30,00 zł
W najnowszym, podwójnym wydaniu specjalnym "Kim jest Jezus" na 148 stronach prezentujemy najlepsze teksty publikowane na łamach pisma na przestrzeni ostatnich lat, których autorki i autorzy przyglądają się postaci Jezusa z perspektywy teologicznej, społecznej, filozoficznej, kulturowej i artystycznej.
Jezus z Nazaretu, syn cieśli, uzdrowiciel i nauczyciel, mistyk, prorok, reformator? Jezus Chrystus, Mesjasz, Syn Boży, Odkupiciel, Pan i Zbawca? Odwieczny, boski Logos, przez który wszystko zostało stworzone, w którym wszystko istnieje i ku któremu wszystko zmierza?
Założył Kościół, nadając mu hierarchiczna strukturę i siedem sakramentów świętych i oddał swoje życie na ofiarę przebłagalną za grzechy świata? Czy raczej pomylił się, oczekując rychłego nadejścia Królestwa Bożego, nie został zrozumiany nawet przez swoich najbliższych, a na skutek serii tragicznych pomyłek został pojmany i zabity po wątpliwym prawnie procesie?
Zmartwychwstał, wniebowstąpił i zasiadł po prawicy Ojca, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych? Czy po śmierci jego zwłoki wrzucono do jakiegoś zbiorowego grobu, w którym chowano ukrzyżowanych przestępców?
Jest zbawicielem świata? Jest jedną z najważniejszych – jeśli nie najważniejszą – postaci kultury Zachodu? Funkcjonuje jako fikcyjna osoba, grająca kluczową rolę w mitycznej opowieści, ale w wielu aspektach sprzeczna z realnym człowiekiem stojącym u początku tej historii?
Tradycja, której jest kluczową postacią – chrześcijaństwo – jest jedyną prawdziwą religią? Jest fundamentem zachodniej cywilizacji? Jest gwarantem trwania hierarchii wartości? Jest tylko jedną z wielu form duchowości ludzkości? Jest nieszczęściem, zakałą rozwoju, przyczyną cierpienia niezliczonych istnień?
Tyle pytań, wszystkie ważne, a odpowiedź na żadne nie jest oczywista. Teksty, które mogą Państwo przeczytać w tym wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego”, z pewnością nie przekonają wszystkich. Ich lektura pokazuje jednak, ze zastanawianie się nad tymi pytaniami i szczera rozmowa o nich może być (jest?) fascynującą duchową przygodą.
- Piotr Sikora
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 410
NA OKŁADCE:MELOZZO DA FORLÌ, Zbawca świata, 1480-1482.Urbino, Galleria Nazionale delle Marche, Palazzo Ducale, Urbino, Włochy.FOT. DEA / A. DAGLI ORTI / GETTY IMAGES
KIM JEST JEZUS
Jezus z Nazaretu, syn cieśli, uzdrowiciel i nauczyciel, mistyk, prorok, reformator? Jezus Chrystus, Mesjasz, Syn Boży, Odkupiciel, Pan i Zbawca? Odwieczny, boski Logos, przez który wszystko zostało stworzone, w którym wszystko istnieje i ku któremu wszystko zmierza?
Założył Kościół, nadając mu hierarchiczną strukturę i siedem sakramentów świętych i oddał swoje życie na ofiarę przebłagalną za grzechy świata? Czy raczej pomylił się, oczekując rychłego nadejścia Królestwa Bożego, nie został zrozumiany nawet przez swoich najbliższych, a na skutek serii tragicznych pomyłek został pojmany i zabity po wątpliwym prawnie procesie?
Zmartwychwstał, wniebowstąpił i zasiadł po prawicy Ojca, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych? Czy po śmierci jego zwłoki wrzucono do jakiegoś zbiorowego grobu, w którym chowano ukrzyżowanych przestępców?
Jest zbawicielem świata? Jest jedną z najważniejszych – jeśli nie najważniejszą – postaci kultury Zachodu? Funkcjonuje jako fikcyjna osoba, grająca kluczową rolę w mitycznej opowieści, ale w wielu aspektach sprzeczna z realnym człowiekiem stojącym u początku tej historii?
Tradycja, której jest kluczową postacią – chrześcijaństwo – jest jedyną prawdziwą religią? Jest fundamentem zachodniej cywilizacji? Jest gwarantem trwania hierarchii wartości? Jest tylko jedną z wielu form duchowości ludzkości? Jest nieszczęściem, zakałą rozwoju, przyczyną cierpienia niezliczonych istnień?
Tyle pytań, wszystkie ważne, a odpowiedź na żadne nie jest oczywista. Teksty, które mogą Państwo przeczytać w tym wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego”, z pewnością nie przekonają wszystkich. Ich lektura pokazuje jednak, że zastanawianie się nad tymi pytaniami i szczera rozmowa o nich może być (jest?) fascynującą duchową przygodą.
PIOTR SIKORA
Ks. Michał Heller:Największy paradoks historii
Potężny Rzym cezarów i cała mądrość greckiej filozofii uległy nauce cieśli z Nazaretu. To fakt niezrozumiały dla wszystkich prób rozmaitych ludzkich wyjaśnień.
Mural „Word of Life”, znany również jako „Touchdown Jesus”, na fasadzie biblioteki Hesburgh przed meczem futbolu amerykańskiego pomiędzy Notre Dame Fighting Irish i Michigan State Spartans. Stadion Notre Dame w South Bend, Stany Zjednoczone, 21 września 2013 r. FOT. ROBIN ALAM / ICON SMI / GETTY IMAGES
Urodziło się kiedyś na ziemi dziecko. Chłopiec rósł i mężniał. A potem zaczął zarabiać na życie jako rzemieślnik. Któregoś dnia porzucił jednak warsztat i został wędrownym nauczycielem. Widocznie lokalnym władzom nie spodobało się jego nauczanie, bo niefortunnego nauczyciela aresztowano i skazano na śmierć. Nie pierwszy to raz i nie ostatni niesprawiedliwy wyrok został wydany na naszej planecie. Sędziom Jezusa wydawało się, że problem został załatwiony raz na zawsze. Ot, kilka kobiet pod krzyżem, jeden zdrajca, jedenastu dezerterów, to wszystko, co pozostało po ambitnych zamierzeniach.
Ale mijają niespełna dwa miesiące i przed naszymi oczyma roztacza się zupełnie inny obraz. Członkowie dawnej dwunastki stopniowo po szoku dochodzą do siebie. Wokół nich skupiają się coraz bardziej liczni sympatycy. W umysłach uczniów rozbłyska światło, które pozwala im zrozumieć to, czego przedtem w żaden sposób nie mogli pojąć. Z trudem kiedyś rozdmuchiwany przez Jezusa płomyk wybucha teraz żywiołowo. Wybucha i ogarnia nie tylko Palestynę, ale wkrótce całe rzymskie cesarstwo, rozsadza jego granice i przenika do sąsiednich ludów. Czego nie zdołał dokonać mistrz, dokonali jego uczniowie. Bo i ziarno musiało obumrzeć, żeby mogło wydać plon.
Co to za nauka, która podbiła świat? Oto w wielkim skrócie treść pierwotnej, apostolskiej katechezy: Jezus, któregoście zabili, powstał z martwych. Widzieliśmy go i rozmawialiśmy z nim przez 40 dni po jego śmierci. On umarł i zmartwychwstał dla zbawienia wszystkich ludzi. Co ujrzeliśmy naszymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, to wam głosimy. Jak potem napisze Jan, jeden z dwunastu, w swoim liście skierowanym do pierwotnej gminy.
Czy łatwo jest uwierzyć w to, że Stwórca wszechświata dał się ukrzyżować za ludzi? Przecież to szaleństwo, wymagać takiej wiary. A jednak potężny Rzym cezarów i cała mądrość greckiej filozofii uległy nauce cieśli z Nazaretu. I to pozostanie faktem niezrozumiałym dla historii, dla psychologii i wszystkich prób rozmaitych ludzkich wyjaśnień. To pozostanie niezrozumiałe, chyba że coś, czego nauczał cieśla z Nazaretu, było prawdą. I że to on sam dopilnował, by – jak kiedyś powiedział w jednej ze swoich przypowieści: „zaczyn włożony do mąki fermentował i potem zakwasił całe ciasto”.
Ale zwycięstwo Chrystusa nie jest dokończone. Zakwas jest już w cieście i działa, ale do przetworzenia pozostaje jeszcze bardzo dużo ciasta. Bo człowiek może zwyciężyć Boga, może go nawet zabić w sobie, ale ludzkie zwycięstwa są krótkotrwałe, tak jak tych, którzy łudzili się, że jednym niesprawiedliwym wyrokiem rozwiązali sprawę proroka z Galilei.
