Ebook dostępny w abonamencie bez dopłat od 27.01.2026
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
KRÓL CHAOSU, SZWAGIER, MA GODNYCH NASTĘPCÓW. OTO NA ŚWIECIE POJAWIŁY SIĘ DWA SŁODKIE MALEŃSTWA: KSIĘŻNICZKA MAJA I KSIĄŻĘ GUCIO. BLIŹNIAKI, KTÓRE ZAPEWNIĄ RODZINOM PAŁASZÓW I WILKOŃSKICH JESZCZE WIĘCEJ ATRAKCJI – OCZYWIŚCIE W RÓŻNYM TEGO SŁOWA ZNACZENIU... Zbliża się Boże Narodzenie, a cała środkowa Europa przykryta jest śniegiem. Teść Szwagra tuż przed świętami leci w interesach do Japonii, w podróży towarzyszyć ma mu córka oraz żona Miśka, Bożena. Tymczasem słomiani wdowcy, razem z Młodym Wilkońskim i bliźniakami, udają się w podróż pociągiem „Polar Expressz” z Berlina do Budapesztu, gdzie wszyscy spotkają się w samą Wigilię. Towarzyszy im również wynajęta przez teścia niania, wobec której Misiek ma pewne podejrzenia. Ale precyzyjne, drobiazgowo przemyślane plany mają to do siebie, że czasem nie wypalają – zwykle z winy Szwagra. Czy tym razem będzie podobnie? Czy pozornie niezwiązane z nim zdarzenie – napad na berlińską wystawę jubilerską – będzie miało jakiś wpływ na podróż? Głupie pytanie – oczywiście, że tak!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Rok wydania: 2025
Copyright © by Marek Stelar, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: © PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
PR & marketing: Anna Apanas
ISBN: 978-83-8402-850-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Drodzy Czytelnicy,
skoro już wzięliście tę książkę do ręki i w dodatku zamierzacie ją przeczytać, należy Wam się kilka słów wyjaśnienia, kto jest kim w tej niewiarygodnej historii. Być może dla niektórych z Was jest to pierwsze spotkanie z Miśkiem, Szwagrem i resztą (przy okazji pytam: jak to możliwe, ale wspaniałomyślnie wybaczam), i dlatego właśnie zaczynamy wstępem, który pozwoli Wam się zorientować w rodzinnych koneksjach i wzajemnych relacjach między bohaterami. A to niełatwe. Począwszy od opowiadania, w którym powołałem ich do życia, poprzez trzy poprzednie tomy pojawiali się, znikali, ewoluowali (z wyjątkiem Miśka oraz Szwagra, którego można porównać do starego dowcipu o kompocie: jest zawsze, ale nie ewoluuje) i w związku z tym, przyznaję, można się pogubić. Żeby tak się nie stało, przedstawiam Wam krótką charakterystykę występujących tu osób.
Michał Wilkoński, czyli Misiek – zwyczajny facet, inżynier budowlany, specjalista od systemowych szalunków (choć to nie ma znaczenia dla tej historii i w zasadzie w poprzednich też nie miało). W chwili obecnej zbliża się do pięćdziesiątki, a to już wiek, w którym trzeba dbać o zdrowie, także psychiczne. Z tym jest krucho, bo systematycznie, w okolicach świąt Bożego Narodzenia lub wakacji doznaje na nim poważnego uszczerbku, a to za sprawą…
Zdzichu Pałasz, czyli Szwagier – szwagier Miśka, z wykształcenia… Bez wykształcenia, jego szkołą było życie. Osobnik poczciwy, skromny, niewyróżniający się niczym, dopóki nie otworzy ust lub nie weźmie czegoś do ręki. Jest to facet o wyjątkowych zdolnościach, jeśli chodzi o powodowanie przeróżnych katastrof. Przyciąga nieszczęścia jak samotna sosna pioruny, idąc przez życie niczym buldożer, z którego w trakcie jazdy wypadł operator. Beztroski jak labrador, nieskomplikowany jak szpikulec do szaszłyków, nieogarnięty jak dziecko we mgle. Ze wszystkich opresji wychodzi bez szwanku dzięki Miśkowi, no i trochę dzięki swojej siostrze, czyli…
Bożena Wilkońska, de domo Pałasz – żona Miśka, siostra Szwagra. Sensowna babka, księgowa w szczecińskim Urzędzie Wojewódzkim (owszem, to też nie ma żadnego znaczenia). Bywa, że Misiek wzbudza w niej złość, ale to nie dlatego, że Misiek jest jej mężem, tylko dlatego, że jest mężczyzną. Kobiety tak po prostu mają i Misiek po ponad dwudziestu latach małżeństwa dobrze to wie. Wie również, że nic na to nie poradzi. Spoiwem ich związku i trzecim elementem podstawowej komórki społecznej, którą tworzą, jest…
Jacek Wilkoński, zwany przez Miśka Młodym – jak się słusznie domyślacie, syn Wilkońskich. Dziwna uwaga, ale na przykład Szwagier by się nie domyślił, a więc niektórym się zdarza. Z nastolatka, którym był w wakacyjnym opowiadaniu Operacja C jak Chałupy, Jacek wyrósł na młodego mężczyznę, studenta powoli zbliżającego się do rozpoczęcia życia zawodowego. Chłopak nad wyraz ogarnięty, racjonalny i opanowany, można powiedzieć, że Misiek ma w nim oparcie w najgorszych chwilach życia: tak, zwykle wtedy obok jest również Szwagier. Taka dziwna zależność.
