Kim jest Jezus - Opracowanie zbiorowe - ebook

Kim jest Jezus ebook

Opracowanie zbiorowe

0,0
30,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W najnowszym, podwójnym wydaniu specjalnym "Kim jest Jezus" na 148 stronach prezentujemy najlepsze teksty publikowane na łamach pisma na przestrzeni ostatnich lat, których autorki i autorzy przyglądają się postaci Jezusa z perspektywy teologicznej, społecznej, filozoficznej, kulturowej i artystycznej.

Jezus z Nazaretu, syn cieśli, uzdrowiciel i nauczyciel, mistyk, prorok, reformator? Jezus Chrystus, Mesjasz, Syn Boży, Odkupiciel, Pan i Zbawca? Odwieczny, boski Logos, przez który wszystko zostało stworzone, w którym wszystko istnieje i ku któremu wszystko zmierza?

Założył Kościół, nadając mu hierarchiczna strukturę i siedem sakramentów świętych i oddał swoje życie na ofiarę przebłagalną za grzechy świata? Czy raczej pomylił się, oczekując rychłego nadejścia Królestwa Bożego, nie został zrozumiany nawet przez swoich najbliższych, a na skutek serii tragicznych pomyłek został pojmany i zabity po wątpliwym prawnie procesie?

Zmartwychwstał, wniebowstąpił i zasiadł po prawicy Ojca, skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych? Czy po śmierci jego zwłoki wrzucono do jakiegoś zbiorowego grobu, w którym chowano ukrzyżowanych przestępców?

Jest zbawicielem świata? Jest jedną z najważniejszych – jeśli nie najważniejszą – postaci kultury Zachodu? Funkcjonuje jako fikcyjna osoba, grająca kluczową rolę w mitycznej opowieści, ale w wielu aspektach sprzeczna z realnym człowiekiem stojącym u początku tej historii?

Tradycja, której jest kluczową postacią – chrześcijaństwo – jest jedyną prawdziwą religią? Jest fundamentem zachodniej cywilizacji? Jest gwarantem trwania hierarchii wartości? Jest tylko jedną z wielu form duchowości ludzkości? Jest nieszczęściem, zakałą rozwoju, przyczyną cierpienia niezliczonych istnień?

Tyle pytań, wszystkie ważne, a odpowiedź na żadne nie jest oczywista. Teksty, które mogą Państwo przeczytać w tym wydaniu specjalnym „Tygodnika Powszechnego”, z pewnością nie przekonają wszystkich. Ich lektura pokazuje jednak, ze zastanawianie się nad tymi pytaniami i szczera rozmowa o nich może być (jest?) fascynującą duchową przygodą.

- Piotr Sikora

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 410

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TY­GO­DNIK PO­WSZECHNY
WY­DA­NIE SPE­CJALNE NR 3-4 (27-28)
ISSN 2392-3628
RE­DAK­TOR NA­CZELNY  Piotr Mu­char­ski
RE­DAK­TOR WY­DA­NIA  Mi­chał Okoń­ski
PRO­JEKT GRA­FICZNY  Ma­rek Za­lej­ski
FO­TO­EDY­CJA  Gra­żyna Ma­kara
TP TY­PO­GRA­FIA  Agnieszka Cy­nar­ska-Ta­ran, Zu­zanna Kar­dyś, An­drzej Le­śniak
KO­REKTA  Ka­ta­rzyna Do­min, Syl­wia Fro­łow, Grze­gorz Bog­dał, Ma­ciej Szklar­czyk
OPIEKA WY­DAW­NI­CZA  Anna Cie­ślak, Anna Pie­trzy­kow­ska, Ja­cek Ślu­sar­czyk
OPIEKA PRO­MO­CYJNA  Agnieszka Wen­der­ska
WSPÓŁ­PRACA  Agnieszka Dyrcz, Ma­te­usz Gaw­ron, Mo­nika Ochę­dow­ska, Pa­tryk Sta­nik
WY­DAWCA  Ty­go­dnik Po­wszechny Sp. z o.o.
PRE­ZES ZA­RZĄDU  Ja­cek Ślu­sar­czyk
WSPÓŁ­WY­DAWCA  Fun­da­cja Ty­go­dnika Po­wszech­nego
PRE­ZES ZA­RZĄDU  Alek­san­der Kar­dyś
AD­RES WY­DAWCY I RE­DAK­CJI  30-314 Kra­ków, ul. Dwor­ska 1C/LU 3-4 tel. 668 477 039re­dak­cja@Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl
RE­KLAMA, OGŁO­SZE­NIA  tel. 602 590 416, re­klama@Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl
PRE­NU­ME­RATA   tel. 668 479 075, pre­nu­me­rata@Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl
PRO­MO­CJApro­mo­cja@Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl
ZA­MÓ­WIE­NIA PO­PRZED­NICH NU­ME­RÓWza­mo­wie­nia@Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl
E-WY­DA­NIEpo­wszech.net/czy­ta­nie
KON­WER­SJAeLi­tera s.c.
Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl
▪ Prawa au­tor­skie i ma­jąt­kowe do wszyst­kich ma­te­ria­łów za­miesz­czo­nych w „Ty­go­dniku Po­wszech­nym” na­leżą do Wy­dawcy oraz ich Au­to­rów i są za­strze­żone zna­kiem © na końcu ar­ty­kułu. Ma­te­riały ozna­czone na końcu do­dat­ko­wym zna­kiem ℗ mogą być wy­ko­rzy­stane przez inne pod­mioty tylko i wy­łącz­nie po uisz­cze­niu opłaty, zgod­nie z Cen­ni­kiem i Re­gu­la­mi­nem ko­rzy­sta­nia z ar­ty­ku­łów pra­so­wych, za­miesz­czo­nymi pod ad­re­sem www.Ty­go­dnik­Pow­szechny.pl/nota-wy­daw­ni­cza
WSPÓŁ­WY­DAWCA
PART­NE­RZY WY­DA­NIA
Fun­da­cja Ty­go­dnika Po­wszech­nego dba o su­we­ren­ność i roz­wój „Ty­go­dnika Po­wszech­nego” dzięki prze­ka­za­nemu przez Czy­tel­ni­ków 1,5% po­datku, a także dzięki da­ro­wi­znom i in­nym for­mom wspar­cia.
KRS 0000125605
Zo­bacz i do­łącz do nas: po­wszech.net/dar

NA OKŁADCE:ME­LOZZO DA FORLÌ, Zbawca świata, 1480-1482.Urbino, Gal­le­ria Na­zio­nale delle Mar­che, Pa­lazzo Du­cale, Urbino, Wło­chy.FOT. DEA / A. DA­GLI ORTI / GETTY IMA­GES

KIM JEST JE­ZUS

Je­zus z Na­za­retu, syn cie­śli, uzdro­wi­ciel i na­uczy­ciel, mi­styk, pro­rok, re­for­ma­tor? Je­zus Chry­stus, Me­sjasz, Syn Boży, Od­ku­pi­ciel, Pan i Zbawca? Od­wieczny, bo­ski Lo­gos, przez który wszystko zo­stało stwo­rzone, w któ­rym wszystko ist­nieje i ku któ­remu wszystko zmie­rza?

Za­ło­żył Ko­ściół, na­da­jąc mu hie­rar­chiczną struk­turę i sie­dem sa­kra­men­tów świę­tych i od­dał swoje ży­cie na ofiarę prze­bła­galną za grze­chy świata? Czy ra­czej po­my­lił się, ocze­ku­jąc ry­chłego na­dej­ścia Kró­le­stwa Bo­żego, nie zo­stał zro­zu­miany na­wet przez swo­ich naj­bliż­szych, a na sku­tek se­rii tra­gicz­nych po­my­łek zo­stał poj­many i za­bity po wąt­pli­wym praw­nie pro­ce­sie?

Zmar­twych­wstał, wnie­bo­wstą­pił i za­siadł po pra­wicy Ojca, skąd przyj­dzie są­dzić ży­wych i umar­łych? Czy po śmierci jego zwłoki wrzu­cono do ja­kie­goś zbio­ro­wego grobu, w któ­rym cho­wano ukrzy­żo­wa­nych prze­stęp­ców?

Jest zba­wi­cie­lem świata? Jest jedną z naj­waż­niej­szych – je­śli nie naj­waż­niej­szą – po­staci kul­tury Za­chodu? Funk­cjo­nuje jako fik­cyjna osoba, gra­jąca klu­czową rolę w mi­tycz­nej opo­wie­ści, ale w wielu aspek­tach sprzeczna z re­al­nym czło­wie­kiem sto­ją­cym u po­czątku tej hi­sto­rii?

Tra­dy­cja, któ­rej jest klu­czową po­sta­cią – chrze­ści­jań­stwo – jest je­dyną praw­dziwą re­li­gią? Jest fun­da­men­tem za­chod­niej cy­wi­li­za­cji? Jest gwa­ran­tem trwa­nia hie­rar­chii war­to­ści? Jest tylko jedną z wielu form du­cho­wo­ści ludz­ko­ści? Jest nie­szczę­ściem, za­kałą roz­woju, przy­czyną cier­pie­nia nie­zli­czo­nych ist­nień?

Tyle py­tań, wszyst­kie ważne, a od­po­wiedź na żadne nie jest oczy­wi­sta. Tek­sty, które mogą Pań­stwo prze­czy­tać w tym wy­da­niu spe­cjal­nym „Ty­go­dnika Po­wszech­nego”, z pew­no­ścią nie prze­ko­nają wszyst­kich. Ich lek­tura po­ka­zuje jed­nak, że za­sta­na­wia­nie się nad tymi py­ta­niami i szczera roz­mowa o nich może być (jest?) fa­scy­nu­jącą du­chową przy­godą.

PIOTR SIKORA

Ks. Mi­chał Hel­ler:Naj­więk­szy pa­ra­doks hi­sto­rii

Po­tężny Rzym ce­za­rów i cała mą­drość grec­kiej fi­lo­zo­fii ule­gły na­uce cie­śli z Na­za­retu. To fakt nie­zro­zu­miały dla wszyst­kich prób roz­ma­itych ludz­kich wy­ja­śnień.

Mu­ral „Word of Life”, znany rów­nież jako „To­uch­down Je­sus”, na fa­sa­dzie bi­blio­teki Hes­burgh przed me­czem fut­bolu ame­ry­kań­skiego po­mię­dzy No­tre Dame Fi­gh­ting Irish i Mi­chi­gan State Spar­tans. Sta­dion No­tre Dame w So­uth Bend, Stany Zjed­no­czone, 21 wrze­śnia 2013 r. FOT. RO­BIN ALAM / ICON SMI / GETTY IMA­GES

Uro­dziło się kie­dyś na ziemi dziecko. Chło­piec rósł i męż­niał. A po­tem za­czął za­ra­biać na ży­cie jako rze­mieśl­nik. Któ­re­goś dnia po­rzu­cił jed­nak warsz­tat i zo­stał wę­drow­nym na­uczy­cie­lem. Wi­docz­nie lo­kal­nym wła­dzom nie spodo­bało się jego na­ucza­nie, bo nie­for­tun­nego na­uczy­ciela aresz­to­wano i ska­zano na śmierć. Nie pierw­szy to raz i nie ostatni nie­spra­wie­dliwy wy­rok zo­stał wy­dany na na­szej pla­ne­cie. Sę­dziom Je­zusa wy­da­wało się, że pro­blem zo­stał za­ła­twiony raz na za­wsze. Ot, kilka ko­biet pod krzy­żem, je­den zdrajca, je­de­na­stu de­zer­te­rów, to wszystko, co po­zo­stało po am­bit­nych za­mie­rze­niach.

Ale mi­jają nie­spełna dwa mie­siące i przed na­szymi oczyma roz­ta­cza się zu­peł­nie inny ob­raz. Człon­ko­wie daw­nej dwu­nastki stop­niowo po szoku do­cho­dzą do sie­bie. Wo­kół nich sku­piają się co­raz bar­dziej liczni sym­pa­tycy. W umy­słach uczniów roz­bły­ska świa­tło, które po­zwala im zro­zu­mieć to, czego przed­tem w ża­den spo­sób nie mo­gli po­jąć. Z tru­dem kie­dyś roz­dmu­chi­wany przez Je­zusa pło­myk wy­bu­cha te­raz ży­wio­łowo. Wy­bu­cha i ogar­nia nie tylko Pa­le­stynę, ale wkrótce całe rzym­skie ce­sar­stwo, roz­sa­dza jego gra­nice i prze­nika do są­sied­nich lu­dów. Czego nie zdo­łał do­ko­nać mistrz, do­ko­nali jego ucznio­wie. Bo i ziarno mu­siało ob­umrzeć, żeby mo­gło wy­dać plon.

