do celu. Zbyt długo przyjmowano w Kościele – jako jedynie słuszną – męską optykę, która ma niewiele wspólnego z biblijnym przekazem. Dziś trudno ją utrzymać, chyba że ktoś świadomie zamyka oczy na to, co naprawdę mówi Pismo Święte. Niestety, wciąż są środowiska – również kościelne – które bardziej niż objawionej prawdzie, ufają utartym ścieżkom. Nawet jeśli te ścieżki coraz bardziej oddalają od źródła. Słowo Boże ma to do siebie, że mimo upływu czasu nie starzeje się – pozostaje wciąż aktualne. Podobnie postacie przez nie odmalowane: nadal żywe, poruszające, bliskie. Cóż może mnie łączyć z kobietą, która żyła dwa tysiące lat temu? W czym mogłaby mnie inspirować? Czy jej wpływ na moje życie nie będzie równie nikły jak ten, który miała przykładowo piękna Helena z oblężonej Troi? Dla mnie – osoby wierzącej – nie jest bez znaczenia, gdzie te bohaterki się pojawiają. Są przecież zanurzone w żywym Słowie Boga. A to sprawia, że ich postacie się nie starzeją, nie tracą znaczenia – i że przez nie właśnie może objawić mi się ważna prawda o Bogu i Jego szalonej miłości. Bohaterki biblijne bardzo często okazują się kobietami, które nie pozwoliły się wtłoczyć w sztywne ramy narzucane przez innych. To właśnie dlatego są tak żywe, tak inspirujące, tak pełne nadziei – w przestrzeni spotkania z Bogiem i drugim człowiekiem. Było dla mnie dużym zaskoczeniem, jak często podczas spotkań biblijnych czy rekolekcji kobiety pytały: „Czy z Biblii da się wyczytać również coś dla nas? Czy Biblia nie jest księgą tylko dla mężczyzn?”. Osobiście nigdy nie miałam takiego wrażenia, ale rozumiem, że można je mieć – zwłaszcza jeżeli ktoś został utwierdzony w androcentrycznym[1] przekazie obecnym w wielu kościelnych narracjach. To przekonanie potrafi skutecznie zniechęcić do sięgnięcia po Słowo i zakorzenienia się w nim. Ta perspektywa jeszcze bardziej motywuje mnie, by odkrywać i pokazywać kobiece sylwetki w Biblii – przywracać im głos, znaczenie, koloryt. Wierzcie mi: kobiety w Biblii to nie barwne tło wydarzeń. To aktywne uczestniczki w historii zbawienia, często zdumiewające swoją determinacją, kreatywnością, odwagą i zaangażowaniem. Niejednokrotnie zawstydzają swoją postawą mężczyzn pojawiających się w tych samych narracjach. Ale warto dodać: zarówno postacie kobiece, jak i męskie zostały nam dane, byśmy mogli się nimi inspirować – niezależnie od płci. Bohaterki Biblii to nie tylko wzór dla kobiet. Mężczyzna pewny swojej tożsamości nie będzie miał oporów, aby uczyć się od kobiet. Nie przestraszy się inspiracji, która przychodzi z kobiecego doświadczenia wiary. I nie będzie się bał uczynić kobiety swoją duchową nauczycielką.

Kobiety Starego Testamentu są mało znane, a te z Nowego często przesłodzone, „polukrowane”. Tych mniej znanych dotyczyła poprzednia książka. Teraz chcę pochylić się nad tymi, które zostały obudowane warstwą idealizacji. Pragnę przywrócić im prawdziwe piękno – to, które kryje się pod grubą warstwą makijażu nakładanego przez wieki, by dopasować je do konkretnych schematów. Ich obrazy często służyły promowaniu określonych modeli kobiecości w danym czasie w Kościele. Zapomniano jednak, że to nie ludzkie koncepcje mają kształtować lekturę Biblii, ale że to tekst biblijny ma prowadzić nas swoją drogą. Dlatego zapraszam: skupmy się na samym Słowie. Wejdźmy w nie głębiej. Odłóżmy na bok nagromadzone przekonania na temat znanych postaci kobiecych i pozwólmy, by same do nas przemówiły.