I tu najdziwniejszy paradoks całej tej historii. Przegrana człowieka nie staje się jego klęską, bo zwycięstwo Jezusa jest ostatecznie zwycięstwem człowieka, naszym zwycięstwem. ©
KS. PROF. MICHAŁ HELLER jest kosmologiem, filozofem i teologiem. Kawaler Orderu Orła Białego, laureat Nagrody Templetona przyznawanej za pokonywanie barier między nauką a religią. Dyrektor, fundator i pomysłodawca Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. Autor kilkudziesięciu książek, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Powyższy tekst jest zapisem homilii wygłoszonej przez niego w kościele pw. św. Maksymiliana w Tarnowie.
Debata o Jezusie
Aktywiści ruchu „Just Stop Oil” malują sprayem ścianę i przyklejają się do ramy obrazu „Ostatnia Wieczerza” w Królewskiej Akademii w Londynie, 5 lipca 2022 r. Ta pełnowymiarowa kopia obrazu Leonarda da Vinci jest przypisywana malarzowi Giampietrino, uczniowi Leonarda.FOT. KRISTIAN BUUS / GETTY IMAGES
Debata o Jezusie
Załóżmy, że nigdy o nim nie słyszałem. Co o Jezusie powiedzieliby mi teologowie i wierzący katolicy, a co Żyd od lat żyjący w społeczeństwie katolickim.
DYSKUTUJĄ:HALINA BORTNOWSKASTANISŁAW KRAJEWSKIKS. ALFONS JÓZEF SKOWRONEK
MAREK ZAJĄC: Kim jest Jezus? Wyobraźmy sobie, że takie pytanie zadaje przybysz z odległego kontynentu, który nie ma zielonego pojęcia ani o Ewangelii, ani o chrześcijanach.
HALINA BORTNOWSKA: Chyba odmówiłabym odpowiedzi. Jeśli ten człowiek rzeczywiście nic nie wie o Jezusie, najpierw musi poznać naszą kulturę, historię i cywilizację, być może nauczyć się kilku języków, poznać różnych ludzi wierzących – dopiero wtedy moglibyśmy zająć się jego pytaniem w sposób niezdawkowy. Odpowiedź czysto encyklopedyczna nie byłaby naprawdę odpowiedzią, jeśli pytanie miało charakter egzystencjalny. Tu chodzi o wtajemniczenie, o wielkie przedsięwzięcie, a nie o rzucenie garstki słów.
STANISŁAW KRAJEWSKI: Moim zdaniem pytanie nie jest bez sensu. Można sobie wyobrazić przybysza z puszczy amazońskiej, który w promocji Coca-Coli wygrał podróż do Europy, gdzie po raz pierwszy widzi katedry, chrześcijan, krzyże itd. Takiemu człowiekowi trzeba o Jezusie coś powiedzieć.
Najpierw podałbym pewnie dane historyczne – z naukowego punktu widzenia wysoce hipotetyczne, bo niemal wszystko, co wiemy o Jezusie historycznym, pochodzi z Nowego Testamentu. Powiedziałbym także, że żył życiem swej społeczności, czyli ówczesnych Żydów. I myślał bardzo radykalnie. Ale czym jest Jezus dla chrześcijan – o tym powinni mówić oni sami. Jasne, znam sporo cytatów z Ewangelii, ale właściwsze jest, abym mówił tylko o Jezusie historycznym, a nie o jego ponadludzkim statusie w oczach chrześcijan.
Oczywiście można też mówić o Jezusie jako Żydzie. Pomocna jest tu formuła, która rozdziela kluczowe zagadnienia: wiarę Jezusa, czyli sposób, w jaki wierzył, od wiary w Jezusa. I drugie rozróżnienie: osoby Jezusa, która wedle teologii chrześcijańskiej spełnia najistotniejszą dla świata misję – od jego pouczeń, które wygłaszał do uczniów i tych, z którymi się stykał. Pouczenia te zostały w jakiejś mierze przekazane nam przez tradycję. Powiedziałem celowo: „w jakiejś mierze”, bo to osobny wielki problem, poruszony np. w książce ks. Alfonsa Skowronka „Kim jest Jezus z Nazaretu?”. Z jednej strony mamy mianowicie przekaz usankcjonowany długą tradycją kościelną, z drugiej moglibyśmy pytać o faktyczny przebieg wydarzeń, jak mogłaby je zarejestrować telewizyjna kamera. Jak miałoby się jedno do drugiego?
FOT. KRZYSZTOF MILLER / AGENCJA WYBORCZA.PL
KS. ALFONS SKOWRONEK:Nie ma człowieka, którego postać Jezusa mogłaby nie zainteresować. Czasem mówi się o nim z miłością, czasem z nienawiścią, ale nikt nie pozostaje obojętny.
Z problemem historyczności borykają się wszystkie religie objawione, np. o Mojżeszu historycy wiedzą jeszcze mniej niż o Jezusie. To ciekawe skądinąd zagadnienie można jednak w gruncie rzeczy pominąć. My musimy odnosić się do tradycji religijnej. Nawet gdy nie traktujemy jej już naiwnie, jako dokładnego opisu wydarzeń, ona jest jedynym, z czym mamy do czynienia. Podsumowując, przybyszowi z Amazonii powiedziałbym tak: jeśli chcesz wiedzieć, jak rolę i znaczenie Jezusa rozumieją jego wyznawcy, zapytaj ich samych.
KS. ALFONS SKOWRONEK: Chcąc mówić o Jezusie, wkraczamy na tak bezkresne obszary, że studiowanie samej literatury zajęłoby nam więcej niż jedno życie. Pewien katolicki teolog żartował, że dzieł o Jezusie jest taka masa, że w Niebie powstał anielski sztab kryzysowy do zbadania, skąd takie zainteresowanie. Ogólna diagnoza brzmiała: ponieważ nie ma człowieka, którego postać Jezusa mogłaby nie zainteresować. Czasem mówi się o Nim z miłością, czasem z nienawiścią, ale nikt nie pozostaje obojętny. Jednak problem okazał się na tyle złożony, że wśród aniołów utworzono dodatkowo specjalną komisję. Anioł hermeneutyczny powiada na obradach, że zainteresowanie jest tak ogromne, ponieważ Chrystus dla każdego coś znaczy. Z kolei anioł egzegetyczny tłumaczy, że trzeba skończyć z mitami wokół Jezusa, dojść do źródeł i oczyścić historie o Nim z nieprawdy, np. głosić, że Jezus nie odwiedził Indii, nie ożenił się z Marią Magdaleną i prawda o Nim nie została ukryta w kazamatach zacofanego Watykanu. I wreszcie anioł-pasterz twierdzi, że obrazy Jezusa są nam konieczne, ponieważ przez tak liczne, a zarazem różnorodne wizerunki możemy dotrzeć nie tylko do samego Jezusa, ale i przez Niego na spotkanie z Bogiem Ojcem.
HALINA BORTNOWSKA: Na wstępie trochę się wykręciłam od odpowiedzi, ale kryło się za tym coś głębszego. Stykając się z naszym mieszkańcem puszczy amazońskiej, zanim doradziłabym mu dowiedzieć się więcej o chrześcijanach i zaczęłabym mu głosić Jezusa, musiałabym się dowiedzieć, kim on jest, jaką religię wyznaje, co w jego języku znaczą słowa używane w języku religii. Chrześcijaństwo nie jest dla każdego automatycznie zrozumiałe. Świadków Chrystusa trzeba dobrze wybrać, bo obawiam się, że większość z nas raczej utrudniłaby przyjęcie chrześcijaństwa – przecież trudno przychodzi nam łączenie naszego życia z tym, czego naucza Jezus. Przygotowanie samego siebie do roli świadka jest trudne. Wymaga nie tylko lektur, ale i wysiłku ze strony wspólnoty, aby świadków wtajemniczyć – i uzdolnić do dialogu.
FOT. DANUTA WĘGIEL
HALINA BORTNOWSKA:Historię Jezusa przedstawia się czasem jak bajkę dla dzieci i nie ma się co dziwić, że ktoś mówi: „No, bądźmy dorośli” i przestaje wierzyć.
Książka „Kim jest Jezus z Nazaretu?” z pewnością pomaga zauważyć, czym różni się relatywizm od postawy otwartej na dialog; że w Kościele można też znaleźć drogę, która wychodzi poza trzymanie się wyuczonych na pamięć formułek. To śmiała próba na tle panującego w Polsce quasi-fideizmu, „quasi” – bo nieświadomego swej natury. Ten quasi-fideizm przejawia się w praktyce zamykania spraw religijnych w osobnej szufladzie, izolowania wiary od spraw życiowych, a także od znajomości historii i umiejętności czytania tekstów. Każda próba połączenia zawartości szuflad budzi niepokój, wątpliwości, niezadowolenie.