Co to za na­uka, która pod­biła świat? Oto w wiel­kim skró­cie treść pier­wot­nej, apo­stol­skiej ka­te­chezy: Je­zus, któ­re­go­ście za­bili, po­wstał z mar­twych. Wi­dzie­li­śmy go i roz­ma­wia­li­śmy z nim przez 40 dni po jego śmierci. On umarł i zmar­twych­wstał dla zba­wie­nia wszyst­kich lu­dzi. Co uj­rze­li­śmy na­szymi oczami, na co pa­trzy­li­śmy i czego do­ty­kały na­sze ręce, to wam gło­simy. Jak po­tem na­pi­sze Jan, je­den z dwu­na­stu, w swoim li­ście skie­ro­wa­nym do pier­wot­nej gminy.

Czy ła­two jest uwie­rzyć w to, że Stwórca wszech­świata dał się ukrzy­żo­wać za lu­dzi? Prze­cież to sza­leń­stwo, wy­ma­gać ta­kiej wiary. A jed­nak po­tężny Rzym ce­za­rów i cała mą­drość grec­kiej fi­lo­zo­fii ule­gły na­uce cie­śli z Na­za­retu. I to po­zo­sta­nie fak­tem nie­zro­zu­mia­łym dla hi­sto­rii, dla psy­cho­lo­gii i wszyst­kich prób roz­ma­itych ludz­kich wy­ja­śnień. To po­zo­sta­nie nie­zro­zu­miałe, chyba że coś, czego na­uczał cie­śla z Na­za­retu, było prawdą. I że to on sam do­pil­no­wał, by – jak kie­dyś po­wie­dział w jed­nej ze swo­ich przy­po­wie­ści: „za­czyn wło­żony do mąki fer­men­to­wał i po­tem za­kwa­sił całe cia­sto”.

Ale zwy­cię­stwo Chry­stusa nie jest do­koń­czone. Za­kwas jest już w cie­ście i działa, ale do prze­two­rze­nia po­zo­staje jesz­cze bar­dzo dużo cia­sta. Bo czło­wiek może zwy­cię­żyć Boga, może go na­wet za­bić w so­bie, ale ludz­kie zwy­cię­stwa są krót­ko­trwałe, tak jak tych, któ­rzy łu­dzili się, że jed­nym nie­spra­wie­dli­wym wy­ro­kiem roz­wią­zali sprawę pro­roka z Ga­li­lei.

I tu naj­dziw­niej­szy pa­ra­doks ca­łej tej hi­sto­rii. Prze­grana czło­wieka nie staje się jego klę­ską, bo zwy­cię­stwo Je­zusa jest osta­tecz­nie zwy­cię­stwem czło­wieka, na­szym zwy­cię­stwem. ©

KS. PROF. MI­CHAŁ HEL­LER jest ko­smo­lo­giem, fi­lo­zo­fem i teo­lo­giem. Ka­wa­ler Or­deru Orła Bia­łego, lau­reat Na­grody Tem­ple­tona przy­zna­wa­nej za po­ko­ny­wa­nie ba­rier mię­dzy na­uką a re­li­gią. Dy­rek­tor, fun­da­tor i po­my­sło­dawca Cen­trum Ko­per­nika Ba­dań In­ter­dy­scy­pli­nar­nych. Au­tor kil­ku­dzie­się­ciu ksią­żek, stały współ­pra­cow­nik „Ty­go­dnika Po­wszech­nego”. Po­wyż­szy tekst jest za­pi­sem ho­mi­lii wy­gło­szo­nej przez niego w ko­ściele pw. św. Mak­sy­mi­liana w Tar­no­wie.

De­bata o Je­zu­sie

Ak­ty­wi­ści ru­chu „Just Stop Oil” ma­lują sprayem ścianę i przy­kle­jają się do ramy ob­razu „Ostat­nia Wie­cze­rza” w Kró­lew­skiej Aka­de­mii w Lon­dy­nie, 5 lipca 2022 r. Ta peł­no­wy­mia­rowa ko­pia ob­razu Le­onarda da Vinci jest przy­pi­sy­wana ma­la­rzowi Giam­pie­trino, uczniowi Le­onarda.FOT. KRI­STIAN BUUS / GETTY IMA­GES

De­bata o Je­zu­sie

Za­łóżmy, że ni­gdy o nim nie sły­sza­łem. Co o Je­zu­sie po­wie­dzie­liby mi teo­lo­go­wie i wie­rzący ka­to­licy, a co Żyd od lat ży­jący w spo­łe­czeń­stwie ka­to­lic­kim.

DYS­KU­TUJĄ:HA­LINA BORT­NOW­SKASTA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKIKS. AL­FONS JÓ­ZEF SKOW­RO­NEK

MA­REK ZA­JĄC: Kim jest Je­zus? Wy­obraźmy so­bie, że ta­kie py­ta­nie za­daje przy­bysz z od­le­głego kon­ty­nentu, który nie ma zie­lo­nego po­ję­cia ani o Ewan­ge­lii, ani o chrze­ści­ja­nach.

HA­LINA BORT­NOW­SKA: Chyba od­mó­wi­ła­bym od­po­wie­dzi. Je­śli ten czło­wiek rze­czy­wi­ście nic nie wie o Je­zu­sie, naj­pierw musi po­znać na­szą kul­turę, hi­sto­rię i cy­wi­li­za­cję, być może na­uczyć się kilku ję­zy­ków, po­znać róż­nych lu­dzi wie­rzą­cych – do­piero wtedy mo­gli­by­śmy za­jąć się jego py­ta­niem w spo­sób nie­zdaw­kowy. Od­po­wiedź czy­sto en­cy­klo­pe­dyczna nie by­łaby na­prawdę od­po­wie­dzią, je­śli py­ta­nie miało cha­rak­ter eg­zy­sten­cjalny. Tu cho­dzi o wta­jem­ni­cze­nie, o wiel­kie przed­się­wzię­cie, a nie o rzu­ce­nie garstki słów.

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI: Moim zda­niem py­ta­nie nie jest bez sensu. Można so­bie wy­obra­zić przy­by­sza z pusz­czy ama­zoń­skiej, który w pro­mo­cji Coca-Coli wy­grał po­dróż do Eu­ropy, gdzie po raz pierw­szy wi­dzi ka­te­dry, chrze­ści­jan, krzyże itd. Ta­kiemu czło­wie­kowi trzeba o Je­zu­sie coś po­wie­dzieć. 

Naj­pierw po­dał­bym pew­nie dane hi­sto­ryczne – z na­uko­wego punktu wi­dze­nia wy­soce hi­po­te­tyczne, bo nie­mal wszystko, co wiemy o Je­zu­sie hi­sto­rycz­nym, po­cho­dzi z No­wego Te­sta­mentu. Po­wie­dział­bym także, że żył ży­ciem swej spo­łecz­no­ści, czyli ów­cze­snych Ży­dów. I my­ślał bar­dzo ra­dy­kal­nie. Ale czym jest Je­zus dla chrze­ści­jan – o tym po­winni mó­wić oni sami. Ja­sne, znam sporo cy­ta­tów z Ewan­ge­lii, ale wła­ściw­sze jest, abym mó­wił tylko o Je­zu­sie hi­sto­rycz­nym, a nie o jego po­nad­ludz­kim sta­tu­sie w oczach chrze­ści­jan.

Oczy­wi­ście można też mó­wić o Je­zu­sie jako Ży­dzie. Po­mocna jest tu for­muła, która roz­dziela klu­czowe za­gad­nie­nia: wiarę Je­zusa, czyli spo­sób, w jaki wie­rzył, od wiary w Je­zusa. I dru­gie roz­róż­nie­nie: osoby Je­zusa, która we­dle teo­lo­gii chrze­ści­jań­skiej speł­nia naj­istot­niej­szą dla świata mi­sję – od jego po­uczeń, które wy­gła­szał do uczniów i tych, z któ­rymi się sty­kał. Po­ucze­nia te zo­stały w ja­kiejś mie­rze prze­ka­zane nam przez tra­dy­cję. Po­wie­dzia­łem ce­lowo: „w ja­kiejś mie­rze”, bo to osobny wielki pro­blem, po­ru­szony np. w książce ks. Al­fonsa Skow­ronka „Kim jest Je­zus z Na­za­retu?”. Z jed­nej strony mamy mia­no­wi­cie prze­kaz usank­cjo­no­wany długą tra­dy­cją ko­ścielną, z dru­giej mo­gli­by­śmy py­tać o fak­tyczny prze­bieg wy­da­rzeń, jak mo­głaby je za­re­je­stro­wać te­le­wi­zyjna ka­mera. Jak mia­łoby się jedno do dru­giego?

FOT. KRZYSZ­TOF MIL­LER / AGEN­CJA WY­BOR­CZA.PL

KS. AL­FONS SKOW­RO­NEK:Nie ma czło­wieka, któ­rego po­stać Je­zusa mo­głaby nie za­in­te­re­so­wać. Cza­sem mówi się o nim z mi­ło­ścią, cza­sem z nie­na­wi­ścią, ale nikt nie po­zo­staje obo­jętny.

Z pro­ble­mem hi­sto­rycz­no­ści bo­ry­kają się wszyst­kie re­li­gie ob­ja­wione, np. o Moj­że­szu hi­sto­rycy wie­dzą jesz­cze mniej niż o Je­zu­sie. To cie­kawe ską­d­inąd za­gad­nie­nie można jed­nak w grun­cie rze­czy po­mi­nąć. My mu­simy od­no­sić się do tra­dy­cji re­li­gij­nej. Na­wet gdy nie trak­tu­jemy jej już na­iw­nie, jako do­kład­nego opisu wy­da­rzeń, ona jest je­dy­nym, z czym mamy do czy­nie­nia. Pod­su­mo­wu­jąc, przy­by­szowi z Ama­zo­nii po­wie­dział­bym tak: je­śli chcesz wie­dzieć, jak rolę i zna­cze­nie Je­zusa ro­zu­mieją jego wy­znawcy, za­py­taj ich sa­mych.

KS. AL­FONS SKOW­RO­NEK: Chcąc mó­wić o Je­zu­sie, wkra­czamy na tak bez­kre­sne ob­szary, że stu­dio­wa­nie sa­mej li­te­ra­tury za­ję­łoby nam wię­cej niż jedno ży­cie. Pe­wien ka­to­licki teo­log żar­to­wał, że dzieł o Je­zu­sie jest taka masa, że w Nie­bie po­wstał aniel­ski sztab kry­zy­sowy do zba­da­nia, skąd ta­kie za­in­te­re­so­wa­nie. Ogólna dia­gnoza brzmiała: po­nie­waż nie ma czło­wieka, któ­rego po­stać Je­zusa mo­głaby nie za­in­te­re­so­wać. Cza­sem mówi się o Nim z mi­ło­ścią, cza­sem z nie­na­wi­ścią, ale nikt nie po­zo­staje obo­jętny. Jed­nak pro­blem oka­zał się na tyle zło­żony, że wśród anio­łów utwo­rzono do­dat­kowo spe­cjalną ko­mi­sję. Anioł her­me­neu­tyczny po­wiada na ob­ra­dach, że za­in­te­re­so­wa­nie jest tak ogromne, po­nie­waż Chry­stus dla każ­dego coś zna­czy. Z ko­lei anioł eg­ze­ge­tyczny tłu­ma­czy, że trzeba skoń­czyć z mi­tami wo­kół Je­zusa, dojść do źró­deł i oczy­ścić hi­sto­rie o Nim z nie­prawdy, np. gło­sić, że Je­zus nie od­wie­dził In­dii, nie oże­nił się z Ma­rią Mag­da­leną i prawda o Nim nie zo­stała ukryta w ka­za­ma­tach za­co­fa­nego Wa­ty­kanu. I wresz­cie anioł-pa­sterz twier­dzi, że ob­razy Je­zusa są nam ko­nieczne, po­nie­waż przez tak liczne, a za­ra­zem róż­no­rodne wi­ze­runki mo­żemy do­trzeć nie tylko do sa­mego Je­zusa, ale i przez Niego na spo­tka­nie z Bo­giem Oj­cem.

HA­LINA BORT­NOW­SKA: Na wstę­pie tro­chę się wy­krę­ci­łam od od­po­wie­dzi, ale kryło się za tym coś głęb­szego. Sty­ka­jąc się z na­szym miesz­kań­cem pusz­czy ama­zoń­skiej, za­nim do­ra­dzi­ła­bym mu do­wie­dzieć się wię­cej o chrze­ści­ja­nach i za­czę­ła­bym mu gło­sić Je­zusa, mu­sia­ła­bym się do­wie­dzieć, kim on jest, jaką re­li­gię wy­znaje, co w jego ję­zyku zna­czą słowa uży­wane w ję­zyku re­li­gii. Chrze­ści­jań­stwo nie jest dla każ­dego au­to­ma­tycz­nie zro­zu­miałe. Świad­ków Chry­stusa trzeba do­brze wy­brać, bo oba­wiam się, że więk­szość z nas ra­czej utrud­ni­łaby przy­ję­cie chrze­ści­jań­stwa – prze­cież trudno przy­cho­dzi nam łą­cze­nie na­szego ży­cia z tym, czego na­ucza Je­zus. Przy­go­to­wa­nie sa­mego sie­bie do roli świadka jest trudne. Wy­maga nie tylko lek­tur, ale i wy­siłku ze strony wspól­noty, aby świad­ków wta­jem­ni­czyć – i uzdol­nić do dia­logu.