Życie warte TEGO momentu – Anna

Boję się obsesji produktywności. I wcale nie chodzi mi o gospodarkę czy ekonomię. Mam na myśli kult produktywności, który wkrada się, a może nawet triumfalnie przechadza się po różnych przestrzeniach, także kościelnych. Ma wiele odmian, przylgnął do pewnych środowisk chrześcijańskich i – niczym kameleon – przybiera ich barwy. Zacznijmy od całkiem pobożnych pytań o świętego, który będzie najlepszym wstawiennikiem w danej sprawie, bo na swoim koncie ma tak dużo cudów. Przejdźmy przez zachwyt nad ilością followersów internetowego kaznodziei, a skończmy na pytaniach o „wydajność” parafii mierzoną liczbą chrztów i małżeństw. Lubimy mierzyć, ważyć, szacować i oceniać… może się jednak okazać, że w perspektywie królestwa Bożego ta metoda zupełnie się nie sprawdza. Bóg nie używa ludzkich miar, nie prowadzi statystyk ani nie daje się omamić wielkimi liczbami. A co, jeśli w Jego oczach ten, który nie wymodlił żadnego cudu, ten, który stoi pod chórem w kościele i tylko podpiera ścianę, kto nie ma zagwarantowanej pierwszej ławki na uroczystościach kościelnych i kto nigdy nikogo nie nawrócił – jest prawdziwym VIP-em? A co, jeśli perspektywa wieczności, z której patrzy Bóg, zmienia optykę i pozwala zatrzymać się na istocie rzeczy, bez porównywania?

Wielka przyszłość

W biblijnej kulturze żydowskiej imię, jakie nadaje się dziecku, odnosi się do jego najgłębszej tożsamości. Ujawnia coś, co pozostaje niewidoczne dla oczu, uchyla rąbek tajemnicy i pozwala spojrzeć na to, co ukryte. Imię jest bardzo ważne – stanowi klucz do osoby, która je nosi. To dlatego Anioł walczący z Jakubem nad potokiem Jabok nie chciał zdradzić swojego imienia, by nie dać mężczyźnie pełnego dostępu do siebie. Z tego samego powodu Bóg niekiedy zmienia imię bohaterowi biblijnemu. On jak nikt inny zna jego tożsamość i patrzy na niego bardziej przenikliwie niż rodzice, przyjaciele czy sąsiedzi. Niekiedy Najwyższy sam wybiera imię – tak jak w przypadku Jana Chrzciciela czy Jezusa.

A jak było w przypadku naszej bohaterki, która pojawia się na kartach Ewangelii u początków ziemskiego życia Syna Bożego? Mimo że jej rola wydaje się epizodyczna, raczej poboczna, to jednak w opisie jej pojawienia się w Świątyni Jerozolimskiej jest coś zastanawiającego (por. Łk 2,36–38). Jej imię można było pominąć milczeniem, zrezygnować ze sceny z jej udziałem. Symeon wypowiada znamienne proroctwo nad małym Jezusem i jego zdziwionymi rodzicami, a słów Anny nie zapisano – nie przekazano, co mówiła. Mimo tego zapamiętano jej imię i tragiczną historię rodziny. Jak to dobrze, że wierzymy w natchnienie biblijne – ono tłumaczy pojawienie się tej tajemniczej staruszki na kartach Ewangelii. Z pewnością Łukasz miał pewien cel w tym, by wprowadzić w ten świątynny epizod ową kobietę i dość szczegółowo przedstawić ją swoim odbiorcom.