Grażyna Pałaszde domo Kowalewska – żona Szwagra. Tak, tak, Szwagier ma żonę. Od niedawna, czyli jak dobrze liczę od niecałych pięciu lat. Jak się poznali i co w sobie zobaczyli (a w zasadzie co Grażyna zobaczyła w Szwagrze) to osobna historia – ma tytuł Król uzdrowiska. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że ta oczytana, bywała w świecie kobieta jest córką jednego z najbogatszych ludzi w tym kraju, impotenta branży hotelarskiej. Oczywiście jej ojciec jest potentatem, ale Szwagier wie swoje. Cztery lata temu Grażyna i Szwagier zostali rodzicami przesłodkich bliźniaków, czyli…
Majeczka i Gucio Pałaszowie – dwa małe słodziaki, żywe sreberka, zawsze razem, raz się kochają, innym razem nienawidzą, czyli standard. Bystre (uwaga, zagadka: po kim?), elokwentne, ciekawe świata. Sam bym chciał takie mieć, gdyby nie to, że mam fajniejsze. Nie bliźniaki, ale jednak fajniejsze. I tak jak moje mają dziadka, tak Majeczka i Gucio również, a jest nim…
Przemysław Kowalewski – teść Szwagra, ojciec Grażynki. Szanując wybór córki, ma do Szwagra stosunek ambiwalentny. Wspomniałem kim jest, wspomnę również, że jego rola w tej historii jest marginalna, ponieważ głównie go w niej nie ma. Jest jednak sponsorem całej wyprawy, poza tym można powiedzieć, że dzięki jego zapobiegawczości sprawy toczą się tak, a nie inaczej. Ma to związek z wynajętą przez niego z agencji parentingowej nianią…
Pani Ernestyna – o niani wypada wspomnieć ze względu na rolę, którą tutaj pełni. Pojawia się w tej historii po raz pierwszy i… i nic więcej nie powiem.
Przeczytajcie sami.
No, to wreszcie zaczynamy…
– Są takie piękne, co nie, Michu? – zapytał ze wzruszeniem w głosie Szwagier.
Misiek sceptycznie przyglądał się dwóm stworzeniom wciśniętym pod pachy ubranego we flizelinowy fartuch Szwagra. Przypominały świeżo wykopane z pola białe, tłuściutkie, choć pomarszczone pędraki, które ktoś litościwie otrzepał z ziemi i pomimo ich desperackich i głośnych protestów, zawinął w kocyki. Na górnych odnóżach miały opaski, z których jasno wynikało jednak, że nie są pędrakami tylko stworzeniami ludzkimi. Opaski owe obwieszczały światu, że jeden pędrak będzie przemierzał ten świat jako Gustaw, a drugi jako Maja.
– Serio, Szwagier? – jęknął Misiek. – Przecież na ostatniej Wigilii mówiłeś, że będą miały na imię Michał i Joanna, po mnie i siostrze Grażyny.
– Wybacz, Michu, trochę się pozmieniało. Uwierz mi, ta decyzja nie została podjęta bezpardonowo. Uznaliśmy z Grażką, że w naszej rodzinie brakuje trochę niezwykłych i rzadkich imion. Nie obraź się, ale wasze są raczej zwyczajne i pospolite, Michu, a ja wierzę, że imię naznacza człowieka na całe życie. Zobacz, Bonaparte czy Skłodowska osiągnęli to, co osiągnęli być może właśnie dzięki swoim niezwykłym imionom, nie uważasz?
– Całkiem możliwe, Zdzichu. Przypomnisz mi jeszcze, jak brzmiało niezwykłe imię Skłodowskiej?
– Miała takie piękne, francuskie, Curie. – Szwagier spojrzał na Miśka zdziwiony. – Przecież tego uczą w podstawówce, nie pamiętasz?
– Byłem wtedy chory, mam zwolnienie. – Misiek wzruszył ramionami. – A twój teść o takim zwyczajnym imieniu jak Przemysław nie osiągnął czasem wielkiego sukcesu, co?
– Reguła potwierdza wyjątek, Michu. Poza tym, „Pszczółka Maja” to moja ulubiona bajka z dzieciństwa.
– Hm, o ile pamiętam, kiedy to leciało w telewizji, byłeś już nastolatkiem.
– Czepiasz się nieistotnych szczegółów. A moja mała dziewczynka jak dorośnie, będzie pracowita jak pszczółka, prawda? – Szwagier posmyrał maleństwo pod bródką.
– To jest akurat Gucio. – Zwrócił mu uwagę Misiek. – Maję masz po lewej.
– Aha. No to mój mały chłopczyk będzie…
– Leniwy jak ty… – wtrącił szybko Misiek. – To znaczy chciałem powiedzieć: leniwy jak truteń. Przemyślałeś to dobrze, Szwagier?
Szwagier spojrzał na Miśka z wyższością.
– Imiona wymyśliliśmy razem z Grażyną. Ważne decyzje dotyczące przyszłości dzieci podejmuje się w związku obojepólnie, prawda?
Misiek stwierdził w duchu, że na całe szczęście. Gdyby imiona miał nadać Szwagier samodzielnie, nie dałoby się ich zapisać w żadnym znanym alfabecie. Wymówić pewnie też nie.
– To chyba najpiękniejsze rzeczy, jakie kiedykolwiek stworzyłem w życiu – zachwycał się Szwagier.
– A przypomnisz mi te pozostałe piękne? – Misiek zmarszczył brwi w daremnym wysiłku uświadomienia sobie, co Szwagier mógł mieć na myśli.
– Znalazłoby się parę, ale te są najlepsze. – Szwagier skromnie spuścił wzrok.
Misiek, mimo usilnych starań, wciąż nie potrafił sobie przypomnieć żadnej pięknej rzeczy, jaką stworzył Szwagier, za to tych, które poddał procesowi odwrotnemu, czyli zniszczeniu, mógł wymienić na kopy i to obudzony ze snu w środku nocy. Do dziś żałował na przykład wypełnionego pięknym witrażem świetlika w świeradowskiej willi swojej teściowej. Wojewódzki konserwator zabytków wciąż nie miał pojęcia, że świetlik zastąpiony jest wykonanym przez Szwagra szkaradzieństwem skleconym za pomocą kleju Mamut z papy, starego baneru wyborczego jakiegoś lokalnego kandydata o przedziwnym nazwisku oraz kawałka blachodachówki. Nie dało się tego przegapić, szkaradzieństwo rzucało się w oczy, nawet pomimo tego, że wisiało osiem metrów nad głową, a kiedy się ją podniosło, od razu widziało się litery „PUPS” oraz wielkie oko kandydata.