FOT. DA­NUTA WĘ­GIEL

HA­LINA BORT­NOW­SKA:Hi­sto­rię Je­zusa przed­sta­wia się cza­sem jak bajkę dla dzieci i nie ma się co dzi­wić, że ktoś mówi: „No, bądźmy do­ro­śli” i prze­staje wie­rzyć.

Książka „Kim jest Je­zus z Na­za­retu?” z pew­no­ścią po­maga za­uwa­żyć, czym różni się re­la­ty­wizm od po­stawy otwar­tej na dia­log; że w Ko­ściele można też zna­leźć drogę, która wy­cho­dzi poza trzy­ma­nie się wy­uczo­nych na pa­mięć for­mu­łek. To śmiała próba na tle pa­nu­ją­cego w Pol­sce qu­asi-fi­de­izmu, „qu­asi” – bo nie­świa­do­mego swej na­tury. Ten qu­asi-fi­de­izm prze­ja­wia się w prak­tyce za­my­ka­nia spraw re­li­gij­nych w osob­nej szu­fla­dzie, izo­lo­wa­nia wiary od spraw ży­cio­wych, a także od zna­jo­mo­ści hi­sto­rii i umie­jęt­no­ści czy­ta­nia tek­stów. Każda próba po­łą­cze­nia za­war­to­ści szu­flad bu­dzi nie­po­kój, wąt­pli­wo­ści, nie­za­do­wo­le­nie. 

Książka ks. Skow­ronka zaj­muje się spra­wami dla wiary chrze­ści­jań­skiej fun­da­men­tal­nymi, ale u nie­któ­rych czy­tel­ni­ków wzbu­dzić może szok, bio­rąc np. pod uwagę, że we­dle In­sty­tutu Sta­ty­styk Ko­ścioła Ka­to­lic­kiego co czwarty Po­lak-ka­to­lik nie wie­rzy w zmar­twych­wsta­nie. Czy ktoś, kto nie wie­rzy w klu­czowe dla chrze­ści­jań­stwa wy­da­rze­nie, może na­zy­wać się chrze­ści­ja­ni­nem?

HA­LINA BORT­NOW­SKA: A czy ktoś w ogóle wy­tłu­ma­czył tym lu­dziom, czym wła­ści­wie jest zmar­twych­wsta­nie? Czy wy­ja­śnił to tak, aby wie­dzieli i ro­zu­mieli, w co jako chrze­ści­ja­nie mają obo­wią­zek wie­rzyć, a co jest for­mułą uwi­kłaną w in­ter­pre­ta­cyjne na­wyki? To wielki pro­blem: jak wy­pro­wa­dzić lu­dzi z sy­tu­acji, w któ­rej od­rzu­cają ja­kieś tre­ści tylko dla­tego, że te za­gad­nie­nia wciąż przed­sta­wia się im bez od­po­wied­niego apa­ratu po­ję­cio­wego, po­ma­ga­ją­cego po­go­dzić wiarę z resztą po­glą­dów na świat. W efek­cie albo ktoś trwa przy qu­asi-fi­de­izmie, albo kom­plet­nie nie­przy­go­to­wany pró­buje wy­mie­szać za­war­tość „szu­flad” na wła­sną rękę – i naj­czę­ściej traci wtedy wiarę. Hi­sto­rię Je­zusa przed­sta­wia się cza­sem jak bajkę dla dzieci i nie ma się co dzi­wić, że ktoś mówi: „No, bądźmy do­ro­śli” i prze­staje wie­rzyć.

KS. AL­FONS SKOW­RO­NEK: Mó­wi­li­śmy o do­świad­cze­niu re­li­gij­nym i do­kształ­ca­niu się. Na płasz­czyź­nie in­te­lek­tu­al­nej pew­nie nie­wiele osią­gniemy usi­łu­jąc prze­ko­nać scep­tyka. Naj­waż­niej­sze jest jed­nak świa­dec­two. W za­koń­cze­niu książki „Kim jest Je­zus z Na­za­retu?” na­pi­sa­łem, że wo­bec ogrom­nej ilo­ści ob­ra­zów Je­zusa „Czy­tel­nik może na­gle sam sie­bie za­py­tać, który z tych por­tre­tów chciałby po­ka­zać swo­jemu oto­cze­niu? Pra­wi­dłowa od­po­wiedź po­winna brzmieć: Ża­den. Je­dy­nie swój wła­sny! Każdy chrze­ści­ja­nin po­wi­nien bo­wiem sta­rać się być tym, który ob­ja­wia Je­zusa, który bę­dzie Jego wierną ikoną. Al­bo­wiem Chry­stus nie po­wie­dział: »Mów za Mną«, lecz »Pójdź za mną«”. I tu jest wła­śnie pies po­grze­bany: ja­kiego Zmar­twych­wsta­łego po­ka­zu­jemy lu­dziom, czy jako chrze­ści­ja­nie ucho­dzimy w oczach po­stron­nych za lu­dzi zmar­twych­wsta­łych?

W książce pi­sze też Ksiądz Pro­fe­sor: „Swoją trwa­jącą za­le­d­wie około dwu lat dzia­łal­no­ścią Je­zus bar­dziej zmie­nił hi­sto­rię świata i kul­tury niż rzecz­nicy idei prze­mocy od Spar­ta­kusa i Judy Ga­li­lej­czyka po dzień dzi­siej­szy. Ewan­ge­lia jest »siłą na­pę­dową« kształ­to­wa­nia świata w spo­sób hu­ma­ni­tarny”. Gdyby na­sza dys­ku­sja to­czyła się na mu­zuł­mań­skim uni­wer­sy­te­cie Al-Quds w pa­le­styń­skiej Ga­zie, taki cy­tat wzbu­dziłby sza­lony sprze­ciw. Wy­po­mniano by np. wy­prawy krzy­żowe i wszyst­kie zbrod­nie, po­peł­niane przez chrze­ści­jan w imię Je­zusa. Czy dr Kra­jew­ski pod­jąłby się w ta­kiej sy­tu­acji obrony chrze­ści­jań­stwa?

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI: Jak naj­bar­dziej. Przede wszyst­kim dla­tego, że każda trwa­jąca do­sta­tecz­nie długo tra­dy­cja ma na su­mie­niu czyny mało chwa­lebne. W tym sen­sie zbrod­nie do­ko­ny­wane w imię wiary w Je­zusa nie były ni­czym szcze­gól­nym. Py­ta­nie brzmi, na ile te zbrod­nie wy­ni­kały z na­tury chrze­ści­jań­stwa, a na ile z czyn­ni­ków ubocz­nych. W książce Księ­dza Pro­fe­sora zna­la­złem opi­nię, że dziś nie trzeba się już prze­ciw­sta­wiać Ży­dom, aby utwier­dzać toż­sa­mość chrze­ści­jań­ską. I to zda­nie mnie cie­szy. Wiem, że tak samo my­śli wielu chrze­ści­jan, choć – nie­stety – nie wszy­scy. Ale czy wy­po­wie­dze­nie ta­kiego zda­nia za­myka już pro­blem?

Je­śli cof­niemy się do wy­da­rzeń, które stwo­rzyły chrze­ści­jań­stwo, okaże się, że prze­ciw­sta­wie­nie się Ży­dom było oczy­wi­ście nie­zbędne, aby pierwsi chrze­ści­ja­nie mo­gli za­ry­so­wać wła­sną od­ręb­ność. Z po­czątku bo­wiem trak­to­wani byli jako ży­dow­ska grupa, a wła­ści­wie sekta, która zrazu nie gło­siła nic szcze­gól­nie no­wego, o czym świad­czy choćby fakt, że ów­cze­sne źró­dła (np. Jó­zef Fla­wiusz) wcale się o nich nie roz­pi­sują. Po­tem od­ręb­ność stała się fak­tem. Wtedy owa an­ty­ży­dow­skość nie była już po­trzebna, a na pewno tak jest te­raz – mó­wią tacy teo­lo­go­wie jak ks. Skow­ro­nek. Pa­trzę na to z na­dzieją.

Ważny dla mnie jest fakt, że chrze­ści­jań­stwo roz­pro­pa­go­wało w świe­cie Bi­blię he­braj­ską, tzw. Stary Te­sta­ment. W ten spo­sób coś, co było wła­sno­ścią nie­mal wy­łącz­nie Ży­dów, stało się wła­sno­ścią ca­łej ludz­ko­ści – nie dzięki Ży­dom, ale wła­śnie po­przez dzia­łal­ność mi­syjną chrze­ści­jan. Co wię­cej: ży­dow­skie ka­te­go­rie re­li­gijne, hi­sto­rie i pi­sma stały się znane pra­wie wszyst­kim, na­wet nie-chrze­ści­ja­nom. Z punktu wi­dze­nia ju­da­izmu to wielka za­sługa chrze­ści­jań­stwa. Co wię­cej, is­lam też te ka­te­go­rie przy­jął, na nich po­wstał, czyli z nich sko­rzy­stał. To mocny punkt w li­nii obrony chrze­ści­jań­stwa. 

Jed­nak są też sprawy, które chrze­ści­jan, Ży­dów i mu­zuł­ma­nów dzielą, choćby ro­zu­mie­nie je­dy­no­ści Boga. Niby wszy­scy je­ste­śmy mo­no­te­istami, ale gdyby spoj­rzeć do­kład­niej, zde­cy­do­wa­nie się róż­nimy.

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI: Do­gmaty, jak Trójca Święta czy zmar­twych­wsta­nie, to sprawy mało istotne, gdy pa­trzymy z ze­wnątrz chrze­ści­jań­stwa. Oso­bi­ście ro­zu­miem je jako wy­raz prze­ko­na­nia, że naj­waż­niej­sze i fun­da­men­talne sprawy są ta­jem­ni­cze i nie­po­jęte, ale prze­cież trzeba je wy­ra­zić w ja­kimś ję­zyku. I tak mó­wie­nie o Trójcy jest dla mnie pew­nym spo­so­bem mo­co­wa­nia się z ta­jem­nicą Boga. Spo­so­bem, z któ­rym się nie utoż­sa­miam, ale nie mu­szę go zwal­czać. Ja­sne, że na­uki o Trójcy nie ma ani w ju­da­izmie, ani w is­la­mie. Ale gdy przyj­rzeć się nieco do­kład­niej, w ży­dow­skiej tra­dy­cji ezo­te­rycz­nej wspo­mina się o ema­na­cjach Boga w stylu neo­pla­toń­skim. A ema­na­cje to już coś bli­skiego Trójcy, choć – oczy­wi­ście – nie to samo.

Trzy re­li­gie mo­no­te­istyczne mają też inny wspólny ele­ment, wy­wo­dzący się z tra­dy­cji ży­dow­skiej – pewne na­pię­cie me­sjań­skie. Chrze­ści­ja­nie uznali Je­zusa za Me­sja­sza, ja nie po­dzie­lam ich wiary. Ale już sam fakt, że w ogóle moż­liwe jest prze­ko­na­nie, iż ja­kaś osoba ogni­skuje w so­bie oraz speł­nia na­dzieje i za­da­nia me­sjań­skie, łą­czy wy­znaw­ców mo­no­te­izmu. Po­dam współ­cze­sny przy­kład z kręgu tra­dy­cyj­nych Ży­dów – przy­kład wiary, że ży­jąca w XX wieku osoba jest w ja­kimś sen­sie Me­sja­szem. Otóż cha­sy­dzi z odłamu Lu­ba­wicz, czyli Cha­bad, mieli cha­ry­zma­tycz­nego i nie­zwy­kłego przy­wódcę Me­na­chema Men­dla Shne­er­sona, który umarł pod ko­niec XX wieku, a na kilka lat przed śmier­cią był spa­ra­li­żo­wany. W swym na­ucza­niu Shne­er­son za­po­wia­dał, że Me­sjasz wkrótce na­dej­dzie. W pew­nym mo­men­cie cha­sy­dzi uznali, że to sam mistrz jest Me­sja­szem. Spa­ra­li­żo­wany ani nie za­prze­czył, ani nie po­twier­dził ich in­tu­icji. Do dziś nie­któ­rzy uwa­żają go za Me­sja­sza, twier­dząc, że wpraw­dzie umarł, ale w pew­nym sen­sie żyje na­dal. I je­śli bę­dziemy po­stę­po­wać zgod­nie z jego na­ucza­niem, prze­mieni się sy­tu­acja Ży­dów i świata – na­stąpi nowa epoka. Ta­kie my­śle­nie jest dla mnie nie­mal iden­tyczne z wiarą pierw­szych chrze­ści­jan!