Książka ks. Skowronka zajmuje się sprawami dla wiary chrześcijańskiej fundamentalnymi, ale u niektórych czytelników wzbudzić może szok, biorąc np. pod uwagę, że wedle Instytutu Statystyk Kościoła Katolickiego co czwarty Polak-katolik nie wierzy w zmartwychwstanie. Czy ktoś, kto nie wierzy w kluczowe dla chrześcijaństwa wydarzenie, może nazywać się chrześcijaninem?
HALINA BORTNOWSKA: A czy ktoś w ogóle wytłumaczył tym ludziom, czym właściwie jest zmartwychwstanie? Czy wyjaśnił to tak, aby wiedzieli i rozumieli, w co jako chrześcijanie mają obowiązek wierzyć, a co jest formułą uwikłaną w interpretacyjne nawyki? To wielki problem: jak wyprowadzić ludzi z sytuacji, w której odrzucają jakieś treści tylko dlatego, że te zagadnienia wciąż przedstawia się im bez odpowiedniego aparatu pojęciowego, pomagającego pogodzić wiarę z resztą poglądów na świat. W efekcie albo ktoś trwa przy quasi-fideizmie, albo kompletnie nieprzygotowany próbuje wymieszać zawartość „szuflad” na własną rękę – i najczęściej traci wtedy wiarę. Historię Jezusa przedstawia się czasem jak bajkę dla dzieci i nie ma się co dziwić, że ktoś mówi: „No, bądźmy dorośli” i przestaje wierzyć.
KS. ALFONS SKOWRONEK: Mówiliśmy o doświadczeniu religijnym i dokształcaniu się. Na płaszczyźnie intelektualnej pewnie niewiele osiągniemy usiłując przekonać sceptyka. Najważniejsze jest jednak świadectwo. W zakończeniu książki „Kim jest Jezus z Nazaretu?” napisałem, że wobec ogromnej ilości obrazów Jezusa „Czytelnik może nagle sam siebie zapytać, który z tych portretów chciałby pokazać swojemu otoczeniu? Prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: Żaden. Jedynie swój własny! Każdy chrześcijanin powinien bowiem starać się być tym, który objawia Jezusa, który będzie Jego wierną ikoną. Albowiem Chrystus nie powiedział: »Mów za Mną«, lecz »Pójdź za mną«”. I tu jest właśnie pies pogrzebany: jakiego Zmartwychwstałego pokazujemy ludziom, czy jako chrześcijanie uchodzimy w oczach postronnych za ludzi zmartwychwstałych?
W książce pisze też Ksiądz Profesor: „Swoją trwającą zaledwie około dwu lat działalnością Jezus bardziej zmienił historię świata i kultury niż rzecznicy idei przemocy od Spartakusa i Judy Galilejczyka po dzień dzisiejszy. Ewangelia jest »siłą napędową« kształtowania świata w sposób humanitarny”. Gdyby nasza dyskusja toczyła się na muzułmańskim uniwersytecie Al-Quds w palestyńskiej Gazie, taki cytat wzbudziłby szalony sprzeciw. Wypomniano by np. wyprawy krzyżowe i wszystkie zbrodnie, popełniane przez chrześcijan w imię Jezusa. Czy dr Krajewski podjąłby się w takiej sytuacji obrony chrześcijaństwa?
STANISŁAW KRAJEWSKI: Jak najbardziej. Przede wszystkim dlatego, że każda trwająca dostatecznie długo tradycja ma na sumieniu czyny mało chwalebne. W tym sensie zbrodnie dokonywane w imię wiary w Jezusa nie były niczym szczególnym. Pytanie brzmi, na ile te zbrodnie wynikały z natury chrześcijaństwa, a na ile z czynników ubocznych. W książce Księdza Profesora znalazłem opinię, że dziś nie trzeba się już przeciwstawiać Żydom, aby utwierdzać tożsamość chrześcijańską. I to zdanie mnie cieszy. Wiem, że tak samo myśli wielu chrześcijan, choć – niestety – nie wszyscy. Ale czy wypowiedzenie takiego zdania zamyka już problem?
Jeśli cofniemy się do wydarzeń, które stworzyły chrześcijaństwo, okaże się, że przeciwstawienie się Żydom było oczywiście niezbędne, aby pierwsi chrześcijanie mogli zarysować własną odrębność. Z początku bowiem traktowani byli jako żydowska grupa, a właściwie sekta, która zrazu nie głosiła nic szczególnie nowego, o czym świadczy choćby fakt, że ówczesne źródła (np. Józef Flawiusz) wcale się o nich nie rozpisują. Potem odrębność stała się faktem. Wtedy owa antyżydowskość nie była już potrzebna, a na pewno tak jest teraz – mówią tacy teologowie jak ks. Skowronek. Patrzę na to z nadzieją.
Ważny dla mnie jest fakt, że chrześcijaństwo rozpropagowało w świecie Biblię hebrajską, tzw. Stary Testament. W ten sposób coś, co było własnością niemal wyłącznie Żydów, stało się własnością całej ludzkości – nie dzięki Żydom, ale właśnie poprzez działalność misyjną chrześcijan. Co więcej: żydowskie kategorie religijne, historie i pisma stały się znane prawie wszystkim, nawet nie-chrześcijanom. Z punktu widzenia judaizmu to wielka zasługa chrześcijaństwa. Co więcej, islam też te kategorie przyjął, na nich powstał, czyli z nich skorzystał. To mocny punkt w linii obrony chrześcijaństwa.
Jednak są też sprawy, które chrześcijan, Żydów i muzułmanów dzielą, choćby rozumienie jedyności Boga. Niby wszyscy jesteśmy monoteistami, ale gdyby spojrzeć dokładniej, zdecydowanie się różnimy.
STANISŁAW KRAJEWSKI: Dogmaty, jak Trójca Święta czy zmartwychwstanie, to sprawy mało istotne, gdy patrzymy z zewnątrz chrześcijaństwa. Osobiście rozumiem je jako wyraz przekonania, że najważniejsze i fundamentalne sprawy są tajemnicze i niepojęte, ale przecież trzeba je wyrazić w jakimś języku. I tak mówienie o Trójcy jest dla mnie pewnym sposobem mocowania się z tajemnicą Boga. Sposobem, z którym się nie utożsamiam, ale nie muszę go zwalczać. Jasne, że nauki o Trójcy nie ma ani w judaizmie, ani w islamie. Ale gdy przyjrzeć się nieco dokładniej, w żydowskiej tradycji ezoterycznej wspomina się o emanacjach Boga w stylu neoplatońskim. A emanacje to już coś bliskiego Trójcy, choć – oczywiście – nie to samo.
Trzy religie monoteistyczne mają też inny wspólny element, wywodzący się z tradycji żydowskiej – pewne napięcie mesjańskie. Chrześcijanie uznali Jezusa za Mesjasza, ja nie podzielam ich wiary. Ale już sam fakt, że w ogóle możliwe jest przekonanie, iż jakaś osoba ogniskuje w sobie oraz spełnia nadzieje i zadania mesjańskie, łączy wyznawców monoteizmu. Podam współczesny przykład z kręgu tradycyjnych Żydów – przykład wiary, że żyjąca w XX wieku osoba jest w jakimś sensie Mesjaszem. Otóż chasydzi z odłamu Lubawicz, czyli Chabad, mieli charyzmatycznego i niezwykłego przywódcę Menachema Mendla Shneersona, który umarł pod koniec XX wieku, a na kilka lat przed śmiercią był sparaliżowany. W swym nauczaniu Shneerson zapowiadał, że Mesjasz wkrótce nadejdzie. W pewnym momencie chasydzi uznali, że to sam mistrz jest Mesjaszem. Sparaliżowany ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził ich intuicji. Do dziś niektórzy uważają go za Mesjasza, twierdząc, że wprawdzie umarł, ale w pewnym sensie żyje nadal. I jeśli będziemy postępować zgodnie z jego nauczaniem, przemieni się sytuacja Żydów i świata – nastąpi nowa epoka. Takie myślenie jest dla mnie niemal identyczne z wiarą pierwszych chrześcijan!
FOT. MICHAŁ WOŹNIAK / EAST NEWS
STANISŁAW KRAJEWSKI:Jeśli chcemy traktować dialog chrześcijańsko-żydowski z powagą, musimy opisywać Jezusa z Nazaretu jako osobę, która dla chrześcijan jest Chrystusem.
Gdzieś na fundamentalnym poziomie religijności jest zatem wiele fascynujących łączników między chrześcijaństwem i judaizmem. W jakimś bardzo głębokim sensie historia Shneersona uwiarygadnia chrześcijan w oczach Żydów. Zresztą również wśród szyitów silne są wątki mesjańskie, mocno zakorzeniona jest tradycja oczekiwania na Bożego posłańca. Różnice i podobieństwa są zatem o wiele subtelniejsze niż ostro sformułowane dogmaty. Sam fakt, że świetnie się rozumiemy, chrześcijanie i Żydzi, gdy mówimy o Mesjaszu, świadczy o wspólnocie języka. We wspólnocie tej uczestniczy także, choć chyba w nieco mniejszym stopniu, islam.