– Cio, maluszku? – Misiek pochylił się nad Guciem i posmyrał go po bródce, przypominając sobie ze wzruszeniem chwilę, w której po raz pierwszy trzymał na rękach swojego syna Jacka.
– O, nie, Michu – zaprotestował Szwagier. – Żadne tam „ciu, ciu, ciu”! Od pierwszych dni zwracamy się do dzieci tak, jak do dorosłych.
– Nie rozumiem, mam mu powiedzieć: „Witaj na tym łez padole, młody człowieku, i tak wszyscy kiedyś umrzemy”, czy jak? – zdziwił się Misiek.
– Nie o to chodzi. Podjęliśmy z Grażką decyzję, że będziemy rozmawiać z naszymi dziećmi naturalnie, bez zdrobnień i wyjaśniać im znaczenie bardziej skomplikowanych wyrazów tymi mniej skomplikowanymi.
Misiek podrapał się z lekkim zakłopotaniem w nos, bo Szwagier sam miał problemy ze znaczeniem wyrazów, często nawet tych mniej skomplikowanych. Ale uznał, że to nie jego sprawa.
– Skoro tak sobie wymyśliliście… – bąknął.
– Tak, bo to przyspieszy ich rozwój i ubogaci język. W końcu chodzi o to, aby język wygięty powiedział to, co pomyśli głowa, jak napisał kiedyś nasz olbrzymi, polski wieszcz Adam Mickiewicz.
– Słowacki.
– Polski, Michu, na pewno polski – upierał się Szwagier. – Wiem, co mówię, bo Grażka przekonała mnie, żebym zaczął czytać klasykę literatury. To mi się przyda, żeby wspomóc rozwój dzieci. Późne tacierzyństwo to wiele wyzwań, ale większa świadomość. Poza tym czytałem gdzieś, że dzieci starszych rodziców są mądrzejsze. To oczywiste, skoro rodzice są mądrzejsi z wiekiem, dzieci to po nich po prostu przejmują.
– Ale po obu? – zainteresował się Misiek. – Czy na szczęście tylko po matce?
– Oczywiście, że po obu, Michu!
– I to mnie osobiście trochę martwi, Szwagier. – Misiek poszczypał się w nos. – A może nawet nie trochę…
To było niecałe cztery lata wcześniej. W tym czasie pędraki przeobraziły się w całkiem pokaźne brzdące. Misiek miał okazję śledzić ich rozwój, oceniając jego postępy podczas każdej wizyty u Szwagrów w Szklarskiej Porębie, gdzie wybudowali się niedługo po narodzinach bliźniaków. Kilka razy zawitały również razem z rodzicami w Szczecinie i za każdym razem, gdy wyjeżdżali, Misiek oddychał z ulgą nie tylko dlatego, że wreszcie odsapnie od zgiełku, ale przede wszystkim z całkiem innego powodu. Otóż powód ten był taki, że Maja i Gucio wyrastali na rezolutne, pogodne i ciekawe świata dzieciaki, stanowiąc dokładne przeciwieństwo swojego ojca, a za to wdając się w matkę, czyli Grażynkę. Szwagier, co Miśka niepomiernie dziwiło, był świetnym i cierpliwym ojcem, choć zdarzały mu się wpadki, na szczęście nie z gatunku tych niebezpiecznych, a wyłącznie upierdliwych.
Jeszcze bardziej dziwił Miśka fakt, że Szwagier i Grażyna stanowili zgodne małżeństwo. O dopasowaniu nie mogło być mowy, bo pod względem intelektualnym stanowili totalne przeciwieństwa, nawet nie jak ogień i woda, tylko jak plazma w koronie Słońca i kosmiczne zero absolutne. Ale wyglądało na to, że obojgu to wcale nie przeszkadza, zresztą Misiek zauważył po pewnym czasie z zaskoczeniem, że Grażyna ma na Szwagra zbawienny wpływ, w jakiś przedziwny sposób wyciągając go z odmętów beztroskiej, pozbawionej intelektualnych przeszkód czczej egzystencji, której nie można było nazwać pełnią życia. Podobno kto z kim przestaje, takim się staje, i Misiek dziękował opatrzności, że to poszło właśnie w tę stronę, a nie na odwrót.
Wyglądało na to, że Szwagier wreszcie poukładał sobie życie najlepiej, jak się tylko dało. Mądra, dojrzała żona, świetne dzieciaki; przyszli dziedzice fortuny dziadka, który był właścicielem sieci ogromnych hoteli oraz wujo Misiek, który z troską przypatrywał się temu wszystkiemu. Albowiem mimo swego krytycznego, podszytego jawną szyderą stosunku do brata swej żony, nie wyobrażał sobie chyba życia bez Szwagra.
Mogłoby być ono o wiele spokojniejsze, ale chyba trochę nudne.
Końcówka listopada była dżdżysta i nieprzyjemna. Natłok zajęć w pracy i w domu sprawiał, że Misiek daleki był od myślenia o świętach, poza tym odsuwał te myśli tak daleko w mniej dostępne rejony mózgowia, by sięgać po nie jak najrzadziej. Ale w końcu musiała nadejść ta chwila, kiedy temat wypadało poruszyć. Misiek i tak dziwił się, że nie zrobiła tego jeszcze jego ślubna.
Po wyjątkowo znojnym dniu oboje z Bożeną szykowali się do spania. Bożena leżała już w łóżku z książką. Misiek wyszedł spod prysznica, wysuszył włosy i wszedł do sypialni, czując, jak powieki same mu się zamykają. Na szczęście jutro była sobota i wyglądało na to, że wreszcie odpocznie.