Anna – bohaterka jednej sceny. Ale za to jakiej sceny! Jej imię oznacza „łaskę”. Brak w nim dookreślenia, o jaką łaskę chodzi. Aż się prosi, by coś dopowiedzieć – a tu nic. Po prostu łaska. Tylko tyle? A może aż tyle? Z pewnością jej rodzice, wybierając imię dla małej dziewczynki, kierowali się jego znaczeniem. Czy można życzyć dziecku czegoś piękniejszego niż łaska? Cóż lepszego mogłoby je w życiu spotkać? Może dla nas ten termin nie brzmi zbyt dobrze – niestety, interpretujemy go w odłączeniu od jego biblijnego znaczenia. Dla nas łaska jest czymś dawanym z pozycji wyższości i akcentującym niższe położenie tego, który łaskę otrzymuje. I choć nie ulega wątpliwości, że Bóg faktycznie stoi wyżej niż obdarowywany, to Najwyższy nie akcentuje poniżenia tych, których obdarowuje, a pociąga ich w swoją stronę i wynosi do bliskości ze sobą. Niemożliwe jest, by łaska dawana była z pogardą, odrazą czy od niechcenia, by wyrażała grymas niecierpliwości wobec kogoś, kto potrzebuje pomocy. Nie! Bóg jest jak miłosierny Samarytanin, który widząc potrzebę, głęboko się wzrusza (por. Łk 10,33), albo jak ojciec z przypowieści o synach marnotrawnych[2], który widząc młodszego syna wracającego do domu w okropnym stanie, wzrusza się, pędzi do niego, rzuca mu się na szyję i całuje go (por. Łk 15,20). Bóg, który wyświadcza łaskę, jest szczęśliwy – objawia swoje prawdziwe oblicze. Rodzice Anny wiedzieli o tym i może właśnie dlatego tak nazwali swoją córkę. Spotkanie z prawdziwym Bogiem to spotkanie z łaską Najwyższego. Wspaniały plan na życie.

Z pewnością pojawienie się nowego członka rodziny, małego dziecka, prowokuje do snucia planów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce, by jego dziecko doświadczyło bólu i cierpienia. Nikt nie planuje dla niego smutnego życia. Mała dziewczynka – Anna – pewnie jak większość jej rówieśnic w owym czasie, wybiegając marzeniami w przyszłość, widziała siebie jako szczęśliwą żonę i matkę. A może w jej sercu rodziło się pragnienie niezwyczajnej drogi przez życie, ale nie potrafiła go jeszcze sprecyzować? Może nie miała odwagi myśleć inaczej, szerzej, niestandardowo? Kto wie? Czy przypuszczała, że doświadczy spotkania, o którym wcześniejsze pokolenia Żydów mogły tylko marzyć? Kiedy nosi się imię, które odwołuje do łaski Pana, można się wiele spodziewać. Im lepiej poznaje się Boga, tym bardziej się wie, że On potrafi zaskoczyć i działa niestandardowo – jest niewyobrażalnie kreatywny w udzielaniu swoich darów.

Czy imię naszej bohaterki oznacza, że bardziej niż inni została obsypana łaskami? Albo że Bóg ze względu na jej imię nie mógł przestać wyświadczać jej łaski? Przecież ktoś, kto ma na imię „łaska”, nie może jej nie doświadczać! Nie, to nie tak. Imię to także zadanie – w tym przypadku zadanie rozpoznawania łaski, celebrowania jej i dziękczynienia za nią. Bóg jest dobry dla wszystkich i wzrusza się na widok niedoli, słabości, braku u każdego – niezależnie od tego, jakie imię nosi. Anna w swoim imieniu ma wypisaną szczególną misję: dostrzegać, rozpoznawać, przyjmować i celebrować łaskę. Oczywiście, może tej roli nie podjąć. Czy nie będzie wtedy jednak rezygnowała z części siebie, ze swojej najgłębszej tożsamości?

Choć imię naszej bohaterki było dla niej zadaniem i drogowskazem, nie oznacza to, że już od wczesnych lat dziecięcych umiała rozpoznawać i radośnie celebrować łaski, które ją spotykały. To byłaby zbyt prosta opowieść – w stylu cukierkowych żywotów świętych, którzy od kołyski z pobożnością zwracali się we właściwym kierunku. Droga do odkrywania tego, co w nas jest Bożym obdarowaniem, naszą najgłębszą tożsamością, nie zawsze jest łatwa – często okazuje się wyboista i może prowokować do zawrócenia. Czy nie warto jednak iść naprzód? Może dopiero pod koniec naszego życia uchwycimy to, o co w niej chodziło i do czego mozolnie zmierzaliśmy. Wtedy zobaczymy, że wcale nie liczyła się produktywność, liczba podejmowanych działań, lista osiągniętych sukcesów, rząd nagród i orderów, ale właśnie ten jeden jedyny moment, w którym dotknęliśmy – jak nigdy dotąd – swojej tożsamości.