A może trzeba tłumaczyć, że grzechy chrześcijan wynikały jedynie z pokusy siły? Gdy chrześcijaństwo stało się religią dominującą, przestało cierpliwie i pokornie nawracać przez świadectwo, ale sięgnęło po przemoc.
STANISŁAW KRAJEWSKI: Trudno gdybać, ale nie mogę wykluczyć, że gdyby to judaizm rozprzestrzenił się na kilka kontynentów i stał się religią panującą, wtedy jego wyznawcy popełniliby większość grzechów chrześcijan. Warto jednak zwrócić uwagę, że w tradycji żydowskiej nie było praktyki nawracania mieczem czy przez układy z rządzącymi (pomijam przykłady sprzed ponad dwu tysięcy lat). Przecież Polska nie stała się chrześcijańska, bo do każdego mieszkańca ziem Mieszka I przyszedł misjonarz, ale dlatego, że chrzest przyjął książę – a wraz z nim musieli tak uczynić wszyscy poddani.
KS. ALFONS SKOWRONEK: A mnie cieszy, że usłyszałem wcześniej, iż to właśnie my – chrześcijanie – ponieśliśmy Torę w świat. Jest faktem, że o Dekalogu ludzie dowiadują się więcej od Kościoła niż od Żydów: jest nas po prostu więcej. Z drugiej strony jako ksiądz katolicki modlę się każdego dnia tylko w stylu hebrajskim; mówię ,,Alleluja”, ,,Amen”, ,,Benedictus” – czyli błogosławiony Bóg Izraela. Przed soborową reformą brewiarza odmawialiśmy w ciągu jednego tygodnia wszystkie 150 psalmów (teraz mamy na nie cztery tygodnie). Msza, którą codziennie celebruję, wzorowana jest na synagogalnej liturgii – przyznanie się do grzechów, czytania itd. Korzystamy zatem obustronnie.
A co do mesjanizmu: tych mesjaszów już nikt nie potrafi zliczyć, były ich setki. Jednym z nich był np. Szymon Bar Kochba, który w 132 r. wzniecił powstanie przeciw Rzymianom. Ale, oczywiście, u Żydów dominuje przekonanie, że Mesjasza nie było. Dlaczego tak myślą? Wedle pewnej opowieści rabini otworzyli okno, popatrzyli na ludzi i stwierdzili, ze świat nie jest zbawiony, bo w ogóle nie stał się lepszy, zatem Mesjasz jeszcze nie nadszedł. Jak odeprzeć taki argument? Jest tylko jedno wytłumaczenie: zbawienie świata nigdy nie dzieje się pod przymusem, zbawienie to oferta. Nie mają racji ci, którzy twierdzą, że chrześcijaństwo nie chciało wcielać w życie idei mesjańskich czy po prostu nie zmieniło widzialnej postaci świata. Mieliśmy różne chrześcijańskie ruchy wyzwoleńcze, np. teologię wyzwolenia albo – by sięgnąć po zupełnie odmienny przykład, jak chrześcijaństwo zmieniało świat – Matkę Teresę z Kalkuty. Ale pogódźmy się z tym, że nigdy nie będzie raju na ziemi, bo Jezus, zbawiając człowieka, nie złamał jego wolnej woli, lecz pozostawił mu wolny wybór.
Wracając do ciemnych kart w historii chrześcijaństwa: w książce Księdza Profesora pojawiają się dwa podstawowe pytania. Po pierwsze, na ile Kościół, który tworzyli nasi przodkowie i który współtworzymy obecnie, realizuje nauczanie i zamierzenia Jezusa? Po drugie, czy odpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez chrześcijan obciąża tylko sprawców tych czynów, czy może Kościół jako wspólnotę, która ich wychowywała i nauczała?
HALINA BORTNOWSKA: Odpowiem idąc może jeszcze dalej niż Ksiądz Profesor w swojej książce. Od aktu pokuty, który Jan Paweł II uczynił w Roku Jubileuszowym, przekonanie, że Kościół jako wspólnota tę odpowiedzialność w jakimś sensie ponosi, przestało być prywatną opinią zdeterminowanych jednostek. Uzyskało bardzo wysoką sankcję. Byłabym jednak o wiele spokojniejsza, gdyby takie myślenie było zaakceptowane i realizowane przez wszystkich katolików – od szczytów hierarchii po dzieci i młodzież. Na razie wydaje się, że papież lepiej niż większość chrześcijan rozumie, co może zdziałać uczciwa pokuta. Dlatego powtarzam: nie możemy poprzestać na mówieniu o odpowiedzialności indywidualnej. Odpowiedzialność wspólnoty to co innego niż słusznie odrzucana odpowiedzialność zbiorowa. Mam nadzieję, że z czasem zgłębimy ideę pokuty, może dzięki zwróceniu się do wczesnej tradycji chrześcijańskiej, a może dzięki kontaktom z innymi religiami. Mnie w zrozumieniu skruchy i odpokutowania win bardzo pomogło także spotkanie z buddyzmem.
KS. ALFONS SKOWRONEK: I tak oto położyliśmy palec na ranie. Owszem, Kościół przyznaje, że popełnił grzechy, ale jakby winę składał wyłącznie na poszczególnych chrześcijan. Jak na akt pokuty Jana Pawła II – w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, 15 marca 2000 r., gdy kard. Ratzinger odczytywał, że Kościół żałuje, iż niektórzy z jego synów i córek dopuścili się nieprawości – zareagowali Żydzi? Otóż powiedzieli, że byliby bardziej usatysfakcjonowani, gdyby Kościół przyznał jasno, że zgrzeszył. Inaczej mówiąc: że jest grzeszny nie tylko poprzez jednostki. W tym miejscu nasuwa się na myśl cytat z Yves Congara: „Czy nie można mówić o Kościele grzesznym? Przecież jest i grzeszny, i święty zarazem!”. Zresztą osobiście dziękuję Bogu, że Kościół jest grzeszny, bo inaczej bym się w nim czuł trochę nieswojo.
Tu nasuwa się też pytanie do kaznodziejów: co mówicie z ambon, czy wspominacie, że chrześcijanie ponoszą odpowiedzialność za zbrodnie nie tylko jako jednostki, ale także jako wspólnota? Czy przeciętny katolik ma w ogóle pojęcie o toczącym się dialogu ekumenicznym i międzyreligijnym?
STANISŁAW KRAJEWSKI: Skoro mówimy o dialogu: szkoda, iż w rozdziale książki Księdza Profesora o chrześcijaństwie i judaizmie zabrakło informacji o deklaracji „Dabru emet”, czyli żydowskim oświadczeniu na temat chrześcijan i chrześcijaństwa z września 2000. Otóż w tym dokumencie jest taki fragment: „Chrześcijanie poznają Boga i służą mu poprzez Jezusa Chrystusa i tradycję chrześcijańską. Żydzi poznają Boga i służą mu poprzez Torę i tradycję żydowską”. Dla chrześcijanina te zdania brzmią może banalnie, ale dla Żyda to prawdziwa rewolucja. Przecież tu jest mowa o Jezusie Chrystusie, czyli Mesjaszu! Zauważmy, że „Dabru emet” podpisali nie tylko „fanatycy dialogu”, ale grupa poważnych rabinów i intelektualistów żydowskich. Innego wyjścia nie ma: jeśli chcemy traktować z pełną powagą dialog chrześcijańsko-żydowski, musimy opisywać Jezusa z Nazaretu jako osobę, która dla chrześcijan jest Chrystusem. Uznajemy zatem, że istnieją równocenne drogi zbawienia czy drogi do Boga. Jedna jest żydowska, a druga jest chrześcijańska – i prowadzi przez Jezusa, widzianego nie jako człowieka, ale jako Jezusa Chrystusa. Waga tych zmian w myśleniu jest tak ogromna, że przemiany dostrzeżemy chyba dopiero za kilka pokoleń. Mam nadzieję, iż dojdzie do opracowania nowej teologii po obu stronach, by okazało się, że można na odmienne sposoby rozwijać źródłowe wyobrażenia i ich interpretacje pojęciowe, zachowując absolutny szacunek dla drugiej strony.
HALINA BORTNOWSKA: Piękne jest słowo „równocenne”. Jednak zanim wszyscy będziemy mieć odwagę i podstawę, by mówić o równocenności, dobrze byłoby, żeby każdy odkrył choćby tylko „cenność” (a najlepiej ,,bez-cenność”) innych wierzeń.
W książce Księdza Profesora zastanowiło mnie przechodzenie od dialogu „komparatystycznego” do czystego dialogu. W dialogu „komparatystycznym” odkrywamy cenność innej wiary, ale czynimy tak w przekonaniu, że to, co u Żydów czy muzułmanów jest podobne do chrześcijaństwa, jest tym samym cenne, a to, co odmienne, jest już mniej wartościowe. W czystym dialogu wstrzymujemy się od pokus wyceniania różnych elementów, skupiamy się na odkrywaniu otchłani bezcenności wiary wierzących inaczej niż my. Nie porównujmy na siłę, ale próbujmy wczuć się w partnera dialogu. I nie zarzucajmy takiej postawie synkretyzmu, bo ten polega na mieszaniu systemów i języków, tworzeniu hybrydy naszpikowanej obcymi komórkami. Natomiast w dialogu „bez porównań” nic nie mieszamy, tylko swobodnie przechadzamy się po cudzych mieszkaniach, które szczęśliwie istnieją i otwierają się przed nami. W niektórych z nich możemy się nawet nieco zadomowić, ale zawsze w końcu winniśmy wrócić do siebie. Gdybyśmy nie wracali, nasze mieszkanie zostałoby opuszczone; nasza wiara, a wraz z nią świat by zubożał.
Dodać tu muszę, że bliższa od „religii” jest mi Barthowska kategoria „wiary”. Może kiedyś stwierdzimy, że „religie” nas dzieliły, a czasem prowadziły do wojen i zbrodni, natomiast „wiara” może być wolna od tych niebezpieczeństw, może łączyć, a nie dzielić.
Nauczyciel z Nazaretu – jak mówił Ksiądz Profesor – nikogo nie pozostawia obojętnym. Co w Jego osobie może tak mocno fascynować albo irytować, co jest dla Państwa niezrozumiałe albo trudne do zaakceptowania? Przyznam, że jako dziecko wychodziłem z pokoju, gdy na ekranie telewizora w kolejnej ekranizacji Ewangelii Jezus smagał biczem przekupniów w świątyni – mój dziecięcy umysł nie mógł ogarnąć, że Dzieciątko Jezus i dobry Syn Boga to ta sama postać, która teraz okłada wrzeszczących z przerażenia ludzi.
STANISŁAW KRAJEWSKI: Dla mnie Jezus jest oczywiście ciekawą postacią. Jednak jego nauczanie jest tak radykalne, że – gdyby traktować je do końca poważnie – wtedy budzi niepokój. Chodzi o takie wezwania jak „Rozdaj, co masz”, „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”, albo wezwania, które wydają się wymagać pełnego pacyfizmu i jednostronnego rozbrojenia – rozumiem, że te słowa można interpretować na różne sposoby, i siłą rzeczy, zwłaszcza gdy chrześcijaństwo było religią rządzącą, interpretowano je mniej dosłownie. Mnie ten radykalizm z jednej strony fascynuje, ale z drugiej strony wydaje się niemożliwy do pogodzenia z normalnym życiem. W moim przekonaniu Jezus jest przedstawiony w Ewangeliach – rozumiany przez wczesnych chrześcijan – jako ktoś, kto zapowiada, że zaraz nastąpi koniec naszego świata i nadejdzie nowa epoka. Wtedy ten radykalizm jest naturalny, bo skoro zaraz wszystko będzie nowe, inne, to rzeczywiście posiadanie własności, walka czy sądzenie winnych nie ma sensu i lepiej zastanowić się, z czego sam będę za chwilę tłumaczyć się przed Bogiem. Ale jeśli założymy, że nasz świat jeszcze trochę potrwa, to np. społeczeństwo bez instytucji sądzenia zapewne nie może istnieć.
KS. ALFONS SKOWRONEK: Rzeczywiście, Jezus jest radykalny, zwłaszcza w przykazaniu miłości rozciągniętym nawet na nieprzyjaciół. Ale nie zapominajmy, że potrafił się też bronić. Np. gdy podczas rozmowy z arcykapłanem został spoliczkowany, pytał: Dlaczego mnie bijesz, skoro mam rację? Summą Jezusowego radykalizmu jest natomiast moim zdaniem Kazanie na Górze. Marcin Luter głosił, że przy pomocy zawartej w tym Kazaniu nauki nie da się rządzić państwem.
Rozdanie majętności ubogim to – jak sądzę – wezwanie skierowane wyłącznie do uczniów Jezusa, a nie do nas wszystkich. Bo zastanówmy się: gdyby całe chrześcijaństwo postępowało dosłownie wedle wskazania Jezusa o radykalnym ubóstwie, nie mogłoby nieść światu pomocy, choćby tylko materialnej.
HALINA BORTNOWSKA: Najpierw kilka słów o Jezusie wyrzucającym przekupniów ze świątyni. Ta scena, wspaniała i pełna życia, zachwyca mnie, choć przyznam, że wymaga wyjaśnienia. To przecież znak rozpoznawczy mesjański. Jezus pokazuje, że w tym miejscu wypełni to, czego po Mesjaszu spodziewa się Naród wybrany: oczyści Miejsce Święte i przywróci mu nieskalaną godność. Tak Jezus spełnia oczekiwania Symeona czy Prorokini Anny. I my dziś widzimy, że płonęła w Nim gorliwość o Dom Pana, Dom Modlitwy.
Gdybym zaś miała wybrać najbardziej fascynujący mnie fragment nauczania Jezusa, to najczęściej potrzebna jest mi wizja Sądu Ostatecznego, gdy Jezus mówi, że ci, którzy otrzymają nagrodę za swe uczynki miłosierdzia, bardzo się temu zdziwią. Ta wizja zawsze mnie porywa: Jego owce nie wiedzą, kiedy Mu służą i uważają się za sługi nieużyteczne. To odkrycie, że Bóg ceni sobie to, że skupiamy się wyłącznie na drugim człowieku i nie wiemy wcale, że chodzi o Jezusa, jest po prostu zachwycające. Przede wszystkim pamiętajmy jednak, że Ewangelie, w ogóle Pismo Święte, trzeba czytać w całości. Kto się uczepi jednej nauki czy jednego wydarzenia w życiu Jezusa, ten popadnie w dziwactwo – i tej jednej rzeczy naprawdę nie pojmie. ©
▪ Rozmawiał MAREK ZAJĄC
HALINA BORTNOWSKA-DĄBROWSKA jest teolożką, filozofką, publicystką i działaczką społeczną. Współtwórczyni ruchu hospicyjnego w Polsce, współzałożycielka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, wieloletnia redaktorka miesięcznika „Znak”. W 2010 r. ukazała się rozmowa rzeka z nią pt. „Wszystko będzie inaczej”.
STANISŁAW KRAJEWSKI jest matematykiem i filozofem. Były członek zarządu Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce, wieloletni współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Autor wielu książek z dziedziny logiki, filozofii matematyki, dialogu międzyreligijnego i historii Żydów.
KS. ALFONS JÓZEF SKOWRONEK (1928-2020) był teologiem, działaczem ekumenicznym, wieloletnim współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. Autor licznych książek, „Kim jest Jezus z Nazaretu? Refleksje u progu XXI wieku” ukazała się w 2003 r.
Wyjątkowa osoba
GEZA VERMES:Zrekonstruowanie postaci historycznego Jezusa jest możliwe. Można też przezwyciężyć konflikt między teologią a historią.
TYGODNIK POWSZECHNY: Dlaczego spośród wielu postaci biblijnych zainteresowała Pana właśnie postać Jezusa?
GEZA VERMES: Nie wybrałem Jezusa spośród innych. Zająłem się nim z oczywistego powodu – bo to bardzo ważna postać. Tak się zdarzyło, że najpierw przez wiele lat zajmowałem się rękopisami znad Morza Martwego, od chwili ich odkrycia. Następnie zmieniłem obiekt badań na starożytną interpretację żydowskiego Pisma. W pracy nad oboma zagadnieniami Nowy Testament musiał stać się podstawowym elementem historycznego podejścia do badanych dokumentów.
W latach 70. XX wieku poproszono mnie, bym opracował pełne, poprawione i uzupełnione wydanie klasycznego dzieła o żydowskiej historii – „The History of the Jewish People in the Age of Jesus Christ” Emila Schürera. Po pięciu latach pracy nad przygotowywaniem do druku pierwszego tomu powiedziałem sobie: „A teraz trochę odpocznij i spróbuj umieścić postać Jezusa z ewangelii w znacznie szerszym i głębszym kontekście – kontekście jego czasów”. Próbowałem wykorzystać wszystko, czego się nauczyłem dzięki studiom nad żydowską historią, kulturą i religią I wieku, jako bazę, tło do poważniejszego, bardziej zgodnego z historią zrozumienia postaci Jezusa z Nazaretu.
Powiedział Pan, że ów historyczny kontekst jest szerszy. Dla nas Jezus jest osobą, której znaczenie przerasta wymiar historyczny; nie można go zrozumieć tylko przy pomocy instrumentów używanych w badaniu historii.
Myślę, że mylicie kolejność. Nie sposób dojść do konkluzji, że Jezus wyrastał ponad historię, bez uprzedniej próby umiejscowienia go w niej. Nie można jego opisu rozpocząć słowami „on nie należy do historii”. Skąd to wiadomo? Jakie są wasze źródła? Jeśli powiecie, że tak wierzycie, wtedy zgoda, ale na czym opiera się wasza wiara? Na książkach, źródłach, dowodach, a one na pewno należą do historii.
Owszem: rozumiem opinię, że historia nie wystarczy do wyjaśnienia wszystkiego, ale to dopiero drugi krok. Zacząć należy od podstaw.
Przedstawia Pan Jezusa jako wyjątkowego, charyzmatycznego nauczyciela, który był uzdrowicielem, prorokiem, ale przede wszystkim pobożnym Żydem z Galilei, zainspirowanym przez współczesnych mu przywódców religijnych. Jaki był cel Pana działania?
Zacząłem badać historyczną osobowość Jezusa w dziełach naukowców zajmujących się Nowym Testamentem (głównie u protestantów, bo katolicy wciąż jeszcze milczeli w kwestii badań biblijnych). Hołdowali oni metodzie Rudolfa Bultmanna, który w słynnej książeczce „Jezus” stwierdzał, że ponieważ pisma Nowego Testamentu opierają się na wierze pierwszych chrześcijan, niemożliwością jest wywiedzenie z nich wartościowych informacji historycznych. Nowy Testament, a zwłaszcza Ewangelie, nie są bowiem źródłami historycznymi czy bezstronnym, kronikarskim zapisem tego, co się wydarzyło. Miały służyć szczególnego rodzaju lekturze, pisano je z konkretnych powodów, kierując się określonymi przeświadczeniami.
Wystąpiłem wówczas z rewolucyjnym twierdzeniem, że zrekonstruowanie postaci historycznego Jezusa jest możliwe. Dziś brzmi to nieco staroświecko, ponieważ sytuacja diametralnie się zmieniła: ukazały się kolejne książki o historycznym Jezusie, wydawane głównie w Oksfordzie. Trzy z nich opublikowano w latach 1973-85 – „Jezus Żyd” mojego autorstwa (1973), „Jesus and the Constraints of History” Anthony’ego Harveya (1983) i „Jesus and Judaism” E. P. Sandersa (1985). Od tego czasu lista książek, których tematem jest historyczność Jezusa, znacznie się wydłużyła. Nie twierdzę, że stało się tak tylko dzięki „Jezus Żyd”; ta książka pojawiła się we właściwym momencie, gdy klimat był już brzemienny w podobne idee, a sytuacja gotowa na zmianę.
W wielu przypadkach nie jest łatwo wyznaczyć granicę między literaturą a historią w Biblii.
Historia jest literaturą. Historia-nauka opiera się na piśmiennictwie. Ale jest wielka różnica między dziełem historycznym, które ma przedstawiać określone wydarzenia lub idee czy opisywać, jak idee wpływały na wydarzenia, a czymś, czego głównym zadaniem jest zawrzeć przesłanie w historycznych ramach.
Moja „rewolucja” polegała na stwierdzeniu, że Ewangelie – które tradycyjnie postrzegano jako źródło doktryny oraz przesłanie kierowane do nas przez ich autorów i resztę apostołów – są formami biograficznymi przedstawiającymi życie Jezusa i jego nauczanie.
Czy tak jest też w przypadku Ewangelii św. Jana? Według Pana nie jest ona dobrym źródłem historycznym.
Ewangelia św. Jana zawiera pewną ilość niezwykle cennych tradycji, ale gdyby uznać konstrukcję Janowego opisu życia Jezusa za prawdziwą, wówczas trzy pozostałe Ewangelie byłyby błędne.
Błędne w sensie historycznym.
Kwestia sprowadza się do zasadniczej wątpliwości: jeśli publiczne życie Jezusa trwało dwa-trzy lata, jak twierdzi Jan, i jeśli przyjmiemy pogląd wciąż wyznawany przez większość naukowców, że jego Ewangelia powstała jako ostatnia, wówczas będzie nam niezwykle trudno wyjaśnić, dlaczego wcześniejsze Ewangelie ograniczają tę samą historię do roku lub nawet krótszego okresu. O wiele łatwiej wytłumaczyć, dlaczego Jan wydłużył ten okres – by móc zrelacjonować wszystkie długie przemowy Jezusa, całe jego nauczanie. Moim zdaniem wcześniejsze Ewangelie pozostają bliższe ogólnym historycznym ramom niż tekst Jana. Dla mnie jest oczywiste – tak bardzo, że nie potrafię zrozumieć tych, którzy widzą to inaczej – iż Jan nie przedstawia Jezusa takiego, jakim był on w rzeczywistości. Raczej opisuje kogoś, kto jest rezultatem religijnych rozmyślań i rozwoju myśli dwóch późniejszych pokoleń.
Na przykład: jedną z najważniejszych części nauczania Ewangelii synoptycznych jest to, że Jezus głosił nadejście Królestwa Bożego. Co znajdujemy o tym u Jana? Świat – pokazany w rozmowie z Nikodemem – jest już całkowicie uduchowiony i przekształcony w stosunku do treści ewangelii synoptycznych. W Ewangeliach synoptycznych Jezus jest głównie uzdrowicielem, egzorcystą, duchowym nauczycielem. Ta wizja jest u Jana niemal całkowicie nieobecna – nie pasuje do wizerunku Jezusa jako kogoś znacznie większego.
Nie twierdzę oczywiście, że Ewangelie synoptyczne dają obraz nietknięty przez religijne spekulacje. Niemniej praca historyka starożytności polega na próbie wywiedzenia wiedzy historycznej ze źródeł niekoniecznie ściśle historycznych.
Może przyczyną rozbieżności jest historyczny kontekst, w jakim powstała Ewangelia św. Jana?
Oczywiście, jest on zupełnie inny. W tamtym czasie nastąpił już rozłam między światem Żydów – takich, jak rozumiał ich Jan – i światem Jezusa. W Ewangeliach synoptycznych Jezus jest wciąż częścią tego pierwszego; Ewangelia Jana była pisana pod silnym wpływem hellenistycznych spekulacji, obcych Jezusowi. Adresatem Jana jest wyłącznie nie-żydowski odbiorca. Najzwyklejsze żydowskie terminy – jak rabbi czy mesjasz – zostają przełożone na grekę. Jan nie oczekuje od swego czytelnika rozumienia słowa „rabbi”, podczas gdy u synoptyków obecność elementów języka aramejskiego jest oczywista, zwłaszcza u Marka.
Ale wpływy greckie można też znaleźć u Łukasza, np. w opisie narodzenia Jezusa w Betlejem.
Łukasz zasadniczo przejmuje konstrukcję Ewangelii od Marka. Dodaje do tego cytaty ze zbioru wypowiedzi Jezusa, których nie ma u Marka. Łukasz pisze dla nie-Żydów, ale próbuje zachować żydowskie ramy czasów Jezusa, podczas gdy Jan tego nie robi.
Pierwsza część Ewangelii Łukasza jest bardzo istotna dla naszej dyskusji. Zawiera ona bardzo wyraźne historyczne dane, a obok nich – literaturę.
Czy mowa jest o tym, co nazywamy Ewangelią dzieciństwa? Pierwsze dwa rozdziały Łukasza są historycznie całkowicie nierealne. Pisząc je, Łukasz chciał udowodnić na podstawie wydarzeń z przeszłości, że Jezus był Mesjaszem.
Interesujące jest to, że w Ewangelii, która powstała najwcześniej (u Marka), nie ma ewangelii dzieciństwa. Jest ona późniejszym dodatkiem do podstawowej tradycji, próbą nadania jej sensu, pokazania, jak finał wiąże się z początkiem.
Jakie więc znajduje Pan fakty historyczne lub tradycje niebędące literaturą w Ewangeliach dzieciństwa?
Tylko jedna informacja jest historycznie umocowana: że Jezus urodził się za życia króla Heroda Wielkiego.
Weźmy św. Mateusza. Rozpoczyna swoją Ewangelię jak Marek i Łukasz: od spotkania Jezusa z Janem Chrzcicielem. U Marka wydarzenie to stanowi początek, Mateusz zaś czuje, że byłoby interesujące podążyć za biblijną ideą opisania całej historii bohatera. Najlepszym wzorcem jest tu oczywiście historia Mojżesza. U Mateusza mamy więc napisany na nowo fragment o dzieciństwie Mojżesza: o tym, jak mimo przeszkód umknął przed dekretem faraona nakazującym zabicie Żydów. Mateusz opowiada tę historię, a później, proszę mi wybaczyć, zmyśla historię mędrców oraz prześladowania dzieci w Betlejem przez Heroda Wielkiego – by pozwolić Jezusowi, na wzór Mojżesza, uciec do Egiptu i wrócić stamtąd jako mesjańskiemu nauczycielowi nowej nauki.
Jezus spodziewał się, że Królestwo Boże wedrze się do świata za jego życia. W związku z tym interesowali go tylko jego bezpośredni uczniowie; nie zrobił nic, by stworzyć jakąś szerszą sieć.
To wspaniała historyczno-literacko-teologiczna kombinacja, ale mówiąca zupełnie co innego niż np. tekst Łukasza. Według tego ostatniego Józef i Maria pozostali w Betlejem, nikt ich nie gnębił, nie było prześladowania, zagrożenia, ucieczki do Egiptu. Jeśli jedna z tych historii jest prawdziwa, wtedy druga – nie...
Może Łukasz przedstawia po prostu inne zdarzenia, o innym znaczeniu.
Zgadzam się. Ale twierdzę, że przekazów Mateusza i Łukasza nie można uznać za do końca prawdziwe. A jeśli tak, to co się naprawdę wydarzyło? Oni tego nie wiedzą. Jedyne, o czym mają niejasne pojęcie, to fakt, że wszystko zdarzyło się w czasie panowania Heroda Wielkiego.
W Ewangelii Łukasza pojawia się informacja o spisie ludności. Wiemy dziś, że to błąd: za panowania Heroda nie przeprowadzano takiego spisu. Owszem, miał on miejsce, ale 10 lat po śmierci Heroda. Łukasz antydatuje go i łączy z narodzinami Jezusa – z historycznego punktu widzenia jego wersja jest więc nie do przyjęcia.
Pisanie o historii musi uwzględniać kontekst polityczny: sam Pan napisał wiele tekstów o sporach między palestyńskimi i żydowskimi historykami. Czy król Dawid istniał naprawdę, był postacią historyczną?
W ostatnich latach wiele o tym dyskutowano, stawiano także pytanie, czy naprawdę zdarzył się exodus? Może tak, może nie. Z pewnością jest mało prawdopodobne, by – jak podaje Stary Testament – 600 tysięcy ludzi spędziło 40 lat na wędrówce. Jeśli doszło rzeczywiście do exodusu, to na skalę bardziej ograniczoną. Jeśli miał miejsce podbój ziemi Kanaan, to był on stopniowy, nie przypominał na pewno wielkiej kampanii kierowanej przez Jozuego i niszczącej Jerycho, które zresztą znajdowało się już wtedy w ruinie.
Wiemy, że spory procent tzw. historii ma słabe osadzenie w rzeczywistości. Ale o historycznym kontekście życia Jezusa wiadomo całkiem sporo.
Największą wartość ma tu dzieło Józefa Flawiusza, które daje nam o wiele bardziej szczegółowy, prawdziwszy i wiarygodniejszy opis czasów Jezusa niż dzieła Nowego Testamentu czy inne z tego okresu.
Fergus Millar, jeden z czołowych historyków starożytnego Rzymu, zaryzykował opinię, że „Dawne dzieje Izraela” Flawiusza to prawdopodobnie najważniejsza księga napisana w Imperium Rzymskim. Dzięki niej badanie historyczności Jezusa jest łatwiejsze niż badanie historyczności Dawida, Mojżesza czy jakiejkolwiek postaci ze Starego Testamentu.
W Nowym Testamencie pojawia się oczywiście autor wiarygodny – św. Paweł. Ale w tym przypadku napotykamy na inny problem. Jego życiorys podawany w Dziejach Apostolskich często różni się od wersji przedstawianej przez samego Pawła. Komu wierzyć? Łukaszowi czy Pawłowi?
W badaniach nad historią Dawida pomocna może być archeologia. Przypadek Jezusa, którego opisuje Pan jako charyzmatyka wędrującego po terytorium Palestyny, jest całkiem inny – nie będziemy mieli archeologicznych dowodów.
To prawda. W swojej pracy starałem się sięgać po nowe metody. Chciałem zbadać obraz Jezusa, który pojawia się w Ewangeliach, i porównać go ze szczupłym, co prawda, i nie pierwszej jakości zasobem danych o postaciach podobnych: prorokach, mistykach tamtego czasu. Sądzę, że jedno z drugim się uzupełnia, nawzajem oświetla. Chciałem pokazać, że można patrzeć na Jezusa w sposób, który pasuje do kontekstu, zgadza się z informacjami o Galilei z I wieku i który, przynajmniej dla mnie, ma sens.
Na moją perspektywę można nałożyć interpretację teologiczną – która dopóki przyznaje, że jest interpretacją, daje się zaakceptować przez historyka. Problem powstaje, gdy te dwa poziomy – historii i interpretacji – tak się przenikają, że interpretacja teologiczna bierze górę.
Czy nie jest tak, że na końcu dochodzimy do poglądu Bultmanna: mamy literaturę i coś, co można nazwać „historią literatury”?
Bultmann był wspaniałym badaczem, ale w kilku kwestiach się mylił. Dla niego historia nie miała znaczenia. Wiele razy spotkałem ludzi, którzy byli jednocześnie chrześcijanami i historykami. Szli własną drogą, aż docierali do punktu, w którym zdawali sobie sprawę, że jeśli będą nadal nią kroczyć, dojdą do miejsca, w którym jako chrześcijanie nie chcieliby się znaleźć. W pewnym momencie dochodzi do konfliktu między poważnym badaniem historycznym a teologią. Ten konflikt da się przezwyciężyć: gdy przyznamy, że na jedną kwestię można patrzeć na dwa różne sposoby, historyczny i teologiczny, i że obydwa punkty widzenia są cenne. Przekonywał o tym Georg Vass, węgiersko-austriacki jezuita, następca Karla Rahnera w Innsbrucku, który miał odwagę pisać o istnieniu podwójnej – historycznej i teologicznej – prawdy.
Czytając Pańskie książki ma się wrażenie, że chrześcijaństwo wiąże się bardziej z postacią św. Pawła niż Jezusa Chrystusa...
Dla mnie to uczciwe postawienie sprawy. Bo jeśli dobrze rozumiem Jezusa, jego głównym zamiarem było obwieścić rychłe nadejście Królestwa Bożego. Jezus nie przewidywał tak długiego okresu dzielącego jego czasy i koniec świata, nie przewidywał potrzeby długotrwałego istnienia Kościoła: ten powstał, gdy wyznawcy zrozumieli, że Królestwo Boże nie nadejdzie za ich życia. Jeszcze mieszkańcy Tesalonik spodziewali się, że są u progu powrotu Chrystusa. Stopniowo ta nadzieja przekształcała się w inne oczekiwania. Z identycznym procesem mamy do czynienia w przypadku rękopisów znad Morza Martwego: ludzie oczekiwali końca świata, a gdy nie przyszedł, próbowali wyjaśnić sens odłożenia w czasie tego wydarzenia.
W Drugim Liście św. Piotra pojawia się stwierdzenie, że ludzie zaczynają powątpiewać w ideę końca czasów. Odpowiedź Piotra brzmi: to dar dany wam przez Boga, dzięki temu macie więcej czasu na nawrócenie. Jednak nadejście końca świata coraz bardziej się oddala. Do tego stopnia, że choć sądzę, iż dzisiejsi chrześcijanie nadal czekają na paruzję, jest ona czymś tak odległym, że nie wpływa na ich życie. W drugiej połowie XX wieku była chwila, gdy strach przed konfliktem nuklearnym sprawiał, że ludzie mogli poczuć to samo, co współcześni św. Pawła. Ale ta analogia znikła wraz z rozpadem ZSRR.
Odpowiadając na pytanie: sądzę, że bez św. Pawła nie istniałby dziś Kościół. To geniusz Pawła kazał mu nie tylko przekazywać Dobrą Nowinę, ale organizować społeczność, która mogłaby przetrwać następne wieki. Jeśli istniały wspólnoty chrześcijan założone w tym samym czasie bez wpływu Pawła, to przestały istnieć.
Zwykło się mówić, że Paweł zaczął od tworzenia charyzmatycznych społeczności, ale bez solidnych podstaw.
Ta charyzmatyczna społeczność była spadkiem po Jezusie, ale Paweł był raczej ostrożny. Lubił pewne formy charyzmatu, nie lubił innych. Nie chciał, by ludzie mówili językami – chyba że znalazłby się ktoś, kto wyjaśniłby, o czym mówią. Dla niego bardziej pouczające były proroctwa. Tym, czego chciał Paweł, była kontrola. Dlatego ustanawiał wspólnoty, które działały już za jego życia. Oczywiście był najważniejszym autorytetem, ale powstawały struktury, mianowani byli biskupi, organizacja troszczyła się o ubogich i wdowy, odbywały się spotkania, zbiorowe posiłki naśladujące Ostatnią Wieczerzę.
Ale czy to wszystko należy wiązać już z osobą św. Pawła? Biskupów i struktury łatwiej znaleźć w listach przypisywanych jego uczniom i kontynuatorom jego dzieła.
Dla mnie Paweł jest początkiem. Nie pozostawiał chrześcijan mówiąc im jedynie: „zostałeś ochrzczony, otrzymałeś Ducha Świętego, teraz troszcz się o siebie”. Uważał, że powinno się ich wspierać. Stopniowo ta działalność była coraz lepiej zorganizowana.
Co w takim razie z Jezusem? Chciał odwrócić się od ludzi czy też stworzyć wspólnotę?
Jeśli mam rację, Jezus spodziewał się, że Królestwo Boże wedrze się do świata za jego życia. W związku z tym interesowali go tylko jego bezpośredni uczniowie; nie zrobił nic, by stworzyć jakąś szerszą sieć. Swoją naukę kierował do Żydów, zbłąkanych owiec Domu Izraela. Kilka razy przekroczył granice Palestyny, ale na krótko i nigdy z zamiarem założenia wspólnoty w nie-żydowskim świecie.
W „Autentycznej Ewangelii Jezusa” zadaję pytanie: jak to możliwe, że tak wielki religijny geniusz miał tak wąski horyzont i wykluczał z uczestnictwa w religijnej prawdzie ludzi spoza świata żydowskiego?
Najlepszym dla mnie wyjaśnieniem jest myśl, że taka była jego misja, a resztę pozostawiał Bogu i Królestwu Bożemu, które nastanie niedługo. W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus ślubuje nie dotykać wina aż do chwili nadejścia Królestwa. Jeśli naprawdę wierzył, że ma przed sobą jeszcze kilka godzin życia, to jakie znaczenie miał ów ślub?
Podobnie myślał Jan Hus, czeski teolog spalony na soborze w Konstancji. Był tak pewien rychłego nadejścia Królestwa, że twierdził, iż nie ma czasu na przebudowę Kościoła: dokona jej sam Chrystus, gdy przyjdzie. Hus spodziewał się męczeństwa. Czy Jezus, Pana zdaniem, przygotowywał się na rychłe męczeństwo i wiązał je z nadejściem Boga?
Ale czy spodziewając się rychłego męczeństwa, ślubowalibyście niepicie wina do czasu nadejścia Królestwa Bożego?
Próbujemy zrozumieć, jakie mogły być historyczne powody ku takim przypuszczeniom: że Królestwo Boże przyjdzie za chwilę.
To wisiało w powietrzu, Jezus nie był jedynym, który miał takie przeczucia. Autorzy rękopisów znad Morza Martwego również są przekonani, że koniec dni jest bliski. Na pewno istotny był kontekst polityczny. Niepewność towarzysząca Żydom była wówczas tak wielka, że wszyscy spodziewali się kataklizmu. Niektórym przyświecały cele polityczne – ci próbowali zaprowadzić Królestwo Boże przy pomocy miecza, innym bliższe były idee duchowe, religijne.
A co historyk może powiedzieć o fakcie Zmartwychwstania?
Nic. To coś, czego nie można sprawdzić. Historykowi pozostaje tylko zbadanie źródeł, na których takie przekonanie się opiera. Ale to zostało już zrobione. ©
▪ Przekład i opracowanie MF
▪ Powyższa rozmowa odbyła się w redakcji „TP” w lutym 2005 r., a z prof. Vermesem rozmawiali KS. PROF. GRZEGORZ RYŚ, O. PIOTR WŁODYGA OSB, MATEUSZ FLAK i MAREK ZAJĄC.
FOT. OTTO KAISER / WRITER PICTURES / FORUM
GEZA VERMES (1924-2013) był historykiem, pracownikiem m.in. uniwersytetu w Oksfordzie, specjalistą od starożytnej Palestyny, rękopisów z Kumran i Jezusa historycznego. Urodzony w rodzinie węgierskich Żydów, ochrzczony, w młodości był katolickim księdzem. Edytor klasycznych tekstów starożytności i autor wielu książek, po polsku ukazały się m.in. „Jezus Żyd: ewangelia w oczach historyka”, „Twarze Jezusa” i „Autentyczna Ewangelia Jezusa”.
Kontrowersyjny mesjasz
ISRAEL KNOHL:Brak zrozumienia to tragiczny element całej tej historii. Jezus nie tylko nie został zrozumiany przez swój lud – ale też przez swoich uczniów.
KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET: Opublikował Pan książkę, z której wynika, że dwa tysiące lat naszego rozumienia historii śmierci Chrystusa jest totalną pomyłką. Nie za późno na tę debatę?
ISRAEL KNOHL: Od lat biorę udział w dyskusji ze środowiskami katolickimi. Przez dwa miesiące w roku uczę w rzymskim Uniwersytecie Papieskim. W swoich wykładach za każdym razem podkreślam, że przełomowym dokumentem Kościoła w relacjach z Żydami była soborowa deklaracja „Nostra aetate” – i zawarte tam stwierdzenie, że winą za śmierć Chrystusa nie mogą być obarczeni wszyscy bez wyjątku Żydzi. Ale ta deklaracja powstała w bardzo określonym momencie historycznym, tuż po Holokauście. Bazowała też na ówczesnym stanie wiedzy. Jej publikacja była bardziej decyzją religijno-polityczną, a nie opartą na głębokich studiach tła wydarzeń związanych z ukrzyżowaniem Jezusa.
Sugeruje Pan, że trzeba ją poprawić?
Nie, absolutnie jej nie krytykuję. Myślę wręcz, że to, co robię, może być dodatkowym wsparciem dla tej deklaracji, której główne przesłanie powinno pozostać to samo: Żydzi jako cały naród nie mogą być oskarżani o zamordowanie Chrystusa. Sugeruję jednak głębsze rozumienie tych wydarzeń, refleksję historyczną. Po dokładnych studiach mogę bowiem udowodnić, że większość współczesnych Jezusowi Żydów miała podobne do jego poglądy na temat mesjanizmu. Gdyby społeczeństwo faktycznie miało wpływ na sprawę procesu Chrystusa, jego wynik byłby zupełnie inny.
Twierdzi Pan zatem, że Jezus umarł na krzyżu na skutek splotu nieszczęśliwych okoliczności.
Na skutek gorącej wewnętrznej debaty wokół mesjańskiej idei, która toczyła się wtedy w żydowskim świecie. Opartej – w moim przekonaniu – na debacie, którą możemy odnaleźć w Starym Testamencie. Biblia Hebrajska prezentuje tu dwa nurty myślowe. Pierwszy – mesjański – ma swoje źródło w Psalmach. Gdy mowa o królu, tym aktualnym, w Jerozolimie, albo w północnym królestwie w Samarii – używa się pojęcia „król-mesjasz” i nadaje mu półboski status. A więc król, który jest synem Boga, jest wieczny, stanowi źródło błogosławieństwa dla ziemi. Tę myśl przejmuje Izajasz, który, jak sądzę, jako pierwszy określa mianem mesjasza nie obecnego króla, lecz tego, który dopiero ma nadejść, na którego się czeka.
Izajasz był rozczarowany rządami współczesnego mu króla Ahaza. Twierdził jednak, że w przyszłości, na końcu dni, zamiast tego słabego króla, objawi się wspaniały syn Boga, potężny, który przywróci pokój i wszystko zmieni. Ten mesjański król z przyszłości otrzymał od Izajasza półboski status. Prorok nazywa go określeniami, jakie przynależne są Bogu. Za tą myślą, zawartą w Psalmach, a następnie u Izajasza, idą kolejni prorocy.
Ale jest jeszcze drugi nurt.
No właśnie. Możemy go nazwać antymesjańskim. Widzimy go wyraźnie w księdze proroka Ozeasza, który żył w tym samym czasie co Izajasz, w drugiej połowie VIII wieku przed Chrystusem, lecz w północnym królestwie, a Izajasz w Jerozolimie, w Judei, w królestwie południowym. Ozeasz był przeciwny jakiejkolwiek formie monarchii, odrzucał ją. Z kolei w Księdze Powtórzonego Prawa monarcha nie jest namaszczony, nie ma żadnej wyższej wartości, nie odgrywa żadnej wyższej roli w sądzeniu czy w wojsku – jest królem-marionetką. Człowiek z kolei nie może być podobny Bogu. W księgach tych widzimy wyraźne rozróżnienie między tym, co boskie, a tym, co ludzkie. Ludzie, podobnie jak król, są śmiertelni.