– Co robimy w święta? – zapytał, wsuwając się pod kołdrę.
– No właśnie, dobrze, że pytasz, bo akurat rozmawiałam dziś z Grażyną – odparła Bożena, odkładając książkę na nocną szafkę.
– Szklarska Poręba?
– I tak, i nie… – Lepsza połowa Miśka spojrzała na niego nieco dziwnie.
Misiek poczuł ukłucie niepokoju.
– Co to znaczy? Spędzamy święta osobno?
– I tak, i nie – powtórzyła tajemniczo Bożena.
– Chcesz mi powiedzieć, że znalazłaś sobie kogoś i żądasz rozwodu? – jęknął, poprawiając poduszkę pod plecami.
– Zgłupiałeś?
– Sorry, ale to ty się teraz wygłupiasz…
– A dasz mi dokończyć?
– A nie możesz powiedzieć od razu, zamiast robić podejrzane miny i rzucać partykułami?
– Ja robię podejrzane miny?
– Tak. Znamy się prawie trzydzieści lat i umiem rozpoznać, kiedy chcesz mnie zastrzelić jakąś nowiną.
– Nooo, dobrze, może masz trochę racji.
– Wiedziałem. – Misiek westchnął ciężko. – Wal. Jestem gotowy.
– Nie jesteś – powiedziała Bożena z pełnym przekonaniem w głosie.
– Nie? – miauknął Misiek z rozpaczą w oczach.
Jakoś tak się dziwnie składało, że od kilku lat niemal każde święta Bożego Narodzenia zmieniały się w ich przypadku w totalną katastrofę. Tak totalną, że gdyby brał w niej udział Kevin, jeszcze przed sylwestrem znaleziono by go skulonego gdzieś w ciemnym kącie, ssącego kciuk i bełkoczącego „nigdy więcej świąt, nigdy więcej świąt…”. A Misiek wytrzymywał jakimś cudem. Przybywało mu siwych włosów, starzał się w ciągu paru świątecznych dni o kilka lat, a jego nerwy przypominały postrzępione sznurki. Ale dawał radę.
Pytanie, jak długo. Wyglądało na to, że czeka go kolejna próba.
– Przemek został zaproszony na ważną, coroczną konferencję hotelarską. – Bożena miała na myśli Kowalewskiego, teścia Szwagra, ojca Grażyny. – Odbędzie się w Tokio, niestety akurat na tydzień przed świętami.
– A jaki to ma wpływ na nas wszystkich? – Misiek zmarszczył brwi.
– Nie wypadało mu odmówić, bo na to wydarzenie jeszcze nigdy nie zaproszono nikogo z Polski, więc sam rozumiesz…
– Ale jaki to ma wpływ na nas wszystkich? – Misiek zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
– Ponieważ Grażyna i jej siostra mają w przyszłości przejąć biznes, więc Przemek postanowił, że zabierze je ze sobą.
– Podobno Joasia złamała nogę na nartach?
– Otóż to. I tak święta zamierza spędzić ze swoim nowym chłopakiem, jakimś aktorem, w jego domu pod Krakowem.
– No, właśnie. – Misiek zobaczył włoski na swoich brwiach. – Więc jaki to ma wpływ na nas wszystkich?
– Grażyna zaproponowała wobec tego, że… Poprosiła mnie, znaczy… – Oczy Bożeny rozszerzyły się nagle. – Żebym poleciała z nimi! Do Japonii, rozumiesz? – Jej ramiona wystrzeliły w górę w geście tryumfu. – Do Japonii, Michał! Całe życie marzyłam, żeby zobaczyć Japonię! Nie cieszysz się? – Oklapła lekko.
– Ale z czego? – Nie zrozumiał.
– Że spełnię swoje marzenie!
– Nieee, no taaak, cieszę się, oczywiście, że się cieszę.
– Nie bardzo to po tobie widać, wiesz?
– Bo ja się cieszę tak w środku, wewnętrznie…
– Egoista – fuknęła Bożena.
Misiek westchnął. A miał sobie spokojnie pójść spać…
– Fajnie, Bożena, naprawdę cieszę się twoim szczęściem, ale w takim razie wszystko spadnie na moją głowę, tak to chyba wygląda?
– Ale co spadnie?
– Świąteczne przygotowania? – Ni to zapytał, ni stwierdził Misiek.
– Otóż nie, to wcale tak nie wygląda. Święta generalnie spędzimy u Zdzicha i Grażynki, w Szklarskiej. Wylatujemy tydzień przed Bożym Narodzeniem, lot z międzylądowaniem w Amsterdamie w sumie zajmie niecałą dobę, konferencja trwa cztery dni i wracamy. Przylot jest w Wigilię rano, ale niestety do Budapesztu. Więc jak w Budapeszcie złapiemy ten lot do Berlina, który jest półtorej godziny później, będziemy tam wczesnym popołudniem. Plus powrót do Szklarskiej, jakieś trzy godziny z okładem, może cztery… Na wieczór bylibyśmy na miejscu. Przyjedziecie z Jackiem do Zdzichów dzień, dwa wcześniej, najwyżej pomożecie mojej mamie i pani Janeczce, które też tam będą, i tyle twojego spadania na głowę.
Misiek trawił przez chwilę w milczeniu słowa Bożeny. Doszedł w końcu do wniosku, że nie wygląda to tak tragicznie, jak myślał na początku, więc zasypiał już dużo spokojniejszy. W nocy śnił mu się samuraj. Wojownik był ubrany w charakterystyczne Ō-yoroi, głowę i twarz chronił kabuto, ale na nim zatknięta była zawadiacko czapka świętego mikołaja. Misiek klęczał przed samurajem, kątem oka widząc wzniesioną nad sobą katanę. Nagle samuraj zagrzmiał gromkim głosem: „Ho, ho, ho, Michu” i Misiek z przerażeniem uświadomił sobie, że zna ten głos. Obudził się ze zduszonym jękiem i zobaczył nad sobą twarz swojej żony. W sypialni panował półmrok, ale zasłonięte rolety były rozświetlone, co oznaczało, że na zewnątrz jest już jasno.