FOT. MI­CHAŁ WOŹ­NIAK / EAST NEWS

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI:Je­śli chcemy trak­to­wać dia­log chrze­ści­jań­sko-ży­dow­ski z po­wagą, mu­simy opi­sy­wać Je­zusa z Na­za­retu jako osobę, która dla chrze­ści­jan jest Chry­stu­sem.

Gdzieś na fun­da­men­tal­nym po­zio­mie re­li­gij­no­ści jest za­tem wiele fa­scy­nu­ją­cych łącz­ni­ków mię­dzy chrze­ści­jań­stwem i ju­da­izmem. W ja­kimś bar­dzo głę­bo­kim sen­sie hi­sto­ria Shne­er­sona uwia­ry­gad­nia chrze­ści­jan w oczach Ży­dów. Zresztą rów­nież wśród szy­itów silne są wątki me­sjań­skie, mocno za­ko­rze­niona jest tra­dy­cja ocze­ki­wa­nia na Bo­żego po­słańca. Róż­nice i po­do­bień­stwa są za­tem o wiele sub­tel­niej­sze niż ostro sfor­mu­ło­wane do­gmaty. Sam fakt, że świet­nie się ro­zu­miemy, chrze­ści­ja­nie i Ży­dzi, gdy mó­wimy o Me­sja­szu, świad­czy o wspól­no­cie ję­zyka. We wspól­no­cie tej uczest­ni­czy także, choć chyba w nieco mniej­szym stop­niu, is­lam.

A może trzeba tłu­ma­czyć, że grze­chy chrze­ści­jan wy­ni­kały je­dy­nie z po­kusy siły? Gdy chrze­ści­jań­stwo stało się re­li­gią do­mi­nu­jącą, prze­stało cier­pli­wie i po­kor­nie na­wra­cać przez świa­dec­two, ale się­gnęło po prze­moc.

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI: Trudno gdy­bać, ale nie mogę wy­klu­czyć, że gdyby to ju­da­izm roz­prze­strze­nił się na kilka kon­ty­nen­tów i stał się re­li­gią pa­nu­jącą, wtedy jego wy­znawcy po­peł­ni­liby więk­szość grze­chów chrze­ści­jan. Warto jed­nak zwró­cić uwagę, że w tra­dy­cji ży­dow­skiej nie było prak­tyki na­wra­ca­nia mie­czem czy przez układy z rzą­dzą­cymi (po­mi­jam przy­kłady sprzed po­nad dwu ty­sięcy lat). Prze­cież Pol­ska nie stała się chrze­ści­jań­ska, bo do każ­dego miesz­kańca ziem Mieszka I przy­szedł mi­sjo­narz, ale dla­tego, że chrzest przy­jął książę – a wraz z nim mu­sieli tak uczy­nić wszy­scy pod­dani.

KS. AL­FONS SKOW­RO­NEK: A mnie cie­szy, że usły­sza­łem wcze­śniej, iż to wła­śnie my – chrze­ści­ja­nie – po­nie­śli­śmy Torę w świat. Jest fak­tem, że o De­ka­logu lu­dzie do­wia­dują się wię­cej od Ko­ścioła niż od Ży­dów: jest nas po pro­stu wię­cej. Z dru­giej strony jako ksiądz ka­to­licki mo­dlę się każ­dego dnia tylko w stylu he­braj­skim; mó­wię ,,Al­le­luja”, ,,Amen”, ,,Be­ne­dic­tus” – czyli bło­go­sła­wiony Bóg Izra­ela. Przed so­bo­rową re­formą bre­wia­rza od­ma­wia­li­śmy w ciągu jed­nego ty­go­dnia wszyst­kie 150 psal­mów (te­raz mamy na nie cztery ty­go­dnie). Msza, którą co­dzien­nie ce­le­bruję, wzo­ro­wana jest na sy­na­go­gal­nej li­tur­gii – przy­zna­nie się do grze­chów, czy­ta­nia itd. Ko­rzy­stamy za­tem obu­stron­nie.

A co do me­sja­ni­zmu: tych me­sja­szów już nikt nie po­trafi zli­czyć, były ich setki. Jed­nym z nich był np. Szy­mon Bar Kochba, który w 132 r. wznie­cił po­wsta­nie prze­ciw Rzy­mia­nom. Ale, oczy­wi­ście, u Ży­dów do­mi­nuje prze­ko­na­nie, że Me­sja­sza nie było. Dla­czego tak my­ślą? We­dle pew­nej opo­wie­ści ra­bini otwo­rzyli okno, po­pa­trzyli na lu­dzi i stwier­dzili, ze świat nie jest zba­wiony, bo w ogóle nie stał się lep­szy, za­tem Me­sjasz jesz­cze nie nad­szedł. Jak ode­przeć taki ar­gu­ment? Jest tylko jedno wy­tłu­ma­cze­nie: zba­wie­nie świata ni­gdy nie dzieje się pod przy­mu­sem, zba­wie­nie to oferta. Nie mają ra­cji ci, któ­rzy twier­dzą, że chrze­ści­jań­stwo nie chciało wcie­lać w ży­cie idei me­sjań­skich czy po pro­stu nie zmie­niło wi­dzial­nej po­staci świata. Mie­li­śmy różne chrze­ści­jań­skie ru­chy wy­zwo­leń­cze, np. teo­lo­gię wy­zwo­le­nia albo – by się­gnąć po zu­peł­nie od­mienny przy­kład, jak chrze­ści­jań­stwo zmie­niało świat – Matkę Te­resę z Kal­kuty. Ale po­gódźmy się z tym, że ni­gdy nie bę­dzie raju na ziemi, bo Je­zus, zba­wia­jąc czło­wieka, nie zła­mał jego wol­nej woli, lecz po­zo­sta­wił mu wolny wy­bór. 

Wra­ca­jąc do ciem­nych kart w hi­sto­rii chrze­ści­jań­stwa: w książce Księ­dza Pro­fe­sora po­ja­wiają się dwa pod­sta­wowe py­ta­nia. Po pierw­sze, na ile Ko­ściół, który two­rzyli nasi przod­ko­wie i który współ­two­rzymy obec­nie, re­ali­zuje na­ucza­nie i za­mie­rze­nia Je­zusa? Po dru­gie, czy od­po­wie­dzial­ność za zbrod­nie po­peł­nione przez chrze­ści­jan ob­ciąża tylko spraw­ców tych czy­nów, czy może Ko­ściół jako wspól­notę, która ich wy­cho­wy­wała i na­uczała?

HA­LINA BORT­NOW­SKA: Od­po­wiem idąc może jesz­cze da­lej niż Ksiądz Pro­fe­sor w swo­jej książce. Od aktu po­kuty, który Jan Pa­weł II uczy­nił w Roku Ju­bi­le­uszo­wym, prze­ko­na­nie, że Ko­ściół jako wspól­nota tę od­po­wie­dzial­ność w ja­kimś sen­sie po­nosi, prze­stało być pry­watną opi­nią zde­ter­mi­no­wa­nych jed­no­stek. Uzy­skało bar­dzo wy­soką sank­cję. By­ła­bym jed­nak o wiele spo­koj­niej­sza, gdyby ta­kie my­śle­nie było za­ak­cep­to­wane i re­ali­zo­wane przez wszyst­kich ka­to­li­ków – od szczy­tów hie­rar­chii po dzieci i mło­dzież. Na ra­zie wy­daje się, że pa­pież le­piej niż więk­szość chrze­ści­jan ro­zu­mie, co może zdzia­łać uczciwa po­kuta. Dla­tego po­wta­rzam: nie mo­żemy po­prze­stać na mó­wie­niu o od­po­wie­dzial­no­ści in­dy­wi­du­al­nej. Od­po­wie­dzial­ność wspól­noty to co in­nego niż słusz­nie od­rzu­cana od­po­wie­dzial­ność zbio­rowa. Mam na­dzieję, że z cza­sem zgłę­bimy ideę po­kuty, może dzięki zwró­ce­niu się do wcze­snej tra­dy­cji chrze­ści­jań­skiej, a może dzięki kon­tak­tom z in­nymi re­li­giami. Mnie w zro­zu­mie­niu skru­chy i od­po­ku­to­wa­nia win bar­dzo po­mo­gło także spo­tka­nie z bud­dy­zmem.

KS. AL­FONS SKOW­RO­NEK: I tak oto po­ło­ży­li­śmy pa­lec na ra­nie. Ow­szem, Ko­ściół przy­znaje, że po­peł­nił grze­chy, ale jakby winę skła­dał wy­łącz­nie na po­szcze­gól­nych chrze­ści­jan. Jak na akt po­kuty Jana Pawła II – w pierw­szą nie­dzielę Wiel­kiego Po­stu, 15 marca 2000 r., gdy kard. Rat­zin­ger od­czy­ty­wał, że Ko­ściół ża­łuje, iż nie­któ­rzy z jego sy­nów i có­rek do­pu­ścili się nie­pra­wo­ści – za­re­ago­wali Ży­dzi? Otóż po­wie­dzieli, że by­liby bar­dziej usa­tys­fak­cjo­no­wani, gdyby Ko­ściół przy­znał ja­sno, że zgrze­szył. Ina­czej mó­wiąc: że jest grzeszny nie tylko po­przez jed­nostki. W tym miej­scu na­suwa się na myśl cy­tat z Yves Con­gara: „Czy nie można mó­wić o Ko­ściele grzesz­nym? Prze­cież jest i grzeszny, i święty za­ra­zem!”. Zresztą oso­bi­ście dzię­kuję Bogu, że Ko­ściół jest grzeszny, bo ina­czej bym się w nim czuł tro­chę nie­swojo.

Tu na­suwa się też py­ta­nie do ka­zno­dzie­jów: co mó­wi­cie z am­bon, czy wspo­mi­na­cie, że chrze­ści­ja­nie po­no­szą od­po­wie­dzial­ność za zbrod­nie nie tylko jako jed­nostki, ale także jako wspól­nota? Czy prze­ciętny ka­to­lik ma w ogóle po­ję­cie o to­czą­cym się dia­logu eku­me­nicz­nym i mię­dzy­re­li­gij­nym?

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI: Skoro mó­wimy o dia­logu: szkoda, iż w roz­dziale książki Księ­dza Pro­fe­sora o chrze­ści­jań­stwie i ju­da­izmie za­bra­kło in­for­ma­cji o de­kla­ra­cji „Da­bru emet”, czyli ży­dow­skim oświad­cze­niu na te­mat chrze­ści­jan i chrze­ści­jań­stwa z wrze­śnia 2000. Otóż w tym do­ku­men­cie jest taki frag­ment: „Chrze­ści­ja­nie po­znają Boga i służą mu po­przez Je­zusa Chry­stusa i tra­dy­cję chrze­ści­jań­ską. Ży­dzi po­znają Boga i służą mu po­przez Torę i tra­dy­cję ży­dow­ską”. Dla chrze­ści­ja­nina te zda­nia brzmią może ba­nal­nie, ale dla Żyda to praw­dziwa re­wo­lu­cja. Prze­cież tu jest mowa o Je­zu­sie Chry­stu­sie, czyli Me­sja­szu! Za­uważmy, że „Da­bru emet” pod­pi­sali nie tylko „fa­na­tycy dia­logu”, ale grupa po­waż­nych ra­bi­nów i in­te­lek­tu­ali­stów ży­dow­skich. In­nego wyj­ścia nie ma: je­śli chcemy trak­to­wać z pełną po­wagą dia­log chrze­ści­jań­sko-ży­dow­ski, mu­simy opi­sy­wać Je­zusa z Na­za­retu jako osobę, która dla chrze­ści­jan jest Chry­stu­sem. Uzna­jemy za­tem, że ist­nieją rów­no­cenne drogi zba­wie­nia czy drogi do Boga. Jedna jest ży­dow­ska, a druga jest chrze­ści­jań­ska – i pro­wa­dzi przez Je­zusa, wi­dzia­nego nie jako czło­wieka, ale jako Je­zusa Chry­stusa. Waga tych zmian w my­śle­niu jest tak ogromna, że prze­miany do­strze­żemy chyba do­piero za kilka po­ko­leń. Mam na­dzieję, iż doj­dzie do opra­co­wa­nia no­wej teo­lo­gii po obu stro­nach, by oka­zało się, że można na od­mienne spo­soby roz­wi­jać źró­dłowe wy­obra­że­nia i ich in­ter­pre­ta­cje po­ję­ciowe, za­cho­wu­jąc ab­so­lutny sza­cu­nek dla dru­giej strony.

HA­LINA BORT­NOW­SKA: Piękne jest słowo „rów­no­cenne”. Jed­nak za­nim wszy­scy bę­dziemy mieć od­wagę i pod­stawę, by mó­wić o rów­no­cen­no­ści, do­brze by­łoby, żeby każdy od­krył choćby tylko „cen­ność” (a naj­le­piej ,,bez-cen­ność”) in­nych wie­rzeń.

W książce Księ­dza Pro­fe­sora za­sta­no­wiło mnie prze­cho­dze­nie od dia­logu „kom­pa­ra­ty­stycz­nego” do czy­stego dia­logu. W dia­logu „kom­pa­ra­ty­stycz­nym” od­kry­wamy cen­ność in­nej wiary, ale czy­nimy tak w prze­ko­na­niu, że to, co u Ży­dów czy mu­zuł­ma­nów jest po­dobne do chrze­ści­jań­stwa, jest tym sa­mym cenne, a to, co od­mienne, jest już mniej war­to­ściowe. W czy­stym dia­logu wstrzy­mu­jemy się od po­kus wy­ce­nia­nia róż­nych ele­men­tów, sku­piamy się na od­kry­wa­niu ot­chłani bez­cen­no­ści wiary wie­rzą­cych ina­czej niż my. Nie po­rów­nujmy na siłę, ale pró­bujmy wczuć się w part­nera dia­logu. I nie za­rzu­cajmy ta­kiej po­sta­wie syn­kre­ty­zmu, bo ten po­lega na mie­sza­niu sys­te­mów i ję­zy­ków, two­rze­niu hy­brydy na­szpi­ko­wa­nej ob­cymi ko­mór­kami. Na­to­miast w dia­logu „bez po­rów­nań” nic nie mie­szamy, tylko swo­bod­nie prze­cha­dzamy się po cu­dzych miesz­ka­niach, które szczę­śli­wie ist­nieją i otwie­rają się przed nami. W nie­któ­rych z nich mo­żemy się na­wet nieco za­do­mo­wić, ale za­wsze w końcu win­ni­śmy wró­cić do sie­bie. Gdy­by­śmy nie wra­cali, na­sze miesz­ka­nie zo­sta­łoby opusz­czone; na­sza wiara, a wraz z nią świat by zu­bo­żał.

Do­dać tu mu­szę, że bliż­sza od „re­li­gii” jest mi Bar­thow­ska ka­te­go­ria „wiary”. Może kie­dyś stwier­dzimy, że „re­li­gie” nas dzie­liły, a cza­sem pro­wa­dziły do wo­jen i zbrodni, na­to­miast „wiara” może być wolna od tych nie­bez­pie­czeństw, może łą­czyć, a nie dzie­lić.

Na­uczy­ciel z Na­za­retu – jak mó­wił Ksiądz Pro­fe­sor – ni­kogo nie po­zo­sta­wia obo­jęt­nym. Co w Jego oso­bie może tak mocno fa­scy­no­wać albo iry­to­wać, co jest dla Pań­stwa nie­zro­zu­miałe albo trudne do za­ak­cep­to­wa­nia? Przy­znam, że jako dziecko wy­cho­dzi­łem z po­koju, gdy na ekra­nie te­le­wi­zora w ko­lej­nej ekra­ni­za­cji Ewan­ge­lii Je­zus sma­gał bi­czem prze­kup­niów w świą­tyni – mój dzie­cięcy umysł nie mógł ogar­nąć, że Dzie­ciątko Je­zus i do­bry Syn Boga to ta sama po­stać, która te­raz okłada wrzesz­czą­cych z prze­ra­że­nia lu­dzi.

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI: Dla mnie Je­zus jest oczy­wi­ście cie­kawą po­sta­cią. Jed­nak jego na­ucza­nie jest tak ra­dy­kalne, że – gdyby trak­to­wać je do końca po­waż­nie – wtedy bu­dzi nie­po­kój. Cho­dzi o ta­kie we­zwa­nia jak „Roz­daj, co masz”, „Nie sądź­cie, aby­ście nie byli są­dzeni”, albo we­zwa­nia, które wy­dają się wy­ma­gać peł­nego pa­cy­fi­zmu i jed­no­stron­nego roz­bro­je­nia – ro­zu­miem, że te słowa można in­ter­pre­to­wać na różne spo­soby, i siłą rze­czy, zwłasz­cza gdy chrze­ści­jań­stwo było re­li­gią rzą­dzącą, in­ter­pre­to­wano je mniej do­słow­nie. Mnie ten ra­dy­ka­lizm z jed­nej strony fa­scy­nuje, ale z dru­giej strony wy­daje się nie­moż­liwy do po­go­dze­nia z nor­mal­nym ży­ciem. W moim prze­ko­na­niu Je­zus jest przed­sta­wiony w Ewan­ge­liach – ro­zu­miany przez wcze­snych chrze­ści­jan – jako ktoś, kto za­po­wiada, że za­raz na­stąpi ko­niec na­szego świata i na­dej­dzie nowa epoka. Wtedy ten ra­dy­ka­lizm jest na­tu­ralny, bo skoro za­raz wszystko bę­dzie nowe, inne, to rze­czy­wi­ście po­sia­da­nie wła­sno­ści, walka czy są­dze­nie win­nych nie ma sensu i le­piej za­sta­no­wić się, z czego sam będę za chwilę tłu­ma­czyć się przed Bo­giem. Ale je­śli za­ło­żymy, że nasz świat jesz­cze tro­chę po­trwa, to np. spo­łe­czeń­stwo bez in­sty­tu­cji są­dze­nia za­pewne nie może ist­nieć.

KS. AL­FONS SKOW­RO­NEK: Rze­czy­wi­ście, Je­zus jest ra­dy­kalny, zwłasz­cza w przy­ka­za­niu mi­ło­ści roz­cią­gnię­tym na­wet na nie­przy­ja­ciół. Ale nie za­po­mi­najmy, że po­tra­fił się też bro­nić. Np. gdy pod­czas roz­mowy z ar­cy­ka­pła­nem zo­stał spo­licz­ko­wany, py­tał: Dla­czego mnie bi­jesz, skoro mam ra­cję? Summą Je­zu­so­wego ra­dy­ka­li­zmu jest na­to­miast moim zda­niem Ka­za­nie na Gó­rze. Mar­cin Lu­ter gło­sił, że przy po­mocy za­war­tej w tym Ka­za­niu na­uki nie da się rzą­dzić pań­stwem.

Roz­da­nie ma­jęt­no­ści ubo­gim to – jak są­dzę – we­zwa­nie skie­ro­wane wy­łącz­nie do uczniów Je­zusa, a nie do nas wszyst­kich. Bo za­sta­nówmy się: gdyby całe chrze­ści­jań­stwo po­stę­po­wało do­słow­nie we­dle wska­za­nia Je­zusa o ra­dy­kal­nym ubó­stwie, nie mo­głoby nieść światu po­mocy, choćby tylko ma­te­rial­nej.

HA­LINA BORT­NOW­SKA: Naj­pierw kilka słów o Je­zu­sie wy­rzu­ca­ją­cym prze­kup­niów ze świą­tyni. Ta scena, wspa­niała i pełna ży­cia, za­chwyca mnie, choć przy­znam, że wy­maga wy­ja­śnie­nia. To prze­cież znak roz­po­znaw­czy me­sjań­ski. Je­zus po­ka­zuje, że w tym miej­scu wy­pełni to, czego po Me­sja­szu spo­dziewa się Na­ród wy­brany: oczy­ści Miej­sce Święte i przy­wróci mu nie­ska­laną god­ność. Tak Je­zus speł­nia ocze­ki­wa­nia Sy­me­ona czy Pro­ro­kini Anny. I my dziś wi­dzimy, że pło­nęła w Nim gor­li­wość o Dom Pana, Dom Mo­dli­twy.

Gdy­bym zaś miała wy­brać naj­bar­dziej fa­scy­nu­jący mnie frag­ment na­ucza­nia Je­zusa, to naj­czę­ściej po­trzebna jest mi wi­zja Sądu Osta­tecz­nego, gdy Je­zus mówi, że ci, któ­rzy otrzy­mają na­grodę za swe uczynki mi­ło­sier­dzia, bar­dzo się temu zdzi­wią. Ta wi­zja za­wsze mnie po­rywa: Jego owce nie wie­dzą, kiedy Mu służą i uwa­żają się za sługi nie­uży­teczne. To od­kry­cie, że Bóg ceni so­bie to, że sku­piamy się wy­łącz­nie na dru­gim czło­wieku i nie wiemy wcale, że cho­dzi o Je­zusa, jest po pro­stu za­chwy­ca­jące. Przede wszyst­kim pa­mię­tajmy jed­nak, że Ewan­ge­lie, w ogóle Pi­smo Święte, trzeba czy­tać w ca­ło­ści. Kto się uczepi jed­nej na­uki czy jed­nego wy­da­rze­nia w ży­ciu Je­zusa, ten po­pad­nie w dzi­wac­two – i tej jed­nej rze­czy na­prawdę nie poj­mie. ©

▪ Roz­ma­wiał MA­REK ZA­JĄC

HA­LINA BORT­NOW­SKA-DĄ­BROW­SKA jest teo­lożką, fi­lo­zofką, pu­bli­cystką i dzia­łaczką spo­łeczną. Współ­twór­czyni ru­chu ho­spi­cyj­nego w Pol­sce, współ­za­ło­ży­cielka Hel­siń­skiej Fun­da­cji Praw Czło­wieka, wie­lo­let­nia re­dak­torka mie­sięcz­nika „Znak”. W 2010 r. uka­zała się roz­mowa rzeka z nią pt. „Wszystko bę­dzie ina­czej”.

STA­NI­SŁAW KRA­JEW­SKI jest ma­te­ma­ty­kiem i fi­lo­zo­fem. Były czło­nek za­rządu Związku Gmin Wy­zna­nio­wych Ży­dow­skich w Pol­sce, wie­lo­letni współ­prze­wod­ni­czący Pol­skiej Rady Chrze­ści­jan i Ży­dów. Au­tor wielu ksią­żek z dzie­dziny lo­giki, fi­lo­zo­fii ma­te­ma­tyki, dia­logu mię­dzy­re­li­gij­nego i hi­sto­rii Ży­dów.

KS. AL­FONS JÓ­ZEF SKOW­RO­NEK (1928-2020) był teo­lo­giem, dzia­ła­czem eku­me­nicz­nym, wie­lo­let­nim współ­pra­cow­ni­kiem „Ty­go­dnika Po­wszech­nego”. Au­tor licz­nych ksią­żek, „Kim jest Je­zus z Na­za­retu? Re­flek­sje u progu XXI wieku” uka­zała się w 2003 r.

Wy­jąt­kowa osoba

GEZA VER­MES:Zre­kon­stru­owa­nie po­staci hi­sto­rycz­nego Je­zusa jest moż­liwe. Można też prze­zwy­cię­żyć kon­flikt mię­dzy teo­lo­gią a hi­sto­rią.

TY­GO­DNIK PO­WSZECHNY: Dla­czego spo­śród wielu po­staci bi­blij­nych za­in­te­re­so­wała Pana wła­śnie po­stać Je­zusa?

GEZA VER­MES: Nie wy­bra­łem Je­zusa spo­śród in­nych. Za­ją­łem się nim z oczy­wi­stego po­wodu – bo to bar­dzo ważna po­stać. Tak się zda­rzyło, że naj­pierw przez wiele lat zaj­mo­wa­łem się rę­ko­pi­sami znad Mo­rza Mar­twego, od chwili ich od­kry­cia. Na­stęp­nie zmie­ni­łem obiekt ba­dań na sta­ro­żytną in­ter­pre­ta­cję ży­dow­skiego Pi­sma. W pracy nad oboma za­gad­nie­niami Nowy Te­sta­ment mu­siał stać się pod­sta­wo­wym ele­men­tem hi­sto­rycz­nego po­dej­ścia do ba­da­nych do­ku­men­tów.

W la­tach 70. XX wieku po­pro­szono mnie, bym opra­co­wał pełne, po­pra­wione i uzu­peł­nione wy­da­nie kla­sycz­nego dzieła o ży­dow­skiej hi­sto­rii – „The Hi­story of the Je­wish Pe­ople in the Age of Je­sus Christ” Emila Schürera. Po pię­ciu la­tach pracy nad przy­go­to­wy­wa­niem do druku pierw­szego tomu po­wie­dzia­łem so­bie: „A te­raz tro­chę od­pocz­nij i spró­buj umie­ścić po­stać Je­zusa z ewan­ge­lii w znacz­nie szer­szym i głęb­szym kon­tek­ście – kon­tek­ście jego cza­sów”. Pró­bo­wa­łem wy­ko­rzy­stać wszystko, czego się na­uczy­łem dzięki stu­diom nad ży­dow­ską hi­sto­rią, kul­turą i re­li­gią I wieku, jako bazę, tło do po­waż­niej­szego, bar­dziej zgod­nego z hi­sto­rią zro­zu­mie­nia po­staci Je­zusa z Na­za­retu.

Po­wie­dział Pan, że ów hi­sto­ryczny kon­tekst jest szer­szy. Dla nas Je­zus jest osobą, któ­rej zna­cze­nie prze­ra­sta wy­miar hi­sto­ryczny; nie można go zro­zu­mieć tylko przy po­mocy in­stru­men­tów uży­wa­nych w ba­da­niu hi­sto­rii.

My­ślę, że my­li­cie ko­lej­ność. Nie spo­sób dojść do kon­klu­zji, że Je­zus wy­ra­stał po­nad hi­sto­rię, bez uprzed­niej próby umiej­sco­wie­nia go w niej. Nie można jego opisu roz­po­cząć sło­wami „on nie na­leży do hi­sto­rii”. Skąd to wia­domo? Ja­kie są wa­sze źró­dła? Je­śli po­wie­cie, że tak wie­rzy­cie, wtedy zgoda, ale na czym opiera się wa­sza wiara? Na książ­kach, źró­dłach, do­wo­dach, a one na pewno na­leżą do hi­sto­rii.

Ow­szem: ro­zu­miem opi­nię, że hi­sto­ria nie wy­star­czy do wy­ja­śnie­nia wszyst­kiego, ale to do­piero drugi krok. Za­cząć na­leży od pod­staw.

Przed­sta­wia Pan Je­zusa jako wy­jąt­ko­wego, cha­ry­zma­tycz­nego na­uczy­ciela, który był uzdro­wi­cie­lem, pro­ro­kiem, ale przede wszyst­kim po­boż­nym Ży­dem z Ga­li­lei, za­in­spi­ro­wa­nym przez współ­cze­snych mu przy­wód­ców re­li­gij­nych. Jaki był cel Pana dzia­ła­nia?

Za­czą­łem ba­dać hi­sto­ryczną oso­bo­wość Je­zusa w dzie­łach na­ukow­ców zaj­mu­ją­cych się No­wym Te­sta­men­tem (głów­nie u pro­te­stan­tów, bo ka­to­licy wciąż jesz­cze mil­czeli w kwe­stii ba­dań bi­blij­nych). Hoł­do­wali oni me­to­dzie Ru­dolfa Bult­manna, który w słyn­nej ksią­żeczce „Je­zus” stwier­dzał, że po­nie­waż pi­sma No­wego Te­sta­mentu opie­rają się na wie­rze pierw­szych chrze­ści­jan, nie­moż­li­wo­ścią jest wy­wie­dze­nie z nich war­to­ścio­wych in­for­ma­cji hi­sto­rycz­nych. Nowy Te­sta­ment, a zwłasz­cza Ewan­ge­lie, nie są bo­wiem źró­dłami hi­sto­rycz­nymi czy bez­stron­nym, kro­ni­kar­skim za­pi­sem tego, co się wy­da­rzyło. Miały słu­żyć szcze­gól­nego ro­dzaju lek­tu­rze, pi­sano je z kon­kret­nych po­wo­dów, kie­ru­jąc się okre­ślo­nymi prze­świad­cze­niami.

Wy­stą­pi­łem wów­czas z re­wo­lu­cyj­nym twier­dze­niem, że zre­kon­stru­owa­nie po­staci hi­sto­rycz­nego Je­zusa jest moż­liwe. Dziś brzmi to nieco sta­ro­świecko, po­nie­waż sy­tu­acja dia­me­tral­nie się zmie­niła: uka­zały się ko­lejne książki o hi­sto­rycz­nym Je­zu­sie, wy­da­wane głów­nie w Oks­for­dzie. Trzy z nich opu­bli­ko­wano w la­tach 1973-85 – „Je­zus Żyd” mo­jego au­tor­stwa (1973), „Je­sus and the Con­stra­ints of Hi­story” An­thony’ego Ha­rveya (1983) i „Je­sus and Ju­da­ism” E. P. San­dersa (1985). Od tego czasu li­sta ksią­żek, któ­rych te­ma­tem jest hi­sto­rycz­ność Je­zusa, znacz­nie się wy­dłu­żyła. Nie twier­dzę, że stało się tak tylko dzięki „Je­zus Żyd”; ta książka po­ja­wiła się we wła­ści­wym mo­men­cie, gdy kli­mat był już brze­mienny w po­dobne idee, a sy­tu­acja go­towa na zmianę. 

W wielu przy­pad­kach nie jest ła­two wy­zna­czyć gra­nicę mię­dzy li­te­ra­turą a hi­sto­rią w Bi­blii.

Hi­sto­ria jest li­te­ra­turą. Hi­sto­ria-na­uka opiera się na pi­śmien­nic­twie. Ale jest wielka róż­nica mię­dzy dzie­łem hi­sto­rycz­nym, które ma przed­sta­wiać okre­ślone wy­da­rze­nia lub idee czy opi­sy­wać, jak idee wpły­wały na wy­da­rze­nia, a czymś, czego głów­nym za­da­niem jest za­wrzeć prze­sła­nie w hi­sto­rycz­nych ra­mach.

Moja „re­wo­lu­cja” po­le­gała na stwier­dze­niu, że Ewan­ge­lie – które tra­dy­cyj­nie po­strze­gano jako źró­dło dok­tryny oraz prze­sła­nie kie­ro­wane do nas przez ich au­to­rów i resztę apo­sto­łów – są for­mami bio­gra­ficz­nymi przed­sta­wia­ją­cymi ży­cie Je­zusa i jego na­ucza­nie.

Czy tak jest też w przy­padku Ewan­ge­lii św. Jana? We­dług Pana nie jest ona do­brym źró­dłem hi­sto­rycz­nym.

Ewan­ge­lia św. Jana za­wiera pewną ilość nie­zwy­kle cen­nych tra­dy­cji, ale gdyby uznać kon­struk­cję Ja­no­wego opisu ży­cia Je­zusa za praw­dziwą, wów­czas trzy po­zo­stałe Ewan­ge­lie by­łyby błędne.

Błędne w sen­sie hi­sto­rycz­nym.

Kwe­stia spro­wa­dza się do za­sad­ni­czej wąt­pli­wo­ści: je­śli pu­bliczne ży­cie Je­zusa trwało dwa-trzy lata, jak twier­dzi Jan, i je­śli przyj­miemy po­gląd wciąż wy­zna­wany przez więk­szość na­ukow­ców, że jego Ewan­ge­lia po­wstała jako ostat­nia, wów­czas bę­dzie nam nie­zwy­kle trudno wy­ja­śnić, dla­czego wcze­śniej­sze Ewan­ge­lie ogra­ni­czają tę samą hi­sto­rię do roku lub na­wet krót­szego okresu. O wiele ła­twiej wy­tłu­ma­czyć, dla­czego Jan wy­dłu­żył ten okres – by móc zre­la­cjo­no­wać wszyst­kie dłu­gie prze­mowy Je­zusa, całe jego na­ucza­nie. Moim zda­niem wcze­śniej­sze Ewan­ge­lie po­zo­stają bliż­sze ogól­nym hi­sto­rycz­nym ra­mom niż tekst Jana. Dla mnie jest oczy­wi­ste – tak bar­dzo, że nie po­tra­fię zro­zu­mieć tych, któ­rzy wi­dzą to ina­czej – iż Jan nie przed­sta­wia Je­zusa ta­kiego, ja­kim był on w rze­czy­wi­sto­ści. Ra­czej opi­suje ko­goś, kto jest re­zul­ta­tem re­li­gij­nych roz­my­ślań i roz­woju my­śli dwóch póź­niej­szych po­ko­leń.

Na przy­kład: jedną z naj­waż­niej­szych czę­ści na­ucza­nia Ewan­ge­lii syn­op­tycz­nych jest to, że Je­zus gło­sił na­dej­ście Kró­le­stwa Bo­żego. Co znaj­du­jemy o tym u Jana? Świat – po­ka­zany w roz­mo­wie z Ni­ko­de­mem – jest już cał­ko­wi­cie udu­cho­wiony i prze­kształ­cony w sto­sunku do tre­ści ewan­ge­lii syn­op­tycz­nych. W Ewan­ge­liach syn­op­tycz­nych Je­zus jest głów­nie uzdro­wi­cie­lem, eg­zor­cy­stą, du­cho­wym na­uczy­cie­lem. Ta wi­zja jest u Jana nie­mal cał­ko­wi­cie nie­obecna – nie pa­suje do wi­ze­runku Je­zusa jako ko­goś znacz­nie więk­szego.

Nie twier­dzę oczy­wi­ście, że Ewan­ge­lie syn­op­tyczne dają ob­raz nie­tknięty przez re­li­gijne spe­ku­la­cje. Nie­mniej praca hi­sto­ryka sta­ro­żyt­no­ści po­lega na pró­bie wy­wie­dze­nia wie­dzy hi­sto­rycz­nej ze źró­deł nie­ko­niecz­nie ści­śle hi­sto­rycz­nych.

Może przy­czyną roz­bież­no­ści jest hi­sto­ryczny kon­tekst, w ja­kim po­wstała Ewan­ge­lia św. Jana?

Oczy­wi­ście, jest on zu­peł­nie inny. W tam­tym cza­sie na­stą­pił już roz­łam mię­dzy świa­tem Ży­dów – ta­kich, jak ro­zu­miał ich Jan – i świa­tem Je­zusa. W Ewan­ge­liach syn­op­tycz­nych Je­zus jest wciąż czę­ścią tego pierw­szego; Ewan­ge­lia Jana była pi­sana pod sil­nym wpły­wem hel­le­ni­stycz­nych spe­ku­la­cji, ob­cych Je­zu­sowi. Ad­re­sa­tem Jana jest wy­łącz­nie nie-ży­dow­ski od­biorca. Naj­zwy­klej­sze ży­dow­skie ter­miny – jak rabbi czy me­sjasz – zo­stają prze­ło­żone na grekę. Jan nie ocze­kuje od swego czy­tel­nika ro­zu­mie­nia słowa „rabbi”, pod­czas gdy u syn­op­ty­ków obec­ność ele­men­tów ję­zyka ara­mej­skiego jest oczy­wi­sta, zwłasz­cza u Marka.

Ale wpływy grec­kie można też zna­leźć u Łu­ka­sza, np. w opi­sie na­ro­dze­nia Je­zusa w Be­tle­jem.

Łu­kasz za­sad­ni­czo przej­muje kon­struk­cję Ewan­ge­lii od Marka. Do­daje do tego cy­taty ze zbioru wy­po­wie­dzi Je­zusa, któ­rych nie ma u Marka. Łu­kasz pi­sze dla nie-Ży­dów, ale pró­buje za­cho­wać ży­dow­skie ramy cza­sów Je­zusa, pod­czas gdy Jan tego nie robi.

Pierw­sza część Ewan­ge­lii Łu­ka­sza jest bar­dzo istotna dla na­szej dys­ku­sji. Za­wiera ona bar­dzo wy­raźne hi­sto­ryczne dane, a obok nich – li­te­ra­turę.

Czy mowa jest o tym, co na­zy­wamy Ewan­ge­lią dzie­ciń­stwa? Pierw­sze dwa roz­działy Łu­ka­sza są hi­sto­rycz­nie cał­ko­wi­cie nie­re­alne. Pi­sząc je, Łu­kasz chciał udo­wod­nić na pod­sta­wie wy­da­rzeń z prze­szło­ści, że Je­zus był Me­sja­szem.

In­te­re­su­jące jest to, że w Ewan­ge­lii, która po­wstała naj­wcze­śniej (u Marka), nie ma ewan­ge­lii dzie­ciń­stwa. Jest ona póź­niej­szym do­dat­kiem do pod­sta­wo­wej tra­dy­cji, próbą nada­nia jej sensu, po­ka­za­nia, jak fi­nał wiąże się z po­cząt­kiem.

Ja­kie więc znaj­duje Pan fakty hi­sto­ryczne lub tra­dy­cje nie­bę­dące li­te­ra­turą w Ewan­ge­liach dzie­ciń­stwa?

Tylko jedna in­for­ma­cja jest hi­sto­rycz­nie umo­co­wana: że Je­zus uro­dził się za ży­cia króla He­roda Wiel­kiego.

Weźmy św. Ma­te­usza. Roz­po­czyna swoją Ewan­ge­lię jak Ma­rek i Łu­kasz: od spo­tka­nia Je­zusa z Ja­nem Chrzci­cie­lem. U Marka wy­da­rze­nie to sta­nowi po­czą­tek, Ma­te­usz zaś czuje, że by­łoby in­te­re­su­jące po­dą­żyć za bi­blijną ideą opi­sa­nia ca­łej hi­sto­rii bo­ha­tera. Naj­lep­szym wzor­cem jest tu oczy­wi­ście hi­sto­ria Moj­że­sza. U Ma­te­usza mamy więc na­pi­sany na nowo frag­ment o dzie­ciń­stwie Moj­że­sza: o tym, jak mimo prze­szkód umknął przed de­kre­tem fa­ra­ona na­ka­zu­ją­cym za­bi­cie Ży­dów. Ma­te­usz opo­wiada tę hi­sto­rię, a póź­niej, pro­szę mi wy­ba­czyć, zmy­śla hi­sto­rię mę­dr­ców oraz prze­śla­do­wa­nia dzieci w Be­tle­jem przez He­roda Wiel­kiego – by po­zwo­lić Je­zu­sowi, na wzór Moj­że­sza, uciec do Egiptu i wró­cić stam­tąd jako me­sjań­skiemu na­uczy­cie­lowi no­wej na­uki.

  Je­zus spo­dzie­wał się, że Kró­le­stwo Boże we­drze się do świata za jego ży­cia. W związku z tym in­te­re­so­wali go tylko jego bez­po­średni ucznio­wie; nie zro­bił nic, by stwo­rzyć ja­kąś szer­szą sieć.

To wspa­niała hi­sto­ryczno-li­te­racko-teo­lo­giczna kom­bi­na­cja, ale mó­wiąca zu­peł­nie co in­nego niż np. tekst Łu­ka­sza. We­dług tego ostat­niego Jó­zef i Ma­ria po­zo­stali w Be­tle­jem, nikt ich nie gnę­bił, nie było prze­śla­do­wa­nia, za­gro­że­nia, ucieczki do Egiptu. Je­śli jedna z tych hi­sto­rii jest praw­dziwa, wtedy druga – nie...

Może Łu­kasz przed­sta­wia po pro­stu inne zda­rze­nia, o in­nym zna­cze­niu.

Zga­dzam się. Ale twier­dzę, że prze­ka­zów Ma­te­usza i Łu­ka­sza nie można uznać za do końca praw­dziwe. A je­śli tak, to co się na­prawdę wy­da­rzyło? Oni tego nie wie­dzą. Je­dyne, o czym mają nie­ja­sne po­ję­cie, to fakt, że wszystko zda­rzyło się w cza­sie pa­no­wa­nia He­roda Wiel­kiego.

W Ewan­ge­lii Łu­ka­sza po­ja­wia się in­for­ma­cja o spi­sie lud­no­ści. Wiemy dziś, że to błąd: za pa­no­wa­nia He­roda nie prze­pro­wa­dzano ta­kiego spisu. Ow­szem, miał on miej­sce, ale 10 lat po śmierci He­roda. Łu­kasz an­ty­da­tuje go i łą­czy z na­ro­dzi­nami Je­zusa – z hi­sto­rycz­nego punktu wi­dze­nia jego wer­sja jest więc nie do przy­ję­cia. 

Pi­sa­nie o hi­sto­rii musi uwzględ­niać kon­tekst po­li­tyczny: sam Pan na­pi­sał wiele tek­stów o spo­rach mię­dzy pa­le­styń­skimi i ży­dow­skimi hi­sto­ry­kami. Czy król Da­wid ist­niał na­prawdę, był po­sta­cią hi­sto­ryczną?

W ostat­nich la­tach wiele o tym dys­ku­to­wano, sta­wiano także py­ta­nie, czy na­prawdę zda­rzył się exo­dus? Może tak, może nie. Z pew­no­ścią jest mało praw­do­po­dobne, by – jak po­daje Stary Te­sta­ment – 600 ty­sięcy lu­dzi spę­dziło 40 lat na wę­drówce. Je­śli do­szło rze­czy­wi­ście do exo­dusu, to na skalę bar­dziej ogra­ni­czoną. Je­śli miał miej­sce pod­bój ziemi Ka­naan, to był on stop­niowy, nie przy­po­mi­nał na pewno wiel­kiej kam­pa­nii kie­ro­wa­nej przez Jo­zu­ego i nisz­czą­cej Je­ry­cho, które zresztą znaj­do­wało się już wtedy w ru­inie.

Wiemy, że spory pro­cent tzw. hi­sto­rii ma słabe osa­dze­nie w rze­czy­wi­sto­ści. Ale o hi­sto­rycz­nym kon­tek­ście ży­cia Je­zusa wia­domo cał­kiem sporo.

Naj­więk­szą war­tość ma tu dzieło Jó­zefa Fla­wiu­sza, które daje nam o wiele bar­dziej szcze­gó­łowy, praw­dziw­szy i wia­ry­god­niej­szy opis cza­sów Je­zusa niż dzieła No­wego Te­sta­mentu czy inne z tego okresu.

Fer­gus Mil­lar, je­den z czo­ło­wych hi­sto­ry­ków sta­ro­żyt­nego Rzymu, za­ry­zy­ko­wał opi­nię, że „Dawne dzieje Izra­ela” Fla­wiu­sza to praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­sza księga na­pi­sana w Im­pe­rium Rzym­skim. Dzięki niej ba­da­nie hi­sto­rycz­no­ści Je­zusa jest ła­twiej­sze niż ba­da­nie hi­sto­rycz­no­ści Da­wida, Moj­że­sza czy ja­kiej­kol­wiek po­staci ze Sta­rego Te­sta­mentu.

W No­wym Te­sta­men­cie po­ja­wia się oczy­wi­ście au­tor wia­ry­godny – św. Pa­weł. Ale w tym przy­padku na­po­ty­kamy na inny pro­blem. Jego ży­cio­rys po­da­wany w Dzie­jach Apo­stol­skich czę­sto różni się od wer­sji przed­sta­wia­nej przez sa­mego Pawła. Komu wie­rzyć? Łu­ka­szowi czy Paw­łowi?

W ba­da­niach nad hi­sto­rią Da­wida po­mocna może być ar­che­olo­gia. Przy­pa­dek Je­zusa, któ­rego opi­suje Pan jako cha­ry­zma­tyka wę­dru­ją­cego po te­ry­to­rium Pa­le­styny, jest cał­kiem inny – nie bę­dziemy mieli ar­che­olo­gicz­nych do­wo­dów.

To prawda. W swo­jej pracy sta­ra­łem się się­gać po nowe me­tody. Chcia­łem zba­dać ob­raz Je­zusa, który po­ja­wia się w Ewan­ge­liach, i po­rów­nać go ze szczu­płym, co prawda, i nie pierw­szej ja­ko­ści za­so­bem da­nych o po­sta­ciach po­dob­nych: pro­ro­kach, mi­sty­kach tam­tego czasu. Są­dzę, że jedno z dru­gim się uzu­peł­nia, na­wza­jem oświe­tla. Chcia­łem po­ka­zać, że można pa­trzeć na Je­zusa w spo­sób, który pa­suje do kon­tek­stu, zga­dza się z in­for­ma­cjami o Ga­li­lei z I wieku i który, przy­naj­mniej dla mnie, ma sens.

Na moją per­spek­tywę można na­ło­żyć in­ter­pre­ta­cję teo­lo­giczną – która do­póki przy­znaje, że jest in­ter­pre­ta­cją, daje się za­ak­cep­to­wać przez hi­sto­ryka. Pro­blem po­wstaje, gdy te dwa po­ziomy – hi­sto­rii i in­ter­pre­ta­cji – tak się prze­ni­kają, że in­ter­pre­ta­cja teo­lo­giczna bie­rze górę.

Czy nie jest tak, że na końcu do­cho­dzimy do po­glądu Bult­manna: mamy li­te­ra­turę i coś, co można na­zwać „hi­sto­rią li­te­ra­tury”?

Bult­mann był wspa­nia­łym ba­da­czem, ale w kilku kwe­stiach się my­lił. Dla niego hi­sto­ria nie miała zna­cze­nia. Wiele razy spo­tka­łem lu­dzi, któ­rzy byli jed­no­cze­śnie chrze­ści­ja­nami i hi­sto­ry­kami. Szli wła­sną drogą, aż do­cie­rali do punktu, w któ­rym zda­wali so­bie sprawę, że je­śli będą na­dal nią kro­czyć, dojdą do miej­sca, w któ­rym jako chrze­ści­ja­nie nie chcie­liby się zna­leźć. W pew­nym mo­men­cie do­cho­dzi do kon­fliktu mię­dzy po­waż­nym ba­da­niem hi­sto­rycz­nym a teo­lo­gią. Ten kon­flikt da się prze­zwy­cię­żyć: gdy przy­znamy, że na jedną kwe­stię można pa­trzeć na dwa różne spo­soby, hi­sto­ryczny i teo­lo­giczny, i że oby­dwa punkty wi­dze­nia są cenne. Prze­ko­ny­wał o tym Georg Vass, wę­gier­sko-au­striacki je­zu­ita, na­stępca Karla Rah­nera w Inns­brucku, który miał od­wagę pi­sać o ist­nie­niu po­dwój­nej – hi­sto­rycz­nej i teo­lo­gicz­nej – prawdy. 

Czy­ta­jąc Pań­skie książki ma się wra­że­nie, że chrze­ści­jań­stwo wiąże się bar­dziej z po­sta­cią św. Pawła niż Je­zusa Chry­stusa...

Dla mnie to uczciwe po­sta­wie­nie sprawy. Bo je­śli do­brze ro­zu­miem Je­zusa, jego głów­nym za­mia­rem było ob­wie­ścić ry­chłe na­dej­ście Kró­le­stwa Bo­żego. Je­zus nie prze­wi­dy­wał tak dłu­giego okresu dzie­lą­cego jego czasy i ko­niec świata, nie prze­wi­dy­wał po­trzeby dłu­go­trwa­łego ist­nie­nia Ko­ścioła: ten po­wstał, gdy wy­znawcy zro­zu­mieli, że Kró­le­stwo Boże nie na­dej­dzie za ich ży­cia. Jesz­cze miesz­kańcy Te­sa­lo­nik spo­dzie­wali się, że są u progu po­wrotu Chry­stusa. Stop­niowo ta na­dzieja prze­kształ­cała się w inne ocze­ki­wa­nia. Z iden­tycz­nym pro­ce­sem mamy do czy­nie­nia w przy­padku rę­ko­pi­sów znad Mo­rza Mar­twego: lu­dzie ocze­ki­wali końca świata, a gdy nie przy­szedł, pró­bo­wali wy­ja­śnić sens odło­że­nia w cza­sie tego wy­da­rze­nia.

W Dru­gim Li­ście św. Pio­tra po­ja­wia się stwier­dze­nie, że lu­dzie za­czy­nają po­wąt­pie­wać w ideę końca cza­sów. Od­po­wiedź Pio­tra brzmi: to dar dany wam przez Boga, dzięki temu ma­cie wię­cej czasu na na­wró­ce­nie. Jed­nak na­dej­ście końca świata co­raz bar­dziej się od­dala. Do tego stop­nia, że choć są­dzę, iż dzi­siejsi chrze­ści­ja­nie na­dal cze­kają na pa­ru­zję, jest ona czymś tak od­le­głym, że nie wpływa na ich ży­cie. W dru­giej po­ło­wie XX wieku była chwila, gdy strach przed kon­flik­tem nu­kle­ar­nym spra­wiał, że lu­dzie mo­gli po­czuć to samo, co współ­cze­śni św. Pawła. Ale ta ana­lo­gia zni­kła wraz z roz­pa­dem ZSRR.

Od­po­wia­da­jąc na py­ta­nie: są­dzę, że bez św. Pawła nie ist­niałby dziś Ko­ściół. To ge­niusz Pawła ka­zał mu nie tylko prze­ka­zy­wać Do­brą No­winę, ale or­ga­ni­zo­wać spo­łecz­ność, która mo­głaby prze­trwać na­stępne wieki. Je­śli ist­niały wspól­noty chrze­ści­jan za­ło­żone w tym sa­mym cza­sie bez wpływu Pawła, to prze­stały ist­nieć.

Zwy­kło się mó­wić, że Pa­weł za­czął od two­rze­nia cha­ry­zma­tycz­nych spo­łecz­no­ści, ale bez so­lid­nych pod­staw.

Ta cha­ry­zma­tyczna spo­łecz­ność była spad­kiem po Je­zu­sie, ale Pa­weł był ra­czej ostrożny. Lu­bił pewne formy cha­ry­zmatu, nie lu­bił in­nych. Nie chciał, by lu­dzie mó­wili ję­zy­kami – chyba że zna­la­złby się ktoś, kto wy­ja­śniłby, o czym mó­wią. Dla niego bar­dziej po­ucza­jące były pro­roc­twa. Tym, czego chciał Pa­weł, była kon­trola. Dla­tego usta­na­wiał wspól­noty, które dzia­łały już za jego ży­cia. Oczy­wi­ście był naj­waż­niej­szym au­to­ry­te­tem, ale po­wsta­wały struk­tury, mia­no­wani byli bi­skupi, or­ga­ni­za­cja trosz­czyła się o ubo­gich i wdowy, od­by­wały się spo­tka­nia, zbio­rowe po­siłki na­śla­du­jące Ostat­nią Wie­cze­rzę.

Ale czy to wszystko na­leży wią­zać już z osobą św. Pawła? Bi­sku­pów i struk­tury ła­twiej zna­leźć w li­stach przy­pi­sy­wa­nych jego uczniom i kon­ty­nu­ato­rom jego dzieła.

Dla mnie Pa­weł jest po­cząt­kiem. Nie po­zo­sta­wiał chrze­ści­jan mó­wiąc im je­dy­nie: „zo­sta­łeś ochrzczony, otrzy­ma­łeś Du­cha Świę­tego, te­raz troszcz się o sie­bie”. Uwa­żał, że po­winno się ich wspie­rać. Stop­niowo ta dzia­łal­ność była co­raz le­piej zor­ga­ni­zo­wana.

Co w ta­kim ra­zie z Je­zu­sem? Chciał od­wró­cić się od lu­dzi czy też stwo­rzyć wspól­notę?

Je­śli mam ra­cję, Je­zus spo­dzie­wał się, że Kró­le­stwo Boże we­drze się do świata za jego ży­cia. W związku z tym in­te­re­so­wali go tylko jego bez­po­średni ucznio­wie; nie zro­bił nic, by stwo­rzyć ja­kąś szer­szą sieć. Swoją na­ukę kie­ro­wał do Ży­dów, zbłą­ka­nych owiec Domu Izra­ela. Kilka razy prze­kro­czył gra­nice Pa­le­styny, ale na krótko i ni­gdy z za­mia­rem za­ło­że­nia wspól­noty w nie-ży­dow­skim świe­cie.

W „Au­ten­tycz­nej Ewan­ge­lii Je­zusa” za­daję py­ta­nie: jak to moż­liwe, że tak wielki re­li­gijny ge­niusz miał tak wą­ski ho­ry­zont i wy­klu­czał z uczest­nic­twa w re­li­gij­nej praw­dzie lu­dzi spoza świata ży­dow­skiego?

Naj­lep­szym dla mnie wy­ja­śnie­niem jest myśl, że taka była jego mi­sja, a resztę po­zo­sta­wiał Bogu i Kró­le­stwu Bo­żemu, które na­sta­nie nie­długo. W cza­sie Ostat­niej Wie­cze­rzy Je­zus ślu­buje nie do­ty­kać wina aż do chwili na­dej­ścia Kró­le­stwa. Je­śli na­prawdę wie­rzył, że ma przed sobą jesz­cze kilka go­dzin ży­cia, to ja­kie zna­cze­nie miał ów ślub?

Po­dob­nie my­ślał Jan Hus, cze­ski teo­log spa­lony na so­bo­rze w Kon­stan­cji. Był tak pe­wien ry­chłego na­dej­ścia Kró­le­stwa, że twier­dził, iż nie ma czasu na prze­bu­dowę Ko­ścioła: do­kona jej sam Chry­stus, gdy przyj­dzie. Hus spo­dzie­wał się mę­czeń­stwa. Czy Je­zus, Pana zda­niem, przy­go­to­wy­wał się na ry­chłe mę­czeń­stwo i wią­zał je z na­dej­ściem Boga?

Ale czy spo­dzie­wa­jąc się ry­chłego mę­czeń­stwa, ślu­bo­wa­li­by­ście nie­pi­cie wina do czasu na­dej­ścia Kró­le­stwa Bo­żego?

Pró­bu­jemy zro­zu­mieć, ja­kie mo­gły być hi­sto­ryczne po­wody ku ta­kim przy­pusz­cze­niom: że Kró­le­stwo Boże przyj­dzie za chwilę.

To wi­siało w po­wie­trzu, Je­zus nie był je­dy­nym, który miał ta­kie prze­czu­cia. Au­to­rzy rę­ko­pi­sów znad Mo­rza Mar­twego rów­nież są prze­ko­nani, że ko­niec dni jest bli­ski. Na pewno istotny był kon­tekst po­li­tyczny. Nie­pew­ność to­wa­rzy­sząca Ży­dom była wów­czas tak wielka, że wszy­scy spo­dzie­wali się ka­ta­kli­zmu. Nie­któ­rym przy­świe­cały cele po­li­tyczne – ci pró­bo­wali za­pro­wa­dzić Kró­le­stwo Boże przy po­mocy mie­cza, in­nym bliż­sze były idee du­chowe, re­li­gijne.

A co hi­sto­ryk może po­wie­dzieć o fak­cie Zmar­twych­wsta­nia?

Nic. To coś, czego nie można spraw­dzić. Hi­sto­ry­kowi po­zo­staje tylko zba­da­nie źró­deł, na któ­rych ta­kie prze­ko­na­nie się opiera. Ale to zo­stało już zro­bione. ©

▪ Prze­kład i opra­co­wa­nie MF

▪ Po­wyż­sza roz­mowa od­była się w re­dak­cji „TP” w lu­tym 2005 r., a z prof. Ver­me­sem roz­ma­wiali KS. PROF. GRZE­GORZ RYŚ, O. PIOTR WŁO­DYGA OSB, MA­TE­USZ FLAK i MA­REK ZA­JĄC.

FOT. OTTO KA­ISER / WRI­TER PIC­TU­RES / FO­RUM

GEZA VER­MES (1924-2013) był hi­sto­ry­kiem, pra­cow­ni­kiem m.in. uni­wer­sy­tetu w Oks­for­dzie, spe­cja­li­stą od sta­ro­żyt­nej Pa­le­styny, rę­ko­pi­sów z Kum­ran i Je­zusa hi­sto­rycz­nego. Uro­dzony w ro­dzi­nie wę­gier­skich Ży­dów, ochrzczony, w mło­do­ści był ka­to­lic­kim księ­dzem. Edy­tor kla­sycz­nych tek­stów sta­ro­żyt­no­ści i au­tor wielu ksią­żek, po pol­sku uka­zały się m.in. „Je­zus Żyd: ewan­ge­lia w oczach hi­sto­ryka”, „Twa­rze Je­zusa” i „Au­ten­tyczna Ewan­ge­lia Je­zusa”.

Kon­tro­wer­syjny me­sjasz

ISRAEL KNOHL:Brak zro­zu­mie­nia to tra­giczny ele­ment ca­łej tej hi­sto­rii. Je­zus nie tylko nie zo­stał zro­zu­miany przez swój lud – ale też przez swo­ich uczniów.

KA­RO­LINA PRZE­WROCKA-ADE­RET: Opu­bli­ko­wał Pan książkę, z któ­rej wy­nika, że dwa ty­siące lat na­szego ro­zu­mie­nia hi­sto­rii śmierci Chry­stusa jest to­talną po­myłką. Nie za późno na tę de­batę?

ISRAEL KNOHL: Od lat biorę udział w dys­ku­sji ze śro­do­wi­skami ka­to­lic­kimi. Przez dwa mie­siące w roku uczę w rzym­skim Uni­wer­sy­te­cie Pa­pie­skim. W swo­ich wy­kła­dach za każ­dym ra­zem pod­kre­ślam, że prze­ło­mo­wym do­ku­men­tem Ko­ścioła w re­la­cjach z Ży­dami była so­bo­rowa de­kla­ra­cja „No­stra aetate” – i za­warte tam stwier­dze­nie, że winą za śmierć Chry­stusa nie mogą być obar­czeni wszy­scy bez wy­jątku Ży­dzi. Ale ta de­kla­ra­cja po­wstała w bar­dzo okre­ślo­nym mo­men­cie hi­sto­rycz­nym, tuż po Ho­lo­kau­ście. Ba­zo­wała też na ów­cze­snym sta­nie wie­dzy. Jej pu­bli­ka­cja była bar­dziej de­cy­zją re­li­gijno-po­li­tyczną, a nie opartą na głę­bo­kich stu­diach tła wy­da­rzeń zwią­za­nych z ukrzy­żo­wa­niem Je­zusa.

Su­ge­ruje Pan, że trzeba ją po­pra­wić?

Nie, ab­so­lut­nie jej nie kry­ty­kuję. My­ślę wręcz, że to, co ro­bię, może być do­dat­ko­wym wspar­ciem dla tej de­kla­ra­cji, któ­rej główne prze­sła­nie po­winno po­zo­stać to samo: Ży­dzi jako cały na­ród nie mogą być oskar­żani o za­mor­do­wa­nie Chry­stusa. Su­ge­ruję jed­nak głęb­sze ro­zu­mie­nie tych wy­da­rzeń, re­flek­sję hi­sto­ryczną. Po do­kład­nych stu­diach mogę bo­wiem udo­wod­nić, że więk­szość współ­cze­snych Je­zu­sowi Ży­dów miała po­dobne do jego po­glądy na te­mat me­sja­ni­zmu. Gdyby spo­łe­czeń­stwo fak­tycz­nie miało wpływ na sprawę pro­cesu Chry­stusa, jego wy­nik byłby zu­peł­nie inny.

Twier­dzi Pan za­tem, że Je­zus umarł na krzyżu na sku­tek splotu nie­szczę­śli­wych oko­licz­no­ści.

Na sku­tek go­rą­cej we­wnętrz­nej de­baty wo­kół me­sjań­skiej idei, która to­czyła się wtedy w ży­dow­skim świe­cie. Opar­tej – w moim prze­ko­na­niu – na de­ba­cie, którą mo­żemy od­na­leźć w Sta­rym Te­sta­men­cie. Bi­blia He­braj­ska pre­zen­tuje tu dwa nurty my­ślowe. Pierw­szy – me­sjań­ski – ma swoje źró­dło w Psal­mach. Gdy mowa o królu, tym ak­tu­al­nym, w Je­ro­zo­li­mie, albo w pół­noc­nym kró­le­stwie w Sa­ma­rii – używa się po­ję­cia „król-me­sjasz” i na­daje mu pół­bo­ski sta­tus. A więc król, który jest sy­nem Boga, jest wieczny, sta­nowi źró­dło bło­go­sła­wień­stwa dla ziemi. Tę myśl przej­muje Iza­jasz, który, jak są­dzę, jako pierw­szy okre­śla mia­nem me­sja­sza nie obec­nego króla, lecz tego, który do­piero ma na­dejść, na któ­rego się czeka.

Iza­jasz był roz­cza­ro­wany rzą­dami współ­cze­snego mu króla Ahaza. Twier­dził jed­nak, że w przy­szło­ści, na końcu dni, za­miast tego sła­bego króla, ob­jawi się wspa­niały syn Boga, po­tężny, który przy­wróci po­kój i wszystko zmieni. Ten me­sjań­ski król z przy­szło­ści otrzy­mał od Iza­ja­sza pół­bo­ski sta­tus. Pro­rok na­zywa go okre­śle­niami, ja­kie przy­na­leżne są Bogu. Za tą my­ślą, za­wartą w Psal­mach, a na­stęp­nie u Iza­ja­sza, idą ko­lejni pro­rocy.

Ale jest jesz­cze drugi nurt.

No wła­śnie. Mo­żemy go na­zwać an­ty­me­sjań­skim. Wi­dzimy go wy­raź­nie w księ­dze pro­roka Oze­asza, który żył w tym sa­mym cza­sie co Iza­jasz, w dru­giej po­ło­wie VIII wieku przed Chry­stu­sem, lecz w pół­noc­nym kró­le­stwie, a Iza­jasz w Je­ro­zo­li­mie, w Ju­dei, w kró­le­stwie po­łu­dnio­wym. Oze­asz był prze­ciwny ja­kiej­kol­wiek for­mie mo­nar­chii, od­rzu­cał ją. Z ko­lei w Księ­dze Po­wtó­rzo­nego Prawa mo­nar­cha nie jest na­masz­czony, nie ma żad­nej wyż­szej war­to­ści, nie od­grywa żad­nej wyż­szej roli w są­dze­niu czy w woj­sku – jest kró­lem-ma­rio­netką. Czło­wiek z ko­lei nie może być po­dobny Bogu. W księ­gach tych wi­dzimy wy­raźne roz­róż­nie­nie mię­dzy tym, co bo­skie, a tym, co ludz­kie. Lu­dzie, po­dob­nie jak król, są śmier­telni.