By we właściwym momencie rozpoznać tę łaskę, której pragnienie jest ukryte głęboko w naszych sercach i w naszej tożsamości, trzeba ćwiczyć całe życie. Spotkanie staruszki Anny z Mesjaszem z pewnością nie było pierwszym momentem, kiedy dostrzegła działanie Boga. Ośmielę się nawet zaryzykować stwierdzenie, że rozpoznanie Jezusa było możliwe dzięki mozolnemu okresowi ćwiczeń. Wspaniałe brzmienie życia Anny, córki Fanuela, poprzedziły długie i trudne lata spotkań z łaską w codzienności, rozpoznawania jej, celebrowania i dziękczynienia. Warto było! A jej imię stało się wskazówką – wytyczyło szlak ku zaskakującemu spotkaniu.

Znaczenie korzeni

Ewangelista Łukasz ogranicza się w opisie sceny świątynnej do minimum i zawiera w niej to, co najważniejsze. My, współcześni czytelnicy, możemy mieć do niego pretensje, że zamiast szczegółów, które dla nas wydają się zupełnie nieistotne, mógł zanotować przynajmniej te słowa, którymi Anna wielbiła Boga. On zadecydował jednak inaczej i napisał, że nasza bohaterka pochodziła z rodu Asera i była córką Fanuela. Czy ta informacja ma jakieś znaczenie? Dla kogoś, kto zapuścił korzenie w Starym Testamencie, kto patrzy na historię zbawienia bez dzielenia jej na tę już nieaktualną, nieistotną i na tę ważną, wskazanie na rodzinę Anny kreśli właściwą perspektywę spotkania, które opisał ewangelista.

Zajrzyjmy do Starego Testamentu i zobaczmy, co wiemy o pokoleniu Asera. Kim był Aser? Jakie błogosławieństwo towarzyszyło jego potomkom? Aser był synem Jakuba i Zilpy – niewolnicy jego żony Lei (por. Rdz 46,17–18). Nie sposób nie zatrzymać się nad jego imieniem – oznacza ono bowiem kogoś, kto jest szczęśliwy. Gdybyśmy czytali hebrajską wersję kazania na górze i błogosławieństw, które wygłasza Jezus (por. Mt 5,3–12; Łk 6,20–23), pobrzmiewałby w nich rdzeń imienia syna Jakuba: „szczęśliwi!”. W wielu przekładach znajdziemy termin: „błogosławieni”, ale tu chodzi o szczęście. To dobre imię dla dziecka i dla całego rodu, którego ojcem stał się Aser. Wszyscy przecież tego chcemy: być szczęśliwymi – tak prawdziwie!

Co jeszcze wiemy o rodzie, z którego pochodzi Anna? Kiedy Jakub błogosławi swoich synów, wypowiada nad nimi proroctwo, w którym oznajmia ich misję – krótko rysuje ich przyszłość. Kiedy sięgniemy do tekstu biblijnego opisującego to wydarzenie, możemy poczuć się rozczarowani. „Od Asera – tłuste pokarmy, on będzie dostarczał przysmaków królewskich” (Rdz 49,20)[3]. Co to może oznaczać? Odwołanie do tłustych potraw i przysmaków jest wskazaniem na obfitość i dobrobyt, jakie będą mu towarzyszyły. Dobre jedzenie to dla ludzi Biblii oznaka Bożego błogosławieństwa, pokoju, pomyślności. Tu nie chodzi o to, by dobrze zjeść, ale by celebrować spotkanie przy stole, dostrzegać w pokarmie dar Bożego błogosławieństwa. Tak jak fizyczne życie jest podtrzymywane darami Najwyższego, tak i duchowe Bóg odżywia w obfitości.