– Michał? – zapytała Bożena z niepokojem. – Co ty robisz?
– A co mam robić? – Zamrugał gwałtownie. – Śpię przecież.
– Myślałam, że masz jakiś atak.
– Atak? Poniekąd… – mruknął, przecierając oczy i uspokajając oddech. – Śniły mi się jakieś głupoty. Chyba przejadłem się wczoraj na kolację.
Bożena opadła z westchnieniem na swoją poduszkę.
– Mój drogi, w tym wieku trzeba o siebie dbać. Dieta jest jednym z warunków dobrego samopoczucia. I nie ma gnicia w łóżku. Wstawaj, leniuchu!
– Posłuchaj… – Misiek nakrył się kołdrą pod samą brodę i zacisnął palce na materiale. – Nie mamy małych dzieci, nie mamy psa do wyprowadzenia ani kotów, które właziłyby nam na głowy, żeby dać im żreć. Nie mamy nic, co sprawiłoby, że trzeba się zrywać o świcie, zamiast zostać tam, gdzie nasze miejsce o takiej nieludzkiej porze. Czyli w wyrze.
– Zwykle o tej porze w ciągu tygodnia jesteś w pracy.
– Otóż to, Bożena! – Misiek znacząco wycelował w małżonkę palec wskazujący. – Otóż to! Więc jak nie jestem w pracy, to chyba mogę być w wyrze?
– Dobra, jak tam sobie chcesz. Co dziś na obiad, leniu?
– Pytasz, bo mam go zrobić, czy chcesz wiedzieć, na co mam ochotę?
Bożena popatrzyła na niego kpiąco.
– To drugie.
– Nie wiem…
– Może zamówimy sushi?
Misiek wybuchnął krótkim śmiechem i przełknął głośno ślinę.
– A może jednak schabowe? – zaproponował. – Jakoś nie mam ochoty na sushi.
Bożena spojrzała na niego z niepokojem.
– Ty nie masz ochoty na sushi? Zachowujesz się jakoś dziwnie. Coś się dzieje?
– Tak.
– Co? – Jej oczy się rozszerzyły.
– Święta – mruknął zrezygnowany Misiek. – Nadchodzą święta…
Kiedy po śniadaniu Bożena wyskoczyła do osiedlowego sklepiku po zakupy, Misiek zaległ z książką na kanapie, ale nie dane mu było przeczytać nawet jednej strony. Ciszę poranka zakłócił dźwięk komórki. Misiek zerknął na wyświetlacz, przez moment zastanawiał się, czy odebrać i w końcu uznał, że jeśli to zrobi, nic gorszego już go dzisiaj nie spotka, co też było swego rodzaju pocieszeniem.
Odebrał więc.
– Cześć, Michu. – Usłyszał głos Szwagra. – Wiesz już?
– O czym? – rzucił obojętnie.
– O wyprawie do Japonii?
– Wiem. Bożena raczyła mi powiedzieć. Miło, że o niej pomyśleli.
– Fajna sprawa, no nie? – W głosie Szwagra brzmiał taki entuzjazm, jakby to on miał tam lecieć. – Zobaczą ojczyznę świętego mikołaja!
– Nie, Szwagier, ojczyzną świętego mikołaja jest Laponia, rozumiesz? Laponia w Finlandii.
– Serio? Ktoś mi coś źle powiedział.
– Albo jak zwykle źle usłyszałeś.
– Co mówisz?
– Mówię, że w Laponii, nie w Japonii. – Misiek podniósł lekko głos.
Szwagier zamruczał coś pod nosem.
– Tak się dziwiłem nawet, skąd renifery w Japonii…
– Gdyby gruby w czerwonym był z Japonii, zamiast rózg niegrzeczne dzieci dostawałyby bambusowe kije. Nie rozumiem fascynacji Bożeny tym krajem. Ja się codziennie nie mogę doczekać, aż wyjdę z roboty, a Japończycy nie mogą się doczekać, aż do niej wrócą. Jedzą wodorosty i surowe ryby, co prawda smaczne, ale oni jedzą je z podłogi zamiast ze stołu, a przy tym siorbią. Na deser lody o smaku kraba albo łososia. Czytają książki od tyłu, jeżdżą lewą stroną i jeszcze popełniają seppuku. Strach tam jechać, Szwagier. Japonia to odmienny stan umysłu. – Misiek zamyślił się na chwilę. – Cholera, właściwie to ty powinieneś tam jechać z teściem, a nie Bożena…
– Nieee, Michu, akurat tam mnie nie ciągnie, ale widzisz, dzwonię do ciebie dlatego, że wpadłem na pewien pomysł…
– Ty wpadłeś na pomysł? – Misiek odsunął telefon od ucha i spojrzał na niego z udręką. – Halo, halo, Szwagier, nie słyszę cię, tracę zasięg, halo!
– Stań przy oknie.
– Po co? – Misiek zdębiał i odruchowo przyłożył komórkę z powrotem do ucha.
– Bo wtedy będziesz miał lepszy zasięg, to proste. Ja tak robię. Zawsze jak dzwonię, to stoję przy oknie sypialni.
Misiek tylko pokiwał głową.
– Wiesz co, faktycznie, może nawet wezmę koc i nagonię trochę fal z zewnątrz… Albo po prostu wezmę wiaderko i przyniosę ich trochę z dworu. – Westchnął ciężko. – Dobra, co to za pomysł?
– Bo oni lądują w Budapeszcie, co nie? – Głos Szwagra obniżył się, zabrzmiały w nim chytre nutki.
– Co tak. No i?
– No i ja sobie pomyślałem, że dlaczego by nie spędzić świąt w jakichś nietypowych okolicznościach!
– Szwagier, szczerze mówiąc, ja nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nasze wspólne święta odbyły się w typowych okolicznościach. Zgadnij, dzięki komu?
– Nie ma za co, Michu! Ale tym razem to będzie coś ekstra! Bo skoro oni lądują w tym Budapeszcie, to może niech tam zostaną, a my już będziemy na nich czekali i spędzimy święta razem, w dobrym hotelu, gdzie wszystko nam podadzą, nie trzeba będzie zmywać…
– Jakoś nie widziałem nigdy, żebyś zmywał naczynia.
– Bo mi się wyślizgują z rąk i mama mi zabroniła. W każdym razie nietypowo, ale razem. Dobry pomysł, prawda?
Misiek od razu zdał sobie sprawę z potężnych trudności natury logistycznej związanych z transportem co najmniej siedmiu osób, w tym dwóch w niezbyt zaawansowanym stadium rozwoju, w różne miejsca Europy, a nawet świata. Tego nie dźwignąłby nawet DHL, nie ze Szwagrem w ekipie.
– Niestety, nie jest to dobry pomysł, Szwagier. – Westchnął z udawanym smutkiem. – I lepiej nie mów o nim Grażynie, a zwłaszcza Przemkowi, po co ich de…
– Ale ja już im powiedziałem.
– Czyli nie ma tematu. – Misiek odetchnął z ulgą.
Błąd. Nie wziął pod uwagę zadowolenia, jakie wybrzmiało w głosie Szwagra.
– No, jak nie ma? – krzyknął Szwagier. – Wiesz, jak się ucieszyli?
– Co?!
– Przyklaskali temu pomysłowi od razu.
Misiek oddychał szybko przez nos.
– Chcesz targać czteroletnie dzieciaki po lotniskach? – Chwycił się desperacko ostatniej deski ratunku, uderzając w nuty szantażu emocjonalnego. – A co, jak znowu nadciągną śnieżyce i je pozamykają?
– Nie rozumiem, dlaczego mieliby zamknąć dzieciaki z powodu śniegu? Czy to ich wina?
– Lotniska pozamykają! Co, jeśli poodwołują loty? Albo przekierują je gdzie indziej? Cały twój chytry plan legnie w ruinach, jak ty to mawiasz.
– Michu, na pewne rzeczy nie mamy wpływu, to prawda. Na samolot z Japonii na pewno, ale pamiętaj, że oni są szalenie punktualni. Słyszałem, że jak u nich pociąg spóźni się o sekundę, to wywalają z roboty całe kierownictwo!
– Tak. Oraz odwołują premiera, Szwagier. Co to ma wspólnego z samolotem, który nie może wylądować na innym kontynencie z powodu śnieżycy?
– A wiesz, co to jest defekt motyla?
– Jest tylko jeden defekt, jaki znam i nie jest to motyl, Szwagier.
– Spokojna głowa. Ja oglądam dużo programów na kanałach tematycznych i stąd wiem dobrze, że klimat się ociepla, więc ryzyko śnieżycy jest znikające. Prędzej usmażymy się latem jak naleśniki. Tak się wypowiadali fachowcy, a ja wierzę fachowcom.
– A wspomnieli, że ziemia jest płaska jak patelnia i to dlatego?
– Jak to, płaska? – Zaniepokoił się Szwagier. – Gdzie to usłyszałeś?
– Zostawmy to, dobra? – Misiek był zły na siebie, że dał się sprowokować, choć przecież dobrze wiedział, że dyskusja jak zwykle zejdzie do poziomu wczesnego średniowiecza. – Wróćmy do twojego poronionego pomysłu.
– On wcale nie jest poroniony, bo jeszcze jest jedna, ważna rzecz. My nie polecimy samolotem.
– Jeszcze lepiej… Chcesz się tłuc autem zimą przez pół Europy? Oczadziałeś?
– Nie autem. Tak się składa, że Gucio uwielbia pociągi. Rzadko mamy okazję nimi jeździć, więc postarałem się osobiście, żeby taką okazję stworzyć.
– Chcesz przez to powiedzieć, że twój teść kupił wnuczkowi pociąg?
Zapadła chwila ciszy.
– A to można kupić sobie pociąg? – zapytał z lekkim zaskoczeniem Szwagier.
– Wiesz, wszystko jest kwestią ceny, no nie?
– Aha. No to nie, nie kupił.
– Wynajął?
– Też nie. Ale wyobraź sobie, że jest bezpośredni ekspres z Berlina do Budapesztu. Nazywa się jakoś fajnie, coś z niedźwiedziem w nazwie, nie pamiętam dokładnie i jedzie tylko piętnaście godzin…
– Tylko ile?!
– Piętnaście. A to dużo?
– To zależy. Twoje popołudniowe drzemki tyle trwają, więc dla ciebie pewnie nie, ale ja bym chyba własne jajka zniósł. A czterolatki na pewno tyle nie wysiedzą.
– Spoko, Michu, mamy dla siebie specjalny, większy przedział, taką salonkę plus drugi, normalny, też cały dla nas. Poza tym będzie specjalny wagon, w którym dzieciaki ma zabawiać prawdziwy święty mikołaj i jego fafle!
– Fafle? Przepraszam, jakiej rasy jest ten mikołaj?
– Europejskiej, Michu, jakiej ma być, choć jeszcze przed chwilą myślałem, że azjatyckiej. No i przede wszystkim będziemy mieli profesjonalną pomoc.
– Mianowicie?
– Nianię.
– Chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz wysłać tę przemiłą starszą panią, która wam pomaga przy dzieciach, na piętnastogodzinne tortury w niewygodnym fotelu? Przypłaci to zdrowiem, a może nawet życiem, pomyślałeś o tym?
– Ja pomyślałem o wszystkim. Pani Basia i tak wyjeżdża na święta do rodziny. Tata załatwił na tę podróż babkę z jakiejś świetnej agencji opiekunkowej, która realizuje najbardziej wymagające i najtrudniejsze zlecenia. Poskromią najbardziej rozwydrzone bachory.
– Brzmi jak agencja płatnych zabójców.
– Płatnych tak i to podobno nie są tanie rzeczy, ale nie zabójców, Michu.
– O ile mi wiadomo, Gucio i Maja nie są rozwydrzonymi bachorami. Czy coś się ostatnio zmieniło?
– Nic się nie zmieniło, ale nie o to chodzi. Pani Elastyna to superniania. Zaprawiona w bojach, zniesie wszystko bez słowa skargi.
– Elastyna?
– Jakoś tak.
– Zniesie wszystko, mówisz? Nawet ciebie?
– Mnie nie trzeba wysadzać na nocnik ani karmić, Michu, zauważ. A ona odciąży nas trochę, żebyśmy mieli czas dla siebie. To będzie męska wyprawa.
– To niania jest mężczyzną?
– Niania się nie liczy. Będzie w pracy.
– A Maja? Też będzie w pracy?
– Och, nie czepiaj się detalu, Michu.
– A co z babcią Malwiną i panią Janeczką?
– Nie widzą problemu. Oczywiście nie chcą jechać, bo twierdzą, że to już nie ten wiek, ale życzą nam powodzenia. Dziwne, ale odniosłem wrażenie, że mama wyglądała nawet na zadowoloną, wiesz? Z drugiej strony, faktycznie, wiek ma swoje prawa i obowiązki.
Misiek pomyślał, że na miejscu teściowej również byłby zadowolony. Cisza, spokój, wiśniowa naleweczka, towarzystwo wyłącznie najlepszej przyjaciółki, książki, „Kevin sam w domu” i ogień trzaskający wesoło w kominku… Święta marzeń.
Misiek prawie załkał z żalu na tę myśl.
– Zrobimy sobie podczas Wigilii telekonferencję, teściu wszystko załatwi – poinformował jeszcze Szwagier. – Aha, i powiedz od razu Jackowi, na pewno też się ucieszy!
Misiek miał wątpliwości, czy jego syn, który za pół roku miał zostać magistrem inżynierem, będzie szczęśliwy z powodu takiego sposobu spędzenia świąt. Studiował w Poznaniu, w Szczecinie bywał rzadko, w zasadzie miał już swoje życie, dziewczynę i poukładany, choć jeszcze młodzieńczy świat. Misiek przypuszczał, że Jacek również będzie miał obawy, że Szwagier mu ten świat zniszczy kolejną świąteczną katastrofą. Po każdej poprzedniej powrót do normalności był zwykle trudny i wymagał psychicznego wsparcia rodziców.
– Dobra. – Misiek westchnął ciężko. – Muszę kończyć, Szwagier, trochę się spieszę.
– Czyli jedziemy?
– Skoro i tak jest już pozamiatane…
– Jak pozamiatałeś, to chyba nie musisz się już nigdzie śpieszyć?
Miśkowi nie chciało się prostować.
– Budapeszt, Michu. – Głos Szwagra zniżył się do szeptu. – Polak, Węgier, dwa bratanki, i do bitek, i do szklanki. Ojczyzna tukana, śliwek, salami i kostki Rubika.
– Tukana?
– Nie piłeś nigdy węgierskiego tukana?
– Aaa, tak, faktycznie, już pamiętam. Spijaliśmy sobie z dzióbków.
– No, widzisz. Tydzień laby, Michu. Powiedz, czy to nie wspaniała perspektywa?
– Jak to, tydzień? – Misiek poczuł, że robi mu się gorąco.
– No tak, bo nie powiedziałem ci jeszcze, że pojedziemy wszyscy busem do Berlina. Odwieziemy ich na lotnisko, a sami pojedziemy na dworzec. Oni do Japonii, a my do Budapesztu. Na tydzień. Jak dziewczyny i tata wrócą, dołączą do nas w hotelu i będziemy świętować.
– Ale…
– Sam powiedz, że nieźle to ogarnąłem.
– A muszę? – jęknął Misiek, bo czuł, że nie przeszłoby mu to przez gardło. – Kto będzie prowadził tego busa? Chyba nie ty?
– Laba to laba, Michu, nie zamierzam wykonywać żadnych zbędnych czynności, tylko dobrze się bawić i zajmować bliźniakami. Zawiezie nas hotelowy kierowca, od teścia. Zwykle wozi vipów, teraz my będziemy vipami. Ekstra, nie?
– Ekstra, Szwagier, ekstra… – Misiek otarł z czoła kropelki potu. – Dobra, naprawdę muszę kończyć. – Przyłożył mocniej telefon do ucha. – Co tam się u ciebie dzieje? Syrena?
– Nie, Gucio się obudził. Super, Michu, widzimy się za miesiąc, nie mogę się doczekać. To będzie świetny wyjazd, zobaczysz. To ci mogę obiecać.
– Nie wątpię, tylko nie wiem, czy jestem na to gotowy, wiesz?
– Nie marudź. Ciesz się chwilą. Trzeba brać z życia, ile się da! Już idę, Gucio! To nie do ciebie było…
– Co ty nie powiesz? Sayonara, Szwagier…
Misiek odłożył telefon na stolik i wpatrywał się w niego długą chwilę, wcale się z niej nie ciesząc. Potem znów westchnął ciężko i przeczesał palcami włosy. Były już przetkane siwizną i wiele z tych siwych zawdzięczał niewątpliwie nie tyle przeżytym latom, co Szwagrowi, a niedługo zapewne miało ich jeszcze nieco przybyć. Spojrzał w stronę drzwi i na jego twarzy pojawił się wyraz niezdecydowania. Musiał jeszcze powiedzieć to jakoś Bożenie, choć nie podejrzewał, żeby ta wieść nią zbytnio wstrząsnęła. Cieszyła się na podróż do Japonii i rozumiał to, taka okazja nie trafia się często.
A potem pomyślał, że co prawda rzadko się zdarza, żeby Szwagier powiedział coś mądrego, ale jego słowa o cieszeniu się chwilą miały w sobie trochę tej życiowej mądrości, o którą nigdy by go nie podejrzewał. To nieco podniosło go na duchu i wizja spędzenia tygodnia ze Szwagrem zrobiła się trochę bardziej kolorowa, choć do wszystkich barw tęczy wciąż było jej daleko.
I nagle oświeciło go. Bożena musiała przecież wiedzieć także o pomyśle Szwagra, jednak z jakiegoś powodu nie powiedziała mu o tym. Po chwili domyślił się, jaki był ów powód i zadumał nad kobiecą przebiegłością. Bo po co być posłańcem złych wieści i narażać się na gderanie adresata, skoro posłaniec i tak sam ma zadzwonić?
Wilkońscy przyjechali do Szklarskiej Poręby dzień przed wyjazdem do Berlina. Misiek zaparkował touarega na podjeździe przed garażem i wyłączył silnik. Przez chwilę całą trójką siedzieli w milczeniu, wpatrując się w bryłę domu. Milczenie było pełne szacunku i zachwytu.
Nie byli tu pierwszy raz, ale za każdym razem widok domu, który teść Szwagra wybudował jemu i swojej córce w prezencie ślubnym, zapierał dech w piersiach. Prosta bryła znakomicie wpisywała się w lekko nachylone zbocze, na którym Grażyna urządziła skalny ogród pokryty teraz grubą warstwą śniegu. Wielkie okna wychodziły wprost na góry, które odbijały się niewyraźnie w szybach. Koło domu leżał ułożony w wielki sąg stos drewna kominkowego, nakryty grubą czapą białego puchu.
Wilkońscy wysiedli w końcu z samochodu i dmuchnął na nich mroźny wiatr.
– Karkonosze, tu się oddycha… – Misiek zaciągnął się górskim powietrzem i rozkaszlał nagle, kiedy zimno drapnęło go w gardło ostrym pazurem.
– Nie przezięb się tylko – ostrzegła go Bożena.
Miśka zaczęła zastanawiać ta jej troska, która objawiała się ostatnio dobrymi radami dotyczącymi jego zdrowia. Uznał, że powody mogą być dwa. Albo obawia się, że coś stanie na przeszkodzie jej wyjazdowi do Japonii, albo w związku ze zbliżającą się pięćdziesiątką zaczęła bardziej świadomie myśleć o zdrowiu nie tylko swoim, ale i Miśka. Z jednej strony to świadczyło o tym, że płomień miłości gdzieś tam wciąż się tli, z drugiej było wkurzające.
– Chodźcie do środka – powiedział. – Bagaże zostawimy w aucie, nie ma sensu ich wnosić, skoro i tak rano będziemy je przepakowywać do busa.
Kiedy podeszli do drzwi, te otworzyły się szeroko i stanął w nich Szwagier. Rozłożył szeroko ramiona i zawołał głośno:
– No, nareszcie, przyjechaliście! Ile można czekać?
– Szwagier, przecież Bożena dzwoniła do ciebie pięć minut temu, że wjeżdżamy właśnie do Szklarskiej.
– No, właśnie, pięć minut! Przecież to szmata czasu! Wchodźcie, Grażka jeszcze na górze z bliźniakami.
Weszli do przedsionka, rozebrali się z kurtek i z ulgą zdjęli zimowe buty. Bożena przywitała się z bratem, z niedźwiedziego uścisku Szwagra wyszła lekko oszołomiona, więc Misiek z Jackiem darowali sobie podobne ekscesy, po prostu podając mu dłonie. Wewnątrz domu było przyjemnie ciepło, a kiedy znaleźli się już całą czwórką w salonie, zobaczyli rozpalony kominek. Gorąco aż buchało z jego rozgrzanej szyby. Misiek kucnął przed nim i roztarł ręce, zaglądając z ciekawością do środka.
– Ale nie palisz w nim oponami, co, Szwagier? – Obejrzał się do tyłu.
– Niestety się nie mieszczą. Ale mamy niezłe drewno, wyjątkowo kaloryferyczne. Widziałeś przed domem?
– Tak. A legalne? – zainteresował się Misiek.
– Od Świtały, mojego sąsiada ze Świeradowa. Pamiętasz go?
– Owszem, pamiętam. Dlatego na twoim miejscu przeniósłbym jednak drewno za dom, zanim ktoś się zainteresuje, skąd je masz.
Nagle od strony schodów dobiegł ich pisk, a potem tuptanie i na półpiętrze pojawił się ubrany w piżamkę Gucio.
– Wujo, ciocia, Kecaj! – zawołał, zbiegając z ostatniego schodka.
Pałasz junior nazywał tak Jacka od czasu ostatniej wizyty. Ponieważ bardzo chciał, jak najszybciej nauczyć się pisać i czytać, ćwiczył pilnie i męczył każdego, prosząc go o pomoc. Kiedy padło na Jacka, ten odpękał standardowe „mama”, „tata” i „Maja”, a potem przeszli do jego imienia. Gucio był leworęczny, w związku z czym napisał podyktowane litery od prawej do lewej i wyszło, jak wyszło, a potem już tak zostało, ku ogromnej uciesze Miśka i nieco mniejszej Młodego.
Tuż za Guciem ze schodów zbiegła Majeczka, a potem pojawiła się na nich Grażyna, choć ona poruszała się dużo wolniej i stateczniej niż dzieciaki. Wszyscy przywitali się ze sobą, Misiek wyczochrał bliźniaki, wziął oba naraz na ręce i zrobił im karuzelę.
– Zmarzliście? – zapytała Grażyna. – Mam gorące kakao.
– Poproszę – powiedzieli jednocześnie Misiek i Jacek.
– A ja espresso, jeśli można. – Bożena się wyłamała.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1. Wcześniej
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Okładka
Strona tytułowa
Prawa autorskie
Spis treści
Meritum publikacji