Nad pokoleniem Asera zostało wypowiedziane jeszcze jedno znaczące błogosławieństwo. Wyszło ono z ust Mojżesza, który czując zbliżającą się śmierć, chciał jeszcze pobłogosławić swój lud (por. Pwt 33,24–27). Jest ono znacznie bardziej rozbudowane niż to wypowiadane przez Jakuba nad synem. Niektórzy bibliści podają w wątpliwość, czy dwa ostatnie wersy odnoszą się tylko do Asera, czy może już zbiorczo do wszystkich pokoleń. Jakkolwiek je odczytamy, będzie ono częścią dziedzictwa pokolenia, do którego należy Anna – nawet jeśli dzieli to dziedzictwo z innymi rodzinami. „Aser błogosławiony wśród synów, niech będzie kochany przez braci, niech kąpie nogę w oliwie. Twe zawory z żelaza i brązu, jak dni twoje moc twoja trwała. Do Boga Jeszuruna nikt niepodobny; by tobie pomóc, cwałuje po niebie, po obłokach, w swym majestacie. Zwycięzcą jest Bóg odwieczny, zniża swą broń – On od wieków, by odpędzić wroga przed tobą! To On woła: wyniszcz!” (Pwt 33, 24-27). Piękne słowa! Piękne błogosławieństwo odwołujące się do pomocy, jaką Aser ma w swoim Bogu. Obfitość pojawia się tu obok siły i mocy, ale najważniejsze jest właśnie przywołane wcześniej zaangażowanie Boga, który cwałuje po obłokach, by przyjść z pomocą potomkom Asera. Nie byle kto jest sojusznikiem tego pokolenia, nie byle kto obiecuje im swoją pomoc! Czy można być szczęśliwszym? Czy można chcieć czegoś więcej?

Takie jest dziedzictwo Anny. Jej rodowe bogactwo. Kiedy czytamy informacje, jakie zawarł o niej Łukasz w swoim ewangelicznym przekazie, możemy jednak zacząć się zastanawiać: Gdzie to szczęście? Gdzie ta obfitość i moc? Stoi przed nami kobieta o tragicznej historii: młodo została wdową, nie wyszła za mąż powtórnie, nic nie wspomina się o jej dzieciach, a przywołanie imienia jej ojca zamiast męża raczej wskazuje na bezdzietność (mąż umarł, nie pozostawiając nikogo, kto zaniósłby jego imię następnym pokoleniom). Kiedy z kolei weźmiemy pod uwagę uwarunkowania kulturowe, jej sytuacja wygląda jeszcze gorzej, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Kobieta bez mężczyzny nie liczyła się w społeczeństwie; bycie wdową to nieustanne życie w niepewności jutra, w walce o przeżycie. Po ludzku sytuacja beznadziejna – najgorszy los, jaki mógł spotkać kobietę w Izraelu. A do tego wspomnienie takiego dziedzictwa… Może to wydawać się okrutną kpiną życia, które nakreśliło ten scenariusz. Gdzie byłeś, Boże pędzący na obłokach, kiedy Anna pozostawała bezdzietna? Gdzie byłeś, kiedy jej mąż umierał? Gdzie byłeś?! Coś tu się nie zgadza. Czyżby Boże błogosławieństwo nie spoczęło na Annie? Może ją ominęło? Nie, to niemożliwe. Jeśli nie widzimy Bożej łaski, to prawdopodobnie źle patrzymy.

A gdybyśmy tak zmienili perspektywę i dostrzegli, że można być szczęśliwym mimo nieszczęść, jakie nas spotykają? Mimo że po ludzku nam się nie układa? Może tu chodzi o coś więcej niż ludzkie wyobrażenie o dobrym, spełnionym życiu i zabezpieczeniu na niepewny czas? Być może właśnie ta perspektywa pozwoliła św. Pawłowi pisać z więzienia list do Filipian i nawoływać: „Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!” (Flp 4,4). W życiu Anny nie brakuje bólu, nie można tego zanegować, a jednak wydarzyło się w nim coś niesłychanego – czego wielu w Izraelu mogło jej zazdrościć, co potwierdzało, że Boże błogosławieństwo nigdy od niej nie odstąpiło. Wręcz przeciwnie! To w niej się skumulowało, ją dotknęło najszczególniej z całego pokolenia.

A jednak!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

© Wydawnictwo WAM, 2025

Opieka redakcyjna: Kama Hawryszków

Redakcja: Marta Koziak-Podczerwińska

Korekta: Zofia Smęda, Aleksandra Wądołowska

Projekt okładki: Studio Poziomka Emilia Piechowicz

ISBN EPUB 978-83-277-4417-3

ISBN MOBI 978-83-277-4418-0

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

e-mail: [email protected]

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260

www.wydawnictwowam.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek